12 września 2018

Sezon na grilla: Rozdział 5

Jednostronne negocjacje

Borys wiedział, jak podnieść go na duchu. Wiedział, co poprawi mu humor, znał go bardzo dobrze — w końcu po części go wychowywał, opiekował się nim, kiedy był dzieciakiem, zajął się nim po śmierci jego ojca i po prostu zawdzięczał mu bardzo wiele. 
Borys wiedział też, jak go niewyobrażalnie wkurwić.
Biedrzycki czekał na ten mecz z Legią i jeszcze bardziej czekał na ostrą bitkę z wrogą ekipą z Warszawy.
Niestety… Borys Antoniuk miał dla niego inny plan. Bo mu ufał i… Ale gówno go to obchodziło! Nie zmierzał spuścić grzecznie głowy i wykonać jego polecenia. 
Coś wymyśli. Czas bezczelnie zdawał się przyspieszać z sekundy na sekundę,
utrudniając mu te i tak niemal niemożliwe do wykonania zadanie, ale Igor nie tracił nadziei. W końcu sam Borys nazywał go swoim chłopakiem do zadań specjalnych
To nie tak, że zamierzał go zdradzić działaniem za plecami. On chciał dobrze dla wszystkich. Przede wszystkim dla siebie… ale przy okazji dla całej reszty. No dobra, po prostu nie chciał rozzłościć Borysa. Mógł w tym celu poświęcić kilku chłopaków. Tyle tylko, że na razie nie miał pomysłu, jakby mógł ich wykorzystać.
Mimo niesprzyjających okoliczności udał się na stadion, bo gdyby jednak poległ, to zamierzał chociaż obejrzeć mecz. Może gdzieś w trakcie wpadnie mu do głowy jakiś pomysł. 
Przeszedł grzecznie przez kołowrotki, nie budząc absolutnie żadnych podejrzeń u ochroniarzy czy służby porządkowej. Następnie udał się do głównego wejścia, potem schodami na właściwy poziom i po kilku chwilach znalazł się na trybunie pikników. To było trochę jak abominacja i dyshonor — bo gdyby dojrzał go tu jakiś kumpel z ekipy, to by go wyśmiał… ale tak było bezpieczniej. Gdyby miała zacząć się jakaś zadyma, to wiedział, że zdąży się bezpiecznie ewakuować. 
Nie chciał wyrokować… ale przeczuwał, że coś dziś pierdolnie. Mecz się jeszcze nie zaczął, a trybuna z ultrasami — czyli tak zwany młyn — już głośno dopingowała, odpowiadając jakimiś hasłami na zaczepki trybuny gości, którzy też swoją drogą stanowili ultrasów drużyny przyjezdnej. Ultrasi zazwyczaj nie przejawiali agresji. Z naciskiem na zazwyczaj. Jeżeli jakiś klub nie miał swojej ekipy, to wiadomo, że nie było też prowokacji. W tym przypadku, zarówno Jaga jak i Legia słynęły z robienia najlepszych opraw w polskiej ekstraklasie. Dodatkowym czynnikiem było to, że były to cholernie zwaśnione kluby. Jeżeli ktoś robił zadymy na stadionach — to zazwyczaj ultrasi. 
Pozostawało mu mieć nadzieję, że Jaga nie przegra. I to nie tylko dlatego, że z oczywistych względów jej kibicował. Gdyby to Legia wygrała, prowokacja byłaby gotowa. Już nikt nie musiałby nic więcej dodawać, po prostu wybuchłyby stadionowe zamieszki. 
W każdym razie, zabrał na wszelki wypadek kominiarkę, którą schował do kieszeni kurtki, a także kastet, gdyby ewentualnie musiał się bronić — a pomyśleć, że była to impreza masowa o podwyższonym ryzyku i rzekomo kontrole przy wejściu były wzmożone.
Miejsca dookoła niego zaczęły się szybko zapełniać, przez co hałas jeszcze bardziej się wzmógł, w wyniku czego nie potrafił się dostatecznie skupić.
Może podpuści jakichś gówniarzy, żeby wszczęli bójkę z kilkoma losowymi szalikowcami Legii pod stadionem, to psy pomyślą, że to właśnie planowana ustawka? Nieee… to bez sensu. Przecież zaklepali autokar na jutro, o czym szanowne władze wiedziały.
Może da fałszywy cynk niebieskim, że miejsce i godzina starcia uległa zmianie? Nieee… jemu nie uwierzą, a jakieś anonimowe info nie będzie wystarczającą przesłanką do nie sprawdzenia oryginalnego tropu. 
Może…
— Kurwa, tknij mnie jeszcze raz, to wsadzę ci tego hot doga w dupę — warknął do jegomościa po lewej, który przed chwilą się przysiadł, wpieprzał cuchnącą parówkę w bułce i dźgał Igora w ramię, za każdym razem gdy podnosił rękę z prowiantem do paszczy. 
Mężczyzna zlustrował go zdezorientowanym spojrzeniem i posłusznie przełożył hot doga w drugą rękę, nie podejmując dyskusji. Biedrzycki tylko wywrócił oczami, a potem wrócił do obmyślania kolejnych scenariuszy, ale jak na złość jedyne co widział oczami wyobraźni, to bujny wąs umorusany musztardą. Zrezygnowany westchnął, a potem rozejrzał się dookoła, sprawdzając stan kibiców. Już prawie wszystkie miejsca były pozajmowane. 
Kiedy tak wodził wzrokiem, zatrzymał się nagle na pewnej postaci i zmrużył oczy, choć to nijak nie pomogło mu w wyostrzeniu widzenia. Już widział tego faceta. Siedział teraz dosyć daleko, kilka rzędów za nim… ale był pewny, że to był on. I nie spodobało mu się to. 
To był jakiś czwarty, czy piąty raz kiedy go spotykał. To mógł być czysty przypadek, ale Igor jakoś niespecjalnie wierzył w przypadki. Mężczyzna na pozór niczym się nie wyróżniał. Obecnie był ubrany w czarną kurtkę, a pod spodem miał jakąś szarą bluzę z kapturem. Spodni nie widział, bo ten siedział, ale pewnie były to zwykłe jeansy. Poza tym był blondynem o krótko ściętych włosach, wyglądał, jakby był po trzydziestce i… to tyle. Biedrzycki nie miał okazji jakoś bardziej mu się przyjrzeć, bo ten zazwyczaj siadał od niego dosyć daleko. 
Może to i nie był Nowy Jork, a na mecze zazwyczaj przychodzili ci sami kibice, to jednak czujność Igora w tym przypadku się wzmogła. Sam zawsze wybierał miejsca na różnych trybunach, żeby nie być przewidywalnym… a ten mężczyzna zaskakująco często pojawiał się kilka rzędów nieopodal. Niby nic nie robił, po prostu oglądał mecz, a potem wychodził grzecznie ze stadionu i szedł w swoją stronę. Sprawdził to, zaczajając się raz na niego, myśląc, że może mężczyzna będzie go śledził.
A może by tak… może sam powinien za nim pójść? Niby nic nie sugerowało, że powinien być aż tak ostrożny, ale z drugiej strony nie zaszkodziło sprawdzić. 
Tak, zdecydowanie pobawi się po meczu w ogon. 
***
Kuba był trochę skonsternowany.
Tydzień temu stadion też niby był pełny, ale ta atmosfera, jaka panowała na nim dzisiaj, była na zupełnie innym poziomie. Aż poczuł nutkę ekscytacji, widząc grupę kibiców, którzy głośno coś śpiewali i dumnie prezentowali ogromną flagę z herbem klubu, jakby nie zrażeni, że prawdopodobnie nic nie zobaczą przez cały mecz. Widział już ich w zeszłą sobotę, ale teraz wydawali się jeszcze bardziej… kolorowi
I wtedy nasunęło mu się na myśl sporo pytań.
— Oni tak zawsze? — spytał siedzącego obok Dominika.
— Taaa, to ultrasi. Najbardziej zagorzali kibice. Jeżdżą za Jagą po całym kraju i dopingują co mecz — wyjaśnił, spoglądając na wspomnianą trybunę, która znajdowała się za bramką, od Słonecznej. — Na trybunie gości, po drugiej stronie, masz ultrasów Legii — dodał, skinąwszy wymownie na sektor gości, jaki znajdował się po przeciwnej stronie boiska, jednak nie centralnie za bramką, tylko na łuku.
— Czemu tam jest taka dziura? — zaciekawił się szybko Krzykowski. Stadion był już niemal cały zapełniony, jednak przy sektorze gości były puste luki. Nie był pewny, czy po prostu nie przyjechało aż tak wielu sympatyków Legii, czy…
— To sektory buforowe. Oddzielają gości od naszych. Zaraz pewnie przyjdzie więcej policji — odpowiedział, a Kuba faktycznie dostrzegł już kilkunastu mundurowych. — Pozostają puste, żeby ewentualnie szybko zgasić zapał zadymiarzy.
— Aż tyle? — Zdziwił się. — Przecież to kilkaset miejsc…
— Widać, że nie chodzisz na mecze — odparł Dominik ze śmiechem. — Ale jak będziesz miał dziś szczęście, to może zostaniesz świadkiem zadymy — powiedział z nadzieją. 
— Weź… oby nie — wtrąciła nieco zaniepokojona taką wizją Martyna.  
— Można się tam dostać? — zadał kolejne pytanie Kuba, wracając wzrokiem do trybuny zajmowanej przez ultrasów i ignorując przyjaciółkę. 
— Tydzień temu ziewałeś, a dziś chcesz być wśród ultrasów? — odbił ze śmiechem drugi chłopak. Martyna tylko spoglądała na nich z lekką dezorientacją wypisaną na twarzy.
— Pewnie, od dziś jestem najwierniejszym fanem — zironizował.
— Generalnie biletami dysponuje gniazdowy — zaczął. — W sensie ten koleś w pierwszym rzędzie, który odpowiada za przebieg oprawy…
— Coś jak dyrygent? — dopytał Krzykowski.
— Można tak powiedzieć. Niby bilety można kupić normalnie na stronie, ale to trochę jakbyś był tym dziwnym odludkiem, który próbuje wbić się do zgranej ekipy, czaisz? Zresztą tam nie można iść, żeby sobie po prostu postać, oni kibicują przez cały mecz. Nie istotne jest dla nich, że nie będą w zasadzie go oglądać. Dla nich liczy się, żeby być głośniej od gości i żeby dawać drużynie wsparcie dopingiem — wyjaśnił rzeczowo. 
— To kibole? — dopytał trochę niepewnie. — Wyglądają na dosyć… wkurwionych — dodał, na co tylko Dominik się zaśmiał.
— Nie, choć czasami robią zadymy na stadionach, jak się ich sprowokuje — powiedział chłopak Martyny. — Kibole mają raczej wyjebane na mecze. Oni mają tak jakby swoją własną ligę. Raczej dogadują ustawki gdzieś na trasach dojazdowych, przed lub po meczach. Chyba że szykują zasadzkę, wtedy to w sumie nie wiadomo, gdzie się ich spodziewać. Niby bronią honoru drużyny… ale jak dla mnie to mega naciągane, skoro nawet nie potrafią wymienić swoich piłkarzy — parsknął. — Choć Jaga ogólnie dobrze sobie radzi w ekstraklasie, to podobno nasi kibole są chujowi.
— To kibole w ogóle nie chodzą na mecze? 
— Zasadniczo nie, ale to nie jest tak, że mają jakiegoś bana czy coś. Znajdą się ultrasi, którzy chodzą na ustawki, tak samo jak są chuligani, którzy chodzą na mecze — tłumaczył cierpliwie Dominik. Nawet podobała mu się taka rola mentora.
— Siadają w sektorach ultrasów?
— Nieee… — Chłopak się zaśmiał. — Akurat nasi ultra nie cierpią naszej bojówki. Morda, czyli gniazdowy ultra, ma kosę z Borysem, przywódcą kiboli, i trzymają się od siebie z dala. Chłopaki z bojówki zazwyczaj kamuflują się wśród pikników.
— Czego? — Tym razem wtrąciła się Martyna.
— Nas — powiedział z zawadiackim uśmiechem.
— Jesteśmy piknikami? — upewnił się Kuba.
— Tak nas nazywają ultrasi. Pikniki to kibice, którzy przychodzą sobie co tydzień na mecze, oglądają w spokoju, a potem wracają do codzienności… zupełnie jakby wybierali się na piknik — wytłumaczył. — Ultrasi dla odmiany żyją swoim klubem cały czas.
— Skąd to wszystko wiesz? — zaciekawia się dziewczyna.
— Pisałem licencjat o roli kibica w meczach piłki nożnej.
— Piknik… — powtórzył z obrzydzeniem pod nosem Kuba. — To brzmi tak… strasznie chujowo. — Skrzywił się. — Czuję się prawie obrażony — oznajmił, na co Dominik popatrzył na niego z rozbawieniem.
— Bo to ma tak brzmieć — wytłumaczył. 
Blondyn już nic nie odpowiedział, ale nadal miał zażenowaną minę. Tydzień temu oglądał w zasadzie beznamiętnie całe spotkanie, nie dostrzegając niczego, poza biegającymi po boisku piłkarzami, grupą jakichś krzykliwych kibiców i kilku januszy z wąsami, którzy komentowali pod nosem widowisko, nie szczędząc obraźliwych komentarzy pod adresem zawodowców i sędziego.
Dzisiaj okazywało się, że ci krzykliwi kibice mieli swoją nazwę, ci z przeciwnej drużyny wcale nie wyglądali na przytłoczonych faktem, że są na wrogim terenie, prawdopodobnie jacyś kibole wyrównywali właśnie pozasportowe rachunki… a cała szara masa siedziała grzecznie na swoich miejscach i czekała na występ. A wśród niej on — niczym janusz… piknik. 
I znowu uderzyło go to beznadziejne poczucie przeciętności. Znów czuł się nijaki, bezbarwny i zwyczajny. 
Może to wbrew pozorem było jego miejsce? Dominik powiedział, że kibole wcale nie interesują się meczami — on też nie. Może mógłby chodzić na ustawki, poczuć od czasu do czasu adrenalinę i ten specyficzny dreszcz ekscytacji przed niewiadomą? 
Aż uśmiechnął się pod nosem, kiedy po chwili zdał sobie sprawę z kuriozalności swoich przemyśleń. Przecież on się nawet nigdy z nikim nie bił — a przynajmniej nie na poważnie. Do bójek nie zaliczał jakichś przepychanek ze szkoły czy pijackich imprez, ani karate — na które kiedyś wysłał go ojciec. Zresztą to było tak dawno temu, że już nic nie pamiętał. 
Spotkanie wreszcie się rozpoczęło, a Kuba przestał zastanawiać się nad swoją ewentualną kibolską karierą, a zaczął z zainteresowaniem przyglądać się temu, co działo się na stadionie. Niekoniecznie na płycie boiska, tylko na trybunach. Ultrasi, zarówno gospodarzy jak i gości, krzyczeli głośno, wymachując jakimiś flagami, jeszcze bardziej podnosząc larum, kiedy tylko ich drużyna zbliżała się niebezpiecznie blisko bramki przeciwnika. Cała reszta — ci niechlubni piknicy — też nie siedzieli spokojnie. Gdy tylko Jaga wychodziła z kontrą, niektórzy wystrzeliwali do góry, napędzani adrenaliną, krzyczeli, jakby chcąc podpowiedzieć, co zawodnicy powinni w danej sytuacji zrobić, albo przeklinali, gdy piłkarze zaprzepaszczali szansę. Choć prawdziwa euforia wybuchła dopiero, kiedy tuż przed zakończeniem pierwszej połowy gospodarze strzelili bramkę. 
Po przerwie Krzykowski zauważył, że mimowolnie zaczął kibicować. Tydzień temu wydawało mu się, że nie obchodzą go losy drużyny, a przegrana po nim spłynęła. Teraz jednak, kiedy zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki — po prostu nie potrafił już się nie przejmować. Serce biło mu mocniej za każdym razem z nadzieją, kiedy Jaga była bliska strzelenia drugiej bramki i łomotało ze strachu, kiedy to Legia podchodziła zbyt blisko bramki gospodarzy. 
Nie wiedział czy to psychologia tłumu, czy kibicowanie było po prostu kurewsko zaraźliwe. Przecież nawet nie znał, ani nawet nie kojarzył żadnego z tych piłkarzy. Nie wiedział, który to mecz w sezonie, nie wiedział, co jest jego stawką, ani jak ogólnie szło jego drużynie i jaką opinią cieszyła się wśród ekspertów. Po prostu chciał, żeby wygrała. Mimowolnie zacisnął pięści, kiedy czas podstawowy się skończył, a sędzia doliczył trzy minuty. Wygrana była tak blisko, na wyciągnięcie ręki…
— Kurwa — mruknął ledwo słyszalnie, kiedy trzydzieści sekund przed końcem… przyjezdni strzelili wyrównującą bramkę.
— Spadamy. — Najpierw poczuł nagłe szarpnięcie, a dopiero potem zarejestrował słowa drugiego chłopaka. — Pod stadionem też może zrobić się gorąco — dodał i popatrzył w kierunku kibiców gości, która z radości rzuciła się na metalowe ogrodzenie i zaczęła je szarpać. Policja próbowała opanować sytuację i stłumić wybuch zamieszek w zarodku… ale nie wyglądało na to, aby szło im dobrze. Co gorsze, ultrasi Jagi — którzy mieli ogromną przewagę liczebną — również ruszyli do ataku. 
— Kuba, chodź! — krzyknęła Martyna, łapiąc go za rękę. Dominik trzymał jej drugą dłoń i wyglądało na to, że stał się samozwańczym liderem ich trzyosobowej grupy i wziął sobie za cel, że wyprowadzi ich ze stadionu.  
Piłkarze, sędzia, trenerzy i reszta sztabu szkoleniowego uciekli z boiska, a piknicy chcieli jak najszybciej wydostać się ze stadionu, niekoniecznie mając ochotę stanąć w ogniu krzyżowym pomiędzy dwoma zwaśnionymi grupami i policją. 
Krzykowski dał się prowadzić, choć z nieopisanym zaciekawieniem oglądał się przez ramię, patrząc, jak sytuacja na boisku eskaluje. Kibice gości praktycznie wyłamali ogrodzenie, zaś gospodarze zdążyli wedrzeć się na murawę. 
Po kilku minutach udało im się dotrzeć do najbliższego tunelu, choć było tam strasznie ciasno, przez co tempo, w jakim się poruszali, było niezwykle wolne. Dominik był dzielny i się nie poddawał, Martyna widocznie zaczynała panikować, a Kuba… a Kuba nie wydawał się być poirytowany faktem, że ewakuacja trwała tak długo. Dzięki temu mógł nadal widzieć to, co działo się na murawie, a zaczynało dziać się coraz ciekawiej. Obie ekipy wkroczyły na płytę boiska, a obecność policji, której też się zdążyło namnożyć, zdawała się nie stanowić przeszkody. 
W pewnym momencie chłopak Martyny wyhaczył jakąś lukę przy ścianie i bez zastanowienia w nią wszedł, ciągnąc za sobą dziewczynę, a ta automatycznie zaczęła ciągnąć Kubę, jednak na skutek tłoku, chłopak puścił dłoń przyjaciółki i się od niej oddalił.
— Kuba! — krzyknęła za nim, ale ten zamiast spróbować dołączyć… wycofał się. — Musimy po niego wrócić — powiedziała zdenerwowana do Dominika. 
— Już prawie jesteśmy przy schodach. Jest tuż za nami, poradzi sobie — spróbował ją uspokoić. Blondynka nie wydawała się być przekonana i czuła niepokój, że rozdzieliła się z Krzykowskim, ale Dominik zapewnił ją, że blondynowi nic nie ma prawa się stać, a policja nie wkroczy na trybuny, tylko skupi się na tłumieniu bójki na murawie. Ostatecznie Martyna uległa, zastrzegając, że zaczekają na chłopaka przy wyjściu.
***
Kiedy tylko padła bramka wyrównująca, Igor po prostu wstał i bez zastanowienia spróbował minąć siedzących kibiców, a potem dostać się na schody prowadzące do tunelu, bo już wiedział, co się stanie. Gdyby Jaga wygrała, goście nie zaczęliby prowokacji. Ale zremisowała, i to w dodatku w ostatniej chwili, więc ultra Legii zaczęli głośno skandować, rzucając jakieś obraźliwe teksty w stronę gospodarzy. 
Był tylko jeden problem. Tak jak zawsze załatwiał sobie bilet z miejscem gdzieś w ostatnim rzędzie, najlepiej tuż na skraju, aby móc szybko zawinąć się ze stadionu, tak w tym wypadku — przez to że był to jeden z najważniejszych meczy i przez to, że nieco zwlekał z decyzją, bo nie wiedział, czy w ogóle Borys przystanie na jego pomysł — dostało mu się naprawdę chujowe miejsce. Mniej więcej na samym środku trybuny i to jeszcze z dala od przejścia. 
Choć zareagował w zasadzie błyskawicznie… jego położenie niestety uniemożliwiło mu szybkie wydostanie się z trybun. Ultrasi gości dorwali się do ogrodzenia, a kibice w popłochu zaczęli opuszczać swoje miejsca. Nim zrobiło się tłoczno, Biedrzycki zdążył jedynie ominąć ludzi ze swojego rzędu i wyjść do przejścia, a potem utknął. 
Nie no, mimo wszystko raczej nikt nie powinien zacząć rozróby na trybunach, zwłaszcza, kiedy kibice zaczęli opuszczać stadion… ale nie mógł mieć stuprocentowej pewności. No i to dodatkowo komplikowało sprawę z jutrzejszym wyjazdem, bo policja pewnie będzie jeszcze czujniejsza.
Czuł, jak agresja wzmaga się w nim z sekundy na sekundę. Był niewysoki, przez co w danej chwili inni kibice go lekko popychali, deptali po butach i ogólnie sprawiali, że czuł się osaczony. A nienawidził być takim popychadłem, zwłaszcza w momentach, kiedy nic nie mógł z tym zrobić. 
Dzielnie trzymał nerwy na wodzy, wiedząc, że jego ewentualny atak nie przyniesie niczego dobrego, ale to był dla niego prawdziwy test. Szczególnie kiedy zauważył, że prawie nie rusza się z miejsca. Gdy tylko osoba przed nim powoli przechodziła do przodu, zawsze wwalał się przed niego jakiś kafar. To nie tak, że się bał ani że nie chciał się przepychać, bo potrafił zaznaczać teren i bez problemu wbiłby się nawet przed takich goryli, ale — znowu — nie chciał ryzykować, że wytworzy jakieś ognisko agresji. 
Po prostu wyjdź ze stadionu. Nawet jako ostatni. Tylko nie daj się sprowokować ani złapać — powtarzał sobie niczym mantrę, czując, że faktycznie opuści trybunę jako jeden z ostatnich. 
Miał naprawdę dobre intencje. Naprawdę chciał się zachować jak cywilizowany człowiek, ale im bardziej bunt na murawie się wzmagał, tym szybciej niezainteresowani nim chcieli opuścić stadion i… tym więcej go popychano, deptano… wkurwiano.
Nie zdzierżył. Wiedział, że swoim wzrostem nie wzbudzi natychmiast szacunku, więc mimowolnie włączył mu się tryb dominatora. Popchnął z całej siły jakiegoś dwumetrowego grubasa przed sobą, aż tamten się niemal przewalił, potem pociągnął barkiem kolesiowi po jego lewej i brutalnie odbił w bok, idąc jak burza w kierunku najbliższej balustrady. Nawet nie zastanawiał się, ile osób po drodze przewrócił, uderzył czy kontuzjował w inny sposób. Słyszał jedynie krzyki dezaprobaty i wyzwiska pod swoim adresem, ale nie dbał o to. W końcu dotarł na mniej zatłoczoną przestrzeń.
Wszyscy pchali się do góry, do tuneli wyjściowych, więc przy balustradzie, która znajdowała się piętro niżej, było mniej osób, mimo iż z każdej strony dostrzegał tłum. 
Okej, tu mógł przeczekać. Nie ryzykował, że jakiś kark odepchnąłby go prowokacyjnie, tym samym wywołując bójkę, i mógł stać biernie ze względnym spokojem, bo przynajmniej tutaj nikt go nie popychał i nie deptał. 
Jakiś czas potem zdecydowana część tłumu wyszła ze stadionu, więc ruszył spokojnie do wyjścia. Policja też już opanowywała tłum wściekłych kibiców na murawie, zatem już nie przejmował się, że zostanie przypadkowo wciągnięty w wir jakichś niefortunnych wydarzeń. 
Okazało się jednak, że zdecydowanie za szybko się ucieszył.
— No proszę. Tak tydzień temu podskakiwałeś, a dziś uciekasz z podkulonym ogonem? — usłyszał, kiedy kierował się już do tunelu. Odwrócił  się instynktownie i popatrzył skonfundowany w stronę właściciela głosu. On mówił do niego? Aż się rozejrzał we wszystkie strony… ale tłum już się praktycznie rozszedł i nikt inny się nie zatrzymał. Momentalnie zrobił groźną minę.
— Za to ty, jak widzę, nadal szukasz najtańszego sposobu, żeby potrenować sztuki walki — odgryzł się, sugerując chłopakowi, że takim gadaniem ściągnie na siebie wpierdol. 
— Może… ale spokojnie, szukam większego wyzwania — odparł dwuznacznie, stwierdzając niski wzrost Igora i sugerując, że najprawdopodobniej był słaby.
W Biedrzyckim coś się zagotowało. Okej, tydzień temu mu odpuścił, bo ten Calvin Klein z pewnością nie był świadomy, w co się pakuje. Ale nikt nie wystawiał jego cierpliwości na próbę dwa razy. To zawsze przynosiło konsekwencje. 
No dobra, skoro ten blondas tak bardzo chciał dostać po mordzie, to dostanie.
Igor ruszył sprężystym krokiem w kierunku drugiego chłopaka, który wyraźnie się spiął, ale o dziwo nie pokazał po sobie strachu, i kiedy znalazł się już mniej więcej w odległości metra od niego, i już miał się zamachiwać, aby poczęstować go soczystym sierpowym, powstrzymał się. 
W ostatnim momencie zauważył znajdującą się na słupie za nimi kamerę. Kurwa. Na dole policja łapała ostatnich zadymiarzy, więc pewnie część z nich weszła już na trybuny, aby skontrolować dokładniej cały obiekt, a na dodatek stali pod monitoringiem. 
Jak go tknie, to bez zająknięcia przyjebią mu zakaz stadionowy. 
Rozejrzał się pospiesznie, aby zrobić szybkie rozeznanie, a potem zaczął wolno wycofywać się tyłem w kierunku tunelu. Było już w nim praktycznie pusto… i nie było kamer.
— Ej, Hugo Boss — zawołał zadziornie blondasa. — Podejdź tu — zachęcił, obdarowując go drapieżnym uśmiechem. 
Chłopak uniósł tylko zdziwiony brew, na te osobliwe określenie, ale ani myślał stchórzyć. Podszedł pewnie do niższego mężczyzny, przybierając na twarz pokerową minę, ale nawet nie zdążył zastanowić się nad ewentualnym atakiem… bo poczuł przeszywający ból na swojej szczęce. Uderzenie było tak zadziwiająco mocne, że aż obróciło go o sto osiemdziesiąt stopni. Tylko cudem się nie wywrócił.
— No i widzisz, co narobiłeś? — zapytał z udawanym przejęciem Igor. — A mogliśmy stąd wyjść jak ludzie — zamarudził, patrząc, jak blondyn obdarowuje go skonsternowanym spojrzeniem i trzyma się za szczękę po prawej stronie. — Ale nie. Tobie zachciało się kung fu, przez co ani ja nie zdążę pobawić się w zdziwaczałego stalkera, ani ty nie zareklamujesz już żadnych majtek — skończył z zawodem i westchnął ciężko.
— Co? — zapytał tylko zdezorientowany blondyn, zapominając na moment o bólu. Jakich kurwa majtek? 
— Nieważne. — Igor machnął ręką, zastanawiając się, czy ma jeszcze jakąkolwiek szansę na odnalezienie faceta, który magicznie się za nim pojawiał na niemal każdym meczu. 
— Hej, nie skończyłem z tobą! — usłyszał krzyk blondyna, kiedy odwrócił się i zrobił krok w kierunku wyjścia. Przystanął natychmiast i westchnął ciężko. 
— Ty nawet ze mną nie zacząłeś i radzę ci… — zaczął groźnie, nawet się nie odwracając, ale nie zdołał dokończyć, bo niespodziewanie poczuł silne pchnięcie. Totalnie się tego nie spodziewał, więc poleciał z łoskotem na betonową ścianę, uderzając o nią boleśnie bokiem twarzy.
Dobra, teraz wkurwił się nie na żarty. Rozszarpie go. 
Biedrzycki w mgnieniu oka rzucił się na wyższego blondyna, popychając go na przeciwległą ścianę i przyciskając swoim przedramieniem jego szyję. Musiał co prawda w tym celu stanąć na palcach… ale to nie miało znaczenia, bo jego siła była w tej chwili nie do odparcia przez drugiego mężczyznę.
— Albo jesteś niebywale głupi, albo naprawdę nie masz pojęcia, w co się ładujesz — wysyczał, ale blondyn wcale nie wyglądał na przestraszonego. Jasne, z pewnością nie czuł się komfortowo w położeniu, w jakim się znajdował, ale nadal mierzył Igora śmiało wzrokiem. 
— Uświadom mnie — odpyskował, na co Biedrzycki parsknął. Potem sięgnął wolną ręką do kieszeni spodni chłopaka i wyciągnął w niej portfel. Puścił blondyna, odsuwając się jednocześnie na odległość jakichś dwóch metrów, a potem wydobył jego dowód osobisty. Postanowił, że da mu bolesną nauczę, ale nie teraz, bo teraz nie miał na to ani czasu, ani ochoty. Po prostu go odwiedzi i zrobi z  nim to, co robił z wszystkimi, którzy też myśleli, że mogą mu podskakiwać.
— Jakub Krzykowski, Chrobrego siedemnaście przez dziewięć — powiedział z zaciekawieniem.
— Umiesz czytać, gratulacje — rzucił niewzruszony Kuba. Nie ruszył się z miejsca, żeby odebrać swoją własność, ale nadal nie wyglądał, jakby ta sytuacja go przerastała.
— Dziękuję — odpowiedział Igor, wprowadzając blondyna w stan konsternacji. Spodziewał się kolejnego morderczego spojrzenia, ciosu… czegokolwiek, ale nie podziękowań. Istny cyrk.
— Nie ma za co? — Bardziej zapytał niż stwierdził.
— Słuchaj, Kubo Giorgio Krzykowski Armani — zaczął Biedrzycki, ignorując poprzednią kwestię chłopaka. — Wiem, gdzie mieszkasz, a to dla ciebie zła wiadomość. Nie prowokuj mnie, żebym musiał tę wiedzę w jakikolwiek sposób wykorzystać — ostrzegł.
— Śmiało — odrzekł z parsknięciem Kuba. — Zapraszam. Najprędzej wpadniesz na mojego ojca, może przy odrobinie szczęścia zaprosi cię na kawę i poopowiada ci, jak to kocha swoją pracę w policji — rzucił cwaniacko. — Ale mnie tam nie zastaniesz, bo już tam dawno nie mieszkam. 
Igor zmarszczył brwi. Krzykowski. Policjant. Te dwa elementy ewidentnie do siebie pasowały, tylko jeszcze nie mógł skojarzyć dlaczego. W końcu go olśniło.
— Protokół to twój stary? — zapytał.
Protokół? — powtórzył zdezorientowany Kuba. Jak to się stało, że prowadzili teraz tę… konwersację? 
— No… ciągle tylko jakieś protokoły wypełnia… ma brzydkie pismo — rzucił bez sensu, nie przyznając się, że sam nadał jego ojcu taki pseudonim. — Czekaj… chyba nie chcesz mnie nim postraszyć? — upewnił się z głupkowatym uśmiechem.
— Co? Nie — zaprzeczył pewnie Kuba. — Sam sobie poradzę.
— Ta… właśnie zaprezentowałeś szerokie spektrum możliwości walki wręcz — zakpił Biedrzycki. 
— Wziąłeś mnie z zaskoczenia — stwierdził obronnie Jakub, choć kiedy tylko to powiedział, zdał sobie sprawę z beznadziejności tego zdania.
Brunet jednak wcale nie zripostował, tylko zamilkł na moment, mierząc Kubę przenikliwym wzrokiem, nienaturalnie dużych, niemal czarnych oczu. Aż poczuł coś na wzór niepokoju.
— Być może źle zaczęliśmy — odezwał się wreszcie, a jego ton brzmiał teraz zupełnie zwyczajnie. — Kuba, tak? — powtórzył. — Jestem Igor — przedstawił się, przybliżył się z powrotem zwinnie i wyciągnął do blondyna dłoń. 
Ten popatrywał nieufnie to na jego rękę, to na jego twarz, chcąc coś z tej sytuacji wyczytać, ale za cholerę nie potrafił. Jeżeli wydawało mu się, że szuka wrażeń… to właśnie je znalazł, bo ta rozmowa z tym dziwnym typem była jedną z najbardziej krzywych akcji, jakich doświadczył.
— Jesteś dziwny — stwierdził bez ceregieli, ale niepewnie odwzajemnił uścisk niższego mężczyzny, na co ten uśmiechnął się promiennie, jeszcze bardziej dezorientując Krzykowskiego. Poza tym… miał zadziwiająco ładny uśmiech.
— Mam propozycję nie do odrzucenia — zaczął dyplomatycznie Igor.
— Tak zaczynają się wszystkie propozycje, które nadają się jedynie do odrzucenia — zauważył Kuba. 
— Okej, to powiem inaczej. To nie jest tak, że ja ci tu daję jakikolwiek wybór — wyjaśnił dosadniej. 
— Co za mistrz negocjacji — sarknął Kuba.
— Zapomnę o tym wszystkim, co się tutaj stało, zapomnę nawet, gdzie mieszka pani Adrianna — wtrącił, chcąc dać do zrozumienia blondynowi, że bardzo uważnie przyjrzał się jego dowodowi tożsamości oraz by sprawdzić jego reakcję. Ten się spiął, a przez jego twarz przebiegł cień strachu, więc Biedrzycki uznał, że to dobra taktyka i kontynuował. — Ale w zamian musisz coś dla mnie zrobić — zaznaczył.
— Niby co? — spytał niby niezbyt zaciekawiony, chcąc ukryć, że Igor w rzeczywistości trochę go zaniepokoił, między wierszami grożąc jego matce… oraz to, że w rzeczywistości był po prostu ciekawy, czego mógł od niego chcieć.
W końcu niecodziennie robił interesy z jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy. 
Wiedział, że to prawdopodobnie skończy się dla niego bardzo źle… ale mimo wszystko to go niespecjalnie zrażało.
_______________

Jak tam? 
No to się Igor zdenerwował nie na żarty... i przywalił Kubusiowi. Choć ten, nie ma co się oszukiwać, po prostu szukał dzisiaj guza. Może jednak ma zadatki na kibola? 
Poza tym... Igor był Igorem, czyli gadał dużo dziwnych rzeczy, dezorientując raz za razem Kubę swoimi nietuzinkowymi skrótami myślowymi. 
Podobał Wam się w ogóle wstęp? Starałam się w skrócie przybliżyć kibicowską społeczność, z tymi wszystkimi nazwami, dziwnymi powiązaniami i tak dalej. Pewnie jakby jakiś kibol to przeczytał, to wytknąłby mi błędy... ale jakoś nie posądzałabym nikogo z Was o takie upodobania :D
Do niedzieli!
PS. Miałam dzisiaj podzielić się pewną informacją, ale jednak zrobię to w niedzielę. 

10 komentarzy:

  1. Jestem z siebie dumna, już tak długo jestem na bieżąco!
    Kubusiowi się szykuje robota kierowcy, ciekawa jestem jak to się skończy. A Igor jak to Igor, wszystkich podpuszcza, większość ludzi irytuje, i każdemu podskakuje. I za to go lubię. Teraz będę czekać z niecierpliwością, aż coś więcej się zacznie między nimi dziać. Romantycznego w sensie.
    Jak to kurczę w niedzielę.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś się na pewno szykuje dla Kuby. :D
      To dobrze, że za to lubisz Igora, bo ja się wciąż go "uczę", ale zauważyłam, że teraz już w każdej jego wypowiedzi staram się zawrzeć coś w jego stylu, także na pewno nie zwolni ze swoim sposobem bycia. :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ja nie wiem, jak oni przejdą do czegokolwiek na kształt romansu. XD Ale jestem tego niesamowicie ciekawa i nie mogę się doczekać. Igor to jak na razie moje ulubiona postać z twojej twórczości. Wciąż mi go mało a jego teksty mnie rozwalają. Nic tylko brać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest dobre pytanie. Może nie przejdą? :D
      Jedna z czytelniczek zasugerowała, że Kuba będzie jakimś stalkerem Igora, aż tego w końcu dotkliwie pobije (jak to wspominał w Osobliwości).
      Cieszę się, że lubisz Igora. :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Nieźle. Robo się coraz ciekawiej

    OdpowiedzUsuń
  4. Igor "szczeka" (ma gadane), umie przywalić, łatwo go wyprowadzić z równowagi... ale jakoś zupełnie nie umiem go zakwalifikować jako "złego kibola" xD W sumie dobrze, bo każdy ma drugą - czasem lepszą niż się wydaje - twarz. Ja go widzę jako dobrego człowieka z porąbanym (nomen omen xDDD) hobby.
    Także doczekałam się ich spotkania :) Ładnie się nawet sobie przedstawili :`D (pomijając uderzenie, przywłaszczenie portfela, szantarz...). Jak wyżej, też jestem ciekawa jak oni przejdą do czegoś... bardziej przypominającego romans. I jak Igor się wgl będzie zachowywał, bo to tak nieprzewidywalny gość, że tu wszystko się może zdarzyć xD (czemu ja to nucę? Haha) Możesz się popisać pomysłami. Czekam z niecierpliwością :)
    Weny, czasu i chęci
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie każdy kibol jest zły i ja go wcale nie będę na takiego na siłę kreować, choć z drugiej strony to nie będzie też w pełni pozytywna postać. :D Z pewnością trochę narozrabia.
      Igor ma swój własny sposób na zawieranie nowych znajomości po prostu. :D
      Romantyczny Igor to z pewnością będzie coś nieprzewidywalnego.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  5. Dlaczego poprzednie dwa tomy dałaś darmowe, a ten trzeci płatny. Nie przeszkadza mi to, ale chodzi o to, że i te dwa pierwsze mogłaś dać płatne, a tak to dziwnie to wygląda jeżeli też ten trzeci publikujesz na blogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tom trzeci i drugi znikną z bloga i będą płatne zaraz po tym, jak skończę publikować go na blogu (więcej o tym pisałam pod notką z rozdziałem 18, więc tam zapraszam).
      Pierwszy pozostanie darmowy i będzie dostępny na blogu. :)

      Usuń
    2. Aha, okej. Nie czytam na blogu tylko z Beezara, więc notki nie widziałam. Zaraz sprawdzę. Dziękuję za odpowiedź. :)

      Usuń