19 września 2018

Sezon na grilla: Rozdział 6

Wiarygodny kabel

23 października 2016
Odczuwał delikatny stres. Taki jak przed kolokwium, na którym nawet nie wiedział, czego się spodziewać, bo profesor był wyjątkowo upierdliwym bucem, którego nadrzędnym celem zdawało się być uprzykrzenie życia jak największej ilości studentów. 
Ta cała sytuacja była do tego podobna. Choć może i nie chodziło o wykazanie się sprytem podczas jakiegoś testu związanego z edukacją… ale też musiał wykazać się sprytem w sytuacji, w której wiedział, że główną rolę będzie odgrywała spontaniczność. Mógł sobie jedynie układać w głowie pewne scenariusze, ale wiedział, że w ostatecznym rozrachunku przebieg wydarzeń może
go zaskoczyć. 
Kiedy zjawił się w rodzinnym domu na coniedzielny obiad, jego matka o mało nie dostała zawału w progu. Normalnie pewnie zmyśliłby jakąś historyjkę, że wpadł na drzwi, czy dostał z łokcia podczas gry w kosza… ale nie tym razem. Tym razem zamierzał powiedzieć prawdę, bo wbrew pozorom tylko bycie szczerym mogło mu w tej chwili pomóc.
— No i widzisz, Andrzej? A ty go tak kiedyś zachęcałeś na mecze! — rzuciła z wyrzutem zdenerwowana Adrianna. 
— Trzeba było iść ze mną, jak go nie raz zapraszałem — odburknął ojciec, niezadowolony z tego, że żona go upomina. — A tak to poszedł tam, gdzie nie trzeba, no i masz — dodał obronnie, przy okazji krytykując syna. 
W Kubie coś się zagotowało na te słowa. Jego ojciec już tak miał, że lubił mu wbijać szpilkę, kiedy tylko coś mu nie szło. Najgorsze jednak było chyba to… że mężczyzna wcale nie robił tego celowo. Nie czekał na potknięcia syna — no może jeżeli chodziło o karierę zawodową, bo z całej duszy pragnął udowadniać mu za wszelką cenę, że powinien iść do policji. Po prostu tak się bronił, że zwalał winę na innych, kiedy był atakowany. To było gorsze, niż jeżeli rzeczywiście miałby go umyślnie ganić.
Przymknął jednak na moment powieki, dając sobie chwilę na uspokojenie i nic się nie odezwał. Musiał to rozegrać mądrze. 
— Jak to się stało w ogóle? Tak bez przyczyny cię ten chłopak uderzył? — zapytała matka, paradoksalnie bardzo mu tym pytaniem pomagając. Jeżeli sam nie musiał zaczynać tematu, tylko wiedza miała być z niego niejako wyciągana… to wyglądało to naturalniej. 
— Nie wiem… zapytał: „A ty co się, kurwa, interesujesz?” — zacytował, śmiesznie modulując głos — a potem mi przyjebał — dodał, nie przebierając w słowach. Raczej nie przeklinał przy rodzicach, ale też nie zgrywał takiego niewiniątka. Czasami nie dało się czegoś powiedzieć łagodniej. 
— A Martyna i ten jej chłopak? — pytała dalej kobieta i w końcu wyciągnęła dłoń do sinej i spuchniętej szczęki syna. Już nie mogła się dłużej powstrzymać. 
— Jak na stadionie zaczęła się zadyma, to zaczęliśmy wychodzić, ale jakoś rozdzieliliśmy się w tłumie — zaczął zgodnie z prawdą. — No ale zgubiłem ich gdzieś po drodze, więc postanowiłem, że zaczekam pod stadionem — zmienił wersję. — Tuż pod wyjściem był straszny kocioł, to stanąłem bardziej na uboczu, gdzie już nie było tyle ludzi i stamtąd ich wypatrywałem. No a obok stali ci dwaj kolesie — zmyślał płynnie. Kłamanie szło mu lepiej, niż się spodziewał. Może dlatego, że wcześniej dokładnie zaplanował swoją historyjkę. 
— O czym gadali? — zainteresował się Andrzej, a Kuba powstrzymał się przed uśmiechem. Już ja ci zaraz powiem, pomyślał tryumfalnie. 
— Nie wiem w sumie nawet, coś o jakimś autobusie i że musieli zmienić plany — powiedział niewinnie, a Andrzej wyprostował się wyraźnie zaalarmowany na krześle.
— Słyszałeś, o czym dokładnie mówili? — dopytał.
— Coś że jakiś Borys wynajął autobus u jakiegoś Lolka, bo poprzedni plan jest zagrożony — rzucił, wzruszając ramionami, udając, że te dane wydały mu się kompletnie zbędne i nic mu nie mówiły. Cóż… rzeczywiście nic mu nie mówiły, bo były totalnie zmyślone, ale o tym już nie poinformował swojego ojca. 
— Pamiętasz, jak wyglądał ten chłopak, co cię uderzył? — drążył dalej.
— Oj daj mu spokój! — jęknęła Ada.
— Nie daj mu spokój, tylko niech mówi, bo wygląda na to, że podsłuchał, gdzie jutro kibole zrobią ustawkę — odpowiedział zaaferowany. 
— I ma ci kablować?! — syknęła. — Przecież jak coś pójdzie nie tak, to będą wiedzieć, że to Kuba ich wydał i jeszcze będzie miał problemy! — zauważyła sprytnie, choć Kuba zaśmiał się w duchu, dochodząc do wniosku, że jego matka naczytała się zbyt dużo kryminałów. 
— A niby skąd mają wiedzieć, kim jest? — odpowiedział. — Chcieli coś od ciebie jeszcze? — zwrócił się do syna.
— Nie… ten kurdupel dał mi po mordzie i sobie poszli — odpowiedział znowu niewinnie, a po minie ojca dostrzegł, że znowu trafił w dziesiątkę. Skąd ten cały Igor wiedział, co on ma mówić swojemu ojcu, żeby ten się zainteresował? Niby był policjantem i w ogóle… ale niektóre informacje wydawały się być naprawdę doprecyzowane, jakby stworzone idealnie dla niego. 
— Kurdupel?
— No taki mały, ścięty na zero… miał dziwne oczy — opisał pobieżnie swojego nowego… kolegę.
— Biedrzycki… — zasyczał Andrzej. — Ten mały skurwiel wiecznie robi jakieś zamieszanie — dodał z obrzydzeniem.
— Andrzej… — upomniała męża Ada, niezadowolona z ilości przekleństw jakie padły do tej pory przy stole.
Ta rozmowa z ojcem poszła zaskakująco łatwo i wręcz idealnie z planem. Niby powinien mieć jakieś wyrzuty sumienia, bo w końcu kłamał w żywe oczy swojemu tacie, opowiadając jakieś bzdury, które przykazał mu Igor… ale wbrew pozorom odczuwał satysfakcję. Ale tego już nie musieli wiedzieć ani ojciec, ani ten dziwny chuligan. 
Co prawda wahał się do ostatniej chwili, ale tylko z tego względu, że nie wiedział, co z tego może wyjść. W końcu nie znał tego typa ze śmiesznymi, sarnimi oczami, więc jego historyjka o jakimś busie, Lolku i tak dalej, wydawała mu się być grubymi nićmi szyta. No i jeszcze kazał wspomnieć bezpośrednio o sobie. Brzmiało to podejrzanie i obstawiał, że jego ojciec nie będzie zainteresowany albo nie załapie aluzji, ale wbrew pozorom od razu złapał przynętę.
To nie było też tak, że na coś go narażał. Ot, poleci pochwalić się na komendę informacjami, jakie zyskał… po czym po prostu okaże się, że te pochodziły z błędnego źródła, a kibol pojedzie gdzieś ze swoją ekipą w krzaki, trochę się spiorą po mordach i wszyscy będą szczęśliwi. 
***
Początkowo nic nie powiedział Borysowi. Siedział cicho, udając, że zadziała zgodnie z planem przyjaciela, słuchając jeszcze grzecznie szczegółowych wytycznych. 
Postanowił, że postawi go przed faktem dokonanym. Wtedy gwarantował sobie miejsce na faktyczny wyjazd na spotkanie z wrogą ekipą oraz jednocześnie uniemożliwiał Antoniukowi wymyślenia nowego planu awaryjnego, gdyby jednak nie przystał na jego pomysł. Zresztą nawet by nie mógł… bo już wysłał info do glin, więc nie mogli się z tego wycofać.
Cholernie przy tym ryzykował… bo jeżeli ten Versace spierdoli swoją część i stary Krzykowski nie łyknie przynęty… no to będzie miał przejebane. Nie tylko nie zadziała zgodnie z wolą Borysa, ale też kompletnie spieprzy ich plany. Ale usilnie wierzył, że wystarczająco zastraszył blondasa i ten grzecznie powiedział, co miał powiedzieć. Jak nie, to go chyba zabije — a jak nie zabije, to z pewnością postara się o to, że będzie potrzebował operacji plastycznej. Wiedział już też, gdzie mieszkał. Nie mógł śledzić tamtego blondyna, który zdawał się go obserwować, bo zgubił go w trakcie opuszczania stadionu, więc poszedł za młodym Krzykowskim. 
Z drugiej strony ten plan był całkiem prosty. Już wcześniej o tym myślał, żeby dać cynk glinom… tylko że nie miał do nich wysłać nikogo wiarygodnego. A wtedy trafił mu się pan Jakub Krzykowski — i już bardziej wiarygodnego informatora nie mógł sobie wymarzyć. Nie dosyć, że był synem policjanta, to jeszcze teraz był synem policjanta z obitym ryjem przez złego kibola, który owemu policjantowi porządnie zalazł za skórę. Nawet nie musiał posiadać żadnych umiejętności aktorskich. Po prostu miał rzucić tekstem o Lolku — który był znany z interesów z Borysem i posiadał firmę transportową — oraz wtrącić, że dostał po ryju od kurdupla. Nienawidził się tak określać, ale wiedział, że w ten sposób stary Krzykowski załapie, o kim mowa. W końcu Igor wyróżniał się nie tylko inteligencją. Niestety… bądź stety — zależało od perspektywy — nie było wśród ich ekipy nikogo równie niskiego. 
Liczył też, że w ostatecznym rozrachunku Borys się nie wścieknie. W końcu wprowadził w jego plan małą modyfikację. I wykonał zadanie. Miał się upewnić, że odciągnie policję. Więc to zrobił… no, przynajmniej miał nadzieję, że tak się stanie. 
Poza tym… zamierzał improwizować. 
— No siemanko, Borys! — zaczął pogodnie, kiedy tylko mężczyzna odebrał rankiem telefon. 
— Jest siódma rano, pojebało cię? — zrugał go.
— Kto rano wstaje… ten robi najlepsze interesy — rzucił pierwsze, co mu przyszło na myśl, jednocześnie starając się brzmieć pewnie.
— Po polsku, Bambi — poprosił Antoniuk. 
— Pamiętasz, jak wczoraj kazałeś mi zrobić zasłonę dymną przed psami? — zapytał niewinnie.
— Nie mam jeszcze Alzheimera — sarknął starszy mężczyzna.
— No… to wprowadziłem drobną modyfikację do tego planu — powiedział zwyczajnie.
— Jaką, kurwa, modyfikację? — syknął Borys.
— Wysłałem cynk do szanownych panów z komendy o naszym nowym transporcie. 
— Co zrobiłeś?! — Mężczyzna zdawał się w tej chwili brzmieć na kompletnie rozbudzonego. 
— I po co te nerwy? — zamarudził Igor. — Mam wszystko pod kontrolą. Pojedziemy sobie na spotkanie z Warszawiakami i nikt się o tym nie dowie — wyjaśnił.
— Pojedziemy? My? Bambi, co ty odjebałeś? — Borys już nie brzmiał nawet na zdenerwowanego tylko na bezsilnego. Przypomniał sobie, że młody Biedrzycki jest niereformowalny i przeklął w myślach sam siebie, że był na tyle naiwny, by wierzyć, że tym razem Igor wykona wszystko zgodnie z planem.
— To banalny plan, nie ma opcji, żeby coś nie wypaliło — odpowiedział pogodnie chłopak, w rzeczywistości wcale tej pewności nie mając. To znaczy… był przekonany, że blondas go nie zawiedzie, bo raczej wierzył, że udało mu się go nastraszyć, tylko nie miał już pewności, że jego ojciec wszystko wyłapie. Istniał ten jeden procent szansy, że coś pójdzie nie tak. No ale to najwyżej wtedy się będzie martwił.
— Zamierzasz mnie wtajemniczyć? — zapytał z wyrzutem Borys, kiedy Igor zamilkł po ostatniej kwestii. Niby zawiesił głos, jakby miał kontynuować, po czym się nie odezwał. Czasami komunikacja z tym dzieciakiem była nie lada wyzwaniem. 
— Ach, więc mam dobrego informatora, w sensie wiarygodnego — zaczął. — Dał cynk jednemu psu, który nie zapałał do mnie sympatią… a ja się tylko próbowałem kulturalnie komunikować i dawałem dobre rady, by pomóc mu w zdobyciu awansu…
— Bambi… — jęknął Borys, przerywając przydługą dygresję Igora.
— A, no to jak on się dowie, że jestem organizatorem dzisiejszej imprezy, to z pewnością będzie chciał pokrzyżować mi plany. 
— No i? Dałeś cynk psom, żeby wpadły sprawdzić autokar u Lolka. Jak nas nie zastaną, to będą nas szukać, sprawdzając pierwszy trop i jest duża szansa, że wpadniemy. Sory młody, ale chujowy ten twój plan — zrugał go znowu.
— Odszczekasz to, gdy będzie po wszystkim — powiedział obrażony Igor. — A tak poza tym, to nie skończyłem — dodał wymowne, po czym zamilkł, czekając na reakcję przyjaciela.
— … to skończ? — poprosił zirytowany, kiedy Biedrzycki znowu nie pociągnął tematu. Uwielbiał go i traktował niemal jak syna, ale czasami doprowadzał go do szału.
— Lolek przestawił ten konkretny autokar, więc jak zjawią się psy, to pomyślą, że się spóźnili — dokończył wreszcie z dumą. 
— I co ich niby ma powstrzymać przed sprawdzeniem pierwszego autokaru, o którym dowiedzieli się na początku? 
— Mój informator — podkreślił.
— Jesteś go pewny? — dopytał Borys.
— Zaufaj mi, stary. Już bardziej wiarygodnego kabla nie da się znaleźć — zapewnił. Ten plan od początku świtał mu w głowie, tylko że nie miał odpowiedniej osoby. Nie mógł to być byle kto, bo mogłoby się stać, tak jak przeczuwał Borys — czyli nieufne psy spróbowałby szybko znaleźć drugi autokar. Ale na szczęście Igor znalazł idealnego w swoim mniemaniu osobnika. Koleś był totalnie niegroźny, niezaangażowany w środowisko i do tego był synem policjanta. Nikt nie mógł go podejrzewać, że może coś kręcić. Nawet jeżeli mieli się skapnąć, że to błędny trop, będzie już za późno.
Antoniuk już nie odpowiedział, tylko pożegnał się z młodszym chłopakiem, jeszcze grożąc, że jak coś pójdzie nie tak, to go obedrze żywcem ze skóry, ale na Biedrzyckim nie zrobiło to wrażenia. Nie miał już przecież nic do gadki, poza właśnie odgrażaniem się. 
***
Umówili się mniej więcej na granicy województw. Nie tylko dlatego, że tak było sprawiedliwie, ale dlatego, że były to tereny wiejskie, znajdowało się tam sporo zalesionych gruntów z dobrymi drogami dojazdowymi i policja niespecjalnie często patrolowała ten obszar. Nic dziwnego, skoro nic się tam nie działo. 
Gdy dotarli na miejsce, ekipa ze stolicy już czekała. Stali w grupie, przygotowani jednak na spotkanie. Wpierw Borys ruszył samodzielnie w ich stronę, aby przywitać się z liderem drugiej grupy i potwierdzić wszystkie szczegóły. To nie było tak, że kiedy tylko wydostali się ze środka transportu, ruszali niczym horda na drugą gromadę bez żadnego ostrzeżenia. Wbrew pozorom, w ustawkach było dużo… dyplomacji. W końcu nawet nazwa mówiła za siebie. Było to spotkanie „ustawiane”. Grupy dogadywały się nie tylko co do przeprowadzenia ewentualnego spotkania, ale ustalały też jego detale, jak na przykład: liczbę osób w poszczególnych ekipach — w tym przypadku zgodzili się na trzydzieści osób z każdej strony, czy zasady bójki — ustalili, że nie mogą mieć żadnych narzędzi i każdy musi mieć rękawice do MMA. 
— Poczekamy na karetkę i zaczynamy — rzucił Antoniuk, kiedy wrócił do swojej grupy. 
Nie było absolutnie nic dziwnego w tym, że ustawki na najwyższym poziomie, czyli wśród szanowanych ekip, odbywały się w asyście personelu medycznego. To była taka sama zasada jak z autokarem. Każda bojówka stanowiła niezwykle urozmaiconą mieszankę społeczną. Przeciętnym zjadaczom chleba, którzy informacje na temat pseudokibiców czerpali jedynie z wiadomości, wydawało się, że to zwyczajna patologia, bo przecież nikt normalny nie prałby się po mordzie bez powodu, nie demolowałby stadionów i nie wszczynał zamieszek z policją. To było oczywiście dalekie od prawdy. Jasne, w skład bandy z Białegostoku wchodzili głównie chłopaki z jednego osiedla, które nie cieszyło się dobrą opinią, i faktycznie przeważnie pochodzili z nieciekawych, często patologicznych rodzin. Ale nie tylko. W ich grupie znajdował się między innymi Lolek, który był znanym biznesmenem i posiadał jedną z najlepiej prosperujących firm transportowych na całym Podlasiu — choć on najczęściej robił jakieś interesy z Borysem, sam raczej nie pojawił się na głównym placu boju. Poza nim, mieli w swojej grupie kilku korpo-szczurów, kolesia, który był właścicielem sklepu motoryzacyjnego, strażaka czy… profesora z jednej z białostockich uczelni. Dla urozmaicenia w ekipie z Warszawy znajdował się… policjant. Do tego znali ratownika medycznego, który właśnie podjechał karetką. 
Wszystko było skrzętnie zaplanowane. Mieli wymknąć się niepostrzeżenie ze swoich miast, spotkać mniej więcej pośrodku na jakiejś leśnej polanie, stoczyć bójkę i grzecznie rozjechać się w swoje strony. W razie gdyby coś poszło nie tak, mieli asystę medyczną, choć zazwyczaj kończyło się na rozciętych wargach i rozkwaszonych nosach. 
Sama ustawka też przebiegała według zasad. Nie było ich wiele, ale mimo wszystko obowiązywały jakieś minimalne standardy bezpieczeństwa. Jak chociażby to, że nie można było używać narzędzi, kopać w głowę czy atakować leżącego. Poza tym, wszystkie chwyty były dozwolone i wygrywała ekipa, która dłużej utrzymała się na nogach. 
— Kurwa, ale wykurwię temu pedałowi! — syknął Kabanos, przestępując z nogi na nogę. Widać było po nim, że adrenalina w nim buzuje i nie potrafi ustać w miejscu. 
Igor tylko obdarował go nieco zażenowanym spojrzeniem. Wyjątkowo nic nie powiedział. Gdyby się odezwał, powiedziałby coś bardzo niemiłego, bo doskonale pamiętał ostatnie spotkanie z wrogimi kibolami, w którym ten pedał wykurwił Kabanosowi. Posłał mu takiego gonga, że kumpel Igora padł jak długi. Była to osobliwa akcja, której nie powstydziliby się pokazywać na galach bosku. Dlatego wolał się nie odzywać. Podcinanie skrzydeł kumplowi, kiedy za kilka minut mieli stoczyć walkę, było niemądre. Najwyżej później się z niego ponaśmiewa… albo pogratuluje rewanżu… ale raczej ponaśmiewa. 
Parę minut później obie ekipy ustawiły się naprzeciwko siebie w odległości około dwudziestu metrów, przybierając bojowe pozy. Wszyscy byli ubrani dosyć podobnie, czyli w dresowe spodnie, jakieś adidasy i w koszulki typu rashguard, marek produkujących zazwyczaj odzież dla osób trenujących różne sporty walki, albo koszulki patriotyczne. Latem lub gdy było po prostu cieplej, często decydowano, że jedna z ekip walczy bez koszulek. Teraz jednak wszyscy mieli na sobie odzież.
W Biedrzyckim też coś zawrzało. To już się działo! Wszystko poszło tak gładko. Znowu pokonał przeciwności i teraz tutaj stał, u boku swoich kumpli. Zaraz będzie mógł spuścić ciśnienie, które kumulowało się w nim od dosyć długiego czasu: tak bez żadnych konsekwencji. To było niesamowicie oczyszczające i odprężające uczucie.
Na jakiś niewypowiedziany sygnał wszyscy ruszyli praktycznie sprintem, często dodając sobie odwagi bojowym okrzykiem. 
Igor nie krzyczał, po prostu biegł, znajdując się mniej więcej po środku swojej ekipy. Z przodu biegł Borys i kilku największych byczków, którzy mieli odeprzeć pierwszą falę. Mniej więcej po środku biegli ci wysportowani i zwinni, ale nie napakowani, a na samym końcu znajdowała się cała reszta, która  niekoniecznie nadawała się do pierwszej linii frontu — głównie z powodów gabarytowych
W końcu obydwie ściany zderzyły się ze sobą i przez moment panował totalny chaos. Pięści przecinały na ślepo powietrze i przy pierwszych kontaktach raczej nie docierały do celu. Prawdopodobnie mogło dochodzić do sytuacji, w których przez przypadek uderzano kolegę ze swojej ekipy.
Ale dosłownie po pięciu sekundach niektórzy zdążyli już polegnąć i cała bójka stała się bardziej taktyczna. Igor dzięki swojemu niskiemu wzrostowi zdołał uniknąć w tej początkowej fazie wielu ciosów i osłaniał się gardą, skupiając się przede wszystkim na tym, żeby się nie wywrócić. Kiedy mniej więcej wszyscy znaleźli partnera do bijatyki i on posłał błyskawicznie cios jakiemuś dosyć postawnemu facetowi najbliżej niego, który ułamek sekundy wcześniej skrzyżował z nim wzrok. Kiedy tylko oberwał, obdarował Igora zszokowanym spojrzeniem. Czasami bawiło go to, jak inni nie mogli wyjść z podziwu jego siły. Mężczyzna jednak szybko się ocknął i sam się zamachnął. Trafił Biedrzyckiego w gardę, jaką akurat podniósł, ale potem ten wykorzystując swój wzrost i to, że jego środek ciężkości ciała znajdował się niżej od jego przeciwnika, poderwał jego nogi, by za chwilę go wywrócić. Pospiesznie go dosiadł i nim chłopak zdążył się zorientować, Igor już okładał go bez pamięci pięściami. Nie nacieszył się jednak zbyt długo swoją pozycją, bo w pewnym momencie poczuł, jak ktoś podrywa go do góry a potem odpycha. Stracił przez to równowagę i upadł na plecy. 
Ustawki miały to do siebie, że sytuacja mogła zmieniać się tam diametralnie z sekundy na sekundę, dlatego też Igor wcale nie był zaskoczony, kiedy w mgnieniu oka z oprawcy sam stał się ofiarą. Ot, po prostu teraz musiał się skupić na tym, żeby nie dać się za mocno sprać, a najlepiej, żeby wydostać się spod swojego kata i jeszcze mu przyłożyć.
Facet był od niego znacznie większy, jednak Igor już wielokrotnie dowiedział się poprzez praktykę, że warunki fizyczne i siła to nie wszystko. Może jemu brakowało tego pierwszego czynnika i w tym momencie, choć silny, to musiał ustąpić sile przeciwnika, to jednak miał po swojej stronie inny atut — był zwinny jak cholera. Więc kiedy ten byczek rozpoczął swoistą egzekucję, okładając twarz Biedrzyckiego pięściami, ten niespodziewanie wybił swoje biodra do góry, przez co drugi mężczyzna stracił równowagę i podskoczył na nim niczym wystrzelony z katapulty, upadając po chwili obok. Igor nie omieszkał tego wykorzystać, sam dla odmiany dosiadając jego, po czym zaczął go okładać. 
Chuligan z przeciwnej ekipy wreszcie się poddał, więc Biedrzycki wstał i ruszył na pomoc Kabanosowi… który dostawał łomot od tego samego koksa, od którego dostał go za pierwszym razem. Jak widać, jego plan, żeby mu wykurwić, nie zadziałał i tym razem. 
Zastosował taką samą taktykę, jak koleś, który przed kilkoma sekundami zastosował na nim, czyli rzucił się na agresora, który dosiadał Kabanosa, a uderzenie sprawiło, że obydwaj polecieli na bok. Kiedy się z nim siłował, jego kumpel zdążył się pozbierać i ruszył na pomoc, chcąc sam wyrównać rachunki. Będąc na górze radził sobie znacznie lepiej, więc Igor go zostawił, bo zauważył, że przyczaja się na niego kolejny chuligan. Nie za bardzo wyrośnięty, ale za to jego bicepsy wyglądały jak napompowane.
Zaczęli okładać się bez opamiętania w stójce. Rywal Igora z pewnością miał więcej siły, ale ponownie przeważyła zwinność niższego chłopaka, gdyż dosyć łatwo odczytywał ciosy drugiego mężczyzny — co przy jego tężyźnie nie było trudne. Oczywiście zarobił przy tym kilka ciosów, jednak nie jakichś krytycznych. 
Od początku minęły może trzy minuty. Kiedy Biedrzycki rozprawił się z przeciwnikiem, rozejrzał się pospiesznie dookoła i dojrzał… że pozostał jako jeden z niewielu niepokonany ze swojej ekipy. Podniósł więc ręce w geście poddania, sygnalizując, że akceptuje porażkę. Nie było sensu, aby dalej znosił lanie, kiedy grupa z Warszawy ewidentnie wygrywała. Po prostu dostałby jeszcze kilka razy po mordzie, sam okładając przy okazji paru kolesi… ale wynik ustawki i tak pozostałby ten sam — czyli zakończyłaby się porażką jego drużyny. Jak zwykle zresztą. Jeszcze nie udało im się pokonać w wyrównanej walce brygady z Warszawy. Chyba że brali ich z zaskoczenia, czyli urządzali tak zwane zasadzki. Dopiero wtedy Warszawiacy im ulegali. Niestety w planowanych ustawkach im nie szło. Grupa ze stolicy dysponowała po prostu silniejszymi i bardziej zahartowanymi chłopakami i byli piętą Achillesową bojówki z Białegostoku. 
Po parunastu minutach pozbierali się i z podkulonymi ogonami opuścili plac boju w towarzystwie wyzwisk i wulgarnych przyśpiewek tryumfującej ekipy z Warszawy. W autokarze natychmiast wybuchła zażarta dyskusja, która chwilę potem przerodziła się w kłótnię, bo zaczęły się zarzuty, że ktoś tam nie wykonał swojej roboty.
— Pierdol się, lamusie! To że dostałeś po ryju, to nie moja wina! — krzyknął jeden z chłopaków.
— Gdybyś, tępa pało, ze mną współpracował, to byśmy im wpierdolili! Widziałeś kurwa, że tamten mnie dopadł i mi nie pomogłeś, tylko doskoczyłeś do tego goryla, który ustrzelił cię jednym ciosem! — zarzucił mu drugi.
Igor się nie odzywał. Nigdy nie angażował się w takie kłótnie. On swoją robotę zrobił. Nie dał się pokonać i jeszcze pomógł paru kumplom. Nie zamierzał też obrzucać nikogo zarzutami. Uważał, że to i tak nic by nie zmieniło, a tylko jeszcze bardziej ich podzieliło. Zresztą on czuł spełnienie. W końcu dostał to, czego chciał… wynik był dla niego drugorzędny. Jasne, to nie było nic przyjemnego, że przegrali, ale najważniejsze dla niego było to, że nie miał sobie nic do zarzucenia. Jak prawie zawsze. Raczej nigdy nie polegał na polu bitwy — chyba że naskakiwało na niego jednocześnie paru typków. Poza tym, był po prostu za sprytny na porażkę. Jego gabaryty nauczyły go kombinowania i wiedział, kiedy może iść z kimś w wymianę na pięści, a kiedy lepiej poszukać innego rozwiązania. 
— Masz szczęście, że nic się nie zjebało — zagadał do niego w pewnym momencie Borys. — Ale jak, kurwa, następnym razem będziesz coś kombinował, to pożałujesz — zagroził na koniec.
— Przecież mówiłem, że to załatwię — odparł pysznie, niezrażony pogróżkami. 
— To… co to za informator? — zagadnął spokojniej Antoniuk.
Igor zastanowił się moment, rozważając, czy wygra, czy raczej straci na zdradzeniu tej informacji. Ufał Borysowi… ale zawsze wolał mieć jakiegoś asa w rękawie, a Kuba wydawał mu się być kimś, kogo mógł jeszcze w przyszłości wykorzystać. 
— Sprawdzony — odpowiedział jedynie enigmatycznie, uśmiechając się cwaniacko pod nosem. Młody Krzykowski go nie wychujał, więc nie skłamał Borysowi.
— Ech… gdy byłeś gówniarzem, wszystko wydawało się prostsze — zamarudził, zrozumiawszy, że nie dogada się z synem swojego zmarłego przyjaciela. 
— Bo byłem naiwny? — dopytał z przekąsem Igor.
— Bo nie miałeś przede mną tajemnic — sprecyzował, na co chłopak tylko się zaśmiał. Fakt, kiedyś relacjonował Antoniukowi wszystko. Nie to, że przestał mu ufać — nic z tych rzeczy. Po prostu z wiekiem dotarło do niego, że im mniej mówi, tym lepiej na tym wychodzi. Poufność i małomówność była kolejnym z jego atutów. Chociaż… Igor nigdy nie mówił mało. To była taka jego zasłona dymna. Czasami zaczynał trajkotać jak najęty, choć w zasadzie nie zdradzał nic. Jednym słowem, kombinował, jak tylko potrafił. 
***
Był dziwnie niespokojny. Podekscytowany, ale zarazem spięty. Z jednej strony był cholernie ciekawy, czy plan jego nowego kumpla się powiódł i czy dobrze wykonał swoją część — bo jakoś wypierał ze świadomości, że był to szantaż — a z drugiej czuł jakieś tam wyrzuty sumienia, bo w końcu celowo wprowadził swojego ojca w błąd i pozwolił, by informacja poszła dalej. A co, jak komuś stała się krzywda? Co jeśli banda kiboli spuściła po drodze łomot jakiejś postronnej osobie, która zostałaby oszczędzona, gdyby tylko nie zaczął tematu? 
Nie, nie mógł gnębić się takim myśleniem. Po prostu… pomógł potrzebującemu i… obronił mamę, o! Przecież ten cały Igor insynuował coś, że może się do niej zbliżyć. Tak, zdecydowanie stanięcie w obronie rodzicielki było dla niego ważniejsze, niż umyślne uprzykrzenie pracy niczego nieświadomemu ojcu.
— Idę wyrzucić śmieci — rzucił do Martyny, faktycznie zawiązując worek z odpadami, a potem skierował się do korytarza, gdzie wsadził niedbale buty i zarzucił na siebie kurtkę. Kontener na śmieci znajdował się niedaleko klatki, ale mimo wszystko było już strasznie zimno o tej porze.
Po drodze nadal rozmyślał o tej popieprzonej sytuacji, w jaką się wpakował. Niejako dopadały go wyrzuty sumienia — pomijając aspekt z ojcem — bo po prostu wszyscy uważali go teraz za ofiarę. Każdy myślał, że jakiś zły chuligan dał mu bez powodu w pysk… kiedy dostał na własne życzenie. Przecież Igor go minął i nawet nie zwrócił na niego uwagi. To on sam go zaczepił, kierowany wręcz chorą ciekawością tego, co się może wydarzyć, a zakładał, że z tej sytuacji najprawdopodobniej wyjdzie coś niebezpiecznego. I… nawet mu się to podobało. Nie pamiętał, kiedy ostatnio odczuwał takie skrajne emocje. Może nawet nigdy. Nie do końca wiedział jeszcze, jak sobie z nimi poradzić, ale raczej skłaniał się ku konkluzji, że to co odczuwa, jest wbrew pozorom pozytywne. 
Ale był też cholernie niecierpliwy, bo chciał się czegokolwiek dowiedzieć. Ojciec od niego nie odbierał, a matka powiedziała, że pojechał do pracy i jeszcze go nie ma. Nie miał zielonego pojęcia, jak znaleźć tego całego Igora, a kolejny mecz był dopiero za dwa tygodnie, bo drużyna z Białegostoku grała w przyszły weekend na wyjeździe. 
I jak on miał sobie niby poradzić z tą niewiedzą? 
Odpowiedź przyszła szybciej, niż mógłby się spodziewać, bo kiedy tylko wyrzucił śmieci do kontenera, zatrzasnął klapę i się odwrócił, stanął jak wryty, wzdrygając się mimowolnie, kiedy ujrzał przed sobą niską postać. 
— Ja pierdolę, musiałeś się tak skradać?! — syknął rozeźlony, kiedy się nieco opanował.
— Posiadasz zerowy instynkt obronny. Idę za tobą od samej klatki — stwierdził zwyczajnie Igor.
— Nie dosyć, że cię nie widać, to jeszcze nie słychać — odgryzł się Kuba, czując jak spina wszystkie mięśnie. Nie miał pojęcia, czego się po tym typie spodziewać. 
— Ojciec kiedyś zawiązywał mi dzwonek na szyi — rzucił, spoglądając gdzieś ponad ramieniem Krzykowskiego, nic sobie nie robiąc z przytyku. Blondyn zmarszczył brwi i się skrzywił. Znowu… spodziewał się jakiejś riposty albo ciosu, ale Igor po raz kolejny go zaskoczył.
— Naprawdę? — spytał głupio.
— Nie — odpowiedział krótko Biedrzycki, jednak w jego tonie nie było nawet cienia sarkazmu, nie żartował… Kuba miał wrażenia, jakby rozmawiali w dwóch różnych językach. Wywrócił jedynie oczami.
— Skąd wiesz, gdzie mieszkam? — zapytał dla odmiany.
— Rada na przyszłość — zaczął tonem mędrca, pozornie ignorując pytanie. — Kiedy jakiś obcy koleś się z tobą bije, a potem ci grozi, to upewniasz się, żeby za tobą nie poszedł — poradził, pośrednio odpowiadając Kubie.
— Jesteś dziwny — stwierdził znowu blondyn, jakoś niekoniecznie przestraszony. Ten Igor był… specyficzny. Jasne, było w nim coś groźnego, niebezpiecznego, tajemniczego… ale nie potrafił poczuć się przy nim zagrożony. Choć nie, on czuł przy nim zagrożenie… tylko że paradoksalnie to było niewytłumaczalnie satysfakcjonujące uczucie. 
— A ty właśnie skończyłbyś z tulipanem w tętnicy, gdyby to był ktokolwiek inny — rzucił groźnie. 
— Czyli… od ciebie nie mam co liczyć na kwiaty w ramach podziękowań za wykonanie roboty? — spytał podchwytliwie, chcąc dowiedzieć się, czy wszystko poszło zgodnie z planem Igora. Niby widział, że miał rozcięty łuk brwiowy i chyba siniaka na czole — choć przez słabe oświetlenie nie był pewny — ale ten mógł prawdopodobnie nabawić się takich obrażeń gdziekolwiek. 
Biedrzycki zamrugał, pozwalając się na moment zaskoczyć. Okej, nie spodziewał się takiej riposty. Szybko jednak zreflektował.
— Tam masz petunie, jak tak bardzo ci zależy — powiedział z pełną powagą, skinąwszy pod nogi Kuby, gdzie… leżało mnóstwo rozgniecionych petów.
— Dzięki — odpowiedział sarkastycznie Krzykowski. 
— No proszę! — usłyszeli w tym samym momencie krzyk. Kuba podniósł zaskoczony spojrzenie, a Igor się odwrócił. — Teraz ciebie posuwa?! — zapytał wrednie Daniel, podchodząc śmiało do Biedrzyckiego. Nie był trzeźwy. — Uważaj, bo sprzeda ci jakiegoś syfa! — poradził.
Kubie serce podeszło do gardła.
No kurwa, skoro chciał wrażeń… to się ich doczekał. 
________________

O proszę, jak chłopcy niewinnie "flirtują". :D
Dzisiaj znowu chciałam Wam przedstawić alternatywną wersję ustawek i uświadomić, że to właśnie niekoniecznie wygląda tak jak w telewizji, i że na ustawki nie chodzi tylko patologia, ale wśród kibolskich grup rzeczywiście mogą znajdować się osoby, których byście nigdy o to nie podejrzewali. :) W każdym razie mam nadzieję, że to Was bardziej zainteresowało, a nie znudziło. 
No a na koniec taki smaczek, bo wiem, że uwielbiacie, kiedy urywam w takich momentach. :D Jak myślicie? Jak rozegra się ta scena? :D
Do niedzieli! 

4 komentarze:

  1. Ja tam nie uwielbiam, wręcz przeciwnie.
    Rozdział troszeczkę nudnawy, koniec za to super, chociaż urywać znowu w takim momencie... wstydź się. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, mimo wszystko czułam, że pominięcie opisu ustawki, kiedy główny bohater jest kibolem, byłoby sporym uchybieniem.
      A urywać w takim momencie po prostu musiałam. :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Rozbawiła mnie taka forma ustawek. Z początku byłam zdziwiona... tak troszeczkę. Ale w sumie to logiczna kolej rzeczy, że tak się "spotykają".
    Bawi mnie fakt, że dorośli ludzie idą się prać na własne życzenie xD Dla jednych durnotą jest alpinizm, dla mnie to. No ale ok, kto co lubi. Ważne, że w takich sytuacjach postronnym nie dzieje się krzywda (bo ich nie ma).
    Pozdrowienia z Tatr :) wczoraj wlazłam na górę, załadowałam rozdział (tylko tam był zasięg) i już zabierałam się w dolinie, leżąc na trawie za czytanie... jak kliknęłam "cofnij"... No zło wcielone! haha Ale dzisiaj już jestem w cywilizowanym Zakopanem i mogę nadrobić xD
    Znowu zakończyłaś w takim momencie... :( Daniel to się prosi o guza xD
    Weny, czasu i chęci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na studiach byłam takim trochę Dominikiem, bo też zamierzałam pisać pracę dyplomową w klimacie pseudokibiców (tyle że z bardziej przestępczego punktu widzenia) i naczytałam się sporo publikacji o kibolach, i mnie też wiele rzeczy zadziwiło. Co najśmieszniejsze, to chyba to, że oni faktycznie w to wierzą i co poniektórzy potrafią naprawdę logicznie uargumentować swoje poczynania. Koniec końców to nie zawsze jest takie bezsensowne, jakby się mogło wydawać. :D
      Mam nadzieję, że Twój wypoczynek się udał! :)
      Pozdrawiam!

      Usuń