12 listopada 2017

Rozdział 16

Ofiara i agresor.

Powoli wracałem do bycia w pełni sobą, choć miałem jeszcze kilka niewyjaśnionych spraw do załatwienia. Przede wszystkim, musiałem pogadać z Markiem i przeprosić go za moje postępowanie. Z pewnością był na mnie wściekły, że zachowałem się tak egoistycznie i dziecinnie przed jego przyszłą żoną. Cholernie zdenerwowałem się, że tak wprost zabroniono mi przyjść z Erykiem jako para. Co prawda i tak nie poszlibyśmy na te wesele razem, jednak mimo wszystko taki oficjalny zakaz był uwłaczający. W tamtej chwili byłem tak bardzo zaślepiony złością, że w ogóle nie brałem pod uwagę faktu, że to wcale nie pomysł Marka. On lubił Eryka i nie miał nic przeciwko temu, że byłem gejem. To była dyrektywa wydana przez rodziców i wiedziałem, że oni cholernie bali się, że narobię im jakiejś siary. 
Na tamten moment, po prostu miałem wszystkiego po dziurki w nosie. Teraz musiałem naprawić swoje błędy. 
Zacząłem od Dawida, który jedynie machnął ręką, uznając, że już zapomniał o moim zachowaniu i nawet umówiliśmy się na piwo, zapraszając przy okazji jeszcze paru innych kumpli, z którymi ćwiczyliśmy w klubie. 
Z Erykiem też wszystko wróciło do względnej stabilności. Po wczorajszej randce obydwaj byliśmy zrelaksowani i nie czuliśmy już napięcia, że zaraz coś może pójść nie tak – choć na dobrą sprawę to nasze spięcia i tak zazwyczaj wychodziły spontanicznie. Co więcej, był piątek, a w perspektywie majaczyło wspólne spędzenie weekendu.
Wpierw jednak miałem jeszcze jedno zadanie do wykonania. Musiałem poprowadzić indywidualny trening samoobrony.
Po obiekcie plątały się dwie sprzątaczki i Antoni odwalał w swoim biurze jakąś papierkową robotę. Poza tym, już wszyscy opuścili halę, zatem zostałem sam na macie, uprzednio zmieniając gi, w którym prowadziłem ostatnie zajęcia, na szorty i przylegający t-shirt. 
Rozciągałem się na środku aby nie ostygnąć, aż wreszcie usłyszałem jakieś poruszenie przed wejściem. Zaalarmowany odwróciłem się w tamtą stronę i dojrzałem Antka w towarzystwie dwóch mężczyzn. Jeden z nich był mnie więcej w wieku mojego trenera, zaś drugi pewnie był jego synem, bo nie mógł mieć więcej niż szesnaście lat. 
Antek wychwyciwszy mój wzrok, skinął na mnie ręką, abym podszedł, co posłusznie wykonałem. 
— To jest Robert Kwiatkowski. Jest tutaj trenerem jiu jitsu, ale sam ćwiczy też mieszane sztuki walki. Ma dobre podejście do swoich podopiecznych i jestem przekonany, że Julek będzie zadowolony z tej współpracy — przedstawił mnie, mówiąc do drugiego mężczyzny, po czym poklepał pobłażliwie po ramieniu młodszego chłopaka. 
— Witam — rzuciłem i skinąłem głową.
— To jest mój kumpel Zbyszek, a to jego syn Julian — przedstawił mi gości Antek. 
— Antoni mówił, że już cię wprowadził w temat, tak? — upewnił się mężczyzna. 
— Coś tam wspominał — przytaknąłem. 
— To dosyć… delikatna sprawa. Jak widzisz, mój syn nadal posiada widoczne ślady po starciu z jakimś gnojem — rzucił z widoczną pogardą i skinął wymownie na swojego syna. Chłopak faktycznie miał na twarzy kilka sińców, ale widać było, że raczej już mu schodziły, co podpowiadało mi, że wcześniej musiał wyglądać dużo gorzej. — Julek to chucherko i z jakiegoś powodu od zawsze przyciągał do siebie nieciekawych typów. Już kiedyś mówiłem mu, żeby się na coś zapisał, ale on uparcie twierdzi, że to nie dla niego. Teraz miarka się przebrała. Musisz go nauczyć się bronić, bo w pewnym momencie go po prostu zabiją — wyjaśnił, a w trakcie jego wyznania zauważyłem, jak wspomniany Julian wywraca oczami niezadowolony ze słów swojego ojca. 
— Postaram się pomóc, jak tylko będę potrafił — obiecałem. 
— No w porządku. Ja poczekam u Antka, a ty bądź grzeczny i słuchaj się pana. — Zbyszek zwrócił się do swojego syna. 
Po chwili zostaliśmy już sami.
— Więc Julek, tak? — upewniłem się konwersacyjnym tonem, a chłopak jedynie skinął głową. — Ja jestem Robert — przypomniałem. — Fajnie, że jesteś już w stroju sportowym, zatem zdejmij proszę buty i skarpetki i zapraszam na środek — poleciłem najbardziej przyjaźnie, jak potrafiłem, po czym wskazałem wymownie ręką na centrum maty. 
Ruszyłem bardzo wolno, a po kilku chwilach Julek mnie dogonił. Widziałem, że był cholernie spięty i zapewne czuł się niezręcznie. 
— To jak to było z tym pobiciem, co? — zapytałem lekko, chcąc dać dzieciakowi do zrozumienia, że może przy mnie wyluzować i że jestem tu po to aby mu pomóc. 
— Po prostu przyciągam problemy — odparł, wzruszając ramionami.
— Tak po prostu ktoś się na ciebie rzucił? Bez powodu? — upewniłem się, nie potrafiąc ukryć zdziwienia.
— Jestem ciotą, co podobno widać na pierwszy rzut oka. Dla niektórych to wystarczający powód — sarknął, a ja wyczułem, że to próba prowokacji i wyczucia mojego nastawienia. Uśmiechnąłem się jedynie. 
Chłopak był całkiem uroczy. Faktycznie był chucherkiem i był znacznie niższy ode mnie, ale było coś urzekającego w jego chłopięcej twarzy. Miał raczej delikatne rysy, mały nos i dosyć duże, przejrzyste, zielone oczy. Z pewnością uwagę przyciągały też jego kręcone, blond włosy, które były przystrzyżone po bokach głowy, a pojedyncze loki z grzywki opadały mu na czoło. 
— To brzmi, jakbyś natknął się na jakiegoś fana Jagi — zażartowałem, celowo nie reagując na informację o jego orientacji seksualnej. Uznałem, że gdy zachowam się naturalnie, to i chłopak zrozumie, że nie ma się czym przy mnie stresować. 
— Całkiem możliwe, że takowym był — przyznał.
— Ale co? Nie złapali go? — wypytywałem.
— No nie. Gdy mnie napadł, miał na sobie kominiarkę. Nie widziałem jego twarzy — wyjaśnił.
— To słabo… — przyznałem. — No ale powiedz mi coś jeszcze o sobie. Ile masz lat? Czym się interesujesz? — pytałem konwersacyjnie, aby nawiązać z nim jakąś nić porozumienia. Uważałem, że gdy mi zaufa, lepiej będzie się nam pracowało. 
— Dwadzieścia, jestem na drugim roku zarządzania — zdradził.
— Naprawdę? Wyglądasz młodziej — uznałem zaskoczony.
— Często to słyszę.  
— Pewnie ciągle pytają cię o dowód, jak idziesz po browara, co? — zagadnąłem, a Julian jedynie przytaknął z uśmiechem.
— No dobra, to powiedz mi jeszcze, czy podoba ci się w ogóle taki pomysł kursu samoobrony. Wywnioskowałem, że to pomysł twojego taty, ale chciałbym wiedzieć, jak ty się na to zapatrujesz.
— A to nowość — sarknął. — Po raz pierwszy ktoś pyta mnie o zdanie.
— To w końcu ciebie mam uczyć, a nie twojego ojca, więc bardziej interesuje mnie jednak twoje zdanie — zapewniłem przyjaźnie.
Julian westchnął i popatrzył na mnie, jakby próbując mnie wyczuć. 
— Jak mam być szczery, to niekoniecznie mi się to podoba. Nie nadaję się do tego. Nie jestem sportowcem i nie oszukujmy się, przy mojej posturze nikomu nie zrobię krzywdy — wyjaśnił zrezygnowany.
— Naprawdę słyszałem to wiele razy. Przychodzą do nas osoby z nadwagą, czy ogólnie takie, których kondycja woła o pomstę do nieba i boją się właśnie, że sobie nie poradzą, bo uważają, że to nie dla nich. I wiesz co? Często po tym, gdy jednak spróbują, okazuje się, że nie potrafią już żyć bez jiu jitsu. To sport dla wszystkich. — „Dla wszystkich oprócz Eryka”,  dodałem w myślach. — Nie musisz być koksem i wyciągać dwieście kilo na klatę. Tu chodzi przede wszystkim o spryt i trochę zaangażowania — powiedziałem, to co mówiłem wielu osobom, które przychodziły do Spartakusa i pytały, czy nadają się do jiu jitsu. 
— Naprawdę? — zapytał, a w jego oczach dostrzegłem coś na wzór zainteresowania. 
— Słuchaj, nie obiecuję, że zostaniesz królem osiedla i rozjebiesz każdego, kto tylko wejdzie ci w drogę, bo nie o to w tym chodzi. — Julian się zaśmiał. — Chodzi o to, żebyś czuł się bezpieczniej sam ze sobą i być może odkrył jakąś nową pasję — wytłumaczyłem. — W październiku zjeżdżają się studenci, więc zawsze ruszamy z nowymi kursami dla początkujących. Boks, kick-boxing, jiu jitsu czy MMA. Może po tych paru lekcjach ze mną postanowisz dołączyć do jakiejś grupy? — zakończyłem z nadzieją w głosie. 
— Brzmi, jakby moje życie mogło się odmienić — stwierdził pół żartem, pół serio.
— Bo może — zaznaczyłem. — Wiesz, sam pochodzę ze wsi i kiedy przyjeżdżałem do Białego na studia, nie sądziłem, że jiu jitsu aż tak zawładnie moim życiem, że stanie się jego integralną częścią — dodałem. 
— Zobaczymy co z tego wyjdzie — rzucił.
— Po prostu potraktuj to jako jakieś nowe doświadczenie, a nie przymus. Obiecuję, że nie będziemy robić nic ponad twoje siły, ani nic, co mogłoby ci sprawiać jakiś dyskomfort — zaznaczyłem.
— Brzmi sprawiedliwie — uznał, skinąwszy głową.
— To mamy umowę — powiedziałem z uśmiechem. — Na początek musisz się rozgrzać. Sporty walki są niestety kontuzjogenne, bo nieustanie wywiera się nacisk na wszelkie stawy i inne newralgiczne punkty, zatem dobra rozgrzewka jest koniecznością. Poprowadzę cię — poinformowałem, na co Julian westchnął. — Spokojnie. Nie musisz za mną nadążać. Skup się na tym aby wykonywać ćwiczenia dokładnie, a nie szybko i byle jak.
Julek początkowo bardzo sceptycznie podchodził do wykonywania ćwiczeń i widziałem, że krępuje się, wykonując niektóre z nich. Po kilkunastu minutach truchtu oświadczył, że już nie da rady, więc spokojnie zakomunikowałem mu, że w takim razie wystarczy i poleciłem mu, aby na koniec porządnie się porozciągał. Ja w tym czasie udałem się do kantorka by przynieść z niego tarczę i parę rękawic bokserskich. Uznałem, że najlepiej będzie, jak zaczniemy od ciosów. 
Gdy wróciłem na salę i rzuciłem sprzęt niedaleko chłopaka, skierowałem się jeszcze do parapetu, gdzie zazwyczaj stało opakowanie z rękawiczkami jednorazowymi.
— Załóż wpierw te rękawiczki — poleciłem, kiedy do niego wróciłem. — Czysto ze względów higienicznych. To wspólne rękawice, więc tak naprawdę nie wiadomo, kto z nich wcześniej korzystał — wytłumaczyłem. 
Julian posłusznie wykonał moje polecenie, więc pomogłem mu w założeniu rękawic bokserskich, bo nie potrafił ich sobie samodzielnie zapiąć. 
Następnie poprosiłem, aby podszedł ze mną do worka, który zwisał na jednym z wysięgników, gdzie zaprezentowałem mu postawę walki, a następnie pokazałem jak prawidłowo wyprowadzić podstawowy cios, czyli lewy prosty, gdyż okazało się, że Julek był leworęczny. Potem oczywiście przyszła pora, aby chłopak powtórzył moje ruchy, a ja delikatnie korygowałem jakieś błędy, które popełniał podczas ćwiczenia. A to nie wyprowadził biodra, a to opuścił gardę, ale generalnie po kilkunastu powtórzeniach opanował cios.
— Dobrze ci idzie — pochwaliłem. — To teraz prawy prosty — zdecydowałem i wytłumaczyłem jak ma zrobić przejście, aby zmienić pozycję. Po kilkunastu powtórzeniach Julek załapał, więc przeszedłem kolejno do ciosów sierpowych, a na koniec haków. 
Po kilkudziesięciu minutach chłopak opanował resztę ciosów, więc postanowiłem mu jeszcze trochę utrudnić zadanie. 
— Dobra, to teraz poćwiczysz na tarczy różne sekwencje — zarządziłem i podniosłem leżącą nieopodal tarczę, a Julek jedynie potaknął. — Ja ci będę mówił cios, a ty masz jak najszybciej, najlepiej bez zastanowienia uderzyć w tarczę. Chodzi o to, żebyś zaczął sobie wyrabiać pamięć mięśniową — wyjaśniłem. 
Zaczęliśmy ćwiczenie, a ja zauważyłem, że Julian naprawdę się zaangażował. Wkładał dużo siły w swoje ciosy i już nie widziałem skrępowania w jego ruchach. Pomimo iż widocznie był zmęczony, nawet przez moment nie narzekał i nie przeszkadzały my mu kropelki potu, jakie pojawiły mu się na czole. 
W końcu upłynął czas naszej sesji, o czym poinformowałem chłopaka.
— Już? — zapytał zdziwiony, na co tylko potaknąłem, uśmiechając się przy tym.
— Fajnie było, co? — spytałem retorycznie, bo nie potrzebowałem odpowiedzi.
— Szczerze? To był pierwszy raz, kiedy się zmęczyłem i tego nie znienawidziłem — wyznał ze szczerym uśmiechem. To było niesamowite, jak jeden trening potrafił zmienić nastawienie. Nie było to dla mnie obce zjawisko, bo w klubie wielokrotnie pojawiały się osoby, dla których życie nie było łaskawe i które szukały sposobu aby odreagować. Julian był jedną z takich osób. Na pozór bezbronny chłopaczek, w którym drzemały utajone pokłady siły. 
— Czyli co? Rozumiem, że od teraz wpisujesz sobie zajęcia ze mną w grafik? — spytałem podchwytliwie. 
— Z chęcią tu wrócę — przyznał.
— Cieszy mnie to niezmiernie. Dwa treningi tygodniowo by ci pasowały? 
— Jak najbardziej.
— Co powiesz na wtorki i piątki o tej porze? — doprecyzowałem.
— Pasuje mi.
— No to jesteśmy umówieni. Jakieś plany na weekend? — zagadałem na koniec niezobowiązująco. Chciałem aby Julian poczuł, że nie robię tego wyłącznie dla pieniędzy, ale mogę też się stać jego kolegą. 
— Nic szczególnego. Pewnie poczytam coś albo obejrzę jakiś serial — stwierdził, wzruszając ramionami. — A ty? — zapytał na koniec, na co zamrugałem ze zdziwienia, bo nie spodziewałem się, że Julek odbije pytanie, tylko raczej odpowie dla świętego spokoju i zakończy temat.
Zastanowiłem się przez moment nad odpowiedzią. Julian nie wyglądał na kogoś, kto mógłby mi zaszkodzić, a poza tym, stwierdziłem, że taka informacja tylko umocni naszą relację, więc postanowiłem zaryzykować. 
— Zamierzam spędzić go z chłopakiem — rzuciłem zwyczajnie, a oczy Julka momentalnie się rozszerzyły. No dobra… miałem w tym coming oucie jeszcze jeden cel. Chyba chciałem też trochę sobie udowodnić, że wcale nie siedzę głęboko w szafie. Jeszcze z niej nie wyszedłem, ale przynajmniej otworzyłem drzwi. 
— Co? Ty…? — zapytał nieporadnie zdziwiony. 
— Niech zgadnę, co chciałeś powiedzieć — zacząłem. — Nie wyglądam?
— Nie… — przyznał, najwyraźniej nadal nie mogąc wyjść ze zdziwienia. Zaśmiałem się w odpowiedzi. — I… mówisz tak o tym otwarcie? 
— No nie do końca. Jestem zawodnikiem MMA i niekoniecznie chcę być rozpoznawalny z powodu swojej orientacji. Najważniejsze, że wiedzą moi najbliżsi — wyjaśniłem, a chłopak pokiwał głową.
Odprowadziłem mojego nowego podopiecznego do szatni, a sam udałem się do pokoju Antka aby poinformować, że moja lekcja z Julkiem się zakończyła. Porozmawiałem też przez moment z jego ojcem, dając do zrozumienia, że poradzę sobie z chłopakiem. 
W końcu po osiemnastej mogłem wrócić do domu i zacząć weekend. 
***
Po czym mogłem poznać, że dzień był udany? A no chociażby po tym, że udało mi się znaleźć wolne miejsce na parkingu i to całkiem niedaleko od mojej klatki. 
Zabrałem z tylnego siedzenia swoją torbę treningową, zamknąłem samochód i ruszyłem do wejścia. Całą drogą myślałem o Julianie. Zrobiło mi się jakoś tak lżej na sercu, mając świadomość, że mogę komuś pomóc. Julek wydawał się być strasznie zamknięty w sobie i niepewny tego co robi. Przez swoją posturę, chłopięcą twarz i brak instynktu obronnego faktycznie mógł wyglądać na łatwy kąsek do robienia sobie z niego żartów. Chciałem to zmienić. Chciałem sprawić, żeby poczuł, że wcale nie jest taki bezsilny, jak mu się wydaje i że nie musi być światowej klasy bokserem, aby stawić czoła swoim oprawcom. Mogłem chyba uznać, że włączył mi się jakiś instynkt mentora. Wiedziałem, że to dopiero pierwsza lekcja, ale już się zapaliłem do roboty i miałem cały plan na naszą współpracę.
Trochę przypominał mi Marka. Co prawda mój brat wyglądał groźniej i raczej nie sądziłem, że zostałby zaczepiony tylko z powodu tego, jak wygląda. Jednak podobnie do Julka był strasznie niepewny swoich poczynań. Był zaszczuty przykazaniami od rodziców i toczył wewnętrzną walkę pomiędzy tym co właściwe i tym co jest dla niego dobre. Balansował na cienkiej krawędzi i wiedziałem, że jego walka potrwa do samego końca. Do tego przeklętego ślubu. Albo nie zrobi nic i wpakuje się w to bagno, albo jednak zbierze w sobie odwagę i postawi na swoim. 
Pomimo iż byłem na niego wściekły, że nie postawi przede wszystkim na siebie, to jednak byłbym hipokrytą, twierdząc, że nie rozumiem jego wewnętrznych rozterek. Byliśmy w końcu braćmi i dzieliliśmy mnóstwo podobieństw. Jak chociażby sposób w jaki podejmowaliśmy kluczowe dla naszego życia decyzje. A w zasadzie brak sposobu. Mogłem się na Marka złościć ile chciałem, ale prawda była taka… że pewnie postąpiłbym tak samo. Też bym się wahał do ostatniej chwili. Z tą różnicą, że byłem praktycznie pewny, że ostatecznie wybrałbym to co dla mnie właściwe, a nie to co przyniesie mi święty spokój. Ale ja byłem starszy i już wiedziałem, jakie będę konsekwencje mojego niezdecydowania. Może i nadal miałem z tym ogromne problemy i zdecydowanie za często tchórzyłem, to jednak bywały krytyczne momenty, w których potrafiłem się zmobilizować. Dowodem na to był chociażby Eryk. Gdybym dla świętego spokoju posłuchał rodziców… nie bylibyśmy dzisiaj razem. Prawdopodobnie nie pracowałbym też jako trener i nie startował w MMA. 
Musiałem zatem podjąć ostatnią próbę ratowania Marka. W głowie miałem mnóstwo pomysłów jak to zrobić. Jedne były wręcz szalone, inne zdecydowanie były ciosami poniżej pasa, jednak żaden z nich nie był odpowiedni. Bo nie chciałem niszczyć ślubu mojego brata. Chciałem, żeby sam się z niego wycofał i sam zrozumiał, że to, że zostanie ojcem, wcale nie oznacza, że ma tylko jedną opcję do wyboru. Świat miał mu o wiele więcej do zaoferowania. Musiał tylko wyciągnąć rękę. 
Kiedy zbliżyłem się do klatki, usłyszałem przyciszoną rozmowę, jednak wcale nie brzmiała jak pogawędka dwóch kumpli, którzy po prostu spotkali się pod klatką. Przystałem na moment zainteresowany z zamiarem podsłuchania. Przecież i tak aby dostać się do bloku musiałem obok nich przejść, więc wolałem wiedzieć, co przerwę swoim pojawieniem się. 
Tuż przy wejściu rosła ogromna tuja, zatem wiedziałem, że moja obecność nie została póki co zauważona. 
— Czy wyglądam, jakby mnie to obchodziło? — usłyszałem niski, męski głos.
— Ja rozumiem, że jesteś wkurwiony i wiem, że nie dotrzymałem terminu, ale zrozum stary, że nie mam tej kasy — powiedział drugi mężczyzna, a mnie coś tknęło. Skądś znałem ten głos.
— Nie jestem dla ciebie żaden stary — syknął ten pierwszy, akcentując ostatnie słowo. — Jeżeli nie dostanę kasy, to będę zły, a jeżeli ja będę zły, to Borys też będzie zły — zrobił wymowną pauzę. — Chyba nie muszę ci tłumaczyć, co się dzieje, gdy Borys jest zły? 
— Skołuję ją do jutra, obiecuję! — obiecał zdesperowanym tonem ten drugi, a ja w końcu zaskoczyłem. To był przecież ten kibol, który wpierw chciał ode mnie drobne na piwo, a potem pomógł mi z kumplami w transportowaniu nieprzytomnego Eryka. 
— Słuchaj, chyba się nie rozumiemy — odezwał się ten, który był ewidentnym agresorem, po czym usłyszałem odgłosy szamotaniny. 
Rozum podpowiadał, żebym to przeczekał i się nie wtrącał w jakieś chuligańskie porachunki, ale z drugiej strony poczułem, że jestem coś winny temu dresowi, którego w zasadzie nie znałem. 
Westchnąłem ciężko i niewiele myśląc, wyszedłem z ukrycia.
— Jakiś problem? — zapytałem bardzo spokojnie, choć spokój to było uczucie bardzo dalekie od tego, co faktycznie czułem.
Zapadła chwilowa cisza. Chyba wszyscy byliśmy zaskoczeni sytuacją. Oni byli zdziwieni, że ktoś się wtrącił w ich „rozmowę”, a ja byłem zaskoczony agresorem, który na mój widok puścił poły kurtki mojego niby-kolegi. Bynajmniej nie zrobił tego, bo się przestraszył. Chyba po prostu był zaskoczony, że ktoś mu przerwał. Niemniej, nie mogłem wyjść z podziwu respektu, jaki budził. Miał nie więcej niż metr siedemdziesiąt i wcale nie był napakowanym mięśniakiem, a mimo wszystko drugi dres, który był o głowę wyższy i z pewnością o wiele cięższy, miał przerażenie wypisane na twarzy. 
— Mieszkasz tu? — zapytał dźwięcznym, niskim głosem, obdarowując mnie niebezpiecznym spojrzeniem. Było już ciemno, jednak dzięki latarni stojącej nieopodal mogłem doskonale dostrzec jego wzrok i cholera, aż się wzdrygnąłem. Właśnie chyba zrozumiałem, czemu ten drugi wyglądał na aż tak przestraszonego. 
Może i ten agresor był kurduplem, którego pewnie przewróciłbym jedną ręką, to jednak zesztywniałem pod wpływem jego oczu. Nienaturalnie dużych, czarnych oczu, w których pewnie na próżno szukać źrenic. Pierwsze skojarzenie jakie mi się nasunęło, to że wyglądał jak sarenka z bajki „Bambi”… tylko, że taka ze wścieklizną. 
— Tak — odparłem, przypominając sobie, że zadał mi pytanie.
— To idź i się nie wpierdalaj w nie swoje sprawy — dodał wręcz dyktatorskim tonem, na co zmarszczyłem brwi. 
Dobra, jego spojrzenie było przerażające, ale przecież nie mógł zrobić mi krzywdy. Był zwyczajnie za mały. 
— Wszystko w porządku? — zignorowałem go i skierowałem pytanie do stojącego obok dresa, który wyglądał, jakby zobaczył ducha.
— Lepiej idź, kolego — polecił mi grobowym tonem i skinął wymownie na drzwi wejściowe. 
— Na pewno? — upewniłem się.
— Kurwa, głuchy jesteś, czy aż tak bardzo chcesz dostać wpierdol? — Zniecierpliwił się ten kurdupel. 
— Od ciebie? — zapytałem protekcjonalnym tonem, a po chwili moje usta mimowolnie opuściło parsknięcie. Oj Robert, w co ty się wpierdalasz? Już masz jedno pobicie na koncie. 
Sarenka zrobiła dwa kroki w moją stronę, a na twarzy miała wypisaną chęć mordu. Mimo iż chłopak, na oko w mim wieku, patrzył na mnie z dołu, to czułem jego wyższość. Przełknąłem ślinę, czując na sobie jego przenikliwy wzrok. Cholera, jego oczy były naprawdę przerażające. W normalnych okolicznościach powiedziałbym… że były ładne. Były duże, jednak nie wyłupiaste. Z pewnością też nigdy nie spotkałem się z taką barwą tęczówki. Przez myśl mi przeszło, że może nosił kontakty, ale z drugiej strony kolorowe kontakty jakoś średnio mi pasowały do subkultury dresów. 
— Wejdź — rzucił nisko. — Do — dodał po krótkiej pauzie. — Środka — skończył, nawet na moment nie odrywając ode mnie spojrzenia. 
Jedna część mnie oczywiście już rwała się do jakieś riposty, no bo przecież nie będzie mi tu pod własną klatką jakiś kurdupel podskakiwał… ale rozsądek podpowiadał, że dla świętego spokoju powinienem skapitulować. W ogóle przecież nie powinny mnie obchodzić ich porachunki. 
— Okej — odparłem po chwili, poddając się. 
Ostatnie co w tej chwili potrzebowałem, to dodatkowe problemy. Chyba to właśnie ta myśl powstrzymała mnie przed dalszym drążeniem tematu. 
— Grzeczny chłopczyk — usłyszałem za plecami, kiedy już łapałem za klamkę. Coś się we mnie zagotowało. Musiałem się odwrócić. Po prostu musiałem się odwrócić i obrzucić kolesia prowokującym spojrzeniem. To był chyba jednak błąd.
— Popatrz tak na mnie jeszcze raz, a połamię każdą z dwustu sześciu kości w twoim ciele — syknął, doskakując do mnie. 
— Ej dobra, kolega już idzie. — Między nas wkroczył drugi ziomek i wręcz siłą wepchnął mnie do klatki. 
Westchnąłem, kręcąc głową i ruszyłem schodami na swoje piętro. Nie warto było wdawać się z nimi w dalsze dywagacje. Przecież nawet nie znałem tego kibola. A może zasłużył sobie na wpierdol od tej sarenki?
Gdy dotarłem pod drzwi, już zdążyłem się uspokoić, jednak nadal czułem się zażenowany. Chyba jednak trochę ukuł mnie fakt, że się poddałem i odpuściłem. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że to było najlepsze, co mogłem zrobić i nie powinienem sobie zawracać głowy jakimiś podejrzanymi typami, to jednak moje męskie ego zostało nadszarpnięte. Jakiś głosik podpowiadał mi, że skoro już się szarpnąłem na prowokację, to trzeba było to pociągnąć do końca, a nie ostatecznie podkulać ogon. 
Zaraz po wejściu do mieszkania moich uszu dosiągł chichot. Od razu go rozpoznałem.  
— Cześć, Luiza — rzuciłem przyjaźnie, kiedy po rozebraniu się i zostawieniu torby pojawiłem się w salonie.
— O! — pisnęła uszczęśliwiona. — Jest mój ulubieniec! — Doskoczyła do mnie zwinnie i standardowo uwiesiła się na szyi. — Ale wpierw należy ci się opierdol. — Oderwała się ode mnie na moment i popatrzyła urażona w oczy.
— Opierdol? — zapytałem zaskoczony. 
— O mało mnie do grobu nie wpędziliście! Nie możecie się kłócić! — skarciła, a ja tylko wywróciłem oczami. 
— Ludzie się kłócą, Luiza. Najważniejsze, aby potem potrafili się dogadać, a jak widzisz, my z Erykiem potrafimy — uspokoiłem ją, jednak ta nie wyglądała na przekonaną.
— A to wszystko przez to, że obydwaj jesteście tacy narwani! Następnym razem sama was pogodzę! — zdecydowała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
— Następnego razu nie będzie — rzuciłem dla świętego spokoju, a Demińska wyszczerzyła się uradowana.
— Good boy! — pochwaliła, a ja się skrzywiłem. Raptem kilka minut wcześniej ktoś inny nazwał mnie „grzecznym chłopczykiem”. Zdecydowanie nie było to moje ulubione określenie. 
— Skończ go molestować — wtrącił Eryk, którego przez napad dziewczyny początkowo nie zauważyłem. Wszedł właśnie do salonu z talerzem, z którego unosił się aromatyczny zapach. Mój nos natychmiast został przez niego zaatakowany, zatem spojrzałem z tęsknotą w kierunku posiłku. 
— Nie molestuję go — odparła szybko Luiza i w końcu mnie puściła. Dopiero w tym momencie mogłem swobodnie podejść do swojego mężczyzny i się z nim przywitać. — Oh, jak sweet! — usłyszałem tuż po cmoknięciu Eryka. 
— Jesteś obleśna — skomentował z zażenowaną miną i gestem nakazał mi jedzenie. Nie musiał zachęcać mnie drugi raz. Natychmiast dopadłem do talerza i zacząłem pałaszować makaron z domowej roboty sosem pomidorowym i mozzarellą. Chyba bym pogryzł, gdyby ktoś spróbował mi teraz zabrać jedzenie. 
— Powinieneś być wdzięczny, że masz siostrę, która tak was shippuje! — stwierdziła z udawaną urazą. 
— Żeby był z tego jeszcze jakiś pożytek… — odpyskował jej Eryk.
— Przepraszam bardzo! Ja jako jedyna dbam o wasze życie towarzyskie! — powiedziała z przesadną pewnością.
— Faktycznie, ciąganie mojego chłopaka po weselach i outowanie go przed obcymi, to życie towarzyskie o jakim marzyliśmy — burknął, na co Luiza fuknęła. 
— Przecież nic się nie stało! Zresztą. — Machnęła lekceważąco ręką. — Nie powiedziałabym tego osobom, którym nie ufam. 
Oboje przekomarzali się jeszcze kilka minut, ale nie przywiązywałem zbytniej uwagi do ich słów. Byłem zbyt zajęty pysznościami na moim talerzu. Miałem cholerną słabość do makaronu we wszelkiej postaci, choć z racji na jego sporą kaloryczność, nie mogłem się nim obżerać bez końca. Jednak gdy Eryk już go dla mnie przyrządzał, moje kubki smakowe wariowały. To było prawie jak orgazm. 
Obudziłem się z transu dopiero, kiedy talerz  był pusty. 
— Dokładkę? — zapytał rozbawiony Demiński, widząc pewnego rodzaju rozczarowanie na mojej twarzy. Przez moment toczyłem wewnętrzną walkę. Oczywiście, że chciałem dokładkę! Ale to nie był najlepszy pomysł.
— Spasuję — dodałem zrezygnowany. Eryk już mnie więcej nie dręczył, bo wiedział, że prędzej czy później bym uległ. 
Odniosłem talerz do kuchni, a gdy wróciłem, rodzeństwo skupiło swoją uwagę na mnie.
— Jak było? — rzucił Demiński.
— Bro mówił, że dzisiaj miałeś jakiś trening indywidualny — doprecyzowała Luiza.
— Szczerze? Całkiem spoko — stwierdziłem. — To taki dzieciak, którego pobili. Ojciec kazał mu nauczyć się bronić, ale jak zacząłem z nim pracować, to okazało się, że mu się spodobało.
— Mi też by się podobało, gdybym miała takiego trenera — stwierdziła dziewczyna, a na jej twarzy zauważyłem coś na wzór rozmarzenia. Poczułem się niezręcznie.
— Nie krępuj się — rzucił nonszalancko Eryk. — To tylko mój chłopak — dodał, uśmiechając się sztucznie. 
Luizy oczywiście to nie zraziło. Zignorowała jego słowa, ale po kilku chwilach drgnęła jakby olśniona, a jej oczy się rozszerzyły. 
— O boże! To jest przecież genialne! — pisnęła, klasnąwszy w dłonie. Eryk standardowo obdarzył ją zażenowanym spojrzeniem, a ja zmarszczyłem brwi w zaciekawieniu. — Mógłbyś przecież zacząć jakiś kurs samoobrony dla kobiet! Wiesz, jak się mają zachowywać, gdy jakiś koleś zaczepia je w barze, albo gdy ktoś za nimi idzie… — zaczęła się rozwodzić na temat swojego pomysłu.
Popatrzyliśmy na siebie z Erykiem zaskoczeni. 
— To jest… kurde, to jest dobre — przyznałem zaintrygowany. 
— Oczywiście, że jest dobre! Już ja bym ci zapełniła grupę! — dodała z przesadną pewnością. — Rzuciłabym koleżankom, że taki jeden mega handsome facet chce ratować damy z opresji. Aż musiałbyś robić selekcję, bo nie starczyłoby miejsc! — podzieliła się swoją wizja, chichocząc przy tym.
— Mmm… — zamruczał Demiński. — Tego właśnie potrzebujesz, stada napalonych lasek — dodał z charakterystyczną ironią, patrząc mi w oczy. — A tak na poważnie — przybrał zwyczajny ton. — Nie wierzę, że to mówię… ale Luiza ma rację — stwierdził, na co dziewczyna rozłożyła dłonie w teatralnym geście, jakby uważała jego słowa za coś oczywistego.  
— Zagadam do trenera — stwierdziłem po kilku chwilach zdecydowany. Że też wcześniej na to nikt nie wpadł! Może przez to, że w mieście istniało już kilka ośrodków, w których uczono krav magi czy ogólnie samoobrony, ale przecież nie zaszkodziło spróbować. Takie wyjście naprzeciwko potrzebom kobiet było po pierwsze, czymś dla nich pomocnym, a po drugie, pozwoliłoby mi koncentrować się na karierze bez obaw, że zostanę bez środków do życia. Tym bardziej iż byłem niemal w stu procentach pewny, że Luiza faktycznie będzie w stanie bez problemu przekonać swoje koleżanki. Co jak co, ale wiedziałem, że zrobi mi fantastyczną reklamę.  
Przez resztę wieczoru rozmawialiśmy na jakieś luźne, niezobowiązujące tematy, a ostatecznie Eryk wpadł na pomysł, abyśmy w coś zagrali. Luiza oczywiście szybko się na to zapaliła, więc przez kolejne dwie godziny graliśmy w Monopoly. W międzyczasie stwierdziliśmy, że przydałyby się browary, więc sam zaoferowałem, że po nie pójdę, a w tym czasie rodzeństwo postanowiło zamówić jeszcze pizzę. No cóż, po tym makaronie i tak wszystko wskazywało na to, że dzisiaj był mój „cheat meal day”. 
Podczas wyprawy do monopolowego nie zauważyłem już ani dresa z mojego osiedla, ani tego śmiesznego knypla. Zresztą w trakcie wieczoru w towarzystwie Demińskich zdążyłem już o nich zapomnieć. Skupiłem się raczej na tym, aby się dobrze bawić.
Cholera, taki spontaniczny, odprężający wieczór był nam wszystkim potrzebny.
______________

Pojawiła się nowa postać, która zdążyła narobić szumu, zanim jeszcze mogliście o niej przeczytać. Kilka osób już wysnuło teorie spiskowe, że Julian prędzej czy później stanie pomiędzy Robertem i Erykiem. Czy to dobry trop? Wkrótce się okaże.
Co myślicie w ogóle o tym spontanicznym coming oucie Roberta? Bardziej niż o złapanie porozumienia z chłopakiem, chodziło mu raczej o udowodnienie czegoś samemu sobie.  Dobrze zrobił?

10 komentarzy:

  1. Podoba mi się :) Czy tylko ja mam takie wrażenie czy Robert jakoś intensywnie zaczął dostrzegać urodę innych mężczyzn? Oj podobał mi się ten rozdział, bo wróży kłopoty. Coś się będzie działo, a dzisiejsi nowi bohaterowie z całą pewnością będą mieli w tym swój udział, tylko jaki? Zobaczymy, ale dalej obstawiam, że Julek wejdzie w jakiś sposób między Roberta i Eryka, tylko czy skutecznie? Czas pokaże, a może ten uroczy kurdupel o sarnich oczach zawróci komuś w głowie? :D Tyle pytań, a na odpowiedzi trzeba czekać cały tydzień, eh... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe spostrzeżenie z tym postrzeganiem przez Roberta innych mężczyzn :D
      Dwie nowe postacie raczej nie mogą być przypadkowe :P Ktoś pewnie zagości na dłużej i faktycznie może narobić problemów... a może wręcz przeciwnie - pomoże?
      Chyba nie da się ukryć, że lubię dramy, więc raczej należy nastawić się na akcję, niż na sielankowe momenty :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. To ja, Yuuri Nikiforov powracam jako nowa, zajebjstrza wersja mnie :D
    Haha nie słucham kejpopu

    No generalnie co do spontanicznego coming outu Roberta, to ja coś czuje, że im więcej ludków wie, tym gorzej dla niego xdd
    Jak komuś podpadnie np takiemu Juleczkowi dlatego, że odrzuca jego zaloty, to przesrane :)))
    No nie wiem, czy akurat on byłby taki bezwzględny (ale kto wie, lubię krypto jandere bojów 8D) ogólnie to chyba zbyt dobry powód do dramy, żeby go tak zignorować xd
    Tak wgl to nie łudzę się, że Robert będzie zdradzał Eryka :’) chyba za bardzo go kocha, jak już to poczuje kurde instynkt tacierzyński (z resztą chyba już poczuł) i stworzą szczęśliwą rodzinę 2+1.
    I przy okazji seksy w trojkącie 8DDD

    Tak, wiem, przeczę sama sobie, ale nie jestem jedyna. Przy tym, jak Robert najpierw się dziwił BORZE MAREK JAK ON MOŻE IŚĆ NA ŁATWIZNĘ, TRZEBA WALCZYĆ O SWOJE, a potem przy tej akcji pod blokiem, stwierdził, że olanie sprawy będzie dla niego lepsze, to naprawdę skisłam. Wiem, że zupełnie inna sytuacja i w ogóle, ale i tak śmiesznie wyszło xdd nawet tych samych/podobnych słów użył :’)

    A W OGÓLE
    AL PACINO CO TY TU ROBISZ????
    Wczoraj akurat oglądałam ‚Ojca Chrzestnego’ (haha, no, w tiwiku leciał :D) i moja mama przez kurde cały film zachwycała się jego „pięknymi, sarnimi oczami” <3 w sumie wzrost ten sam (sprawdziłam) i pewnie ten kolo też jest jakąś mafią (drama alert) więc no.
    To nie może być przypadek.
    Może to nawet on bije Juleczka, bo naprawdę są w sekretnym związku, a Al Pacino jest bardzo namiętnym kochankiem i tak wychodzi (a może za małe łóżko mają po prostu). No a ojciec o niczym nie wie, więc wyszło jak wyszło xd

    Acha, jeszcze jedna rzecz.
    Na początku myślałam, że to pomyłka, ale chyba jednak nie...
    Np w zdaniu „Po obiekcie plątały się dwie sprzątaczki i Antoni odwalał w swoim biurze jakąś papierkową robotę.” imię „Antoni” piszemy przez jedno „i”
    Właśnie to sprawdziłam, i formę „Antonii” używa się tylko dla imienia „Antonia” w dopełniaczu i celowniku. Przy odmianie imienia „Antoni” nigdzie nie ma dwóch „i”.
    Przepraszam, że tak Ci zwracam uwagę, ale czasami gramanazi mode mi się włącza... a ten błąd zauważyłam kilka razy, więc no... ^^” (pewnie sama w tym komciu walnęłam jakiegoś pięknego byka i wszyscy się ze mnie będą śmiali, ale cóż :C)

    No dobrze, zobaczymy jak to się potoczy, pozdrawiam cieplutko (u mnie dzisiaj cały dzień 5 stopni było, a jutro ma być przymrozek :c) i życzę Ci duuużo weny ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż nie wpadłabym na pomysł, żeby porównywać przyszłość Marka, do jakieś randomowej sprzeczki Roberta z dresem xD No ale jak widać, można :D

      Teoria o "Alu Pacino" i Julku jako kochankach, których ponosi w łóżku mnie zabiła xD Aż nie wiem jak to skomentować, poza tym, że chichotałam jak idiotka po przeczytaniu Twoje komentarza :D

      A co do tego Antoniego, to aż nie wiem co napisać. Normalnie gdyby ktoś mnie zapytał, czy męskie imię Antoni piszę się przez jedno czy dwa i, to bez zawahania odpowiedziałabym, że przez jedno. Nie mam pojęcia czemu pisałam czasami przez dwa :O
      Bardzo dobrze, że mi to wytknęłaś ;) Wytykanie literówek/innych błędów jak najbardziej mile widziane. Tak to niestety jest, jak się sprawdza własne teksty ;/

      Pozdrawiam!

      PS. Mogłabyś zmieniać nick co tydzień, a po stylu komentarza i tak zawsze wiedziałabym, że to TY :D

      Usuń

  3. Liczę na to, że Robert już spłacił swój ‘dług’ u dresa, zacznie omijać kłopoty i inaczej rozwiązywać problemy, spokojniejxD szczególnie sprawę brata.Jakieś zawody może dobrze zrobiliby Kwiatkowskiemu,ma za dużo energii.Taki zwykły chłopak z tego Juliana, przy pierwszym kontakcie to ani go lubić ani nie lubić.Pytanie co będzie po czasie i to po jak długim czasie.Jeśli już miałby namieszać to dla miłej odmiany niech Robert i Eryk będą po jednej stronie haha Mógł trochę poczekać, poznać Juliana i wtedy może przy okazji powiedzieć, że ma chłopaka.Chociaż nie byłoby pewności, że ktoś się o tym nie dowie od chłopaka.Ale on też nie musi być fałszywyXD jestem za tym, że nagle zebrał się na odwagę i za dużo o tym nie myślał.kurde jestem trochę jak Luizka gdy widzi dwóch chłopaków razem, ale to czasami i w internecie.Piszę takie oczywiste rzeczyxD chociaż jak piszę przerywając czytanie to aż tak oczywiste nie są.Dopiero kilka linijek później to wychodzi.Jakby co sorki a jeśli to nic to :D Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak chyba będzie dla niego najlepiej, jak przestanie szukać zaczepek. Zdecydowanie przydałaby mu się jakaś walka! :D
      No tak, zdecydowanie za mało było Juliana, aby go oceniać, także Twoje wszystkie obawy w tej chwili są jak najbardziej zasadne.
      Luiza jest specyficzna, nie da się ukryć :D Pewnie jeszcze nie raz zaskoczy ;)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  4. Mam poślizg z komentowaniem bo zanim się spostrzegłam minął prawie cały tydzień...
    Z tym dresem i Julkiem to będą jakieś problemy coś tak czuję. Robert to lubi się chyba pakować w kłopoty. Śmiesznie by było jakby Julek zaczął do niego zarywać, fajnie by było zobaczyć zazdrosnego Eryka.:D
    Torisa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne, że w ogóle poświęciłaś chwilkę na komentarz, dziękuję :)
      Robert i kłopoty - te słowo powinny chyba stać się synonimami w tym opowiadaniu :D
      Pozdrawiam!

      Usuń