19 listopada 2017

Rozdział 17

Nowy poziom hipokryzji.

Kolejne trzy tygodnie przeleciały mi niczym strzał z bicza. Trenowałem, pracowałem, spędzałem czas z Erykiem lub znajomymi z klubu i tak sobie powoli żyłem. 
Mimo iż raczej wszystko przebiegało rutynowo, to zdarzyło się kilka rzeczy, które wprowadzały odrobinę ekscytacji czy też niepokoju. Czyli chyba jednak nie mogłem tego okresu określić do końca zastojem.
Pomysł Luizy z kursem samoobrony dla kobiet został pozytywnie rozpatrzony przez Antoniego, zatem dostałem zielone światło na rozpoczęcie tego projektu. Wiedziałem, że Demińska z przyjemnością mi pomoże w realizacji i raczej nie rozpatrywałem scenariusza z porażką. Jednak odzew i tak mnie zaskoczył. Nie byłem pewny, czy faktycznie tego rodzaju kurs był aż tak atrakcyjny, czy to była w pełni zasługa siostry mojego chłopaka i jej niewyobrażalnej siły perswazji. 
Miałem w planach stworzyć maksymalnie dwudziestoosobową grupę, jednak chętnych dziewczyn było tak wiele, że szybko musiałem podjąć decyzję o utworzeniu drugiej grupy. Co więcej, musiałem w to wszystko wciągnąć Dawida, który bardzo się ucieszył z dorywczej pracy, w której miał trenować młode, ładne dziewczyny.
Byłem cholernie podekscytowany tym przedsięwzięciem i nie mogłem się doczekać, aż w poniedziałek oficjalnie ruszymy z serią warsztatów. 
Przybyło mi także trzech indywidualnych podopiecznych, którzy o dziwo kierowali się wręcz bliźniaczymi powodami aby zacząć trenować. Wszyscy trzej byli mężczyznami w różnym wieku i chcieli rozpocząć na nowo swoją przygodę z jiu jitsu. Cała trójka trenowała tę sztukę walki w przeszłości, jednak z różnych powodów porzuciła treningi, a teraz chciała zacząć ćwiczyć na nowo. W ich przypadku nie chodziło o brak umiejętności, a o zastój. Nie potrzebowali zaczynać wszystkiego od nowa, ale trening z bardziej zaawansowanymi grupami też niekoniecznie im odpowiadał. Potrzebowali po prostu odświeżyć sobie to, co już potrafili, a moim zadaniem było im w tym pomóc. 
Nadal też trenowałem Juliana. Przez trzy tygodnie chłopak naprawdę się rozkręcił i zachęcałem go, aby dołączył do którejś z moich grup, jednak z uporem maniaka odmawiał, twierdząc, że wystarczą mu spotkania ze mną. Nie narzekałem, bo bardzo go polubiłem, jednak wiedziałem, że mógłby się bardziej podszkolić w starciach z różnymi partnerami, a za co tym idzie, różnymi charakterami. Julian najwyraźniej jeszcze nie był gotowy na taki krok, więc nie naciskałem, ale często zagadywałem go w tym temacie, uświadamiając go, że bez problemów poradziłby sobie w grupie początkującej, którą też zacząłem prowadzić z początkiem października.
Kolejnym, najbardziej dla mnie podniecającym zdarzeniem z życia zawodowego, był telefon od Cage Strikers. Sławek oświadczył, że chętnie by mnie zobaczyli w klatce i jeżeli podejmę rękawicę, to zawalczę na gali w połowie grudnia. Oczywiście się zgodziłem. Nawet przez ułamek sekundy się nie zawahałem. 
Najprościej mówiąc, mój grafik bardzo się wypełnił. Oprócz wielu zobowiązań jakie posiadałem z tytułu bycia trenerem jiu jitsu, musiałem jeszcze solidniej przyłożyć się do treningów. Co prawda jeszcze nie znałem swojego przeciwnika, jednak to raczej była kwestia kilku dni, ewentualnie tygodnia. 
Po ostatniej wygranej natychmiast rozochociłem się na więcej. Jako że nie byłem do końca zadowolony ze swojego debiutanckiego występu, od dwóch tygodni już pracowaliśmy nad moimi mankamentami. Wiedziałem, że do grudnia będę w totalnym sztosie i rozniosę kogo trzeba, aby i tym razem wyjść z oktagonu z nienaruszonym rekordem po stronie porażek. 
W życiu prywatnym nie działo się aż tak wiele. Ale z tego akurat byłem zadowolony, bo nie potrzebowałem jakichś ekscesów z Erykiem. Było nam ze sobą po prostu dobrze i chyba żaden z nas nie chciał tego zmieniać.
Jasne, czasami spinaliśmy się o jakieś pierdoły, bo z moim narwaniem i uporem Eryka ciężko było o niekończącą się sielankę, jednak te kłótnie dosłownie po nas spływały. Albo po parunastu minutach zaczynaliśmy rozmawiać, jakby problemu nigdy nie było, albo ostatecznie któryś z nas kapitulował, albo sięgaliśmy po najprostszą metodę do rozwiązywania niewielkich konfliktów — czyli seks na zgodę. Po tej akcji z Adrianem miałem wrażenie, że jesteśmy w stanie dogadać się w każdej kwestii, nawet jeżeli początkowo skoczymy sobie do gardeł. 
Nie przeszkadzał mi już nawet fakt, że Eryk nadal pracował ze swoim byłym kochankiem. Z tego co wiedziałem, Adrian faktycznie sobie odpuścił. Zresztą czułem się zwycięzcą tego pojedynku o Eryka i nie sądziłem, aby ten mógł mi jeszcze kiedyś zagrozić. 
Już nawet Adam nie działał mi tak na nerwy. To znaczy, nadal nie było opcji abyśmy przebywali w tym samym pomieszczeniu. Po prostu byliśmy zbyt odmienni aby egzystować koło siebie, jednak akceptowałem tą dziwną przyjaźń między nim, a moim facetem. No i byłem mu troszeczkę wdzięczny za to, że pomógł nam „pozbyć się” Adriana. Ale byłem wdzięczny dosłownie ociupinkę. Swoją wdzięczność okazywałem poprzez brak wpierdolu. 
Jedyne co mi ciążyło nad głową, to ten nieszczęsny ślub Marka, który miał odbyć się już za tydzień. Rozmawialiśmy od naszej kłótni kilka razy i zdążyłem go przeprosić za moje zachowanie. Przeprosiłem też Weronikę, bo ona przecież nie była niczemu winna. 
Mimo wszystko nie zdołałem wyperswadować swojemu bratu pomysłu ze ślubem. Za każdym razem kiedy tylko zaczynałem temat, denerwował się i krzyczał na mnie, że wtrącam się w nie swoje sprawy. Wiedząc o jego rozmowie z Erykiem, próbowałem także dowiedzieć się czegoś więcej o okolicznościach jego zmiany zdania, jednak wszystko na próżno. Więc… w końcu przestałem naciskać. 
Coś mnie jednak tchnęło, aby wykorzystać w miarę wolny weekend na odwiedziny mojego rodzinnego domu. Nie miałem jakiegoś konkretnego celu by tam jechać. To znaczy, podświadomie nadal chciałem uchronić Marka przed, jak uważałem, największym błędem jego życia. Mimo wszystko nie zamierzałem już się odzywać. Gdyby nadarzyła się jakaś okazja, to z pewnością zamierzałem ją wykorzystać, ale nie miałem konkretnego planu. Chyba po prostu chciałem wyczuć, jak się wszyscy na to zapatrują i jaka panuje atmosfera. 
Nie robiłem ze swojego przyjazdu jakiegoś wydarzenia i jedynie dzień wcześniej napisałem Markowi, że wpadnę do domu następnego dnia. Odpisał tylko, że mama zaczęła panikować, że nie zdąży upiec dla mnie szarlotki i że powinienem był poinformować ją wcześniej o odwiedzinach. Poczułem się urzeczony, że jednak ktoś mnie wyczekiwał i cieszył się na mój przyjazd.
W wiosce zjawiłem się koło południa. Zakradłem się niepostrzeżenie do kuchni, gdzie mama standardowo stała przy stole, przygotowując na nim jakieś jedzenie. Nie zauważyła mnie, bo stała tyłem do wejścia, a ja nie zauważyłem początkowo Marty, która pojawiła się w drzwiach od spiżarni. To ona zdradziła moją obecność.
— O, Robert — rzuciła widocznie zaskoczona. 
— Robercik do nas przyjechał! — zauważyła natychmiast mama. 
— Czołem — zawołałem i przywitałem się z kobietami.
— Siadaj dzieciaku, może herbaty ci zrobię? — zaoferowała natychmiast mama.
— Sam sobie zrobię — zapewniłem szybko i podszedłem do szafek, aby wyjąć jakiś kubek, a następnie znaleźć kawę i cukier. Potem wstawiłem wodę, poczekałem, aż się zagotuje i upewniwszy się, że nikt więcej nie ma ochoty na ciepły napój, usiadłem przy stole, przyglądając się początkowo w ciszy, jak mama ugniata jakieś ciasto. Po drugiej stronie stołu usiadła Marta i zaczęła obierać jabłka. Czyli jednak będzie ta szarlotka. Cudownie. 
— Opowiadaj dziecinko, co tam u ciebie? Marek ostatnio coś mówił, że byłeś na jakichś zawodach i wygrałeś. Co się nie chwaliłeś? — zaczęła starsza kobieta. 
— A tam — rzuciłem lekceważąco. — Nie ma o czym mówić. Teraz szykuję się do następnych. Pochwalę się, jak będę bogaty — zażartowałem. 
— Ale coś masz z tego, czy tak tylko sobie ćwiczysz? — wtrąciła Marta.
— No coś tam mam. Za ostatnią walkę zgarnąłem dwa koła.
— Ooo, no to nieźle — stwierdziła ze zdziwieniem moja siostra.
— Niby tak, a jednak nie do końca. To co wygram, zaraz muszę wsadzić w następne przygotowania, a często muszę jeszcze dokładać, także póki co, raczej traktuję to hobbystycznie — uprościłem, nie chcąc tłumaczyć swoich marzeń, że może jednak zostanę zauważony przez większą organizację i wtedy zamiast dokładać, zacznę się utrzymywać z samych walk. 
— No tak — przytaknęła mama. — Drogo tam w tym Białymstoku. Tu chociaż nie płaciłbyś za dom — stwierdziła wymownie. Doskonale wiedziałem, że wolałaby mieć mnie przy sobie. 
— I niemiałbym też pracy ani żadnych perspektyw rozwoju — odbiłem piłeczkę. 
— Ale chyba ten twój też się coś dokłada do mieszkania, nie? — spytała Marta z wyczuwalną odrobiną niechęci.
— Nie, jest moim utrzymankiem — stwierdziłem z sarkazmem. — Oczywiście, że się dokłada — dodałem po chwili poważniej, bo nie miałem pewności, czy mój sarkazm na pewno zostanie potraktowany jako sarkazm. 
— Nie daj się tam Robercik tym miastowym — wtrąciła mama. — Dobry z ciebie chłopak, ale ja wiem, jakie tam szuje się kręcą — dodała tonem eksperta. Postanowiłem tego nie komentować. Zdecydowałem się za to na inny temat. Ten, który był obecnie na topie w rodzinie Kwiatkowskich.
— To za tydzień będzie wesele… — rzuciłem suchym stwierdzeniem, pozwalając, aby to Marta lub mama nadały kierunek rozmowie.  
— No jak się młody wkopał, no to teraz ma — podsumowała przemądrzałym tonem moja siostra.
— Ja nadal uważam, że to tragiczny pomysł. Po go zmuszać  i sprawiać, że będzie nieszczęśliwy?
— A jak ty to sobie wyobrażasz? — syknęła moja siostra. — Że ją zostawi i zwieje stąd? Wiesz, że ludzie nie dadzą nam żyć we wsi! Będą gadać, że Kwiatkowscy nie mogą zapanować nad gówniarzem — dodała oburzona. Ja w odpowiedzi zmarszczyłem czoło. Cóż, zdecydowanie miałem inny światopogląd.
— Czyli ważniejsza jest reputacja, niż to czy Marek będzie szczęśliwy? — sprecyzowałem.
— Trzeba było myśleć o tym, zanim zachciało mu się igraszek z Weroniką — bąknęła pod nosem. 
— No ale przecież ja nie mówię, żeby on się dziecka wyrzekał. Jestem jak najbardziej za tym, że powinien się przyłożyć do jego wychowania. Ale czy serio trzeba go zaraz ładować w ślub? Przecież on nie ma pojęcia o takich rzeczach! — Odrobinę się uniosłem.
— Jak ja żem z twoim ojcem brała ślub, to miałam osiemnaście lat. I Mareczek się nauczy — wtrąciła spokojna dotąd mama.
— Pewnie, że się nauczy — poparła szybko Marta. Wywróciłem potężnie oczami.
— A co na to jej rodzice? Oni też tak entuzjastycznie zdecydowali, że ślub to najlepsza opcja? — zapytałem, parskając.
— No oczywiście, że tak. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby dali sobie zostawić brzuchatą córkę, kiedy ojciec mieszka parę domów dalej — pertraktowała Marta.
— I gdzie będą mieszkać? — rzuciłem od niechcenia.
— U nas. Skoro Mareczek zostanie, to ojcu przyda się trochę pomocy w gospodarstwie. Odciążą go z Rafałem — stwierdziła mama, a ja jedynie westchnąłem. Po prostu musiałem pogodzić się z tym, że moje argumenty są bezużyteczne, bo widocznie już każdy w mojej rodzinie, poza mną, ma plan na życia dla mojego brata. 
— Ten ślub to będzie jakaś żenada roku — podsumowałem bezpardonowo. — Aż będzie przykro patrzeć, jak młody daje się zmanipulować — dodałem, westchnąwszy. 
— Oj nawet tak nie mów. Musisz przyjechać! — skarciła mnie szybko starsza kobieta.
— No przyjadę, przyjadę… — bąknąłem i siorbnąłem łyk kawy z kubka. Podczas naszej kłótni wykrzyczałem Markowi, że nie zamierzam patrzeć, jak niszczy swoje życie. Ale jeżeli nie było takiego sposobu, aby go odwieść od tego pomysłu, to nie mogłem go zawieść. Gdybym się nie pojawił, to tak jakbym wbił mu nóż w plecy. Już chyba wszyscy zdążyli się dowiedzieć, jak bardzo mi się ta wizja ze ślubem nie podobała, jednak mimo wszystko musiałem tam być dla Marka. Skoro nie chciał mojej pomocy, mogłem zrobić dla niego choć tyle. 
— A ten… — zaczęła niezgrabnie Marta. — Bez tego całego Eryka przyjedziesz, nie? — upewniła się, na co ja sugestywnie uniosłem jedną brew.
— Nie, zabiorę tylko połowę — rzuciłem z dozą ironii. Sam Demiński mógłby być dzisiaj ze mnie dumny. W końcu przebywałem z nim tyle czasu, więc dziwne by było, gdyby ten jego nieodłączny sarkazm na mnie nie przeszedł, choć w małym stopniu. 
— Aleś ty zabawny — fuknęła.  
— Robert… — jęknęła błagalnie mama. Miała ona tendencję do nazwania nas wszystkich zdrobniale. Robercik, Mareczek, Martusia, Rafałek… Skoro zwróciła się do mnie pełnym imieniem, to chyba próbowała być bardzo poważna. — Dobrze wiesz, że nie możesz tutaj z tym chłopcem przyjechać. Ty sobie potem wrócisz do Białegostoku, a my tu będziem słuchać, jak sąsiady się z nas śmiejo — dodała zmartwionym tonem.
— Bez Eryka nie przyjeżdżam — stwierdziłem twardo, co skutecznie skupiło na mnie spojrzenia obydwu kobiet. Na moment zastygły w bezruchu. Na twarzy mamy malowało się przerażenie, natomiast na twarzy mojej siostry… oburzenie. — Ale spokojnie, rozegramy to tak, że nikt się nie dowie, że Kwiatkowscy mają pedała w rodzinie — dodałem neutralnym tonem. 
— Jak to? — zdziwiła się Marta.
— No normalnie. Przyjedziemy obydwaj z osobami towarzyszącymi. Ja z siostrą Eryka, a on ze swoją przyjaciółką. Wszyscy pomyślą, że jest jakimś kolegą Marka — wyjaśniłem obmyślony wcześniej plan. — I nie będą się sąsiady śmiać — dodałem wymownie, cytując słowa mojej rodzicielki. 
— Pff… Też mi pomysł. Jakbyś nie mógł wytrzymać dnia bez niego — prychnęła moja siostra.
— Może nie mogę — zripostowałem już też odrobinę rozdrażniony. 
— Już, już. Jak Robercik chce, to niech go weźnie — stwierdziła mama, przerywając potencjalną kłótnię między mną i Martą. — Tylko ja cię proszę, synku…
— Oj wiem, mamo. Nie narobię wam siary — wszedłem jej w słowo. 
— Ach… w dupach się wam przewraca w tych miastach. Jakbyś nie poszedł na studia, to i tobie by się ode chciało takich głupot. Ładny chłop jesteś, zaraz byś jakąś dziewczynę znalazł, a nie… — zawiesiła wymownie głos Marta, obdarowując mnie swoimi mądrościami.
— Dla twojej wiadomości, wiedziałem, że wolę kutasy, na długo zanim przeprowadziłem się do Białego — skwitowałem wulgarnie. Chyba po prostu chciałem zawstydzić moją siostrę. Strasznie nie lubiłem w niej tego, że zawsze starała się być najmądrzejsza. Jakby jej zdanie było najważniejsza, zaś wszystko co się z nim kłóciło, było złe, niedobre i ogólnie nie powinno mieć racji bytu.
— Robert! — skarciła mnie mama.
— No już, nic więcej nie mówię — skapitulowałem, aby nie prowokować mojej siostry do dalszych ripost. Choć widziałem po jej minie, że jest zniesmaczona moim słownictwem i najchętniej by coś jeszcze mądrego dopowiedziała. Ostatecznie też zrezygnowała. 
— Wyszło, jak wyszło. Trzeba się z tym pogodzić i żyć dalej — podsumowała ostatecznie starsza kobieta, na co cicho parsknąłem. 
Przez moment panowała cisza, bo żadne z nas nie do końca wiedziało jak zacząć kolejny temat i nie wywołać przy tym nowej kłótni. Wybawiło nas pukanie do drzwi. 
Mama na początku odwróciła się ciekawsko, po czym energicznym krokiem ruszyła przez korytarz. Nie słyszeliśmy z Martą, kto przyszedł, jednak kilka chwil później mama wróciła do kuchni. Nie była jednak sama. 
— O! Siema stary! — zawołał Krystian, mój rówieśnik, z którym chodziłem do szkoły praktycznie od zerówki. Mieszkał parę domów dalej. 
— Cześć! — zawołałem i pospiesznie podniosłem się z miejsca, aby podać mu rękę na przywitanie. Średnio utrzymywaliśmy ze sobą kontakt. Odkąd poszedłem na studia, a Krystian został w naszej rodzinnej wsi, jakoś niespecjalnie znajdowaliśmy okazje, aby pielęgnować naszą ówczesną przyjaźń. To właśnie z Krystianem poszedłem na mój pierwszy trening jiu jitsu, kiedy nasz szkoła zorganizowała kurs. Ja natychmiast złapałem bakcyla. Krystianowi jednak średnio się podobało, z tego co pamiętam. Generalnie nasza znajomość opierała się obecnie na tym, że widywaliśmy się średnio raz na rok i składaliśmy sobie życzenia urodzinowe. Przez facebooka. 
— Ale się długo nie widzieliśmy! Chyba w Wielkanoc ostatnio! — stwierdził.
— Chyba coś koło tego — przytaknąłem.
— Krystianek przyszedł, bo chciał, żeby któryś z chłopaków pomógł mu wynieść jakieś meble z domu. Może ty, Robercik, pójdziesz? — wtrąciła się moja mama, która najwyraźniej zdrabniała nie tylko imiona swoich dzieci. 
— Jasne — zgodziłem się szybko.
— To super, pomożesz mi i przy okazji pogadamy sobie trochę — podchwycił Krystian i pożegnawszy się z moją mamą, ruszył z powrotem do wyjścia, a ja tuż za nim. — Opowiadaj, co tam u ciebie? Widziałem, że wygrałeś walkę — zagadnął, kiedy byliśmy już na zewnątrz i skierowaliśmy się do bramy. 
— Widzę, że wieści szybko się roznoszą — zażartowałem. — No udało mi się, ale jakoś się tym nie podniecam. W grudniu mam następną, także trzeba zebrać dupę i zapieprzać od nowa — wyjaśniłem. 
— Nieźle, nieźle. Za niedługo okaże się, że koleś z którym przez całe życie siedziałem w ławce, jest gwiazdą! — Zaśmiał się.
— Chciałbym — rzuciłem i parsknąłem pod nosem. 
— Jak tam życie w wielkim mieście? — zapytał konwersacyjnym tonem.
— A przestań. Biały to nie jest wielkie miasto — odparłem lekceważąco. — No ale z pewnością życie toczy się inaczej niż u nas na wsi — sprostowałem. 
— Domyślam się. Tyle ładnych dupeczek na każdym rogu. Pewnie możesz przebierać w nich jak w skarpetkach — stwierdził.
— Raczej tak nie szarżuję. Mam kupę roboty, a jak nie pracuję, to trenuję i wbrew pozorom nie mam czasu na rwanie dupeczek — odparłem, próbując brzmieć jak najbardziej naturalnie. 
— A może masz jakąś na stałe? — dopytywał ciekawsko.
— Może… — odpowiedziałem enigmatycznie. Och, gdyby tylko Krystian wiedział… Nigdy nie miałem odwagi przyznać mu się do moich preferencji. Byliśmy dobrymi kumplami, może nawet przyjaciółmi i ufałem mu, jednak nie byłem pewny tego, jak może zareagować. Bałem się, że zrozumie coś nie tak jak trzeba i uzna, że go podrywam czy coś w tym stylu. A Krystian w ogóle nie był w moim typie. Stwierdziłem więc, że dam sobie spokój. Już wtedy wiedziałem, że pójdę na studia i będę mógł być bardziej sobą z dala od domu. 
— O proszę! Ładna jest? Pewnie ładna. Przyjedziesz z nią na ślub Marka? To może ją poznam! — mówił rozentuzjazmowany, a mi w głowie zaświeciła się czerwona lampka. No tak, przecież Krystian też będzie na weselu mojego brata, a ja będę tam z Luizą… i z Erykiem. Niech to szlag. 
— Prawdopodobnie — rzuciłem płasko, nie chcąc brnąć w opowieści o mojej nieistniejącej dziewczynie. To znaczy, dziewczyna jak najbardziej istniała, tylko że nie była moja. — A ty z kim będziesz? — zagadałem szybko, aby jakoś odciągnąć rozmowę na mój temat. 
— Kojarzysz tę Karolinę, co się za tobą uganiała w ogólniaku? — zagadnął, a ja zmarszczyłem brwi. Nie kojarzyłem. 
— Chyba nie bardzo… jakaś Karolina się za mną uganiała w ogólniaku? — dodałem zdziwiony.
— Oj Robcio, a ja zawsze myślałem, że ty masz tak specjalnie wyjebane na te laski i to twoja strategia, aby je poderwać, ale widzę, że niekoniecznie zauważałeś od nich sygnały — stwierdził i pokręcił głową. 
— Cóż, chyba wtedy nie dorosłem do plątania się w jakieś związki — podsumowałem. — No ale co z tą Karoliną?
— No to właśnie z nią przyjdę — wyjaśnił.
— Kręcicie ze sobą czy coś? — dopytałem.
— Nie… Tak tylko się kumplujemy. Wiesz, ona też ostatecznie nie poszła na studia, tylko została z rodzicami. Tak się jakoś spiknęliśmy któregoś razu i kumplujemy się po prostu. 
— Rozumiem. — Pokiwałem głową. — To co wy tu w ogóle robicie? — zagadnąłem, bo akurat doszliśmy pod dom, w którym mieszkał Krystian. 
— Aaa, rodzicom zachciało się remontu i postanowili wymienić meble z dużego pokoju. Ale ojca jak zwykle boli kręgosłup, a ja sam średnio cokolwiek zrobię. Dziewczyn przecież nie będę ciągał — wyjaśnił. Krystian miał jeszcze trzy młodsze siostry. 
— No to zaraz to ogarniemy — podsumowałem. 
Gdy weszliśmy do środka, natychmiast zostałem zaatakowany przez rodziców mojego kumpla, którzy oczywiście wpierw musieli przeprowadzić ze mną szczegółowy wywiad, bo nie widzieli mnie jeszcze dłużej od samego Krystiana. Generalnie jego ojciec interesował się głównie tym, ile zarabiam i czy w Białymstoku jest drogo, natomiast jego matka była głównie zainteresowana tym, kiedy się będę żenił i zakładał rodzinę. Czyli standard. 
Po przesłuchaniu pomogłem Krystianowi najpierw wynieść stare meble, by na ich miejsce wnieść nowe, które czekały na swoją kolej w jednym z pomieszczeń gospodarczych. Trochę się przy tym zmachaliśmy. 
Wykonaliśmy zadanie, pogadaliśmy jeszcze moment, a potem oświadczyłem, że muszę się zbierać, bo jeszcze nie widziałem się z resztą rodziny, a za niedługo zamierzałem też wracać do Białegostoku. 
Kiedy wróciłem do domu, okazało się, że zebrała się cała rodzinka. Ojciec z Rafałem siedzieli przy kuchennym stole i czekali na obiad, a mama z Martą najwyraźniej kończyły go przygotowywać. Brakowało tylko Marka.
— O, dobrze, żeś już przyszedł, bo obiad będzie — stwierdziła zadowolona mama, kiedy mnie tylko dojrzała. Ja jedynie posłałem jej pobłażliwy uśmiech i podszedłem przywitać się z ojcem i moim starszym bratem. — A gdzie Marek? — zagadałem niby od niechcenia.
— A u Weronisi jest. Coś tam jeszcze załatwiają na te wesele — odparła starsza z kobiet.
— Mhm… — mruknąłem jedynie pod nosem. 
— Powinniśta się wstydzić — zaczął niespodziewanie ojciec i obdarował karcącym spojrzeniem najpierw mnie, a potem Rafała. — To wyśta powinni się wpierw ożenić, a nie młody. No wstyd. Stare chłopy… 
— Oj cichaj stary, bo nikt tu twoich lamentów słuchać nie chce — zastopowała go matka.  
— No co, no co… Ja tylko prawdę mówię. 
Po reprymendzie od ojca podjąłem kolejną, bardzo delikatną próbę rozmowy na temat nadchodzącego ślubu mojego młodszego brata. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że te wszystkie argumenty to istny przejaw hipokryzji, jednak i tak postawa rodziny przerosła moje oczekiwania. 
Koniec końców skończyło się jeszcze większą katastrofą, niż podczas mojej wymiany zdań z Martą. Rafał zdołał przedstawić niemal identyczne zdanie co moja siostra, tylko że w jeszcze bardziej prymitywny sposób, zaś w ojcu odezwał się jeszcze większy niż dotychczas dyktator i dał mi jasno do zrozumienia, że podjęta decyzja jest ostateczna i lepiej, żebym się nie wtrącał.
Przy okazji dostało się jeszcze i mnie, bo męska część zgromadzenia przy stole próbowała dosadnie wyperswadować mi pomysł z zaproszeniem Eryka. Nie pomagały próby tłumaczenia, że obydwaj będziemy zgrywać największych heteryków, jakich tylko widział świat. W pewnym momencie aż faktycznie zacząłem wątpić, czy aby to na pewno dobry pomysł. Oczywiście nie martwiłem się tym, że nasz przyjazd może przynieść wiele plotek i rodzicie będą się za mnie wstydzić. Zacząłem się martwić o Eryka… choć i nie w tym tkwił problem. Wiedziałem, że ten sobie doskonale poradzi i nie straszne mu będzie spotkanie z całym klanem Kwiatkowskich. Jednak mimo wszystko nie chciałem, aby był narażony na jakieś krzywe spojrzenia Rafała, wyniosłość Marty, czy brutalne komentarze ojca. 
Z drugiej strony, wiedziałam, że już nie mogę się wycofać. Musiałem postawić na swoim. Poza tym, gdybym teraz stchórzył, nie mógłbym spojrzeć mojemu facetowi w oczy. 
Musieliśmy po prostu odegrać tę szopkę.
***
Zrezygnowany zaparkowałem dwa bloki dalej, bo próby znalezienia wolnego miejsca parkingowego w obrębie własnej klatki, niemal jak zawsze zakończyły się niepowodzeniem. 
Już miałem wysiadać, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Zamrugałem zaskoczony, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, kto próbował się ze mną skontaktować. 
— Cześć Julian — rzuciłem pogodnie na przywitanie, kiedy tylko odebrałem. 
— Możemy… możemy się spotkać? — usłyszałem zdesperowany ton chłopaka, którego w ostatnim czasie szkoliłem. 
— Coś się stało? — spytałem zbity z pantałyku. 
— Tak… to znaczy nie! — poprawił się szybko. — Ech… to skomplikowane. Nie mam gdzie się podziać i nie wiem co robić… — mówił spanikowany.
— Poczekaj, powoli — zastopowałem go. — Gdzie jesteś? 
— Pod galerią — odparł.
— Którą? 
— Pod Alfą — doprecyzował. — Przyjedziesz? Proszę… — rzucił błagalnie na koniec. 
Zamilkłem na moment, nie wiedząc, co mam mu odpowiedzieć. 
— No dobrze, poczekaj na mnie — powiedziałem, nie będąc wcale pewny, czy aby moja decyzja jest słuszna. 
— Dobrze, dziękuję — odpowiedział, po czym się ze mną pożegnał.
Zamrugałem jeszcze kilkukrotnie skonsternowany, ale ostatecznie westchnąłem i ponownie odpaliłem auto, wyjeżdżając z parkingu. 
Nie byłem idiotą i byłem świadomy, że Julian od jakiegoś czasu robił do mnie maślane oczy. Chłopak był absolutnie przewidywalny w swoich działaniach i chyba tylko ubezwłasnowolniony i jednocześnie ślepy człowiek nie potrafiłby odczytać rozmarzonych uśmiechów, jakie ten kierował w moją stronę.
Nie żałowałem tego, że przyznałem mu się do swojej orientacji, bo dzięki temu się otworzył i zaczął zachowywać przy mnie swobodnie. To z kolei przekładało się na świetne wyniki naszej współpracy. Z drugiej strony, już przy drugim spotkaniu odkryłem, że Julian patrzył na mnie całkowicie inaczej. Nie mogłem go jednak za to winić. Do tej pory był bezbronny i totalnie antyspołeczny, a kiedy poznał mnie, na pozór pewnego siebie geja, który na co dzień bije się za pieniądze, dostrzegł we mnie swojego mentora. Domyślałem się, że traktował mnie jako swoją bezpieczną przystań i kogoś, kto w każdej chwili go obroni.
Dlatego nie byłem przekonany, czy robię dobrze, jadąc do niego na zawołanie. Nie chciałem dawać mu jakichś złudnych nadziei. Jednak Julian do tej pory nigdy się tak nie zachowywał i nie nagabywał mnie prywatnymi wiadomościami, ani nie dzwonił, prosząc o spotkanie. To chyba musiała być jakaś kryzysowa sytuacja. 
Po kilkunastu minutach podjechałem pod wspomniane przez chłopaka centrum handlowe, zjechałem na parking podziemny i napisałem Julianowi, gdzie ma mnie szukać.
Zjawił się dosłownie po dwóch minutach i pospiesznie wsiadł na miejsce pasażera.
— Co jest? — zapytałem możliwie spokojnie. 
Chłopak początkowo nie odpowiedział, a jedynie odetchnął ciężko, przymknął oczy i oparł głowę o zagłówek fotela. Nie pospieszałem go. Przyciszyłem jedynie nieznacznie radio.
— Przepraszam, że cię tu ściągnąłem, ale po prostu… — zawiesił bezradnie głos.
— W porządku, nic się nie stało — zapewniłem szybko. — Powiesz mi, co cię tak zdenerwowało? — dopytałem delikatnie.
— Mój ojciec… Po prostu nie mogę się z nim dogadać. To skomplikowane  — przerwał na moment i zagryzł wargę. — On chce po prostu zrobić ze mnie kogoś, kim ja nie chcę być — dodał zagadkowo.
— Coś wiem o ojcach i ich dyktatorskich zapędach — rzuciłem z cichym parsknięciem. Julian w odpowiedzi w końcu na mnie spojrzał. — Pokłóciliście się? — zgadłem, na co chłopak po chwili przytaknął.
— Nie mam prawa jazdy, więc ojciec wymyślił sobie ostatnio, że najwyższa pora, abym je zrobił. Zaproponował, że nauczy mnie podstaw. Tłumaczyłem mu, że nie potrzebuję, bo wszędzie dostanę się autobusem, a poza tym, jakoś nie widzę się w roli kierowcy… ale on zaczął coś warczeć pod nosem, więc dla świętego spokoju się zgodziłem. No więc wziął mnie dzisiaj na jakiś plac, posadził za kółkiem i kazał prowadzić. Cóż, mój ojciec nie jest zbyt dobry w tłumaczeniu i dodatkowo jest bardzo niecierpliwy. Zestresowałem się, nic mi nie wychodziło, co zresztą było do przywidzenia, a ojciec się wkurwił i na mnie najechał… — Julian wziął głębszy wdech, nim kontynuował. — Powiedział… powiedział, że teraz wcale się nie dziwi, czemu jestem taką pizdą. Stwierdził, że nie ma we mnie nawet odrobiny faceta i wstyd mu za mnie… — usłyszałem, jak na końcu zadrżał mu głos.
— Auć — skomentowałem, krzywiąc się. — I zwiałeś? 
— Taa… — odparł, parskając. — Trzasnąłem drzwiami i pobiegłem przed siebie. Nie wiedziałem co zrobić i zadzwoniłem do ciebie — wytłumaczył.
— No a twoja mama? — zaciekawiłem się. — Nie reaguje?
— Niby czasem stanie w mojej obronie… ale wystarczy, że ojciec na nią warknie i natychmiast milknie. 
— Może powinieneś pomyśleć nad wyprowadzką? — zasugerowałem. 
— Niby za co? Nie mam pracy, ani środków do życia. Musiałbym rzucić studia… — zanegował szybko.
Tym razem to ja wypuściłem ciężko powietrze z płuc. Nie wiedziałem, co mógłbym mu odpowiedzieć. Z jednej strony nie chciałem rzucać jakimiś banałami w stylu „wszystko się jakoś ułoży”, a z drugiej, nie chciałem też bezradnie rozłożyć rąk i zostawić go samego sobie. Julian wydawał się nie mieć nikogo, kto pomógłby mu wstać po ewentualnym upadku, a ja wiedziałem z doświadczenia, że dobrze było mieć taką osobę.
— Wiesz co? Przekimam cię dziś u siebie na kanapie. Ochłoniesz i wtedy coś wykombinujemy — zaoferowałem w końcu, choć w głowie zapaliła mi się żółta lampka ostrzegawcza. Nie miałem pojęcia, jak Eryk na to zareaguje. W życiu nie przyprowadziłem na naszą kanapę innego geja. 
— Naprawdę? Mógłbym? — zapytał z wyraźną nadzieją. Przytaknąłem z uśmiechem w odpowiedzi.
— Jest tylko jeden warunek — zastrzegłem, wyciągając palec wskazujący do góry. Julek zamrugał jakby niepewny.
— Jaki?
— Musisz wysłać chociaż smsa do swojej mamy, żeby wiedziała, że jesteś bezpieczny — wyjaśniłem.
— Dobrze. — Przytaknął z ulgą.
Ponownie posłałem mu pokrzepiający uśmiech, a następnie odpaliłem auto.
Kiedy zbliżaliśmy się na moje osiedle, czułem, że serce nieznacznie mi przyspiesza. Przełknąłem dyskretnie ślinę i zacząłem gorączkowo zastanawiać się nad wszystkimi możliwymi scenariuszami z reakcją Eryka na niezapowiedzianego gościa. Szczerze nie miałem pojęcia, czego się po nim spodziewać. Oczywiście wiedziałem, że nie zrobi jakieś awantury stulecia, bo Demiński z natury przyjmował wszelkie problemy i niedogodności na chłodno, ale mimo wszystko obawiałem się, że postanowi mnie jakoś ukarać w odwecie. A to już było całkiem w jego stylu. Miałem jednak nadzieję, że Eryk tylko się zdziwi, a potem zrozumie moją decyzję i nie będzie robił z tego powodu wyrzutów. 
Ostatnie czego potrzebowałem, przed tym nieszczęsnym weselem Marka, to jakiś zgrzyt z moim facetem. 

___________

Ech, ten rozdział pisałam chyba z miesiąc. Miałam w pewnym momencie mega zastój, czy tam kryzys i totalnie nie miałam ochoty na pisanie. Ale spokojnie, sytuacja opanowana i powoli odbudowałam zapasy rozdziałów, także póki co nadal żadnych zmian w grafiku dodawania kolejnych cześci nie będzie :)
A co do dzisiejszego rozdziału, to mam takie przeczucie, że dodając kolejną nową postać, to jakbym włożyła kij w mrowisko :D 
Mogę Wam tylko powiedzieć, że zarówno Julian, sarenka "Al Pacino" dreso-kibol, jak i Krystian jeszcze się pojawią. W jakich okolicznościach? No to musi na ten moment pozostać tajemnicą. 
Kto się cieszy na kolejną walkę Roberta?
Jako że uwielbiam Wasze teorie spiskowe, to dajcie się ponieść fantazji i napiszcie, jak Eryk może zareagować na Juliana :D

11 komentarzy:

  1. Oczywiście Julian nie musi być zagrożeniem tak jak gromada tych dziewczynXDD I będzie zachowywał się jak do tej pory czyli nie będzie narzucał się Kwiatkowskiemu.Tylko to mogło być do czasu kiedy była relacja uczeń-nauczyciel a teraz dochodzi jakiś kolega i ktoś podobny, którego nie potrafię nazwać.Właśnie teraz może zacząć na coś liczyć.Więc Robert dlaczego tak zaryzykowałeś?! Chcąc mieć spokój ze swoim facetem, po którym to nie spłynie a wsiąknie w niego.I nie odrzucam tego, że Eryk się obrazi (bądź nie) a młody da sobie spokój.Więc to co wcześniej napisałam zostaje i mogę sobie gdybać, ale nie ma jeszcze nic co by to potwierdziło choć trochę.
    Luiza jest zdecydowanie lepszą siostrą, nawet jak denerwuję w inny sposób.O tak, czekam na ten grudzień w opowiadaniu ;D to ten kwiatek opo, na którego czekam. Nie strasz mnie wiadomościami o chwilowym braku chęci do pisania, bo liczę na kolejny sportowy tekst.Nawet jak twoi bohaterowie długo spokoju nie mają:P pomysłów i czasu oraz chęci życzę(można życzyć czasu? I reszty, no ja życzę)Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że Robert wszystko przekalkulował i stwierdził, że skoro to pierwszy raz, kiedy Julian się tak zachował, to może faktycznie coś się stało i warto wyciągnąć do niego rękę. Czy to była słuszna decyzja? To się dopiero okaże.
      Ja też w sumie zatęskniłam za opisywaniem walk, także jesteśmy we dwie :D Poza tym, gdy myślę o tym co ma sie wydarzyć w następnych rozdziałach, to dochodzę do wniosku, że będzie trochę wiecej MMA niż dotychczas, także to chyba dobra wiadomość? :)
      Co do weny, no niestety byłoby za dobrze, gdyby chęć na pisanie była dosłownie ZAWSZE. Liczyłam się z taką ewentualnością. Na szczęście miałam spory zapas rozdziałów i teraz też już mam kilka w przód, także możesz być spokojna :D

      Usuń
  2. a tam kto by się przejmował reakcją Erika .. ciekawe jak się zrewanżuje ponoć zemsta smakuje najlepiej na zimno :P

    ciekawe natomiast jest to czy bambizwścieklizną nie zapała nagle ognistym uczuciem do bambiskrzywdzonejniewinnościJulka

    a co do Krystiana? jeszcze go nie czuję

    pozdrawiam
    AA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę! Kolejna teoria spiskowa :D Kto wie, kto wie. Może Julek faktycznie ma/będzie miał coś wspólnego z tajemniczym bambi-dresem :D

      Również pozdrawiam :)

      Usuń
  3. No szczerze mówiąc, to wsiowe problemy z sąsiadami i ich granicą tolerancji to chyba ostatnia rzecz, jaka mnie interesuje, ale ok XD (o szit, ale się miastowa odezwała)
    Wgl Robert
    Ten człowiek mnie rozwala
    Serio
    Ja wiem, że chłopak ze wsi i wgl, ale kurde XDD
    Nie wiem, czy go chowali w szafie, czy co
    Ale istnieje coś takiego jak rozwód XD
    Co on pierdoli o tym, że ślub zniszczy Markowi życie jejuuu
    Jak będzie tak źle, to serio mogą się rozwieść... ja wiem, że to kosztuje itd, ale KURDE ROBERT ŚLUB NIE JEST CZYMŚ NIEROZRYWALNYM CZŁOWIEKU HALO CZAS OTWORZYĆ OCZY
    Dobra, będę szczera, nie mam pojęcia jak wygląda sytuacja z rozwodami na wschodzie Polski (nie cierpię takich podziałów, ale aktualnie przeżywam szok kulturowy) bo jestem hehe z Poznania xd
    I serio, ja znam tak dużo rozwiedzionych ludzi, że masakra (w tym mój tata haha)
    A pewnie nie o wszystkim wiem, także ten.
    W moim przedszkolu to był w ogóle hit, bo zdecydowana większość dzieci miała inne nazwiska niż matki :’)
    Także nie, po prostu nie mogę uwierzyć, że Robert nie wie o istnieniu czegoś takiego jak rozwód, a czytając ten rozdział jestem pewna, że on nawet nie bierze go pod uwagę XDD
    No bo akurat Marek i Wera nie są jacyś pokłóceni, więc raczej jakieś długie sprawy o podział majątku czy tam dzieci by ich ominęły... a to jest akurat znaczna część kosztów rozwodu. No poza tym sam proces i tak kosztuje, ale jeśli by im zależało, to jakbyś daliby radę.
    Myślę, że jakby ta dwójka już nie była pod takim wpływem rodziców, to mogliby żyć nawet z tym ślubem.
    W końcu nie trzeba mieszkać razem itd
    Ja jeszcze rozumiem, że z unieważnieniem małżeństwa w kościele byłby problem, bo akurat polskie wsie są rzeczywiście dość konserwatywne, więc raczej są małe szanse na wsparcie od proboszcza, co może wszystko utrudnić (ale też niczego nie przekreśla)

    Chociaż :’)
    Ja nie wiem, jaki jest poziom wiary Marka, skoro przeleciał laskę, w której nawet nie jest zakochany XD wiem, że różne rzeczy się zdarzają, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby tak bardzo potrzebował tego kościelnego unieważnienia małżeństwa xdd

    Także
    Robert
    Spokojnie
    XDDDD

    OK MÓJ KOMĆ JEST TAKI NUDNY
    Usunęłabym, ale pisze go dość długo, więc xddd hehe

    No dobra
    Co do Juleczka i Eryczka
    To akurat teraz nie wiem, jakbym miała się bawić w spekulacje, ponieważ nieznana jest nam podstawowa rzecz (albo ja coś przeoczyłam)
    Czy Eryk wie, że Julian jest homo? :’)
    Gdybym była na jego miejscu
    To gdybym wiedziała
    Zakluczyłabym sypialnię
    A gdybym nie wiedziała
    Hm
    W sumie też bym to zrobiła
    Więc na jedno wychodzi
    Chociaż ogólnie Julek raczej tam demonem seksu nie jest (i wgl raczej nie jest za bardzo w typie Roberta), więc wątpię, żeby Eryk miał jakieś większe powody do obaw...

    AL PACINO
    TO JEST MÓJ ULUBIONY BOHATER CZEKAM I TĘSKNIĘ :((((
    Wracaj szybko sarnooki królu osiedla D:
    (Potem się okaże, że to on jest nowym bossem, a mi będzie głupio, że to napisałam... no cóż)

    Okej, życzę jak zwykle weny i pozdrawiam bardzo cieplutko ♥
    Mam nadzieje, że sprawa Marka się szybko rozwiąże, bo hehe nie ukrywam, że nie jest to mój ulubiony wątek :’)
    A W OGÓLE TO KOCHAM CIĘ ZA PUNKTUALNOŚĆ, WCHODZĘ O 18:01 JEST ROZDZIAŁ, MOJE SERCE SIĘ RADUJE ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Najświętsza Panienko, Twoje komentarze są coraz dłuższe! (ale to dobrze, żeby nie było!)

      Jeżeli chodzi o Roberta, Marka i ten ślub to... hmm... myślę, że Robert doskonale zdaje sobie sprawę, że takie coś jak rozwód istnieje i raczej nie przejmuje się też faktem, że ślub będzie kościelny. Raczej jego zmartwienia wynikają z tego, bo zdaje sobie sprawę, że są podobni z Markiem i Robertowi wydaje sie, że jak Marek pójdzie w stronę ślubu, to potem już kompletnie nie będzie potrafił się wycofać, nawet, gdy będzie czuł się zajebiście źle w takim położeniu. I tak to widzi - jakby ten ślub stanowił niewidzialną granicą, po której przekroczeniu Marek już nie będzie potrafił/nie będzie miał motywacji aby zawrócić.
      Może to i mój błąd, bo staram się nie opisywać WSZYSTKICH odczuć Roberta (choć i tak czasem wydaje mi się, że jest tego za dużo), bo nigdy nie skończyłabym tego opowiadania, a w siedemnastym rozdziale czytałabyś nadal o tym, jak Robert przygotowuje się do pierwsze walki xD

      Al Pacino zrobił mocne wejście, także wcale się nie dziwię, że wyczekujesz jego powrotu. Ogólnie cieszy mnie, że mimo iż od razu widać, że to nie najprzyjemniejszy typ na świecie - to czytelnicy i tak go polubili :)

      A punktualność wynika z tego, że automatycznie ustawiam datę publikacji xD Także spokojnie, nie siedzę jak psycholka wyczekując równo 18:00 aby kliknąć "opublikuj" :D

      Usuń
  4. Eryk raczej zachwycony nie będzie w końcu nie codziennie jejchłopakgo chłopak przeprowadza do domu innego geja. Powiedziałabym że będzie zły, a jeszcze jeśli Julek coś oddali
    ... ojj to będzie wtedy niezła tragedia.
    Robert z tym ślubem trochę zaczął przeginać. No bo okej to nie jest najsprytniejszy pomysł i okej prawdopodobnie skończy się totalną klapą ALE przedstawił swoje zdanie już wszystkim możliwym zainteresowanym stronom i nic to nie dało więc mógłby odpuścić. Najwyżej Marek się sparzy i rozwiedzie, zdarza się.
    A co do samego wesela coś czuję że Robert i Eryk się przez przypadek wyoutują...
    Dużo weny życzę. :)
    Torisa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorki za literówki telefon nie chce mnie słuchać...
      Torisa

      Usuń
    2. Bardzo trafne spostrzeżenie z Robertem. Z pewnością nie można mu odmówić tego nagłego pokładu "opiekuńczości" względem brata, ale chyba zdaje się nie widzieć, że on jako jedyny robi z tego tragedię stulecia. Co do tego rozwodu, to odpowiadałam już w komentarzu wyżej, więc tylko zaznaczę, że Robertowi raczej chodzi o to, że ten ślub to będzie takie metaforyczne przekroczenie granicy, po której Marek już całkowicie straci motywację, aby postawić na swoim - jeżeli faktycznie ślub jest błędem jego życia.
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  5. Ciekawie to brzmi... Mam takie wrażenie, czy Robert trochę liczy na tą zazdrość Eryka jakby chciał mu pokazać, że i on powinien się poczuć nieco zagrożony. To może dodać pikanterii, ale może też zaprowadzić nas krótką drogą do piekła. A teraz skoro sama zachęcasz do teorii spiskowych :) Czyżby cały komplecik postaci miał się spotkać na weselu? Albo choć część? Krystian mam takie podskórne przeczucie jest też gejem, a i Al Pacino też mógłby być :D Eh chyba jednak trochę się zagalopowałam :D No nic poczekam na następną notkę. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkiem możliwe. Raczej do tej pory nie dawał mu powodów do zazdrości, dlatego mimo iż się denerwuje, to być może jest też po prostu ciekawy tego, co może zrobić Eryk.
      Oczywiście nie mogę teraz zdradzić czy dobrze myślisz, ale ciekawa teoria :D
      Również pozdrawiam!

      Usuń