26 listopada 2017

Rozdział 18

Rozwijająca się kariera kryminalna.

Kiedy otwierałem mieszkanie, zerknąłem na Juliana i zobaczyłem, że jest bardzo spięty. Zapewne stresował się poznaniem Eryka. Posłałem mu pokrzepiające spojrzenie, które niepewnie odwzajemnił. Prawda jednak była taka, że sam stresowałem się niewiele mniej niż on. A może nawet bardziej. 
Wziąłem dyskretnie głębszy oddech i pchnąłem drzwi wejściowe. 
— Jestem! — zakomunikowałem po kilku sekundach, kiedy zaczęliśmy ściągać z siebie kurtki i buty. 
Kiedy przeszliśmy przez korytarz i weszliśmy do salonu, Eryk akurat wyłonił się z kuchni. Na twarzy miał uśmiech, jednak kiedy zobaczył, że nie byłem sam, spoważniał i spojrzał na Juliana skonsternowany. 
— Będziemy dzisiaj mieli gościa — rzuciłem zwyczajnym tonem i skinąłem na mojego towarzysza. — To Julian — przedstawiłem. — Julian, to Eryk — dodałem. 
— Hej — powiedział nieśmiało chłopak i zerknął na Demińskiego. Zaraz potem szybko spuścił wzrok.
— Cześć — odparł po krótkiej pauzie mój chłopak. Jego twarz w tym momencie nie wyrażała zbyt wiele emocji. Wiedziałem jednak, że ten spokój mógł być jedynie pozorny i czekają mnie konsekwencje. — Cóż, dobrze, że robię akurat naleśniki. Wystarczy dla wszystkich — dodał zwyczajnie, nie spuszczając wzroku z Juliana. 
— Rozgość się — poleciłem chłopakowi i wskazałem ręką na kanapę. — Ja pomogę Erykowi w kuchni — zaoferowałem, bo chciałem jak najszybciej poznać faktyczną opinię mojego faceta. 
Gdy po kilku chwilach znaleźliśmy się w rzeczonej kuchni, Eryk wpierw podszedł do patelni i przewrócił placek, a następnie oparł się tyłkiem o zlew i skrzyżował przedramiona na piersi. Skupił także na mnie swój wzrok i uniósł brew w pytającym geście.
W odpowiedzi wsadziłem dłonie w tylne kieszenie jeansów i wzruszyłem ramionami, robiąc niewinną minę.
— Wygląda na to, że do ślubu jednak dojdzie — powiedziałem.
Eryk przekręcił głowę na bok i posłał mi karcące spojrzenie. 
— To stało się nagle. Już parkowałem pod klatką, kiedy do mnie zadzwonił. Był roztrzęsiony, prosił, żebym po niego przyjechał. Nie wiedziałem, co mam zrobić… — zacząłem się w końcu tłumaczyć, praktycznie szepcząc. 
— I… stwierdziłeś, że najlepiej będzie, kiedy go do nas przyprowadzisz? — zapytał suchym tonem. Cholera, naprawdę nie potrafiłem go rozgryźć w tej chwili. Demiński potrafił maskować swoje emocje po mistrzowsku. 
— Pokłócił się z ojcem czy coś. Powiedziałem, że go przekimam, a wtedy ochłonie i wróci do domu — wyjaśniłem. 
— Robert… — wymówił moje imię takim tonem, jakiego używał zawsze, gdy zamierzał powiedzieć coś, co było zupełnie odmienne od mojego zdania. — Sam mówiłeś, że się tobą zauroczył. On wcale nie potrzebuje ochłonąć po kłótni z ojcem. On chce tylko zwrócić na siebie twoją uwagę — wytłumaczył mi. 
— Przestań. On jest niegroźny — zaprzeczyłem szybko, na co Eryk parsknął jakby oburzony.
— Chyba nie sądzisz, że rozpatruję go w kategoriach zagrożenia? — zapytał z nutką pretensji. 
— Nie…? — Nie byłem pewny, czy moja odpowiedź była zaprzeczeniem, czy jednak pytaniem. Moja mina musiała potwierdzać moje rozdarcie, bo Eryk tylko wywrócił oczami.
— Nie — sprecyzował jasno, po czym wrócił do patelni, zdjął naleśnik i nalał świeżą porcję ciasta, umiejętnie rozlewając je po rozgrzanym naczyniu. Potem wrócił do opierania się tyłkiem o zlew.
Odetchnąłem jakby z ulgą, jednak za moment zmarszczyłem brwi i przeanalizowałem słowa Eryka.
— Hej! To było wredne! — zarzuciłem. Pamiętałem jednak cały czas, aby nasza rozmowa była maksymalnie dyskretna i by Julian nie usłyszał czegoś, czego nie powinien. — Uważasz, że nikt by mnie nie poderwał? — dodałem z pretensją i podszedłem do blondyna z wycelowanym palcem, ostatecznie wbijając go w jego klatkę piersiową. 
Eryk tylko spojrzał na moją rękę i ponownie zerknął na moją twarz. Uśmiechał się głupkowato. O proszę, jaki był pewny siebie! A jeszcze nie tak dawno twierdził, że jest najgorszym chłopakiem świata. Chyba za bardzo okręcił mnie sobie wokół palca.
— Uważam, że nie gustujesz w takich zagubionych chłopaczkach. Ty nie potrzebujesz chłopaka, którego byś sobie podporządkował. Ty potrzebujesz wyzwania. — Przy ostatnim zdaniu wskazał na siebie i uśmiechnął się tryumfalnie, wiedząc, że mnie przejrzał. 
Wyszczerzyłem się w odpowiedzi i pokręciłem głową. 
— Ale nie jesteś zazdrosny nawet troszeczkę? — zapytałem z nadzieją, pokazując Erykowi przed twarzą minimalną odległość, stworzoną z palca wskazującego i kciuka.
— Oczywiście, że jestem — odparł szybko, jakby to było coś oczywistego. — Nie mógłbym przejść obojętnie obok kolesia, który zapewne trzepie sobie codziennie przed snem, myśląc o tobie — dodał z przesadną pewnością.
— Kurwa, myślisz, że to robi? — zastanowiłem się, mimowolnie wyobrażając sobie Juliana, który… Boże, gdyby nie Eryk, nigdy nie przeszłoby mi to przez myśl! To było… niezręczne.
— Pamiętasz, jak opowiadałeś mi, że kiedy się poznaliśmy, to na początku w ogóle nie zakładałeś, że coś może z tego wyjść? Że jestem spoza twojej ligi i inne takie bzdety? — zapytał, a ja przytaknąłem. — Waliłeś sobie, myśląc o mnie? — zapytał, siląc się, by się głupkowato nie uśmiechnąć.
Analizowałem moment jego słowa, by po chwili spojrzeć na niego z przerażeniem.
— On to robi — stwierdziłem z pełnym przekonaniem, a Eryk już nie krył swojego uśmiechu. 
Przewrócił naleśnika i wrócił do mnie z poważniejszą miną.
— Dziś już go się nie pozbędziemy, ale proszę, abyś go więcej tutaj nie przyprowadzał. Nie dawaj mu nadziei. Niech sobie nie wyobraża — poprosił. — Naleśnika? — zapytał na koniec, uśmiechając się promiennie i podstawiając mi talerz pod nos.
— Jesteś niemożliwy — skomentowałem, parskając przy tym i odbierając talerz. Następnie skradłem mu całusa i odwróciłem się do blatu, by zgarnąć jakiś dżem. 
Kilka minut później Eryk dokończył smażenie naleśników i z całym asortymentem przetransportowaliśmy się do salonu.
Po sytej kolacji, zaoferowałem, abyśmy porobili to, co z Erykiem wychodziło nam najlepiej. I nie, nie chodziło o seks. Równie dobrzy byliśmy w przybieraniu wymyślnych pozycji na kanapie i oglądaniu przy tym filmów. Tak też stało się tym razem. 
Julian zaległ w fotelu i momentami zerkał dyskretnie na to, co działo się na kanapie. A działo się sporo, bo Demiński w trakcie całego seansu władczo zaznaczał teren. A to zarzucał sobie moje ramię i kładł się na mojej klatce piersiowej, a to kładł głowę na moich kolanach, a to odwracał się i kładł na moich udach stopy. Niby nie mizdrzył się do mnie, nie obśliniał moich policzków, ani generalnie nie robił nic przesadnie pedalskiego, to nie zostawiał biednemu Julianowi nadziei. Brakowało tylko tego, żeby mnie obsikał.
Nie powiem, cholernie mnie to bawiło. Trochę było mi szkoda, że Julek musiał być tego świadkiem, bo Eryk przesadzał, jednak z drugiej strony dzięki chłopakowi odkryłem, że zazdrosny Demiński był bardzo zaborczy. To była dla mnie nowość, bo tak naprawdę to nigdy nie dawałem mu powodów do zazdrości, a co za tym idzie, nigdy nie miałem do czynienia z zazdrością mojego chłopaka. A przynajmniej nie w takim stopniu.
Ja byłem o wiele bardziej porywczy i na wszelkie sygnały, które świadczyły o obecności innego samca w pobliżu mojego faceta reagowałem agresją. No dobra, może nie tyle agresją, co wybuchami złości. Wychodziło na to, że Eryk był typem, który wolał pokazywać mi, dlaczego jest lepszą partią od innych, kiedy ja się wściekałem, obrzucałem oskarżeniami i chciałem kontrolować. 
Coś było w tym powiedzeniu, że człowieka poznaje się przez całe życie…
***
Kolejny tydzień przeleciał nie wiadomo kiedy. Sporo się działo, a wiadomo, że gdy dużo się dzieje, czas szybciej mija.
Po tym gdy Julian spędził noc na naszej kanapie, zauważyłem, że na treningach był bardziej zasępiony i zrezygnowany niż zwykle. Miałem taką teorię, że te niezbyt subtelne sygnały od Demińskiego go przestraszyły i dotarło do niego, że nie ma na co liczyć. Albo po prostu zbyt wiele sobie wyobrażałem i chłopak wcale się mną nie zauroczył, tylko miał jakiś gorszy okres. 
Nie rozwodziłem się jednak nad nim jakoś szczególnie. Miałem też innych podopiecznych i byłem cholernie podekscytowany kursem samoobrony dla kobiet, który już po pierwszej lekcji okazał się strzałem w dziesiątkę. 
Na pierwsze spotkanie przyszły wszystkie zapisane kobiety, więc miałem nie lada wyzwanie, aby zapanować nad babińcem liczącym dwadzieścia osób. Dobrze, że miałem Dawida do pomocy. We dwójkę było nam raźniej i czuliśmy się jakoś pewniej. Pozwalaliśmy sobie na żarciki czy jakieś głupkowate teksty, które ewidentnie pasowały paniom, bo chichotały razem z nami. Poza tym, bardzo przyjemnie się z nimi pracowało, bo sumiennie powtarzały pokazywane przez nas ćwiczenia i często dopytywały o jakieś detale. 
Indywidualne lekcje, nowopowstały kurs samoobrony dla kobiet, moje standardowe grupy treningowe, dodatkowo nowa grupa naborowa jiu jitsu, a do tego własne treningi pod MMA w pełni wypełniały mój grafik. 
Jak pod koniec wakacji obawiałem się o stan własnego konta, tak teraz nadprogramowe projekty — które generowały zyski — sprawiały, że czułem względną stabilizację i nie wahałem się otwierać maili z rachunkami. 
Można było chyba nawet założyć, że znajdowałem się w dosyć komfortowej sytuacji. Niestety w Polsce było ciężko dorobić się na walkach MMA, o ile nie było się mistrzem jakiejś dużej organizacji typu KSW. Codzienne treningi i praca mogły być ciężkie do pogodzenia. 
Zawodnicy, którzy myślą na poważnie o swoich karierach, najczęściej wybierają zajęcia, które pozwalają im na pracę w nocy, aby potem za dnia zrobić treningi. Najczęściej to stanie na bramce w nocnym klubie, gdzie nierzadko trzeba użerać się z pijanymi, agresywnymi i upierdliwymi interesantami. 
A ja byłem trenerem. Miałem stabilną pracę, w której mogłem poświęcać jeszcze więcej czasu rozwojowi i przygotowywaniu się do walk. 
Walki były pewnego rodzaju nagrodą, za trud włożony w treningi i przygotowania — dlatego gdy w czwartek po południu dostałem telefon od Cage Strikers, nie mogłem się nie ekscytować. 
— Mamy dla ciebie przeciwnika! — zaczął podekscytowany Sławek.
— Mów! — poleciłem jedynie treściwie, czując, jak robi mi się gorąco.
— Czy mówi ci coś Tomasz Bryczewski? — zapytał tajemniczo właściciel Cage Strikers.
— Nie… — rzuciłem niedowierzająco.
— Tak! — zawołał Sławek i zaśmiał się do słuchawki.
— Ja pier… poważnie?! — upewniłem się.
— Jak najbardziej. On ma coś do udowodnienia, a ty… mówiłeś, że lubisz wyzwania. Chyba to nie za wiele? — zapytał na koniec prowokacyjnie.
— Oczywiście, że nie! — odparłem bez sekundy zastanowienia.
Gdy tylko poznałem nazwisko swojego oponenta, naszła mnie fala ekscytacji i obawy jednocześnie. Byłem cholernie dumny, że zestawiono mnie z tak doświadczonym zawodnikiem, a z drugiej strony, obawiałem się, bo czekało mnie horrendalnie ciężkie zadanie.  
Tomek Bryczewski był ode mnie cztery lata starszy i miał na koncie aż piętnaście walk. Dziesięć z nich wygrał, pięć przegrał. Kilka lat temu był nawet mistrzem kategorii półśredniej w trochę większej federacji niż Cage Strikers, jednak potem nie zdołał obronić tytułu, przegrał jeszcze dwie walki i nie wznowiono z nim kontraktu. Zgarnęło go zatem mniej popularne Cage Strikers, jednak o dziwo tam też przegrał dwie pierwsze walki, ale widocznie ze względu na markę, jaką wyrobił swoim nazwiskiem, dostał trzecią szansę. Tym razem miał się zmierzyć ze mną. 
Nie byłem idiotą i domyślałem się, że organizatorzy dali mu teoretycznie słabszego przeciwnika, aby przerwał złą passę — jednak ja wcale nie miałem zamiaru zostawać pionkiem, dzięki któremu ktoś spróbuje odbudować swoją karierę. 
Mimo pięciu porażek, Bryczewski nadal był bardziej doświadczony i zarazem bardziej groźny. Jego stójka była cholernie niebezpieczna, o czym przekonało się czterech innych zawodników, których znokautował. Zapasy też miał dobre. 
W dniu kiedy dowiedziałem się o naszej walce, byłem w stanie wymienić jedną płaszczyznę, w której nad nim przeważałem — kondycję. Tomek był ode mnie niższy, ale jednocześnie cięższy, a jego masa mięśniowa robiła swoje. Najniebezpieczniejszy bywał zazwyczaj w pierwszych rundach, a potem się wypompowywał. W głowie już miałem zatem wstępny game plan. Musiałem przetrwać grad ciosów w pierwszej rundzie i skupić się przede wszystkim na obronie, by w drugiej przystąpić do ataku, sprowadzić go do parteru i poszukać jakiejś techniki kończącej. 
Tomek Bryczewski był znany też z czegoś innego, aniżeli tylko swojej sportowej kariery. Był cholernym prowokatorem. Mimo iż nie występował na światowej klasy galach, to i tak o jego pojedynkach było zawsze głośno. Zaczepiał, podpuszczał i buntował swoich fanów przeciwko swoim przeciwnikom. Był dobrym trashtalkerem i praktycznie miałem zagwarantowane, że zacznie mnie atakować i wywierać presję od dnia, kiedy nasza walka zostanie oficjalnie ogłoszona. 
Cóż, ja nie byłem specjalnie dobry w takich niskiego lotu pyskówkach i nie zamierzałem odpowiadać na zaczepki. Zamierzałem odpowiedzieć pięściami w naszej grudniowej walce. 
***
Sobota wcale nie była dla mnie powodem do radości. Kiedy jechaliśmy do małego kościoła, znajdującego się w mojej rodzinnej parafii, bardziej sprawiałem wrażenie, jakbym jechał na pogrzeb, a nie ślub swojego brata. 
Eryk nie odzywał się za wiele, nie chcąc mnie prowokować, a jedynie posyłał pełne zrozumienia spojrzenia, dając mi znać, że będzie przy mnie i mogę na niego liczyć. Luiza za to była nadmiernie podekscytowana. Żadne z Demińskich nie było nigdy na wiejskim ślubie, a młodsza z rodzeństwa nie potrafiła ukryć swojego zainteresowania. Aż bałem się pomyśleć, co mogła sobie na ten temat wyobrażać. Alicja wesoło konwersowała z siostrą Eryka, jednak była od niej o wiele bardziej powściągliwa i była jakby bardziej świadoma wagi wydarzenia. 
— No to zaczynajmy szopkę — rzuciłem markotnie, kiedy zaparkowałem pod kościołem. 
— Tak zagram twoją girlfriend, że będą chcieli mi przyznać Oscara! — zapewniła mnie Demińska.
— Ty co najwyżej do grania w „Szkole” się nadajesz… — wtrącił Eryk.
— Hej! — zawołała urażona dziewczyna.
— … i to w roli jakiejś woźnej, bo na uczennicę jesteś za stara — dokończył wrednie, na co aż parsknąłem. Luiza tylko fuknęła w odpowiedzi. 
Kiedy opuściliśmy auto, szczelniej okryłem się płaszczem. Jako że zbliżał się listopad — czyli najbardziej znienawidzony przeze mnie miesiąc w roku — to i pogoda stała się bardziej kapryśna. Wiał nieprzyjemny wiatr i siąpił deszcz. Ale nie taki zwykły deszcz, tylko taki… listopadowy. Niby nieduży, niby nie trzeba było od razu zaciągać kaptura czy rozkładać parasola, ale mimo wszystko był uciążliwy. W połączeniu z wiatrem zacinał pod ostrym kątem, tak że przy zetknięciu z twarzą odnosiło się wrażenie, że wbijały się w nią mikroskopijne igiełki. 
Zmarszczyłem nos, westchnąłem ponownie zrezygnowany i ruszyłem niechętnie w stronę kościoła, prowadząc przy tym moich towarzyszy. Z oddali dostrzegłem, że przybyło już całkiem sporo gości. Jednak domyślałem się, że to dopiero część zaproszonych. Wesela na wsi były z pewnością wyjątkowe pod tym względem, że zazwyczaj były bardzo huczne. W mieście, aby wesele uznać za duże, wystarczyło zaprosić około pięćdziesięciu osób. Na wsi… sto pięćdziesiąt — choć takie też raczej było średnie. Z tego co się orientowałem, na ślub Marka i Weroniki zostało zaproszonych około stu osiemdziesięciu osób. 
Śluby na wsi były wyjątkowe też pod innymi względami. Zazwyczaj były to ceremonie kościelne, a to rodziło wiele ciekawych tradycji i obrządków. Ja jednak chciałem ukrócić sobie szarpania własnych nerwów i dlatego postanowiłem pojawić się dopiero na samej mszy z okazji zaślubin. Nie miałem zamiaru ani ochoty oglądać wszystkich ciotek, które z pewnością osaczyły mojego brata, udzielały mu mądrych porad dotyczących małżeństwa, podpowiadały jak miał się zachowywać i dodatkowo go stresowały. 
Byłem w pełni świadomy, że to było z mojej strony cholernie samolubne… choć nie byłem przekonany, czy moja obecność w domu pomogłaby mojemu bratu. Miałem poważne podstawy by twierdzić, że Marek mógłby się tylko zirytować moim towarzystwem. Byłem w końcu kolesiem, który sukcesywnie odwodził go od tego poronionego pomysłu. Nie chciałem wywierać na nim dodatkowej presji. On miał teraz inne problemy, a ja już nie zamierzałem stawać mu na drodze. Jeżeli nie chciał mojej pomocy, to nie chciałem mu teraz przeszkadzać. 
— Ale tu ponuro… — wyszeptała mi do ucha Luiza, kiedy znaleźliśmy się w kościele i zajęliśmy ławkę w jednym z ostatnich rzędów. Od razu zauważyłem ciekawskie spojrzenia osób, które zdążyły mnie zauważyć. Cóż, musiałem uzbroić się w cierpliwość, bo coś mi podpowiadało, że dzisiejszego dnia będę niemal taką samą atrakcją jak mój młodszy brat.
— Serio nigdy nie byłaś w kościele? — zapytałem zdumiony. Niby wiedziałem, że rodzina Demińskich była ateistami, jednak mimo wszystko ciężko było mi uwierzyć, że nigdy nie mieli okazji być w takim miejscu. 
— Nie — odparła.
— Nawet na jakimś ślubie albo pogrzebie? — dopytywałem.
— Nigdy nie byłam na pogrzebie — wyjaśniła.
— Jak to… nigdy nie byłaś na pogrzebie? — zapytałem jeszcze bardziej skonfundowany.
— No normalnie. Nie chodzę na pogrzeby — odparła zwyczajnie, wzruszając ramionami. Westchnąłem jedynie, woląc nie wnikać, bo zaraz pewnie usłyszałbym jakąś niesamowitą historię, którą Luiza ubogaciłaby licznymi argumentami, potwierdzającymi jej tezę. Skupiłem dla odmiany wzrok na swojej starej nauczycielce od matematyki, która była wychowawczynią Marka w liceum. A ona co tu robiła? Choć to by wyjaśniało, dlaczego wesela na wsiach były tak huczne. Po prostu zapraszano kogo popadnie. 
Po jakichś dziesięciu minutach przy drzwiach wejściowych zrobiło się zamieszanie i naturalnie tam też powędrowały wszystkie spojrzenia. Para młoda właśnie stała w wejściu i czekała na sygnał, aby przemaszerować środkiem kościoła i stanąć przed ołtarzem. 
Kilka minut później państwo młodzi ruszyli, kilka następnych minut później rozpoczęła się uroczysta ceremonia, kilkadziesiąt minut później byłem światkiem jak mój brat i jego narzeczona składają przysięgę ślubną i następne kilkanaście minut później odchodzą spod ołtarza w towarzystwie Marszu Mendelsona.
Przetarłem bezwiednie twarz dłonią i kiedy tylko państwo młodzi byli już przy wyjściu, opuściliśmy naszą ławkę i ruszyliśmy za nimi. Przyszedł czas na kolejny punkt programu, czyli składanie życzeń nowożeńcom. Jednak okazało się, że przez godzinę deszcz się wzmógł i trzeba było przenieść tę, jakże radosną, część na później.
Tuż po opuszczeniu kościoła goście pospiesznie rozbiegli się do swoich samochodów, by następnie przetransportować się na salę weselną, w której miała odbyć się cała impreza.
— Ale masz dużą rodzinę! — rzuciła Alicja, nadal będąc pod wrażeniem. Jechaliśmy właśnie za sznurem samochodów. 
— No coś ty. Połowę tych ludzi widziałem pierwszy raz na oczy — odparłem nonszalancko.
— Ale jak to? — zdziwiła się.
— Jak już pewnie zdążyliście zauważyć, wesela na wsiach rządzą się własnymi prawami. To zazwyczaj rodzice fundują całą imprezę, a co za tym idzie, to oni w dużej mierze odpowiadają za listę gości. Część z tych ludzi to jakieś dziwne ciotki i wujkowie z siódmego pokolenia, jacyś starzy znajomi rodziców, praktycznie wszyscy sąsiedzi, no i dopiero na końcu wzięto pod uwagę znajomych Marka i Weroniki — wyjaśniłem.
— To bez sensu. Przecież Marek w takim razie też połowy tych osób nie zna — stwierdziła Alicja.
— Części nie zna, części nie lubi… życie — rzuciłem obojętnie.
— Wyobrażasz sobie, gdybyśmy mieli zaprosić Ząbkowską na nasze śluby? — zachichotała Luiza, zwracając się do swojego brata. Szybko skojarzyłem, że była to sąsiadka ich rodziców. Jedna z tych popieprzonych weganek, przez którą ludzie pienili się i wkurwiali, gdy tylko słyszeli słowo „weganizm”.
— Cały jadłospis by ułożyła, a w ramach toastu wygłosiłaby wykład na temat okrucieństwa ludzi — skomentował Eryk.
Przez resztę drogi w zasadzie milczałem i dziękowałem w duchu za Luizę, bo gdyby nie ona i jej wesołe trajkotanie, nie wiem, czy dałoby się ze mną wytrzymać. To zdecydowanie nie był mój dzień. Nieszczególnie potrafiłem cieszyć się dzisiejszym wydarzeniem. I jeszcze ten przeklęty deszcz…
Po dotarciu do domu weselnego, w którym wynajęto salę, zostaliśmy przywitani przez jakiś zespół, który przygrywał coś na tamburynie, akordeonie i innych podobnych instrumentach. Mimowolnie się skrzywiłem, bo moje bębenki wyjątkowo źle reagowały na taki rodzaj dźwięków. 
Krótko mówiąc — festynowy beat w połączeniu z bardzo żałosnymi tekstami jeszcze bardziej mnie zirytowały. Dobrze, że wcześniej umówiłem się z Erykiem, że to ja będę pił, a on będzie robił w drodze powrotnej za kierowcę. Po prostu chyba nie przetrwałbym na trzeźwo. 
Po toastach (opróżniłem z szampana swój kieliszek i kieliszek Eryka w kilka sekund) i nędznych próbach wodzireja, który próbował rozkręcić imprezę, udaliśmy się do suto zastawionych stołów na pierwszy posiłek. 
Nie odzywałem się za wiele. Eryk też siedział cicho. Jedynie Luiza już nawiązywała nowe kontakty i obecnie opowiadała jakiemuś kolesiowi, którego nie znałem, historię naszej wyimaginowanej miłości. Co więcej, ten wyglądał na szczerze zaciekawionego. A może po prostu liczył, że jak ją wysłucha, to potem dostanie jakieś fory i Demińska pozwoli mu się obmacać czy coś w tym stylu. Wszystko było możliwe.
Kiedy kuzyn, którego ostatni raz widziałem jakieś dziesięć lat temu (miał charakterystyczną wadę zgryzu, dlatego bez problemu go rozpoznałem), zaproponował kolejkę, nie odmówiłem. Zresztą, nie planowałem dzisiaj odmawiać nikomu. 
— Może zwolnisz? — zaproponował dyskretnie Eryk. 
— Eryk — zacząłem ostrzegawczo. — Nie wytrzymam, jeżeli jeszcze ty będziesz dzisiaj przeciwko mnie — dodałem.
— Nie jestem przeciwko tobie, ale w takim tempie zezgonujesz za mniej niż godzinę — ostrzegł.
— Brzmi jak dobry plan — stwierdziłem po ułamku sekundy przemyśleń.
— Robert… — jęknął błagalnie.
— Okej, okej. Żartowałem przecież. — Wcale nie żartowałem. 
Czterdzieści minut później nie zgonowałem, ale byłem już przyjemnie wstawiony. O dziwo atmosfera stała się bardziej znośna i obecnie razem z Luizą podbijaliśmy parkiet. Nie przeszkadzały mi już nawet discopolowe hity, ani irytujące teksty wodzireja. 
Kiedy skończyliśmy pokaz improwizowanego układu tanecznego, zwieńczonego gromkimi brawami, udaliśmy się z Luizą do szwedzkiego stołu, gdzie oprócz wszelkiego rodzaju wędlin, po drugiej stronie znajdowało się mnóstwo różnorakich wypieków. Trzeba było wyrównać deficyt kalorii, więc postanowiliśmy ponapychać się słodkościami.
— Wiedziałam, że jest w tobie coś zniewieściałego! — pisnęła mi do ucha uradowana Luiza.
— Że co? — Popatrzyłem na nią zbity z pantałyku. Chyba poczułem się obrażony.
— Żaden heteryk tak nie tańczy — wyjaśniła, na co parsknąłem, prawie wypluwając kawałek sernika, który przed chwilą włożyłem do ust.
— Ja też tak nie tańczę — zaprzeczyłem szybko. — Chyba że mi czysta wejdzie za mocno — dodałem po zastanowieniu. 
— Damn! Gdybym wiedziała, że tak potrafisz, to upijałabym cię znacznie częściej! — stwierdziła.
— No, no, Kwiatkowski! Nie wiedziałem, że taki z ciebie lew parkietu! — usłyszałem za plecami, myśląc akurat nad jakąś wymówką dla Luizy. 
— Jestem pełen tajemnic — odpowiedziałem, rozpoznając osobę, która mnie zaczepiła. Był to Krystian. 
— Zauważyłem. Przedstawisz mnie? — zapytał i spojrzał z błyskiem w oku na moją towarzyszkę.
— Luiza Demińska — wyrwała się blondynka i wyciągnęła swoją szczupłą dłoń w kierunku chłopaka. — Dziewczyna tego przystojniaka — dodała z dumą, a ja uniosłem brew nieprzekonany. Czasami siostra Eryka… starała się za bardzo.
— Krystian Nowacki, chodziłem razem z Robertem do szkoły. Chwalił się tobą ostatnio. Myślałem że przesadzał… ale teraz widzę, że był zbyt skromny — stwierdził Krystian, przybierając chyba coś na wzór uwodzicielskiego tonu. Przecież nic takiego nie mówiłem. W ogóle nic mu o niej nie mówiłem. Gdyby Luiza była faktycznie moją dziewczyną, poczułbym się zazdrosny… ale ostatecznie tylko mnie to rozbawiło. 
— Och, Robert! — Odwróciłem się w kierunku jakiejś dziewczyny, która uśmiechała się teraz do mnie szeroko. Widziałem ją pierwszy raz na oczy. — Nie widziałam cię od wieków!
— Hej… — odparłem niepewny, jak mam zareagować.
— To jego dziewczyna — wtrącił z jakiegoś powodu Krystian i wskazał na Luizę.
— Luiza. — Moja partnerka wyciągnęła dłoń w kierunku tajemniczej dziewczyny.
— Karolina — odparła. Karolina, Karolina, Karolina…
— Jesteście razem? — zapytała Luiza.
— Nie — zaprzeczył chłopak z prędkością światła. — Tylko się kumplujemy — sprostował.
To musiała być ta Karolina! Ta, która rzekomo się za mną uganiała w ogólniaku. Krystian mi przecież o  niej opowiadał przy naszym ostatnim spotkaniu. Ale… to nie zmieniało faktu, że nadal totalnie jej nie kojarzyłem.
— Co u ciebie? Jak tam… — pytała mnie dziewczyna, ale nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. Dokładnie w tym samym momencie wychwyciłem wzrokiem Marka, który przemieszczał się wśród wirujących par, a potem zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze. 
— Przepraszam was na moment — przerwałem jej i odwróciłem się do Luizy. — Mogę cię na chwilę zostawić samą? Jestem pewien, że Krystian się tobą zajmie — rzuciłem sugestywnie, na co blondynka żywo pokiwała głową, a kolega zaczął zapewniać mnie o swojej nieskazitelnej opiece. Biedny nie wiedział, że to Demińska jest w stanie zagadać go na śmierć.
Po otrzymaniu zielonego światła ruszyłem w tym samym kierunku, w którym przed chwilą zmierzał mój brat.
Czułem, że to był ten moment. Byłem wystarczająco pijany i coś mi mówiło, że nadeszła pora, abym przestał unikać Marka i wreszcie z nim porozmawiał. 
Zerknąłem na zaplecze, jednak nigdzie nie dostrzegłem młodszego Kwiatkowskiego. Obszedłem też całą kuchnię, jednak i tam nic nie znalazłem. Gdy cofnąłem się na zaplecze, moją uwagę przykuła charakterystyczna poświata, dobiegająca zza jednego z regałów. Tam też skierowałem swoje kroki.
— Tu się schowałeś — rzuciłem zwyczajnie, dostrzegając zaskoczonego moją obecnością Marka. W dłoniach trzymał smartfona, dzięki któremu go zlokalizowałem.
— Potrzebowałem… musiałem… — zaczął niezręcznie, ale ostatecznie westchnął tylko ciężko, wygasił wyświetlacz i przetarł  twarz dłonią.
— Nie musisz się przede mną tłumaczyć — zaznaczyłem i podszedłem bliżej, siadając obok młodego na… chyba to była zamrażarka. 
— Nie było cię w domu… — zauważył.
— Wiem… Uznałem, że tak będzie lepiej. A chciałeś, żebym tam był? — spytałem niepewnie. 
— Nie wiem. Chyba dobrze zrobiłeś. Tylko byś mnie dodatkowo zestresował — potwierdził moje wcześniejsze przypuszczenia. — Choć naszła mnie myśl, że w ogóle nie przyjedziesz — dodał z obawą.
— No coś ty… — zaprzeczyłem szybko. — Wiem, że byłem naczelnym hejterem tego poronionego pomysłu… ale skoro nie byłem w stanie cię od niego odwieść, to musiałem chociaż przyjechać i jakoś cię mentalnie wesprzeć — wyjaśniłem.
— Dzięki — rzucił cicho. 
Milczeliśmy przez moment, wgapiając się tępo w ścianę przed nami, kiedy nagle kątem oka wychwyciłem kartony stojące w rogu. Był to zapas alkoholu, który kelnerki sumiennie uzupełniały, gdy tylko butelki na stołach zostawały opróżnione. 
Podniosłem się niespodziewanie i po chwili wydobyłem jedną butelkę wódki. Postawiłem ją na zamrażarce i cofnąłem się do kuchni, aby znaleźć jakieś naczynia. Gdy tylko zlokalizowałem plastykowe kubki, wróciłem do brata i bez słowa otworzyłem butelkę.
— Obiecałem, że nie będę pił. Wiesz… muszę być teraz przykładnym mężem — stwierdził z krzywym uśmiechem. Nie odpowiedziałem, tylko nalałem niewielką ilość alkoholu i podałem mu kubek. Patrzył na niego przez moment z zawahaniem, jednak sięgnął po kawałek plastiku i wypił duszkiem jego zawartość. Po chwili dolałem mu znacznie większą porcję, nalałem jeszcze sobie i z powrotem wcisnąłem tyłek na zamrażarkę. 
— Przepraszam, że cię tak olałem — zacząłem niespodziewanie. 
— Żartujesz? Jesteś jedyną osobą, która miała na względzie moje zdanie. Tylko ty widziałeś coś złego w ślubie z przymusu — odparł szybko.
— Nie mam na myśli ślubu… tylko tak ogólnie. Wtedy, gdy się pokłóciliśmy… miałeś rację. Olałem totalnie to, co się działo w domu. Tak mi było wygodniej. Zajebiście mnie to dręczy. Powinniśmy się trzymać razem. Marta i Rafał są inni. To nas zawsze łączyła więź, a ja to zjebałem. Przepraszam — powtórzyłem. 
Marek milczał przez moment.
— Wow… zawsze jesteś taki wylewny, jak się najebiesz? — zapytał z parsknięciem.
— Na to wygląda — rzuciłem obojętnie i upiłem łyk cierpkiego alkoholu. 
— Nie zjebałeś… — zaczął nagle. — Zawsze cię podziwiałem. Chciałem być taki jak ty. Chciałem mieć tyle odwagi. Kurwa, przecież gdybym to ja był gejem, w życiu bym się do tego nikomu nie przyznał. Nawet tobie — stwierdził. 
— Marek, obaj dobrze wiemy, że gdybym nie wyjechał, prawdopodobnie skończyłbym jak ty — wyjaśniłem. Szybko jednak zreflektowałem, mimo sporego stężenia alkoholu we krwi. — Sory, to zabrzmiało tragicznie. 
Mój brat tylko zachichotał w odpowiedzi.
— Dlaczego w końcu to zrobiłeś? — zapytałem. — Eryk mówił, że trochę rozmawialiście w Olsztynie i podobno się wahałeś. Co się zmieniło?
— Nic… po prostu uznałem, że tak będzie najlepiej. Cóż, może hajtanie się i zostawanie ojcem w tak młodym wieku nie było szczytem moich marzeń… ale nie jest tak źle. Weronika nie jest taka zła. To nie jest jej wina. Ona też nie była fanką takiego rozwiązania, ale jak wiesz, nie za wiele mieliśmy do gadania. To nas trochę zbliżyło. Oboje mamy powody, aby nienawidzić własne rodziny za sterowanie naszymi życiami. A to już coś… — wytłumaczył mi.
— Lepsza taka więź niż żadna — uznałem. 
— Poza tym… to by było mega chujowe, gdybym tak dał nogę i zostawił ją z tym całym bajzlem samą. To ona musiałaby słuchać bezustannej krytyki i patrzeć, jaki inni po cichu wytykają ją palcami. Ja uciekając, dałbym sobie radę… ona z dzieckiem już niekoniecznie. 
— To… bardzo szlachetne z twojej strony — zauważyłem. Kurwa, miałem cholernie mądrego brata. 
— Choć tyle teraz mogę zrobić. 
— Chcę żebyś wiedział, że zawsze możesz na mnie liczyć. Gdybyś nagle uznał, że to wszystko cię przerasta… wystarczy jeden telefon, okej? — zapewniłem.
— Dzięki — odparł, poklepał mnie po ramieniu i opróżnił do końca kubek.
— Dolewkę? — Zamachałem butelką.
— Nie... i matka kazała mi, żebym cię upomniał, bo nie podobało jej się, że tak dużo pijesz. Wiesz… jeszcze narobisz jakiegoś bigosu — dodał na koniec sarkastycznie.
— No tak… prawie zapomniałem, że przy starych nie ma miejsca na samowolkę. — Zaśmialiśmy się obydwaj. — Gadała coś o Eryku? — zaciekawiłem się.
— Nie wygląda na pedała — zacytował, robiąc przy tym wymowy cudzysłów palcami.
— O proszę! To prawie jakby powitała go w rodzinie Kwiatkowskich — zironizowałem.
— Lepiej na tym wyjdzie, jak będzie się trzymał od niej z daleka — stwierdził Marek. — A jak jemu spodobała się teściowa? — zaciekawił się. 
Zmarszczyłem momentalnie brwi. 
— O kurwa — rzuciłem z przerażeniem. Natychmiast przebiegł mnie nieprzyjemny dreszcz. — Muszę coś załatwić. Jeszcze cię złapię, okej? — obiecałem, a kiedy Marek jedynie skinął, szybko się ewakuowałem. 
Wszedłem na salę, przedarłem się przez tłum tańczących ludzi i pospiesznie odnalazłem wzrokiem stół, przy którym zostawiłem mojego ukochanego. Nadal tam był… 
— Co tam? — zapytałem badawczo, zajmując wolne krzesło. Zresztą w pobliżu kilku siedzeń nikogo nie było. To dawało nam bardzo względną prywatność. 
Eryk popijał sok. Na pozór miał znudzoną minę. 
— Poza tym, że za każdym razem jak cię widzę, jesteś coraz bardziej pijany, twoja siostra wierci mi wzrokiem od trzech godzin dziurę w plecach i że prawdopodobnie jakiś wieśniak zostanie moim szwagrem? — wymieniał, nie racząc na mnie spojrzeć. — To w zasadzie wszystko w porządku — dodał, odwracając wreszcie głowę w moją stronę i posyłając mi sztuczny uśmiech. 
— Co? — zapytałem głupio, mając na myśli ostatnią część jego wypowiedzi.
Eryk bez problemu mnie zrozumiał i skinął głową w jakimś kierunku, więc automatycznie podążyłem tam spojrzeniem. Dojrzałem Luizę, adorowaną przez czterech facetów. Jednak już na pierwszy rzut oka było widać, że to ona rozdawała karty i kierowała przebiegiem tej interakcji.
— Moja dziewczyna mnie zdradza — rzuciłem, jak zwykle nie zastanawiając się po alkoholu nad sensem moich słow. Eryk parsknął.
— To chyba wada fabryczna Demińskich — skomentował.  
— Eryk… — rzuciłem i dyskretnie położyłem swoją dłoń na jego udzie. Przez długie nakrycie stołu mój gest był nie do zauważenia przez jakieś postronne osoby.
— Bo jeszcze ktoś zobaczy… — odparł cynicznie.
Westchnąłem jedynie.
— Chodź — rzuciłem, podnosząc się.
— Dokąd? — Zdziwił się.
Nie odpowiedziałem, a jedynie ruszyłem w stronę kryjówki, w której kilka minut wcześniej siedziałem z Markiem. Wiedziałem, że to dobre miejsce na rozmowę, bo raczej nikt tam nie zaglądał.
— Co kombinujesz? — zapytał zaniepokojony, idąc za mną posłusznie. Ponownie nie uraczyłem go odpowiedzią, tylko otworzyłem drzwi na zaplecze i kilka sekund później popchnąłem go za regał, zastawiony jakimiś kartonami. Eryk chciał się ponownie odezwać, jednak nie pozwoliłem mu na to, bo wpiłem się bez ostrzeżenia w jego usta. Mruknął niezadowolony, ale mimo wszystko oddał pocałunek. Zacząłem więc napierać na niego jeszcze bardziej, pozwalając, aby moje dłonie zjechały na jego pośladki.
— Wali od ciebie wódą — rzucił zniesmaczony, przerywając pieszczotę.
— Nie sabotuj mojego przejawu romantyzmu — poprosiłem.
— Faktycznie. Obmacywanie mojego tyłka na jakimś zakurzonym zapleczu to szczyt romantyzmu — odparł sarkastycznie. 
Skapitulowałem. 
— Przepraszam — rzuciłem poważniej. — Po prostu tyle się działo i…
— Zostawiłeś mnie samego — przerwał mi z wyrzutem. — Ja wiem, że to dla ciebie ciężki dzień i staram się cię wspierać, jak tylko mogę, ale tak się kurwa zwyczajnie nie robi. Poczułem się, jak rzucony psom na pożarcie! Za każdym razem jak napotykałem wzrok twojej siostry, to robiło mi się niedobrze, a gdy twój ojciec przechodził obok, mało co nie dostałem zawału — wyrzucił z siebie.
— Wiem, że zjebałem…
— Może faktycznie byłoby lepiej, gdybym tu nie przyjeżdżał. Ewidentnie jestem zbędny… a nawet nie mogę ci nawrzucać za to jak mnie traktujesz przez cały wieczór, bo jeszcze nie daj boże ktoś zauważy! — ciągnął dalej.
— Dobrze wiesz, że to nie prawda — zaprzeczyłem. — Nie powinienem był tyle pić, ale gdyby nie ty, to w ogóle nie odważyłbym się tu przyjechać. Może i mi nie wierzysz w tym momencie, ale już sama twoja obecność przynosi mi ulgę. — Cholera… Marek miał rację. Po alkoholu byłem nader wylewny. 
Eryk westchnął nieprzekonany.
— Wynagrodzę ci to — obiecałem, na co wzruszył obojętnie ramionami. — No chodź tu. — Chwyciłem go za nadgarstek i ponownie przyciągnąłem do pocałunku. Cóż, całowanie się ze mną po alkoholu nie mogło być zbyt przyjemne, ale o dziwo Eryk już nie protestował. 
Kiedy już zacząłem myśleć o tym, że udało mi się ugłaskać Demińskiego, stało się coś kompletnie nieoczekiwanego. 
— Wow… — usłyszałem za plecami. Natychmiast przerwałem kontakt między mną, a moim chłopakiem i odwróciłem się przestraszony w stronę osoby, która nas właśnie przyłapała. 
— Krystian… — zacząłem, jednak ten wszedł mi w słowo.
— Twoja dziewczyna wie, że gzisz się po kątach z facetami? — zapytał z odrazą. — Och… — jęknął po chwili, jakby sobie coś uzmysławiając. — Luiza nie jest twoją dziewczyną, prawda? 
— Nie, nie jest — przyznałem, bo uznałem, że pójście w zaparte było bezcelowe. 
— A wydawałeś się taki normalny… — zaczął zawiedziony. — Nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że jesteś… pedałem — dokończył z obrzydzeniem wypisanym na twarzy.
— A mi nigdy nie przeszło przez myśl, że jesteś taką oceniającą pizdą — odpyskowałem pospiesznie. Właśnie zostaliśmy nakryci prze osobę, która ewidentnie nie była sojusznikiem, ale i tak nie potrafiłem siedzieć z podkulonym ogonem i błagać o litość. Nie w momencie, gdy ktoś na mnie naskakiwał w tak obrzydliwy sposób. 
— Jesteście chorzy! — syknął, wytykając nas palcem, po czym się odwrócił i już miał iść, ale w ostatniej chwili chwyciłem go za przedramię i przyciągnąłem do siebie.
— Pamiętasz, jak w ogólniaku przeleciałeś siostrę Celińskiego i ją rzuciłeś, a gdy się o tym dowiedział, to przyszedł ci najebać ze swoimi kumpami? Stanąłem w twojej obronie i spuściłem im wpierdol, choć na to nie zasługiwałeś — przypomniałem, sycząc mu wprost do ucha.
— No i? Mam ci być dozgonnie wdzięczny? — zapytał z cynizmem.
— Nie… — zaprzeczyłem. — Tylko ci przypominam, do czego jestem zdolny — dodałem złowrogo. — Trzymaj ryj na kłódkę, bo już o to zadbam, abyśmy się ponownie zobaczyli — zagroziłem, po czym wypchnąłem go z naszej kryjówki. 
Kiedy Krystian zniknął, odetchnąłem ciężko i popatrzyłem na zdezorientowanego Eryka.
— Jak bardzo jest źle? — zapytał trzeźwo.
— To się okaże — powiedziałem zgodnie z prawdą. Wyglądało na to, że mój były kolega był teraz zupełnie innym człowiekiem. A może po prostu od zawsze taki był, tylko tego nie zauważałem.
— A tak swoją drogą… Nie chcę cię oceniać, ani nic… tylko… wygląda na to, że sporo ci się tych paragrafów ostatnio zbiera — zaznaczył Demiński.
— I jak ci się podoba wizja chłopaka kryminalisty? — zapytałem ponuro.
— Póki nie muszę odwiedzać go za kratkami, to jakoś sobie poradzę — odpowiedział i posłał mi delikatny uśmiech.  
— To dobrze, bo wygląda na to, że jedyna kariera, którą szybko rozwinę, to kryminalna — rzuciłem gorzko.
Po krótkiej wymianie zdań opuściliśmy zaplecze i wróciliśmy na salę. 
Przez resztę nocy nie wydarzyło się już nic nadzwyczajnego. Co prawda w jakiś magiczny sposób otrzeźwiałem i starałem się trzymać rękę na pulsie. Wyczuwałem nastroje moich najbliższych, a także obserwowałem reakcję gości na moją osobę i doszedłem do wniosku, że Krystian zachował naszą tajemnicę dla siebie. A przynajmniej na razie. 
Na wszelki wypadek byłem czujny i nie prowokowałem już mojego dawnego kolegi do jakichś nieprzemyślanych zachowań. Pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że Krystian nie okaże się jeszcze większym skurwysynem i po prostu zajmie się sobą. 
Choć muszę przyznać… że na kilometr śmierdziało mi to jakimś nieszczęściem.  

______________

Ktoś z Was słusznie przewidział, że Krystian dowie się o homoseksualizmie Roberta. Czy pociągnie to za sobą jakieś konsekwencje? 
Cóż, biorąc pod uwagę nowego przeciwnika Kwiatkowskiego, który lubi pyskować, z pewnością nie byłoby to głównemu bohaterowi na rękę, gdyby prawda o nim wyszła na jaw. 
Dajcie znać, co myślicie o tym, co się tu dzisiaj wydarzyło, bo to jeden z najdłuższych rozdziałów, jakie kiedykolwiek napisałam.
Na koniec dodam tylko, że za tydzień pod rozdziałem przekaże Wam pewną informację, także wypatrujcie :)

A tak trochę zmieniając temat, moja Instagramowa ściana wręcz ocieka pięknymi panami, bo obserwuję głównie piłkarzy, zawodników MMA, czy modeli, a w związku z tym mam tendencję, że jak coś czytam, to przyporządkowuje sobie twarz postaci do jakiegoś pana. Do tej pory Robert i Eryk żyli wyłącznie w mojej głowie, bo jeszcze nie natknęłam się na zdjęcie, które by mi przypominało o którymś z nich. Do teraz. Tak więc, gdyby Robert Kwiatkowski istniał na prawdę, wyglądałby jakoś tak:

Wy też tak macie? :D A może macie jakąś konkretną twarz przed oczami, gdy wyobrażacie sobie któregoś z dwóch głównych bohaterów? Jak tak, to koniecznie się tym podzielcie :)


9 komentarzy:

  1. JA WIEDZIAŁAM ŻE SIĘ WYDA D:
    WIEDZIAŁAAAAAM

    Ale tak w sumie
    To kim niby jest Krystian żeby ktoś miał mu wierzyć xd
    A poza tym
    To Roberta chyba nie zwolnią z nikąd tylko dlatego, że jest homo XD
    Będę musiała zebrać informacje od ziomki-zapaśniczki bo ona się chyba orientuje lepiej ode mnie XD
    Także za tydzień wrócę doinformowana, obiecuje :DDD
    Bo teraz jak taki debil siedzę i rozkminiam, co mu mogą tak w sumie zrobić :’)


    CHYBA ŻE


    ...





    O NJEEEEEEEEEE

    Ok mam teorie
    Jakby Krystian miał wydać (lolololol) Roberta to zrobiłby tak
    Wyrwie Luizę (nw czemu ona miałaby na niego polecieć, ale ok xdd No i oczywiście zakładając, że ogarnie, że ona jest siską Eryka XD) więc Robert nie będzie mógł go pobić, bo zadrzeć ze szwagierką to koniec świata.
    Potem założy fejkowe konto na fb
    Dołączy to tych wszystkich grupek miłośników MMA
    Będzie tam wypisywał jakieś hejty i takie tam (jak już wspomniałam, nie wiem kto by miał mu uwierzyć XD ale gdyby wbił im pod chatę i jakieś zdjęcia porobił, to już dowody by były)
    No i ludzie go posłuchają i podczas walk bd gwizdać, wygłaszać jakieś brzydkie rymowanki i rzucać zgniłymi jajami
    Na początku Robert to bd znosił, bo silny chłop z niego jest
    Ale potem powróci Zemsta Adriana Arc
    I wgl nastąpi kumulacja wszystkich dram
    Weronika będzie biła Marka, a Marek zabije dziecko
    Wtedy frustracja naszego bohatera osiągnie poziom krytyczny
    Pójdzie i kogoś zabije (oczywiście przez przypadek)
    Albo popadnie w depresje
    Albo coś takiego, nie wiem
    I albo będzie siedział, albo popełni samobójstwo
    I koniec opka

    Dobra ufff


    Tak na serio to nie wiem, kto by się tak przejmował jakimś mało znanym zawodnikiem, ale dobra XD
    Chociaż zawsze jakaś sensacja xdd
    No ale ile można, halo...



    Oke to tyle na temat Kryszczana
    Wgl Krystian to tak głupio brzmi (może dlatego, że znam Krystiana-megaprzymuła, nw) a Kryszczan Grej to taki Kryszczan
    I nikt się z niego nie śmieje, że ma takie lamerskie imię
    Nook, ja się śmiałam, ale tylko na początku, bo potem moja wewnętrzna feministka się obudziła i już nie było tak wesoło :(((

    Borze co ja pisze XD
    Chyba winogronowe żelki weszły za mocno XDDDDDD


    Okejokej, co tam się jeszcze ciekawego wydarzyło...

    EJ JA WJEM
    JULIAN STRACIŁ SPRZED NOSA WIELKĄ MIŁOŚĆ, OJCIEC GO NIE KOCHA I ON TEŻ POPEŁNI SAMOBÓJSTWO

    Chociaż nie kurde...
    On miał być z Alem Pacino
    To jednak nie
    Nie popełni samobójstwa
    Nieważne XD

    Achaaa, jeszcze jedna rzecz
    Miałam mały mindfuck, bo Eryk w pewnym momencie mówi, że jakiś wieśniak zostanie jest zięciem (czy coś w tym stylu)
    Jeśli przespał się z matką, a owocem ich kazirodczego związku jest Luiza, to pewnie można by tak powiedzieć :’) ale generalnie, to nie zięciem, tylko szwagrem XD

    To chyba byłoby na tyle, bo nie wiem co jeszcze mogłabym dodać o.O
    Jako ekspert od wiejskich jak i miejskich wesel mogłabym magisterkę napisać, ale nie sądzę, żeby to kogoś interesowało także ten...
    Życzę jak zwykle weny <3 i pozdrawiam cieplutko, bo niedługo to chyba śnieg spadnie... (cały tydzień mają być przymrozki, czas wyciągnąć ciepłe rajstopki :C)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju wiedziałam, że o czymś zapomniałam XD
      Jeśli chodzi o wygląd postaci
      U mnie jest tak, że generalnie mam kilka jakby „szablonów” (?) do których wkładam bohaterów XD
      I wgl to jest zajebiste
      Bo są takie, których wybitnie nie cierpię
      I potrafię porzucić opko (choćby było nie wiadomo jak świetne) tylko dlatego, że np któryś z bohaterów jest chudy i ma długie włosy, bo mój „szablonik” mówi, że taka postać ma twarz jaka mi się nie podoba i tyle (borze mam to teraz przed oczami, fuj)
      Ciekawe ile dobrych opek straciłam przez to, że jeden z bohaterów jest chudy i ma długie włosy :)))
      Podejrzewam, że dużo, bo taki wygląd ukesia jest dość powszechny XD

      Nom

      Generalnie, to ja nie potrafię podłożyć realnego człowieka pod postać z opka (dlatego nie trawie fanfików...)
      Jeszcze podczas seksów, nieee... wyrzuty sumienia by mnie zeżarły XD
      Tak samo jak ja bym np nie chciała żeby ktoś sb wyobrażał mnie jak mam seksy z jakąś laską D:
      Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe XD

      Usuń
    2. O Jezusku i Maryjko, prawie się popłakałam ze śmiechu przy Twoim komentarzu ;'D
      Ale od początku - nie musisz dopytywać koleżanki, Robertowi nic nie mogą zrobić, ani zerwać z nim kontraktu tylko dla tego, że jest gejem, ale jako że ostatnio z niego straszna trzęsidupa, to widzi same najczarniejsze scenariusza, że nadzieją go na pal i będą przypalać i pokazywać, że pedał-zawodnik MMA to w ogóle nie ma racji bytu.

      I dobra uwaga z Kryszczanem! Kto niby miałby mu wierzyć i dlaczego? :D Chociaż z doświadczenia mogę powiedzieć, że jak na wsi pójdzie jakaś fama (nie ważne czy prawdziwa), to się mogą dziać przedziwne rzeczy :D

      Aaa, osobiście znając trochę "świat MMA" myślę, że gej mógłby zrobić nie małą sensację, także w tym przypadku (choć raz xD) obawy Roberta są w jakimś stopniu zasadne.

      No Julian to tu jest obecnie najbardziej poszkodowany. Bezsprzecznie :D

      A co do tego zięcia, to oczywiście, że powinien być szwagier :D I znowu teraz mi jest wstyd, bo mam taką samą sytuację jak z Antonim. Z dwóch słów doskonale wiedziałabym, które wybrać, ale pisząc bez zastanowienia wychodzą takie kwiatki. Dzięki za wytknięcie i już zmieniam :)

      Ja prawdopodobnie napisałabym taką magisterkę szybciej niż swoją własną, ech :(

      A co do wyglądu postaci, to mam bardzo podobnie. Ja też ogólnie automatycznie potrafię zniechęcić się do opowiadania, kiedy autorka opisuje bohatera w sposób dla mnie kompletnie nieatrakcyjny. Jestem fanką (jeżeli pozostajemy w klimatach treści o homoseksualistach), jak są dwaj samce alfa, albo jacyś buntownicy, czy coś :D

      Też pozdrawiam!

      Usuń
  2. Nie wydaje mi się, że Krystian zatrzyma informację o orientacji Kwiatkowskiego dla siebie.I dodatkowo zastanawiam się czy to będzie początek tej ‘sytuacji’ która jest w opisie opowiadania.Kiedy inni zawodnicy się o tym dowiadują.Niech młodym się jakoś ułoży w tym małżeństwie, bo aż trudno się to czytało fragment ze ślubem.
    Dobra czasami naginam wygląd bohaterów jeśli nie są bardzo hmm...powiedzmy charakterystyczni;D
    U mnie Robertem był Colton Haynes-może powiedzmy bardziej naturalnyxD Często go gdzieś wklejam jeśli się da nie zmieniając wyglądu postaci o 180°.Jest em uniwersalny.Był na tym stanowisku zanim wyznał, że jest gejem.Ma się ten radarek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że ktoś pamięta jeszcze opis xD
      A tak na poważnie, nie ma co ukrywać, że moment publicznego (czy to z własnej woli, czy wymuszonego) coming outu Roberta jest punktem tego opowiadania. Muszę przyznać, że zaczynając to opowiadanie, planowałam to zrobić wcześniej... ale planowałam też, żeby te opowiadanie było krótsze, także no :D
      Nie zdradzę, czy to wyda się właśnie teraz i czy dzięki Krystianowi, co nie zmienia faktu, że kiedyś to nastąpi :)
      O proszę! Ja totalnie sobie teraz nie potrafię wyobrazić Roberta jako Coltona, no ale to jest właśnie fantastyczne, że możemy sobie postać dostosować "do własnych standardów" :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Nieeeee. Zniszczyłaś mi jego wyobrażenie tym zdjęciem xDDD
    Ale no ładny, ładny. Tylko już nie taki z mojej wyobraźni.

    Ja sądzę, że Krystian się nie będzie cackał a to co zrobi nie będzie miało wpływu tylko na zdanie wsi ale i całego kraju. Nie wiem tylko kiedy puści parę z gęby.
    Wtedy raczej Robert już mu nie zagrozi. Będzie miał ważniejsze rzeczy na głowie a ludzie mu zaczną patrzeć na ręce.
    Przykre.
    Mam nadzieję, że go wtedy nie poniesie.

    Podoba mi się teraz relacja naszej parki. Są fajni. Lubię ich razem.

    Dziękuję i pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam :(
      A jaki był w Twojej wyobraźni? No i nic przecież nie stoi na przeszkodzie, aby dalej był, taki jaki chcesz, żeby był :D

      Jak Krystian faktycznie wyda Roberta, to faktycznie na nic nie zdadzą się groźby, pobicia i inne nielegalne czyny. Robert pokazał już, że może bardzo różnie zareagować na stresowe sytuacji, także równie dobrze może popaść w depresję, jak i może mu sie włączyć jakiś instynkt mordercy :D

      Również pozdrawiam! :)

      Usuń
  4. No i się wydało. A do końca wesela to pewnie cała wieś się dowie i Robert zostanie wydziedziczony. Może nie dosłownie ale rodzinka na pewno nie będzie zachwycona. A jak już raz jego orientacja wyjdzie na światło dzienne to niedługo wszyscy będą wiedzieli i ten jego nowy przeciwnik (nie pamiętam jak się nazywał xd) będzie mógł to wykorzystać.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. :)
    Torisa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że reakcja rodziny byłaby dla Roberta kluczowa. Domyśla się, że niekoniecznie mogą patrzeć na niego przychylnie i pewnie zamiast go wspierać, zaczną odczuwać wstyd z syna geja.
      Pyskaty przeciwnik Roberta z pewnością by to wykorzystał :D
      Pozdrawiam! :)

      Usuń