6 grudnia 2018

Osobliwość: Bonus 4

Mistrz obrony

Stojąc na światłach, spojrzałem znudzonym wzrokiem na sąsiedni pas, gdzie stał autobus miejski. I tak nie miałem nic lepszego do roboty, poza cierpliwym czekaniem na zmianę sygnalizacji i wsłuchiwaniem się w audiobooka, którego zawsze odpalałem podczas jazdy samochodem. 
Ale wracając do autobusu. Przez szyby dojrzałem w nim ogromny ścisk. Bardzo dużą koncentrację osób na bardzo małym obszarze. A raczej: bardzo dużą koncentrację osób o różnych kształtach, głośności i zapachach na bardzo małym obszarze. Ogarnęła mnie jakaś panika, kiedy tylko wyobraziłem sobie, że zaledwie metry dzielą moją bezpieczną, zorganizowaną przestrzeń od tej… autobusowej anarchii. I pomyśleć, że kiedyś z własnej, ale przymuszonej, woli też się tak
poruszałem. 
Odetchnąłem z ulgą dopiero po chwili, kiedy sznur samochodów zaczął się przemieszczać, a ja wraz z nim, zostawiając za sobą tych biednych ludzi, upchniętych do jednego pojazdu, skazanych na swoje towarzystwo. 
Już nigdy nie zamierzałem wsiąść do autobusu, pociągu ani samolo… no dobra, do samolotu czasami musiałem, ale jeżeli latałem gdzieś dalej niż poza Europę i byłem skazany na kilkunastogodzinny lot wśród innych przedstawicieli gatunku ludzkiego, to katastrofa lotnicza nagle przestawała być najgorszym scenariuszem. Ten scenariusz był czasami wręcz przeze mnie pożądany. 
Ale teraz byłem sam, w pełni sprawnym i idealnie funkcjonującym samochodzie, więc mogłem się zrelaksować po tym ciężkim dniu. W mieszkaniu też zamierzałem się zrelaksować, jednak kiedy tylko do niego wróciłem i przekroczyłem jego próg, wiedziałem, że nic z tego nie będzie.
To znaczy… ja byłem w pełni świadomy moich fetyszy na punkcie niezaburzonego ładu wszechświata i naprawdę starałem się kontrolować. Ale czasami były takie dni, kiedy byłem hiper-sensytywny i nawet najmniejsze odchylenie od mojego pojmowania „normy” potrafiło wywołać we mnie dziką furię.
Spojrzałem więc z obrzydzeniem na buty Roberta i parsknąłem pod nosem. Nie no, buty były spoko… ale nie kiedy stały rzucone byle jak, każdy zwrócony czubem w innym kierunku. Odetchnąłem jedynie głębiej i postawiłem je tak, jak należy, jeszcze zanim zdjąłem swoje własne. Kiedy już to zrobiłem, zdjąłem płaszcz i odsunąłem drzwi do szafy w przedpokoju. I wtedy naszła mnie kolejna fala gniewu. Nie. Oczywiście, że Robert nie mógł powiesić swojej kurtki jak człowiek. Ba! On jej w ogóle nie mógł powiesić, dlatego teraz leżała nonszalancko na dolnej półce w towarzystwie jakiejś bliżej niezidentyfikowanej reklamówki. 
Cóż. Zacisnąłem zęby, powiesiłem swój płaszcz, a potem powiesiłem kurtkę Kwiatkowskiego. Pustą reklamówkę też odłożyłem na miejsce, czyli do najniższej szuflady. Potem ruszyłem w głąb mieszkania, rozglądając się trochę nerwowo, bo bałem się, że po drodze natknę się na coś, co sprawi, że popełnię dzisiaj brutalne morderstwo. 
Było aż zaskakująco cicho i nienagannie (oprócz tego burdelu w przedpokoju, rzecz jasna, którego nie zamierzałem darować). A Robert był w środku. To było podejrzane.
I wreszcie go zlokalizowałem. Leżał sobie w jakiś totalnie niezorganizowany sposób na kanapie z nogą zarzuconą na jej oparcie, ale za to cicho i grzecznie, bez syfu wokół siebie i przeglądał coś w telefonie. Odetchnąłem z ulgą, bo jedyną formę dezorganizacji jaką akceptowałem, był idealnie zdezorganizowany Robert. Ale to się tyczyło tylko i wyłącznie jego. Przestrzeni wokół już nie.
— Dlaczego twoje buty wyglądają, jakby zastanawiały się, czy uciec z mieszkania, czy jednak wskoczyć do szafy? — To był mój unikatowy sposób na powiedzenie: „Kochanie, wróciłem!”. Natomiast unikatowa forma odpowiedzi Roberta na mój przejaw miłości prezentowała się tak:
— Jestem głodny. Zrób coś dobrego.
Co ja sobie myślałem te cztery miesiące temu, kiedy prawie mu się oświadczyłem? Chyba nie wziąłem pod uwagę, że wraz z wiekiem, zamiast stonować, stanie się jeszcze bardziej nieokrzesany. Ale jeśli miałem być szczery, to ja stałem się jeszcze mniej tolerancyjny (no cokolwiek), więc nie mogłem mieć mu tego za złe. 
— Sam sobie zrób — burknąłem.
— To twoja działka — uznał.
— Nie jestem twoją kucharką — syknąłem, próbując mu przekazać spojrzeniem, że znajduję się na cienkiej granicy, której nie radziłem mu przekraczać. W zamian bezczelnie zerknął na mnie krótko i uśmiechnął się ledwie zauważalnie pod nosem. — Nie przeginaj pały — ostrzegłem. — Uwierz, że nie chcesz mnie dzisiaj wyprowadzać z równowagi — dodałem, jakby faktycznie mógł jeszcze mnie powstrzymać przed napadem wściekłości.
— Weź idź przeprowadź inspekcję w łazience, czy nie odstawiłem krzywo szamponu albo coś — rzucił obojętnie, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. 
O nie, nie, nie… on na własne życzenie ściągał na siebie mój gniew. A przecież wiedział, że konsekwencje będą dla niego opłakane. 
Chwyciłem za ozdobną poduszkę leżącą na fotelu, zdzieliłem go z całej siły, a potem sporządziłem srogi opierdol, stercząc nad nim i wykrzykując, jak cholernie irytującą jest istotą. Tak, prawdopodobnie powinienem się leczyć, bo ewidentnie przestawałem nadawać się do życia w społeczeństwie. Ale to nie było teraz ważne, bo ważne było, żeby do szanownego pana Kwiatkowskiego dotarło, że do mnie się tak nie mówi i mnie się tak nie traktuje.
I kiedy tak go osaczyłem, zrobił coś… przez co aż się zapowietrzyłem.
Ten głuptas… sięgnął po słuchawki… a potem wsadził je sobie w uszy i mnie… Ugh, aż nie potrafiłem o tym pomyśleć. Zignorował mnie. 
Nie. Nie mogły mnie już uratować żadne mantry ani uspokajające oddechy. Musiałem dać upust emocjom. 
Rzuciłem się w stronę kanapy, wskakując na tego osiołka z kolanami, powodując, że przez ciężar mojego ciała aż wypuścił niekontrolowanie całe powietrze z płuc i obdarował mnie zaskoczonym spojrzeniem. 
No to zaraz zobaczymy, komu będzie do śmiechu!
— Myślisz, że jesteś taki zabawny? — zapytałem z syknięciem, pochylając się nad nim i przyciskając jego szyję przedramieniem, żeby nie pozwolić mu się podnieść. — Myślisz, że możesz sobie tak ze mną pogrywać? Otóż nie — wysyczałem znowu i sięgnąłem wolną ręką na oślep do jego boku, by go skubnąć. Kiedy mi się to udało, wierzgnął pode mną i zaczął niekontrolowanie chichotać. — Mnie się tak nie traktuje — zarządziłem. — Mnie się słucha i robi się wszystko, co rozkażę — dodałem, nie przestając go boleśnie podszczypywać. W końcu to była kara. Musiało boleć. 
— Okej, okej! Poddaję się! — zawołał przez śmiech i wyciągnął obronnie ręce. 
Usiadłem normalnie na jego biodrach i wyprostowałem się, patrząc na niego z wyższością.
— I? — dopytałem.
— I już będę grzeczny — obiecał, obserwując uważnie moje dłonie, upewniając się, czy nie zamierzam z nimi zrobić czegoś nieprzewidywalnego. 
— I? 
— I będę się słuchał — stwierdził.
— I?
— I nie będę cię ignorował — dodał grzecznie.
No dobra. Ja doskonale wiedziałem, że w ułamku sekundy sytuacja mogłaby się dramatycznie obrócić na moją niekorzyść i dla odmiany to ja mógłbym teraz leżeć poskręcany niczym precel, błagając o litość… ale nie dopuszczałem takiego zwrotu wydarzeń. Nie mogłem pozwolić, żeby mi się sprzeciwiał. Nawet jeżeli był mistrzem świata w MMA i miał czarny pas w brazylijskim jiu jitsu. W końcu miał się słuchać, a ja mu kategorycznie takich praktyk zabraniałem.  
— I jak długo będziesz grzeczny? — spytałem podchwytliwie.
— Prawdopodobnie jakieś pięć minut — odparł z rozbrajającą szczerością, przez co zmrużyłem niebezpiecznie oczy. — No już… — jęknął uspokajająco, a potem z jakiegoś powodu podciągnął swój t-shirt, prezentując nienaganny sześciopak. W sensie, no widok był ładny i taki idealny, ale…
— Co robisz? — spytałem zwyczajnie, nie chcąc go od razu osądzać.
— Próbuję oślepić cię czymś idealnym — stwierdził normalnie, na co wywróciłem oczami. Naprawdę starałem się tego nie robić, ale to było silniejsze ode mnie.
— Za późno, bo już jestem zaślepiony przez wściekłość, więc… — urwałem znacząco.
— To dlatego, że jesteś głodny — uznał.
— O tak. To jest właśnie ten powód — potwierdziłem z sarkazmem.
— No to… — rzucił, szczerząc się i wskazując palcem kuchnię.
— Czy ty wiesz — zacząłem podniosłym tonem, pochylając się nad nim aluzyjnie, żeby móc patrzeć z jak najbliższej odległości w jego oczy, i chwyciłem go przy tym za nadgarstki — jak często doprowadzasz mnie do stanu, w którym mam ochotę iść go kuchni, wziąć nóż i cię po prostu zadźgać? — zapytałem, siłując się na powagę.
— Usłyszałem tylko: „mam ochotę iść do kuchni”, a od tego cię nie będę powstrzymywał. Widać, że aż tam się garniesz — wywnioskował, na co tylko zamrugałem. 
— Idź postaw te buty jak człowiek — poleciłem surowo, celowo nie zdradzając, że już to za niego zrobiłem. A niech ruszy te swoje zgrabne cztery litery. Nie zaszkodzi mu.
Sam podniosłem się z niego i… poszedłem do kuchni. Ale nie dlatego, że mi kazał! Pff, jeszcze czego. Poszedłem tam, bo sam byłem głodny. I trochę z litości. Przecież Robert by beze mnie umarł z głodu. Ja nie wiem, jak on przez te sześć lat beze mnie egzystował. To znaczy wiem, ale nie wyobrażałem sobie, żeby mógł do tego wrócić. Przerażała mnie wizja cateringów dietetycznych. Wszystko było popakowane w malutkie, plastikowe pojemniczki i… pół biedy, jak to była jakaś sałatka… ale chociażby obiad. Kto normalny lubi zapach zimnego obiadu? Taki zimny kurczak, czy jakaś fasolka szparagowa, często rozgotowana… Ble. Pomijając już fakt, że nie miałem kontroli nad tym, jak jedzenie było przygotowywane. A co jak ktoś nie wymieniał wody w garnku, gotując ryż? Albo w międzyczasie skorzystał z łazienki i nie umył… Boże. Przestań. 
— Poprawiłeś buty? — spytałem, słysząc za plecami, jak Robert wchodzi do kuchni, prawdopodobnie stwierdziwszy, że teraz tu mnie podenerwuje.
— Oczywiście. Sam byś ich tak równo nie ustawił — odpowiedział nonszalancko, na co posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie, a potem wymownie spojrzałem na własną dłoń, dając mu do zrozumienia, że trzymam w niej nóż. — Ale pięknie dzisiaj wyglądasz — powiedział w zamian przymilnie i przysunął się, żeby złożyć buziaka na moim policzku. 
No cóż, jednak się jeszcze słuchał i wykazywał resztki rozsądku. 
Grzeczny chłopiec.
***
Reszta dnia zleciała w mgnieniu oka i tak leżeliśmy sobie na sofie, kończąc oglądać najnowszy horror na Netfliksie. To znaczy ja siedziałem, a Robert leżał, zajmując całą długość kanapy, łącznie ze mną. 
Film nie był zbyt wysokich lotów. Brakowało mi w nim tej klasycznej surowości. Wydawało mi się, że w czasach kiedy nie było greenscreena, photoshopa i innych zaawansowanych technologicznie programów do montażu, wszyscy jakoś bardziej się starali. 
— Błagam, niech to nie będzie jeden z tych horrorów, w których jest happy end, a w ostatniej scenie pokażą z powrotem dom, w którym jednak nadal straszy — zamarudziłem, widząc, jak rodzina, która przez cały film zmagała się z nieczystymi mocami w nawiedzonym domu, zdołała z niego uciec i teraz jechała sobie szczęśliwie samochodem w blasku wschodzącego słońca. 
Nie doczekałem się żadnej odpowiedzi, więc zerknąłem na Kwiatkowskiego i odkryłem, że ten spał w najlepsze. Parsknąłem tylko cicho pod nosem, dopiero teraz uzmysławiając sobie, że w sumie przez cały seans głaskałem jego stopy, które standardowo trzymał na moich udach. 
Po chwili parsknąłem jeszcze głośniej, kiedy kadr w filmie się zmienił i pokazano wnętrze pustego domu. Na początku było cicho i dosłownie nic się nie działo. 
— To co? Jumpscare na koniec? — bąknąłem do siebie i dosłownie trzy sekundy później na ekranie z piskiem wyskoczyła maszkara, która nawiedzała domowników. Nawet nie drgnąłem, ale dźwięk, który wydobył się z głośników, sprawił, że Robert aż się wzdrygnął i zdezorientowany otworzył oczy. — Niewiele straciłeś — uspokoiłem, widząc jego rozespaną, uroczą twarz. 
Przeciągnął się zatem z głośnym westchnięciem.
— Idę pod prysznic — oświadczyłem, klepiąc go wymownie w piszczel, a potem podniosłem jego nogi, żeby wydostać się z siedziska, i następnie odłożyłem je na swoje miejsce.
— Mogę z tobą? — spytał, kiedy byłem już w połowie drogi.
— Nie — odkrzyknąłem tylko.
— No weź! — spróbował jeszcze raz. Odwróciłem się i zawróciłem kilka kroków.
— Robert, ja chcę się tylko umyć — wyjaśniłem, mając na myśli, że prysznic we dwójkę nigdy nie kończył się tylko… myciem. 
— No proszę — mruknął, robią karykaturalnie smutną minę.
Jęknąłem poddańczo, na co się wyszczerzył i niemal wyskoczył z kanapy. A niby był taki zaspany. 
— Będę grzeczny — obiecał, doganiając mnie, a kiedy się ze mną zrównał, poczułem soczystego klapsa na pośladku.
— Jak zawsze — mruknąłem, wiedząc już, że popełniłem ogromny błąd. 
To nie tak, że nie miałem ochoty na seks czy macanki. Ja po prostu nie miałem ochoty na seksualne akrobacje na stojąco w miejscu, w którym każdy błąd mógł skutkować skręceniem karku. To był długi i męczący dzień. 
Oczywiście, że Robert próbował wręcz nachalnie się do mnie dobierać, ale ostatecznie zdołałem go powstrzymać, obiecując, że możemy skończyć po wyjściu z łazienki. Ostatecznie się udało.
Kilka minut później opuściliśmy bezpiecznie pomieszczenie w samych ręcznikach. Kiedy przechodziliśmy przez salon, podszedłem do kanapy, by wyłączyć telewizor, poprawić poduszki, odłożyć piloty czy zabrać kubki po herbacie. Nie zmrużyłbym oka, wiedząc, że panuje tu taki chaos. Zignorowałem przez to na chwilę Roberta, a kiedy zabierałem już naczynia i odwróciłem się, żeby zanieść je do kuchni, spotkałem jego zdegustowane, pełne pretensji spojrzenie. Stał w bezruchu na środku i patrzył na mnie z wyrzutem.
— No co?
— Serio? — zapytał z żalem. — Naobiecywałeś mi seksów, a teraz będziesz sprzątał? — dodał jeszcze, na co wywróciłem oczami. 
— Nie zachowuj się jak niewyżyty nastolatek — skarciłem. 
— Ja się zachowuję jak niewyżyty? To ty się zachowujesz jak nienormalny! — stwierdził oskarżycielskim tonem.
— Mówisz tak, jakbyś dopiero to odkrył — mruknąłem niemal znudzonym tonem i już ruszyłem do kuchni, kiedy kątem oka zauważyłem, jak Robert ściąga swój ręcznik, a potem wyciąga prowokacyjnie rękę. Natychmiast przystałem i spojrzałem na niego ostrzegawczo.
— Nie zrobisz tego — rozkazałem. 
— Zrobię — odpowiedział pewnie i dla potwierdzenia swoich słów zamachał znacząco ręcznikiem.
— Nie zrobisz — powtórzyłem, na co parsknął.
— Tylko na siebie popatrz — zaczął z dezaprobatą, na co uniosłem zaintrygowany brew. — Stoję przed tobą z chujem na wierzchu, a ty się przejmujesz tym, żebym nie rzucił ręcznika na podłogę — wywnioskował.
— Jeżeli chcesz, żebym zaczął przejmować się twoim chujem, idź i odwieś ten ręcznik jak człowiek — poprosiłem.
Kwiatkowski tylko parsknął pod nosem z pogardą, a potem rzucił teatralnie ręcznik do góry i nim ten spadł chaotycznie na podłogę, mój ukochany już szedł dziarskim krokiem do sypialni. 
O nie! Jego niedoczekanie!
Jak nie cierpiałem biegać, tak niemal przeteleportowałem się, doganiając Roberta tuż przed drzwiami do pokoju i zasłoniłem je własnym ciałem. Potem posłałem mu groźne spojrzenie i na koniec wskazałem tylko palcem na ręcznik, który leżał kilka metrów dalej, zaburzając ład w mieszkaniu.
Walczył ze mną przez chwilę wzrokiem, ale oczywiście przegrał i jęknąwszy ze zrezygnowaniem, zawrócił się po ręcznik. 
— To teraz też moje mieszkanie i mam prawo rzucać sobie ręczniki gdzie chcę, jak chcę i kiedy chcę! — zamamrotał, idąc posłusznie do łazienki.
— Tak, tak — mruknąłem z wrednym uśmiechem i wreszcie udałem się do kuchni, żeby umyć te przeklęte kubki. 
Kiedy zaliczyłem wizytę w kuchni, w drodze powrotnej zaliczyłem ponownie inspekcję w salonie, a na koniec zaliczyłem jeszcze łazienkę, aby zostawić w niej swój ręcznik. Wszystko zdawało się być w ładzie, więc stwierdziłem, że mogę teraz iść z czystym sumieniem zaliczyć Kwiatkowskiego. 
Zaraz po wejściu do sypialni dostrzegłem go leżącego w poprzek łóżka na brzuchu. Głowę ułożył na boku, opierając ją na splecionych dłoniach i miał przymknięte oczy. Na pierwszy plan jednak rzucały się oczywiście jego apetycznie wypięte pośladki.
— Taki duży, a nie wie, jak poprawie korzystać z łóżka — skarciłem, chcąc go sprowokować. 
— Zmęczyło mnie czekanie, aż ci się wyłączy perfekcyjna pani domu — mruknął, udając, że jest niebywale śpiący.
— Aż tak cię zmęczyło, że nie byłeś w stanie wejść pod kołdrę, tylko przysypiasz z tyłkiem na wierzchu? — zapytałem z politowaniem, bo już zrozumiałem, co właśnie miało miejsce.
— Tak — rzucił jedynie.
— Czyli jednak obejdzie się bez seksu? — zapytałem prowokacyjnie.
— Nie mam siły na intensywną pracę bioder — odparł wymijająco, na co tylko wywróciłem oczami.
Tak. Właśnie w ten sposób mój dorosły, zaznaczam, dorosły, niemal trzydziestotrzyletni facet dawał mi do zrozumienia, że ma ochotę, abym to ja dla odmiany zajął się jego tyłkiem. 
— Biedaczysko — powiedziałem z udawaną troską. — Pozwól, że się tobą zajmę — dodałem wymownie, na co tylko uśmiechnął się pod nosem.
Doskonale wiedziałem, że podczas naszej rozłąki Robert sobie pofolgował i pewnie sam nie potrafił zliczyć ilości facetów, z którymi się przespał. Wiedziałem też, że żadnemu z nich nie pozwolił dobrać się do swojego tyłka. Nie żeby mi się aż tak szczegółowo zwierzał, ale po prostu niektóre sprawy były dla mnie oczywiste. Jak właśnie ta. Byłem przekonany, że bronił swojego tylnego wejścia niczym Rejtan bronił drzwi do sali obrad na obrazie Matejki. Co tam Rejtan. Obrona Roberta przed obaleniami w MMA nie była tak skuteczna jak jego obrona własnej dupy. 
Nie byłem pewny, o co tak dokładnie mu chodziło, bo kiedy byliśmy razem, zdarzało mu się lądować pode mną. Co prawda był pasywny średnio raz na trzydzieści stosunków, ale jak już był, to wcale nie narzekał. Wręcz przeciwnie. Zauważyłem też, że nigdy nie powiedział wprost: „Eryk, weź mnie zerżnij”… czy tam w mniej wulgarny sposób. Zawsze sam musiałem inicjować, chyba że czasami dawał mi do zrozumienia mniej lub bardziej pokrętnie, na co ma ochotę, żeby oficjalnie wyglądało to tak, że jednak sugestia wyszła ode mnie, a on się tylko łaskawie zgodził. 
W zasadzie w ogóle mi to nie przeszkadzało, bo jak musiałem mieć kontrolę absolutną nad wszystkim, co robiłem w życiu, tak w łóżku pozwalałem przejmować inicjatywę Kwiatkowskiemu. Może dlatego, że już go znałem i wiedziałem, że wiedział, co robi. Ten układ działał idealnie, a ta sporadyczna zamian ról dodawała jedynie szczypty ekscytacji. 
Jedyne co mnie uwierało to ten jego brak bezpośredniości. Nie jakoś szczególnie. Po prostu to sprawiało, że tak jak teraz, musiałem sobie wywrócić oczami i udać, że wcale nie widzę, co robił. Tylko czy naprawdę było mu tak ciężko powiedzieć wprost, czego chce? Może była w tym i moja wina, bo Robert przecież wiedział, że się domyślę, ale mimo wszystko…
Więc i teraz grzecznie leżał, rozluźniony i zadowolony, że to się działo i że nie musiał w zasadzie nic robić, aby to dostać.
A mi w głowie zapaliła się czerwona lampka. 
Kwiatkowski doskonale wiedział, że ja się zawsze odwdzięczam. Kiedy mnie tak czasami dręczył, drażnił i specjalnie doprowadzał do szału, godził się jednocześnie na to, że spotka go kara. Wiedział, że się zemszczę. Nie wiedział jedynie kiedy.
Wiedział z pewnością też, że zemszczę się za dzisiaj. 
To było okrutne, co zamierzałem zrobić, ale aż niezdrowo się podekscytowałem na samą myśl, kiedy zobaczę po wszystkim jego minę.
Póki co zacząłem się jeszcze bardziej starać, kiedy po rozluźnieniu jego zwieraczy, zacząłem niespiesznie drażnić jego prostatę dwoma palcami. Najpierw powoli, jedynie masując jej okolice i dopiero potem niespiesznie i delikatnie ją gładząc. Kiedy poczułem, jak Robert kompletnie się rozluźnił, co dał mi do zrozumienia chociażby przez cichy pomruk rozkoszy, zacząłem działać nieco agresywniej, uciskając już stymulująco gruczoł. 
Widziałem, jak spiął wszystkie mięśnie na plecach i jak zacisnął pięści na pościeli. Starał się za wszelką cenę być cicho, choć słyszałem, że oddychał chaotycznie, a po chwili dostrzegłem też widoczny dreszcz, jaki poruszył jego uda. Był na skraju orgazmu.
Wyjąłem więc palce, po czym poklepałem go dobrotliwie po jednym z pośladków i na koniec wdrapałem się na swoją stronę łóżka, kładąc się na nim zwyczajnie. Pozycja Roberta uniemożliwiała mi rozprostowanie nóg, więc położyłem je na nim. Konkretnie na jego plecach. 
Gdy tylko poczuł, że przestałem go pieścić, podniósł zdezorientowany głowę i patrzył zdziwiony na moje dalsze poczynania.
— Ja jeszcze nie… — urwał znacząco, gdy dostrzegł, jak biorę do ręki telefon i zaczynam w nim coś ze znudzeniem przeglądać. Słyszałem zażenowanie w jego głosie.
— A ja już tak — odpowiedziałem i posłałem mu ironiczny uśmiech. A ja zawsze przecież ostrzegałem, żeby ze mną nie zadzierał. 
Patrzył na mnie w ciszy chyba z minutę, aż w końcu ponownie się odezwał.
— Naprawdę nie… — ponownie urwał. 
Naprawdę nie co? — ponagliłem i popatrzyłem na niego z politowaniem. 
Robert fuknął i się podniósł, zrzucając ze swoich pleców moje nogi. Usiadł na skraju łóżka i posłał mi rozczarowane spojrzenie. Nie dało się ukryć, że był niezadowolony. Choć niezadowolony to w tej sytuacji eufemizm.
— To jest, kurwa, chamstwo w biały dzień…
— Jest noc — zauważyłem, wpadając mu w zdanie.
— … żeby mścić się w ten sposób — dokończył mimo wszystko i popatrzył na mnie, kręcąc głową.
— Masz jeszcze szansę się zrehabilitować — uznałem, na co popatrzył na mnie dla odmiany z pogardą, jakby urażony.
— Nie, to ty masz jeszcze szansę się zrehabilitować, jeśli tylko dokończysz, co zacząłeś — stwierdził obrażonym tonem, co uznałem nawet za sprytne. I całkiem słodkie.
— Czyli co? — zapytałem przebiegle.
— Wiesz co — powiedział wymijająco.
— Nie wiem.
— Wiesz.
— Nie wiem.
— Wiesz. 
— Nie wiem.
— Dokończ proszę tę palcówkę — powiedział niespodziewanie, po czym zamilkł i odetchnął ciężko, jakby niedowierzając, że te słowa opuściły jego usta.
Wybuchłem śmiechem. Nie mogłem się powstrzymać.
— Pierdol się. Śpię na kanapie — oświadczył, wstając.
— Zaczekaj — poprosiłem, próbując się opanować. — No chodź, dokończę — obiecałem, wyciągając w jego kierunku dłoń. Strącił ją, jakby chciał opędzić się od upierdliwej muchy. Mimo wszystko ponownie ją wyciągnąłem. — Oj przepraszam, no. Nie śmiałem się z twojej prośby, tylko ze sposobu w jaki to powiedziałeś — spróbowałem wyjaśnić, nadal walcząc z mimiką na mojej twarzy. No nie chciałem, żeby szedł spać do salonu. 
— Powiedziałem normalnie — burknął. Zły i nagi Robert wyglądał rozkosznie. To mi nie pomagało w opanowaniu.
— Powiedziałeś to tak, jakby coś cię bolało — uznałem.
— Nieprawda — zaparł się.
— Ale cieszę się, że wreszcie rozdziewiczyłeś te słowa — dodałem, dając mu dobitnie do zrozumienia, że zapieranie się nijak nie wpłynie na moje postrzeganie. — No chodź — poprosiłem jeszcze raz.
— Już nie chcę. Jestem wkurwiony — oświadczył.
— To sobie bądź, a w międzyczasie połóż się z powrotem. 
— Jesteś najgorszy.
— Dziwnie wypowiadasz słowo „najlepszy”, ale dziękuję, chodź. — Przyjąłem taktykę zdartej płyty.
W końcu wywrócił oczami, co oczywiście zasugerowało jego niezadowolenie, ale jednocześnie kapitulację. Kilka sekund później wdrapał się z powrotem na łóżko, tym razem kładąc się normalnie, na swojej połowie. Ale głowę odwrócił w drugą stronę. Uśmiechnąłem się pod nosem i delikatnie pogłaskałem jego pośladek. 
***
— Nie podniosę się jutro — zamarudziłem, zerknąwszy na zegarek na budziku, który wskazywał kilka minut po pierwszej w nocy.
— Ty jesteś szefem, nikt cię nie zmusi do wczesnej pobudki — stwierdził Robert, za co obdarowałem go nieprzekonanym spojrzeniem.
Kwiatkowski się odobraził, kiedy zafundowałem mu porządny orgazm, a potem… a potem zamiast iść spać, trochę nas poniosło i tak leżeliśmy teraz zmęczeni, ale jakoś nieszczególnie śpiący. Ja znajdowałem się na plecach, trzymając jedną z rąk pod głową, a drugą gdzieś na wysokości brzucha. Jedna z moich nóg leżała wyprostowana, natomiast druga była przerzucona przez Roberta, który leżał na boku przodem do mnie, podpierając jedną dłonią głowę, a drugą trzymał na mojej klatce piersiowej i kreślił na niej palcem wskazującym jakieś mistyczne wzory. Miałem nadzieję, że nie rzucał jakiegoś zaklęcia. Żebym na przykład spełniał jego seksualne zachcianki, gotował mu… o kurwa, chyba już rzucił.
— To mi zaburzy cały grafik i się nie wyrobię — wyprowadziłem kontrargument, przybierając kamienną twarz, nie chcąc pokazać, że nawiedziły mnie takie kuriozalne myśli.
— To najwyżej z czegoś zrezygnujesz — zaoferował z głupim uśmieszkiem, doskonale wiedząc, jak te słowa na mnie podziałają. Nie dałem się jednak sprowokować.
— Masz rację. Jutro zrezygnuję z gotowania obiadu i zjem coś na mieście…
— Hej! Nie możesz rezygnować z najważniejszego zadania — zaprotestował, przerywając mi.
Uśmiechnąłem się tylko tryumfalnie pod nosem. Nie pocieszyłem się jednak długo.
— Ja wiem, że ty lubisz ryzyko i typów spod ciemnej gwiazdy, ale zastanów się. Jak nie zrobisz obiadu, to będę zmuszony coś zamówić, a potem mogę niechcący zapomnieć posprzątać pudełek po jedzeniu i jak wrócisz, wszędzie będzie pachniało resztkami i… — zaczął mnie podpuszczać.
— Czasami jak coś jebniesz, to brakuje mi słów — przerwałem mu rozzłoszczony. Nie na Roberta. Na siebie. Że potrafił mnie za każdym razem rozbroić niczym saper. Żadna kombinacja nie była mu obca.
— To dobrze. To oznacza, że wygrałem dyskusję — wysnuł kolejny argument i uśmiechnął się dumny. Spojrzałem na niego z politowaniem.
— Nie. To oznacza, że już z tobą nie gadam — wyjaśniłem, ani myśląc pozwolić mu wygrać.
Przez chwilę milczał, patrząc na mnie uważnie, a ja mogłem przysiąc, że rozmyślał właśnie nad jakąś ripostą. I chyba wymyślił, bo w pewnym momencie jego twarz się rozluźniła i ponownie dojrzałem na niej zadowolony uśmiech.
— W porządku. Nie musisz do mnie mówić. Wystarczy mi, jak będziesz krzyczał — powiedział niskim głosem, a ja musiałem się bardzo postarać, żeby nie pokazać, że wszystko we mnie zadrżało. Okazało się to jednak o wiele trudniejsze, niż myślałem, bo kilka sekund później Robert nie leżał już na boku, tylko na mnie i poczułem, jak zaczyna mnie prowokacyjnie całować po szyi, wędrując na szczękę, policzek, by skręcić w stronę mojego ucha i ugryźć mnie zaczepnie za jego płatek.
— Och… — jęknąłem niekontrolowanie. — Ch… chcesz… obejrzeć kolejny… horror? — zapytałem, siłując się na powagę. To był jedyny argument, jaki byłem w stanie wymyślić w takim stanie.
Kwiatkowski oderwał się na moment i popatrzył mi w oczy z bardzo bliska.
— Tak… — mruknął zadowolony. — Dokładnie to miałem na myśli — dodał, a potem skradł mi buziaka. 
Nie zdążyłem się jednak nacieszyć zbyt długo jego ustami, bo oderwał się ode mnie i powędrował z powrotem na moją szczękę, szyję, klatkę piersiową, brzuch… po czym jego głowa zniknęła pod kołdrą. 
Nie musiałem jednak widzieć Roberta, bo go czułem. Bardzo dobrze go czułem… niesamowicie dobrze… wręcz perfekcyjnie…
— Och! — znowu jęknąłem głośniej, kiedy skończył mnie drażnić i poczułem jego usta na główce mojego penisa.
Jak on na mnie działał! 
Jak mi tego brakowało!
Długo biłem się z myślami i ostatecznie nadal nie byłem pewny, czy dobrze zrobiłem te sześć lat temu. Powtarzałem sobie, że miałem dobre intencje, bo przecież nie chciałem niczego innego, poza tym, żeby Robert spełnił swoje marzenia i nie oglądał się za siebie. Nigdy nie chciałem stać mu na drodze ani go spowalniać. Wtedy na pewno bym sobie nie wybaczył.
Ale wszystko wymknęło się spod kontroli i już nic nie mogłem naprawić. To znaczy… teoretycznie mogłem, ale postanowiłem, że muszę być konsekwentny w swojej decyzji i muszę pozwolić Robertowi odejść.
Zmienił się. Na początku — kiedy spotkałem go po raz pierwszy po tylu latach — nie byłem pewny czy na lepsze. Oczywiście, nabył cech, które zawsze chciałem, żeby nabył. Zaczął w siebie wierzyć i stał się pewny siebie. Ale niestety stał się też przy tym zamknięty i zgorzkniały. A ja wiedziałem, że to po części przeze mnie. 
I potem znowu wylądowaliśmy w tym punkcie, który zdawał się nam wskazywać na scenariusz, w którym mamy skończyć razem. 
Zajebiście się tego bałem. Choć nigdy nie wierzyłem w zabobony i różne powiedzonka w stylu, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki… to jednak miałem obawy. Nie chciałem znowu cierpieć i nie chciałem, żeby Robert cierpiał przeze mnie. 
Kochałem go i wiedziałem, że on kocha mnie, ale historia pokazała, że to niekoniecznie musiało wystarczyć. Mimo wszystko postanowiliśmy zaryzykować. I póki co to grało. Nawet lepiej niż się spodziewałem. 
Czułem, że odzyskałem dawnego Roberta, który był ulepszony. Co prawda to powodowało, że i wkurwiać potrafił mnie ze zdwojoną siłą, ale…
Było dobrze.
A ja nie chciałem już dopuszczać do myśli, że może nam się znowu nie powieść.
Nie kiedy znajdował się tak blisko i kiedy czułem ciepło jego ust w tym najczulszym punkcie.
___________________

Nie wiem jak wy, ale ja się stęskniłam za chłopakami. Taki moment nostalgii mnie nawiedził, kiedy kończyłam pisać ten rozdział, że znowu muszę się z nimi rozstać i tak naprawdę już nigdy do nich nie wrócę na dłużej. :(
No ale też przez to wyśmienicie się bawiłam, wcielając się w Eryka i dzięki temu drocząc się z Robertem. :)
Mam nadzieję, że i Wam się podobało
Mam też nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś napisać kolejny... i kolejny bonus. :)
Dla tych, którzy się zastanawiają - Sezonu dziś nie będzie, jutro pewnie też nie. Najpewniej koło niedzieli. Ale myślę, że jak już będzie, to się spodoba. :D 
W takim razie do następnego rozdziału. :)

6 komentarzy:

  1. Tak jak powiedziałam, punkt 18 byłam już na blogu <3
    I kurcze to chyba był najlepszy bonus. Również stęskniłam się za chłopakami, a tutaj na dodatek było tak miło, fajnie i przyjemnie.
    No i Eryk. Miałam czas, w którym trochę w niego zwątpiłam, ale po tym rozdziale całkowicie to cofam. No przecież ten człowiek to złoto xD
    W sensie poczytać o nim i popatrzeć na świat z jego perspektywy, bo sama bym z takim nie wytrzymała ;)
    A te przekomarzanki tak świetnie wyszły i atmosfera, która panowała między chłopakami była cudowna. Jakby nie dzieliło ich tyle lat rozłąki.
    W każdym razie, ten rozdział uświadomił mi też, jak obrzydliwe jest gotowanie ryżu w zużytej wcześniej wodzie. Ktoś tak w ogóle robi? Masakra xD
    w każdym razie będę wyczekiwać kolejnych... i kolejnych bonusów z tą dwójką. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, trochę masochista z tego Roberta. :D
      Choć z drugiej strony, to on jest przyczyną 90% ataków furii Eryka, więc... xD
      Eryk niechętnie się uzewnętrznia, przez co w historii pisanej z perspektywy Roberta wydawał się być bucem, ignorantem i zadufanym w sobie chamem... i w sumie taki jest, tyle że bardzo zależy mu na Kwiatkowskim, co starałam się pokazać w bonusach i co cieszę się, że sie udało. :)
      Nie wiem, czy ktoś tak robi. xD Mam nadzieję, że nie :D
      Dzięki i pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Eryk mnie teraz wybitnie irytował xD Matko, jak mu się pogorszyło. To trzeba leczyć ;D Podziwiam Roberta, że z nim wytrzymuje... I że Eryk wytrzymuje z Robertem. Niech im się wiedzie xD
    Pozdrawiam serdecznie :D
    Weny, czasu i chęci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w stanie zrozumieć czemu. :D Robert ma nerwy ze stali.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Świetna ta niespodzianka dziękuję 😉

    OdpowiedzUsuń