1 października 2017

Rozdział 10

A więc... wojna!

Siedziałem okrakiem na krześle, z wystawioną w stronę Łukasza dłonią. Było już po osiemnastej i jedenasta gala Cage Strikers miała się zacząć za kilkadziesiąt minut. 
Przez ostatnią dobę odbudowałem zapasy energii, a także nawodnienie. Po konsultacji z lekarzem dostałem zielone światło na udział w walce. Byłem już po rozgrzewce, czułem się rewelacyjnie, a obecnie Łukasz owijał moje dłonie specjalistycznymi bandażami. Mogłem zrobić to sam, jednak waga mojego starcia była ogromna. Musiałem zatem dopilnować, aby wszystko było idealne. Nawet taśmy, na które lada moment miałem założyć rękawice do MMA. 
Bandaże miały za zadanie zamortyzować każde uderzenie. Przy tak intensywnych i silnych ciosach łatwo było nabawić się kontuzji. O ile wszystko robiło się dobrze i uderzało się profesjonalnie, to nie należało spodziewać się problemów. W walce jednak jest inaczej. Ma się do czynienia z żywym celem i wtedy idealny cios jest na wagę złota. Każde krzywe uderzenie mogło prowadzić do poważnych kontuzji kości śródręcza czy nadgarstków. 
Kiedy mój trener boksu skończył, sięgnąłem po rękawice. Chciałem zrobić jeszcze szybki rozruch, aby sprawdzić, czy aby wszystko jest dopasowane i czy nie czuję jakiegoś dyskomfortu podczas ruchów. 
Rękawice do MMA były inne niż te do boksu. Były o wiele lżejsze i miały wycięte dziury na palce oraz otwartą wewnętrzną część dłoni. Nie bez powodu nazywano je też rękawicami chwytnymi, ponieważ dzięki wolnym palcom można było bez problemu złapać przeciwnika, kiedy walka przenosiła się na przykład do parteru. 
Zrobiłem szybkie rozeznanie, pouderzałem kilka razy w tarczę i doszedłem do wniosku, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Do rozpoczęcia zostaliśmy w pomieszczeniu, które na co dzień stanowiło jakiegoś rodzaju zaplecze, a które dzisiaj robiło za szatnię mojego zespołu. Oczywiście pomieszczeń było za mało, aby wystarczyło dla wszystkich zawodników, zatem zaraz po mojej walce musieliśmy się wynieść, aby inni, którzy walczyli później, mogli się przygotować do swoich starć. 
Gala rozpoczynała się o dziewiętnastej, a zgodnie z rozpiską walczyliśmy z Kamilem jako trzecia para. Na każdy pojedynek przeznaczono pół godziny. Piętnaście minut na walkę na dystansie trzy razy po pięć minut, z minutowymi przerwami pomiędzy rundami oraz dodatkowe piętnaście na wejście, przedstawienie zawodników, ogłoszenie decyzji i przygotowanie klatki na kolejną rozgrywkę. Zatem zgodnie z rozpiską miałem walczyć o dwudziestej. Byłem przygotowany mentalnie też na taką opcję, że walka mogła zacząć się wcześniej, ponieważ każde starcie niekoniecznie musiało trwać piętnaście minut. Czas ten był umowny i obowiązywał, kiedy żaden z zawodników nie był w stanie przechylić jednoznacznie szali zwycięstwa na swoją stronę. Wtedy, po piętnastominutowym boju, to sędziowie decydowali o wyniku. 
Stara zasada głosiła jednak, aby nigdy nie zostawiać wyniku w rękach sędziów. Czasami pojedynki były naprawdę wyrównane, a akcja toczyła się niezwykle szybko, zatem nawet sędziom mogło coś czasem umknąć i mogło dojść do sytuacji, w której ogłoszona decyzja była błędna. To było raczej rzadkie zjawisko, jednak mimo wszystko należało trzymać się reguły, aby walczyć tak, by sędziowie byli niepotrzebni. 
Ja miałem dzisiaj taki plan. Nie zamierzałem walczyć pełnych trzech rund. Chciałem jak najszybciej pokonać Kamila czy to przez poddanie, czy chociażby nokaut — choć ta opcja była najmniej prawdopodobna ze wszystkich.  
Tuż po dwudziestej do pokoju wrócił Dawid. Wyszedł kilkanaście minut wcześniej, aby zobaczyć rozpoczęcie i ogólnie zrobić rozeznanie w terenie. 
— Kurde, tam jest z tysiąc osób — powiedział podekscytowany, a ja spojrzałem na niego z lekkim zaskoczeniem. 
— Aż tyle? — zapytałem zdziwiony. 
— No, zajebiście, nie? — Wyszczerzył się.
— Bo się jeszcze zacznę stresować — stwierdziłem, czując w okolicach żołądka dziwne ukłucie. Do tej pory nie walczyłem przed publicznością. To znaczy publiczność zawsze jakaś tam była, jednak na amatorskich zawodach jedynymi oglądającymi pojedynki byli zazwyczaj inni zawodnicy, którzy czekali na swoją kolej oraz ich trenerzy. Ewentualnie jacyś znajomi. W każdym razie suma rzadko kiedy przekraczała pięćdziesiąt osób. Tysiąc robił już wrażenie. 
Wymieniłem z Jastrzębskim jeszcze kilka zdań i z powrotem założyłem słuchawki na uszy. Do walki nie mogłem już nic robić, a bezczynne siedzenie mogło wywołać we mnie stres. Nie potrzebowałem go. Potrzebowałem skupić się jedynie na narastającym napięciu. W głowie wizualizowałem sobie, po raz już nie wiem nawet który, moment kiedy wychodzę do walki, walczę i wygrywam. Dodatkowo między wersami słów piosenki słyszałem słowa Kamila.
„Jesteś zbyt słaby”
Słyszałem je od wczoraj. Wyzwalały we mnie nieopisaną złość. Czułem ogromne ciśnienie i teraz, kiedy siedziałem na pozór spokojnie w ciszy, słuchając jedynie muzyki, wewnątrz się gotowałem. Czułem, jakby właśnie zachodził we mnie proces implozji. Każda cząstka mojego ciała kurczyła się i zgniatała. Z każdą kolejną minutą czułem coraz większy ciężar, coraz większą złość, agresję, furię… 
Gdy już nie będzie czego zgniatać, gdy już zbiorę całą energię, to eksploduję. Musiałem wyczuć ten moment i zabrać go do klatki. Kamil nie będzie miał ze mną absolutnie żadnych szans.
Drzwi do pokoju nagle się otworzyły i stanął w nich Grzesiek, który miał za zdanie pilnować, kiedy nadejdzie moja kolej.
— Już czas — rzucił jedynie, a ja zdjąwszy słuchawki, spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Była dziewiętnasta pięćdziesiąt. — Druga walka właśnie skończyła się nokautem — dodał wyjaśniająco.
Skinąłem głową i podniosłem się z zajmowanego dotychczas krzesła. 
Wyszliśmy wszyscy na korytarz i ustawiliśmy się w wejściu, tuż przy kolesiu z obsługi, który miał wskazać mi moment, w którym miałem wyjść. 
Nie mam pojęcia, co myślałem. Zupełnie jakby ktoś przełączył mnie w tryb uśpienia. W głowie miałem tylko, że zaraz mam iść do majaczącej w oddali klatki i mam stoczyć walkę. Mam wygrać. Zupełnie jakby kierował mną instynkt, a nie rozum. 
— Teraz pora na trzeci pojedynek wieczoru! — zawołał prowadzący. — Do oktagonu zapraszamy Roberta Kwiatkowskiego! — dodał dostojnie.
Puszczono poleconą przeze mnie piosenkę, którą każdy z zawodników mógł sobie wybrać na wejście, a stojący obok mężczyzna skinął wymownie ręką, abym ruszał. 
Więc ruszyłem. 
Szedłem pewnym krokiem przez wyznaczoną ścieżkę w kierunku klatki, która była zamontowana na samym środku hali. Światło było przygaszone, a ona była jedynym w pełni oświetlonym obiektem. Dookoła było mnóstwo trybun, a co za tym idzie, także mnóstwo ludzi. Niektórzy klaskali, inni gwizdali, jednak w ogóle mnie to w tej chwili nie interesowało. Nic mnie w tej chwili nie interesowało. Nawet nie spojrzałem w miejsce, w którym powinni siedzieć moi bliscy. 
Interesował mnie tylko i wyłącznie Kamil Zawada. 
Dotarłem wreszcie do centrum, gdzie przed wejściem do oktagonu zdjąłem ubrania z małą pomocą Dawida, a potem Antek wręczył mi ochraniacz na zęby. 
Gdy zostałem w samych szortach, obejrzano moje rękawice, w celu sprawdzenia czy nie wpadłem na pomysł, aby je jakoś stuningować, co dałoby mi przewagę, lub też czy nie wnoszę do klatki jakiegoś niebezpiecznego narzędzia. Potem posmarowano moją twarz wazeliną — która miała za zadanie sprawić, że skóra będzie bardziej elastyczna i nie dojdzie zbyt szybko do rozcięć. Kiedy wszystko okazało się być w porządku, dostałem zielony sygnał i wspiąłem się po kilku schodach, aby wejść do wnętrza oktagonu. 
W Cage Strikers na miejsce walki wybrano właśnie oktagon. W wielu organizacjach nadal preferowano ringi, choć te powoli odchodziły w zapomnienie i stanowiły miejsce jedynie dla pojedynków bokserskich. Dla mnie był to plus. Miejsce potocznie nazywane klatką, było o wiele bardziej bezpieczne dla walk MMA. 
Nim jednak postawiłem stopę w klatce, wpierw pochyliłem się i położyłem obydwie dłonie na deskach. To był mój mały rytuał. Wierzyłem, że gdy wpierw położę dłonie, to da mi to potem punkt podparcia w walce. Nie stracę równowagi i będę mocno stał na nogach. Wielu zawodników też miało swoje rytuały. Niektórzy klękali przed wejściem, modlili, a nawet potrafili całować podłoże. Ja za to musiałem „wejść dłońmi”. 
Wszedłem do środka i pobiegłem truchtem do niebeskiego narożnika. Po drugiej stronie za ogrodzeniem, stali już Antek, Łukasz, Dawid i Grzesiek. Dwóch ostatnich jednak po chwili odeszło na widownię, gdyż zawodnikowi wolno było mieć tylko dwóch sekundantów, którzy mieli kierować działaniami i podpowiadać w trakcie walki. 
— Jego przeciwnikiem będzie Kamil Zawada! — Mój rywal również został wywołany.
Po dwóch minutach i po przejściu dokładnie tych samych procedur, Kamil również znalazł się w ośmiokątnej klatce i zajął miejsce w czerwonym narożniku. Nawet na mnie nie popatrzył. Ja za to uważnie śledziłem każdy jego ruch. Nie spuszczałem go z oka. 
— Panie i panowie! W wadzie półśredniej zmierzą się — zaczął oficjalne przedstawienie prowadzący. — Walczący z niebieskiego narożnika zawodnik debiutujący w MMA, ma sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu i waży siedemdziesiąt siedem kilogramów. Reprezentant Spartakusa Białystok, Robert Kwiatkowski! — wykrzyknął głośniej moje imię i znowu rozległo się trochę braw i trochę gwizdów. Kiedy wrzawa opadła, prezenter kontynuował. — Jego przeciwnikiem jest walczący z czerwonego narożnika zawodnik z profesjonalnym rekordem trzech wygranych oraz brakiem porażek, ma sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i waży siedemdziesiąt siedem kilogramów. Reprezentant Fuel Fight Team z Łodzi, Kamil Zawada! — wykrzyczał, a po hali rozległ się o wiele większy aplauz niż przed chwilą. 
Moment później prezenter opuścił klatkę i dowodzenie przejął sędzia główny, który miał pilnować porządku w trakcie walki.
Stanął na środku i zawołał nas do siebie.
— Znacie zasady. Macie się bronić, przestrzegać pod każdym względem moich poleceń, walczyć najlepiej jak potraficie ale czysto. Możecie się stuknąć rękawicami, jeśli chcecie — zrobił krótką pauzę, jednak żaden z nas nawet nie drgnął. — Okej, w takim razie powodzenia — dodał, po czym wykonał ruch rękami sygnalizujący, że mamy wrócić do swoich narożników.
Po chwili sędzia popatrzył na sędziów punktujących, aby upewnić się, że są gotowi i ponownie zwrócił się do nas.
— Gotowy? — krzyknął do Kamila, na co ten skinął. — Gotowy? — krzyknął do mnie, na co ja także skinąłem. — Walczcie! — krzyknął i szybko odskoczył do tyłu, aby nam nie przeszkadzać. 
„Jesteś zbyt słaby” — przebiegło mi przez myśl po raz ostatni, po czym ruszyłem do centrum klatki. Zawada zrobił to samo.
Przez kilka sekund otaczaliśmy się, poruszając się ciągle w postawie walki i wyczuwając nawzajem swoje ruchy. 
Jako pierwszy wyprowadziłem cios prosty. Trafiłem jednak w gardę, także nie zrobiłem nim krzywdy swojemu przeciwnikowi. Ten odpowiedział za moment tym samym, jednak mój szybki unik sprawił, że chybił. 
Odskoczyliśmy od siebie, znowu zwiększając dystans między nami i zaczęliśmy się na nowo okrążać. 
— Sekwencja, Robert! — usłyszałem krzyk Łukasza, mający zachęcić mnie do wykonania serii ciosów, które sumiennie ćwiczyłem przez ostatni miesiąc i które były częścią naszego game planu.
Gdy czekałem na dobry moment aby rzeczywiście zaatakować, to Zawada spróbował kilku ciosów, jednak wszystkie poszły na gardę. Wykorzystałem ten moment i natychmiast ruszyłem z kontrą, posyłając zaskoczonemu Zawadzie pięć czy sześć ciosów. Poleciały zarówno proste, jak i sierpowe. Udało mi się go trafić dwa razy, a przez to zaskoczyć. W trakcie ataku jednak się opamiętał i ostatecznie osłonił szczelnie gardą. Odskoczył kilka kroków do tyłu, aby zwiększyć między nami dystans i odzyskać koncentrację po moim ataku. 
Minęło może trzydzieści sekund walki i to ja zacząłem lepiej ten pojedynek. To ja stałem plecami do środka klatki, a taka pozycja zgodnie z zasadami była uznawana za  pozycję dominującą. 
Zrobiłem kilka pewnych kroków, zmuszając Kamila, aby jeszcze bardziej cofnął się pod ogrodzenie i drgnąłem kilka razy imitując cios, co sprawiło, że Zawada natychmiast zakrył się rękoma. Ja błyskawicznie to wykorzystałem, posyłając mu kopnięcie boczne na mięsień dwugłowy uda. Naprawdę mi weszło. Było aż słychać charakterystyczne plaśnięcie. 
— Dobrze! — usłyszałem aprobujący krzyk Antka. 
Nim Kamil dobrze zrozumiał, co się stało, ponownie zaatakowałem długą kombinacją ciosów, trafiając go trzy razy. Ostatni cios wszedł na jego łuk brwiowy i był najwyraźniej dosyć mocny, ponieważ zdołałem go rozciąć. 
Mój przeciwnik wyraźnie stracił rezon, co tylko mnie podpaliło, bo ponownie chciałem go zaatakować, jednak on tym razem był już przygotowany, schylił się i z impetem we mnie wbiegł, podrywając przy tym moje nogi. Totalnie zaskoczony padłem plecami na matę, a Kamil na mnie. Chyba tylko instynktownie udało mi się obronić przed jego kompletną dominacją, bo zdążyłem zarzuci mu nogi na biodra, zamykając go w pełnej gardzie. 
Zawada przytrzymał moją prawą rękę i spróbował posłać łokieć na głowę. Zdołałem zapobiec uderzeniu, zasłaniając się wolną ręką. To jednak nie pomogło na długo, bo próbował tej kombinacji jeszcze kilkukrotnie i niestety nie udało mi się wybronić wszystkich ciosów. Dostałem raz łokciem i to całkiem mocno. Ale chyba nie leciała mi krew.
— Wstawaj, Robert! — krzyczał Antoni. 
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że w takiej pozycji to Kamil jest stroną dominującą i szala zwycięstwa przechyla się na jego stronę. 
Musiałem czym prędzej spróbować wstać, albo odwrócić nasze pozycje. 
Przez kilka kolejnych sekund siłowałem się z nim, chwytając go za ręce, aby uniemożliwić mu atakowanie mnie ciosami. W pewnym momencie jego głowa znalazła się w zasięgu mojej ręki, więc pospiesznie ją chwyciłem i przycisnąłem do swojej klatki piersiowej. Przytuliłem go z całych sił, bo będąc tak blisko, nie miał prawa zrobić mi krzywdy. 
Kamil próbował kilkukrotnie uderzyć mnie na oślep, jednak zgodnie z oczekiwaniami jego próby nie zakończyły się sukcesem. Mimo iż go unieszkodliwiłem, to wiedziałem, że to ja byłem tym na przegranej pozycji. Po pierwsze, sędziowie nie punktowali obrony, a jedynie atak. Po drugie, musiałem bardzo mocno zaciskać uda, aby utrzymać mojego rywala w gardzie. To odbijało się na mojej wytrzymałości. Nie zamierzałem go tak trzymać do utraty tchu. To byłoby niemądre. 
Antek z Łukaszem bez przerwy krzyczeli z mojego narożnika jakieś instrukcje, jednak docierało do mnie średnio dwa na trzydzieści poleceń. 
Wiedziałem tyle, że muszę szybko wydostać się spod Kamila. 
Kiedy trzymałem go jedną ręką za szyję, drugą odszukałem jedną z jego rąk i siłą położyłem ją na ziemi. Potem puściłem jego głowę i błyskawicznie znalazłem drugą z kończyn. Na koniec rozchyliłem nogi, otwierając tym samym gardę i spróbowałem się przetoczyć, jednak moja próba nie powiodła się. Kamil wyczuł moje intencje i mocniej naparł na mnie biodrami, przyszpilając mnie tym samym do maty. Dodatkowo uwolniłem jego głowę, więc szybko wyrwał mi też ręce i już po chwili ruszy z kolejną salwą ciosów. Kilka wybroniłem. Kilka znowu dostałem. Krew chyba nadal mi nie leciała. Na szczęście chociaż gardę udało mi się z powrotem zamknąć. 
Gdy jego atak osłabł na sile, ponownie przyciągnąłem go blisko siebie i z całych sił unieruchomiłem łokieć, który spoczywał na środku mojej klatki piersiowej. Podniosłem swoją gardę, wysoko, zaplatając nogi na plecach Kamila. W ten sposób chciałem zapobiec jego podniesieniu się. 
Kamil i tym razem natychmiast wyczuł, że szykuję się do balachy, więc szybko mi się wyrwał i wysunął się całkowicie spod moich nóg, cofając się. Bardziej niż na wykonaniu balachy, zależało mi właśnie na tym, aby się ode mnie oderwał. 
Gdy tylko przerwał kontakt fizyczny między nami, pospiesznie odsunąłem się pod klatkę, by nie spróbował mnie ponownie dosiąść. On w tym czasie zdążył wstać. Ale nie ruszył w moim kierunku. Odszedł na drugi koniec klatki, pokazując tym samym, że mam się podnieść. 
Sędzia szybko wkroczył na środek, upewnił się, że Zawada nie wykona żadnego ruchu, po czym nakazał mi gestem w ręki, abym wstał i przyszedł na środek klatki. 
Dookoła rozległy się gwizdy.
Poczułem się… upokorzony. Byłem wściekły, że nie byłem w stanie wstać samodzielnie. Że nie potrafiłem umiejętnościami wyswobodzić się spod mojego przeciwnika, tylko to on się wycofał i pokazał, że sam pozwoli mi się podnieść. Pokazał, że to on dyktuje warunku i będziemy grali według jego zasad.
Z boku usłyszałem, że minęło zaledwie trzy minuty walki. Tylko trzy minuty, w których Zawada usadził mnie na wyznaczone przez niego miejsce.
Gdy stanęliśmy naprzeciwko siebie, sędzia nakazał nam walkę.
„Jesteś zbyt słaby” — dokładnie to wyczytałem w jego oczach, kiedy okrążaliśmy się w postawie walki.
Wściekły i zdesperowany ruszyłem na niego z potężną serią ciosów. Kamil chyba się nie spodziewał, że wystartuję aż tak odważnie, bo ponownie zdołałem go trafić kilka razy. 
A on… a on znowu się schylił, znowu ruszył w moje nogi… i znowu wylądowałem na plecach. Tyle że tym razem zdołałem uwięzić tylko jedną z jego nóg. W tej pozycji mógł mieć nade mną jeszcze większą kontrolę.
— Wstawaj! — darli się na przemian Antek z Łukaszem. 
Nie mam pojęcia, jak długo się siłowaliśmy. Jedyne co udało mi się osiągnąć, poza uniknięciem kilku ciosów i niedopuszczeniem do duszenia, to postawienie stopy na biodrze Kamila, przez co zdołałem go od siebie odsunąć. Przez kilkanaście sekund skupiłem jego uwagę na tym, aby próbował ponownie się do mnie zbliżyć. Ostatecznie mu się udało, choć nadal trzymałem go w półgardzie. 
Na ostatnie kilkanaście sekund przed końcem rundy Kamil podjął kroki, aby mnie udusić. Zebrałem w sobie absolutnie całą energię, aby do tego nie dopuścić. Na całe szczęście przerwał nam gong. W innym wypadku… mogłoby się to dla mnie bardzo źle skończyć. 
Wstałem, oddychając ciężko i pomaszerowałem do swojego narożnika. W mgnieniu oka do klatki wpadli Antek z Łukaszem i zaraz się przy mnie znaleźli. Ten drugi podstawił mi mały stołek, a kiedy na nim usiadłem, zaczął dynamicznie masować moje obolałe przedramiona, które w ostatnich sekundach walki przeraźliwie nadwyrężyłem, próbując udaremnić duszenie, jakie próbował zastosować Kamil. Antek w tym samym czasie położył mi lód na karku i dał łyk wody.
— Robert, nie podpalaj się tak! — skarcił mnie na wstępie. — Idziesz na niego jak tur i nie patrzysz, że to dla niego okazja. Nie możesz się przed nim tak łatwo rozkładać. Dobrze zacząłeś, ale cała reszta do poprawki. Chyba ci nie muszę mówić, kto wygrał tę rundę? — zapytał retorycznie. — Zepnij dupę i go wykończ! Nie ma, że boli! Stać cię na więcej, więc proszę nie ośmieszaj się! — skarcił mnie ponownie. 
— Kopnięcia, Robert. Te pierwsze tak ci świetnie weszło. Postrasz go jeszcze trochę — podpowiedział Łukasz. — Jak atakujesz ciosami, to szybko odskakuj. Już wiesz, co on będzie robił, jak się w porę nie odsuniesz — dodał.
Kilka sekund później sędzia wyprosił sekundantów, bo minutowa przerwa właśnie dobiegła końca. Zdołałem jedynie uspokoić oddech, ale nadal czułem zmęczenie. Szczególnie w ramionach, którymi musiałem się zapierać ze wszystkich sił pod koniec poprzedniej rundy. 
Sędzia przywołał nas na środek klatki, upewnił się, że jesteśmy gotowi, a następnie dał sygnał rozpoczynający drugą rundę. 
Już nie ruszyłem tak pewnie jak ostatnio. Tym razem to Kamil zainicjował cios, który jednak poszedł na gardę. Po kilku sekundach również odpowiedziałem pojedynczym uderzeniem, które także trafiło na gardę. 
Tak to wyglądało przez kilkadziesiąt sekund. Kamil próbował  mnie sprowokować, abym ruszył z serią ciosów, jednak ja nie dałem się na to nabrać. Gdzieś tam między uszami wyłapałem krzyczącego zagadkowe „kontra!” Łukasza. Nie mógł po prostu krzyknąć „kopnij go”, bo w takim wypadku Zawada by się zorientował i stałby się czujniejszy. 
Przeczekałem jeszcze kilka niechlujnych ciosów Kamila, którymi nie zrobił mi żadnej krzywdy, aż w pewnym momencie posłałem mu bliźniaczego kopniaka, jak z pierwszej rundy. Może nie miał już takiej mocy, bo i ja nie miałem tyle sił co na początku, jednak mimo wszystko mocno go ukłułem. Dosłownie po kilku sekundach ponownie udało mi się go kopnąć. Dotarło do mnie, że totalnie nie broni swoich nóg. 
Przy trzeciej próbie odskoczył do tyłu, a przy czwartej znalazł się na siatce, więc instynktownie zamknąłem go w klinczu. Przycisnąłem się do niego całym ciałem i wepchnąłem mu kolano między nogi, próbując wytrącić go z równowagi. Stał jednak zbyt pewnie i nie byłem w stanie go obalić. Przytuliłem się zatem jeszcze mocniej, aby nie stracić pozycji i aby nie zdołał mnie uderzyć, po czym wsadziłem mu jedną rękę za plecy. 
Nie miałem pojęcia, czy Kamil da się złapać na to, co zamierzałem zrobić. Byłem jednak zmęczony i nie mogłem marnować energii na bezsensowne przepychanie się z nim pod siatką, choć tym razem to ja byłem stroną dominującą. 
Musiałem spróbować go obalić.
Przyciśnięty do niego położyłem dłoń, którą przed ułamkiem sekundy wsadziłem mu za plecy, wysoko na jego łopatkę. Swoją głowę przycisnąłem do jego barku po przeciwległej stronie, a drugą rękę położyłem na jego łokciu.
Zacząłem wywierać na niego jeszcze większą presję. Postraszyłem go jeszcze kolanem, że niby chcę ponownie spróbować wejść mu w nogi, co o dziwo poskutkowało pożądaną przeze mnie reakcją. 
Kamil zaczął wywierać na mnie nacisk, starając się mnie odepchnąć, co zamierzałem wykorzystać. Potrzebna mi była jego siła.
Pozwoliłem mu się nawet oderwać od klatki, symulując, że tracę siły i nie daję rady go dłużej utrzymać. Kiedy zaczął pchać mnie w kierunku środka, ja w pewnym momencie podciągnąłem jego bark, pod którym miałem przełożoną rękę, do góry, równocześnie ciągnąc łokieć drugiej ręki w dół. Wykorzystałem całą siłę, jaką wkładał w pchanie mojego ciała i dosłownie podłożyłem się pod niego, sprawiając, że dzięki ułożeniu rąk, jakie ułamek sekundy wcześniej uzyskałem, Kamil pofrunął wysoko nade mną, by za moment upaść z impetem na plecy. Kierowany instynktem ustawiłem się w pozycji bocznej, a w planach miałem już duszenie.
Gdy miałem przechodzić do właściwej części mojej kontry, nagle zostałem odepchnięty. 
Kilka chwil zajęło mi, nim zdałem sobie sprawę, że zostałem odepchnięty przez sędziego.
Ale jak to? Przecież już go miałem! W końcu go obaliłem i miałem szansę na duszenie! Dlaczego, do kurwy nędzy, sędzia nie pozwolił mi na skończenie ataku?! Przecież taka okazja może się już nie powtórzyć!
Chwila… To sędzia mnie odepchnął. Przerwał walkę. A sędzia przerywa walkę, gdy…
Nim zdążyłem dojść do właściwych wniosków, do klatki wpadli moi trenerzy, a zaraz za nimi Dawid, który dopadł mnie, podniósł do góry i zaczął biegać dookoła klatki ze mną na rękach.
— Wygrałeś! Ja pierdole, wygrałeś! — darł się. — Ale nim jebnąłeś, aż go zatkało! — wykrzyczał, kiedy moje stopy ponownie dotknęły podłoża.  
Dopiero powoli zacząłem składać fakty.
Sędzia przerwał walkę, bo mój rzut Kamilem tak musiał nim wstrząsnąć, że aż na moment stracił świadomość. A skoro on nie był w stanie kontynuować walki, to oznaczało tylko jedno — ja wygrałem. Znokautowałem go!
Nagle wokół mnie pojawiło się mnóstwo osób. Antek z Łukaszem klepali mnie po plecach, Dawid cieszył się jak szalony, Grzesiek coś do mnie mówił, w klatce pojawił się też Sławek Mierzejewski, który gratulował wygranym po każdej walce, nawet sędzia główny gdzieś się tam przecisnął, aby uścisnąć mi rękę. 
Istne szaleństwo. 
Nie byłem pewny, czy rozumiałem do końca, co to oznaczało. Chyba adrenalina jeszcze zbyt mocno we mnie buzowała, bym mógł racjonalnie ocenić sytuację. 
Po minucie, może dwóch, sędzia odsunął wszystkich na bok i stanąwszy na środku, zawołał nas do siebie z Kamilem. Ten zdążył już się pozbierać, choć jego mina nadal wyrażała zszokowanie. Chyba nie spodziewał się przegrać w taki sposób. Ba! On pewnie w ogóle nie spodziewał się przegrać!
Sędzia stanął między nami i chwycił nas za nadgarstki. Gdzieś obok przemówił prezenter.
— Panie i panowie! — zaczął. — Sędzia musiał przerwać ten pojedynek w pierwszej minucie i dwudziestej drugiej sekundzie rundy drugiej. Zwycięzcą poprzez nokaut techniczny zostaje… — zrobił wymowną przerwę — Robert Kwiatkowski! — wykrzyczał, a sędzia w tym samym momencie uniósł mój nadgarstek do góry. Dookoła rozległy się brawa. Już nie słyszałem gwizdów. 
Po kilku minutach opuściliśmy klatkę, bo mimo iż kolejny pojedynek zakończył się przed czasem, to samo przygotowanie miejsca do następnych walk zajmowało dłużej, niż przewidziano.
Przenieśliśmy się na zaplecze, z którego zrobiono szatnię, aby zabrać z niej wszystkie rzeczy.
— Jak tak będziesz kończył swoje walki, to cię szybko od nas wykupią — rzucił w żartach właściciel Cage Strikers, który przyszedł do szatni z całą moją ekipą.
— Za to na początku się nie popisałem — odparłem jak zwykle samokrytycznie, jeżeli chodziło o mój zawód. W każdym człowieku siedzi trochę narcyzmu i ja też wielokrotnie w przeszłości potrafiłem być przemądrzały, jednak gdy tylko przychodziło do jiu jitsu, potrafiłem dostrzec nawet najmniejszy mankament i niejednokrotnie robiłem z igły widły. Chciałem być po prostu perfekcyjny w tej płaszczyźnie, a walka którą przed momentem stoczyłem, mimo iż wygrana, do takich nie należała. 
— Ale jak skończyłeś! — wykrzyknął Sławek i zagwizdał w geście aprobaty. — Uwierz mi, nie mogłeś sobie wymarzyć lepszego debiutu. Jutro o twojej walce będę pisać wszystkie specjalistyczne portale — zapewnił. 
— Mam nadzieję, że mnie nie zjadą — zdradziłem ze śmiechem.
— No coś ty. Byłeś świetny, Robert — powiedział i poklepał mnie po ramieniu. — Dobra, ja spadam, bo zaraz następna walka. Będziemy w kontakcie — dodał i szybko zmył się z pokoju. 
Przez kilka minut przyjmowałem jeszcze gratulacje, zarówno od trenerów jak i kolegów. Po tym czasie drzwi do pomieszczenia otworzyły się z rozmachem i wpadła przez nie jak burza Luiza. Z piskiem. 
— O mój boże! Robert! Byłeś cudowny! — krzyczała, a w międzyczasie uwiesiła się na mnie i przytuliła z całych sił. — Mój hero! Niczym gladiator! — obsypywała mnie dosyć specyficznymi komplementami. — Boli? — zapytał z przejęciem na koniec, dotykając skóry w okolicy moich ust, gdzie najmocniej oberwałem od Kamila.
— To nic takiego. Dziękuję — odparłem, patrząc na zdegustowanego Eryka, który stał za plecami swojej siostry. To właśnie jego miałem ochotę teraz wyściskać, wycałować i podziękować za wszystko co dla mnie robi. Oboje musieliśmy jednak poczekać ze świętowaniem, aż zostaniemy sami. 
— Gratulacje — powiedział Eryk, kiedy Luiza wreszcie odpuściła i wyciągnął w moim kierunku rękę. Uścisnąłem ją, czując w dołku nieprzyjemny uścisk. Wiedziałem, że Eryk był powściągliwy dla mnie. Nie wymuszał na mnie wyjścia z szafy i w pełni akceptował, że póki co, wolałem trzymać moją orientację w ukryciu, a nawet nie tyle co w ukryciu, a z dala od mojej pracy. To nie zmieniało faktu, że tylko resztką sił powstrzymywałem się, aby go nie przyciągnąć do uścisku. 
— Dziękuję — odpowiedziałem, a Demiński puścił moją dłoń i odsunął się na bok, robiąc miejsce kolejnej osobie, którą okazał się być Paweł.
— Trochę nas w stan przedzawałowy na początku wpędziłeś, stary, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze, tak trzymaj — rzucił, przyciągnąwszy mnie do męskiego uścisku i poklepał mnie po plecach.
— Gratulacje — dorzuciła jego dziewczyna Dominika, klepiąc mnie przelotnie w ramię i posyłając uśmiech. 
Na koniec podszedł do mnie Marek.
— Wiedziałem, że nas mile zaskoczysz, braciszku — stwierdził wyszczerzony. — To się nazywa nokaut — dodał z uznaniem i również uścisnął mi dłoń. 
— Dzięki wam wszystkim, naprawdę doceniam, że tu dla mnie przyjechaliście — powiedziałem trochę bardziej oficjalnie.
— Dla ciebie zawsze — odparła natychmiast Luiza, za co tylko posłałem jej pobłażliwy uśmiech.
— Dobra, poświętujecie gdzie indziej, a teraz musimy się zwijać — popędził nas Antek i faktycznie powoli zaczęliśmy opuszczać pomieszczenie. Moi goście wyszli jako pierwsi, za nimi Dawid z Grześkiem i Łukaszem ponieśli sprzęt, na którym się rozgrzewałem, a Łukasz z Antkiem skierowali się na chwilę na widownię.
Zabrałem swój plecak i ruszyłem za moimi przyjaciółmi. Potrzebowałem natychmiastowego prysznica. Zakładanie koszulki na spocone ciało było koszmarnym pomysłem i przyprawiało mnie o mdłości, jednak nie miałem innego wyboru. Mogłem wykąpać się dopiero w hotelowym pokoju.
Gdy przechadzałem się korytarzem, zmierzając w kierunku wyjścia, natknąłem się na Kamila. Jego łuk brwiowy był zaklejony, a obydwa oczodoły były wyraźnie spuchnięte. Nie dało się ukryć, że to moje ciosy wyrządziły mu więcej szkody, niż jego mnie. 
Stanęliśmy naprzeciwko siebie i przyglądaliśmy się sobie przez moment w ciszy.
— Gratuluję — odezwał się jako pierwszy.
— Dziękuję — odparłem rzeczowo.  
— Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś — wyznał. — Nie spodziewałem się takiej dobrej stójki z twojej strony — dodał z uznaniem. — A twoje kopnięcia robiły wrażenie. Za to jeżeli chodzi o jiu jitsu, to nadal jesteś chujowy — dorzucił ze śmiechem. Nie był to jednak wredny komentarz, a przynajmniej nie odebrałem go w taki sposób. Również odpowiedziałem uśmiechem. 
— Cóż, w MMA obowiązują trochę inne zasady i tym razem to ja byłem lepszy — stwierdziłem.
— Tym razem ci się udało. Było blisko i gdyby ten rzut mnie nie przytkał, to byś nie miał ze mną szans — odparł.
— Ale mamy jeden do jednego — rzuciłem nieco prowokacyjnie.
— Jeden do jednego — powtórzył. — Przydałby się rewanż.
— Może kiedyś — uznałem.
— Trzymaj się, Kwiatkowski. Godny z ciebie rywal — powiedział, wyciągając w moim kierunku rękę, którą automatycznie uścisnąłem.
— Ty też, Zawada. Do zobaczenia kiedyś tam — odpowiedziałem, po czym obydwaj ruszyliśmy w swoje strony. 
Stało się dokładnie tak jak przewidywałem. Żaden z nas nie miał nic przeciwko temu drugiemu, jeżeli chodziło o sferę prywatną. Rywalizacja sportowa, a zwłaszcza w sportach walki, rządziła się swoimi prawami i niemal wszystkie chwyty były dozwolone. Gra psychologiczna odgrywała znaczącą rolę i to właśnie między innymi dlatego nie chciałem, aby moi rywale byli świadomi mojej orientacji seksualnej. To by dało im zbyt wielkie pole do popisu. I choć wyzywanie mnie od pedałów, ciot i tym podobnych nie zrobiłoby na mnie większego wrażenia, to bałbym się, że ktoś będzie na tyle bezczelny (a wręcz miałbym to zagwarantowane), aby wplątać w to wszystko Eryka. A tego bym nie zniósł. Nie zniósłbym faktu, że ktoś go obraża przeze mnie, a ja nie mogę wymierzyć sprawiedliwości, bo inaczej zostanę zdyskwalifikowany. 
***
Nie mieliśmy już czego szukać w Olsztynie, a że do Białegostoku jakoś specjalnie daleko nie było, to postanowiliśmy wrócić zaraz po tym, jak miałem się ogarnąć — czyli wykąpać i założyć czyste ubrania. 
Akurat wychodziłem z wanny, która posiadała zasłonkę, co sprawiało, że mogła też robić za prysznic, kiedy do łazienki wślizgnął się Eryk, pamiętając, aby przekręcić zamek.
Zastygłem w pół ruchu, widząc na sobie jego wzrok. Było to połączenie pożądania, czułości, wściekłości i desperacji. Oblizałem jedynie wargi. Strasznie chciałem go pocałować. 
— Za drzwiami jest tylko Luiza, cała reszta poszła zanieść sprzęt do samochodu — poinformował mnie, dając do zrozumienia, że jego wejście do łazienki nie wzbudziło podejrzeń. 
Słysząc to, puściły mi hamulce i ruszyłem w kierunku Eryka, by po chwili uwięzić go w potrzasku między moim ciałem, a kafelkami, którymi wyłożona była ściana. Natychmiast przywarłem do jego ust, ssąc i przygryzając jego wargi. Nie zwróciłem uwagi na dyskomfort spowodowany opuchlizną, jaką miałem na twarzy. Po chwili śmiało zaatakowałem też jego usta własnym językiem i zaczęliśmy walczyć o dominację. Zupełnie jakbyśmy obydwaj chcieli sobie udowodnić, że potrafimy mocniej, goręcej, finezyjniej… Przy tym całkiem nas poniosło i pozwoliliśmy, aby nasze usta opuszczały co chwilę pomruki przyjemności. To prawdopodobnie brzmiało, jakbyśmy rozkoszowali się zupełnie czymś innym niż tylko całowaniem.
Oderwałem się tylko na moment, abyśmy obywaj mogli złapać oddech, lecz zaraz na nowo do niego przywarłem. Oprócz pieszczot, jakie serwowałem naszym wargom, pozwoliłem, aby moje dłonie zabłądziły gdzieś pod koszulkę Eryka. Z czułością dotykałem jego klatki piersiowej, umięśnionego brzucha, zjechałem na plecy, masując jego łopatki i coraz przejeżdżałem opuszkami wzdłuż jego kręgosłupa. Demiński nie był mi dłużny.
W którymś momencie ręcznik zsunął mi się z bioder, lecz w ogóle się tym nie przejąłem. Ocknąłem się dopiero w momencie, w którym Eryk władczo zacisnął palce na moich pośladkach. 
Oderwałem się od niego.
— Nie możemy tutaj, a ja zaraz będę miał problem — stwierdziłem i spojrzałem wymownie w dół, na swojego penisa, który był już odrobinę pobudzony.
Eryk przerwał kontakt fizyczny, opadł plecami na ścianę i posłał mi rozmarzony uśmiech. 
— Przepraszam, musiałem tu wejść — odparł słabo. — Nawet nie masz pojęcia, jaki jestem z ciebie dumny. Wiedziałem, że wygrasz. W ogóle nie zakładałem innego scenariusza — dodał, a ja ponownie się do niego zbliżyłem i znowu wpiłem w usta. Jednak już nie tak szaleńczo. Pocałowałem go czule w ramach podziękowania. 
— Poświętujemy jutro — obiecałem, na co Demiński jedynie się uśmiechnął.
— Idę, bo Luiza pewnie już wysnuła swoje teorie — stwierdził, cmoknął mnie jeszcze raz przelotnie i faktycznie opuścił pomieszczenie.
Odetchnąłem głęboko i schyliłem się po ręcznik, aby zaraz z powrotem zawiązać go na biodrach i również opuściłem łazienkę. 
W pokoju rzeczywiście była tylko Demińska, która teraz posłała mi rozbawione spojrzenie. 
— Szybko wam poszło — stwierdziła.
Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo do pokoju wrócili Grzesiek z Dawidem i moim bratem. 
— Paweł z Dominiką już zostali w samochodzie — poinformował nas Marek.
— Dobra, tylko się ubiorę i możemy się zbierać — stwierdziłem i sięgnąłem do swojej torby, aby wydobyć z niej bieliznę i świeży komplet dresów. 
Kiedy tylko się ogarnąłem i pozbierałem do reszty, opuściliśmy hotel.
______________

Yay! Robert wygrał! Choć pierwsza runda była dla niego nieprzyjemna i... było blisko.
Zdradzę Wam, że opisywanie tej walki było, póki co, najtrudniejszym elementem do napisania w tym opowiadaniu. Generalnie wyglądało to tak, że obejrzałam kilka walk moich ulubionych zawodników, powyciągałam jakieś elementy i ostatecznie zrobiłam z nich walkę Roberta. Jednak to wiązało się z tym, że musiałam oglądać niektóre sceny po kilkadziesiąt razy, bo akcja działa się tak szybko, że nawet ja momentami nie mogłam zapamiętać która kończyna gdzie się znajdowała :D
Podobało Wam się w ogóle takie coś? 
Cóż, jako że ostatnie dwa rozdziały były w zasadzie w pełni poświęcone karierze Roberta, to zdradzę, że przyszły skupia się bardziej na relacji chłopaków. 
Do poczytania za tydzień! :)

8 komentarzy:

  1. Jasne że się podoba :)
    Pisz jak najwięcej :P

    AA ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Od samego początku rozdział czytało się świetnie.Jestem tak samo ciekawa przygotowań jak wyniku, więc czytam sobie wszystko na spokojnie:D Nie przyczepię się do niczego a to dlatego, że było tak realnie.Robert miał małe problemy i nie wygrał z zawodnikiem bez przegranych na koncie na samym początku walki czy bez błędów.A na kolejną porażkę raczej nie liczyłam, bo to za duży cios dla czytelnikaXDD Jak Kamil sprowadził Roberta do parteru to ten dostawał instrukcje od Antka i Łukasza-wpadło mi w oko, nie szukam błędów. Zapamiętam to opowiadanie na pewno.Pozdrawiam c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wszystko wyszło realistycznie, choć muszę nadmienić, że w walkach MMA dosłownie wszystko jest możliwe i chyba w żadnym sporcie nie ma tyle zwrotów akcji co w oktagonie.
      Nie chciałam jednak dać Robertowi tego zwycięstwa zbyt łatwo :D
      I tak, Kwiatkowski dostawał instrukcje, jednak to że trenerzy podpowiadali mu co ma zrobić, nie oznaczało, że ma możliwość to zrobić - jego przeciwnik przecież też to słyszał :)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
    2. Ogarniam haha jakby mógł zrobić wszystko co mówią trenerzy to byłoby jeszcze lepiej niż np. w grze gdzie decydujesz o ruchach postaci.A chodziło mi o "Robert z Łukaszem bez przerwy krzyczeli z mojego narożnika jakieś instrukcje" brzmi jakbym się czepiała(ja się tyko tłumaczę) ale już nie chcę kombinowaćXDD

      Usuń
    3. Aaaaa! Dopiero zajarzyłam, że jest Robert zamiast Antka :D
      Już poprawiam :)

      Usuń
  3. Wiedziałam, no po prostu nie mógł przegrać :) Cieszę się jak diabli, i podoba mi się, że nie zrobiłaś tego pojedynku jednostronnym, tylko wprowadziłaś mimo wszystko trochę napięcia, a i dobrze, że oszczędziłaś bidnemu Robertowi związkowych kryzysów tuż przed walką, choć jak mniemam to nadrobisz szybko ;) W każdym razie świetny rozdział zarówno ten jak i poprzedni, pod którym jakimś cudem nie dodałam komentarza. Pozdrawiam i jak zawsze czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę mu się należało to zwycięstwo :D
      Kamil to mimo wszystko bardziej doświadczony zawodnik i dziwnie by było, gdyby Robert go natychmiast zdominował i wygrał w pierwszej rundzie - choć jak pisałam wyżej, w prawdziwym MMA i taki scenariusz miał by prawo bytu, bo tam się może zdarzyć dosłownie wszytko :D
      Dziękuję i również pozdrawiam!

      Usuń
  4. Matko, jak ja się denerwowałam xD I dalej denerwuję, bo w przyszłości możesz zgotować im praktycznie wszystko, a naprawdę ich lubię. Jej. Ta para trafia do mojej czołówki. Trochę wciąż za mało wiemy o Eryku, ale to się nadrobi. Są tacy... zwyczajni, mam wrażenie. Jednocześnie bije z nich ciepło i obawa, co daje przyjemną, realną szarość. Tak, to komplement xD
    Jak świat się dowie o ich orientacji... Nie kcem xD
    Masz świetne opisy. Tak trzymaj.
    Fajnie, że wpadłam na Twojego bloga :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń