24 września 2017

Rozdział 9

Oko w oko z nagim wrogiem.

Dwudziesty pierwszy września był dla mnie ważnym i trochę stresującym dniem. Do walki pozostało raptem dwa dni i właśnie jechaliśmy z moim zespołem do Olsztyna. Ja, Dawid, Grzesiek oraz trenerzy Antek i Łukasz. Musieliśmy zameldować się w hotelu, zaznajomić z miejscem, rozstawić sprzęt, przygotować kącik do ćwiczeń i zająć się kilkoma innymi formalnościami, abym był za dwadzieścia cztery godziny gotowy na ważnie i za czterdzieści osiem na walkę. 
Byłem zadowolony ze swojej wagi. Normlanie ważyłem w granicach osiemdziesięciu pięciu kilogramów, zatem aby zmieścić się w swoje kategorii, musiałem przed każdą walką ucinać około ośmiu kilogramów. To tak naprawdę niedużo. Zawodnicy potrafią nieraz zbijać i po piętnaście kilogramów kilka dni przed walką. Brzmi kuriozalnie, jednak tak szybka utrata wagi ciała to nic innego, jak manipulowanie poziomem wody w organizmie. 
Czy było to bezpieczne? Cóż, nie jestem lekarzem, jednak schudnięcie kilkunastu kilogramów w kilka dni, nie brzmi jak rozsądny pomysł. Wielokrotnie odwoływano walki — nawet w najlepszych organizacjach — bo proces zbijania wagi był źle poprowadzony i odbijał się na zdrowiu zawodników. Zazwyczaj kończyło się na odwodnieniu i ogólnym osłabieniu, jednak czasem konsekwencje były opłakane i lądowało się nawet na ostrym dyżurze. W skrajnych przypadkach zbijane wagi kończyło się śmiercią. Ja jednak w ogóle nie rozpatrywałem takiego scenariusza. Moje osiem kilogramów było relatywnie bezpieczne do zgubienia, bo już w tym momencie byłem bliski swojego limitu wagowego, a wiedziałem, że w trakcie dzisiejszego snu zgubię resztę. Co prawda nie mogłem powiedzieć, że czułem się teraz jak młody bóg, jednak najważniejsze w tym wszystkim było to, że czułem się dobrze. 
W ciągu ostatnich dwóch tygodni dbałem o swojej nawodnienie. Musiałem wypijać kilka litrów wody dziennie. Nawet po siedem. Jednak z dnia na dzień ta ilość się zmniejszała. To się może wydawać paradoksalne, bo przecież zamiast chudnąć, ja zyskałem kilka dodatkowych kilogramów. Był to jednak efekt tymczasowy i w pełni zamierzony. Tak łatwo jak wprowadzało się wodę do organizmu, tak też łatwo dawało ją się wyprowadzić. Minus tego był taki, że ciągle musiałem latać do kibla, bo sikałem jak baba w ciąży. 
W środę zaczął się kulminacyjny moment zbijania wagi. Przez cały okres przygotowań restrykcyjnie przestrzegałem diety. We wtorek kompletnie już odstawiłem niektóre pokarmy, a jedynie ładowałem swój organizm dużymi dawkami tłuszczu, jednak w małych porcjach. W ten sposób nie czułem się głodny i nie przybierałem na wadze. Dodatkowo wziąłem gorącą kąpiel. 
W czwartek, czyli dzisiaj, przyszła pora na kolejny krok, czyli odstawienie płynów. Mogłem wypić nie więcej niż litr wody i to zimnej. Przez to że w ostatnich dniach spożywałem jej tak wiele, teraz odczuwałem pragnienie, jednak nie było to jakoś strasznie nieznośne. Wieczorem zamierzałem wziąć kolejną gorącą kąpiel, by dodatkowo wypocić kilogramy, a jutro wstać około dwunastej. Czemu aż tak późno? To proste. Jutro o osiemnastej jest ważenie i do tego czasu nic mi nie wolno. Zero wody i jedynie jakieś dwa małe posiłki, a w zasadzie to nie posiłki, a przekąski, bo porcje które miałem spożyć, były wręcz śmieszne. Przez to też nie warto było wstawać wcześnie, by chodzić cały dzień i myśleć jedynie o jedzeniu. Poza tym, dłuższy sen pomoże w utracie reszty wagi. 
Gdy tylko jutro stanę na wadze i dojrzę te upragnione siedemdziesiąt siedem kilogramów, natychmiast polecę do najbliższego Maka! Nie no… do Maka akurat niekoniecznie, ale w końcu będę mógł normalnie jeść. No dobra, normalnie to też powiedzenie na wyrost. Głównym zadaniem na dwadzieścia cztery godziny przed walką było ponowne nawodnienie i odbudowanie zapasów węglowodanów. Mogłem jeść mało, ale za to często. Nawet co trzydzieści minut. Gdybym jednak nie czuł się dobrze i nie udałoby mi się wrócić do stanu używalności, zawsze mogłem sięgnąć po kroplówkę. Na chwilę obecną wydawało mi się jednak, że nie będzie to konieczne, bo póki co, wszystko przebiegało zgodnie z planem. 
Nie tylko moja dieta diametralnie się zmieniła w ostatnim tygodniu. Trening również uległ przekształceniu. Nie trenowałem już tak ciężko, zrezygnowałem ze sparingów, żeby nie narażać się na kontuzje i w zasadzie tylko szlifowałem technikę. Trenowałem w głównej mierze dla rozruchu. Nie mogłem w tym okresie dodatkowo przeciążać swojego organizmu. Zamiast dwa razy dziennie, ćwiczyłem raz. Zazwyczaj ćwiczenia wykonywałem z lekkim obciążeniem, trenowałem na tarczach, albo praktykowałem rozruch poprzez walkę z cieniem.
Kamilu nie wiedziałem nic. Jedynie podejrzałem go na Instagramie, jednak poza jednym zdjęciem dodanym trzy dni temu, na którym siedział na macie z bidonem w dłoni i wielkim uśmiechem na twarzy oraz podpisem, że „jest gotowy na 110%”, nie dowiedziałem się niczego wartościowego. Jutro mieliśmy się w końcu zobaczyć…
*** 
Leżałem zanurzony po szyję w wannie wypełnionej gorącą wodą. Przy pierwszym kontakcie z tak ciepłą cieszą, poczułem niechęć, jednak moja skóra szybko przywykła do wysokiej temperatury i obecnie to uczucie było nawet znośne. 
Dawid siedział na skraju wanny, pilnując, abym się przypadkiem nie utopił, gdyby nagle zrobiło mi się słabo.
— Jak się czujesz? — zapytał piętnasty raz w ciągu ostatnich piętnastu minut. 
— Żyję — odparłem ledwo słyszalnie, nie otwierając oczu. Z racji na późną porę zrobiłem się senny. Wilgotne i gorące otoczenie dodatkowo sprzyjało mojemu znużeniu. 
— Nie zasypiaj — poprosił. 
— Nie zasypiam — odpowiedziałem, choć nie byłem pewny, czy bez zagadującego mnie Dawida, faktycznie bym nie zasnął. 
— Nie jest ci słabo? — dopytał.
— Nie. Chce mi się spać. To wszystko — bąknąłem. 
Nagle usłyszałem, że rozdzwonił się mój telefon. 
— Pójdę po niego — zaoferował Jastrzębski i podniósł się z wanny. Po chwili wrócił do łazienki z moim smartfonem. Podniosłem się trochę bardziej ożywiony, wytarłem rękę w ręcznik i przyjąłem urządzenie. Dzwonił Eryk.
— Jeżeli zapytasz, jak się czuję, to się rozłączę — zacząłem na wstępie pół żartem, pół serio, bo słyszałem owe pytanie już kilkadziesiąt razy tego dnia. 
— Jak się… miewasz? — sparafrazował Demiński, na co ja parsknąłem. 
— Chce mi się spać — powtórzyłem to samo, co kilka chwil wcześniej powiedziałem do Dawida.
— To idź spać? — bardziej zapytał niż stwierdził, nie będąc pewnym, czy mogę to akurat zrobić.
— Jeszcze trochę — odparłem. — Siedzę teraz w wannie — wytłumaczyłem.
— Nie zaśnij tylko — usłyszałem, na co wywróciłem oczami. Dobra, byłbym w stanie zasnąć w ciepłej wodzie, zwłaszcza jeżeli chciało mi się spać, ale do cholery! Chyba bym się obudził, gdybym poczuł że woda nalewa mi się do uszu, nosa czy ust, czyż nie?
— Dawid mnie pilnuje — odpowiedziałem, postanawiając nie tłumaczyć, że istnieje mała szansa na to, abym się utopił. 
— Leżysz teraz nago w wannie przed obcym facetem? — spytał, udając przejęcie.
— Dokładnie tak — odparłem zgodnie z prawdą.
— Czuję się zazdrosny — stwierdził.
— I dobrze — odpowiedziałem, podpuszczając go. — Nie ma nawet piany, żeby zakryła to i owo — dodałem, uśmiechając się wrednie pod nosem. 
Dawid popatrzył na mnie jak na debila, po czym machnął ręką i z powrotem wyszedł z łazienki, pewnie stwierdzając, że póki rozmawiam, to nie zasnę, a on niekoniecznie chce się przysłuchiwać tej intymnej rozmowie. 
— Niech się napatrzy — odparł łaskawie Demiński.
— On prawdopodobnie widywał mojego penisa przez ostatni miesiąc częściej od ciebie — rzuciłem prowokacyjnie, co w gruncie rzeczy mogło być prawdą. Z Jastrzębskim, z uwagi na przygotowania, widywałem się codziennie, a przez to codziennie widywaliśmy się w szatni czy pod prysznicem. 
— Jesteś obleśny, Kwiatkowski! — usłyszałem wołanie Dawida z wnętrza pokoju. Eryk zaśmiał się do słuchawki, również to usłyszawszy. 
— Kiedy będziesz? — spytałem już poważniej.
— Wyjeżdżamy w sobotę z samego rana — odparł, mając na myśli siebie oraz mojego brata, Marka. — Luiza stwierdziła, że też przyjedzie.
— A nie miała czegoś super, ultra ważnego w tym czasie? — spytałem zdziwiony. Demińska już zdążyła mnie przeprosić pierdyliard razy za to, że nie będzie mogła być obecna.
— Najwyraźniej miłość do ciebie zwyciężyła — odparł z sarkazmem.
— Aj, weź przestań — jęknąłem. Lubiłem Luizę, a ona lubiła mnie. Tylko lubiła. Byłem tego pewny. Chyba.
— Mam jeszcze jedną wiadomość. Twój nowy najlepszy przyjaciel też z nami przyjedzie — stwierdził tajemniczym tonem.
— Kto? — zapytałem zdziwiony.
— No twój Pawełek. Chyba nie myślałeś, że Luiza nie opowie mi o tym, jak razem świergotaliście na tym weselu — wyjaśnił. — Mam być zazdrosny? — dopytał na koniec, siłując się na złość. 
— Coś cię ostatnio często ta zazdrość opanowuje — stwierdziłem ze śmiechem. 
— Stresujesz się? — zapytał poważniej, ignorując moją uwagę.
— Jeszcze nie. A przynajmniej nie aż tak bardzo, jak być może powinienem — odpowiedziałem.
— No i bardzo dobrze. Nie ma czym. Jesteś najlepszy i wygrasz — posłał mi pokrzepiające słowa.
— Wygram — powtórzyłem ostatnią część ze zdeterminowaniem. Chociaż do tego konkretnego pojedynku przygotowywałem się ledwo miesiąc, to na każdy sukces pracowałem od lat. Nie mogłem zatem rozpatrywać innego scenariusza niż wygrana. Nie miałem wątpliwości. Wątpliwości były słabością. 
— No dobra. Wyśpij się, odpocznij i zadzwoń jutro po ważeniu. Przed też możesz. I w ogóle kiedy będziesz miał ochotę — stwierdził, a ja znowu się zaśmiałem.
— Dobrze, mamo — odparłem, po czym na dobre pożegnałem się z Demińskim. 
Ta rozmowa z Erykiem przyprawiła mnie o dobry humor. I tak był dobry, bo za dwa dni miałem być bogatszy o kolejne zwycięstwo. Zawodowe zwycięstwo.  
Jednak ta informacja, że grupa najbliższych mi osób przyjedzie mi kibicować, naprawdę mnie budowała. Byli moją motywacją. Bo to przede wszystkim dla nich chciałem zrobić wielkie show i pokazać, że potrafię być bestią. Chciałem zrobić mocne wejście w moją prawdziwą karierę i wysłać moim przyszłym przeciwnikom wiadomość, że nic mnie nie zatrzyma. 
— Skończyłeś ten seks telefon? — rzucił Dawid, wchodząc do łazienki. 
— No wiesz, skoro przed walką musieliśmy być grzeczni, to chociaż przez telefon mogliśmy trochę poświntuszyć — stwierdziłem perwersyjnie, na co Jastrzębski się skrzywił.
Prawda była taka, że ilu istniało sportowców, tyle też było opinii dotyczących seksu przed zawodami, meczami, czy czymkolwiek dany osobnik się zajmował. Ja osobiście nie widziałem w tym nic złego. Nie zamierzałem się męczyć i odmawiać sobie przyjemności, tylko po to żeby wezbrała się we mnie adrenalina, złość czy jakieś inne negatywne uczucia, które mógłbym wykorzystać podczas walki. Wręcz przeciwnie. Uważałem, że taka frustracja mogłaby mnie tylko zdekoncentrować. Dlatego nigdy nie rozumiałem na przykład bokserów, którzy twierdzili, że na miesiąc przed walką, a czasami nawet na trzy miesiące przed walką nie uprawiają seksu. Nie wiem, czy mówili poważnie, ale jeżeli tak, to mocno im współczułem. Ja osobiście odpuszczałem sobie seks na tydzień przed walkami. I to wcale nie po to, by wyzwolić w sobie bestię, a zwyczajnie dlatego, że podczas zbijania wagi miałem rozplanowaną nawet najmniejsza aktywność fizyczną i nie wolno mi było dodatkowo się przemęczać.
— Mam nadzieję, że w łóżku jesteś lepszy niż przez telefon, bo inaczej chyba zacznę współczuć temu Erykowi — powiedział.
— Eryk nie narzeka — odpowiedziałem.
— Śmiem wątpić — stwierdził Jastrzębski i rzucił wymowne spojrzenie w kierunku mojego penisa. Zmrużyłem oczy.
— I kto to mówi. — Tym razem to ja popatrzyłem wymownie w okolice jego krocza.
— Pierdol się — burknął pod nosem i z powrotem opuścił łazienkę, a ja tylko zaśmiałem się pod nosem. Takie przepychanki słowne były pomiędzy naszą dwójką czymś zupełnie normalnym. 
Podniosłem się w końcu z wanny, stwierdzając, że na dziś wystarczy. Wydawało mi się, że kiedy wstanę kolejnego dnia i zrobię lekki trening, moja wagę będzie równa siedemdziesięciu siedmiu kilogramom. 
***
Zostałem obudzony koło południa. Do pokoju weszła reszta mojego zespołu, a Dawid akurat się ubierał. 
Przeciągnąłem się, westchnąłem i dopiero odpowiedziałem na pytanie Antka, który chciał dowiedzieć się, jak się czułem.
— Dobrze — odparłem rzeczowo.
— Nie kręci ci się w głowie?
— Nie. Jestem głodny.
— Domyślam się. Zjedz jakiegoś batona i chodź się trochę poruszać — zarządził Łukasz.
Właśnie nadszedł ten czas, kiedy zamiast słodkiego batona chciałem zjeść jakąś zwykłą bułkę z serem i wypić kawę. Niestety w tym konkretnym momencie baton był dla mnie lepszy niż brokuły, sałata, kurczak z pary czy ryż brązowy. Dzisiaj nie miało być fit, ani niskokalorycznie. Dzisiaj posiłek miał ważyć mało i dać mi największego możliwego kopa energii. Zatem padło na standardowego Snickersa. Śniadanie mistrzów.
Gdy stanąłem na wagę, brakowało mi dosłownie kilkunastu gramów, aby osiągnąć wagę idealną. Nie przejmowałem się tym. Do oficjalnego ważenie zostało kilka godzin, a ja miałem do zrobienia jeszcze ostatni trening. 
Po dynamicznych ćwiczeniach na tarczach z trenerem, marzyłem o choćby kropelce wody. Niestety nie mogłem. Za to moja waga, zgodnie z przypuszczeniami, wyniosła równe siedemdziesiąt siedem kilogramów. 
***
Głód nie doskwierał mi aż tak bardzo jak pragnienie. Jednak w tym momencie nie było to dla mnie coś rozpraszającego. W sali konferencyjnej hotelu, w którym wynajmowaliśmy pokój, właśnie zaczynało się oficjalne ważenie zawodników przed jutrzejszą galą. W rozpisce było dziewięć pojedynków. Oczywiście były poustawiane od tych najmniej interesujących, do tych najbardziej. Ja walczyłem jako trzeci, czyli na ważenie też wychodziłem jako trzeci. 
W pomieszczeniu zorganizowano prowizoryczny podest i ściankę, zza której wychodzili zawodnicy. Właśnie wróciła pierwsza para, która jutro miała otworzyć galę i weszła kolejna, a to oznaczało, że miałem wejść jako następny. 
Kiedy czekaliśmy z Dawidem na moją kolej, pojawił się obok mnie Kamil Zawada z dwoma innymi kolesiami. Pewnie byli jego sparingpartnerami.   
— Znowu się widzimy — zagadnął z półuśmiechem, na co ja jedynie przytaknąłem głową z pokerową miną. Nic nie dałem po sobie poznać. Nie mogłem pozwolić, aby wyprowadził mnie z równowagi. 
Kolejna dwójka zeszła z podestu i wyczytano moje nazwisko. Podniosłem wysoko głowę, wspiąłem się po trzech stopniach i wszedłem na scenę. 
Kiedy prezenter czytał o moich warunkach fizycznych i osiągnięciach, ja zacząłem się rozbierać. Ściągnąłem buty, dresy oraz bluzę, wręczyłem je Dawidowi, który odsunął się na bok, i w samych bokserkach stanąłem na wadze. 
— Siedemdziesiąt siedem kilogramów! — zawołał mężczyzna do mikrofonu, a ja jedynie rozejrzałem się po zebranych osobach. Nie było ich wiele. Głównie dziennikarze z niszowych witryn, które były poświęcone MMA.  
Zszedłem z wagi i poszedłem na drugi koniec podestu, stając obok Sławka Mierzejewskiego, który nadzorował całe wydarzenie. 
Po kilku sekundach na scenie pojawił się zapowiedziany Zawada, który powtarzając moje ruchy, znalazł się po chwili na wadze, również w samych bokserkach. Ciężar jego ciała był identyczny jak mój. 
Zszedł z urządzenia i ruszył w moim kierunku. Przyszedł czas na najbardziej ekscytujący moment tego dnia, czyli tak zwany face off. 
Kamil stanął naprzeciwko mnie i uniósł swoje pięści. Zrobiłem dokładnie to samo. Sławek stał czujnie obok gotowy do interwencji, gdyby tylko któremuś z nas za bardzo puściły nerwy.
— Mam nadzieję, że dobrze ćwiczyłeś klepanie, bo jutro ci się przyda. Będziesz klepał długo i mocno. Tak jak ostatnio, pamiętasz? — spytał cyniczne Kamil, patrząc mi prosto w oczy. Nie odpowiedziałem. Posłałem mu tylko ironiczny uśmiech i dalej patrzyłem w oczy. Choć buzowała we mnie adrenalina, nie dałem nic po sobie poznać. — Na pewno pamiętasz — dodał, podchodząc jeszcze bliżej. Nasze czoła się niemal stykały. Kamil był ode mnie kilka centymetrów wyższy i widziałem, że sprawia mu przyjemność patrzenie na mnie z góry. — Podobało ci się, jak zrobiłem z ciebie moją dziwkę? — zapytał prowokacyjnie, ale ja dalej milczałem jak zaklęty. Nie mogłem pozwolić się sprowokować. Odpowiadałem jedynie pewnie na jego spojrzenie. — Jutro będzie powtórka z rozrywki. Mogłeś zostać w tym swoim zapchlonym klubie. W MMA nie ma dla ciebie miejsca. Za wysoko mierzysz. Jesteś zbyt słaby — mówił dalej z przesadną pewnością, sprawiając, że coś we mnie zadrżało. 
— Po co czekać do jutra, jestem tu dzisiaj — odpowiedziałem pod wpływem adrenaliny, napierając swoim czołem na jego.
— Wystarczy — wtrącił Sławek, rozdzielając nas. 
Z podestu zszedłem jak w transie. Targały mną ogromne emocje, a wewnątrz cały drżałem. Pozwoliłem się ciągnąć Dawidowi do wyjścia.
— Zniszczę cię, białostocka kurwo! — usłyszałem gdzieś za plecami, kiedy opuszczaliśmy już salę konferencyjną. Obejrzałem się instynktownie i ujrzałem przesadnie zadowolonego Zawadę. W odpowiedzi wystawiłem mu tylko środkowy palec i pospiesznie zniknąłem w korytarzu. Gdybym dłużej przebywał w jego obecności, mógłbym stracić kontrolę i jeszcze faktycznie bym się na niego rzucił. Pewnie tylko na to czekał. Wtedy zostałbym zdyskwalifikowany. 
— Zajebię go jutro — rzuciłem, stawiając zamaszyste kroki w kierunku windy. — Rozerwę go na strzępy — mówiłem. — Uduszę go. Będzie mógł sobie klepać do usranej śmierci, a ja go nie puszczę, dopóki nie odpłynie — kontynuowałem jak w transie. Nie zauważyłem nawet, że dogonił nas Antek z Łukaszem i Grześkiem.
— That’s the spirit! — zawołał wyszczerzony Dawid, klepiąc mnie w plecy. Ja dalej wymyślałem, co zrobię Zawdzie, kiedy zamkną nas jutro w klatce. Zapomniałem o tym, że jestem głodny i spragniony, zapomniałem o całym bożym świecie, bo przed oczami miałem tylko twarz Kamila. Mocno poobijaną. Bardzo mocno. 
— Wyniosą go na noszach. Odeślę go na emeryturę… — trajkotałem jak najęty.
Trash talk był nieodzowną częścią wszystkich sportów walki. Zwłaszcza boksu i MMA. Tak naprawdę walka zaczynała się od momentu ogłoszenia. To nie było tylko piętnaście minut w klatce. Tu nie chodziło tylko o fizyczne starcie. Walka była w dużej mierze grą psychologiczną. Zawodnicy niejednokrotnie na długo przed pojedynkiem starali się wejść w umysły swoich przeciwników. Wmówić, że są lepsi, mają większe doświadczenie, lepszą wytrzymałość… Jeżeli udawało się zasiać ziarno niepewności w swoim oponencie i sprawić, że ten choćby przez ułamek sekundy wizualizował sobie własną porażkę, to połowa sukcesu była już osiągnięta. 
W amatorskim MMA nie miało to takiej mocy, bo pojedynki nie były medialne. Im większa organizacja, tym większe emocje, bo więcej ludzi patrzyło ci na ręce. Taki z ciebie kozak w gadce? Pokaż, że w klatce też potrafisz dominować. 
Nigdy nie wierzyłem zawodnikom światowej klasy, którzy po oficjalnych ważeniach czy konferencjach prasowych twierdzili, że słowa przeciwników nie robią na nich wrażenia. Robiły i to ogromne. Wiedziałem doskonale, że krew wrzała w nich tak samo jak teraz we mnie.  
Pytanie tylko, co takie słowa przynosiły w efekcie. Denerwowały i wprowadzały w stan niepewności? Czy motywowały i wyzwalały wewnętrznego mordercę? 
Na mnie zdecydowanie działały napędzająco. Nie lubiłem wdawać się w przepychanki słowne i zazwyczaj patrzyłem swoim przeciwnikom w oczy z pokerową miną. Nerwy puszczały mi mniej lub bardziej, jednak nigdy słowa przeciwnika nie wywoływały we mnie strachu. Im bardziej dotkliwsze były, tym większa rodziła się we mnie chęć mordu.
Kamilowi udało się wyjątkowo wyprowadzić mnie z równowagi. 
Dlatego teraz nie chciałem go tylko pokonać. Chciałem go upokorzyć. Pozostawić bez najmniejszych szans. Urwać mu głowę. Zabić…
— Powoli — upomniał Antek, a ja jakby wybudzony ze snu, dopiero zdałem sobie sprawę, że łapczywie piję wodę. Nawet nie zarejestrowałem momentu, w którym butelka znalazła się w mojej ręce. Ani tego, że dotarliśmy do pokoju i siedzę na swoim łóżku.
— Ale cię nosi — zauważył Łukasz.
— Miałem ochotę wydrapać mu oczy — przyznałem nadal rozemocjonowany, choć już nie tak bardzo jak przed chwilą.
— Spokojnie, jutro mu się odwdzięczysz — przypomniał mój trener boksu. 
Do końca wieczoru wszyscy mi nadskakiwali, aby upewnić się, że zdążę się do jutra odpowiednio nawodnić i odnowić zapasy energii. Ja osobiście miałem wrażenie, że mógłbym rozłożyć Zawadę na łopatki nawet w tym momencie. Gdyby nagle pojawił się w drzwiach mojego pokoju, byłbym gotowy go zabić. Byłem tak cholernie nabuzowany, że żadna amfa by mnie teraz tak nie pobudziła, jak chęć mordu na Kamilu Zawadzie.
Oczywiście była to chęć mordu metaforyczna. Szanowałem Kamila jako człowieka i jako zawodnika. Zapewne jutro po walce, bez względu na wynik, podamy sobie ręce i na spokojnie wymienimy spostrzeżeniami. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że wcale nie myślał tego, co powiedział. Jego celem było wyprowadzenie mnie z równowagi, co zresztą mu się udało. 
Wbrew pozorem MMA wcale nie jest sportem bezmózgich koksów, którzy chcą napieprzać się jak zwierzęta. Jasne, tacy też się zdarzają i na nieszczęście, to oni promują ten sport. Agresja, zarówno słowna jak i fizyczna, sprzedaje się najlepiej. Kontrowersja również. Co jest kontrowersyjnego na przykład w takim Demetriousie Johnsonie? Nic. Dlatego jego nazwisko najczęściej nic nikomu nie mówi. Ludzie, nawet fani MMA, rzadko kiedy zdają sobie sprawę z tego, że to wspomniany Johnson jest najlepszym zawodnikiem MMA na świcie. I to bez podziału na kategorie wagowe. Zazwyczaj rozpoznaje się tych aroganckich, agresywnych, jak na przykład… 
Zresztą nie trzeba szukać w najlepszych organizacjach świata. Weźmy na tapetę chociażby KSW. Z czym się kojarzy? Oczywiście, że z Pudzianem, Popkiem i ewentualnie Hardkorowym Koksem. Czyli ludźmi, którzy na swoim koncie mają po kilka walk, zazwyczaj wszystkie kończyły się przed czasem, bo żaden z nich nie jest w stanie walczyć przez pełne piętnaście minut i gdyby nie ich kontrowersja i to, że są najlepszymi promotorami, już dawno opuścili by szeregi organizacji. 
Na szczęście, poza kilkoma karkami, w MMA spotyka się zazwyczaj ogarniętych, często wykształconych zawodników, którzy rozumieją poświęcenie i czują respekt względem swoich przeciwników. Zależy im jedynie na rywalizacji sportowej i budowaniu swoich rekordów. 
Tak samo było z Zawadą. Byłem przekonany, że to świetny facet i w innych okolicznościach pewnie poszedłbym z nim na piwo. Jednak teraz musiałem go nienawidzić. Przez kolejne dwadzieścia cztery godziny musiałem myśleć o nim jak najgorzej. To miało mi pomóc w odniesieniu sukcesu. Bo to właśnie mój sukces będzie mnie cieszył, nie jego porażka. 
***
Gdy obudziłem się następnego ranka, chwilę zajęło, nim mózg zaczął normalnie pracować i nim przypomniałem sobie, jaki dzisiaj jest dzień. 
W chwili, kiedy sobie to uzmysłowiłem, podniosłem się gwałtownie do pozycji siedzącej. Dzisiaj walczyłem. 
Kiedy spojrzałem na zegarek, było ledwo po siódmej, jednak ja już wiedziałam, że nie zmrużę z powrotem oka. Musiałem więc wstać. 
— Która godzina? — zapytał wpółprzytomnie Dawid, który leżał na drugim łóżku. 
— Dwadzieścia po siódmej — odparłem, zakładając spodnie.
— To gdzie ty idziesz? Kładź się jeszcze — wymruczał.
— Nie wiem, przejść się albo coś. Już nie zasnę — wyjaśniłem. Jastrzębski już nie odpowiedział. Prawdopodobnie znowu zapadł w sen. Ja natomiast skończyłem się ubierać i opuściłem pokój. 
Spacer wcale nie był takim złym pomysłem. Co prawda nie znałem Olsztyna, jednak to nie był problem. 
Opuściłem budynek i ruszyłem w kierunku hali, w której miała odbyć się dzisiejsza gala. Znajdowała się jakieś osiemset metrów od hotelu. Gdy tak maszerowałem, zastanowiłem się, czy Eryk już nie śpi. Miałem ochotę do niego zadzwonić. 
Po przemyśleniu wszelkich za i przeciw, wyjąłem smartfon z kieszeni i po chwili odnalazłem odpowiedni kontakt.
— Już nie śpisz? — usłyszałem po zaledwie jednym sygnale. 
— Nie mogę — odparłem. — A ty?
— Ja też nie mogę. Kurwa, stresuję się, wiesz? — zapytał, a po jego głosie wywnioskowałem, że on też musiał być na nogach już od jakiegoś czasu.
— To chyba ja powinienem się stresować — odpowiedziałem ze śmiechem. 
— Ty się nie stresuj, ja się postresuję za nas oboje — stwierdził Demiński.
— Nie stresuję się. Jestem po prostu podekscytowany — wyjaśniłem. Póki co, nerwy nie brały nade mną góry. Czułem ścisk w żołądku, jednak to nie było uczucie towarzyszące stresowi. To był taki przyjemny ścisk. Podekscytowania czy tam entuzjazmu. Nie mogłem się już doczekać wieczoru. 
— No to dobrze. Opadły emocje, czy adrenalina nadal buzuje? — spytał, nawiązując do naszej wczorajszej rozmowy, w której opowiedziałem mu o sytuacji z ważenia i o słowach, jakie skierował do mnie Zawada.
— Nie mogę się doczekać, aż przemebluję mu ryj — odpowiedziałem z zacięciem. 
— Mmm — zamruczał do telefonu. — Lubię, jak jesteś taki zdeterminowany — dodał niskim głosem.
— Pamiętasz, jak zawsze cię przekonywałem, że MMA to nie jest wcale taki brutalny sport? — zapytałem.
— No pamiętam.
— Kłamałem. Dziś poleje się krew — dodałem pewnie. 
— Oby nie twoja — zaznaczył.
— Ja nie uronię nawet kropelki — obiecałem.
— Trzymam za słowo.
— Kiedy będziesz? — zmieniłem temat. 
— O ósmej ma przyjechać Luiza z Pawłem i jego laską, wpół do dziewiątej odbierzemy twojego brata z dworca i będziemy jechać na Olsztyn — zdradził mi plan. 
— No pewnie z dwie i pół godzinki wam zajmie droga — obliczyłem w myślach.
— Dam znać, jak będziemy na miejscu — zapewnił.
— To dobrze. Zdążymy zjeść razem obiad i spędzić trochę czasu — zdecydowałem. 
— Co tylko rozkażesz — odparł, śmiejąc się. 
Rozmawiałem jeszcze kilka minut z Erykiem, aż ten w końcu oświadczył, że nadal siedzi w samych majtkach, a za kilka minut ma wpaść jego siostra, więc się pożegnaliśmy, aby mógł się przygotować. 
Ja dotarłem pod halę sportową i przyjrzałem się banerowi, który wisiał na ogrodzeniu. Informował on o dzisiejszej gali. Oprócz podstawowych informacji, było wymienionych też kilka najbardziej wyczekiwanych pojedynków. Mojego nazwiska tam nie było. 
Ale to nie szkodzi. Musiałem być cierpliwy. 
Spojrzałem na zamglone niebo, gdzie przebijało słońce. Póki co, zachmurzenie było zbyt wielkie, aby w pełni ukazać moc naszej gwiazdy, jednak jego tarcza nadal była widoczna. Wiedziałem jednak, że w końcu wyjdzie na dobre i oślepi swoim blaskiem.
Liczyłem, że podobnie będzie ze mną. Na razie byłem taką zamgloną kulką światła, która nawet nie była w stanie rzucić się w oczy. Lecz pewnego dnia przebiję się i nie będzie można mnie nie zauważyć. 
________________

Dzisiejszy rozdział był taki typowo o tematyce MMA. Starałam się utrzymać balans i wplatać jakieś "śmieszki heheszki" i Eryka w cały ten bełkot o przygotowaniach, procesie ważenia i całej reszcie przemyśleń Roberta dotyczącej jego pracy. 
Mam nadzieję, że mogliście się dowiedzieć czegoś nowego, aczkolwiek domyślam się, że opisany przeze mnie chociażby proces zbijania wagi to kwestia mocno dyskusyjna, bo jak buszowałam w internetach, to natknęłam się na kilkanaście "tutoriali". Jedni walczyli z drugimi, starając wmawiać się, że "tak się nie robi" albo "twój sposób jest głupi". To raczej kwestia indywidualna zawodnika i pewnie coś co zadziała u jednego, niekoniecznie sprawdzi się u drugiego. Słowem, to wydaje się mega skomplikowane i wymaga żelaznej dyscypliny. Chyba bym się nie podjęła :D
Tyle ode mnie, jak zwykle liczę, że dacie znać co o tym myślicie. 
Pozdrawiam! 

4 komentarze:

  1. Taki ‘zwykły’ humor z głupkowatymi odzywkami, ale jest serio super.Przecież nawet taki można zepsuć i z nim przesadzić, a tu wszystko na swoim miejscu.Robert jaki opanowany przynajmniej na zewnątrz, bo w środku nieźle go nosi, ale to dobrze(fajnie się to czyta)zaczynam się histerycznie śmiać w trakcie pisania tego komentarza, bo się denerwuję co będzie w następnym rozdzialeXDD A przez opanowanie Roberta to Kamil wychodzi na takiego debila(którym może nie być poza zawodami) zobaczymy co będzie z nim po walce.Eryk jak się denerwuje-to takie słodkieXD Te przygotowania to serio hardkor, ogarnięcie planu to duży wyczyn nawet dla zawodnika, tak mi się wydaje.Przynajmniej chłopak sobie nie odpuszcza przyjemności do czasu kiedy musi odpuścić ( ͡° ͜ʖ ͡° )
    Czekam! Wincyj! :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że sprawdzam się w przypadku 'small talks' :D
      Robert stara sie jak może, aby pokazać, że jest profesjonalistą, jednak nie ukrywa, ze wewnętrznie te przytyki Kamila go drażnią.
      Tak, te przygotowanie do walk MMA to masakra jakaś. Tyle miesięcy wyrzeczeń i wręcz drakońskich reguł, żeby wyjść na 15 (czy 25) minut do klatki :D
      Przepraszam, że tak późno odpowiadam :)

      Usuń
  2. Ahhh, rozdział przegadany ale i tak super. Ja to się tej walki nie mogę doczekać no. Coś czuję, że będzie super. Rozmyślania Robercika na temat swojej pracy, jak najbardziej na tak. To pod rozważania psychologiczne już podchodzi. XD Żarcik. Lubię czytać co tam Robert myśli. Fajne ma przemyślenia na różne tematy, podoba mi się. Często jest tak, że nasze postacie przejmują od nas cechy, zdania na rozneróżne tematy. Tu też tak jest, czy wręcz przeciwnie? ;) O ile nowy najlepszy przyjaciel Roberta, Paweł jakoś mnie nie martwi, to już od samego początku mam takie mieszane uczucia co do Dawida. No niby taki hetero, kumpel i w ogóle, ale jednak... Jak bym miała stawiać na to, kto leci na Roberta, to właśnie on. :D Ale i tak Eryk/Robert to najcudowniejsza para pod słońcem.
    Czekam na dzisiejszą jatkę. :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko nie pisać o tym co myśli Robert, skoro z perspektywy czytelnika (a nawet i mnie - autorki) siedzi się ciągle w jego głowie i widzi zdarzenia tylko z jego perspektywy :D
      To prawda z tymi postaciami. Czy Robert przejął moje cechy? Część na pewno i w niektórych przypadkach jego zdanie jest zarazem moim, ale z drugiej strony jest też sporo między nami różnic. Ale na przykład mam coś tez wspólnego z Erykiem. Mama często zwraca mi uwagę, że za bardzo szastam sarkazmem :D
      Wiedziałam, że prędzej czy później pojawią się podejrzenia co do Dawida xD Czy słuszne? No to się okaże ;)
      Zapraszam koło osiemnastej na ciąg dalszy!
      Również pozdrawiam.

      Usuń