17 września 2017

Rozdział 8

Nowe znajomości i rodzinny obiad, który wcale nie jest taki rodzinny.

Czas mijał znacznie szybciej, kiedy miałem pełne ręce roboty. W moim życiu zapanowała chwilowa stagnacja i nie było w nim tymczasowo miejsca na jakiekolwiek zmiany. Pobudka o siódmej, śniadanie, trening na dziewiątą, praca, czasami udało mi się wyrwać na chwilę do domu by coś zjeść, a o osiemnastej powrót na matę, gdzie starałem wykazać się jeszcze bardziej niż na porannej sesji. Po powrocie czekał na mnie Eryk z obiadem czy tam kolacją, następnie wieczorny jogging, prysznic, lekki posiłek, odcinek jakiegoś serialu na kanapie z Demińskim w ramionach i wreszcie sen.
Ta rutyna mimo wszystko była przyjemna. Nie miałem czasu na nic innego, poza koncentracją na nadchodzącej walce. A co za tym idzie, nie miałem czasu aby myśleć o tym, że mój chłopak spędza teraz prawdopodobnie więcej czasu ze swoim byłym kochankiem niż ze mną. 
Nie no. Oczywiście, że o tym myślałem, jednak przez nawał obowiązków ta myśl nie była aż tak dołująca, jakby się mogło wydawać. Cały czas miałem z tyłu głowy, że ten… że on ma Eryka na wyciągnięcie ręki. Z drugiej strony mój chłopak był przez ostatnie dwa tygodnie naprawdę kochany. Ciągle dbał o moje samopoczucie i na całe szczęście trochę przystopował z tą przesadną troską o każdy detal mojego życia. Zachowywał się po prostu normalnie. Tak jak zanim dowiedziałem się, z kim będzie pracował. Znowu zaczął rzucać niewybredne komentarze i pyskował przy każdej nadarzającej się okazji, jednak był o wiele bardziej wyrozumiały z uwagi na napięty okres mojego życia. Uśpił moją czujność. 
Tydzień zleciał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i tak oto stałem przed lustrem w korytarzu i ze skrzywioną miną przyglądałem się swojemu odbiciu. 
— Nienawidzę garniturów — bąknąłem niezadowolony.
— Powtarzasz to jakiś dwudziesty raz — upomniał mnie Eryk, który stał za mną i gładził moje plecy, a w zasadzie marynarkę na moich plecach, aby upewnić się, że wszystko leży idealnie. 
— Bo nienawidzę garniturów — powtórzyłem z uporem maniaka. 
Demiński obrócił mnie za ramię w swoim kierunku, poprawił po raz enty mój krawat i zrobił krok w tył. Więcej nie mógł, bo tuż za nim była ściana. 
— No, brałbym cię — stwierdził po chwili aprobująco i uśmiechnął się zadowolony. — Jeszcze jakbyś się uśmiechnął, to już w ogóle klęknąłbym przed tobą — dodał, szczerząc się i posyłając wymowne spojrzenie w okolice mojego rozporka.
W odpowiedzi wykrzywiłem usta w karykaturalnym uśmiechu, zupełnie jak Wednesday z Rodziny Addamsów, która na prośbę uśmiechnięcia się, wykonała taki grymas, jakby bolały ją zęby.
— Prawie ci się udało — pochwalił i już otwierał usta żeby coś dodać, jednak przerwało mu pukanie do drzwi. Jako że stałem nich bliżej, zrobiłem dwa kroki i wpuściłem do środka, jak się okazało, Luizę.
— Wow! — pisnęła na mój widok blondynka. — Ale z ciebie dupa, Kwiatkowski! — pochwaliła, rzucając mi się na szyję. — Będziemy tam najpiękniejszą parą!
— Ty też wyglądasz prześlicznie — skomplementowałem zgodnie z prawdą. Dziewczyna miała na sobie obcisłą, czarną sukienkę bez ramiączek, ze sporym dekoltem, która sięgała jej połowy ud oraz klasyczne czarne szpilki. Na ramionach miała zarzuconą grafitową marynarkę, a włosy, które były poskręcane w finezyjne fale, pozostawiła rozpuszczone. Wyglądała naprawdę pięknie.  — Słyszę, jak wywracasz oczami — rzuciłem do Eryka, do którego stałem odwrócony plecami.
— No pociesz się nim tych kilka godzin, niech stracę — odparł łaskawie Demiński do swojej siostry.
— Zazdrościsz, bo zajebiście razem wyglądamy — odpowiedziała mu niezrażona Luiza i kiedy się odwróciłem, nonszalancko oparła się swoim przedramieniem o mój bark, kładąc wolną dłoń na biodrze, jakby pozowała.
— Luizka ma rację, nie byłoby ci do twarzy w sukience. — Wyszczerzyłem się, na co Eryk oczywiście posłał mi stosowne spojrzenie dezaprobaty.
— Za to tobie nie do twarzy z moją siostrą — rzucić buńczucznie, krzyżując przedramiona na klatce piersiowej i opierając się nonszalancko o ścianę. 
— Och, chodźmy się dobrze bawić, a ten tu niech będzie jealous — odparła Luiza i chwytając mnie za nadgarstek, zaczęła ciągnąć na klatkę. 
Mimo wszystko zdążyłem jeszcze przelotnie pocałować Eryka, po czym pozwoliłem się ciągnąć dziewczynie. 
— Tylko wróć przed północą! — zawołał za nami Demiński przesadnie patetycznym tonem. Poczułem się jak Kopciuszek. 
Pod blokiem czekało na nas zaparkowane najnowsze Audi A8, których nie widywało się w tej okolicy. Był to samochód kolegi Luizy, z którym mieliśmy dotrzeć na imprezę weselną. 
Gdy wsiedliśmy do środka, przedstawiłem się już znajdującym się w nim osobom, poznając tym samym Pawła i jego dziewczynę Dominikę, i w końcu ruszyliśmy w nieznane mi miejsce. Wiedziałem tylko tyle, że wesele miało się odbyć gdzieś w centrum, a w zasadzie już się odbywało, bo było przed dwudziestą i aktualnie byliśmy spóźnieni. Przeze mnie. No ale przecież ostrzegałem Luizę tysiąc razy, że nie jestem najlepszą partią, bo wpierw muszę zrobić trening, a potem jestem zmuszony zwinąć się przed północą, by zdążyć się wyspać i rano iść na kolejną sesję. Zgodziła się na wszelkie warunki.
Na mieście nie było zbytniego ruchu, zatem do centrum dotarliśmy po kilkunastu minutach. Wesele odbywało się w jednym z luksusowych hoteli, gdzie wynajęto salę bankietową. Gdy tylko zaparkowaliśmy, zacząłem czuć się nieswojo. Już wiedziałem, że to nie będzie przypominało w żadnym stopniu wesel, jakie organizowało się na wsiach. Nie będzie tu dudniącego disco polo (akurat za to moje uszy były wdzięczne), rosołu czy flaków na pierwsze danie, hektolitrów wódki, spoconych wujków Józków, którzy po wychyleniu paru głębszych, zaczynają dobierać się do żony sąsiada, nie będzie biesiadnych przyśpiewek o wszystkich rybkach, które śpią w jeziorze ani tańczenia kaczuszek. Będzie pewnie przesadnie wykwintnie i sztywno. 
— Aż trudno uwierzyć, że ten ruchacz w końcu się żeni — stwierdził konspiracyjnie Paweł, kiedy podążaliśmy już w kierunku wejścia. W trakcie krótkiej przejażdżki stwierdziłem, że to chyba równy gość. Nie wyglądał na bananowego chłopca.
— Pewnie zdradzi ją przy pierwszej okazji — przewidziała Dominika.
— A Kamila to niby lepsza? Oboje są siebie warci — dorzuciła Luiza.
— Racja — poparła ją dziewczyna Pawła.
Ja maszerowałem tuż obok w ciszy z delikatnym uśmiechem na twarzy. Nie odzywałem się póki co za wiele. Nie chciałem na siłę uczestniczyć w konwersacji ani się narzucać. 
Po wejściu do sali bankietowej poczułem się jeszcze bardziej nieswojo. Nie przywykłem bywać w takich miejscach, ani brać udział w takich uroczystościach. To zdecydowanie nie było moje towarzystwo, mimo iż znaczna część gości już na pierwszy rzut oka była mniej więcej w moim wieku. Nie zamierzałem jednak zbytnio się tym przejmować. Prawdopodobnie widziałem ich wszystkich pierwszy i ostatni raz. 
Tak jak zakładałem, nie było to zwykłe wiejskie wesele, a raczej przyjęcie w stylu amerykańskim. Zamiast długich stołów, część pomieszczenia stanowiły okrągłe stoliki, przy których nie mogło siedzieć więcej niż sześć osób. Z głośników płynęła spokojna muzyka, która nie nadawała się do tańca, a raczej stanowiła jedynie tło do rozmów. Mimo wszystko dostrzegłem na parkiecie kilka wolno poruszających się par.
Od razu też dostrzegłem stół, przy którym siedziała młoda para. Stał pod przeciwległą od wejścia ścianą, był o wiele bardziej udekorowany niż pozostałe stoliki i rozpościerał się nad nim łuk z kwiatów, z którego zwisała tabliczka, na której było napisane „Państwo Młodzi”. 
To właśnie w ich kierunku zmierzaliśmy. Wypadało się przywitać z organizatorami tejże imprezy. Najpierw podeszli Dominika z Pawłem, a dopiero potem ja z Luizą. Dziewczyna rzuciła się na szyję swojej koleżance, składając najwymyślniejsze życzenia, choć jeszcze kilka minut wcześniej obgadywała ją z Dominiką. Ja jedynie uścisnąłem rękę mężczyźnie, skleciłem parę oklepanych zwrotów, po czym uczyniłem to samo z panną młodą, tylko zamiast podawać jej rękę, pocałowałem ją w policzek i wręczyłem bukiet kwiatów. Po tej cholernie niezręcznej dla mnie sytuacji, wreszcie udaliśmy się do stolika, który był dla nas zarezerwowany. 
Gdy w drodze już wychwyciłem wzrokiem miejsce, które było dla nas przeznaczone, przystanąłem dosłownie na ułamek sekundy i parsknąłem.
— Oj Luizka, Luizka… — odparłem, wzdychając, a ta jedynie uśmiechnęła się do mnie niewinnie i pociągnęła za nadgarstek.
— Ja z tym nie mam nic wspólnego — stwierdziła.
Przy sześcioosobowym stoliku znajdowały się już dwie osoby, a konkretniej mówiąc, znajdowała się tam para. Gejów. Skąd byłem o tym taki przekonany już na wstępie? Cóż, tylko ślepy nie zauważyłby mizdrzących się do siebie facetów, którzy ostentacyjnie szeptali coś między sobą, chichocząc i trzymali splecione dłonie na widoku.
— Hejka! — zaświergotała Demińska i zamachała do mężczyzn dłonią. 
— Hejka! — odpowiedzieli jej chórem i dokładnie takim samym gestem. O. Mój. Boże. Czyli to był ten rodzaj gejów. 
— To jest Robert! Chłopak mojego brata, opowiadałam wam o nich! — obwieściła Luiza i machnęła lekceważąco dłonią, a ja zesztywniałem. Nikt nie potrafił wprowadzać mnie w zakłopotanie tak sprawnie jak Luiza. Zamurowało mnie na moment. Masz problem z wyjściem z szafy? Luiza Demińska ci pomoże! — Robert, to są Oskar i Szymon — przedstawiła nas sobie, siadając obok jednego z mężczyzn. Tego brzydszego. Nie żeby ten drugi mi się podobał. Po błyskawicznym zlustrowaniu stwierdziłem, że obydwaj są kompletnie nie w moim typie. 
— Cześć — bąknąłem jedynie pod nosem i zająłem miejsce obok dziewczyny. Po mojej drugiej stronie usiadł Paweł. Popatrzyłem ostrożnie na jego reakcję, bojąc się, ze zaraz wyjdzie z tego jakaś spina, jednak ten posłał mi spojrzenie pełne współczucia. 
— Musimy się umówić kiedyś na podwójną randkę! — zdecydował ten ładniejszy… ten mniej brzydszy, a moje oczy się rozszerzyły. Nie, zdecydowanie nie podobała mi się ta sytuacja. Zdecydowanie nie podobało mi się, że o mojej orientacji dowiedziały się jakieś postronne osoby. Myślałem, że Luiza ma jednak trochę więcej taktu i choć w małym stopniu rozumie moją decyzję o nie ogłaszaniu wszem wobec, że jestem homoseksualny. 
— Eee… teraz nie mamy czasu, jesteśmy strasznie zajęci… — zacząłem zakłopotany, ale Szymon mi przerwał.
— Tak, tak, wiem. Luiza mówiła, że jesteś fighterem — wyjaśnił, a ja jedynie potaknąłem głową z głupim uśmieszkiem wpływającym na moje usta. Fighter. Już wiedziałem, czemu przyjaźnili się z Demińską. 
— O, serio? Co ćwiczysz? — podłapał zainteresowany Paweł, a ja z błyskiem w oczach natychmiast odwróciłem się w jego kierunku. Po pierwsze, bo zdawał się kompletnie zignorować wiadomość o moich preferencjach seksualnych, a po drugie, bo temat o sportach walki zawsze był dla mnie najciekawszy do rozmowy. 
— MMA, za dwa tygodnie mam pierwszą zawodową walkę — wyjaśniłem, widząc zainteresowanie na jego twarzy.
— Ale zajebiście! Powodzenia stary! Jaka kategoria? — zapytał, a ja odetchnąłem z ulgą, ignorując rozmówców po mojej lewej. 
— Półśrednia.
— Gdzie walczysz? 
— W Olsztynie, na gali Cage Strikers — wyjaśniłem.
— No nieźle. Sporo kolesi poszło stamtąd potem do KSW. Aż sobie musimy samojebkę strzelić, bo jak kiedyś będziesz sławny, to będę się wszystkim chwalił, że mam z tobą zdjęcie! — zażartował, na co ja się zaśmiałem.  
— Chciałbym, chciałbym — przyznałem.
— Słyszałeś, że Georges St-Pierre wraca? — zmienił nagle temat, a mnie oczy zaświeciły się jeszcze bardziej.
— Żartujesz? Jasne, że tak! To mój największy idol — stwierdziłem zgodnie z prawdą. Nie dosyć, że wspomniany przez Pawła kanadyjski zawodnik był legendą UFC, to jeszcze walczył w tym samym limicie wagowym co ja. — Aż się nie mogę doczekać, jak będzie walczył z Bispingiem — dodałem podekscytowany. 
— Mam nadzieję, że spuści mu wpierdol stulecia i zabierze pas. Bisping to najbardziej wkurwiająca kurwa i nie zasługuje na tytuł mistrza — stwierdził ze złością.
— No dokładnie. Z jednej strony szkoda, że GSP będzie walczył teraz w średniej, a z drugiej, skoro ma walczyć z tym angolem, to chyba nic nie sprawi kibicom większej satysfakcji niż jego porażka — podzieliłem się swoją opinią.
— Ej stary, ty tam dobrze ich obijaj, to może zdążysz do UFC nim GSP już na stałe odejdzie i jeszcze się z nim zmierzysz. — Uderzył mnie prowokacyjnie pięścią w ramię i się zaśmiał.
— Ale to by było. — Westchnąłem rozmarzony. — To byłby jebany zaszczyt z nim walczyć — dodałem.
Kilkanaście razy Luiza próbowała zaangażować mnie w rozmowę z parą gejów, jednak ja odpowiadałem z grzeczności po dwa słowa i natychmiast wracałem do Pawła, z którym dyskutowaliśmy o wszystkim, co tylko dotyczyło MMA. 
Przez te kilka godzin zatańczyłem kilka razy z Luizą i nawet raz z Dominiką, a resztę czasu poświęciłem na rozmowę z Pawłem, z którym złapałem fenomenalny kontakt. Parę gejów omijałem szerokim łukiem. Nie odpowiadał mi sposób ich bycia. Byli kompletnie inną parą ode mnie i Eryka. Miałem wrażenie, że robili wszystko na pokaz i chcieli wykrzyczeć całemu światu, że są gejami i są zajebiści. Pasowali do siebie pod względem charakterów czy wyglądu. Obydwaj byli zniewieściali i emanowali pedalstwem na kilometr. Mieli perfekcyjne fryzury i modne, niekoniecznie męskie, ubrania. Nawet ich sposób poruszania zdradzał, że są przedstawicielami tęczowej armii. 
Jeżeli gej mógł być homofobem, to ja chyba trochę nim byłem. Niestety nic nie potrafiłem poradzić na to, że wyznawałem inną filozofię. Nie czułem potrzeby „walczenia” o swoje prawa, bo nie uważałem, aby te były mi ograniczane. Nie czułem potrzeby rzucania się w oczy. Jeżeli miałem być rozpoznawany, to tylko z jednego powodu, a homoseksualizm nim nie był.
Około dwudziestej trzeciej przenieśliśmy się z Pawłem na taras i tam kontynuowaliśmy rozmowę dotyczącą sportów walki. 
— Bo Eryk będzie zazdrosny — usłyszałem w pewnym momencie i dostrzegłem zbliżającą się do nas Luizę. Tuż za nią szła Dominika. Obie były już nieźle wstawione. 
Ja z jakiegoś powodu zastanowiłem się nie nad sensem wypowiedzianego przez nią zdania, a konkretnie nad tym, że nie użyła słowa „dżelys”. Chyba po pijaku przestawiała się zupełnie na polski.
— Eryk świetnie się bawi, oglądając „Piątek trzynastego” z Alą — odparłem szczerze, bo jakąś godzinę wcześniej Demiński wysłał mi fotkę, jak leżą rozwaleni z Alicją na kanapie, oboje mają stopy na stoliku i trzymają w dłoniach kieliszki z winem. W tle było widać kawałek telewizora z kadrem ze wspomnianego filmu. 
— Chodźmy zatańczyć! — zawołała rozbawiona Dominika i pociągnęła swojego chłopaka z powrotem do środka. 
Luiza podeszła do mnie i uwiesiła mi się na szyi.
— Jak się bawisz? — zapytała wesoło odrobinę pijackim tonem.
— Jest w porządku, ale niedługo muszę się zbierać — odparłem.
— Paweł cię odwiezie — stwierdziła.
— Wiem, już z nim gadałem — przyznałem.
— Właśnie widzę, jak się dogadujecie. A ja chciałam, żebyś poznał lepiej Oskara i Szymona — wyznała, wydymając przy tym śmiesznie usta.
— A co? Paweł jest jakiś gorszy? — zapytałem prześmiewczo.
— Nie, ale Paweł nie jest gejem — wytoczyła argument, który nie za bardzo rozumiałem.
— No i?
— No i chciałam, żebyście z Erykiem poznali inną couple — odparła, a ja westchnąłem zawiedziony, że jednak jej ponglish się nie wyłączył. 
— W jakim celu? — zapytałem.
— Oj no bo wy tacy zamknięci w tych czterech ścianach. Powinniście rozszerzać horyzonty i obracać się z podobnymi do siebie — wyjaśniła, a ja zmrużyłem oczy, zastanawiając się nad sensem wypowiedzianego przez nią zdania. Czy warto było w ogóle analizować i doszukiwać się sensu w logice Luizy? Pewnie nie. 
— Dziękuję, że tak dbasz o związek swojego brata — odpowiedziałem rozbawiony, nie zamierzając dyskutować z nią o tym, że ani mnie, ani Erykowi nie przeszkadza, że nie mamy wśród znajomych innej gejowskiej pary. Ja w zasadzie nawet nie miałem wśród swoich znajomych innego homoseksualisty. Znałem jedynie jakichś kumpli Eryka, ale tych też nie było wielu. — Poza tym, nie musiałaś ogłaszać przed nimi, że też jestem… gejem — dodałem na koniec sztywno. — To jest tylko i wyłącznie moja sprawa  skarciłem. 
— Aj tam. Czepiasz się  zbagatelizowała moje słowa. — On cię tak kocha… — stwierdziła niespodziewanie z westchnięciem, wtulając się w moją klatkę piersiową. Zaskoczyła mnie tym, a w odpowiedzi pogładziłem ją instynktownie po plecach. Z boku mogliśmy wyglądać jak para. 
— Ja jego też — odparłem odrobinę niezręcznie. Jakoś nie miałem ochoty dyskutować o miłości z pijaną Luizą. Nie jeżeli sam byłem trzeźwy. 
— Wiesz, nie musisz się przejmować tym Adrianem — powiedziała, a ja natychmiast zesztywniałem. — Eryk mi mówił, że boi się twojej reakcji i tego jak to będziesz znosił — dodała, zapewne mając na myśli fakt, że Eryk obecnie pracował z… z nim. Jego imię nadal było zakazane, mimo iż nieświadoma tego Luiza wypowiedziała je na głos. — Ale zapewniam cię, że mój braciszek nie ma z nim obecnie nic wspólnego.
— Ufam mu — odpowiedziałem cicho.
Luiza swoim pijackim wywodem odrobinę wybiła mnie z rymu, ale też… uspokoiła. Naprawdę ufałem swojemu chłopakowi i usilnie wierzyłem, że dotrzyma danego słowa i nie wda się w żadną interakcję ze swoim byłym kochankiem. Słowa jego siostry przyniosły dodatkowo przyjemną ulgę. 
— No dobra, skoro mi zaraz zwiejesz, to chodź jeszcze na dancefloor! — zawołała, odrywając się ode mnie w pewnym momencie, po czym pociągnęła mnie za nadgarstek do środka budynku. 
***
W niedzielny poranek wstawało mi się odrobinę ciężej niż zazwyczaj, jednak spodziewałem się, że będzie gorzej. Przeżyłem zatem przyjemne zaskoczenie.
Tym razem to Eryk dla odmiany był już na nogach i czekał na mnie ze śniadaniem. Wczoraj siedział grzecznie w domu z Alicją, wypili wspólnie butelkę wina i oglądali filmy. Potem podobno pojechała do siebie taksówką. 
— Jak się czujesz? — zapytał, opierając się tyłkiem o zlewozmywak i siorbiąc kawę ze swojego kubka. 
— O dziwo, nie najgorzej. Nawet chyba w miarę się wyspałem — odparłem, podchodząc do niego i kradnąc mu buziaka. Potarłem jeszcze zaczepnie swoim nosem o jego, a potem chwyciłem go za dłoń w której trzymał kawę i bez pytania sam się napiłem. Eryk nie protestował. 
— Luiza już zapowiedziała, że wpada dzisiaj do nas, także pewnie oświeci mnie nawet najmniejszymi detalami. — Parsknął.
— Nie wątpię. Dobrze, że mnie tu nie będzie. Bez obrazy, to twoja siostra i kocham ją jak własną, ale mam jej dosyć na jakieś pół roku — powiedziałem pół żartem pół serio.
— Jestem w to skłonny uwierzyć. Naprawdę próbowała na siłę cię zapoznać z inną parą homosiów? — zapytał zaskoczony, przypominając sobie fragment naszej wczorajszej rozmowy, kiedy już wróciłem.
— Taaa… Ale uwierz mi, ani ja, ani ty byśmy się z nimi nie zaprzyjaźnili — zaznaczyłem szybko.
— Przyjaźnią się z moją siostrą, zatem nie mogą być do końca normalni — pojechał po Luizie. 
— Raczej nie w tym sęk, bo poznałem takiego Pawła i w zasadzie to z nim gadałem przez cały wieczór — zdradziłem, co spotkało się z zaciekawieniem w oczach Demińskiego. 
— Powinienem być zazdrosny? — spytał.
— On ma dziewczynę — wyjaśniłem, wywracając oczami. 
— Bo faktycznie żaden gej, nigdy nie był w związku z laską — zironizował, a ja posłałem mu tylko spojrzenie pełne politowania. — Oj no dobra, żartuję tylko.
Westchnąłem w odpowiedzi, ponownie go cmoknąłem i zdeklarowałem, że idę pod prysznic. 
Potem wróciłem w samym ręczniku wchłonąć przygotowaną dla mnie owsiankę, upiłem kilka łyków kawy i poszedłem szykować się na trening. 
W pół do dziewiątej ruszyłem w stronę centrum. 
Plusem przygotowań było to, że nie musiałem się zrywać o szóstej czy siódmej rano. Trening odbywałem o dziewiątej, a dopiero później zaczynałem pracę. Zaczął się wrzesień, zatem wszystkie wakacyjne grupy wypadły z grafiku i zostało już tylko kilka najbardziej zahartowanych. 
Póki co starałem nie przejmować się tym, że ucieka mi robota. Ba, ja w ogóle niczym ostatnio nie mogłem się przejmować, jednak wiedziałem, że po walce ten temat wróci. Bez względu na to, kiedy wypadnie moja druga kontraktowa walka, wiedziałem, że muszę utrzymać rytm dwóch jednostek treningowych dziennie. Wcześniej, gdy walczyłem amatorsko, ćwiczyłem pięć, sześć razy w tygodniu. Na zmianę przeplatałem kilka sportów i mieszałem je ze sobą. Teraz jednak musiałem wypracować dokładnie każdą z technik i z pięciu czy sześciu treningów zrobiło się dwanaście czy trzynaście. Oczywiście nie zmierzałem trenować tak samo ciężko każdego dnia, nie patrząc, w jakim okresie przygotowań się znajduję, bo to była najprostsza droga do przetrenowania. Musiałem być rozważny, jednak nadal pracowity. 
Treningów zatem przybywało, a pracy ubywało. To był zdecydowanie niekorzystny finansowo bilans. W tle gdzieś majaczył jeszcze fakt, że Eryk kończył praktyki i jak coś pójdzie nie tak i choćby przez miesiąc miał nie dostawać wynagrodzenia, to będziemy pogrążeni. 
Przepędziłem czarne myśli, kiedy tylko znalazłem się na macie. A konkretniej mówiąc w ringu, bo z rana zawsze trenowałem stójkę. Czułem się w tym coraz pewniej, a moje przeczucia potwierdzał trener Łukasz, który oznajmił, że zrobiłem duży postęp. 
Po treningu miałem dwie grupy jiu jitsu, a potem byłem już wolny. Nie musiałem już tu dzisiaj wracać.
No dobra, nie byłem do końca wolny. Obiecałem przecież, że przyjadę na rodzinny obiad i choć niekoniecznie miałem ochotę akurat dzisiaj jechać do rodzinnej wsi, to nie mogłem złamać słowa danego mamie. Poza tym, musiałem porozmawiać jeszcze z Markiem. 
Tak więc wróciłem na Dworską, przebrałem się, podroczyłem z Erykiem i ruszyłem z powrotem w trasę. 
Droga zajęła mi około czterdziestu minut. Tym razem Jackson i Jasper nie byli już tak wrogo nastawieni i gdy wysiadałem z auta, przybiegli do mnie, merdając ogonami. Pogłaskałem obydwu i ruszyłem do domu, bo rozejrzawszy się, dostrzegłem, że na podwórku nie dzieje się nic ciekawego. 
Wszedłem jak do siebie… no bo w sumie byłem u siebie, tylko że trochę rzadko tu zaglądałem. Moich uszu dotarły natychmiast żywe rozmowy, dochodzące gdzieś z głębi domu. Chyba z salonu. Ściągnąłem obuwie, stawiając je w miarę równo, bo jak byłem w stanie zmierzyć się ze złością Eryka, tak raczej nie chciałem narażać się mamie. 
— Ooo! Jest już nasz Robercik! — zawołała kobieta, kiedy akurat przenosiła jakiś półmisek z kuchni do salonu i zauważyła mnie, przechodząc przez korytarz. 
— Cześć wszystkim! — rzuciłem odrobinę przytłoczony, kiedy sam znalazłem się we wspomnianym pomieszczeniu. Okazało się, że mama mówiąc „rodzinny obiad”, miała na myśli… rodzinny obiad. W pełnym tego słowa znaczeniu. Chociażby fakt, że zorganizowała go w salonie, już mówił, że to nie byle jaki posiłek. Zazwyczaj w moim domu jadało się w kuchni. W salonie jedliśmy tylko przy okazji jakichś świąt, albo gdy nazjeżdżało się gości. 
Przy stole oprócz ojca, Rafała i Marka, dostrzegłem jeszcze Martę z jej mężem Mariuszem oraz dzieciakami, które biegały teraz z wrzaskiem dookoła stołu, obydwie bacie (moi dziadkowie zmarli dawno temu) oraz… laskę z którą chyba miał się żenić Marek. 
Po przywitaniu się, zająłem miejsce pomiędzy Markiem, a mamą i zacząłem w ciszy jeść. Choć kobieta była najlepszą kucharką świata, to wiedziałem, że nie mogłem zjeść wszystkiego, co położyła mi na talerz. Po pierwsze, porcja była dla trzech, a po drugie, wszystko było strasznie tłuste, jak na staropolską kuchnię przystało. A ja niestety nie mogłem sobie obecnie na to pozwolić. Dźgałem zatem pojedyncze ziemniaki, surówkę, która na szczęście była bez majonezu i ostatecznie zjadłem jedną czwartą schabowego, który zajmował pół talerza. 
— No co ty tak jesz, jakbyś chciał, a nie mógł? — zapytała mama, a ja parsknąłem pod nosem, bo faktycznie było tak, że chciałem, a nie mogłem. — Nie smakuje ci? — dodała odrobinę urażona.
— Nie, nie — zaprzeczyłem natychmiast. — Serio nie mogę tyle jeść. Za dwa tygodnie mam zawody i muszę zbić wagę — wyjaśniłem enigmatycznie, zamieniając słowo „walka” na „zawody”, bo wiedziałem, że zabrzmi to mniej… barbarzyńsko. 
— Tylko ciągle zawody i zawody — wtrącił ojciec. — A i tak nic z tego nie masz — dodał zrzędliwym tonem, a ja głęboko odetchnąłem. Nie chciałem pokazać, że w pewnym sensie zabolał mnie jego przytyk. 
— Bo jest chujowy — odezwał się Rafał, śmiejąc się przy tym.
— Wolę być chujowy w jiu jitsu niż być mistrzem w przerzucaniu gnoju — odparowałem mimowolnie, nim zdążyłem ugryźć się w język.
— Ej no! Tu są dzieci! — burknęła zirytowana Marta. 
— Faktycznie, bo ty zawsze mówisz do nich trzynastozgłoskowcem — odparł sarkastycznie Marek, biorąc moją stronę.
— Czym? — zdziwił się Rafał.
— Gó… — zaczął Marek, ale przestał, kiedy nadepnąłem go pod stołem. Cieszyłem się, że obstał za mną, choć nie warto było zaczynać teraz kłótni. — Wygugluj sobie — poprawił się. 
— Oj chłopcy, nie kłóćcie się — jęknęła błagalnie mama.
Przez resztę obiadu atmosfera się uspokoiła i nie wybuchła już żadna kłótnia. Pewnie dlatego, że ani ja, ani Rafał, ani Marek się nie odzywaliśmy. Siedzieliśmy tylko w ciszy i słuchaliśmy toczącej się rozmowy. Mama jak w zegarku co dwie minuty pytała czemu nie jem, a jak katarynka powtarzałem ciągle, że nie mogę, bo to, bo tamto. 
Po godzinie, gdy mama z Martą zaczęły zbierać naczynia i ogłosiły, że zaraz będzie ciasto i kawa, nagle wszyscy się gdzieś rozeszli. Rafał z Mariuszem poszli zapalić, ojciec poszedł gdzieś do obory (pewnie matka na niego nakrzyczy, gdy wróci, że tylko smrodu narobił), Weronika, bo tak nazywała się przyszła żona Marka, ćwiczyła swój instynkt macierzyński, zajmując się rozwydrzonymi dzieciakami Marty, a babcie zaczęły o czymś dyskutować, choć obydwie były przygłuche i prawdopodobnie rozmawiały na dwa różne tematy. Ale chyba im to nie przeszkadzało.
Ja też postanowiłem wykorzystać okazję. Klepnąłem sugestywnie Marka w ramię i dałem sygnał, żeby poszedł za mną. Skierowałem się na piętro do swojego starego pokoju, który w dużej mierze robił za graciarnię, bo stała tam teraz stara szafa, której chyba było moim rodzicom szkoda wyrzucić, kilka worków z nieużywanymi ubraniami, jakieś dwa duże kartony i parę innych rupieci. 
— Coś nie w humorze dzisiaj jesteś — zacząłem konwersacyjnym tonem, kładąc się w poprzek łóżka, uprzednio podkładając sobie pod głowę małą poduszkę, którą oparłem o ścianę. Marek przybrał niemal identyczną pozycję i westchnął ciężko.
— No… — mruknął w odpowiedzi i zaczął bawić się zapięciem od zegarka, który miał na nadgarstku. 
— Jest nawet ładna — rzuciłem niezobowiązująco, mając na myśli Weronikę.
— No… — odpowiedział dokładnie tak samo.
— Ale nie chcesz się z nią żenić — dodałem.
— No… 
— Zaciąłeś się? — spytałem z parsknięciem. Marek popatrzył na mnie trudnym do odgadnięcia spojrzeniem i wrócił do zabawy zegarkiem. — Dobrze to sobie przemyślałeś? — zagadnąłem poważniej. — Pamiętaj, że nic nie musisz. Jeżeli chcesz się z nią ożenić tylko dla świętego spokoju, to nie rób tego — poprosiłem, a Marek uśmiechnął się słabo, nadal na mnie nie patrząc.
— Łatwo ci mówić — odparł.
— Wcale nie. Ja wiem, że rodzice woleliby, żebym któregoś dnia przyprowadził do domu jakąś pannę i oświadczył, że zostanie moją żoną. Niestety musiałem ich rozczarować. Wolałem postawić na własne szczęście niż święty spokój — wyjaśniłem.
— Tylko że u ciebie to i tak bez różnicy. Równie dobrze mogłeś im nic nie mówić, bo cię tu nie ma, Robert. A ja tu utknę. Zostanę na tym zadupiu do usranej śmierci i będę niańczył dzieciaka i zarabiał na babę, która pewnie będzie mnie zdradzać na lewo i prawo, bo sam nie będę potrafił jej dotknąć, mając świadomość, że to przez nią spotkał mnie taki los — wybuchł i obdarzył mnie rozgoryczonym spojrzeniem.
— No to się wyprowadź.
— Niby gdzie? Nie mam roboty, a rodzice nie będę mnie już chcieli widzieć na oczy — odparł bezradnie.
— Pomogę ci, a rodzicami się nie przejmuj. Pogniewają się, pogderają pod nosem i im przejdzie — powiedziałem zachęcająco. 
— Niby jak mi pomożesz? 
— Wynajmiesz na początek jakiś pokój, a my ci z Erykiem ogarniemy jakąś robotę — zdradziłem.  
— To nic nie da… — burknął, na co ja westchnąłem.
— Młody, nie chcę, żebyś sobie zmarnował życie przez jedną nieprzemyślaną decyzję — powiedziałem spokojnie, choć czułem podenerwowanie. Nigdy nie byłem zbyt rodzinny, a jednak mój młodszy brat był osobą, na której zdecydowanie zależało mi najbardziej. Nie chciałem, aby robił coś tylko wyłącznie ze względu na naciskających go rodziców.
— Cóż, mogłem założyć gumkę. Skoro zachowałem się jak gówniarz, no to teraz muszę zmierzyć się z konsekwencjami — odpowiedział gorzko, a ja poczułem, że prawdopodobnie były to sparafrazowane słowa, którymi ktoś go obdarował. Brzmiały jak wypowiedziane przez ojca. Ewentualnie Rafała czy Martę.
— I ja się z tym zgadzam. Skoro jest dziecko, to oboje jesteście za nie odpowiedzialni, jednak to nie oznacza, że musisz poświęcać mu całe życie. Kurwa Marek, ty sam jesteś jeszcze dzieckiem! — rzuciłem, podnosząc się i siadając normalnie na łóżku. 
Marek też się podniósł i przejechał dłonią po swoich krótkich włosach.
— Słuchaj, doceniam, że chcesz mi pomóc, ale chyba nie mam wyjścia — zdradził zrezygnowany.
— Niby kiedy miałby być ten śmieszny ślub? — spytałem z wyczuwalną ironią w głosie.
— Październik albo listopad. Musimy się pospieszyć i załatwić to nim Weronika urodzi — odparł, a ja tylko pokręciłem głową.
— Proszę cię, przemyśl to jeszcze — poprosiłem niemal błagalnym tonem. 
— Myślałem nad tym… — przyznał. — Może wcale nie będzie tak źle? Rodzice zostawią mi gospodarstwo, jeżeli Rafał się nie ohajta, a nie oszukujmy się, on by chyba musiał zapłacić jakiejś lasce, żeby z nim wytrzymała — dodał prześmiewczo, aby zatuszować swoje rozgoryczenie. 
— Nie nadajesz się do tego — zaprzeczyłem natychmiast. — Taki z ciebie rolnik jak ze mnie baletnica. 
— Wszystkiego się nauczę — stwierdził.
— Ja wcale nie wątpię, że byś się nauczył. Ja też bym się nauczył, gdybym chciał. Ale nie chcę. Mam inną pasję. Tak samo jak ty. To że jesteśmy wieśniakami, nie oznacza, że musimy zostać na wsi — argumentowałem. 
— Wiesz, jaką wojnę rozpętam? — spytał z przestrachem. — Nie chcę odwracać się od rodziny — dodał zrezygnowany.
— A ja ci mówię, że to obejdzie się zdecydowanie mniejszym echem, niż ci się wydaje — zapewniłem. — Ja wiem jaki jest ojciec i wiem, że jak coś czasami jebnie to ręce opadają. On chce dla nas dobrze, jednak to nie oznacza, że jest nieomylny. Nie żyjemy w średniowieczu. Będzie musiał przywyknąć do świadomości, że nie odpowiada za los swoich dzieciaków — wytłumaczyłem swój punkt widzenia.
— Ale nie powinienem uciekać od odpowiedzialności — powtórzył to samo, co powiedział kilka minut wcześniej.
— To że nie ożenisz się z laską, z którą nic cię nie łączy prócz dziecka, nie jest uciekaniem od odpowiedzialności. Nadal będziesz ojcem. Będziesz musiał brać aktywny udział w wychowywaniu swojego dziecka, jednak to wcale nie oznacza, że masz przy tym zabawiać jego matkę — rzuciłem oschle. Zdawałem sobie sprawę, że mój punkt widzenia był dosyć samolubny. Niestety nie obchodziło mnie szczęście Weroniki tylko mojego brata. A wiedziałem, że z nią szczęśliwy nie będzie. 
Dalszą konwersację przerwała nam Marta, która weszła do pokoju bez pukania.
— O, tu jesteście. Chodźcie na dół, mama was szuka — rzuciła beznamiętnie, po czym zawróciła się i ruszyła z powrotem na dół.
— Przemyśl to, tylko o to cię proszę — powtórzyłem, wstając. 
— Przemyślę — obiecał Marek, choć nie byłem pewny, czy przypadkiem nie mówi tego tylko po to, abym dał mu spokój. 
Pozostawało mi jedynie liczyć, że mój mały braciszek nie postanowił ostatecznie, że chce wziąć ten ślub i faktycznie dojdzie do właściwych wniosków. Był wart o wiele więcej, niż w tej chwili mu się wydawało. Nie zasługiwał, aby spędzić całe życie u boku kobiety, do której nic nie czuje i na gospodarstwie, o którym nie ma pojęcia. 
_____________

Wyszło znacznie dłużej niż ostatnio, ale to chyba raczej na plus, nie? :)
Dzisiaj taki mały przerywnik od akcji głównej, ale obecnie piszę sobie szesnasty rozdział i chłopakom przyda się taka chwila oddechu. Nie żebym Was straszyła :D
Luiza wyoutowała Roberta, co niekoniecznie mu się spodobało, ale też dostrzegł, że nie miało to dla niego jakichś przykrych skutków. A przynajmniej na razie nie miało. 
A Marek nadal jest zdecydowany na ślub, mimo iż nawet nie stara się ukrywać, że Weronika z pewnością nie jest kobietą jego marzeń. Uważacie, że powinien posłuchać Roberta, czy jednak ugiąć się woli rodziców? 
Tak na zachętę dodam, że za tydzień zacznie się dziać.
Liczę jak zwykle na Waszą opinię w postaci komentarzy i pozdrawiam! :)

8 komentarzy:

  1. No pewnie, ze na plus może być jeszcze dwa razy dłuższe:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym miała tylko tyle czasu i weny z pewnością pisałabym więcej :D

      Usuń
  2. Ok, postanawiałam sobie od jakiegoś czasu, że nadrobię i w końcu nadrobiłam. Robert jest przemiłą postacią, nie da się go ne lubić, ale czuję też sporą sympatię do Eryka i nie osądzałabym go tak szybko. Jasne, ma swoje za uszami, ale kto nie ma? Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Odnoszę jednak wrażenie, że się stara, choć nie jest to typ, któremu przychodzi to naturalnie, więc tym bardziej mu wierzę. Może znowu noga mu się podwinie, a może nie, różne rzeczy nami kierują. Szkoda tylko Roberta, bo to taki kochany misiek.
    Druga rzecz, która mi na ten moment przychodzi do głowy: rodzina Roberta jest cudowna. Może to dlatego, że nie mam za bardzo kontaktu z mieszkańcami wsi, ale straszliwie mi się podoba, a czytanie o nich to czysta przyjemność. Nie mówiąc o tym, że takie środowisko daje ogromne fabularne pole do popisu i osobiście czekam z ogromną niecierpliwością na to, jak rozwinie się wątek brata Roberta - Marka? - i jego przyszłego ślubu. Mam nadzieję, że skorzysta z rady Roberta, bo słusznie prawi i dobry z niego brat.
    Kariera Roberta jest z kolei czymś, po czym nie mam pojęcia, czego się spodziewać i czym to się je, więc po prostu chłonę i przyjmuję wszystko, czym w nas rzucisz ;)
    Życzę weny i zapewniam, że czytam, co parę rozdziałów co prawda, ale zawsze ;) Powodzenia, wszystkiego dobrego i czekam na kolejny ;)
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, bardzo się ciesze, że ktoś w końcu docenił i Eryka :D
      Zdradzę, że sama mam do niego ogromną słabość, bo bez przerwy "będąc" Robertem, jeszcze przyjemniej mi się pisze sceny w których jest Eryk.
      Bardzo mnie też cieszy, że polubiłaś ród Kwiatkowskich :D
      Ja za to mam styczność z mieszkańcami wsi, bo sama wychowałam się na wsi, zatem staram się jak mogę, aby oddać choć trochę te realia. Mogą wyglądać do bólu stereotypowo... no ale właśnie w dużej mierzy tak nadal jest na wsiach. Same stereotypy na około.
      Wątek kariery Roberta też będę pchała na przód.
      Wpadaj, kiedy zechcesz :)
      Dziękuję i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Luizka nie powinna nic gadać o Robercie bez pozwolenia, był jako osoba towarzysząca i tyle.Bez problemu dogadał się z połową jej znajomychXD A Pawłowi powiedział tyle ile chciał.Niech się dziewczyna bardziej nie rozkręca, bo brak konsekwencji nie oznacza nie oznacza, że wszystko jest okej.Angielskie słówka są prze głupie, ale robią swoją robotę ;)
    Tak jak bracia przy rodzinnym obiedzie oraz ich boskie potyczki, bo reszta gromady tylko żeby się przyczepić i mama, która próbuje ich okiełznać ;D bardzo mi się podoba.
    Marka jest mi szkoda niech ucieka od tego ślubu.Oczywiście w wychowaniu potomka będzie musiał pomóc.Bo tak jak ‘ucieczka’ z pierwszego powodu to nic złego, tak zostawienie dziecka jest powiedzmy-słabe.A starszy brat robi dobrze namawiając go do odpuszczenia sobie.W ogóle Marek jest strasznie niepewny siebie :| Robert i Eryk jakie słodkie stworzenia jak są razem.
    Spoko, spoko długie rozdziały są spoko (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, Luiza nie powinna, jednak jej się wydaje, że ona chce po prostu dobrze.
      Sama mam ubaw z tych angielskich słówek :D
      Marek jest jeszcze bardzo młody i nagle został rzucony na głęboką wodę. Słyszy mnóstwo sprzecznych komunikatów i w ostateczności sam już nie wie co ma robić. Z jednej sam czuje, że nie jest gotowy do roli głowy rodziny, a z drugiej boi się zawieść własnych rodziców.
      Cóż, trzeba będzie czekać na rozwój akcji :)
      Dziękuję jak zwykle i pozdrawiam!

      Usuń
  4. Marek x Weronika <--- szipuje to
    A tak na serio, to mam nadzieję, że nawet jak nie weźmie tego ślubu (co chyba zniszczy lasce życie, ale kto by się tam przejmował jakąś babą z trzeciego planu. PHI -,-") to pomoże się zająć dzieckiem... naprawdę, mam w bliskiej rodzinie taki przypadek, że facio zostawił dziewczynę samą w ciąży (dodam, że jestem z miasta powyżej 500 tys, co podejrzewam, że ma tutaj znaczenie) i do teraz nie ułożyła sobie życia ^^ gdyby nie miała bardzo dużego wsparcia rodziców, to naprawdę nie wiem, jak by sobie poradziła... A na wsi to będzie jeszcze gorzej :/ także bardzo współczuje Weronice, mam nadzieję, że Marek jej pomoże :c Nawet bez ślubu można dużo zrobić, byle nie zostawił jej samej...
    No co poza tym mogę dodać... myślę, że już nikt się nie łudzi, że obejdzie się bez dram. Pozostaje zapiąć pasy i czekać na kolejny rozdział :D

    Swoją drogą, to jeśli chodzi o te notki (?) pod opowiadaniem... tak szczerze, to myślę, że trochę za dużo zdradzają XD np to:
    "Luiza wyoutowała Roberta, co niekoniecznie mu się spodobało, ale też dostrzegł, że nie miało to dla niego jakichś przykrych skutków. A przynajmniej na razie nie miało."
    No właśnie. NA RAZIE. Mogłaś tego nie pisać XDD spoiler tak trochę xd
    Pewnie gdyby nie tego typu wstawki, 90% czytelników by myślało, że to tylko fluff, tęcza i jednorożce. A potem byłoby BUM XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że widzisz też jak to może wyglądać z perspektywy Weroniki. Co prawda mamy tutaj punkt widzenia Roberta, który ma ją gdzieś i dla niego liczy się tylko Marek, to jednak nie wolno zapominać, że sama Weronika jest tak samo winna (albo niewinna - zależy jak to to patrzeć) jak Marek. Pewnie nie jest też głupia i widzi, że jej przyszły mąż wcale nie jest w niej zakochany do szaleństwa. Ona pewnie też została postawiona pod ścianą we własnej rodzinie i stąd wspaniały pomysł ze ślubem młodych.

      A co do tych notek, to szczerze powiedziawszy, ja postrzegam je zupełnie inaczej :D Przyznam, że celowo podsuwam takie rozwiązania jak z tym "NA RAZIE", choć robiąc to, czasami w ogóle nie mam zamiaru kontynuować danego wątku, a jedynie właśnie zaalarmować czytelnika, że coś tu się MOŻE (wcale nie musi) wydarzyć.
      Ale dobrze, że o tym piszesz, bo może powinnam być totalnie neutralna i nie powinnam nic sugerować. Obiecuję nad tym popracować! :D
      Pozdrawiam! :)

      Usuń