12 maja 2018

Osobliwość: Bonus 1

Nagłe wypadki

Było coś dołującego w fakcie, że mimo znikomego doświadczenia, byłem lepszy od niejednego beztalencia z jakimi przyszło mi się na co dzień mierzyć. A już w ogóle płakać mi się chciało, kiedy tylko docierało do mnie, że te beztalencia zarabiały jakieś pięć razy więcej ode mnie. A to wszystko dlatego, bo ktoś sobie wymyślił, że muszę złapać trochę praktyki, nim zostanę wpuszczony na rynek pracy. Błagam! Miałem więcej praktyki niż niejeden z tych profanatorów architektury. 
Niestety nie pozostawało mi nic innego, jak posłusznie podkulić ogon i odbębnić ten obóz pracy, pozwalając przy tym na totalny wyzysk człowieka. 
Podkulanie ogona nie leżało w mojej naturze i gdyby nie sytuacja bez wyjścia,
pewnie dawno wywaliliby mnie za jakieś pyskówki czy nieadekwatne komentarze. Jedyną okolicznością, jaka trzymała mój temperament w ryzach, był ten głupi uśmieszek Tomasza, kiedy tylko zmuszałem się, aby iść na rodzinny obiad. 
Jeszcze będzie żałował, że we mnie zwątpił. Ale wtedy to ja poślę mu spojrzenie pełne pogardy. Nie żebym teraz tego nie robił, ale z pewnością nie miało ono takiej mocy, jak gdybym prześcignął mojego reproduktora w jego dokonaniach. 
Kiedy tylko opuściłem biuro, zacząłem zmagać się z pewnym dylematem. Do wypłaty zostało mi jeszcze trochę czasu, lecz środki finansowe kończyły mi się w zastraszającym tempie. Zatem lepiej było zostawić jakieś oszczędności, tak na nagły wypadek, czy… miałem je wydać na fryzjera? 
Hmm… w sumie wizyta u fryzjera była nagłym wypadkiem. Miałem już totalnie za długie włosy o jakieś pięć milimetrów. Nie mogłem na siebie patrzeć w lustrze. 
No dobra, Robert zrozumie. Zresztą pewnie nawet nie zauważy. W sumie to i lepiej. Gdyby tylko biedak wiedział, jak jego ukochany Eryk szasta pieniędzmi na lewo i prawo... A przynajmniej takimi wyimaginowanymi, bo obecnie czaiłem się niczym partyzant, żeby przedostać się autobusem bez biletu i nie naciąć się na kanara. Byłem w tym mistrzem. 
Po kilkunastu minutach dotarłem wreszcie do salonu, którego byłem stałym klientem. Poczekałem chwilę, aż fryzjer, który mnie zawsze ścinał, skończył pracować i wreszcie zaprosił mnie na fotel. Problem z moimi włosami był taki, że rosły zdecydowanie za szybko, co powodowało, że musiałem je często wyrównywać. Kiedy przeczekałem choćby kilka dni dłużej, coś we mnie pękało. Dosłownie słyszałem w nocy, jak na złość rosną szybciej. 
— Ale ja ci zazdroszczę tych włosów — westchnął rozmarzony Maciek… Mateusz? Nie wiem. Jakoś tak. Zawsze miałem problem z rozróżnianiem tych imion. — Strzyżemy tak jak zawsze? — dopytał, nie słysząc żadnej reakcji z mojej strony.
— Tak — powiedziałem rzeczowo i z powrotem zamilkłem. 
Byłem ostatnią osobą do kierowania się stereotypami, ale akurat to mój fryzjer musiał okazać się gejem. Nie żebym miał z tym problem, bo to by był szczyt hipokryzji. Miałem problem z tym, jak na mnie patrzył. Nawet nie próbował ukrywać tego, że mu się podobam.
I… nie mogłem mu nic powiedzieć. Bo powiedziałbym mu coś niemiłego, a na szali leżały moje włosy. Wolałem zacisnąć zęby i przecierpieć, niż narażać się na jego zemstę po odtrąceniu. Przecież gdyby przejechał mi gdzieś za blisko maszynką choćby o milimetr, dostałbym zawału. Chociaż nie — wpierw złapał bym za jakieś ostre nożyczki i wbił mu je w tętnicę, a później patrzył, jak się wykrwawia. Dopiero potem sam bym umarł z poczuciem ulgi, że zdążyłem wymierzyć adekwatną karę. 
Maciej/Mateusz — niepotrzebne skreślić — był też zarazem jedyną osobą, której ufałem w kwestii włosów. Minęło dużo czasu nim inni pseudo-styliści fryzur przestali znęcać się nad moją głową. Mogłem się ostatecznie poświęcić i dać się trochę popodrywać w imię świętego spokoju z fryzurą.
— … żeby osiągnąć taki efekt na włosach u kogoś innego, muszę go z godzinę stylizować, a u ciebie przejadę dwa razy grzebieniem i po wszystkim — tłumaczył mi coś tam, kiedy skończył swoją usługę. Nie słuchałem go dokładnie, bo zastanawiałem się, czemu wciąż dotyka moich włosów, skoro skończył. — Stosujesz jakieś specjalne produkty? — dopytał.
— Po prostu gdy się budzę, to już tak wyglądam — odpowiedziałem z przesadnie uprzejmym uśmiechem. Maciej/Mateusz zachichotał. 
— Marcin, jak skończysz, to podejdź do czwartego stanowiska. — Marcin? Z moją pamięcią było gorzej niż podejrzewałem. Czy to mogły być początki jakieś demencji starczej? A co, jak mi się pogorszy i przez przypadek Roberta nazwę jakimś Romanem albo Radosławem? I jak ja mu się wytłumaczę, że nie chodzi o kochanka, tylko cierpię na zaburzenia pamięci? 
— No dobra, obejrzyj się jeszcze dokładnie, czy pasuje — polecił ostatecznie Marcin, a ja chętnie skorzystałem z dodatkowego lustra, jakie mi podał. Efekt końcowy wyglądał okej. 
— Jest w porządku, dzięki — powiedziałem grzecznie, po czym zmyłem się uregulować rachunek. 
Od razu było mi lżej, mając świadomość, że ujarzmiłem swoje niedoskonałości.
***
Byliśmy już po kolacji, więc przetransportowałem się na kanapę z dwoma kubkami herbaty, włączyłem TV i wygodnie się usadowiłem, czekając, aż Robert wyjdzie z łazienki.
Wyszedł po pięciu minutach w samych bokserkach i dołączył do mnie. Wpierw podszedł jeszcze do komody, aby zabrać z niej swojego laptopa, a ja właśnie zauważyłem, że cały jego lewy bok był posiniaczony. Wybroczyny ciągnęły się od żeber, znikały za materiałem bokserek i pojawiały się z powrotem na udzie, sięgając niemal kolana.
— Co ci się stało? — spytałem nieco zaalarmowany. Dobra, już niejednokrotnie bywało tak, że wracał z tych swoich treningów z podbitym okiem, albo jakimiś innymi siniakami, ale jeszcze nigdy nie wyglądał, jakby wpadł pod samochód lewym bokiem.
— Chłopaki mnie trochę okopali — odpowiedział zdawkowo.
— Trochę? — dopytałem sarkastycznie, unosząc znacząco brew.
— Hej, nie byłem dłużny — stwierdził i na potwierdzenie swoich słów, wystawił sugestywnie prawą nogę i spojrzał wymownie na swoją piszczel… która oczywiście była cała posiniaczona. To miało mi chyba zasugerować, że zrobił taką samą krzywdę swoim kumplom.
— Wy się kopaliście, czy rzucaliście w siebie kamieniami? — parsknąłem. Robert nie odpowiedział, a jedynie posłał mi spojrzenie pełne politowania. 
Nie rozumiałem, jak on pozwalał to sobie robić tak za darmo. Co było przyjemnego w tym, że ktoś obijał ci ryj, albo o mało nie łamał żeber? Choć z drugiej strony ta jego niezłomność w tej płaszczyźnie mi imponowała. 
Uwielbiałem go pod wieloma względami, ale jedną z cech, za którą kochałem go najbardziej, była ta jego pasja. Coś we mnie rosło, kiedy tylko słuchałem, jak mówił o tym swoim jiu jitsu czy MMA. Tak bardzo się wtedy emocjonował, że mogłem go słuchać godzinami, mimo iż rozumiałem wtedy tylko jakieś podstawowe wyrażenia w zdaniach, jakie wypowiadał. 
On po prostu tym żył. Kiedy tylko na niego patrzyłem, ogarniała mnie zazwyczaj euforia połączona ze smutkiem. Euforia, bo byłem nim urzeczony i cieszyłem się, że czuł się w czymś dobrze i mógł się realizować. Smutek… bo bałem się, że aspekt finansowy ostatecznie go zje i zniechęci. Nie znałem się na MMA, ale wiedziałem, że nie jest to najlepiej opłacalny zawód świata. Dobrą kasę zarabiali na tym tylko ci najpopularniejsi. Cholernie chciałem, żeby i jemu się udało i żeby mógł za kilka lat nie robić nic innego, poza chodzeniem na te swoje treningi i jeżdżeniem od czasu do czasu na zawody. Ale potrzebował do tego cholernego szczęścia. W jego talent nie wątpiłem. Nie było opcji, że był słaby, kiedy tyle czasu poświęcał samodoskonaleniu. Zresztą tu nawet nie chodziło o same aspekty techniczne, bo o nich nie miałem zielonego pojęcia, ale jego fenomen zdradzało mnóstwo innych, na pozór nieistotnych rzeczy. Chociażby to, jak się poruszał. Jego chód był męski, ale przy tym jakiś taki sprężysty, jakby z gracją. Albo jego refleks, czy jak to nazywałem „stan czuwania” — nie dało się go zaskoczyć, czy podejść od tyłu. On zawsze wszystko słyszał i widział. 
Albo to jak śmiesznie marszczył czoło, kiedy nad czymś intensywnie myślał. Ta charakterystyczna zmarszczka pojawiała mu się tylko wtedy, kiedy dogłębnie analizował jakąś kwestię związaną ze swoją pracą.
— Co się tak zamyśliłeś? — zapytałem zaciekawiony, widząc jego pełne skupienie, kiedy przeglądał coś na laptopie.
— A nic takiego… — mruknął. — Oglądam rękawice bokserskie. Będę musiał w końcu wymienić swoje, bo są już w opłakanym stanie i teraz jest fajna promocja… no ale zaczekam. Może za miesiąc coś odłożę — dodał nieco zrezygnowany.
Kurwa. Jebany fryzjer.
— Ale za miesiąc nie będzie promocji — zauważyłem.
— No to trudno. Teraz nie mamy kasy — uznał, udając, że wcale go to aż tak nie rusza.
— Ile kosztują? — spytałem wprost.
— Normalnie sto osiemdziesiąt, a teraz stówę — powiedział.
— No to chyba lepiej żebyś teraz wydał stówę, niż za miesiąc prawie dwa razy tyle? — wydedukowałem.
— Albo mógłbym kupić tańsze… za cztery dychy — dodał markotniej.
— Ja tam się na rękawicach nie znam, ale nie trzeba być Sherlockiem, żeby wiedzieć, że jak jest tak duża dysproporcja w cenie, to te za cztery dychy muszą być chujowe — stwierdziłem, na co Robert parsknął. — Poza tym, z jakiegoś powodu zainteresowałeś się tymi droższymi — dodałem.
— No i chuj z tego. Nie będę się zerował. A co jak będzie jakiś nagły wypadek i będziemy potrzebować kasy? — zapytał, a ja powstrzymałem głupie parsknięcie.
Jeżeli mój fryzjer był nagłym wypadkiem, to jak miałem nazwać potrzebę chronienia dłoni Roberta, żeby nie zrobił sobie krzywdy?
— Kup je. Dołożę ci — powiedziałem, mając nadzieję, że po prostu się posłucha i nie będzie wnikał. Ale to był Robert, nie mogłem liczyć, że nie zacznie zadawać pytań.
— A ty niby skąd masz kasę? — zapytał podejrzliwie. 
— Zarobiłem, uprawiając nierząd — odpowiedziałem, używając pięknego eufemizmu. Robert obdarował mnie w odpowiedzi tym swoim wymownym spojrzeniem. Ono było takie bezcenne, że czasami celowo go do tego prowokowałem. — Oj no… — jęknąłem. — Dostałem wyrównanie ze stypendium. Niedużo, ale starczy na twoje rękawice — dodałem.
— Nie ma czegoś takiego jak wyrównanie za stypendium — powiedział bardzo racjonalnie, za co miałem ochotę mu przywalić. Dlaczego on zawsze stawał się podejrzliwy, kiedy nie powinien? Koleś, ja tu dla ciebie z miłości wymyślam historię, żeby zrobić ci dobrze. Weźże kup te rękawice i nie dociekaj. 
Musiałem pójść po najniżej linii oporu.
— A skąd ty to możesz wiedzieć? Z tego co wiem, to w życiu nie dostałeś stypendium naukowego — zaznaczyłem wrednie. Żałowałem tych słów już w momencie ich wypowiadania, ale nie miałem wyjścia. Gdybym mu powiedział, że żadnych pieniędzy nie ma, to by nie kupił sobie tych pieprzonych rękawic.
— Okej. W końcu ty tu jesteś mądry, więc skoro twierdzisz, że stać cię na to, aby mnie zasponsorować, to nie będę się opierał — powiedział, niejako mi ripostując. 
Potem zamilkł, ale po jego minie widziałem, jak starał się ukryć, że go uraziłem. Cholera. Jak go teraz ugłaskać? Myśl, Eryk! Mógłbym po prostu… NIE! Stać cię na więcej. Wysil swoje szare komórki. No ale najprostszym sposobem było… Kurwa, uważasz się chyba za inteligentnego człowieka — następny pomysł. Choć z drugiej strony, czasami najprostsze i najbardziej prostackie rozwiązania były najlepsze. 
— Obciągnąć ci? — zapytałem wprost po kilku minutach, uznając, że nie ma co kombinować.
Robert popatrzył na mnie pozornie obojętnym wzrokiem. A ja już wiedziałem, że zastanawiał się, czy ma się dalej obrażać, czy ulec i skorzystać z odrobiny przyjemności. Wiedziałem, że pęknie.
— Skoro nalegasz — powiedział niby z łaską, na co ja przysunąłem się do niego z tryumfalnym uśmiechem na twarzy, po czym zabrałem laptopa z jego kolan i odstawiłem go na stolik, by następnie położyć znacząco dłoń na jego udzie.
***
— … no i właśnie dlatego mam już dosyć tego tygodnia. — Alicja właśnie zakończyła swój lament. Siedzieliśmy w jej pokoju i piliśmy herbatę. A przynajmniej ja. Co prawda wolałem kawę, ale Alicja robiła paskudną, czego nie omieszkałem jej kiedyś wypomnieć, więc piłem coś mniej kofeinowego. 
Zresztą bardziej w tym momencie nurtował mnie fakt, że podała mi napar w innym kubku, niż sobie kawę. Przecież wiedziałem, że miała dwa takie same. Kurwa, jak mi to wybitnie nie pasowało. Aż miałem ochotę wziąć ten jej pieprzony kubek i iść przelać tę jej pieprzoną kawę do drugiego, takiego samego jak mój. Czy to ja byłem jakiś dziwny, czy to inni ludzie mieli po prostu upośledzony zmysł estetyczny?
— Co za głupia krowa — uznałem, nie wypadając z rozmowy. — Nie możesz dosypać jej do wody jakiegoś środka na przeczyszczenie? — zaproponowałem, nawiązując do jej współpracownicy, z którą była w konflikcie.
— Dlaczego miałbym to robić? — zapytała zdziwiona.
— No żeby się jej odwdzięczyć — powiedziałem prosto.
— Ale ja się nie chcę na niej mścić! Chcę tylko, żeby zajęła się sobą i przestała mi robić przytyki — zaznaczyła. Hmm… no cóż. Może dla niej była to zemsta, ale ja lubiłem określać to odwdzięczaniem się. Zawsze się odwdzięczałem. Jeżeli ktoś był dla mnie miły, to i ja byłem miły. Jeżeli ktoś mi podpadł, odwdzięczałem się z nawiązką. 
— Przykro mi. Mam same niehumanitarne pomysły — wyznałem, na co Alicja parsknęła. 
— A co tam u ciebie? — zmieniła temat. — Weź mi powiedz coś dobrego, tak na poprawę humoru — poprosiła. Cóż, nie miałem dla niej dobrych wiadomości.
— No właśnie mam do ciebie prośbę — zacząłem trochę niezręcznie. — Dałabyś radę pożyczyć mi ze dwie stówy do końca tygodnia? Muszę iść do dermatologa, bo wyskoczyła mi jakaś paskudna wysypka na tyłku i udach. To chyba przez nowy płyn do płukania — zmyśliłem, zakładając, że raczej nie każe mi ściągać majtek, żeby udowodnić swoje słowa.
— O kurczę, aż tak się urządziłeś? Mogę ci pożyczyć, ale serio oddaj, jak najszybciej będziesz mógł, bo też nie chcę się zerować na koniec miesiąca — poprosiła, ulegając.
— Jasne, nie ma sprawy. Sam dostanę zaraz wypłatę, to ci oddam — obiecałem, odetchnąwszy z ulgą.
Nie lubiłem nikomu nic pożyczać i szczerze nienawidziłem pożyczać od kogoś. Na szczęście było niewiele takich sytuacji, które zmuszały mnie do podejmowania takich kroków, ale i tak odczuwałem z tego tytułu dyskomfort, równający się mojej wyimaginowanej wysypce. 
Musiałem jakoś zdobyć kasę na rękawice Roberta, żeby nie wzbudzać jego podejrzeń i żeby Alicja nie dowiedziała się, na jaki cel rzeczywiście potrzebowałem pieniędzy. Gdyby tylko Robert się dowiedział, nie kupiłby ich sobie, a Alicja… no ona pewnie i tak pożyczyłaby mi kasę, ale zrobiłaby to o wiele nie chętniej. Z jakiegoś powodu nie przepadała za Kwiatkowskim. Nie rozumiałem, jak można było za nim nie przepadać, ale najwidoczniej wzbudzał w niej jakiś niepokój. Może zdawało jej się, że jest trochę oderwany od rzeczywistości z tym swoim MMA? Tak czy inaczej, moje małe kłamstwo miało w założeniu zrobić dobrze wszystkim. Alicja nie miała wyrzutów sumienia, Robert miał swoje rękawice, a ja miałem ścięte włosy. 
Byłem stworzony do zarządzania ludźmi. 
***
Tak bardzo się cieszyłem, że był piątek i mogliśmy sobie jutro poleżeć trochę dłużej. A przynajmniej ja, bo ten wariat postanowił, że musi jutro o ósmej jechać na trening. Ja rozumiałem, jakby musiał jechać trenować kogoś, ale nie… on jechał sam się potarzać po macie. W sobotę. O ósmej rano. No nienormalny. 
A teraz — jako że w naszym mieszkaniu temat sportów walki był przecież taki niespotykany i rzadki — oglądaliśmy jakiś program, w którym bili się jacyś zawodnicy i ten, który wytrwał do końca, wygrywał kontrakt w jakiejś tam organizacji. 
Prawie mogłem się skupić. Prawie, bo mój wzrok mimowolnie uciekał na ścianę i włączała mi się poziomica. 
Ostatnio Robert brał coś z komody, na której stał wazon z kwiatem i musiał przesunąć ten wazon w taki sposób, że kwiat tknął obraz, jaki wisiał nad komodą, i w efekcie go odrobinę przekręcił. Zauważyłem to dopiero teraz i walczyłem ze sobą od kilkudziesięciu minut, żeby go zignorować.
Niestety poległem.
Robert popatrzył na mnie zdziwiony, kiedy wstałem niespodziewanie i podszedłem do ściany, żeby poprawić ten pieprzony obraz. 
— Ani słowa — rzuciłem dyktatorskim tonem, kiedy usiadłem z powrotem na kanapie i dostrzegłem, jak Robert głupkowato się szczerzy. Na szczęście nic nie powiedział. 
Zresztą stracił mną zainteresowanie, bo akurat w odcinku nadszedł moment walki. Zawsze najbardziej się nim fascynował. 
— Dobrze, że ty nie masz takich uszu — wtrąciłem po kilku chwilach, komentując małżowiny uszne jednego z zawodników na ekranie, na co Robert się zaśmiał. 
— A co? Nie kochałbyś mnie już? — spytał chytrze.
— Nie no… kochałbym — mruknąłem niby niechętnie. — Trochę mniej, ale kochałbym — dodałem arogancko, co tylko wywołało u niego większy chichot. 
— Pocieszę cię — zaczął zwyczajnie. — Jeżeli do tej pory nie zrobiły mi się kalafiory, to najprawdopodobniej już się nie zrobią — dodał. 
— Oby, bo zacząłbym zbierać na twoją operację plastyczną — powiedziałem, brzmiąc próżnie. Ale wiedziałem, że przy Kwiatkowskim mogę sobie pozwolić na takie odzywki. On wiedział, że nawet jak mówiłem coś wrednego, to i tak go uwielbiałem. No bo błagam, byłem charakterny, ale nie byłem aż tak zadufany, żeby rzucać chłopaka, bo zdeformowały mu się uszy. Niemniej jednak cieszyłem się, że jego uszy wyglądają… jak uszy.
Swoją drogą, ciekawiło mnie, dlaczego ten defekt nazywano kalafiorami. To strasznie śmiesznie brzmiało. Praktycznie każdy kumpel Roberta, jego rywale na zawodach czy nawet ci zawodnicy z programu, jaki właśnie oglądaliśmy, mieli zdeformowane uszy. 
Kiedy zauważyłem tę prawidłowość jakiś czas temu, zapytałem Kwiatkowskiego, o co z tym chodzi, a on wyjaśnił mi, że ta charakterystyczna opuchlizna, zwana właśnie kalafiorami czy też uszami zapaśnika, była po prostu mechanicznym uszkodzeniem, wynikającym z pęknięć chrząstki, spowodowanej otarciami, naciskiem czy uderzeniami. Podobno w chrząstce wytwarzał się płyn limfatyczny, który trzeba było regularnie ściągać strzykawką. Trochę mnie to przerażało, więc cholernie cieszyłem się, że Robert nie musiał zmagać się z tym problemem.
— Przypomniało mi się — zaczął — jak na mojej drugiej walce trener tego kolesia, z którym walczyłem, kazał mu mnie obalać, bo na pewno jestem chujowy w parterze — dodał, śmiejąc się.
— Stwierdził to na podstawie tego, że nie masz zjebanych uszu? — upewniłem się, przypomniawszy sobie, że kalafiory stanowiły dla wielu powód do dumy i wyznacznik doświadczenia w sportach walki. 
— Dokładnie. Ale szybko wyprowadziłem go z błędu, bo ten chłopak rzeczywiście mnie obalił i nadział się na moją gilotynę — dodał z dumą, a ja nawet zrozumiałem, że chodziło mu o jakieś duszenie. Ha! Ale ja byłem mądry. Nie no, zapamiętywałam zazwyczaj tylko jakieś głupie czy śmieszne nazwy.
Potem Robert znowu skupił się na walce, zmienił swoją pozycję, usadawiając się bardziej bokiem i kładąc mi stopy na udach, a potem wgapił się jak zahipnotyzowany w telewizor. 
A ja skupiłem się… na jego stopach. 
Były trzy rzeczy, które absolutnie mnie obrzydzały. Oczywiście mój zmysł perfekcjonisty i pedanta sprawiał, że nienawidziłem znacznie więcej rzeczy — a zwłaszcza ludzi i chyba byłem socjopatą — ale miałem swoją złotą trójkę.
Po pierwsze, był to szeroko pojęty brud. Nie było na przykład szansy, żebym napił się z jakiejś szklanki, albo użył widelca na których dojrzałem jakieś zacieki. Publiczne toalety wywoływały we mnie przerażenie. Nienawidziłem też, kiedy ktoś się o mnie otarł, choćby przypadkiem, w komunikacji miejskiej.
Po drugie, istniał jeden skuteczny sposób, aby wywołać u mnie wymioty. Wystarczyło, że znalazłem włos w swoim jedzeniu. 
Po trzecie… obrzydzały mnie męskie stopy. To była najbardziej obleśna część męskiego ciała. Nie rozumiałem, czemu faceci nie potrafili o nie dbać. Ja lubiłem ładne rzeczy, a patrząc na odciski, nierówne, często za długie paznokcie — połową sukcesu było, gdy nie było za nimi brudu — otarcia czy popękane pięty, moje biedne oczy były narażone na coś zupełnie odwrotnego. Mdliło mnie na samą myśl. Swoją drogą, podobnie miałem z dłońmi.  
W przypadku Roberta na szczęście nie można było mówić o brudzie. Z racji na wykonywany zawód potrafił brać prysznic trzy razy dziennie. Dotykanie go, czy nawet samo przebywanie w jego pobliżu było czystą — dosłownie — przyjemnością.
Nie mógł mnie też obrzydzić żadnym włosem w jedzeniu… bo od kuchni trzymał się z daleka.
Jego dłonie również mieściły w moich rygorystycznych ramach piękna. Z jednej strony miał praktycznie non stop poobcierane knykcie i były w specyficzny sposób szorstkie… ale to mu w sumie dodawało charakteru. 
Za to jeżeli chodziło o jego stopy… czułem się zażenowany. Nienawidziłem męskich stóp i czułem się tak cholernie nieswojo i dziwnie, za każdym razem kiedy na nie patrzyłem lub ich dotykałem. 
Jego stopy były dla mnie wyznacznikiem ideału. 
Wiedziałem, że powód, dla którego tak o nie dbał, był taki, że codziennie pracował na boso. I tu nawet nie chodziło o to, że nie chciał się za nie wstydzić, ale po prostu nagie były narażone no mnóstwo otarć czy jakiś drobnych urazów. Więc dbał o nie profilaktycznie i dla własnego komfortu… a przy tym sprawiał, że wyglądały perfekcyjnie. 
Swoja drogą, towarzysząc mu kilkukrotnie na jakichś zawodach, zauważyłem, że ci wielbiciele sportów walki już tak mieli, że dbali o swoje stopy.
Kto wie, może kiedy cała masa facetów na siłowniach tworzyła po cichu ranking na największe przyrodzenie… to faceci trenujący sztuki walki, zamiast pokazywania sobie penisów pod prysznicami, toczyli bój o najładniejsze stopy?
Jeżeli tak było, to Robert z pewnością wygrywał.
Kiedy tak wgapiał się w telewizor, ja niby niepostrzeżenie zacząłem mu je masować. Nigdy nie robiłem tego tak wprost. Bałem się, że odkryje mój fetysz i w efekcie zacznie się zastanawiać, o co mi chodzi. Jako że Roberta było bardzo łatwo doprowadzić do niewłaściwych wniosków, bałem się, że ubzdura sobie, że takie dbanie o stopy jest zbyt pedalskie i jeszcze przestanie to robić. 
Więc zmysł macanta włączał mi się, kiedy Robert sam kład mi stopy na udach — co ku mojej uciesze działo się niemal codziennie — i kiedy na czymś się skupiał. Na przykład na oglądaniu programu czy na czytaniu czegoś na laptopie. 
I znowu wszyscy byli zadowoleni. On miał darmowy masaż stóp, myśląc, że robię to tak z automatu, a ja mogłem sobie je bezkarnie podtykać, nie wzbudzając jego podejrzeń. 
— Kurwa… — mruknął w pewnym momencie nostalgicznie.
— Hmm? — odmruknąłem zainteresowany. 
— Ale to musi być zajebista sprawa, żeby wystartować w takim programie — stwierdził. — Już nawet nie chodzi o sam fakt, że to szansa na wejście na najwyższy poziom, ale ci zawodnicy korzystają z najlepszego sprzętu, są pod opieką najlepszych trenerów i mogą trenować z największymi gwiazdami i mistrzami świata. 
Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc jego rozmarzony ton.
— Ja bym powiedział, że bardziej byś się nadawał, aby wystąpić tam w roli gwiazdy, a nie żółtodzioba — stwierdziłem, chcąc podbić mu ego. 
Robert miał swoje dziwne momenty i często bagatelizował jakieś naprawdę istotne kwestie… za to uważałem, że był zdecydowanie zbyt samokrytyczny w kontekście swoich sportowych umiejętności.
Parsknął śmiechem.
— Teraz to nadawałbym się tam, żeby co najwyżej maty po treningach zmywać — uznał.
— Nie mów tak — skarciłem go. — Przecież już walczyłeś tyle razy i jakoś nikt nie mógł cię pokonać — przypomniałem.
— Taaa… aż wstyd by było przegrywać na amatorskich zawodach. Wtedy to byłbym już totalnym zerem.
Nie odpowiedziałem, bo na moment mnie zatkało. Jednak szybko zreflektowałem, chwyciłem małą poduszkę, jaka leżała po mojej prawej stronie i cisnąłem nią w Roberta bez ostrzeżenia. 
— Nigdy więcej nie mów, że jesteś zerem — powiedziałem poważnie. 
Kwiatkowski patrzył na mnie z początku jakby zszokowany moją niespodziewaną reakcją, ale w końcu jego konsternacja minęła, bo po pewnym czasie posłał mi szerokich uśmiech. Aż mi się zrobiło gorąco. 
— Co ja bym bez ciebie zrobił? — zapytał.
— Najpewniej umarłbyś z głodu — zakpiłem, na co zachichotał. — O ile wcześniej nie zabiłbyś się o torbę, którą bez przerwy rzucasz pod nogi — dodałem perfidnie, nawiązując do jego paskudnego nawyku. Serio, czasami kiedy widziałem tę przeklętą torbę, jak torowała wejście do sypialni, miałem ochotę ją złapać i wypierdolić przez balkon. 
Na wzmiankę o torbie, tylko zagryzł wargę i niewinnie wzruszył ramionami, a ja wywróciłem oczami, dalej udając niezadowolenie.
W końcu usiadł, a potem przysunął się do mnie i cmoknął mnie w policzek z głośnym mlaśnięciem. Następnie poczułem, jak obejmuje mnie jednym ramieniem za szyję, a drugie przekłada pod moją szyją i…
— O nie, nie, nie, nie — zaprzeczyłem, zorientowawszy się, co ten cwaniak chce zrobić. Znowu praktykował na mnie jakieś kung fu. 
— Wiesz, nie mogę wypadać z formy choćby na moment — stwierdził sprytnie i kontynuował obezwładnianie mnie. Próbowałem dzielnie walczyć, ale miałem wrażenie, że jego ręce były wszędzie. No i skurczybyk był znacznie silniejszy. 
— Raczej jestem kiepskim materiałem do praktykowania — argumentowałem, próbując odciągnąć jego przedramię. 
— Masz ręce i nogi. Do zakładania dźwigni w sam raz — stwierdził, pociągnąwszy mnie na siebie, przez co położył się z powrotem na plecach i zakleszczył mnie w swoich objęciach w jakiejś dziwnej pozycji. Nienawidziłem być taki bezradny. 
— Przestań — poprosiłem, chichocząc, kiedy prowokacyjnie zaczął dmuchać na moją szyję, co strasznie mnie łaskotało. 
— Zmuś mnie — powiedział wrednie, nic nie robiąc sobie z mojej prośby.
No okej, skoro sam tego chciał.
— Twoje szanse na ruchanie drastycznie spadają — ostrzegłem, starając się brzmieć poważnie. 
— Nie chcesz mi pomóc się rozwijać? — zapytał niby ze smutkiem, nadal nie zwalniając uchwytu. 
Kurwa, jak ja nie lubiłem, kiedy się tak ze mną droczył, łapał mnie w kleszcze i sprawiał, że nijak nie mogłem się wykręcić z jego uścisku. Oplatał mnie jak wąż. 
Choć musiałem przyznać… że było coś władczego w tym, kiedy sprawował nade mną taką kontrolę. Poza tym, jakby się tak dobrze nad tym zastanowić, to jakoś specjalnie się nie opierałem. W sensie — nawet nie miałem jak, bo składał mnie, jak mu się tylko zamarzyło. Jednak nie reagowałem jakoś panicznie, nie denerwowałem się, nie krzyczałem, ani nie obrażałem po fakcie, co miałoby mu zasugerować, że sobie tego nie życzę. Zamiast tego, po prostu się z nim przekomarzałem i podejmowałem jakieś żałosne próby ucieczki. 
Za każdym razem dochodziło do takiego momentu, w którym byłem zmuszony się poddać — bo fizycznie nie mogłem mu się postawić — ale miałem od czegoś jeszcze mózg, a Robert tak słodko dał się podpuszczać. 
— Mogę ci co najwyżej pomóc kondycję ćwiczyć — zaoferowałem niby z łaski, czując, jak delikatnie rozluźnił uścisk i popatrzył na mnie wyszczerzony.
— Kondycja w MMA jest kluczowa — odpowiedział zadowolony. 
I takim oto sposobem doszliśmy — hehe — do konsensusu. 
***
Nie mogłem zasnąć. 
Byłem przyjemnie zmęczony i nie chciało mi się już ruszać nawet palcem, ale mój mózg nadal funkcjonował na najwyższych obrotach, nie pozwalając mi pójść w ślady Roberta i odpłynąć.
Odwróciłem głowę w jego kierunku i przypatrzyłem się jego twarzy. Wyglądał tak niepozornie i niewinnie. Nie żeby obudzony stanowił jakiś postrach, ale z wyglądu raczej zaliczał się do tej kategorii osób, którym normalnie zszedł bym z drogi późnym wieczorem, nie chcąc ryzykować, że dostanę propozycję wpierdolu. 
Z racji na swój zawód, praktycznie cały czas chodził w dresach, miał krótkie, czarne włosy, surowe kontury twarzy i ciemne, wyraziste brwi. Czasami zdarzało mu się nie golić przez kilka dni, więc miał widoczny zarost. Aby wpasować się w ramy wyglądu typowego Sebiksa-przystojniaka, brakowało mu jeszcze krzywego, na skutek licznych złamań, nosa. Dla odmiany jego nos był prosty i tak uroczo zadarty. 
Z tym całym swoim sposobem poruszania się i dosyć groźnie wyglądającą twarzą, wyglądał na takiego dzikiego, nieokrzesanego drapieżnika. Cały efekt się psuł, kiedy tylko się uśmiechał. Czar pryskał i wyglądał jak bezbronne dziecko. No dobra, oczy też mu psuły efekt dresa. Wydawały się być łagodne… i takie godne zaufania. 
No ale kiedy się nie uśmiechał, mógł wzbudzać lęk i niepewność. 
Albo kiedy leżał obok nago. Na brzuchu.
To było istotne, bo w tej pozycji jego tyłek tak apetycznie wystawał i aż prosił się o zmacanie, co zresztą uczyniłem, kiedy tylko skupiłem na nim wzrok. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wyciągnąć do niego ręki i go trochę nie pogłaskać. 
Choć Robert nie miał twarzy modela — co dla mnie było plusem, bo ja lubiłem taką surową, nieoczywistą urodę, która z pozoru nie była szczególna, ale każdy jej element z osobna był zachwycający — to ciało miał absolutnie perfekcyjne. Najbardziej lubiłem jego — oprócz stóp — wydatne i twarde jak skała pośladki oraz uda. Te też były niesamowicie umięśnione, ale w zupełnie inny sposób, niż na przykład moje własne. Tłumaczył mi to nawet kiedyś, że jak się tarza po tej swojej macie z kolegami, to pracują mu jakieś inne mięśnie i… coś tam, nie pamiętam, ale fakt był taki, że wyglądały obłędnie. No i był jeszcze sześciopak na brzuchu… i te umięśnione plecy! 
Najprościej mówiąc, nie było w jego ciele takiej części, która charakteryzowałaby się jakimś mankamentem. Miał po prostu przepiękne ciało, a ja nie omieszkałem rozkoszować się nim wszystkimi zmysłami. 
— Często tak mnie obmacujesz, gdy śpię? — zapytał mnie zachrypniętym i niewyraźnym głosem, zaskakując mnie tym, że się obudził. Spojrzałem z powrotem na jego twarz, ale nawet nie otworzył oczu.
— Wolisz nie wiedzieć — uznałem, chcąc zabrzmieć groźnie, ale Robert się tym nie przejął, tylko przełożył swoje przedramię przez moje ciało, obejmując mnie luźno. Potem chyba z powrotem zasnął. 
Wyglądał tak spokojnie, że aż nierealnie. W ciągu dnia potrafił przeżywać tyle emocji, że taka łagodna twarz, kiedy zmęczenie brało nad nim górę, była czymś zupełnie nowym. 
Mimo wszystko wiedziałem, że bez względu na twarz, to cały czas był ten sam Robert. On nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale z jego twarzy można było czytać jak z książki. To było osobliwe zjawisko i… dawało mi poczucie stabilizacji.
Miał mnóstwo zalet i kilka denerwujących wad, ale to, co najbardziej mnie w nim pociągało, to fakt, że czułem się przy nim pewnie. Robert był taki… stały. Mimo tego, że był taki emocjonalny i nieco paranoiczny. Po prostu miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że czułem jego oparcie. Czułem, że mam go po swojej stronie i że mnie nie wykorzysta. Czułem się przez niego kochany i nic, absolutnie nic nie było w stanie przebić tego uczucia nierozerwalności między nami.

_____________

Witajcie! 
Między jednym egzaminem a drugim, miedzy ostatnimi zaliczeniami i bieganiem z pracą magisterką, stwierdziłam, że muszę się trochę "wyluzować"... i trzasnęłam w efekcie taki oto bonus. :D
Jakoś i mnie nie widzi się taka dwutygodniowa przerwa, ale zamiast przyspieszać kolejny tom, rozdział z perspektywy Eryka wydał mi się dobrym pomysłem - zwłaszcza, że obecnie trochę chłopaków pokołatałam i przyda się taka cukierkowa przerwa z przeszłości. :)
Gdyby ktoś miał wątpliwości, to wydarzenia w tym rozdziale miały miejsce około rok wcześniej niż w tomie pierwszym. 
Co Wy na to? Bardzo starałam się pokazać, co się dzieje w umyśle Demińskiego, jak bardzo czasami męczą go pedantyczne zapędy i że choć zazwyczaj niewiele mówi, to bardzo dużo myśli :D 
Coś tam jeszcze w przyszłości naskrobię, bo myślę, że fajnie byłoby opisać np. pierwsza randkę chłopaków, czy chociażby zdradę Eryka. 
Ode mnie tyle, tom trzeci będzie standardowo w niedzielę o osiemnastej - dzisiejszy bonus odbiegł od terminarza w drodze wyjątku. 
Do następnego! :)

4 komentarze:

  1. O proszę, co za niespodzianka! Ten bonus ( i to z Erykiem!!!) jest jak miód na moje serce – serio. Wczoraj tak sobie myślałam, że meh, właściwie to beznadzieja, że u Ciebie kontynuacja będzie dopiero za dwa tygodnie, no ale jakoś trzeba dotrwać. Poczekać spokojnie. Nie denerwować się, że to przecież tyle czasu!, a tu wchodzę na tego fejsa, patrzę, że podbiło twój post i już mi się zaczyna buźka cieszyć ;) No więc wpadam od razu na bloga, czytam i mam coraz lepszy humor.
    Bo wiesz co? XD
    Siedzę sobie dzisiaj, niby się uczyć miałam, bo studia (łączę się w bólu), ale tak właściwie to oglądam kanał Borysa Mańkowskiego na yt, którego mi poleciłaś i tak przez kilka godzin się nie mogę od tego oderwać. Serio, jakby mi ktoś dwa tygodnie temu powiedział, że spędzę tyle czasu oglądając walki MMA to uśmiechnęłabym się z politowaniem i jeszcze w czoło popukała, no bo jak to tak. Ale nawiązując! Oglądam tam sobie jakieś jego vlogi i w jednym odcinku on mówi o tych uszach! I właśnie o tej chrząstce, że jak jest twardsza to są większe szanse na zniekształcenie i że „kalafiory”, i dosłownie kilkadziesiąt minut później przeczytałam to samo u ciebie xD Także normalnie czuję się już jak jakiś znawca (tak naprawdę to nie), że ogarnęłam coś sama zanim o tym zdążyłam przeczytać tutaj XDDD Także no, odczucia mam pozytywne!
    Ale może nawiązując już do samego bonusa to dziwnie jest tak spojrzeć na świat Erykowymi oczami. Jednak on zawsze gdzieś tam z boku, na uboczu, taki zagadkowy, a tu proszę – jego perspektywa. No ja ogólnie jestem fanką, także miło mi się czytało. Taki uroczy, sielankowy klimat zanim to wszystko im się rozsypie. No i w końcu uczucia Eryka powiedziane zostały wprost.
    Chociaż! Myślałam, że z kwestią wyglądu Eryka to jednak jest trochę inaczej, w sensie, że nie jest on AŻ tak wyczulony na punkcie swoich włosów i wyglądu, ale jednak to jest AŻ tak xD Jak tak dalej pójdzie, a on tak namiętnie zacznie chodzić do fryzjera to Maciek/Mateusz/Marcin jeszcze na stałe zagości w jego życiu i znowu będzie jakaś drama xD
    Jeżeli chodzi o to bycie pedantem, to się nie wypowiem, gdyż jestem odzwierciedleniem chaosu i największego nieporządku. Doceniam to. Przynajmniej nie mam takich problemów jak Eryk i nie wstaję poprawić obrazu, bo krzywo wisi ;D (Torby sprzed drzwi pewnie też bym nie zabierała, więc tym razem jestem #TeamRobert)
    Także, kochana autorko, czekam na jakieś kolejne bonusy z perspektywy Eryka – zwłaszcza ta zdrada brzmi zachęcająco – jak i również na rozpoczęcie trzeciego tomu.
    Pozdrawiam cieplutko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooooo, jak miło, że aż tak Cię zaraziłam MMA :D
      Borys Mańkowski to moja MMAmowa miłość, także rozumiem takie zapomnienie na kilka godzin na jego kanale, bo to równy ziomek jest :D
      To jest zabawne z tymi kalafiorami, bo podczas pisania tego bonusa, mignął mi na Instagramie czy gdzieś, jakiś inny zawodnik, który sobie właśnie płyn z ucha ściągał i tak mnie tknęło, że ja nigdy nie pisałam o tych kalafiorach, a to przecież taki nieodłączny element sportów walki :D
      Więc ubrałam to z perspektywy Eryka, który jak zwykle jest trochę próżny, ale jednak słucha Roberta i pomimo iż zazwyczaj nie ma pojęcia, co ten do niego mówi w kontekście pracy, to coś mu tam zostaje w pamięci :)
      Te wyczulenie Demińskiego na punkcie wyglądu miało funkcję podkreślenia, że u niego wszystko musi być takie równe od linijki, bo inaczej jego dusza cierpi :D. No i oczywiście pokazanie, że mimo takiego dosyć wrednego charakteru, po prostu kocha Roberta, tylko wyraża to na swój sposób.
      Jeżeli chodzi o pedantyzm to ja (nie)stety jestem #TeamEryk (ostatnio poprawiłam sąsiadom wycieraczkę pod drzwiami, bo krzywo leżała xD).
      Teraz skupiam się na pisaniu przede wszystkim tomu trzeciego (choć jak mam jakieś chwilowe przypływy weny, to zaczynam jakieś nowe opowiadania, które potem wiszą mi na laptopie po roku z jednym rozdziałem :D), ale mam też zamiar kontynuować mini serię bonusów (nie tylko z perspektywy Eryka).
      Również pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Ooooo tak. Tego mi brakowało, spojrzenia Eryka! Dobrze, że rozdział powstał, bo nagle z takiej szarej wydmuszki... stał się osobą. I aż mi się smutno pod koniec zrobiło... Bo jestem już niemal pewna, że Eryk sobie coś ubzdurał i stwierdził coś typu "będzie mu/nam lepiej beze mnie/siebie". Albo, że bez niego Robert nie opuści MMA. Albo ma jeszcze inne problemy, z którymi sobie nie radzi... Bo patrząc z jego perspektywy, lepiej nie mógł trafić.Jestem ciekawa dlaczego zdradził i jak się z tym czuł.
    Perspektywa pisania w pierwszej osobie wiele zaburza. Ale tu pokazałaś, że istnieje świat poza Robertem i masz go świadomość. Przez to zaufałam ci bardziej w kwestii tego co się dzieje :)
    W ogóle... pedantyzm Eryka jest zabawny, on niemal cały czas chodzi sftustrowany haha Biedny człowiek xD Ale ja też mam takie zadatki... tylko zadatki xD Jak mam dobry humor to mi się włącza pedantyzm i wszystko musi być na swoim miejscu... a jak mam zły, to mam wszystko gdzieś. Także mój pokój zwierciadłem duszy :,)
    Czekam na więcej twoich tekstów :D
    Weny, czasu i chęci!
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już mi gdzieś od dawna taki pomysł z perspektywą Eryka świtał, ale nie miałam ani czasu, ani za bardzo miejsca, by taki rozdział wrzucić.
      Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam się, że ten rozdział był aż tak potrzebny, by pokazać ludzką twarz Eryka, a nie tylko wyobrażenie Roberta o nim.
      Nie ukrywam, że celowo czasami staram się ukierunkowywać jakieś spojrzenie z perspektywy Roberta i fajnie że ludzie nie zawsze sie z nim zgadzają, w sensie widzą, że on dochodzi do jakichś złych wniosków, mimo iż jest przekonany o swojej racji.
      Skoro już nawet Robert jest wyczulony na ten perfekcjonizm Demińskiego, to musiałam jeszcze bardziej spotęgować doznania samego zainteresowanego :D
      Również pozdrawiam! :)

      Usuń