15 sierpnia 2018

Sezon na grilla: Rozdział 1

Na Zagórnej

14 października 2016
Siedział, podrygując nogą i wzdychając co chwilę. Mogła być to oznaka podenerwowania, zwłaszcza jeżeli wzięłoby się pod uwagę okoliczności, w jakich się znajdował… ale on po prostu był zniecierpliwiony. Przez ostatnie pół godziny zdążył już kilkanaście razy dogłębnie zapoznać się z każdym elementem pomieszczenia, każdą plamką na suficie, każdym paprochem na wykładzinie podłogowej i każdej smudze na szybie, jaka znajdowała się na wprost. W końcu z pozornym znudzeniem rzucił do siedzącego naprzeciw policjanta:
— Długo jeszcze? 
Mężczyzna podniósł skonsternowane spojrzenie znad jakichś dokumentów,
które sumiennie wypełniał przez ostatnie trzydzieści minut, sięgnął po kubek z już zimną kawą, napił się z niego i dopiero odpowiedział na pytanie chłopaka.
— Dałeś nam ze swoimi koleżkami trochę roboty, to teraz posiedzisz i grzecznie poczekasz na swoją kolej. — Funkcjonariusz, który na oko był po pięćdziesiątce, odstawił naczynie z powrotem na blat biurka i ignorując swojego podopiecznego, ponownie skupił się na wypełnianiu jakiegoś raportu. 
— Skoro już i tak jestem na ciebie skazany, to może chociaż byś mi należycie towarzystwa dotrzymał. — Chłopak wyszczerzył się w ironicznym uśmiechu. Nie wiedział, kiedy w końcu ktoś go weźmie na to przesłuchanie, więc postanowił umilić sobie czas. Może i drażnienie psa nie było najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji, zwłaszcza kiedy ten miał broń w kaburze przy swoim prawym boku, ale przynajmniej może coś miało się zadziać, bo niestety jego wymowne wzdychanie było do tej pory bezczelnie ignorowane.
Podziałało, bo starszy sierżant „A. Krzykowski”, a tak przynajmniej wynikało z belek na jego pagonach oraz plakietki, którą miał przyczepioną do munduru, spojrzał na niego srogo.
— Po pierwsze, to nie ty jesteś skazany na mnie, tylko ja na ciebie. Poza tym, to nie jest ośrodek wypoczynkowy. Żebyś nie rozrabiał na Słonecznej, to teraz mógłbyś chlać te swoje piwsko, grać w durne gry, czy co ty tam jeszcze bezproduktywnego robisz — wyrzucił z siebie odrobinę podniesionym tonem. Dał się sprowokować dzieciakowi niczym nowicjusz.
—  No już się tak nie napinaj, bo ci cukier skoczy. Moja ciotka ma cukrzycę i ciągle narzeka, jaką to ona musi restrykcyjną dietę prowadzić, żeby jej nie skakał. A waży z dziewięćdziesiąt kilo. Ja nie wiem, co to za dieta, ale… 
— Och, stul mordę — warknął policjant ewidentnie wyprowadzony z równowagi. 
Młody już miał coś nawet odpowiedzieć,  bo poczuł, że prowokacja się udała i zaczęło się ciekawe przedstawienie, ale na jego nieszczęście w tym samym momencie drzwi do gabinetu otworzyły się, po czym wszedł do niego kolejny policjant — ten sam, który go wcześniej zatrzymał — i popsuł mu zabawę. Wywrócił na to niezadowolony oczami. 
— Dobra, nie mam czasu, więc powiesz mi grzecznie, co chcę wiedzieć i każdy będzie zadowolony — odezwał się komisarz Łuczak i gestem ręki przekazał koledze, że ten jest już wolny. 
— No nareszcie ktoś chce ze mną porozmawiać! — rzucił z ironią chłopak i podniósł ręce w geście udawanej ulgi. — Twój kolega nie był zbyt rozmowny. A szkoda. Może jakby pracował więcej ustami, to by dostał w końcu awans. W takim wieku i nadal sierżant, wstyd! — rzucił w stronę Krzykowskiego, który już jedną nogą był za drzwiami, ale na jego słowa odwrócił się, posyłając mu gniewne spojrzenie. 
— Takim jak ty to powinno się władować ostrzegawczy magazynek w plecy — wycedził.
— Andrzej… — zaczął drugi policjant błagalnym tonem. Już na pierwszy rzut oka było widać, że Krzykowski raczej był z tych, którzy siedzieli za biurkiem i od dekady nie mieli styczności z tym, co się działo na ulicach.
Starszy sierżant pokręcił jeszcze głową i w końcu wyszedł, zamykając za sobą drzwi w mało delikatny sposób. W odróżnieniu jego kolega, choć o wiele młodszy, wydawał się być też o wiele bardziej doświadczony. Jego drogi już niejednokrotnie krzyżowały się z drogami chłopaka, choć zazwyczaj nic z tych spotkań nie wychodziło. 
— Oj Biedrzycki… żebyś ty ten swój niewyparzony jęzor używał w bardziej szczytnych celach, to przynajmniej byłaby z tego jakaś korzyść. — Łuczak spojrzał pewnie na chłopaka. — Kto zaczął zadymę? Wy czy przyjezdni? — Policjant przeszedł do rzeczy.
— Ale ja nie wiem, o co chodzi. — Zatrzymany wzruszył jedynie ramionami. 
— Nie wiesz, o co chodzi, ale jakimś cudem znalazłeś się w samym środku tego młyna z ochraniaczem na zębach? — Komisarz uniósł brwi w pytającym geście, a jego kąciki ust powędrowały odrobinę do góry, układając się w drwiący uśmieszek. 
— Wracałem od dentysty. Nie wiem, jak się znalazłem na Słonecznej. Dostałem silne znieczulenie i dopiero tu się ocknąłem — wyjaśnił, przywołując na twarz poważny wyraz. 
Łuczak zaśmiał się jedynie pod nosem. 
— Igor, teraz na poważnie. Oszczędź sobie nocy na dołku, a mnie papierkowej roboty. Kto zwołał ekipę na grilla(1)? — zapytał z powagą, do jakiej sam się odniósł. 
— Grilla? — Biedrzycki udał zdziwienie. — O boże! — krzyknął, łapiąc się teatralnie za serce. — Jaki mamy dzisiaj dzień?! Który rok?! Kurwa, ale te znieczulenie było mocne! — mówił spanikowany, udając, że nie zrozumiał aluzji. Łuczak chyba starał się być na topie i używać slangu. Doceniał starania, ale w sumie tylko go to bawiło. 
— Kto wam zlecił takie gorące przywitanie Lubinianów(2)? Borys? — sparafrazował, uznając, że nie warto iść tą drogą, bo znał Igora nie od dziś i wiedział, że ten potrafił dużo mówić. Szkoda tylko, że nie na temat. 
— Borys ma strasznie mały balkon — odparł z westchnieniem Igor. — Nie zmieściłaby się na nim ekipa z Lubina. I jeszcze grill — dodał, nadal zgrywając niewiniątko. — Zresztą, co za potwór organizuje grilla w październiku? — mówił dalej, przywołując na twarz grymas odrazy. 
— Zapytam po raz ostatni — ostrzegł policjant. — To Borys kazał wam wszcząć burdę z przyjezdnymi? 
— Ja się brzydzę przemocą i to są jakieś paskudne pomówienia. Ja bym muchy nie skrzywdził… — zaczął grzecznie, siłując się na poważny, pełen współczucia ton. 
To że Borys zwołał ekipę na grilla, było tak samo oczywiste jak to, że Igor brał w nim czynny udział, ale jak zwykle nic im nie mogli udowodnić. No… teoretycznie mogli coś tam wymyślić, jednak policji zależało na tym, aby rozbić grupę pseudokibiców, więc nie mogli sami sobie szkodzić i zamykać poszczególnych członków za jakieś błahe sprawy. 
Z dzisiejszej zadymy Borys zwiał, a z ich ekipy złapali tylko Biedrzyckiego. Choć w zasadzie „złapali” to za dużo powiedziane. Młody sam się podłożył, szlachetnie ratując innego gówniarza, który ledwo skończył osiemnaście lat i potrzebował adrenaliny. Gdyby złapali tamtego, mógłby chlapnąć coś głupiego. A przynajmniej tak sobie Igor wmawiał. Bo podświadomie wiedział, że dzieciak był za młody, aby posiadać jakiekolwiek istotne informacje i chyba było mu go najzwyczajniej szkoda. Zatem postanowił, że sam prześpi się w PdOZ-ecie(3), rano go wypuszczą i wszystko rozejdzie się po kościach. Jak zawsze.
— Jak wolisz. Dawałem ci wybór. Wstawaj. — Łuczak westchnął i podniósł się z krzesła, podchodząc do zatrzymanego, zwinnie go chwytając i sprawnie zakładając mu dźwignię transportową. Przez całą drogę do pomieszczenia dla zatrzymanych nie odezwał się już do Igora ani słowem. Bycie policjantem wydziału do spraw zwalczania przestępczości pseudokibiców nie było lekkie. Całą swoją energię skupiał na rozpracowywaniu grup kiboli, a niestety najczęściej wracał do punktu wyjścia, bo między interesantami panowała tak zwana zmowa milczenia. 
Igor był nieco zawiedziony. Spędził kilkadziesiąt minut, które dłużyły mu się w nieskończoność, w wątpliwie przyjemnym towarzystwie „A. Krzykowskiego”, żeby potem przyszedł Łuczak i przesłuchiwał go ledwo trzy minuty. A przecież tak kwieciście opowiadał o swoich wyimaginowanych przygodach u dentysty! No jak on śmiał tym pogardzić? 
— Ostatnia szansa. — Łuczak spojrzał na chłopaka wyczekującym wzrokiem, kiedy stali już przed celą. Szczerze wątpił, że Biedrzycki cokolwiek powie, bo już niejednokrotnie miał z nim styczność w podobnych okolicznościach i zawsze kończyło się w ten sam sposób. To znaczy… z mówieniem nigdy go nie zawodził. Niestety jego historie nie nadawały się do wpisania w jakikolwiek raport. Ale nadal mimowolnie się łudził. 
— Dobranoc — odpowiedział Igor i dobrowolnie wszedł za metalowe kraty, po czym nie widząc innego wyjścia, podszedł do niewygodnej pryczy i położył się na niej, zakładając ręce za głową oraz krzyżując nogi w kostkach. W międzyczasie policjant zamknął za nim wejście i w ciszy się oddalił.
W celi znajdowały się jeszcze trzy prycze, z czego dwie były już zajęte. Na jednej pochrapywał jakiś bezdomny, a na drugiej był inny facet, ale Igor nawet nie dostrzegł niczego konkretnego, bo ten leżał odwrócony tyłem i chyba też spał.
Westchnął jedynie i przymknął oczy, ale wiedział, że sen tej nocy go nie nawiedzi. Jednym z powodów mogła być wciąż buzująca w nim adrenalina, bo jakby nie patrzeć, psiarnia zjawiła się za szybko i nawet nie zdążył ani nikomu przywalić, ani sam oberwać. Zresztą Biedrzycki uznał wyskok kolesi z Zagłębia jedynie za pokazówkę, no bo chyba nie mogli poważnie myśleć o konkretnym napierdalaniu, pojawiając się pod stadionem w centrum Białegostoku? To było do przewidzenia, że ich eskapada zostanie przerwana szybciej, niż się zacznie, no ale Borys kazał ich przegonić, więc co innego mieli zrobić?
Inną kwestią była złość na tego szczyla, który powinien być teraz na jego miejscu. Z tego co kojarzył, to chyba był bratem Globusa i w ogóle go tam nie powinno być. Jak wyjdzie, będzie musiał sobie z nim uciąć pogawędkę. 
Chyba już ostatnią przeszkodą na jego drodze do przespania chociaż kilku godzin była jakaś laska, która wydzierała się z sąsiedniej celi. Najwyraźniej znajdowała się na głodzie i żałośnie skomliła, błagając o działkę.
A mógł po prostu zostawić gnoja. Skoro zachciało mu się mocnych wrażeń, mógł pozwolić, aby to jego złapali i przeżyłby zapewne swój pierwszy raz na komendzie. Pewnie obsrałby się ze strachu, a potem przechwalał przed swoimi koleżkami, jakim to kozakiem nie był. 
***
15 października 2016
Miał wrażenie, że to trwało wieki. 
Niemal wybiegł z komendy, gdy w końcu koło dziewiątej przyszedł jakiś policjant, którego o dziwo nigdy wcześniej na oczy nie widział, i oświadczył, że jest już wolny. 
No jego szczęście, gdy dotarł na przystanek, dosłownie po chwili przyjechał autobus, więc po kilkunastu minutach znalazł się na Dziesięcinach. 
Kiedy szedł przez blokowiska, dostał wiadomość od Borysa, który pytał, czy nie miał zbytnio przypału w związku ze wczorajszą akcją. Odpisał mu szybko, że jest po sprawie i kontynuował swój marsz.
Nie bez powodu uważano Dziesięciny za jedną z najgorszych dzielnic Białegostoku. Choć pozornie osoby przejeżdżające głównymi ulicami nie mogły dostrzec jakiegoś rażącego odstępstwa od reszty miasta, to im dalej zagłębiało się w węższe i krótsze uliczki, całe gówno i syf zalewające to miejsce, dosłownie i w przenośni, wypływało na wierzch. Przy głównej ulicy bloki były odnowione, żywopłoty przystrzyżone, a mieszkańcy mieli nawet w zwyczaju sprzątać kupy po swoich pupilach. Niestety każdy kto przez przypadek zabłądził „zbyt głęboko”, chciał wydostać się stamtąd jak najszybciej. Niedziałające domofony, powybijane okna w piwnicach, butelki porozbijane na chodnikach i napływające z każdego rogu propozycje wpierdolu były tutaj na porządku dziennym. Stąd nikt się nie przeprowadzał, ani tym bardziej nikt się tu nie wprowadzał. No chyba że jakaś patola, która dostała mieszkanie socjalne. 
Dotarł wreszcie na Zagórną dwadzieścia jeden i nie kłopocząc się szukaniem kluczy, po prostu wszedł do klatki. Zamek i tak był popsuty. Jeszcze parę lat temu zarządca co jakiś czas go wymieniał. Ale i jemu najwyraźniej się znudziło, bo średnio po dwudziestu czterech godzinach jakiś cwaniaczek ćwiczył swoje umiejętności włamaniowe i w efekcie dewastował jedyne zabezpieczenie drzwi wejściowych. 
Wcale się nie zdziwił, kiedy już na parterze spotkał Marczewskiego, który leżał napruty pod drzwiami swojego mieszkania. Pewnie przyszedł w takim stanie i żona go nie wpuściła. Mężczyzna spędzał noc na wycieraczce średnio dwa razy w tygodniu. Igor zrobił jedynie większy krok, aby go przestąpić i poszedł dalej. 
Po drodze słyszał jeszcze dudniącą muzykę, która dochodziła z mieszkania Kowalińskich i jakąś awanturę pod szesnastką, aż w końcu ruszył piętro wyżej, aby dotrzeć do własnej kawalerki pod osiemnastką. 
Był akurat na półpiętrze, kiedy odruchowo spojrzał do góry, gdzie na ostatnim schodku dojrzał siedzącego Maćka. Dzieciak ożywił się nagle na widok Igora i poparzył na niego z nadzieją. 
— Długo tu siedzisz? — zapytał Igor i pokonał ostatnie stopnie, wyciągając przy tym klucze z kieszeni bluzy. 
— Nie wiem. — Maciek wzruszy jedynie ramionami. 
— Ale jak tu przyszedłeś to było jeszcze ciemno, czy raczej już było rano? — dopytał z niepokojem.
— Rano — rzekł zdawkowo.
Igor westchnął tylko i bez innych, zbędnych pytań wpuścił dzieciaka do środka. Dokładnie wiedział, co się stało. Aśka spod jedenastki znowu wpadła w ciąg, co oznaczało, że przez parę dni stężenie alkoholu w jej krwi nie spadnie poniżej dwóch promili. Maciek był jej siedmioletnim synem i odkąd jakoś rok temu Igor zabrał go do siebie, kiedy siedział zapłakany przed drzwiami swojego mieszkania, mały nauczył się i przychodził do niego za każdym razem, gdy sytuacja się powtarzała. 
— Jadłeś coś? — upewnił się, choć znał już odpowiedź.
— Nie. — Maciek potwierdził jego przypuszczenia.
— Mogą być płatki? — Padło następne pytanie.
— Tak — odpowiedział mały, jak zwykle bardzo zwięźle i usiadł na wersalce, która po rozłożeniu robiła za łóżko Igora.
Biedrzycki sam w sumie nie wiedział, jak do tego dopuścił, ale z jakiegoś powodu lubił dzieciaka. Było mu szkoda tak zwyczajnie go olać, a Aśka nie była wcale złą matką. Po prostu raz na jakiś czas życie ją przytłaczało i musiała zapić smutki. To znaczy teoretycznie nie musiała, ale to był jej sposób na radzenie sobie z problemami, których jej nie brakowało. Gdy już mijał jej stan, w którym miała cały otaczający ją świat gdzieś, starała się za wszelką cenę wynagrodzić wszystko Maćkowi. Nawet Igor na tym wygrywał, bo kobieta, która była starsza od niego o może pięć lat, przynosiła mu co jakiś czas obiady.
Zjedli z małym śniadanie, aż w końcu Igor stwierdził, że powinien powoli zbierać się do pracy. Oczywiście musiał zabrać chłopczyka ze sobą, bo nie mógł go zostawić samego w mieszkaniu. 
Po drodze Biedrzycki zajrzał jeszcze do mieszkania Aśki, żeby sprawdzić, czy ta w ogóle żyje i odkrył, że leży pijana w łóżku i na szczęście wciąż oddycha. Przy okazji zabrał bluzę małego, która wisiała na wieszaku przy wyjściu i opuścił jej mieszkanie. 
Chłopak pracował w barze prowadzonym przez Borysa, o jakże nieprzewidywalnej nazwie „u Borysa”. Niby bary zaczynały funkcjonować dopiero gdzieś od późnych godzin popołudniowych, ale na ich osiedlu życie toczyło się nieco innym rytmem, a tubylcy chodzili napruci od ósmej rano. Zwłaszcza w sobotę. 
Na miejsce dotarli po zaledwie dziesięciu minutach, bo wspomniany bar znajdował się ledwo czterysta metrów dalej na tej samej ulicy. 
— Aśka się najebała? — zagadnął cicho Borys, kiedy Igor posadził Maćka w starym fotelu stojącym w rogu sali i dał mu swój telefon, żeby się nie zanudził na śmierć i chociaż w coś pograł. 
— Ta — odparł smętnie.
Nie było nawet jedenastej, ale przy ladzie siedziało już czterech stałych bywalców, którzy wiernie tkwili w postanowieniu, by nie trzeźwieć w weekend (a najlepiej wcale). 
— Jak tam wczoraj ci noc minęła? — spytał właściciel baru z drwiącym uśmieszkiem i dźgnął łokciem w bok Igora. 
— Świetnie — odparł ironicznie. — Zawsze chciałem spędzić noc w celi z bezdomnym, który nagle zaczyta sobie trzepać i się na mnie patrzeć — dodał, nie zmieniając tonu. 
— Jak romantycznie. Też sobie strzepałeś? — Borys się zaśmiał.
— Tak. I patrzyliśmy sobie w oczy — rzucił i zerknął z politowaniem na przyjaciela. 
Borys był przy Igorze, odkąd tylko ten sięgał pamięcią. Zaczęło się od tego, że przyjaźnił się z jego ojcem, ale gdy Jacek Biedrzycki został pobity na śmierć jakieś dwanaście lat temu, Borys niejako przejął jego obowiązek (bo sam nigdy się nie ożenił i nie miał żadnych dzieci) i od tamtej pory opiekował się młodym. Igor stał się czymś na wzór jego prawej ręki i zawsze wiedział najwięcej z ich bandy. 
Każdy na osiedlu, a także w światku chuligańskim wiedział, kim był Borys Antoniuk. To on dowodził grupą kiboli Jagi, organizował ich ustawki i decydował, z kim mogli się ewentualnie dogadać. Wcześniej to ojciec Igora pełnił tę funkcję, ale po jego śmierci, to Borys przejął stery. Oprócz zajmowania się uczestniczeniem w organizowanych z wątpliwych pobudek bijatykach, prowadził bar, w którym głównie przesiadywali osiedlowe pijaczki, a także ci bardziej „zagorzali” kibice białostockiego klubu oraz zajmował się innymi, niekoniecznie legalnymi interesami, o których nikt nic nie wiedział, a przynajmniej nie oficjalnie. Po osiedlu chodziły słuchy, że zadawał się z jakąś grupą przestępczą. 
— Co tam w ogóle robił wczoraj brat Globusa? Wiedziałeś, że on go zabrał? Nie podoba mi się, że ostatnio pojawia się coraz więcej przypadkowych osób. — Biedrzycki wyraził swoje niezadowolenie.
— Ta, już z nim sobie porozmawiałem — odparł Borys, akcentując ostatnie słowo i zabrał się za nalewanie piwa, które zamówił jeden z klientów. — Idziesz dzisiaj na mecz? — zmienił nagle temat, bo zrobiło mu się szkoda, że chłopak musiał spędzić noc na dołku przez jakiegoś gówniarza.
— A dasz tu sobie radę sam? — Igor odrobinę się rozchmurzył. Mecz był obiecującą perspektywą na poprawę humoru.
— I tak nikt tu dzisiaj nie przyjdzie, oprócz paru kolejnych Januszy — stwierdził Borys i skinął wymownie głową w stronę kolesi, którzy właśnie delektowali się poranną dawką chmielowego napoju. 
— No w sumie racja — przytaknął Biedrzycki. 
Kiedy Jagiellonia grała u siebie na Słonecznej, kibice szli raczej na stadion. Dopiero kiedy białostoczanie byli na wyjeździe, do baru schodziła się cała chorda sympatyków, aby wspólnie oglądać mecz na plazmie, która była podwieszona pod sufitem w centralnej części pomieszczenia. 
— Ooo! Bambi wrócił z psiarni! — zawołał Kabanos, który właśnie przyszedł z Matrycą i Pachołem. 
W ich hermetycznej grupie każdy miał jakiś pseudonim. Igor szczerze swojego nienawidził, ale wolał być Bambim (tak nazwał go jeszcze ojciec, twierdząc, że ma takie same oczy jak sarenka z bajki „Bambi”) niż Pachołem, Kabanosem, Drągiem czy… Napletem. Tak, dokładnie tak wołali na jednego kolesia, choć Igor nigdy nie dowiedział się czemu i chyba nawet nie chciał się dowiadywać. W tej kompozycji nietuzinkowych pseudonimów „Bambi” wypadało całkiem niewinnie i nieszkodliwie. 
— Co tam u naszych przyjaciół? — dorzucił Kabanos, gdy podszedł do lady. Miał ze dwa metry wzrostu i był chudy jak szczapa. Pseudonim pasował do niego jak ulał. Poza tym wyglądał przeciętnie. Był z tych, których twarz po prostu się zapominało.
— Pytali o ciebie, chyba tęsknią — odpowiedział Biedrzycki i się wyszczerzył. W tym towarzystwie noc na dołku nie była niczym szczególnym, ale to Kabanos prowadził w rankingu osób, które najczęściej tam trafiały. Oczywiście wszyscy przeważnie za to samo, czyli za udział w bijatykach, ale zawsze wychodziło tak, że będąc w młynie, nikt nie mógł im niczego na dobrą sprawę udowodnić i zazwyczaj kończyło się na tym, że wychodzili po odsiedzeniu parunastu godzin. 
— Nie zadowolili się twoim towarzystwem? — zapytał z udawanym przejęciem.
— Chyba nie sprostałem ich oczekiwaniom. — Tym razem to Igor udał przesadnie przejętego. 
— W ogóle skąd te pizdy z Zagłębia się wczoraj wytrzasnęły? — wtrącił Matryca. Ten z kolei miał z metr osiemdziesiąt, był trochę bardziej przy kości, a jego wyraz twarzy praktycznie zawsze wyrażał, że ma ochotę kogoś zamordować. 
— Tylko teren zaznaczali. Wiedzieli, że nie mają z nami szans, więc pojawili się w centrum, bo to oczywiste, że tam nie może dojść do czegoś poważniejszego — wytłumaczył Biedrzycki, nalewając kolegom piwo, a stojący nieopodal Borys tylko przytaknął, jakby popierając tę wersję. 
— A jak tam sprawa z Łomżą? Mówiłeś coś ostatnio, że nas wyzwali — Kabanos zagadał do Borysa. 
— Za trzy tygodnie mecz z Legią, więc niech leszcze czekają na swoją kolej — zdecydował Borys, a przybyła trójka tylko zgodnie pokiwała głowami. 
Kolejne kilka godzin minęło Biedrzyckiemu w zasadzie bezproduktywnie. Kabanos ze swoimi dwoma kumplami posiedzieli jeszcze chwilę, po czym poszli szukać wrażeń gdzie indziej. Borys powiedział, że wychodzi na chwilę, po czym zniknął na niemal dwie godziny, a Igor siedział bezczynnie, gapiąc się w telewizor, od czasu do czasu obsługując klientów, czy też zerkając na Maćka, który na szczęście nie marudził i ciągle grał na jego komórce. 
Kilka minut po piętnastej Borys wreszcie wrócił i zwolnił Igora, każąc mu iść na mecz, który miał się zacząć o szesnastej i obiecując, że przypilnuje syna Aśki, dopóki nie wróci. 
***
Kuba snuł się od rana po mieszkaniu i marudził na każdym kroku. A to przesłodził kawę, a to bułki były czerstwe, a to Martyna stroiła sobie z niego żarty, kiedy nie był w humorze… a to zerwał z nim chłopak.
— Czy to oznacza, że Daniel przestanie nas na razie odwiedzać? — zapytała dziewczyna, siłując się na obojętny ton, choć Kuba doskonale wiedział, że powstrzymywała się wszelkimi sposobami, aby tylko się nie uśmiechnąć.
— Daniel przestanie nas odwiedzać. Kropka — poprawił, a jego przyjaciółka oderwała wzrok od laptopa i posłała mu spojrzenie pełne politowania. 
Siedzieli przy kuchennym stole, bo tak jak w każdym innym mieszkaniu, najwięcej czasu spędzali właśnie w kuchni. Martyna przeglądała coś w komputerze, a Kuba siedział naprzeciwko, podpierając brodę dłonią i mieszając kawę, jeszcze nie wiedząc, że i tym razem pomylił się w liczeniu do dwóch i wsypał trzy łyżeczki cukru. 
— Do następnego razu — poprawiła go.
— Nie będzie następnego razu. Kończę z nim definitywnie — stwierdził.
— Kubuś, ty kończysz z nim definitywnie za każdym razem — przypomniała mu.
— Ale teraz to był definitywnie definitywny koniec — odparł, licząc, że chociaż ją przekona do swojej racji. Niestety dziewczyna nadal patrzyła na niego z powątpiewaniem. 
— Zrywa z tobą średnio raz w miesiącu. Za dwa dni wróci — westchnęła, jakby z irytacją. Była najlepszą przyjaciółką Kuby i wcale nie ukrywała, że nie przepada za jego chłopakiem. Daniel był w jej przekonaniu cholernie niepewny. Odnosiła wrażenie, że nie wiedział, czego chciał i wcale nie traktował jej przyjaciela poważnie. Byli ze sobą od roku i zrywali przy tym z dziesięć razy. 
Krzykowski zamyślił się na moment, jakby analizując jej słowa, ale w końcu się odezwał.
— Skończyłem z nim — powtórzył po raz kolejny swoje zdanie, tym razem jednak już nawet nie próbował jej przekonywać. W efekcie zabrzmiał przygnębiająco, co skutecznie skupiło uwagę Martyny, bo przypatrywała mu się przez chwilę nieufnie, jakby chciała wyczytać, czy Kuba faktycznie miał na myśli dokładnie to, co powiedział. 
— Cholera — mruknęła, przełykając nerwowo ślinę. — Dobrze się czujesz? — dopytała. Nagle dopadły ją wyrzuty sumienia, że od rana stroiła sobie z niego żarty, bo przecież Daniel zawsze wracał, więc i tym razem nie wzięła tego na poważnie. Mina Kuby jednak wskazywała co innego. Mówił poważnie. 
— Poradzę sobie — odparł bez przekonania. 
Dziewczyna zastanowiła się chwilę nad czymś, śmiesznie przygryzając wargę.
— Ale… wiesz, że on pewnie będzie chciał wrócić? — zaczęła niepewnie. Była już przekonana, że Kuba zamierzał ostatecznie zakończyć ten związek, ale obawiała się, że ta emocjonalna pijawka, jak nazywała w myślach Daniela, nie odpuści tak łatwo i nadal będzie nagabywał Krzykowskiego. 
— Prawdopodobnie. Niestety przeżyje rozczarowanie — stwierdził pewniejszym tonem.
— Trzymam w takim razie za słowo. Wiem, że się do niego przywiązałeś, ale on nie był dla ciebie dobry.
— Nie musisz się martwić. Zmęczyłem się tymi ciągłymi rozstaniami i powrotami. Potrzebuję przerwy — starał się ją upewnić, a Martyna najwyraźniej uwierzyła, bo tylko przytaknęła, delikatnie się uśmiechając. To było zabawne, bo w zasadzie całe wakacje miał przerwę od Daniela. Tymczasem ledwie wrócił do Białegostoku i dramat pod tytułem „kocham cię, ale cię nie kocham, ale jednak cię kocham” zaczął się na nowo.
Odkąd skończył osiemnaście lat, wyjeżdżał latem do Anglii, gdzie mieszkała siostra jego matki i tam dorabiał sobie na jakieś potrzeby i zachcianki. Początkowo wylądował na zmywaku w jakiejś knajpie, rok później ciotka wcisnęła go do innego lokalu na kelnera, bo w trakcie ferii zimowych przeszedł kurs kelnerski, a odkąd zaczął studiować i zapragnął na dobre wynieść się z domu, zwiększyła się jego motywacja na jeszcze lepsze zarobki, więc zdeterminowany uderzył w samo serce gejowskiego świata Londynu, czyli do Soho. Zawsze wiedział, że był całkiem atrakcyjny i nigdy nie narzekał na brak adoratorów czy adoratorek, więc wcale się nie zdziwił, kiedy przyjęli go do jednej z popularniejszych miejscówek. Na początku trochę przytłaczała go ilość napalonych facetów, ale po czterech latach już się przyzwyczaił i nauczył zbywać natrętów. Zresztą nie potrafił wymienić więcej wad, oprócz sporadycznych, upierdliwych klientów. Wypłata była godna, napiwki czasem potrafiły go onieśmielić, poznał mnóstwo osób, czasami nawet jakichś celebrytów, dobrze się przy tym bawił… aż sobie nawet ostatnio pomyślał, że mógłby tam zostać na stałe. Ostatecznie uznał, że głupio byłoby tak rzucać studia, kiedy został mu ostatni rok. Uznał, że wróci na te parę miesięcy do Polski, a potem — jak nie znajdzie czegoś w zawodzie, albo gdy ojciec nie przestanie zawracać mu dupy, aby wstąpił do policji — to przeniesie się do Londynu. Tym razem na dobre. I bez Daniela, który nie mógł ostatecznie zdecydować, czego chce. 
— Masz na dzisiaj plany? — zagadnęła niezobowiązująco dziewczyna po kilku minutach ciszy, w trakcie których blondyn zaczął robić trzecią kawę, bo zdążył się zorientować, że i tym razem popełnił błąd.
Odwrócił się w jej kierunku i posłał podejrzliwe spojrzenie. To wcale nie brzmiało jak: „Masz na dzisiaj plany? Bo jestem twoją najlepszą przyjaciółką i z chęcią dotrzymam ci towarzystwa, kiedy trawisz rozstanie z chłopakiem”, a raczej jak: „Masz na dzisiaj plany? Wiem, że zerwałeś z chłopakiem, ale zepnij się, bo jesteś mi potrzebny”.
— Raczej nie — odparł ostrożnie.
— Chcesz iść z nami na mecz? — zaproponowała, a Kuba popatrzył na nią jak na totalną idiotkę.
— Na co? — Musiał się upewnić.
— No Jaga gra… z kimś tam. — Zrobiła niezidentyfikowany ruch ręką w powietrzu. 
— Od kiedy niby stałaś się fanką Jagi? — Kuba nie mógł powstrzymać się od drwiącego uśmieszku, który wpełzł na jego usta.
— No… tak wyszło. Byłeś zbyt zajęty Danielem — wytknęła mu. 
— Tak? Wymień choć jednego piłkarza — sprowokował ją. 
Martyna przez chwilę walczyła z nim na spojrzenia, ale w końcu się poddała.
— Oj dobra no! Dominik chodzi na mecze… a ja mu powiedziałam… że też lubię. — Zmieszała się.
— Och… jakie to urocze, że starasz się mu przypodobać. — Kuba westchnął, udając, jak strasznie go to rozczuliło. 
— No proszę! Nie możesz mi pozwolić się przed nim zbłaźnić! — rzuciła błagalnym tonem. Spotykała się z Dominikiem ledwo od dwóch tygodni, ale po cichu liczyła, że wyjdzie z tego jakaś poważniejsza relacja.
— Zdajesz sobie sprawę, że prawdopodobnie moja wiedza w tym zakresie, jest jeszcze mniejsza od twojej? — zapytał ironicznie.
— Ale jesteś facetem — stwierdziła, jakby to miał być argument, którym wygra całą dyskusję.   
— Faktycznie. Jak śmiem w ogóle twierdzić, że nie obchodzą mnie losy Jagi w tym sezonie… ani w żadnym innym — zadrwił. 
— Na twoim miejscu nie mówiłabym tego na głos. Wiesz, jeszcze jakieś kibole nas napadną — zażartowała, a Kuba wywrócił jedynie oczami.
— Jasne, chodźmy na mecz Jagi. Może jak będziemy mieli szczęście, to zacznie się zadyma. Będzie przynajmniej jakaś rozrywka — zgodził się ostatecznie. Przez myśl przeszło mu, że to wcale nie taki najgorszy pomysł. Może warto było choć raz pójść na mecz i przekonać się na własnej skórze, wokół czego było tak dużo szumu i dlaczego co tydzień pół Białegostoku nagle dostawało jakiejś gorączki i jak w transie kierowało się na Słoneczną.
Może zrozumie.
______________
(1) Grill — w slangu: ustawka pseudokibiców.
(2) Chodzi o kibiców Zagłębia Lubin.
(3) PdOZ — Pomieszczenie dla Osób Zatrzymanych.

Czołem!
Kiedy większość z Was czeka na to, co stanie się z biednym Dawidem z Osobliwości, to postanowiłam, że to idealny czas, na rozpoczęcie Sezonu na grilla. 
Jak widać postanowiłam przejść na narrację trzecioosobową. Z kilku powodów. Przez sześćdziesiąt rozdziałów Osobliwości zmęczyłam się cały czas "byciem" Robertem. Z jednej strony to był dobry sposób "manipulacji", bo bez przerwy widzieliście tylko jedną stronę medalu, a ja niejednokrotnie wprowadzałam Was celowo w błąd. Poza tym, narracja pierwszoosobowa pozwala na dokładne przekazanie myśli głównego bohatera. Ta narracja ma jednak jedną zasadniczą wadę - nie można "skakać" między postaciami. Niby zawsze mogłam wprowadzić kilka narracji pierwszoosobowych, ale jakoś nigdy nie byłam szczególną fanką takiego rozwiązania i byłoby to wyjątkowo męczące.
Jest też jeden, wręcz sztandarowy powód, dla którego tym razem postawiłam na narrację trzecioosobową (oprócz tego, że będę mogła sobie swobodnie manewrować pomiędzy postaciami i wydarzeniami) - chyba bym nie podołałabym "bycia" Igorem przez cały czas. :D
Robert z Osobliwości to jedno, ale Igor... no sami rozumiecie. xD
To jeszcze ciekawostka na koniec: to właśnie od Sezonu na grilla miałam zacząć moją "karierę" blogową i ten rozdział (choć teraz już z licznymi poprawkami) został napisany prawie rok wcześniej, nim zaczęłam pisać Osobliwość. :)
Więc czemu ostatecznie kolejność została zamieniona? Hmm... chyba dlatego, że wtedy nie byłam ostatecznie pewna, gdzie chcę pchnąć historię i bałam się, że nie podołam tym wszystkim aspektom - bójek, kiboli, policji itp. A że w tamtym okresie miałam wyjątkową zajawkę na MMA, to stwierdziłam, że zacznę od czegoś lżejszego i tak wymyśliłam sobie Roberta (który też początkowo był trochę inny, ale o tym kiedy indziej). 
Coś jeszcze? Nie pamiętam teraz w sumie - pytajcie w razie czego, a tymczasem proszę Was uprzejmie o opinię na temat pierwszego rozdziału. Uwielbiam Wasze komentarze i spekulacje, także nowa historia to dobry moment na Wasz odzew. :)
Aha - najważniejsza kwestia. xD Sezon na grilla będzie pojawiał się póki co w każdą środę, aczkolwiek nie obiecuję, że będzie aż tak regularny jak Osobliwość. Tak tylko ostrzegam, bo wcale nie mam dużo zapasu i nie wiem, czy dalej będę w stanie dodawać rozdziały co tydzień (Osobliwość nadal normalnie w każdą niedziele i o jej regularność nie musicie się obawiać, bo jest już dawno skończona). No ale na razie nie ma co się tym przejmować - w końcu przez rok udawało mi się być regularną, to może uda się pociągnąć to dalej. :) 
Do niedzieli! 

13 komentarzy:

  1. Ooooch, dwa rozdziały w tygodniu, jestem w niebie. :D
    Pierwszy rozdział w sumie taki dosyć lekki i przyjemny. Na razie żadnych spekulacji nie mam bo to dopiero początek, ale podoba mi się. Czekam na ciąg dalszy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się w takim razie i liczę, że ostatecznie wszystko wyjdzie na plus niż na minus.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. AAAAAAA W KONCU, IGOREK I TAJEMNICZY KUBA. BAMBI NASZ KOCHANY, JAK JA GO UWIELBIAM. cudownie, cudownie, nie mogę się doczekać więcej. Duzzzzo weny no i bądźmy szczerzy, ty nie podolasz bycia Igorem? XD
    PS. Co do Dawida, to myślę że żyje i będzie na wózku, co z kolei prowadzi do następujących teorii: a. zbliży się do Roberta na stopie romantycznej i skończą razem i b. będzie na wózku A Robert i tak skończy z Erykiem (proszę tak). Bądź niestety jesteś sadystka, a Dawid jednak umrze. :( Co zaowocuje tym, że Eryk będzie Roberta pocieszał i w ten sposób się do siebie zbliża. Kurtyna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może bym i podołała... ale wtedy rozdziały by pewnie wychodziły co parę miesięcy. :D
      Zaskakująco sporo ostatnio osób widzi Dawida z Robertem. xD
      Ale to może faktycznie Eryk wróci niczym rycerz i uratuje Roberta przed kompletnym upadkiem.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Dwa rozdziały tygodniowo <3
    Uwierz, nam też będzie łatwiej nie być w głowie Igora (tak mi się zdaje) :')
    To mogłoby być zabawne, ale i męczące na dłuższą metę.
    Pierwszy rozdział świetny - no i się wyjaśniła sprawa z grilem, głowiłam się o co chodzi haha. Aczkolwiek cieszę się, że zaczęłaś od Roberta, bo kibole mnie tak nie przekonują, a teraz wiem, że dobrze piszesz :) I że jest na co czekać! (Igora i Kubę już trochę znamy).
    Weny, czasu i chęci - cobyś dodawała rozdziały grila co tydzień haha :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym może być. On jednak potrafi być męczący.
      Hahah tak, chodzi o zwykłe bijatyki. :D
      Tak samo jak w Osobliwości MMA było raczej tłem, tak i tutaj chodziło mi raczej o niezbyt przyjazne środowisko i to nie ustawki będą głównym wątkiem, choć wiadomo - temat będzie się cały czas przewijał.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  4. Już nie mogę sie doczekać konfrontacji Kuby i Igora!

    Saphira

    OdpowiedzUsuń
  5. Ekstra! W koncu wrocil Igor!
    Od razu zauwazylam, ze zmienilas narracje. W sumie chyba dobrze, tzn lubię czytać wszystko z perspektywy Roberta ale zmiany miedzy postaciami ( jeszcze jak sa dosyc wyraziste ) beda jak miod na moje serduszko. Zawsze mi brakowalo perspektywy Eryka, dlatego zawsze sie jaralam bonusami XD A tak tu dostane wszystko XD Mimo tak krotkiego rozdzialu juz polubialam Kube! Wiadomo scena z Robertem tez zrobila swoje ale wydaje sie byc fajnym facetem, a Igor to juz w ogole! Uwielbiam go!!!! To teraz czekam na mecz i zapoznanie sie chlopakow!
    Igor jako nianka to juz w ogole mega slodziak!
    A co do Dawida to chyba nie wyladuje na wozku? Prawda? Bo i jakim cudem po zawale? Tzn moze ale to musialby miec jakas tragiczna wade serca i czekac na przeszczep a az tak zle chyba nie jest? Prawda????? Ale Ty sie w tym tomie tak "pastwisz" nad Robertem, ze kto wie co z tego wyjdzie!XD
    Az mnie ciekawi czy Igora tez tak przeciagniesz! W sumie skoro bedzie jakies rozstanie to tez dostanie od zycia ( czyli od Ciebie XD ) w kość! Ehhhh niedobra Ty! XD
    Czekam z niecierpilowscia na niedziele i środę! Weny!
    Pozdrawiam,
    I.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie czasami było to utrudnieniem, kiedy nie mogłam czegoś pokazać z jego perspektywy, choć niekiedy celowo doprowadzałam Roberta do błędnych wniosków.
      Igor niby taki groźny kibol, ale jak widać ma słabość do dzieci - choć to brzmi fatalnie. xD
      Co do Dawida - okaże się już jutro, więc powstrzymam się przed wszelkimi sugestiami. :D No i może faktycznie trochę za bardzo pastwię się nad Robertem, ale co go nie zabije, to go wzmocni... czy jakoś tak. x)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  6. Bardzo mi się to podoba, a ze względu na tematykę ma potencjał, żeby spodobać mi się znacznie bardziej niż Osobliwość (która jednak też jest świetna). Co poradzić, lubię takie klimaty, a tak absurdalne postacie jak Igor mają tendencję do skradania mojego serca, więc nastawiam się na to opowiadanie bardzo, bardzo mocno. Może nawet spróbuję być na bieżąco, bo nadal mam do nadrobienia sporo rozdziałów Osobliwości (czytam, czytam, ale bardzo wolno), a oczywiście w komentarzach natrafiłam na spoiler, że Dawid umiera i szczęka mi trochę opadła (już nie wiem, czy tak chcę nadrabiać, coś Ty tam zrobiła?).
    Tak czy inaczej: środowisko - super, Igor - super, Kuba - ...jeszcze nie wiem. Ale chętnie się przekonam, więc czekam na więcej.
    Z pozdrowieniami, M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, że takie absurdalne postacie są ciekawsze niż takie "zwyczajne", aczkolwiek trzeba zawsze uważać, żeby nie przekombinować, bo można osiągnąć efekt odwrotny do zamierzonego - czego postaram się uniknąć.
      Przepraszam za spoilery, choć oficjalnie Dawid nadal żyje - to tylko paskudny cliffhanger z mojej strony, także nie wszystko stracone i możesz czytać dalej. :D
      Cieszę się, że wpadałaś i nadal tu zaglądasz.
      Również pozdrawiam! :)

      Usuń