5 września 2018

Sezon na grilla: Rozdział 4

Brudna robota

— Co ty tu robisz? — burknął rozeźlony, kiedy tylko dojrzał przed sobą Daniela.
— Ignorujesz mnie, więc szedłem się z tobą zobaczyć — odparł niezrażony,  jakby to było coś najnormalniejszego w świecie i jakby przez ostatnie dni wcale nie zachowywał się jak psychopata, który wydzwania do swojego byłego po kilkaset razy i wystaje pod jego miejscem zamieszkania.
— Jeżeli ktoś cię ignoruje, to właśnie dlatego, że nie chce cię widzieć — zauważył sarkastycznie Jakub.
— Oj Kubuś, nie róbmy szopki, tylko… — zaczął przymilnie, ale chłopak mu przerwał.
— Ja nie robię żadnej szopki, to ty się obrażasz o jakieś pierdoły, rzucasz mnie,
a potem lamentujesz w żałosnych smsach, żebym wrócił, ale wiesz co? Pierdol się — burknął znowu i wyminął go, potrącając przy okazji nieelegancko ramieniem. 
— Sam się pierdol! Jeszcze tego pożałujesz! — krzyknął za nim wściekle Daniel, szybko zmieniając narrację, bo zdecydowanie nie spodziewał się takiego oporu ze strony Krzykowskiego. Przecież zawsze mu ulegał! Co go tym razem do cholery ugryzło?
— Tak, z pewnością — warknął, ale bardziej do siebie i już się nawet nie odwrócił, tylko kontynuował swój marsz do mieszkania. 
Nie był głupi. Wiedział, że Daniel nie poprzestanie na tym najściu i był pewny, że jeszcze tego samego wieczoru przyśle mu kolejny przydługi sms z przeprosinami i prośbą, żeby się jednak zeszli. Nie był jedynie pewny, ile to może potrwać, bo przecież zawsze potulnie wracał, ale wydawało mu się, że Daniel może być dosyć zawzięty w swoim postanowieniu… albo dopóki nie znajdzie sobie satysfakcjonującego zastępstwa. 
W każdym razie nie miał teraz głowy, aby się nim przejmować, choć paradoksalnie to właśnie on był powodem jego całego rozstroju — a przynajmniej go zapoczątkował. Zaczął zatem gorączkowo zastanawiać się nad sposobami, które trochę pozwolą odciągnąć mu myśli, ale nie zdążył wpaść na nic sensownego, bo dotarł do mieszkania. Kiedy tylko wszedł do środka, od razu usłyszał ciche krzątanie i inne odgłosy dochodzące z kuchni.
Ściągnął buty i kurtkę, a potem z głupim wyszczerzem udał się do wspomnianego pomieszczenia.
— Jak tam… oglądanie horrorów? — zapytał wymownie, zastając przyjaciółkę przy zlewie, gdzie zmywała jakiś talerz. Odwróciła się zaskoczona, nie spodziewając się Kuby, którego obecność została zamaskowana przez szum wody. Przywołała na twarz kamienny wyraz.
— W porządku — odpowiedziała spokojnie, nie chcąc dać się sprowokować chłopakowi. 
— W porządku? — powtórzył, nie mogąc się powstrzymać od specyficznego uśmieszku.
— Tak, był straszny — rzuciła oszczędnie.
— A o czym? — zapytał przebiegle, a dziewczyna zawahała się na moment.
— Przecież i tak nie lubisz horrorów, to co za różnica — odpowiedziała wymijająco.
— Może polubię, skoro był taki straszny? — prowokował ją dalej.
— Okej! — jęknęła, poddając się. — Horror był… tylko że niekoniecznie skupialiśmy się na fabule — zdradziła nieco zawstydzona. — Ale nie zabrnęliśmy zbyt daleko — dodała, jakby z zawodem. —  I przestań się tak głupio szczerzyć! — skarciła go zirytowana.
— Hej, ja ci po prostu kibicuję — stwierdził obronnie, wystawiając przed siebie dłonie. 
— Pff… jasne — mruknęła. — Wczoraj tak mi gorąco kibicowałeś, że już myślałam, że Dominik mnie zleje — zarzuciła, nalewając wody do dzbanka. Było kilka minut po szesnastej i to była pora, kiedy zawsze pili wspólnie kawę, o ile znajdowali się w mieszkaniu, oraz sporządzali sobie wzajemne sprawozdania z przebiegu dnia.
— Sory za tamto — rzucił, poważniejąc. — Miałem gorszy dzień i…
— Spoko. — Machnęła ręką, przerywając mu. — Jakimś dziwnym sposobem Dominik cię polubił — zdradziła.
— Tak? — dopytał, marszcząc nieprzekonany brwi i usiadł na taborecie przy małym stoliku.
— Równy ziomek z tego twojego współlokatora. — Śmiesznie stymulowała głosem, próbując naśladować swoją sympatię. — Myślałem, że będzie jakiś przegięty, a ten prawie chciał się lać z jakimś dresem — dodała, a potem zachichotała. 
— Bo jestem gejem, więc od razu muszę być… przegięty? — spytał urażony.
— Oj no nie czepiaj się. Przynajmniej wiesz, że obaliłeś stereotyp — uznała, stwierdzając, że to powinno udobruchać Kubę. — W ogóle pytał, czy nie wybierzemy się znowu za tydzień na mecz.
— Ja odpadam — zastrzegł pospiesznie.
— Ale czemu, no? Fajnie przecież było! — zamarudziła.
— W którym momencie? Kiedy piłkarze biegali dziewięćdziesiąt minut po boisku, a na koniec dali dupy, kiedy w przerwie jakieś janusze zaczęli przekonywać się nawzajem, że oni by lepiej zagrali, czy kiedy prawie wziąłem udział w bójce? — sprecyzował ironicznie. 
— No… — zaczęła pospiesznie Martyna, ale zacięła się, nie potrafiąc na szybko wymyślić argumentu. — Hej, od pół roku nie zaliczyłam. Przynajmniej teraz chcę mieć regularny seks. Bądź dobrym przyjacielem i mi pomóż! — zażądała stanowczo, wreszcie zdradzając swoje prawdziwe powody.
— A jak moje chodzenie na mecze ma ci pomóc w zaliczeniu? — spytał, nie widząc związku między jego uczęszczaniem na mecze, a życiem seksualnym swojej przyjaciółki. Ta nie odpowiedziała, a obdarowała go błagalnym spojrzeniem, które wyrażało coś w stylu: „Jestem zdesperowana, nie każ mi się bardziej kompromitować, tylko po prostu zrób, o co cię proszę”. — Jeszcze tydzień… zobaczymy — stwierdził ostatecznie zbywająco. 
— Czyli się zgadzasz — uznała z tryumfalnym uśmiechem, na co wywrócił oczami. 
Martyna, czy też Martini — jak czasami ją nazywał, była jego pierwszą przyjaciółką. Zawsze miał mnóstwo znajomych, swoją urodą przyciągał wzrok, a w liceum był nawet przez rok przewodniczącym… ale nigdy nie posunąłby się do stwierdzenia, że miał przyjaciela. Zawsze trzymał się głównie z chłopakami, którzy byli po prostu jego dobrymi kumplami — do wydurniania się po szkole. Wtedy jeszcze się nie ujawnił, bo trochę bał się, że go zgnoją i stanie się jakimś odrzutkiem. Niby w jego liceum nie było takiej patologii, gdzie rządziła jakaś elitarna grupa, która znęcała się nad kujonami, czy coś w tym stylu, ale były pewne indywidua, z których każdy po cichu się podśmiechiwał. Nie chciał się nim stać. 
Dopiero na studiach stał się śmielszy, choć to też nie było tak, że nagle każdy się o nim dowiedział. Po prostu jak przytrafiała mu się jakaś natrętna koleżanka, to zbywał, mówiąc szczerze, że gustuje w facetach i tyle. I w ten sposób co nieco się rozniosło, choć o dziwo nie spotkał się z sytuacją,  w której ktoś by go zwyzywał od pedałów i tym podobnych. Czasami czuł na sobie te specyficzne spojrzenia i wydawało mu się, że jest obgadywany, ale nic poza tym. Nadal miał swoją grupę kumpli — tym razem innych, bo z tymi z liceum już się nie trzymał — która na szczęście nie ingerowała w jego seksualność, a i on nigdy nie zaczynał tematu, ani się nie afiszował
Z Martyną było jednak jakoś inaczej. To znaczy, zaczęło się prawie tak samo, jak zaczynała się każda z jego znajomości z kobietą — czyli dziewczyna próbowała go poderwać w studenckim bufecie, gdzie samotnie popijał kawę, w przerwie między wykładami. Z tą różnicą, że jej nie zbył. Oczywiście powiedział jej od razu, że jest gejem, ale blondynka nie speszyła się i nie uciekła jak inne laski, tylko wydała się być jeszcze bardziej zaintrygowana. Coś jakby uznała, że to nawet lepiej
Do teraz tego nie rozumiał, ale po prostu coś między nimi kliknęło. Zaczęli rozmawiać o jakichś totalnych pierdołach i z pozoru ich rozmowa niczym się nie wyróżniała, ale jakoś było… przyjemniej. Bardziej swojsko. Było swobodnie do tego stopnia, że po paru miesiącach postanowili razem zamieszkać i tak przez cztery lata byli niemal nierozłączni. 
Pewnie gdyby nie był gejem, to faktycznie byliby parą, bo uważał, że Martyna była naprawdę ładna. Miała długie, proste blond włosy, idealną cerę, była dosyć wysoka, szczupła i było coś czarującego w jej uśmiechu. Ale jako przyjaciółka sprawdzała się jeszcze lepiej. 
— Dobra, ja spadam robić prezentację, bo jutro zaczynam — powiedziała z ponurym westchnięciem. — Plusy posiadania nazwiska na literę „A” — dodała jeszcze markotniej i faktycznie wziąwszy swoją kawę, udała się do swojego pokoju, zostawiając Kubę samego z jego porcją kofeiny.
Tak jak dziewczyna na moment rozproszyła jego myśli, te znowu zaczęły go nawiedzać, kiedy tylko zniknęła z pola jego widzenia i w całym mieszkaniu zapanowała cisza. Zawsze w takich momentach sięgał po telefon, co uczynił i tym razem, licząc, że urządzenie zadziała tak skutecznie jak Martyna Aleksandrzak. 
Parsknął pod nosem, zauważywszy trzy smsy od Daniela. W pierwszych dwóch się odgrażał, pisząc, że Kuba popamięta i że go się tak nie zlewa… by w trzecim znowu przeprosić. Po prostu zamknął okienko, a potem włączył transmisję danych, bo jego telefon wyjątkowo nie dogadywał się z domowym wifi, a kiedy to uczynił, urządzenie zaczęło szaleńczo wibrować, zasypując chłopaka różnorakimi powiadomieniami. Kilka osób pisało do niego na Messengerze, miał kilkanaście powiadomień z Facebooka czy Instagrama oraz innych aplikacji, a także… odezwał się Grindr. 
Trochę zarwał ostatnią noc, bo flirtowanie z kilkunastoma facetami na raz okazało się całkiem zabawną atrakcją. Jakieś dziewięćdziesiąt pięć procent kończyło się propozycjami seksu, ale z dwoma chłopakami prowadził dosyć grzeczną, niezobowiązującą rozmowę. Zignorował właśnie wszystkie inne wiadomości i kliknął w tą od użytkownika o neutralnym, wręcz nudnym pseudonimie „obywatel89”. Już po samym nicku wiedział, że liczba odpowiadała rocznikowi urodzenia. Sam w końcu wybrał sobie nazwę „heartbeat93”. Mało wyszukane i… jego historia też nie była interesująca, bo kiedy podczas rejestracji miał wymyślić login, spojrzał na radio internetowe, gdzie w tle leciała piosenka z „heartbeat” w tytule. 
Te rozmyślania zaprowadziły go do zadania drugiemu użytkownikowi pytania o etymologię jego nicku, zaraz po tym jak odpowiedział na oklepany tekst: „Jak tam mija dzień?”.
heartbeat93: „Wróciłem do domu i powoli będę zbierał się na basen. Czemu obywatel?”.
obywatel89: „Znasz się na piłce nożnej? :)”.
heartbeat93: „Wczoraj byłem pierwszy raz na meczu, jeżeli to się liczy :D”.
obywatel89: „Jestem po prostu fanem Manchesteru City — nazywają ich Obywatelami. Jak podobał się mecz?”.
Kuba znowu parsknął pod nosem. Przez ten weekend miał sporo styczności z piłką nożna i wyglądało na to, że chcąc czy nie, ta dyscyplina sportu pozostanie w jego życiu przez jeszcze co najmniej tydzień. Może to był jakiś znak? 
heartbeat93: „Za tydzień idę znowu. Niekoniecznie z własnej woli” — odpisał enigmatycznie, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły.
obywatel89: „Będę cię wypatrywał w takim razie :D”.
heartbeat93: „Ej, to niesprawiedliwe, ty już wiesz, jak wyglądam” — zaprotestował, czując jakiś dreszcz niepokoju i ekscytacji jednocześnie. Z jednej strony było coś niebezpiecznie podniecającego w wizji, że będzie obserwowany przez nieznajomego, nawet nie wiedząc, kim ten jest… no ale z drugiej, to było cholernie dziwaczne — jego internetowy kumpel od samego początku zapierał się rękami i nogami przed podzieleniem się jakąkolwiek fotką. 
Po odpisaniu przeskoczył do drugiego okienka, gdzie dyskutował z użytkownikiem o pseudonimie „antigravity”. Domyślał się, że chłopak — podobnie jak on — zaczerpnął inspirację z jakiejś piosenki. To był prosty sposób na wymyślenie ciekawego i niebanalnego loginu w najprostszy możliwy sposób. 
antigravity: „Jak mija dzień? :)” — zadał identyczne pytanie, co jego poprzednik. Również nie miał zdjęcia, ale przynajmniej zdradził we wcześniejszej rozmowie, że nazywa się Julian, ma dziewiętnaście lat i właśnie zaczął studiować zarządzanie. Kuba od razu stwierdził, że jest dla niego za młody, bo jednak wolał rówieśników albo nawet o kilka lat starszych facetów… ale przecież to była tylko głupia rozmowa, więc nie miał nic do stracenia. Odpisał mu dokładnie to samo, co obywatelowi i przeskoczył do poprzedniego okienka.
obywatel89: „Mnie to ekscytuje :P”.
heartbeat93: „pff… po prostu pękasz” — spróbował go sprowokować i z powrotem przełączył się na konwersację z Julkiem.
antigravity: „Twój wieczór nadal zapowiada się bardziej ekscytująco niż mój”.
heartbeat93: „Nie każdy dzień musi kończyć się przygodą życia :D” — zażartował. 
antigravity: „Jednak cokolwiek byłoby lepsze od udawania, że nie ma cię w domu :/” — napisał ze smutną emotikonką na końcu, co spowodowało, że Krzykowski uniósł brew w zastanowieniu.
heartbeat93: „Czemu się chowasz?” — spytał treściwie, a potem przełączył na konwersację z drugim facetem. 
obywatel89: „To nie ja pękam, tylko ty jesteś szalony :P Randka na meczu z Legią? Chyba lubisz adrenalinę” — odpowiedział wymigująco na prowokację.
heartbeat93: „Randka? Skąd pomysł, że byłbyś w moim typie?” — napisał z nutką arogancji, choć to była tylko kolejna próba podejścia drugiego użytkownika.
obywatel89: „To czemu ze mną piszesz, skoro nie mam zdjęcia? :)”. — Znowu sprawnie się wymigał.
heartbeat93: „Dobre pytanie…” — rzucił i już miał przełączać na Juliana, kiedy otrzymał wiadomość od nowego użytkownika. Kiedy na nią kliknął, wywrócił potężnie oczami.
Danieloelo: „ O proszę, kogo tu zastałem… widzę, że nie tracisz czasu kurwo!!”. — W pierwszej chwili już miał odpisać coś w stylu, że „Ty też nie”, ale uznał, że nie będzie karmił tego trolla i po prostu go zablokował. W ogóle co to za pojebany pseudonim? Danieloelo? Chyba nie mógł wpaść na nic bardziej chujowego.
antigravity: „Ojciec od rana łazi za mną i narzeka. Marzy mi się wyprowadzka” — zamarudził Julian.
heartbeat93: „Skąd ja to znam :D Na szczęście już nie muszę swojego oglądać codziennie” — napisał, dopiero potem zastanowiwszy się, że to wcale nie brzmiało pocieszająco.
antigravity: „Mój jest policjantem… to już w ogóle nieszczęście razy dwa ;/” — napisał, a Kuba znowu zmarszczył zaintrygowany brwi. Wyglądało na to, że sporo łączyło go z tym chłopakiem. Ale nie podzielił się z nim tą informacją. Stwierdził, że niezobowiązująca rozmowa z Julianem i przekomarzanie się z Obywatelem były niegroźne, dopóki im za wiele nie zdradzał. 
Więc może… może popełnił błąd, zdradzając temu drugiemu, co będzie robił w przyszłą sobotę? Cóż, w tej chwili pozostawało mu tylko liczyć, że to się na nim nie zemści. Albo mógł to potraktować jako wymówkę, aby tam nie iść. To była całkiem optymistyczna wizja. 
***
22 października 2016
Wczorajszy dzień przebiegł mu naprawdę przyjemnie i byłby nawet w stanie pokusić się o stwierdzenie, że chętnie by go powtórzył… gdyby tylko nie ten jebany kac! 
Jakieś ostatnie menele nażłopały się na amen około dwudziestej pierwszej, więc Borys wyjebał ich z baru, nie chcąc problemów, gdyby ewentualnie któryś z nich zszedł mu na taborecie przy ladzie na skutek zatrucia alkoholowego. Zresztą zawsze to robił — to zależało jedynie od tego, kiedy te stare dziady przekraczały granicę. W niektóre dni potrafili zamykać koło dwudziestej, bo nic się nie działo, a czasami mieli klientów nawet do czwartej nad ranem, głównie w weekendy. Dwudziesta pierwsza brzmiała dobrze, jednak jak się chwilę potem przekonał, to nie oznaczało, że mógł się zawinąć do kawalerki i spędzić resztę wieczoru z konsolą. 
Okazało się, że Borys, paru kumpli, Ewelina i jeszcze kilka dziewczyn, postanowili urządzić mu coś na wzór… przyjęcia niespodzianki. No dobra, to nie tak, że wyskoczyli z kartonu z balonami i tortem, a o potem krzyknęli „niespodzianka!”, ale i tak zrobiło mu się miło, że pamiętali o jego urodzinach i postanowili, że chcą je z nim spędzić. 
Skończyło się tak jak zwykle, bo Borys pozwolił im się zabawić, więc puściły im wszystkie hamulce, w związku z czym po trzech godzinach część już w ogóle nie kontaktowała, a część się dobijała. Igor sam nie pamiętał, jak wrócił do domu, ale przynajmniej obudził się w swoim łóżku i nawet niczego nie zarzygał. To był sukces. 
Musiał wrócić względnie wcześnie, bo przebudził się po kilka minut po szóstej nad ranem i nie mógł zasnąć przez kolejne dwie godziny, gdyż wydawało mu się, że zamiast alkoholu wlał w siebie jakiś domestos, który teraz rozpuszczał mu jelita. Po tych dwóch godzinach katuszy wreszcie przysnął i obudził się z powrotem około trzynastej. Jego jelita przetrwały, ale za to głowa dobijała go do tego stopnia, że nawet intensywniejsze mruganie czy ruchy gałek ocznych wywoływały ból. 
Miał dwie godziny, żeby się doprowadzić do używalności i dotrzeć do baru, bo dzisiaj Jaga grała z Legią, więc spodziewali się sporego ruchu, mimo iż mecz rozgrywał się w Białymstoku. Nie było żadnym sekretem, że obydwie drużyny były zwaśnione. Ich spór był naturalny niczym spór pomiędzy psami i kotami. Kibole Jagi mieli kosę z wieloma chuliganami innych drużyn ekstraklasy, ale gdy w grę wchodziły jakieś interesy, potrafili się dogadać. Z Legią nie było szans. 
To zawsze doprowadzało do sytuacji, że dwa razy do roku — kiedy nadchodziła ich kolejka — panowały naprawdę gorące nastroje. Zwłaszcza teraz, kiedy to oni byli gospodarzami. Żadne mecze nie cieszyły się taką frekwencją, jak te z Legią. Nawet w powietrzu było czuć, że coś się kroi.
No i kroiło się. Ale Borys dogadał się z liderem drużyny z Warszawy, żeby wyrównać rachunki następnego dnia. W dniu meczu było to niezwykle ryzykowane, bo policja była cholernie czujna, domyślając się, że coś się szykuje. Bezpieczniej było zatem przeczekać jeden dzień i upewnić się, że psy nie popsują im imprezy.  Wiadomym było, że nic tak nie zbliża jak wspólny wróg, więc zaplanowanie innego terminu i miejsca stanowiło jedyną sytuacją, w której obie ekipy szły sobie na rękę.
Poza tym, Igor nie czuł się dzisiaj na siłach do walki. No jakby musiał, to by się bił, wiadomo… ale wolał być w najlepszej kondycji i do jutra powinien się pozbierać.
Dwie godziny i kilka tabletek przeciwbólowych później ból głowy ustąpił na tyle, że był w stanie wyjść z domu i jakoś przeżyć te parę godzin za barem, mając nadzieję, że uda mu się wyrwać na mecz. To było dzisiaj nieco niebezpieczne… ale to był ważny mecz i nie chciał go przegapić. Wziął więc prysznic, wskoczył w jakieś czarne dresy, zabrał z wieszaka sportową kurtkę z kapturem typu jumper, bo przez tydzień strasznie się oziębiło, i niezbyt żwawym krokiem opuścił swoją kawalerkę.
Wyszedł przed blok, przeszedł wzdłuż niego kilkadziesiąt metrów, a kiedy budynek się skończył, wyłaniając niewielki skwer z trzepakiem, gdzie pobliskie dzieciaki urządziły sobie plac zabaw, coś przykuło jego uwagę. 
Usłyszał jakieś piski, więc odwrócił głowę w kierunku, z którego dochodziły. Na początku nawet nie wiedział, na co patrzy. Jakiś dzieciak leżał na innym i… tu nie miał pomysłu, ale to nie było istotne, bo po kilku chwilach się zorientował i bardzo mu się to nie spodobało. Dzieciak Kalicińskiego z sąsiedniego bloku leżał właśnie na piszczącym i skulonym w pozycji żółwia Maćku, próbując mu coś zabrać.
Nawet nie tracił czasu, żeby krzyknąć coś w stylu: „Lepiej żeby cię tu nie było, gnoju, nim zdążę do was dojść”, tylko szybkim krokiem po prostu do nich dotarł i bez namysłu chwycił  małego agresora za materiał kurki na plecach i podniósł go, by po sekundzie odrzucić go niezbyt delikatnie na bok. Dzieciak jęknął zaskoczony przy upadku, a potem spojrzał z przestrachem na Biedrzyckiego.
— Wiesz, dlaczego twój stary nie ma zębów? — zapytał groźnie, kucnąwszy. Może i był niski, ale na tle tych smarków wypadał dosyć imponująco, więc musiał się zniżyć.
— Bo ich nie mył? — zapytał przerażony, a Igor musiał się bardzo mocno powstrzymywać, żeby nie parsknąć. Dzieciak nieźle zripostował… tylko że zrobił to kompletnie nieświadomie.
— To też, choć przyspieszyłem ten proces, jak mnie raz wkurwił — skłamał bez zająknięcia. — Mam ci pomóc się do niego upodobnić jeszcze bardziej? — Uniósł sugestywnie pięść, nawiązując do tego, że chłopczykowi jeszcze nie wyrosły wszystkie zęby stałe, więc nie miał pełnego uzębienia.
— N-nie… — zająknął się.
— Więc lepiej, żebym cię więcej nie widział w pobliżu Maćka — zarządził surowo.
— Biedrzycki, ty chuju! Zostaw mojego syna! — usłyszał w tym samym momencie, kiedy skończył mówić. Podniósł się i spojrzał w kierunku krzyku, by po chwili dostrzec starego Kalicińskiego stojącego na balkonie jedynie w żonobijce wpuszczonej w czarne kalesony. W międzyczasie jego potomek zwiał.
— Schowaj się lepiej, bo się jeszcze bardziej pomarszczysz! Zimno dziś! — odkrzyknął. W odpowiedzi dostrzegł lecącą w swoim kierunku pustą butelkę. Stał jednak zbyt daleko od balkonu, aby pocisk dotarł choć do połowy dystansu. — Sam to jutro pozbierasz! — dodał, czując jak humor mu się poprawia. Ten stary dziad notorycznie zbierał mandaty za chlanie w miejscach publicznych, aż w końcu zlecili mu prace społeczne. 
— Doigrasz się, ty mały chujku! — zagroził jeszcze. 
— Nie mogę się doczekać! — odkrzyknął rozbawiony i rozłożył ręce w zapraszającym geście. Potem skupił się na Maćku, ignorując kolejne wyzwiska ze strony drugiego mężczyzny, i pomógł mu się pozbierać. Nie dało się ukryć, że twarz dzieciaka wyrażała w tym momencie ulgę. Igor znowu pojawił się idealnie na czas i go uratował. Niczym superbohater.
— Mama pozwoliła mi się tu pobawić — wytłumaczył, ściskając w dłoniach mały, czerwony samochodzik.
— To dobrze, ale lepiej zmykaj już do domu i tam się pobaw, okej? — polecił, na co dzieciak tylko pokiwał głową i pobiegł w stronę klatki, a sam Igor ruszył dalej wzdłuż ulicy.
To nie tak, że lubił zastraszać takie małe smarki. Nie odczuwał żadnej satysfakcji w pokonaniu kogoś słabszego, ale czasami nie miał wyjścia. Maciek był bardzo mały jak na ośmiolatka, a przez to stanowił łatwy cel dla innych dzieciaków — zwłaszcza takich, którzy mieli ojców pokroju Kalicińskiego, a którzy tylko podpuszczali swoje pociechy i zachęcali do przejawiania wyższości. Zresztą jego ojciec to samo wpajał jemu, tym bardziej, że sam był małym, chuderlawym chłopcem. Może dlatego tak bardzo sympatyzował Maćka, za którym i tak nie miał się kto wstawić? 
Kilkanaście minut później dotarł do osiedlowego baru, gdzie już kręciło się sporo osób, choć mecz rozpoczynał się dopiero o osiemnastej. Ściągnął na zapleczu kurtkę i wyszedł za bar, gdzie kręcił się Borys. 
— Co taki skrzywiony? To po wczorajszym? — spytał podchwytliwie, uśmiechając się cynicznie pod nosem.
— Wczoraj stuknęło mi dwadzieścia cztery lata, więc wiesz… starość. W krzyżu łupie i tak dalej — odpowiedział, udając, że nie rozumie aluzji, a jego szef jedynie się zaśmiał.
Potem Biedrzycki na moment zajął się obsługą klientów i sprzątaniem stolików, jednak za jakiś czas podbił do swojego przyjaciela i pracodawcy zarazem. Zaczął niewinnie, bo spodziewał się, że Borys nie przystanie na jego pomysł, ale on bardzo chciał go przekonać.
— Ciekawe czy będzie dziś jakaś zadyma na stadionie — zagadnął z pozoru niezobowiązująco.
— Jak przejebiemy mecz, to nasi się mogą wkurwić i na koniec coś odjebać — przewidział.
— Jak wygramy to też pewnie się rzucą na przyjezdnych, żeby zaznaczyć pozycję — zgadł Igor.
— Może… W każdym razie psy to szybko rozgonią i złapią paru narwanych gówniarzy — zawyrokował. — Wybierasz się w ogóle? — spytał naturalnie, co sprawiło, że Igor zastygł w bezruchu. Ej, to on tu robił podchody i się przymilał, żeby Borys go wypuścił, bo zakładał przecież, że ten za cholerę się nie zgodzi. To było spore ryzyko, że jeżeli ktoś go zauważy na stadionie i zacznie się jakaś rozróba, to może się dostać właśnie jemu, a to by pokrzyżowało jutrzejsze plany. Coś tu zaczynało mu nie pasować.
— No… poszedłbym — rzucił tylko oszczędnie, postanawiając poczekać na dalszy rozwój wydarzeń.
— Okej, tylko wmieszaj się w tłum — polecił starszy mężczyzna.
— Taki mam plan — zapewnił, nie mogąc pozbyć się uczucia, że chodziło tu o coś innego. Borys zdecydowanie zbyt szybko się zgodził, a nawet nie zgodził, tylko sam zaproponował mu wyjście na mecz. Nie był głupi. To musiało mieć drugie dno. Tylko o co mogło chodzić? — Na jutro wszystko dopięte? — spytał półszeptem, kiedy ustawiał na półkach szklanki, które Borys wycierał.
— No właśnie jest problem — burknął Antoniuk. No kurwa, wiedział, że coś nie gra.
— Jaki problem?
— Ktoś nas podjebał i psy dowiedziały się o tym autobusie, który wynajęliśmy — wyjaśnił. 
— Kto? 
— Nie wiem, ale jak się dowiem, to nie chciałbyś być w jego skórze — syknął rozeźlony.
— Mamy plan awaryjny? — zapytał wprost. 
Policja uważnie patrzyła na każdy ich ruch. Kiedy ktoś próbował wynająć autokar, żeby zebrać całą ekipę i zawieść w miejsce docelowe, musiał wykazywać się sprytem, bo niebiescy uważnie obserwowali każdą firmę transportową. Oczywiście wynajmowanie autobusu nie było przestępstwem, ale kiedy przemieszczała się nim grupa kilkudziesięciu facetów, było to podejrzane, dlatego przejazdy na mecze zazwyczaj odbywały się z eskortą, zwaną pospolicie wahadłem. Wtedy upewniano się, że po drodze nie dojdzie do żadnego niepożądanego incydentu. Czasami próbowali przebić się przez miasto samochodami, ale te też były rejestrowane i łatwiej było zgubić ogon jednym autobusem, niż kilkunastoma samochodami. Pociągi w ogóle nie wchodziły w grę — chyba że faktycznie jechali na mecz, nie mając innych zamiarów.
W dniu tak ważnych meczy, kontrola była jeszcze większa, więc tym bardziej było ciężej przechytrzyć psy. Borys wykombinował, że powinni przełożyć interesy na następny dzień i już nawet zaklepał im transport… jednak teraz okazało się, że może być z tym problem.
— Mam jeden pomysł… i nie spodoba ci się — oświadczył w końcu z westchnieniem. No tak, to dlatego nie oponował przed puszczeniem go na mecz. 
— Jaki? — spytał, czując jak nastrój gwałtownie mu się pogarsza.
— Dam radę skołować inny transport — zaczął niewinnie. — Ale kiedy nie pojedziemy tym już załatwionym, szybko znajdą ten, który faktycznie ma nas dostarczyć na miejsce. Chyba że… — zawiesił sugestywnie głos.
— Chyba że ktoś faktycznie pojedzie tym autobusem dla zmyłki — zgadł. — I tym kimś mam być ja — dodał, łącząc wszystkie puzzle.
— Nie powierzę tego zadania nikomu innemu. Wiem, że tylko ty na pewno tego nie spierdolisz — podlizał mu się, choć na Igorze nie robiło to teraz najmniejszego wrażenia. 
— To tylko głupia przejażdżka. Co może pójść nie tak? — spróbował się sprzeciwić.
— Nie możemy ryzykować. Pozbierasz młokosów dla zrobienia sztucznego tłumu, a ja…
— A ty zbierzesz naszych ludzi i pojedziecie urządzić sobie prawdziwą zabawę — mruknął rozeźlony.
— Bambi, dobrze wiesz, że ci to wynagrodzę. Czy ja cię kiedykolwiek skrzywdziłem? — Borys znowu spróbował go zmanipulować.
— Nie o to chodzi, po prostu… — jęknął.
— Mogę na ciebie liczyć czy nie? — przerwał mu nieco agresywnie mężczyzna, próbując wywrzeć na nim presję.
— Możesz — powiedział w końcu, bo stwierdził, że teraz, kiedy nie ma żadnego argumentu, nie ma sensu dyskutować. Więc się zgodził… ale to nie oznaczało, że faktycznie zamierzał posłuchać Antoniuka. To oznaczało jedynie tyle, że zgodził się dla świętego spokoju, żeby mieć czas, aby coś wykombinować i wykręcić się od tej brudnej roboty. Miał w dupie taki interes. Jasne, że Borys by mu się odwdzięczył. Jak nie pokaźną zapłatą, to w jakiś inny sposób, ale jemu nie chodziło o wdzięczność czy kasę. On po prostu chciał tam jutro być! W środku tego młyna, gdzie będzie mógł sobie pofolgować. 
Nie mógł jednak zawieść Borysa, bo to by groziło jakąś karą. Musiał zatem wymyślić coś. Coś, co sprawi, że pojedzie bić się z chuliganami Legii, ale też coś, co rozwiąże problem Borysa. 
I musiał wymyślić to szybko.
_________________

Wydaje mi się, że tym rozdziałem nieco zasugerowałam Wam, co się może dziać w przyszłości i jakie wątki zostaną poruszone. 
Julian is back! Dowiecie się wreszcie, czemu Igor go tak nie lubił (to dopiero za jakiś czas, ale jednak). No i kim jest Obywatel? :)
Czy Igor coś wykombinuje i czy Kuba jednak wyląduje na kolejnym meczu? 
Do niedzieli! 

7 komentarzy:

  1. Och, Julian, nie lubię gnojka. :)
    Jak ja się nie mogę doczekać aż Kuba i Igor zaczną ze sobą być, aż mnie skręca z niecierpliwości. W ogóle to troszkę irytujące, że cośtam wiem co się stanie (no bo było w osobliwości wspomniane itp.) a jeszcze tyle trzeba będzie czekać zanim się ot tym tak naprawdę przeczyta.
    O, a oczami wyobraźni już widzę taką scenę, w której Kubę aresztują, a na posterunku (tudzież w areszcie czy gdzieśtam) spotyka się ze swoim zawiedzionym ojczulkiem... I w ogóle wyobrażam sobie bardzo dużo rzeczy także ten. I jestem też ciekawa czy kiedyś w dalekiej przyszłości, przyszłości która działaby się po 3 części osobliwości, Kuba i Igor jeszcze się spotkają.
    A rozdział za krótki!
    Weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, Julian przecież jest taki... nieszkodliwy. :D
      Widzę, że jest przepowiednia związkowa dla Kuby i Igora. :) Jak jakimś cudem los i połączy, to zadbam o to, żeby to była szalona droga.
      Jak Kuba wyląduje na ustawce (a z Osobliwości wiemy, że tak się stanie) i złapie go policja... to jest faktycznie duża szansa, że jego ojciec się o tym dowie. :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Wprowaaadzeeenie xD
    Trochę się nudzę szczerze powiedziawszy. Wszystko jest git... ale chyba nie moje klimaty xD Trzyma mnie mimo to ciekawość co z tym zrobisz.
    Te osiedle na którym mieszka Igor kojarzy mi się z pewnymi budynkami (tak, miałam to na wykładzie, ale za skarby nie pamiętam gdzie były, kto je zbudował i kiedy - choć nie tak dawno), które były zburzone przez miasto... bo szerzyła się tam patologia xD ludzie stamtąd uciekali, a reszta żyła we własnym "syfie" i jedynym sposobem, by tych ludzi rozgonić (i przez to też im w pewien sposób "pomóc") było wyburzenie osiedla. To chyba było na przełomie modernizmu i czegoś tam jeszcze... Tya. Historyjkę pamiętam, ale to co ważniejsze już nie. Smutne xD Na dniach zajrzę w notatki, bo aż sama jestem ciekawa co mój mózg uznał za zbędne. haha
    Weny, czasu i chęci.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. https://archirama.muratorplus.pl/architektura/39-lat-po-smierci-architektury-modernizmu,67_1094.html
      Znalazłam xD (o ile kogoś to obchodzi... ;D )

      Usuń
    2. Ooo... nie wiem, co mam na to odpisać. Chyba że mi przykro? :D
      No nie wiem, liczę że jakoś Sezon do Ciebie przemówi w dalszych rozdziałach, o i ile będziesz dalej czytać.
      Historia z wyburzeniem nieco drastyczna, ale z drugiej strony, skoro nie było innej możliwości... :D Jak wynajmowałam pokój na studiach, to w klatce obok były mieszkania socjalne (tylko w jednej klatce, nie wiem, jak to w ogóle możliwe) i podobnie jak Igor musiałam nie raz wysłuchiwać zaciętych kłótni, albo przebojów disco polo. Szkoda, że nie dało się zburzyć tylko jednej klatki. :D
      Również pozdrawiam!

      Usuń