Początek
22 grudnia 2017
Choć początkowo wydawało się, że to Agata jest najmocniejszym ogniwem w rodzinie i jako jedyna jest w stanie znieść okrutne wieści, w ostateczności pękła. Kiedy raz już zaczęła płakać, nie mogła przestać. Nie chciała uwierzyć, że taka tragedia dotknęła jej rodzinę… jej synka.
To Kamil przejął obowiązki głowy rodziny, bo stan Zbigniewa pogorszył się na tyle, że ostatecznie poprzedniego dnia wylądował w szpitalu ze stanem przedzawałowym. Oliwia bez przerwy płakała, podobnie jak jej matka, tylko że rozkleiła się o wiele wcześniej.
Całą trójką siedzieli teraz na komendzie, przyjmując co jakiś czas od
funkcjonariuszy nowe wieści.
— Co się tam dzieje? — zagadnął Wyszyński jednego z posterunkowych, kiedy dostrzegł, jak w pewnej chwili podniosło się larum w jednym z gabinetów, gdy wszedł do niego funkcjonariusz, który prowadził sprawę jego brata.
— Nie mogę na razie nic powiedzieć — rzucił formułką młody chłopak. Widać było po nim, że pracował ledwo od paru miesięcy i jeszcze nie potrafił reagować w wielu sytuacjach. To właśnie dlatego Kamil go zagadnął. Wiedział, że jego będzie mu łatwiej przycisnąć.
— Człowieku, tam siedzą moja matka i siostra — syknął, wskazując palcem na kobiety. — Nie będziemy tu czekać w nieskończoność. Jesteśmy zmęczeni. Wiem, że właśnie dowiedzieliście się czegoś nowego. Miej litość… — Jego głos złagodniał na koniec.
Posterunkowy widocznie się zmieszał, zastanawiając się, czy ma powiedzieć prawdę, czy znowu się wykręcić. Kamil wykorzystał jego wahanie i jeszcze bardziej go przycisnął. W końcu chłopak pękł.
— Tylko proszę nikomu nie mówić, że wie pan to ode mnie — zastrzegł. — Nieopodal zwłok znaleziono aparat — wyznał, ściszonym tonem. — Zamókł przez ten czas, ale nasi technicy próbują odzyskać dane z karty pamięci. Mamy nadzieję, że te przyniosą jakieś rozwiązanie — zdradził, a potem przeprosił Wyszyńskiego i udał się przed siebie długim korytarzem.
Kamil westchnął jedynie ciężko. Nie wiedział, czy powinien o tej rozmowie wspominać matce i siostrze. Co prawda te widziały, że rozmawiał z policjantem, ale zawsze mógł skłamać, że ten nie powiedział mu nic ciekawego. Wahał się, czy zdradzać cokolwiek członkom rodziny, bo obydwie kobiety były już wystarczająco wymęczone psychicznie… a każda nowa informacja zdawała się być gorsza i bardziej druzgocząca od poprzedniej.
Kiedy wczoraj matka zadzwoniła do niego z samego rana i obwieściła mu lodowatym tonem, że odnaleźli zwłoki Mateusza, zamarł w bezruchu. Może cały czas zachowywał się i myślał rozsądnie… ale i on miał cholerną nadzieję, że jego brat wróci cały i zdrowy. Natychmiast pojechał do domu rodzinnego, zostawiając swoją żonę w mieszkaniu, bo nie chciał jej dodatkowo stresować. Raptem dwa tygodnie temu dowiedzieli się, że zostaną rodzicami, ale jeszcze z nikim nie podzielili się tą nowiną. Nie chciał na razie wprowadzać zamieszania w rodzinie, kiedy wszyscy żyli zniknięciem Mateusza i nie chciał, żeby jego ukochana musiała wszystko naocznie przeżywać. To nie było dla niej dobre.
Gdy dotarł do rodzinnego domu, na kilka godzin zapanowała cisza. Nikt już się z nimi nie kontaktował i nie chciał udzielić informacji. Każdy po cichu zadawał sobie pytanie, co się stało z Konradem, bo przecież i on zniknął razem z Wyszyńskim, i to jego samochód znaleziono parę dni wcześniej. Odpowiedź na to pytanie przyszła dosłownie kilkadziesiąt minut później.
Za drugim razem funkcjonariusze okazali się być jakby bardziej wygadani i obwieścili Wyszyńskim, że wraz z ciałem ich syna znaleziono także… inne zwłoki. Nawet nie musieli wyjaśniać, o kogo chodziło, bo to wydawało się oczywiste. Zdradzono im jeszcze, że obydwie ofiary musiały umrzeć krótko po zaginięciu.
Ale to wszystko i tak nie miało sensu. Przynajmniej nie na początku. Bo niby kto chciałby zrobić im krzywdę? Mateusz nie miał żadnych wrogów. Wydawało im się, że Konrad też nie… chyba że chodziło o jakichś niezadowolonych przestępców, których przyskrzyniał na granicy? Może któremuś tak zalazł za skórę, że postanowił go ukarać w najgorszy z możliwych sposobów?
— Jak umarł mój syn? — zapytała niedługo potem Agata, bo pytania zaczęły się namnażać, a służby mówiły im coraz mniej.
— Nie mamy co do tego jeszcze pewności…
— Do kurwy nędzy! Od rana nie macie do niczego pewności! — wybuchł Kamil.
— Proszę się uspokoić — poprosił funkcjonariusz.
Ale na Wyszyńskiego podziałało to jak płachta na byka. Mało brakowało, żeby trafił do aresztu za nieważenie funkcjonariusza, ale ten chyba stwierdził, że przymknie oko na wyzwiska ze względu na osobliwe okoliczności. W końcu Kamil miał prawo być wściekły.
Dopiero kiedy policja przekazała im informacje o tym, jak zginął członek ich rodziny i jak prawdopodobnie przebiegło całe zdarzenie… młodszy Wyszyński zaczął powoli żałować, że jednak wyjawiono im prawdę. Bo to brzmiało jak totalna bzdura.
Policja zasugerowała im, że to Konrad skrzywdził Mateusza… a potem skończył sam ze sobą. Kiedy Zbyszek usłyszał o niezidentyfikowanym rewolwerze, zdenerwował się do tego stopnia, że potrzebował asysty lekarskiej i ostatecznie trafił do szpitala.
A dla Kamila wszystko przestało mieć sens. Nawet zasugerował funkcjonariuszom, że ich wersja jest mylna. Konrad nie mógł skrzywdzić Mateusza. Widział ich przecież na przestrzeni tych trzynastu lat i zawsze zgrywali takich… zgranych. Poza tym Konrad był tak wpatrzony w jego brata, że aż czasami mu współczuł tego swoistego uzależnienia. Co prawda podobno nadal trzymał rewolwer w dłoni… ale przecież to nie był dowód! Ten ktoś, kto wyrządził im obu krzywdę, mógł go przecież podłożyć.
— Po co miałby to robić? Był strażnikiem granicznym, miał swoją własną broń. Po cholerę miałby strzelać do mojego brata z jakiegoś rewolweru? Poza tym, kompletnie nie miał motywu — kwestionował.
Ale policja twierdziła, że to Konrad dopuścił się czegoś tak potwornego.
Kolejnego dnia zdania nie zmieniła.
***
9 listopada 2017
Nie denerwował się. Nie bał się. Nie próbował od tego uciec.
Czuł, że na to zasłużył. Czuł, że tak będzie najlepiej.
Nawet nie odważył się, żeby zapewniać kolejny raz Konrada, że strasznie żałuje, przeprasza i że już więcej tego nie zrobi. Oczywiście, było mu zajebiście przykro, bo serce mu pękło na widok zawodu w oczach Lemańskiego… ale to nic nie zmieniało. Nie mógł mu obiecać, że już więcej go nie zdradzi i błagać o przebaczenie. Nie miał prawa prosić go o zaufanie, kiedy nie ufał sam sobie.
Konrad gdzieś wyszedł, ale Mateusz wiedział, że ten wróci. I wcale się nie pomylił, bo jego partner był nieobecny tylko około godzinę.
— Przemyślałem to sobie — powiedział spokojnie, praktycznie bez emocji. Wyszyński zgadł od razu, co tak naprawdę jego kochanek miał na myśli. Nie myślał przecież nad jego zdradą. Nad nią pewnie też, ale jedynie pośrednio. — Zdałem już broń, ale to nie ma znaczenia — dodał i usiadł z powrotem w to samo miejsce na łóżku, na którym siedział przed godziną, a brunet zerknął na niego wyczekująco. — Dotrzymamy warunków naszej umowy — zastrzegł, a jego głos zabrzmiał dziwnie pusto. Może nawet złowieszczo.
— Dobrze — powiedział jedynie Mateusz, nie zamierzając protestować. Jedyne co mógł zrobić dla swojego partnera, to po prostu się dostosować do jego ostatnich poleceń. Nie zamierzał w nic ingerować.
— Spakujemy się grzecznie do reszty, rano odstawimy Toro do twoich rodziców i będziemy zachowywać się normalnie — zaczął. — Twój ojciec ma rewolwer. — Na te słowa Mateusz zmarszczył brwi. — Dostał go na urodziny od Grześka. Dowiedziałem się przypadkiem. Schował go w garażu, a klucz do kasetki trzyma w biurku w gabinecie — wyjaśnił. — Zagadasz ich jutro, a ja go zabiorę — polecił, na co Wyszyński przytaknął. — Będziemy udawać, jakby wszystko miało się odbyć zgodnie z planem.
— Dlaczego? — zapytał w końcu brunet.
— A chcesz, żeby twoi rodzice natknęli się na nasze mózgi rozbryźnięte na ścianach? — zapytał, nie szczędząc drastycznych szczegółów, takim tonem, jakby pytał, czy jego partner ma ochotę na gorącą herbatę.
— Nie — zaprzeczył szybko.
— Ja też — zgodził się Konrad. — Poza tym, lepiej chyba będzie, jak po prostu przez jakiś czas się o tym nie dowiedzą? — zasugerował. — Pomyślą, że polecieliśmy, a przy odrobinie szczęścia nigdy nas nie znajdą — dodał, na co Wyszyński znowu zmarszczył brwi. Już nie zapytał „dlaczego”, ale Lemański zrozumiał to nieme pytanie i mimo wszystko odpowiedział. — Mam… swoje miejsce — stwierdził enigmatycznie. — Jak byłem nastolatkiem, to dorabiałem sobie między innymi zbierając grzyby. Jeździłem autobusem do jakichś podmiejskich wiosek i buszowałem po tamtejszych lasach. Pewnego razu natknąłem się na fajną miejscówkę. Ma swój klimat i co najlepsze, nie widziałem tam ani jednej żywej duszy, kiedy tam czasami jeździłem. To niedaleko — wyjaśnił.
— To tam czasami znikałeś… pomyśleć? — zapytał zwyczajnie Mateusz, przypominając sobie, że jego ukochany miewał czasami takie ciche dni, gdzie znikał na kilka godzin. Zawsze ostrzegał, że go nie będzie, przez co Wyszyński nigdy się nie martwił… ale Konrad nigdy mu tak naprawdę nie powiedział, dokąd jeździł.
— Tak — potwierdził. — Chcę… chcę żeby to było tam — zastrzegł, na co brunet tylko posłusznie przytaknął. — W naszą rocznicę — dodał. — Może to głupie, jednak chcę… dotrwać do tego momentu. To będzie pechowa trzynastka, ale… — parsknął, na koniec zawieszając głos.
— Naprawdę wierzyłem, że będę kimś, kto już nigdy cię nie skrzywdzi — wyznał po chwili brunet.
— Ja też — potwierdził nieco z wyrzutem Konrad. — Jedyna myśl, która nie pozwala mi teraz umierać w cierpieniu… to fakt, że już niedługo nie będzie żadnego cierpienia — skończył ponuro.
***
Prawie nie spali tej nocy.
Leżeli obok siebie, przymykając oczy z wycieńczenia, ale sen nie chciał nawiedzić żadnego z nich.
W pewnej chwili Mateusz nawet nieśmiało poszukał dłoni Konrada i kiedy ją znalazł, położył na nią z zawahaniem swoją. Ten spokój, jaki ogarnął go, kiedy Lemański jej nie wyrwał, był wręcz błogi. Nie sądził, że to będzie aż takie… oczyszczające. Nie żeby o tym kiedykolwiek rozmyślał, ale chyba zaskoczył nawet sam siebie swoim nastawieniem. Ale wtedy nie żartował. Był gotowy ponieść karę za swój czyn. Jej dotkliwość była nieistotna. Istotny był jedynie fakt, że już rzeczywiście nigdy nie skrzywdzi Konrada. To był jedyny sposób.
Przez myśl mu nawet przeszło, że to szaleństwo, że to co mają jest toksyczne… chore. Zdrady się przecież zdarzały i ludzie się wtedy po prostu rozchodzili. W mniej lub bardziej pokojowych warunkach, ale raczej nikt z tego powodu nie umierał.
Cóż, on w takim razie też musiał być chory, bo jemu ta opcja nie odpowiadała. To znaczy… on był w stanie żyć z tym cierpieniem. A nawet w jakiś męczeński sposób tłumaczyłby sobie, że na nie zasłużył. Nie jego cierpienie miało jednak w tym momencie znaczenie. Bo to Konrad cierpiał… a on nie mógł mu w tym cierpieniu ulżyć, bo sam był jego źródłem.
Czuł ulgę, że się rozumieli. Cieszył się, że Lemański zawarł z nim taką umowę. Jeżeli wtedy by tego nie zrobił, jeżeli stłumiłby to w sobie, a potem… a potem sam zrobiłby sobie krzywdę... Nie, nawet nie mógł o tym myśleć. Nie potrafiłby żyć, gdyby Konrad się przez niego zabił. Wszystko zatem sprowadzało się do jednego. Nie mogli żyć bez siebie, a przez Mateusza nie mogli żyć razem. Więc postanowili zakończyć to po swojemu. Najważniejsze, że postanowili zrobić to razem.
Kolejnego ranka wyszykowali się w ciszy i pojechali zawieźć Toro do rodziców Mateusza. Nie było między nimi żadnej niezręczności, napięcia… a przez to zachowywali się zupełnie normalnie. Nikt nie miał szansy zauważyć, że coś jest nie tak. Zwłaszcza jeżeli wszystko mogli zwalić na wczesną pobudkę, bo przecież oficjalnie musieli zdążyć na samolot.
A potem… a potem wrócili do domu. Był dziesiąty listopada i ich rocznica wypadała dopiero za dwa dni. Mogli zatem do tego czasu wykorzystać ostatnie chwile razem.
I tak też zrobili. Nikt nie przewidywał, że są w domu, więc nikt też ich nie odkrył. Do Warszawy mieli pojechać pociągiem, więc nikogo nie dziwiły samochody obecne pod blokiem. Spędzili te ostatnie czterdzieści osiem godzin wyłącznie w swoim towarzystwie, starając się zapamiętać wszystko jak najlepiej. Każdy skrawek ciała, każdy gest czy spojrzenie. Wszystko było takie zintensyfikowane, kiedy mieli świadomość, że to ten ostatni raz.
To mogło wydawać się głupie, bo obdarowywali się przeciągłymi spojrzeniami, gorącymi pocałunkami i nie potrafili momentami oderwać od siebie rąk. Zupełnie jakby nic się nie stało. Jakby zapomnieli o powodzie, przez który znaleźli się w tej sytuacji.
Ale to była tylko iluzja, bo to ta świadomość końca pozwalała im na ostatnie tchnienie, na rozniecenie tego ognia jeszcze jeden raz. Nie mogli się nienawidzić i dawać ponieść się wściekłości, kiedy czas przeciekał przez palce, a godzina zero zbliżała się nieubłaganie.
I w końcu nadeszła.
***
23 grudnia 2017
Za każdym razem, kiedy tylko rozmawiał z policją, parskał z niedowierzaniem i powtarzał, że to nie mógł być Konrad. Nie ten Konrad, którego znał.
Ale po całym dniu śledztwa technikom udało się wreszcie odzyskać dane z karty pamięci, którą znaleziono w aparacie z miejsca zdarzenia. Następnego ranka z powrotem wezwano Wyszyńskich na komendę, a policjant, który pełnił dowodzenie nad śledztwem, poinformował ich, że sprawę uważa za zamkniętą.
Kamil był w ogromnym szoku, bo to wszystko wydawało mu się być żartem. Jego zdaniem ta zagadka w ogóle nie została rozwiązana. Udział w tej tragedii musiał brać ktoś trzeci. Był przekonany, że Konrad nie byłby w stanie skrzywdzić Mateusza… a potem jeszcze strzelić sobie w łeb.
I wtedy komisarz poprosił go o obejrzenie pewnego nagrania. Nagrania z aparatu chłopaków. To znaczy… nagranie przekazano zarówno jemu, Agacie jak i Oliwii. Jednak dziewczyna od razu wyszła z pomieszczenia, oświadczając, że nie będzie tego oglądać, a Agata wyłamała się po dosłownie trzech sekundach wideo. To było zbyt bolesne, zbyt okrutne…
Ale Kamil wytrzymał. On musiał znać odpowiedź, choćby miał przez to zwariować.
Zacisnął mocno pięści, czując jak wewnętrznie wszystko w nim drży i skupił się na obrazie z laptopa.
Zaczęło się niewinnie. Już w pierwszej klatce dojrzał Konrada, który trzymał aparat, a Mateusz stał… a może siedział za nim, trzymając brodę na barku swojego partnera. Ciężko było wywnioskować, w jakim położeniu się znajdowali, bo kadr obejmował głównie ich twarze, część torsu Lemańskiego i jakiś zalesiony krajobraz w tle. Chyba zmierzchało, kiedy to nagrywali. Mimo iż po tym pierwszym ujęciu nic nie zwiastowało tragedii, bo obydwaj wyglądali normalnie… i przede wszystkim żyli, to Kamila przeszedł jeszcze mocniejszy dreszcz, bo mimo wszystko wyczuł jakąś taką wrogą, złowieszczą aurę. Może to była po prostu autosugestia, bo wiedział, jak ta historia się skończy, a może…
— Okej, to bardziej niezręczne, niż myślałem — rzucił Lemański do obiektywu. — To był głupi pomysł — dodał i parsknął.
— Mogłeś zostać youtuberem, miałbyś już wprawę — wtrącił wreszcie Mateusz, uśmiechając się pod nosem.
— Chyba trochę za późno na zmianę zawodu — odpowiedział z nutką nostalgii Lemański. — Więc… — zaczął niezręcznie, zawieszając się na moment.
— Pozdrawiamy z brazylijskiej dżungli! — wtrącił ze śmiechem Mateusz, przez co Konrad spojrzał na jego profil, marszcząc czoło.
— Nie jesteśmy w brazylijskiej dżungli — sprostował po kilku chwilach, kiedy z powrotem skupił swój wzrok na obiektywie.
— Pozdrawiamy z jakiejś dżungli! — przekręcił Wyszyński, szczerząc się zadowolony, na co Konrad tylko wywrócił oczami i pokręcił głową.
— To nienajlepszy moment, Mateusz. Mieliśmy wszystko wyjaśnić, a te żarty… wyobraź sobie, że ktoś jednak znajdzie to nagranie — rzucił Konrad, opuszczając w tym momencie aparat, przez co kadr stał się czarny, ale i tak było słychać całą rozmowę.
— I co z tego? Jak to znajdą, to już i tak będą wiedzieć, że nie żyję — odpowiedział szybko brunet, a jego głos był przerażająco spokojny. Kamila aż coś boleśnie ścisnęło za serce. Faktycznie ciężko mu się to oglądało, widząc swojego brata takiego… naturalnego. A przecież wiedział, że umrze! Dlaczego do cholery nie reagował?! Jak on mógł być taki spokojny? To było chore!
— Wiem, ale… — odpowiedział Konrad — to przykre — wyjaśnił, a potem z powrotem podniósł rękę, przez co ponownie było go widać w kadrze. Mateusz też nie zmienił swojej pozycji. — Nagrywamy to, bo… — zaczął, tym razem patrząc w obiektyw.
— Bo chcemy, żebyście wiedzieli, co tu się stało i żebyście nic sobie do tego nie dodawali — wtrącił poważniej Mateusz. — Tego właśnie chcieliśmy — dodał dobitniej, a Kamil aż westchnął ciężej. Tego chcieli? Umrzeć?!
— Tak — potwierdził blondyn. — To przykre, bo jeszcze kilka dni temu w ogóle nie myśleliśmy, że to się tak skończy. Mieliśmy lecieć do Brazylii, ale…
— Zjebałem — znowu wtrącił Mateusz, a Konrad tylko się na niego obejrzał, nie powiedziawszy nic. — A za błędy trzeba płacić — dodał dobitnie, niezrażony… zupełnie jakby nie chodziło o to, że za chwilę miał umrzeć. — Ale hej! — zaczął, uśmiechając się dla odmiany ciepło. — Pogodziłem się z tym. I chcę, żebyście wy… ktokolwiek to ogląda, też się z tym pogodzili. Pewnie będziecie się głowić, dlaczego Konrad mnie zabił, ale tu nie ma drugiego dna. Nie traktujcie tego jako zbrodni. Jesteśmy dorośli i obydwaj świadomie podjęliśmy taką decyzję — wyjaśnił spokojnie… aż za spokojnie w mniemaniu Kamila. Nie poznawał swojego brata. Niby wydawał się być taki jak zawsze. Wyluzowany, uśmiechnięty, mówił składnie i spokojnie… ale do kurwy nędzy! On nie zdawał relacji z wycieczki do supermarketu, tylko opowiadał o tym, jak za chwilę zamorduje go jego własny chłopak!
— Pewnie będziecie zastanawiać się dlaczego — odezwał się Konrad. — Ale sam powód jest nieistotny, przynajmniej nie dla was.
— Tak — potwierdził Mateusz. — Powód dałby pole do spekulacji i snucia domysłów, oceniania naszych wartości… a to nie o to w tym chodzi. Ważne, że dla nas był wystarczający — dodał. — Może stwierdzilibyście, że Konrad powinien był mnie dawno za to zatłuc… a może uznalibyście, że to głupie i nieprzemyślane. To już będzie nasza słodka tajemnica — dodał z cieniem uśmiechu na twarzy, a potem cmoknął Konrada w policzek, po czym obydwaj zamilkli na moment. Jednak nie na długo, bo Lemański zadał pewne pytanie. Takie, na które Kamil w tym momencie pragnął poznać odpowiedź.
— Dlaczego się nie boisz?
— A czego mam się bać? — odpowiedział z niezrozumieniem Mateusz, jakby brak strachu w danej sytuacji był dla niego czymś oczywistym.
— Wszystko się skończy — wyjaśnił Lemański.
— Wiem. I tak kiedyś by się skończyło — uznał, wzruszając ramionami. — Więc zrobimy to na naszych zasadach — dodał pewnie. — A ty się boisz? — dopytał jeszcze po chwili, jakby sobie z czegoś zdając sprawę.
— Chyba… trochę tak — uznał wreszcie Konrad. — Nie wiem, czy wystarczy mi odwagi — dopowiedział ciszej, na co Mateusz tylko mocniej go przytulił i uśmiechnął się do niego pokrzepiająco.
— Nie ma powodu — zapewnił. — Pamiętaj, że ja też tego chcę. Nie jesteś tym złym — zapewnił, przez co Konrad zapatrzył się na niego na dłuższą chwilę, a potem, jakby wyrywając się z letargu, spojrzał ponownie w obiektyw.
— W każdym razie — zaczął podsumowującym tonem. — Nie szukajcie winnego — poprosił. — Postarajcie się z tym jak najszybciej pogodzić…
— I opiekujcie się Toro! — wtrącił nagle Mateusz.
— O właśnie — podchwycił Lemański. — Jakieś ostatnie słowo? — zapytał na koniec, zerkając ponownie na bruneta. Ten skupił swój wzrok gdzieś poza kadrem, jakby się zastanawiając.
— Hmm… śmierć to nie koniec — powiedział wreszcie, na co Konrad parsknął śmiechem.
— Wow — zaczął. — Ale się w tobie filozof obudził — dodał prześmiewczo.
— To miały być ostatnie słowa — uznał z pretensją Mateusz. — Co miałem powiedzieć? — fuknął niby obrażony. — To na razie! Lecimy umierać! — powiedział, przesadnie modulując głosem.
— Okej, okej — skapitulował Konrad. — Niech ci będzie — zaakceptował łaskawie, na co Mateusz tylko teatralnie westchnął. Po chwili jednak spoważniał, przylgnął jeszcze mocniej do kochanka i spojrzał po raz ostatni w obiektyw.
— To może taka lekcja na koniec — zaczął poważniej. — Nie krzywdźcie osób, które kochacie — powiedział, a po jego słowach zapanowała chwilowa cisza.
Konrad tylko pokiwał znacząco głową, jakby chciał pokazać, że zgadza się ze słowami ukochanego, a potem sięgnął drugą ręką do aparatu i obraz zniknął.
***
12 listopada 2017
Trzynaście wspólnych lat.
Trzynaście lat, które zmieniły jego życie.
Trzynaście lat, w ciągu których przeżył najlepsze chwile, kochał, był kochany, spełnił część swoich marzeń, stał się bardziej odważny i nie bał walczyć o swoje.
Pragnął trzynastu kolejnych, jednak nie czuł niedosytu. Może istniała jakaś iskierka nadziei, że by się udało i być może wcale nie musieli tego tak kończyć… ale nie walczył z tym. Wiedział, że to tylko mrzonki i naiwne myślenie. Czas sprawiałby jedynie, że Konrad dalej by cierpiał… a wtedy i on by cierpiał. To było bez sensu. Lepiej było to skończyć teraz, kiedy kochali się nad życie. To uczucie było ważniejsze i nie warto było ryzykować, że za jakiś czas się znienawidzą. Za horyzontem czekały jedynie cierpienie i udręka. A ten dzień był zbyt piękny, żeby uginać się pod ciężarem strachu o przyszłość.
— Uśmiechasz się — zauważył Konrad, kiedy segregował dokumenty. Zbierał wszystkie najważniejsze umowy, akty własności i inne pisma do jednej teczki, jednocześnie wyrzucając jakieś stare, niepotrzebne faktury i rachunki. Wcześniej postanowili z Mateuszem, że muszą uporządkować kilka kwestii. Chcieli, żeby po wszystkim rodzina Mateusza miała wszystko przygotowane i nie musiała niczego szukać, kiedy będzie zmuszona sprzedać ich samochody, mieszkanie czy rozwiązać umowy z operatorem sieci komórkowej. Tego akurat nie mogli zrobić sami. Raczej argument „Chciałbym rozwiązać umowę, bo jutro umrę” by nie przeszedł.
Jego ukochany robił w tym samym czasie porządki na laptopie, usuwając jakieś niepotrzebne konta, zawieszając subskrypcje i czyszcząc historię przeglądarek. Nie chcieli, żeby ktokolwiek był świadkiem ich zamiłowania do filmów pornograficznych, które czasami wspólnie oglądali, żeby się bardziej nakręcić, czy — co gorsze — odkrył ich pikantne, roznegliżowane fotki, które sobie wysyłali.
— Bo jestem szczęśliwy — odpowiedział wreszcie, uśmiechając się jeszcze szerzej, a kiedy dojrzał, jak Konrad unosi pytająco brew dodał: — Wyglądasz tak spokojnie…
Lemański uśmiechnął się pod nosem, już nie komentując.
Owszem, był spokojny. Nie myślał o tym, co przed kilkoma dniami przebiło jego serce i sprawiło, że radość dosłownie z niego bezpowrotnie uleciała. Ale nie martwił się, bo miał rozwiązanie. Wolał zatem ten czas poświęcić na ostatnie chwile przyjemności.
— … i nie dokończymy American Horror Story — westchnął kilkanaście minut później Wyszyński, kiedy wszedł na jedną z wypożyczalni internetowych, żeby dezaktywować konto.
— Uwaga, spoiler: wszyscy umrą — rzucił beznamiętnie Konrad, początkowo nie zdając sobie sprawy z dwuznaczności swojej wypowiedzi.
— Chyba tak — uznał brunet i znowu uśmiechnął się pod nosem.
Kiedy skończyli, zaczęli sprzątać, choć w ich mieszkaniu zawsze panował względny porządek. Może nigdy nie żyli sterylnie czysto, ale i nie bałaganili za wiele, więc ostatecznie nie mieli zbyt dużo do roboty.
— Hej, mam pomysł — zagadnął w pewnej chwili Mateusz, kiedy odstawiał do połowy spakowaną walizkę i nieopodal dojrzał pokrowiec, w którym trzymali lustrzankę i którą zamierzali zabrać ze sobą do Brazylii. — Nagrajmy pożegnanie — zaoferował, kiedy Konrad skupił na nim swoją uwagę.
— Po co? — spytał zdziwiony.
— Gdyby nas znaleźli… to chcę, żeby wiedzieli, co się stało — wyjaśnił. — Nie chcę, by myśleli, że ty… — urwał znacząco głos — chcę, by wiedzieli, że to był nasz wspólny pomysł — dodał.
— W porządku — uznał po chwili przemyślenia Lemański.
Jakiś czas później, kiedy blondyn poszedł wyrzucić śmieci, Mateusz usiadł po raz ostatni na sofie, której siedzisko pogładził dłonią, przypominając sobie, że rankiem tego dnia uprawiał na niej seks z Konradem. Po raz ostatni. Potem rozejrzał się z nostalgią po pomieszczeniu. W końcu zrobiło mu się nieco smutno. Czuł się tu dobrze, bo to miejsce było przesiąknięte wspomnieniami. Tak wiele tu przeżył.
— Ciężko stąd odejść, co? — spytał starszy mężczyzna, kiedy dostrzegł ukochanego w swoistym zawieszeniu i przysiadł obok niego.
— Chciałbym cofnąć czas, żebyśmy nie musieli… — zaczął, czując jak jego oczy robią się mokre.
— Wiem — zapewnił szybko Konrad i zarzucił ramię na szyję ukochanego, przyciągając go bliżej siebie. Jemu też nie było łatwo. To miejsce było jego domem i nigdzie nie czuł się tak bezpiecznie. — Już pora — odezwał się kilka minut potem, sugerując, że ta chwila nadchodzi i nie mogą dłużej tego odwlekać.
Mateusz westchnął tylko ciężej, po czym pokiwał głową i wreszcie wstał. Każda chwila zwłoki doprowadzała do tego, że było coraz trudniej opuścić to miejsce, a nie chciał już tego dłużej utrudniać. Ani sobie, ani tym bardziej ukochanemu.
***
— To naprawdę dziwne. Mam nadzieję, że nikt tego nie obejrzy — powiedział Konrad, kiedy tylko wyłączył aparat. Na początku pomysł Mateusza wydał mu się nawet dobry, bo jeżeli ktoś miał ich odnaleźć, to z pewnością chciałby też poznać odpowiedź. Teraz jednak czuł się strasznie dziwnie. Nie cierpiał robić sobie zdjęć, nie cierpiał swojego głosu na nagraniach i jeszcze bardziej nie cierpiał się na nich oglądać.
— Co za różnica. To już nie będzie nasz problem — uznał Mateusz, wzruszając ramionami, a Lemański musiał przyznać, że jego ukochany trafił w punkt. Przecież wcale nie musiał tego oglądać. Tym bardziej nie musiał przejmować się osobami, które ewentualnie obejrzą nagranie. To dawno przestanie być jego problemem. Ba! Nie tylko to. On w ogóle pozbędzie się wszystkich problemów.
Wyszyński wstał i wolnym krokiem zbliżył się do skraju skarpy, na jakiej się znajdowali, więc Konrad odłożył aparat na duży głaz, przy jakim przed chwilą nagrywali, a potem podszedł do kochanka.
— Miałeś rację… to jest wyjątkowe miejsce — powiedział brunet, spoglądając ze spokojem na rozciągające się poniżej zalesienie i ogromny las w oddali. — Ma swój klimat — dodał zgodnie z prawdą. Może i lokacja nie była zbyt urokliwa i zapierająca dech w piersi, ale… coś w niej było. Być może to ta specyficzna aura. Zaczęło zmierzchać, wiatr się wzmagał, porywając ostatnie liście z drzew, powodując, że mężczyznom bezustannie towarzyszył specyficzny szum.
Kiedy spoglądało się ze skarpy, odnosiło się wrażenie, że poniżej rozpościerał się dywan z obumierających liści, trawy i małych krzewów. Wiatr, który hulał w tej niewielkiej dolinie, sprawiał, że poruszająca się zieleń wyglądała, jakby kryła coś pod powierzchnią. Coś niebezpiecznego.
Mateusz obejrzał się po raz ostatni w kierunku, z którego przyszli. Dojrzał już tylko las, którego gęsto rosnące drzewa przysłoniły resztki światła i sprawiały, że za nimi krył się już mrok. Zupełnie jakby mówiły, że to droga bez powrotu. Jedynie ogołocone z liści korony przepuszczały minimalną ilość światła, choć nagie gałęzie, które swoim ułożeniem na tle nieba bardziej przypominały błyskawice, wcale nie napawały spokojem, a jakby dawały znać, że w tym miejscu nie ma już nadziei.
— Jestem gotowy — powiedział, spoglądając znowu na ukochanego. Od razu dojrzał zatrwożoną minę Konrada. Denerwował się. Chwycił go zatem za dłoń, chcąc okazać mu wsparcie. — Wszystko będzie dobrze — dodał jeszcze z pozoru bezsensownie, choć tymi słowami chciał przekazać jedynie, że dobrze robią i nie spotkają ich za to żadne konsekwencje, a jedynie osiągną to, czego tak bardzo pragnęli, czyli spokój i ulgę.
Lemański odetchnął ciężej, po czym przymknął oczy, jeszcze na moment stykając swoje czoło z czołem kochanka. Do tej pory był tego pewny. Ten plan dawał mu nadzieję i dzięki niemu przetrwał te kilka dni. Ale teraz… być może jednak nie był taki odważny, jak mu się wydawało.
— Poradzisz sobie — szepnął Mateusz, chcąc dodać ukochanemu odwagi. Wierzył w niego, choć z drugiej strony rozumiał jego niepewność. Trzeba było mieć wiele odwagi, żeby pociągnąć za spust. Wierzył, że spokojnym tonem i zapewnieniami, że wszystko będzie dobrze, doda partnerowi otuchy.
Musnął delikatnie jego usta, a potem wreszcie jako pierwszy przerwał kontakt fizyczny i nie przestając patrzeć Konradowi w oczy, zrobił wymowny krok do tyłu. Mimo wszystko nie potrafił jeszcze puścić jego dłoni, której wierzch pocierał uspokajająco własnym kciukiem.
W końcu puścił.
Konrad wypuścił głośno powietrze z płuc, czując jakiś nieprzyjemny prąd, kiedy tylko Mateusz przestał go dotykać. Czuł, że cały zaczyna dygotać.
Kiedy powoli zaczął się cofać, czuł w nogach dziwne mrowienie, które jakby odejmowało mu władzę. Chyba przestawał nad sobą panować.
— Wszystko jest w porządku — powiedział Wyszyński i uśmiechnął się pokrzepiająco, choć jego oczy stały się wilgotne. W międzyczasie założył instynktownie rękawiczki. Nawet nie rozmyślał nad tym, że nie przydadzą mu się na zbyt długo. Po prostu jego dłonie szybko przemarzały i zakładanie rękawiczek przy takiej pogodzie było odruchem bezwarunkowym. To było aż dziwne, że sięgnął po nie do kieszeni dopiero teraz, jednak wcześniej prawie bez przerwy dotykał kochanka i chciał go czuć bez żadnych barier.
Blondyn sięgnął po tych słowach za pasek z tyłu spodni, skąd wydobył ukradziony wcześniej rewolwer. Już go nawet załadował, upewniając się, że w każdym z otworów znajduje się nabój. Nie chciał się tu bawić w rosyjską ruletkę. Musiał mieć pewność, że kiedy naciśnie spust, to… nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Wiedział, że o ile wystarczy mu odwagi, to starczy mu raptem na ten jeden raz.
Wyciągnął prawą dłoń przed siebie i wycelował w kochanka. Palec wskazujący nadal trzymał na kabłąku, jeszcze nie będąc gotowy do oddania strzału. Musiał mieć stu procentową pewność, że… trafi. Musiał się uspokoić i wziąć kilka głębszych oddechów, by upewnić się, że dłoń mu nie zadrży.
Po paru sekundach zyskał balans i ze względnym spokojem wycelował dokładnie w głowę Mateusza. Dopiero potem bardzo powoli i delikatnie odciągnął kurek. Wahał się jeszcze ułamek sekundy, nim przesunął palec na spust.
Teraz wystarczyło tylko za niego pociągnąć…
— Kurwa — syknął, po czym opuścił rewolwer. — Nie mogę! — krzyknął. — Nie dam rady… — dodał ciszej, czując, że dreszcze wracają ze zdwojoną siłą, a do oczu napływają mu łzy.
— Uspokój się, dasz sobie radę — powiedział jeszcze raz pokrzepiająco Wyszyński, choć i jemu łzy ciekły już po policzkach, na co automatycznie otarł jeden z nich wierzchem dłoni.
— Okej… — powiedział cicho Konrad, po czym jeszcze raz spróbował wycelować w kochanka. — Ja pierdolę… — syknął, tym razem niemal natychmiast opuszczając rewolwer. Już dotarło do niego, że tego nie zrobi. — Nie zrobię tego — powiedział na głos.
— W porządku, kocham cię, dasz radę — zachęcał go jeszcze Mateusz, jednak Konrad tylko parsknął.
— Co my wyprawiamy? — zapytał, śmiejąc się przez łzy. — Popatrz na nas — poprosił dosadniej. — To chore! — krzyknął na koniec.
— To nie jest chore, to jest to, czego chcemy — uznał spokojnie Wyszyński.
— Naprawdę? Naprawdę chcesz, żebym cię, kurwa, zabił? Bo ja sobie właśnie zdałem sprawę, że chyba powinni mnie zamknąć w psychiatryku — ocenił trzeźwo. — Też cię kocham, Mateusz, a nie robi się takich rzeczy osobie, którą się kocha! — Zdawało się, że myśli zaczęły bez ostrzeżenia spływać do jego głowy, kreując nieprzyjemne i brutalne wizje.
— Nic mi nie robisz, sam tego chcę — zapewnił jeszcze raz Mateusz, myśląc, że to jedynie atak paniki, a za chwilę jego ukochany się uspokoi i dokończą to, co zaplanowali.
— Nie chcę — wyparł się szybko. — Już nie chcę — dodał dosadniej. — Po prostu… chodź tu do mnie — zaczął, jednak po ułamku sekundy wyciągnął rękę w kierunku Wyszyńskiego, uprzednio z powrotem wkładając rewolwer za pasek z tyłu spodni. Młodszy mężczyzna zastygł na moment, a przez jego twarz przebiegł cień niezrozumienia. Jeszcze nie był pewny, co się właściwie dzieje. Ale posłusznie podszedł, podając swoją dłoń Konradowi. — Wracajmy. Wszystko się jakoś ułoży — zaczął z nadzieją.
— Zraniłem cię — przypomniał Mateusz.
— Wiem — zaznaczył żywo Konrad. — Wiem, ale to nic. Jakoś sobie z tym poradzimy. Tak jak ostatnim razem. Nie mogę cię skrzywdzić. Chcę, żebyśmy wrócili do domu i… po prostu o tym zapomnijmy, dobrze? — zapytał na koniec z nadzieją. Nie był pewny, czy kiedykolwiek będą mogli o tym zapomnieć, ale nie pozostawało mu nic innego, jak po prostu się łudzić. To było lepsze niż… niż to, czego przed chwilą o mało się nie dopuścił.
Brunet patrzył na niego jeszcze parę chwil skonsternowany, ale wreszcie przytaknął, uśmiechając się słabo pod nosem.
— Dobrze — zgodził się.
— Tak? — upewnił się Konrad, a na jego twarz wkroczyła widoczna ulga. Kiedy Wyszyński skinął ponownie, przytulił go z całych sił.
Kurwa mać! Co on sobie myślał?! Właśnie o mało nie zamordował swojego kochanka… i to jeszcze w trzynastą rocznicę!
Jakieś nieopisane ciepło rozlało się po jego ciele, kiedy przytulał Mateusza. Jeszcze przed momentem myślał, że już nigdy tego nie zrobi, bo to miał być koniec. A tymczasem ściskał go z całych sił, wiedząc, że to się tak nie skończy, że jeszcze wiele razy będzie trzymał ukochanego w ramionach i… jakoś sobie poradzą.
— Przebrniemy przez to — zapewnił jeszcze raz, jakby sam chciał to sobie wmówić.
— Mhm — mruknął mu tylko do ucha brunet.
Stali tak przez jakiś czas w uścisku, a Lemański zdążył niemal w pełni się rozluźnić, kiedy stało się coś, co przyprawiło go o powrót nieprzyjemnych, wrogich dreszczy.
— Mateusz… — wyszeptał i wyciągnął przed siebie obronnie dłonie, kiedy zorientował się, jak jego ukochany wyciągnął mu rewolwer zza paska, a teraz stał około metra przed nim i celował do niego.
— Nie możemy — zaczął roztrzęsionym tonem brunet.
— Odłóż to, proszę.
— Nie możemy się wycofać — powtórzył rozpaczliwie.
— Oczywiście, że możemy. To nasz sekret, pamiętasz? Nikt się o tym nie dowie i wszystko będzie tak…
— Nie będzie! — przerwał brutalnie Konradowi, a dłoń, w której trzymał rewolwer, niebezpiecznie zadrżała. — I ty też to wiesz — zapewnił, choć bardziej chyba chciał zapewnić siebie samego. — Nawet jeśli się wycofamy… nigdy mi nie wybaczysz…
— Wybaczę, potrzebuję tylko trochę czasu — obiecał Lemański, modląc się w duchu, żeby Mateusz oddał mu broń.
— Nie prawda. Będziesz próbował, a ja znowu coś spierdolę i mnie znienawidzisz — przewidział.
— Dobrze wiesz, że nie mógłbym cię znienawidzić. No już, oddaj — ponaglił ponownie i nawet wykonał powoli mały krok, który miał go przybliżyć do ukochanego, jednak Mateusz zrobił krok w tył i przesunął palec z kabłąka na spust.
— Tak będzie najlepiej — powiedział.
— Mateusz… — wyszeptał jeszcze raz błagalnie Konrad.
— Kocham cię.
— Proszę n…
Było już późno i zdawać by się mogło, że leśna fauna szykowała się do snu, jednak po dźwięku głośnego wystrzału całe stada ptaków poderwały się z drzew i uciekły w popłochu, pozostawiając po sobie jedynie krakanie, które jeszcze przez jakiś czas odbijało się echem.
Po kilku minutach ponownie zapanował spokój. Nawet wiatr jakby zelżał i nie świstał już tak złowieszczo.
— Przepraszam… — wyszeptał, nie kontrolując łez, jakie ściekały teraz ciurkiem po jego twarzy. — Ja naprawdę chciałem tylko… — zawiesił głos, po czym zaszlochał, wpatrując się bez ruchu w leżące nieopodal zwłoki.
Upadł na kolana, po czym podparł się dłońmi podłoża, ponownie głośno zaszlochał i zaczął się czołgać w kierunku Konrada. Gdy do niego dotarł, położył się i po omacku odnalazł jego dłoń, uprzednio ściągając jedną rękawiczkę. Konrad leżał ni to na boku, ni to na plecach, jednak jego głowa leżała na lewym boku, przez co brunet był w stanie patrzeć prosto na jego twarz.
On miał być już w lepszym świecie. I miał czekać tam na niego.
Ale czy na pewno tam był?
Ciężko było stwierdzić, bo jego twarz nie wyrażała już za wiele. Miał pusty wzrok i lekko rozchylone usta. Wyglądałby nawet normalnie, gdyby nie ociekająca krwią dziura w jego prawym policzku. Nie była nawet duża, jedynie na szerokość kuli. Czerwona ciecz spływała zgodnie z kierunkiem działania grawitacji, zatrzymując się na jego nosie, a potem kapiąc na ziemię, tworząc niewielką kałużę. Rana wylotowa z pewnością była kilkunastokrotnie większa i Konrad prawdopodobnie stracił połowę mózgu… jednak tego Mateusz nie zamierzał sprawdzać.
Miał tylko nadzieję, że Konrad nie czuje już bólu.
Patrzył na niego i cicho łkał.
Nie był pewny, jak długo… ale to mogło być nawet kilka godzin, bo twarz Lemańskiego zsiniała, oczy zmętniały, a dłoń, której Mateusz nie puścił nawet na moment, była lodowata i zastygła w jednej pozycji. Zupełnie jakby Konrad chciał już na zawsze trzymać go za rękę.
Widział to wszystko, mimo iż panowała kompletna ciemność. Jego wzrok zdążył przyzwyczaić się do mroku, a księżyc wyjątkowo jasno świecił.
Spróbował się poruszyć, ale zauważył, że chłód, a być może nawet przymrozki na podłożu sprawiły, że ledwo mógł drgnąć. Jakby sam skostniał. Przez kilka minut próbował rozprostować palce, ale te zdawały się być zbyt odrętwiałe. Wymacał brakującą rękawiczkę i spróbował założyć ją na dłoń. Kiedy mu się to udało, zaczął rozgrzewać swoje palce, co zajęło mu kolejnych kilka minut.
Potem z niemałym trudem się podniósł i odnalazł rewolwer, który jakiś czas temu upuścił, i ponownie wrócił na to same miejsce, ciężko opadając na plecy.
Spojrzał ostatni raz na Konrada i… mógł przysiąc, że zobaczył, jak ten się uśmiecha! Jakby zachęcająco… jakby chciał pokazać, że faktycznie już tam czeka. Gdziekolwiek tam się znajdowało.
Sam uśmiechnął się pod nosem i powoli podstawił lufę rewolweru pod swój podbródek. Przymknął oczy i… zastygł. Nie mógł. Próbował pociągnąć za spust, ale jakby jakaś niewidzialna siła powstrzymywała jego palec. I właśnie zrozumiał to wcześniejsze zawahanie blondyna.
Odetchnął zrezygnowany i znowu spojrzał na Lemańskiego. Już się nie uśmiechał. Zresztą… najprawdopodobniej nigdy tego nie robił. Po prostu jego wyobraźnia wariowała i podsuwała mu obrazy, jakie chciał zobaczyć.
— Okej — wyszeptał ledwie słyszalnie, a potem odszukał dłoni drugiego mężczyzny. Jednym ze znamion pośmiertnych było zesztywnienie mięśni, więc początkowo miał trudności z rozchyleniem jego palców, zwłaszcza, że jego same były nadal zdrętwiałe, ale ostatecznie mu się udało. Potem ponownie wziął rewolwer i wcisnął go w dłoń kochanka, by z powrotem zacisnąć jego palce na narzędziu.
Liczył, że tak będzie łatwiej.
To w końcu od początku miał być Konrad.
— To miałeś być ty — powiedział cicho na głos, po czym z powrotem ułożył się na boku, koncentrując swoje spojrzenie na twarzy blondyna.
Potem już z większym spokojem chwycił w swoje ręce dłoń Lemańskiego, w którą przed chwilą wcisnął mu rewolwer, i przystawił do swojego czoła. Faktycznie było mu tak jakoś… raźniej, kiedy czuł, że to nie jego dłoń trzyma broń. Było mu lżej, że po chwili to nie jego palec pociągnął za spust.
Jego już martwe ciało nieznacznie odskoczyło pod wpływem siły wystrzału, powodując, że przewrócił się na plecy i na skutek natychmiastowego zwiotczenia mięśni puścił rękę Konrada.
I nic więcej się nie wydarzyło.
Kilka ptaków znowu poderwało się z drzew i kilka saren uciekło w popłochu, oddalając się od źródła głośnego huku.
Ziemia się nie rozstąpiła, nie zaśpiewały anielskie chóry… nawet nie można było podążać w stronę światła, bo wszędzie panował jedynie mrok.
Czy tak miał wyglądać ten nowy początek?
Czy to było normalne, że rozpoczął się tak… niezauważenie?
Czy to był w ogóle początek?
Może to był jednak koniec?
Koniec.
Tak czuję, że to jedno słowo najlepiej podsumuje zakończenie.
No ale do konkretów. To co początkowo zdawało się być niepojęte i tajemnicze, przekształciło się w chęć chorego udowodnienia miłości i ostatecznie skończyło się nieporozumieniem? wypadkiem?
Z jednej strony można uznać, że Konrad sam jest sobie winny. W końcu poszedł po rozum do głowy, ale gdyby pewnie zrobił to szybciej, uniknąłby tragedii. Z drugiej... to nie on pociągnął za spust. Dotarło do niego, że śmierć nie będzie rozwiązaniem, ale nie spodziewał się, że doprowadził Mateusza do takiego stanu, w którym ten nie widział już drogi ucieczki.
Mam nadzieję, że nie zasmuciłam Was za bardzo i że przy okazji trochę zaskoczyłam.
Mogę jeszcze tylko dodać, że choć tekst był krótki i bardzo szybko i przyjemnie mi się go pisało, to jednak był trudny, bo podczas korekty co raz napotykałam jakieś drobne błędy logiczne, które przeczyły dalszym wydarzeniom (ha! nawet na godzinę przed publikacją dopatrzyłam się jednej nieścisłości, którą już usunęłam). Jak to ja, starałam się ze wszystkich sił, aby historia wydawała się przede wszystkim wiarygodna - aż odkopywałam stare notatki ze studiów z medycyny sądowej, żeby sprawdzić, jak przebiega rozkład ciała i jakie reakcje w nim zachodzą zaraz po śmierci, bo nie byłam pewna, czy pomysł z włożeniem rewolweru w dłoń Konrada ma sens. Cóż, przynajmniej w teorii ma.
Tak czy inaczej, tekst wrzucam w pdfie na beezara, jakby ktoś chciał go mieć w całości, ale zostanie też na blogu.
Dajcie znać, co myślicie, o tym tekście w całości. To chyba tyle.
Widzimy się pod Sezonem. :)
_____________________
Koniec.
Tak czuję, że to jedno słowo najlepiej podsumuje zakończenie.
No ale do konkretów. To co początkowo zdawało się być niepojęte i tajemnicze, przekształciło się w chęć chorego udowodnienia miłości i ostatecznie skończyło się nieporozumieniem? wypadkiem?
Z jednej strony można uznać, że Konrad sam jest sobie winny. W końcu poszedł po rozum do głowy, ale gdyby pewnie zrobił to szybciej, uniknąłby tragedii. Z drugiej... to nie on pociągnął za spust. Dotarło do niego, że śmierć nie będzie rozwiązaniem, ale nie spodziewał się, że doprowadził Mateusza do takiego stanu, w którym ten nie widział już drogi ucieczki.
Mam nadzieję, że nie zasmuciłam Was za bardzo i że przy okazji trochę zaskoczyłam.
Mogę jeszcze tylko dodać, że choć tekst był krótki i bardzo szybko i przyjemnie mi się go pisało, to jednak był trudny, bo podczas korekty co raz napotykałam jakieś drobne błędy logiczne, które przeczyły dalszym wydarzeniom (ha! nawet na godzinę przed publikacją dopatrzyłam się jednej nieścisłości, którą już usunęłam). Jak to ja, starałam się ze wszystkich sił, aby historia wydawała się przede wszystkim wiarygodna - aż odkopywałam stare notatki ze studiów z medycyny sądowej, żeby sprawdzić, jak przebiega rozkład ciała i jakie reakcje w nim zachodzą zaraz po śmierci, bo nie byłam pewna, czy pomysł z włożeniem rewolweru w dłoń Konrada ma sens. Cóż, przynajmniej w teorii ma.
Tak czy inaczej, tekst wrzucam w pdfie na beezara, jakby ktoś chciał go mieć w całości, ale zostanie też na blogu.
Dajcie znać, co myślicie, o tym tekście w całości. To chyba tyle.
Widzimy się pod Sezonem. :)
Hem.... No hem... Nosz...!
OdpowiedzUsuńDobra, po pokazaniu poziomu mej inteligencji, postaram się opisać wrażenia ;) Do całości tekstu.
Zacznę od tego, że spodziewałam się mimo wszystko happy endu... Tak, Wy wszystkie piszące do tego przyzwyczajacie :P
Myślałam, że albo będzie to jakieś porwanie, może chłopaki się pokłóciły i przedłużyły wyjazd, czy coś w ten deseń. To że jednak znajdą ich martwych, jakoś nie pasowało do moich wyobrażeń, chociaż bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło :P Tak jestem dziwna i lubię bad endy ;)
I zaskoczyłaś nie raz, bo ostateczne rozwiązanie było... No wow!
Oczywiście moja czepialska strona zaczyna się zastanawiać, czy policja/koroner nie powinni zauważyć, że Konrada zabiła kula z odległości i to pod innym kontem niż przy samobójstwie... Tak, tak... Naoglądało się 'Kryminalnych zagadek' i mózg szuka dziury w całym :P Oczywiście policja mogłaby uznać, że nagranie im wystarczy i już się nie zastanawiali nad czasem zgonu obu osób, tak wiem, temperatura i te sprawy ;), no ale włączył mi się syndrom bronienia niewinnego ;)
Ogólnie super! Proszę o więcej :D
Pzdr
Nie no, znaleźli zwłoki. Ciężko w takiej sytuacji o happy end. xD
UsuńJa raczej wolę happy endy, co nie zmienia faktu, że jestem za utrzymywaniem równowagi i pisania szczęśliwego zakończenia na siłę, skoro po drodze związek się sypie, czy inne okoliczności uniemożliwiają jego wiarygodne wyjaśnienie.
I bardzo dobrze, że szukasz dziury w całym. Historia celowo została urwana w momencie, kiedy jest świeżo po sprawie, co nie oznacza, że gdybym ją dalej pociągnęła, to raczej na bank śledczy odkryliby prawdę. Pozostaje tutaj kwestia chociażby głupiego rewolweru (a raczej jego właściciela), jak wspomniałaś - odległości oddania strzału, czy chociażby to, dlaczego Konrad strzelił sobie w policzek (to raczej nietypowy sposób popełnienia samobójstwa).
Co do zgonu, to raczej kwestia 2-3 godzin nie miałaby znaczenia, skoro zwłoki odnaleziono po miesiącu. W sensie, nie dałoby się w takiej sytuacji określić co do minuty dokładnego czasu zgonu, a jedynie, że ofiary zmarły mniej więcej miesiąc wcześniej.
Cieszę się, że się podobało,
również pozdrawiam!:)
To było... interesujące. Klimat mroczny i ciężki przez co niezbyt wycelował w moje gusta, ale doceniam kunszt wykonania.
OdpowiedzUsuńChyba wolę opowiadania z happy endem ^^'
Nie spodziewałam się że Mateusz aż tak zwariuje. Konrad... Dobrze że poszedł po rozum, niestety za późno. Bardzo mi szkoda ich rodziny.
Mam nadzieję że przyszłe opowiadania będą bardziej radosne :)
Saphira
To był taki eksperyment, dlatego też i forma o wiele krótsza :)
UsuńNajlepiej jednak czuję się w obyczajówkach pokroju Osobliwości czy Sezonu na grilla i to na takiej formie się skupię, choć jak czasem najdzie mnie wena, to będę "popełniać" podobne historie.
W każdym razie, cieszę się, że mimo wszystko si podobało.
Pozdrawiam!
Muszę przyznać, że to opowiadanie jest dla mnie szokiem. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Ciekawe bardzo to było i eksperyment udany tylko ciężko mi teraz i tak naprawdę no nie wiem co napisać,bo jestem dalej roztrzesiona. To chyba dobrze, że towarzyszą mi takie emocje. Dziękuję Ci bardzo 😘
OdpowiedzUsuńPozostaje mi się tylko cieszyć, że udało mi się zaskoczyć. :)
UsuńPozdrawiam!
Kurcze, mówiłam że będę daleko od prawdy, no i byłam xD Oczywiście obstawiałam Konrada, a tu jednak Mateusz zakończył ich żywota. Właściwie to po drugiej części już mocno było czuć, że z Mateuszem jest coś bardzo nie tak, ale mimo wszystko... Był to ładny zwrot akcji. Chociaż ogólnie to nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby sobie tak to wszystko zaplanować. W każdym razie tekst wyszedł Ci super. :D Jestem fanką tego klimatu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Konrad zdecydowanie mocno przytłoczył Mateusza, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. W końcu nawet on sie spodziewał się takiego końca, mimo "idealnego" planu.
UsuńCieszę się, że się podobało,
również pozdrawiam!