7 października 2018

Sezon na grilla: Rozdział 8

Nieuzasadniona wściekłość

25 października 2016
Kiedy pierwszy raz odczytał tę prowokację od Kuby, tylko zaśmiał się pod nosem, nie rozważając na poważnie, że mógłby faktycznie się z nim spotkać. Jego styl życia po prostu nie pozwalał na takie wyskoki. Przekalkulował to w przeszłości setki tysięcy razy i zawsze w ostateczności dochodził do wniosku, że gra jest nie warta świeczki. Za dużo ryzykował. 
Swoje napięcie seksualne rozładowywał w inny sposób. W końcu Grindr istniał w głównej mierze po to, żeby umawiać się na seks. Więc dotychczas wykorzystywał go właśnie w tym celu. Pisał często do kolesi, którzy też nie mieli fotek, bo wiedział, że skoro sam nie miał zdjęcia, to raczej nikt mu nie odpisze
albo odprawi z kwitkiem po paru zdaniach, jeżeli nie zgodzi się wysłać swojego. Ci co nie mieli fotek, nie mieli już tej karty przetargowej, więc często się zgadzali. Spotykał się wtedy z nimi gdzieś w zalesionych terenach pod miastem, pukał na masce czy tylnym siedzeniu — w zależności od warunków pogodowych — a potem już nigdy więcej się z nimi nie spotykał. Zresztą nie trafił mu się taki facet, z którym chciałby się ponownie spotkać. Sam nie uważał się za jakiegoś przystojniaka, ale czasami trafiały mu się naprawdę tragiczne pasztety. Raz przez przypadek umówił się nawet z pięćdziesięcioletnim facetem, który miał przeraźliwą nadwagę. No ale taki był urok randek w ciemno. Zawsze też odczuwał przy okazji takowych spotkań spory dreszczyk emocji, bo przecież nie mógł mieć gwarancji, że nie spotka kogoś znajomego. Nie wiedział, co by zrobił w takim wypadku i liczył, że taka sytuacja nigdy mu się nie przytrafi.
Biorąc pod uwagę jego podejście do pisania z facetami z gejowskiej aplikacji… sam się sobie dziwił, czemu napisał wtedy do Kuby. Nie wiedział, na co liczył. Ten blondyn był jakimś ewenementem. Nierealnie przystojny, wydawał się inteligentny… i nadal mu odpisywał, mimo iż od samego początku Hubert zarzekał się, że nie wyśle mu zdjęcia.
Nie planował się z nim spotykać. Co miałby z nim robić? Seks raczej nie wchodził w grę, a na związek też nie było nadziei. Mimo wszystko Kuba przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny ugniatał go, jak chciał. 
Dlatego teraz aż sobie nie dowierzał, kiedy szedł… się z nim spotkać. Czuł się jak inny człowiek. Ale co mogło pójść nie tak? Wiedział, że chłopak nie jest z jego środowiska, nie kojarzył go i wątpił, aby mogło to się przerodzić w coś nieoczekiwanego. A przynajmniej chciał w to wierzyć. 
Kiedy wrócił z pracy, zjadł coś na szybko, wypił dwa łyki kawy, a potem wskoczył pod prysznic. Nie żeby czegoś się spodziewał. To było najzabawniejsze, że nie o seks mu chodziło. Po prostu… Kuba wydawał mu się taki z wyższej półki? Nieskazitelny? Idealny? Nie chciał za bardzo od niego odstawać, choć to nie było proste zadanie, ale przynajmniej chciał mieć przeświadczenie, że zrobił wszystko, co mógł.
Po prysznicu założył swoje najlepsze i w miarę nowe jeansy, a do tego koszulę w granatowo-czarną kratę i buty typu „worker”. Do tego spryskał się porządnie perfumami i uznał, że nie prezentuje się tak źle. Może Kuba go nie wyśmieje? Nie no, na pewno go nie wyśmieje. Nie wydawało mu się, aby był do tego zdolny, ale liczył, że nie skreśli go już na początku.
Wziął ostatni głęboki oddech i wyszedł ze swojego mieszkania.
***
Katar chyba nie do końca wiedział, czy ma zaatakować jego nos, co w rezultacie doprowadziło do sytuacji, w której cały czas miał wrażenie, że ten jest zatkany, ale z drugiej strony praktycznie nic z niego nie ciekło. Tylko kichał po kilka razy na godzinę przez tą specyficzną wilgotność w nozdrzach, z którą nie mógł nic zrobić.
Nie ma co, wybrał sobie idealny moment na randkę.
Ale nie mógł przepuścić takiej okazji. W końcu udało mu się namówić obywatela na spotkanie. Nawet niejako zmusił go, by zdradził mu swoje imię, no bo przecież mieli się spotkać. 
Tak więc w sobotę poszedł na mecz, gdzie wdał się w bójkę z dziwnym kibolem, w niedzielę namącił swojemu ojcu, by przeszkodzić policji w uniemożliwieniu doprowadzenia do ustawki, wczoraj jego oprawca dowiedział się o jego homoseksualizmie, prawie pobił jego byłego, a na koniec mu groził. No a teraz szedł sobie całkiem przypadkiem na randkę. 
— Jesteś niemożliwy ostatnio. — Jego zachowanie zauważyła także Martyna. Nie znała całej prawdy, ale nie musiała jej znać, by zauważyć ten rollercoaster zdarzeń w życiu przyjaciela. 
— Wiesz, po Danielu w końcu doszedłem do wniosku, że za długo się nad nim rozczulałem i tylko traciłem czas. Może jutro znowu ktoś mi obije ryj, ale dzisiaj idę na randkę z nieznajomym — oświadczył nieco żartobliwie, zakładając kurtkę, na co dziewczyna wywróciła oczami.
— To chyba jedyny pozytyw tej całej sytuacji, że wreszcie skończyłeś z tym kretynem — mruknęła tylko od niechcenia.
— No wiesz co? — fuknął oburzony. — A kto ci pomógł w swataniu z Dominikiem? — wytknął, na co blondynka spuściła speszona wzrok. Co prawda Kuba wiedział, że nie miał żadnego wpływu na to, jak obiekt westchnień jego przyjaciółki ją postrzegał i tym bardziej nie miał wpływu na to, że Dominik zaprosił ją na romantyczną kolację w piątek, ale przecież dziewczyna sama ciągała Krzykowskiego na mecze, żeby przypodobać się chłopakowi, więc nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu. Zwłaszcza kiedy ta miała jakieś zarzuty. 
— No dobra, to dwa pozytywy — uznała łaskawie.
— Doceniam twoje wsparcie, Martini — powiedział złośliwie.
— Oj no bo…! — zaczęła nieco zbulwersowana, ale jednak urwała, jakby nie wiedząc, co chce dalej powiedzieć. — Nie wydaje ci się — zaczęła ostrożniej — że zachowujesz się ostatnio dziwnie? 
— Dziwnie, czyli jak? — Kuba starał się brzmieć zwyczajnie, jednak Martyna trochę go uraziła. Naprawdę nie rozumiał tej nadopiekuńczości
— Ktoś cię pobił, a ty nic, tylko chodzisz i się głupio uśmiechasz pod nosem, a teraz nagle idziesz na randkę — zrobiła znaczący cudzysłów palcami — z jakimś randomem z netu — przedstawiła swoje argumenty, na co Krzykowski westchnął jedynie.
— Powiedziałbym, że zachowujesz się jak moja matka, ale nawet ona nie jest w porównaniu do ciebie taka przewrażliwiona — wytknął przyjaciółce. Oczywiście, Adrianna z pewnością się o niego martwiła, jak zawitał do domu z limem, ale to był raczej normalny przejaw troski rodzicielskiej. Na szczęście kobieta nie próbowała być przesadnie nadgorliwa. Ufała mu i w wielu kwestiach dawała wolną rękę. Andrzej po prostu się dostosowywał. Czasem coś tam zasugerował, ale chyba sam wiedział, że jego zdanie nie ma aż takiej mocy, jak zdanie jego żony. 
— Super, idź w takim razie! Niech ci sprzeda kosę pod żebro gdzieś w ciemnym zaułku! — odpyskowała urażona, krzyżując przedramiona na piersi. A chciała przecież dobrze! Próbowała zrozumieć, że Kuba miał jakiś kryzys po zerwaniu, ale te jego ryzykowne zachowania wydawały jej się zbyt… ryzykowne. Uważała, że nie był ostatnio sobą. Stary Kuba z pewnością nie przeszedłby tak obojętnie obok tego pobicia, a jej przyjaciel zdawał się o tym zapomnieć. No i jeszcze szedł na spotkanie z jakimś totalnie przypadkowym kolesiem!
— Przynajmniej będę miał co wspominać na starość — rzucił ironicznie, próbując powstrzymać złośliwy uśmiech. Z jednej strony Martyna go bawiła, a z drugiej trochę wkurzała. 
— O ile dożyjesz — parsknęła jeszcze, a potem odwróciła się znacząco i zniknęła z powrotem w kuchni.
— Do potem! — krzyknął wymownie, dając jej znać, że nie zamierza umrzeć, wykrwawiając się gdzieś w krzakach. Następnie okrył szczelniej swoją szyję ciepłym kominem i wyszedł.
Okej, może i faktycznie ostatnio zachowywał się trochę… niestandardowo. No ale sam zdawał sobie z tego sprawę, więc to nie był jakiś punkt krytyczny. Po prostu sporo się u niego działo w ostatnim czasie i miał prawo, żeby trochę odreagować.
Trochę był w tym wszystkim niepewny. Nie za bardzo jeszcze rozumiał grunt, po którym się poruszał i nie za bardzo wiedział, czego oczekiwać. Tkwił w matni, a obecnie ogarniała go obojętność. Ostatnio głównie chodził zły i zirytowany na swoją zwyczajność i rutynę, jaka zapanowała w jego życiu. Kiedy coś się zadziało, ogarnęła go adrenalina… ale poczuł też coś na wzór strachu. Ten Igor naprawdę zasiał w nim ziarno niepewności przy ostatnim spotkaniu i przez moment poczuł się zagrożony. Gdy wrócił do domu, zaczął pisać z Hubertem i Julkiem, głównie podpuszczając tego pierwszego do spotkania, bo ten drugi — choć też wysłał mu zdjęcie i wyglądał naprawdę przesłodko — nie był w typie Jakuba. Nie przepadał za twinkami, a poza tym Julian był za młody. Huberta nadal nie widział na oczy, ale był fanem piłki nożnej, więc raczej nie spodziewał się po nim jakiegoś delikatnego, kobiecego chłopaczka. 
Ta cała aura „Nie mogę, jak ktoś się dowie, to będę skończony, wolę pozostać anonimowy” sprawiała jedynie, że Krzykowski naciskał coraz bardziej, bo takie podejście zamiast go zniechęcać, tylko go zachęcało. 
No i obywatel pękł. Zgodził się wreszcie na spotkanie. I to w miejscu publicznym! Co prawda Kuba wybrał lokalny pub, w którym nikt ich o nic nie powinien osądzać. Zresztą tak się nawet umówili. Że pójdą na piwo jak kumple — a raczej na grzańca w przypadku Kuby, który w pierwszym stadium przeziębienia miał na niego wyjątkowo ochotę. Przecież nie było nic nadzwyczajnego w tym, że czasami faceci chodzili sobie na piwo, zwłaszcza tacy, który swoim wyglądem nie zdradzali swojej orientacji seksualnej.
Krzykowski gdzieś tam podświadomie brał pod uwagę fakt, że być może po porostu popełnia kolejny błąd… ale przecież już nie mógł się wycofać. I czuł podekscytowanie.
Do umówionego pubu nie miał daleko. Wolał umówić się na własnym gruncie, a i Hubertowi taka opcja wydawała się bardziej na rękę, bo ta część miasta gwarantowała mu większą anonimowość. Tak czy inaczej, mogło z tego wyjść coś ciekawego. 
Kiedy doszedł do skrzyżowania, na którym się umówili, wyglądało na to, że był pierwszy. Nie spodobało mu się to, bo w jego pokręconym toku rozumowania Hubert powinien już na niego czekać. Przecież był chłodny wieczór, a on podkreślał, że jest lekko przeziębiony i chce się rozgrzać. A obywatel już na starcie kazał na siebie czekać. Nawet zerknął na czas w telefonie, ale odkrył jedynie, że sam spóźnił się dwie minuty, przez co tylko nieznacznie parsknął pod nosem. Jak ten koleś go wystawił…
No dobra, trochę przesadzał. Może nawet nie trochę. Ale nic nie mógł poradzić na tę wewnętrzną diwę, jaka się mu czasem uruchamiała. Już tak miał, że w kontaktach z innymi facetami uwodził ich, czarował, ale zgrywał jednocześnie niedostępnego i oczekiwał, że to wokół niego będzie się chodzić na palcach. Chyba to przez te wszystkie komplementy, jakich się nasłuchał, pracując w gejowskich barach w Londynie.  Nawet z Danielem tak było, tylko że z jakiegoś powodu pozwolił się wplątać w sadystyczno-masochistyczne powstania i powroty. Może z boku wyglądało to tak, że był ofiarą i naiwniakiem… ale niedawno odkrył, że to go właśnie kręciło — ten dramat, złość i adrenalina. W rzeczywistości Daniel nie miał nad nim żadnej mocy. Nie kochał go, ale z nim nie było nudno, jakkolwiek paradoksalnie to nie brzmiało. Jednak wszystko miało swoje granice, tak samo jak jego cierpliwość do tego dupka.
Krzykowski rozważał jeszcze kilka minut, czy powinien ostentacyjnie odejść, czy stać tutaj nadal i ochrzanić Huberta, jeżeli się pojawi. Nie zdążył podjąć ostatecznej decyzji, bo Redecki właśnie nadszedł. 
— Hej, chyba na mnie czekasz — zagadnął go nieśmiało znienacka, wprowadzając na moment chwilowe zamieszanie. Kuba jednak szybko się opanował i z pokerową miną odpowiedział:
— Na pewno? Bo ja się umawiałem na dwudziestą, a jest cztery po — rzucił nieco pretensjonalnym tonem, chcąc zobaczyć reakcję drugiego mężczyzny. 
Hubert zmieszał się wyraźnie i na kilka sekund zamilkł, kuląc się pod ostrzałem błękitnych oczu Krzykowskiego. Ten wykorzystał czas, aby przyjrzeć się bliżej nowo poznanemu chłopakowi. Był… przeciętny. To było pierwsze określenie, jakie nasunęło się blondynowi, choć wbrew pozorom był nawet pozytywnie zaskoczony. Niby obywatel zasłaniał się anonimowością i tak dalej… ale Kuba powątpiewał, czy to jedyny powód i podejrzewał, że być może problem tkwił gdzieś indziej. W wyglądzie na przykład. Ale ten mężczyzna przed nim wyglądał po prostu normalnie. Nie wyróżniał się dosłownie niczym szczególnym. Był zwyczajnie ubrany, miał dosyć krótkie, raczej ciemne włosy, choć w świetle latarni było to trudne do zidentyfikowania, dosyć grube brwi, głęboko osadzone, ciemne oczy, duży i trochę koślawy nos, wąskie, proste usta, kwadratową szczękę i dwudniowy zarost. No może wyróżniał się jedynie wzrostem. Oscylował na pewno w granicach metra dziewięćdziesięciu.
— Przepraszam… — bąknął niepewnie w końcu. — Trochę było… — zaczął nieskładne tłumaczenie, ale Kuba mu przerwał.
— Masz szansę się zreflektować, jak postawisz pierwszą kolejkę — zdecydował łaskawie Kuba. Nie dało się ukryć, że od pierwszej sekundy narzucił swoje zasady i dyktował warunki.
— Jasne, nie ma sprawy — zgodził się posłusznie Redecki. 
***
Podjechał kawałek autobusem, po czym przeszedł ostatnie kilkaset metrów pieszo. 
Denerwował się. I to tak autentycznie. To nie było jakieś wyimaginowane uczucie, czuł, że wzrosło mu tętno oraz odczuwał nieprzyjemne ściskanie w żołądku. Niby powtarzał sobie, że będzie, co będzie. Że prawdopodobnie jego spotkanie z Kubą i tak zakończy się po tym jednym razie. 
Tak się zamyślił, że przez przypadek poszedł trochę za daleko, przez co musiał się cofać i gdy już był w pobliżu miejsca spotkania, wiedział, że się spóźni. Miał tylko nadzieję, że Kuba nie będzie miał mu tego za złe. Przecież to było dosłownie kilka minut.
Kiedy doszedł do umówionego skrzyżowania, przystanął na moment, mimo iż miał zielone światło.
Dojrzał go. 
Stał tam. 
Tak… tak nienaturalnie swobodnie, tak… majestatycznie.
Aż chciał się w cholerę zawrócić, bo w ostatniej chwili zwątpił. To nie była jego liga, zresztą i tak nic z tego nie miało wyjść. On nie szukał związków, a Kuba pewnie jak najszybciej go zleje. 
Sprzedał sobie jednak mentalnego kopniaka i przeszedł w końcu przez skrzyżowanie, mimo iż światło zaczęło migotać, a w połowie drogi zmieniło się na czerwone. 
— Hej, chyba na mnie czekasz — zaczął dosyć nieśmiało i cicho jak na siebie, po czym poczekał, aż drugi chłopak skupi na nim wzrok. I skupił. Bardzo niezadowolony wzrok. Huberta przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
— Na pewno? Bo ja się umawiałem na dwudziestą, a jest cztery po — odpowiedział mu wyniośle, oglądając go ostentacyjnie od góry do dołu, przez co Redecki jeszcze bardziej skulił się w sobie. O cholera, w co on się wpakował? Nie sądził, że to będzie stanowiło realny problem, ale wyglądało na to, że… jednak tak. 
Kuba był taki jak na zdjęciach, a może nawet przystojniejszy? Poza uśmiechem, bo teraz wyglądał po prostu na wkurwionego. 
Brawo Hubert, właśnie wkurwiłeś najprzystojniejszego faceta, jakiego widziałeś na oczy, brawo, skarcił się w myślach.
Bąknął coś w ramach wytłumaczenia, po czym Kuba stwierdził, że w ramach rekompensaty ma zasponsorować pierwszą kolejkę, na co bez zająknięcia się zgodził, bo trochę się bał sprzeciwić. Chyba nie spodziewał się, że blondyn jest aż taki… władczy. Podczas rozmów na Grindrze był taki swojski, miły, zabawny. Na żywo kompletnie go przytłoczył. 
— Wyglądasz, jakbyś miał zaraz dostać zawału — skomentował Krzykowski, kiedy maszerowali do umówionego pubu w ciszy. 
— Co? Nie no… — zaczął dziwacznie, przeklinając się w myślach, za swoją nieporadność. Cholera jasna! Przecież nie zachowywał się tak na co dzień! Fakt… na co dzień nie obchodził się też z takimi facetami jak Kuba. 
— Boże… serio cię przestraszyłem — bardziej stwierdził niż zapytał, po czym po raz pierwszy się zaśmiał, co nie uszło uwadze Huberta, bo był to bardzo ładny śmiech. Taki dźwięczny. — Spokojnie, korona mi z głowy nie spadła przez te cztery minuty — zapewnił, na co Redecki obdarował go krótkim spojrzeniem, by sprawdzić wyraz jego twarzy. Kuba uśmiechał się zadowolony pod nosem. Jego ton głosu był też o wiele przyjaźniejszy… ale Hubert i tak nie miał odwagi mu się jakkolwiek sprzeciwić. Wręcz przeciwnie, chciał się zrekompensować i jakoś naprawić pierwsze złe wrażenie.
Cholera, zachowywał się jak nastolatek na pierwszej randce.
***
Ten dzień jakoś mu się tak mozolnie dłużył i mimo iż nic szczególnego się nie działo, to był w dosyć bojowym nastroju.
Wpierw do kawalerki wbiła mu się Ewelina, bo miała na drugą zmianę do roboty, a i on do baru chodził dopiero po południu. Spotkanie było nawet w porządku, bo zaliczył dziewczynę dwa razy, jeszcze zrobiła mu jakieś placuszki na śniadanie i zaparzyła kawę. Generalnie żyć, nie umierać, dopóki nie zaczęła mu zrzędzić, że ostatnio w ogóle się nią nie interesuje i ciągle jedynie seks… a ona by chciała czasem kino czy jakiś romantyczny spacer.
Igor na te sugestie zmarszczył tylko głupio brwi, próbując sobie wyobrazić, jak idzie z dziewczyną za rękę i… no nie, to nie było w jego stylu.
Ostatecznie skończyło się tym, że nawarczał na nią, przypominając, że nic jej nie obiecywał i jemu jest dobrze w takim układzie. Zaryzykował nawet groźbę, mówiąc, że jak jej nie pasuje, to on jej nie trzyma na siłę i może w każdej chwili sobie pójść. Użył co prawda mniej cenzuralnych określeń, ale zgodnie z tym co przewidział, Ewelina tylko bąknęła „że tak też jest w sumie dobrze” i na tym temat się skończył.
Niby nic wielkiego i sytuacja została opanowana, ale i tak miał już popsuty humor.
Przed pracą podzwonił po kumplach, chcąc zebrać jakieś informacje, które pozwoliłyby mu się przybliżyć do rozwiązania zagadki pod tytułem: „Kto zjebał nasze interesy?”. Oczywiście wiedział, że nikt nie powie mu nic ponad to, czego dowiedział się od Borysa, czyli w zasadzie niczego. Ale jego kumple znali ludzi, którzy znali jakichś innych ludzi, a ci ludzie znali jeszcze innych ludzi i… Igor zaplanował, że sam dowie się czego trzeba, tylko musiał wiedzieć, gdzie zacząć szukać.
Z pomocą przyszedł mu Gustaw, który stwierdził, że jakiś typek z Antoniuka trzymał się z paroma ziomkami z ultry, ale sam średnio był zainteresowany kibicowaniem. Warto było to sprawdzić. Jeżeli cokolwiek wiedział albo miał pomysł, kto mógł coś wiedzieć, to Biedrzycki zamierzał te informacje pozyskać. Po dobroci albo siłą.
Uznał, że Borys się nie pogniewa, gdy spóźni się właśnie z tego powodu i swoje kroki skierował wpierw w stronę wspomnianego osiedla. Kiedy zauważył chłopaka mniej więcej w jego wieku, który wpasowywał się w opis Gustawa, podbił do niego na spokojnie, nie chcąc go od razu zrażać go agresją. W końcu był środek dnia i sporo potencjalnych świadków, choć na pierwszy rzut oka nikogo nie było w pobliżu.
— Komis? — zagadnął, używając pseudonimu, jaki zasłyszał od kumpla.
Chłopak wyglądał na cwaniaka. Łysy łeb, sportowa kurtka, jakieś ciemne spodnie, adidasy i wkurwienie na twarzy. 
— A kto pyta? — burknął, starając się chyba wyglądać groźnie. W końcu Biedrzycki ze swoim wzrostem i sarnimi oczami wyglądał niegroźnie, zwłaszcza kiedy faktycznie jego pierwotny plan nie zakładał napaści, a to tylko błędnie podpuszczało potencjalnych agresorów.
Bambi rozejrzał się wymownie dookoła.
— Ja — odpowiedział jak coś oczywistego. 
— Spierdalaj — fuknął pod nosem Komis i spróbował wyminąć Igora. 
Nie było nic dziwnego w tym, że go nie poznał. W końcu to nie było tak, że Biedrzycki cieszył się złą sławą w całym Białymstoku. Owszem, prawie wszyscy wtajemniczeni kojarzyli, że Bambi to prawa ręka Borysa, kibol i lepiej z nim nie zadzierać… ale nie wszyscy przecież wiedzieli, jak wyglądał. Nawet jak mówiło się, że był kurduplem. To też czasami nie był wystarczający wyznacznik. Zatem Komis mógł wcześniej słyszeć o Igorze, ale teraz nie miał świadomości, z kim właśnie wszedł w interakcję. 
Przekonał się o tym chwilę potem i to dosyć boleśnie, bo kiedy minął chłopaka, przez co odwrócił się do niego plecami, Igor natychmiast do niego doskoczył, podciął mu nogi, sprawiając tym samym, że łysy się wywrócił, a potem założył mu jeszcze wyjątkowo bolesną dźwignię łokciowo-barkową. Był unieruchomiony.
— Pozwól, że komuś cię przedstawię. Poznaj kostkę brukową. Kostko brukowa, to Komis — zaczął wymownie Igor, wciskając wolną dłonią twarz Komisa w… kostkę brukową. — Czy to odpowiada na twoje pytanie? — zapytał jeszcze na koniec, odnosząc się do „a kto pyta?”.
— Co ty chcesz, człowieku?! — syknął rozdrażniony i przerażony zarazem chłopak.
— Hmm… — zaczął Biedrzycki, mruknąwszy przesadnie głośno. — Chciałbym jakąś dobrą jajecznicę na kolację, żeby nie padało, jak będę wracał do domu, chciałbym pograć sobie na konsoli, żeby sprzęgło w moim golfie przestało się jebać…
— Co? — jęknął zdezorientowany Komis, próbując gorączkowo wymyślić powód, dla którego znalazł się w tak kuriozalnej sytuacji. Mimo tak gorącego przywitania, nie polubił się z kostką brukową.
— No pytałeś, czego chcę — odpowiedział spokojnie Igor.
— Czego chcesz ode mnie! — sprecyzował dopiero Komis, zastanawiając się, czy jego oprawca jest aż takim idiotą, czy celowo go drażni. 
— Podobno trzymasz się z chłopakami Mordy — zaczął już o wiele poważniejszym i niebezpiecznym tonem. — Ktoś od nich koncertowo spierdolił i nasrał Borysowi w plany. Teraz to od ciebie zależy, czy oberwie się tobie, czy grzecznie powiesz mi, co na ten temat wiesz — przedstawił ultimatum.
— Ale ja nic, kurwa, nie wiem! — zaparł się natychmiast.
— Widzę, że twój romans z podłożem średnio funkcjonuje — zauważył Bambi, z powrotem przybierając ironiczno-lekceważący ton, jakiego zawsze używał, gdy z kimś pogrywał. — Może przedstawię cię tamtemu żywopłotowi? — zaoferował znacząco.
— Mówię serio! — krzyknął jeszcze bardziej zdesperowany.
— To jakiś gówniarz. Kto tam tak ochoczo chlapie ozorem? — spytał poważniej, wiedząc, że Komis faktycznie nic nie wiedział o samej sprawie, ale być może mógł go naprowadzić.
— Redecki — wycharczał wreszcie, odczuwając coraz większy dyskomfort ze swojego położenia.
Redecki… coś te nazwisko mówiło Igorowi. No jasne! On się bujał z Mordą!
— On jest za stary — skontrował Biedrzycki.
— Uczy w liceum — doprecyzował szybko, licząc, że o wiele niższy chłopak w końcu go puści… i tak też się stało. Podniósł się zatem pospiesznie, obdarowując bruneta spojrzeniem pełnym wyrzutów. Ten obdarował go tylko szerokim uśmiechem.
— Przepraszam — powiedział rozbrajająco. — Kiepska ze mnie swatka — dodał na odchodnym Igor, mając na myśli jego osobliwe nawiązanie znajomości. Nie miał już tu czego szukać. Jak Komis go oszukał — w co wątpił — to zawsze może wrócić i jednak przedstawić go jakiejś innej powierzchni płaskiej czy wypukłej… Czuł, że nie musiał tego dodawać.
Hubert Redecki. Nie wiedział o nim za wiele. Tylko tyle, że był ultrasem i go nienawidził jedynie dlatego, że on sam trzymał się z Borysem. Czasami jak go dostrzegł w okolicach stadionu, ten obdarowywał go morderczym spojrzeniem. 
Poza tym, Igor się nim nie interesował. Nie był mu do niczego potrzebny. Do teraz.
Problem polegał na tym, że skoro Redecki był od Mordy, to nie będzie chciał gadać, a jak Biedrzycki mu tak po prostu wpierdoli, to ich konflikt z ultrą tylko się zaogni, a przez to jemu samemu będzie jeszcze ciężej znaleźć tego gnojka, który ich wtedy wsypał z transportem. 
Musiał go zatem jakoś podejść i zmusić do sypania po dobroci. Czyli musiał go zaszantażować.
Ale jak miał zaszantażować kolesia, o którym nic nie wiedział? 
Cóż… musiał tylko i aż zamienić te nic w coś.
***
Poszedł do baru, ale pokręcił się tam tylko parę godzin, bo poinformował Borysa, że ma sprawę do załatwienia. Jego szef tylko przytaknął, bo nie miał nic przeciwko takiej samowolce Igora, o ile ten robił coś dla niego. 
Dowiedział się, gdzie mieszkał Redecki i po prostu poszedł go poobserwować. Jego taktyka nie była skomplikowana — wręcz przeciwnie — ale wiedział, że zazwyczaj była bardzo owocna. Efektów spodziewał się i tym razem, choć nie był pewny, ile to wszystko może potrwać. Wiedział, że Hubert z pewnością miał coś na sumieniu. Na pewno skrywał jakiś sekret, o którego istnieniu nikt inny nie wiedział. I to nie było jakieś głupie przeczucie. Każdy człowiek miał jakiś słaby punkt. A on teraz musiał odkryć słaby punkt Redeckiego.
Nie przeszkadzało mu te wieczorne włócznie godzinami, bo po prostu był przyzwyczajony do chodzenia. Praktycznie bez przerwy gdzieś się wałęsał, coś załatwiał, czy — tak jak teraz — obserwował poszczególne jednostki, jeżeli miał w tym jakiś interes. Instynkt stalkera włączał mu się nawet w sytuacjach, w których szedł z kimś po prostu porozmawiać. Wpierw zawsze się czaił niczym drapieżnik i lustrował swoją ofiarę. W ten sposób wyciągał zawsze więcej niż potrzebował.
Nie miał żadnej pewności, że Hubert nawet opuści mieszkanie tego dnia, ale mimo wszystko cierpliwie czekał. Dał sobie godzinę. Widział, że światło w jego mieszkaniu się świeci, więc przez dłuższy czas przeglądał tylko jakieś pierdoły w telefonie, zerkając od czasu do czasu na właściwe okno. 
Za którymś razem zrobiło się w nim ciemno, więc Biedrzycki pospiesznie schował smartfona i wycofał się bardziej w cień, obserwując jednocześnie wejście do klatki. Po chwili wyszedł z niej Redecki. Igor pozwolił mu się oddalić na kilkadziesiąt metrów, a potem za nim ruszył. 
Nie zaszli za daleko, bo Hubert po paruset metrach dotarł do przystanku autobusowego, a Igor jedynie zaklął w myślach. Musiał za nim pojechać i jednocześnie nie dać się zauważyć. Zaczekał aż jego obiekt obserwacji wsiądzie do środka komunikacji, a potem sam zaczaił się na ostatnie wejście i stanął za jakimś rosłym facetem. Na szczęście, pomimo później pory, była to jedna z najbardziej obleganych linii, więc i tłok był nawet spory. Dzięki temu mógł wtopić się w tłum.
Redecki nie jechał jednak daleko i kilka przystanków potem wysiadł. Potem szedł jeszcze kilkaset metrów w tym samym kierunku, po czym kawałek się zawrócił i skręcił w inną ulicę… wprowadzając tym samym Igora w stan konsternacji. Czyżby się zorientował, że ma ogon i  teraz próbował go zgubić? Nieee, to niemożliwe. Nawet raz się za siebie nie obejrzał… choć Igor musiał przyznać, że chłopak wyglądał na spiętego i podenerwowanego. Może miało mu się zatem poszczęścić już pierwszego dnia obserwacji?
W pewnym momencie Hubert doszedł do świateł, więc Biedrzycki schował się za parkanem, bo był niebezpiecznie blisko i nie chciał zostać zauważony. Co chwilę jednak wyglądał, nie chcąc zgubić mężczyzny i za którymś razem zastygł na dłużej znowu skonsternowany, dojrzawszy, że pomimo zielonego światła… Redecki stał.
Ta cała sytuacja robiła się coraz ciekawsza i tylko zachęcała Igora do brnięcia w swój plan.
Hubert wreszcie ruszył, więc i Bambi wyszedł z ukrycia, dalej wiernie za nim podążając. W pewnej chwili wychwycił kątem oka stojącego nieopodal… Jakuba, który chyba na kogoś czekał, i aż uśmiechnął się pod nosem. Ostatnio często na niego wpadał i jak z początku go to drażniło, tak teraz po prostu go bawiło. W końcu ten Calvin Klein był niegroźny i…
Aż przystanął zszokowany, widząc, że Hubert do niego podchodzi. To było niesamowite. Widział ich obydwu jednocześnie i nawet przez ułamek sekundy przez myśl mu nie przeszło, że facet, którego śledził… przyszedł na spotkanie z facetem, którego wykorzystywał do swoich niecnych uczynków. Czy to było możliwe, że ten niepozornie wyglądający chłoptaś coś kombinował za jego plecami?! 
Tak się tym zaabsorbował, że aż zapomniał zejść z widoku, jednak w porę się opanował i jego obecność została niezauważona. Okej, miał tendencję do wysnuwania kilkudziesięciu wniosków z jednej sytuacji, ale jego życie po prostu polegało na kombinowaniu, więc i tym razem nie mógł powstrzymać swojego umysłu przed snuciem domysłów i przygotowywaniem wstępnych rozwiązań, gdyby musiał niespodziewanie działać, bez wcześniejszego przygotowania. Ale Kuba… no nie, po prostu mu się to nie zgadzało. Aż tak by się co do niego pomylił? 
Mężczyźni zamienili ze sobą kilka zdań, przy czym Krzykowski wyglądał na niezadowolonego, a Redecki na… przestraszonego? Spiętego? Ale że co? Ten ultras bał się jakiegoś modela? No dobra… może i Krzykowski wyglądał niepozornie, ale nie można mu było odmówić odwagi… czy tam głupoty. Ale na pewno nie był tchórzem. 
Nic sensownego nie przychodziło mu do głowy, ale to nie było istotne, bo po kilku wymienionych zdaniach ruszyli, więc musiał podążyć za nimi. 
Szli tak jakiś czas, początkowo się do siebie nie odzywając, ale w połowie drogi zaczęli rozmawiać. Już normalniej. Redecki nawet się zaśmiał. I Kuba się zaśmiał. Może byli po prostu jakimiś kumplami z uczelni? 
Biedrzycki nienawidził nie wiedzieć, co się dzieje, ale nie miał innego wyjścia, bo obydwaj mężczyźni weszli do jednego z lokalnych pubów i stracił ich z oczu. Nie mógł ryzykować zdemaskowania, więc postanowił zaczekać na nich… co okazało się niebywałym testem cierpliwości, bo kręcił się podminowany pod tym pieprzonym pubem przez dwie godziny! Przemarzł, a jego dłonie, których z jakiegoś powodu nie schował do kieszeni, tylko niemal bez przerwy zaciskał w pięści, były lodowate i zaczerwienione. Tak jak jego policzki. 
Jak on nienawidził, kiedy coś działo się pod jego nosem, a on nie miał na to wpływu! Zaczęły go przez to nawiedzać naprawdę mordercze wizje. Miał ich ochotę rozszarpać. Jeszcze nie wiedział za co, ale po prostu chciał. Za to, że kazali mu czekać, za to, że nawet nie wiedział, dlaczego na nich czeka, za to, że skrywali przed nim tajemnicę, za to… za wszystko po prostu! Kiedy się wściekał, ktoś obrywał. To było proste. 
W końcu opuścili lokal, wyraźnie rozbawieni i o wiele bardziej… śmiali? W sensie, na początku Igor był w stanie wyczuć między nimi dystans, jakieś napięcie, a teraz… teraz niby tylko chichotali i o czymś dyskutowali, ale znajdowali się znacznie bliżej siebie, niż przyzwalały na to jakiekolwiek standardy na linii kumpel-kumpel. Chyba że…
Ależ on był głupi! Każdy uważał go za cholernie inteligentnego i… on sam się za takiego uważał, ale czasami zawstydzał bezmyślnością sam siebie. 
To nie był żaden spisek.
Oni wcale nie kombinowali pod jego nosem.
Oni nawet nie byli kumplami.
Oni… byli na randce.
Poszedł za nimi, przeklinając się przez całą drogę w myślach i czując, jak jego furia sięga zenitu. Punkt krytyczny nastąpił jednak dopiero pod blokiem Kuby, bo po krótkim pożegnaniu Redecki obdarował go krótkim i dosyć nieśmiałym buziakiem.
Coś w nim zawrzało.
Powinien się przecież cieszyć. To była dobra… bardzo dobra wiadomość! Wiedział, że zajebiście mógł swoim odkryciem zaszkodzić Hubertowi, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby tam teraz wyskoczył ze swoim ironicznym uśmiechem i poczęstował go kilkoma groźbami. Miał go w garści, mógł z tą informacją zrobić wszystko! To była gwarancja, że Hubert zatańczy tak, jak mu zagra.
Ale nie zrobił tego. Zrobił coś wręcz odwrotnego, bo po prostu odwrócił się na pięcie i… odszedł.
Nie potrafił tego wytłumaczyć. Tej swojej nieuzasadnionej wściekłości. 
Pierdolony Calvin Klein! Przecież należał do niego! To on nim sterował, manipulował i… to on miał z nim robić, co tylko chciał! A tymczasem Krzykowski zdawał sobie nie zawracać głowy jego groźbami i jakby w ramach manifestu… romansował w najlepsze z jego wrogiem.
Miał ochotę przez to wszystko go porządnie sprać. Zamordować. To wszystko poszło mu dzisiaj zbyt prosto. Jego pierwszy strzał okazał się tym trafnym, a pierwsza obserwacja była najbardziej owocna. Ale Biedrzycki był cholernie podejrzliwy, kiedy wszystko szło tak gładko. I wcale nie pomylił się tym razem. Bo zdecydowanie nie takich wyników się spodziewał. 
_____________

Dzisiejszy tytuł taki trochę przewrotny, bo jak pewnie zdążyliście wywnioskować, Igor wcale nie poczuł nieuzasadnionej wściekłości (w swoim mniemaniu na pewno), tylko zazdrość. 
A z Kuby wyszedł taki trochę playboy. Niby taki niepewny, trochę by chciał, ale się boi, sam nie wie, czego chce... a tu prawdziwy, pierwszoligowy gracz. 
A Igor nie lubi dzielić się swoimi "zabawkami", jak widać, także możecie spodziewać się grzmotów.

Dobra, to teraz mniej przyjemna wiadomość.
Nie wiem, czy pamiętacie, ale na samym początku bloga wspominałam, że ten niedzielny termin jest umowny - dopóki będą rozdziały. No i do tej pory były, ale dzisiejszy rozdział był ostatnim, jaki miałam w zapasie. Do tego zbiegło mi się kilka rzeczy w życiu prywatnym i mam teraz dosyć stresujący okres, a jak jest stres, to wena już niekoniecznie... zmierzam do tego, że bardzo prawdopodobnym jest, że wyłamię się z tej cotygodniowej rutyny. Pisanie pod presją to nic dobrego, co zresztą szybko byście wyczuli po jakości rozdziału. Mam nawet takie deja vu, bo dokładnie rok temu przechodziłam podobny kryzys. I ja wiem, że to jest tymczasowe. Różnica jest jednak taka, że wtedy miałam z sześć rozdziałów do przodu, a teraz... rozdział dziewiąty mam dopiero w głowie. 
To może strasznie brzmi, jednak chcę Wam powiedzieć jedynie, że postaram się, by rozdziały nadal pojawiały się według grafiku, ale żebyście jednocześnie nie wpadali w panikę, jakby pojawiały się dwa, trzy, cztery dnie po terminie. 
W ramach rekompensaty przypomnę, że w środę będzie Dopóki śmierć nas nie rozłączy - jako że mamy październik, to myślę, że świetnie wpasuje się w halloweenowy klimat. ;)

To tyle ode mnie, do środy.

6 komentarzy:

  1. To, że Igora uwielbiam to już wiesz. To czego nie wiesz, to że jestem na najlepszej drodze, żeby polubić także Kubę. Niby jeszcze ostatnio mnie drażnil, ale... Uwiódł mnie ten jego diva mode :P
    To chyba w ogóle mój ulubiony rozdzial grilla jak do tej pory. I sama nie wiem czy bardziej mnie cieszy przedstawienie kostki brukowej, czy to, że Igor jest tak uroczo zazdrosny <3 bo ostatnia scena jest po prostu cudowna. Igor niby taki inteligentny, a ciekawe kiedy do niego dotrze dlaczego jest zazdrosny :P
    No i po raz kolejny chapeau ba za sposób w jaki budujesz napięcie w Twoich opowiadaniach. Igor i Hubert się znają, a Hubert nie jest takim ciuchutkim ultrasem jak myślałam po ostatnim rozdziale. Czuję jakbym w ogóle nie znała człowieka! :p no emocje sięgają zenitu, takze nie mogę się już doczekać co będzie dalej.
    Ale nie czuj presji (a wiesz, że badania pokazują, że człowiek podświadomie nie zauważa słowa "nie" w zaprzeczeniach? Dlatego automatycznie denerwujemy się, słysząc "tylko się nie denerwuj") z pisaniem. Wena przyjdzie, jak znajdzie się czas. Jesteś chyba najbardziej regularnie publikującą autorką jaką znam, nikt nie będzie się gniewał, że po ponad roku (sic!) regularnych publikacji trochę Ci sie przesunął termin :) także relax i weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę, Kuba faktycznie może być irytujący ze swoim niezdecydowaniem i niewiedzą, ale to wbrew pozorom doprowadza do sytuacji, w których czasami robić coś kompletnie nieoczekiwanego, czym może zaskoczyć nawet sam siebie.
      Nic dziwnego, że Kuba zachowuje się jak diva, skoro nasłuchał się niezliczonej ilości komplementów. :D Ale jak widać te wcale nie są pomocne w zbudowaniu jakiejś normalnej relacji... o ile on w ogóle takowej chce. :)
      Igor i Hubert są z dwóch przeciwnych obozów, a teraz jeszcze nieświadomie wlazł między nich Kuba... to może doprowadzić do zgrzytów. A Hubert to taki trochę aktor. W szkole musi zgrywać przykładnego profesora, wśród kumpli daje upust adrenalinie podczas kibicowania... a po cichu uprawia przygodny seks z facetami. :D
      O Igorze to już nawet nic nie będę pisać. Może dodam jedynie tyle, że jak się go kiedyś obawiałam (że go nie okiełznam i wymknie mi się spod kontroli), tak teraz to moja ulubiona postać do "sterowania". Chyba się w niego wczułam. :D
      Jak już o presji mowa, to sama ją sobie niechcący narzuciłam, bo szkoda mi przerwać ten roczny ciąg.
      Witam na blogspocie, dziękuję i pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Rób swoje, a jak wstawisz jakiś rozdział, to będę czekać :) Trzymam kciuki, by dobrze ci się układało w życiu prywatnym.
    Rozdział nerwowy :D W sensie tylko Kuba był na swojej właściwej pozycji (pan swojego życia :') ), reszta się stresowała i wkurwiała. Zabawne jak działa na "twardszych" od siebie xD (nie wiem jak ich opisać... Tak kreujesz postacie, że nawet w największym chujku się zobaczy inną stronę i nie nazwiesz go postrachem dzielnicy, nawet jeśli taki jest...)
    Zastanawia mnie orientacja Igora... Bi czy homo, a może bi z nastawieniem na facetów, tylko nie jest tego świadomy xD Związek z dziewczyną ma dziwny. Ot, orgazm i tyle (ach, zapomniałam, jedzenie też zrobi...). Po to są kobiety... Współczuję jej.
    Wciąż się zbieram, by napisać coś pod epilogiem Osobliwości... Kiedyś coś naskrobię xD
    A tymczasem: weny i chęci w swoim czasie :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba dlatego że Kuba nie za bardzo ogarnia, co się wokół niego dzieje? Jak widać trochę lekceważy Igora, mimo iż ten go nawet trochę nastraszył.. ale nie długo. Wyrwał się z tej dziwnej relacji z Danielem i go nosi.
      Może gdyby Kuba wywodził się z tego samego środowiska, poznałby ich "prawo" i zrozumiał, że nie warto podskakiwać niektórym jednostkom.
      Igor też do tej pory przymykał oko a Kubę, bo uważał go za niegroźnego, ale jak wiemy z Osobliwości, jak się zdenerwuje, to Kubie może się nie na żarty oberwać. Ale Bambi sam zauważył, że każdy ma jakąś słabość, czy sekret. To się tyczy także jego. :)
      Dzięki temu nigdy nie wiadomo, jak zareaguje. Być może zrobi nawet coś wbrew sobie, żeby tylko zmylić "przeciwnika".
      Dziękuję i również pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Igor zazdrosny, jak miło. :) Na co mi jakiś tam Hubert, ja chcę Igora i Kubę już, w tej chwili.
    Nie przejmuj się jeśli rozdziały nie będą na czas, pewnie nawet tego nie zauważę bo wymyśliłam sobie kolejne studia no i praca także życia już nie mam. Że ten rozdział już jest zorientowałam się po trzech dniach także najważniejsze żeby w ogóle się pojawiały i żebyś opowiadania nie porzuciła a będę w siódmym niebie.
    Weny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, to widzisz, masz coś wspólnego z Igorem, bo jemu też Hubert nie jest potrzebny. :D
      Nie wiem, czy współczuć, czy zazdrościć z tymi drugimi studiami. Z jednej strony sama mam ochotę jeszcze coś porobić, a z drugiej, przeraża mnie natłok obowiązków. W każdym razie życzę powodzenia!
      Pozdrawiam!

      Usuń