10 października 2018

Dopóki śmierć nas nie rozłączy: Część 1

Koniec

15 grudnia 2017
Rodzina Wyszyńskich zajmowała salon, czekając przed telewizorem na zakończenie wieczornych wiadomości i rozpoczęcie następnego programu. W pomieszczeniu znajdowało się w sumie dziewięć osób. Agata oraz Zbyszek Wyszyńscy, ich najstarszy syn, Kamil, oraz najmłodsza z pociech — Oliwia. Do tego Agnieszka — żona Kamila, Weronika i Jolanta, czyli siostry Agaty, a także brat Zbyszka — Mirek, ze swoim jedynym synem, Filipem. Na dokładkę pod nogami kręcił się golden retriever, który nie potrafił znaleźć sobie miejsca.
To całe towarzystwo nie miało wiele okazji do spędzania czasu w tak licznym gronie i choć zazwyczaj na takich rodzinnych posiedzeniach panowała przyjazna,
radosna atmosfera… dzisiaj wcale nie mieli powodów do szczęścia. Wręcz przeciwnie — najpewniej woleliby się nie spotykać. Ale trzymali się razem. Bezustannie od ponad czterech tygodni. Wsparcie było kluczowe, bo inaczej mogliby postradać zmysły.
Agata zagryzała boleśnie wargę, czując nieopisany ciężar na sercu. Od miesiąca porządnie nie spała, nie jadła regularnie i generalnie każdy jej dzień stanowił ogromną niewiadomą. Nawet na moment nie zaznała spokoju, choć starała się żyć nadzieją, że może kolejny dzień przyniesie odpowiedź. Jej włosy były przetłuszczone, miała na sobie powyciągany sweter i grube legginsy. Siedziała na kanapie, ściskając wręcz rozpaczliwie dłoń Kamila, który siedział zaraz obok na oparciu, chcąc dodać matce otuchy. Nie wyrwał dłoni, zignorował dyskomfort i, tak jak reszta, wpatrywał się w telewizor.
Wszyscy wstrzymali oddech, kiedy na jednym z kanałów, tuż po wieczornym wydaniu informacji, zaczął się reportaż.
Ot, na pozór po prostu kolejna z tragicznych historii, które niejednokrotnie śledzili jednym okiem, przygotowując się do kolacji czy spełniając jakieś domowe obowiązki, w duchu ciesząc się, że nie przytrafiło się to im.
Ale nie dzisiaj. Bo dzisiaj to oni byli bohaterami jednego z takich reportaży.
— Białystok. To tu na ulicy Sosnowej mieszkała dwójka mężczyzn, którzy dziesiątego listopada opuścili swoje mieszkanie i już do niego nie wrócili… — zaczęła poważnym tonem dziennikarka, stojąc na tle budynku, w którym faktycznie mieszkali wspomniani mężczyźni. — Mateusz Wyszyński i Konrad Lemański byli w związku od prawie trzynastu lat. — W trakcie jej komentarza na ekranie mignęło wspólne zdjęcie mężczyzn. Obydwaj byli bardzo przystojni, elegancko ubrani i uśmiechnięci. Fotografię wykonano na jakiejś rodzinnej imprezie rok wcześniej. — Zarówno rodzina jak i przyjaciele przekonują, że byli zgranym duetem i absolutnie nic nie zwiastowało, że mogliby tak nagle zniknąć bez śladu. Choć z początku nic nie zapowiadało tak tragicznego zwrotu zdarzeń, obecnie ich tajemniczym zaginięciem żyje cała Polska. — Kiedy tylko skończyła mówić, na ekranie pojawił się kadr z domu państwa Wyszyńskich, gdzie dziennikarka dwa dni wcześniej przeprowadzała wywiad z rodziną jednego z zaginionych.
— Kiedy zaczęła się pani niepokoić? — zapytała spokojnie, a Agata przełknęła nerwowo ślinę, widząc się na ekranie telewizora. 
— Chyba gdzieś dopiero po tygodniu? — odpowiedziała wtedy. Choć przed występem ją przygotowano, to nie dało się ukryć, że miała nienaturalnie podkrążone oczy i drżący głos. — Dziesiątego listopada mieli jechać do Warszawy, a stamtąd polecieć do Brazylii. Zawsze latali gdzieś w tropiki, kiedy nadchodziła ich rocznica. Mateusz od razu zaznaczył, że wyłączą telefony, bo chcą być z dala od wszystkiego… i nikogo to nie zaalarmowało, bo przecież robili tak co roku i zawsze wracali cali i zdrowi. Tym razem też tak miało być. Rankiem wpadli do nas, żeby zostawić Toro, ich psa, byśmy zaopiekowali się nim z mężem podczas ich nieobecności… no a potem pojechali. Po jakichś czterech dniach napisałam do syna, aby tylko potwierdził, że są bezpieczni. Nie chciałam zawracać im głowy. Obaj dużo pracowali i zasłużyli na odpoczynek. 
— Nie odpisał? — upewniła się reporterka.
— Nie… — potwierdziła matka, kręcąc przy tym głową, a w oczach stanęły jej łzy. — Potem spróbowałam kilka razy zadzwonić, ale obydwaj mieli wyłączone telefony. Po tygodniu poprosiłam mojego starszego syna, Kamila, żeby zadzwonił do hotelu, w którym mieli się zatrzymać i żeby zapytał, czy tam byli. Pani na recepcji nie chciała na początku nic zdradzić, ale syn poprosił, by powiedziała jedynie, czy rezydowali kogoś z Polski. Zaprzeczyła… — zakończyła łamiącym się głosem Agata.
— To wtedy dowiedzieliście się, że Mateusz i Konrad nie opuścili kraju?
— Krótko po tym. Okazało się, że nie wsiedli do samolotu. Nawet na dworcu kolejowym nie złapała ich żadna kamera i wyglądało to tak, jakby w ogóle nie opuścili Białegostoku… Potem poszłam z mężem i córką do ich mieszkania, bo mieliśmy zapasowe klucze, a tam odkryliśmy, że zostawili telefony, dokumenty, pieniądze… nawet walizki były nietknięte. Zupełnie jakby wyszli tylko na moment.
— Nie zostawili żadnej wskazówki? 
— Mieszkanie było w nienaruszonym stanie. Wszystko zdawało się stać na swoim miejscu. 
— Brakowało tylko samochodu Konrada? — Reporterka skierowała rozmowę na wybrany tor.
— Tak. Wszystko wskazywało na to, że wsiedli do niego z moim synem i… dokądś pojechali. 
***
20 października 2017
Patrzył na niego z przerażeniem, choć starał się ze wszystkich sił tego po sobie nie pokazać. Wiedział, że jeżeli coś powie albo jakkolwiek zasygnalizuje swoje zaniepokojenie… to tylko zachęci Mateusza do dalszego działania.
— Okej, przestań — skapitulował, patrząc jak jego chłopak bawił się w szefa kuchni. 
— Zaufaj mi, wiem, co robię. Oglądałem Hell’s Kitchen — zapewnił, prowokacyjnie podnosząc patelnię z gorącym olejem, starając się go równomiernie rozprowadzić po powierzchni. Niby nie było w tym nic nadzwyczajnego. Ot, próbował tylko zeszklić cebulę. 
— Czy możesz postawić z powrotem tę patelnię? — poprosił spokojnie Konrad, choć jego cierpliwość była na wyczerpaniu.
Mateusz faktycznie posłusznie odstawił patelnię, ale Lemański odetchnął jedynie na moment. Jego chłopak wpadł na jeszcze lepszy pomysł.
— A jakby to tak podpalić? — zastanowił się na głos i już sięgnął po zapalarkę do gazu, by potem wyciągnąć dłoń po stojącą nieopodal butelkę alkoholu. — To się chyba nazywa flambirowanie… — dodał jeszcze tonem eksperta i w tym samym momencie poczuł, jak Konrad wyciąga mu z rąk narzędzie. Przez chwilę udawał zawód, ale kiedy tylko dostrzegł minę blondyna, wyszczerzył się zadziornie. Po prostu uwielbiał się z nim drażnić.
Byli trochę jak ogień i woda. Konrad był tym rozsądnym. To on podejmował te najważniejsze związkowe decyzje i dbał, żeby nie zginęli w tornadzie, jakie zostawiał po sobie Mateusz. To nie tak, że o rok młodszy mężczyzna był dziecinny i bałaganił, gdzie popadnie, a Lemański musiał mu matkować. Wyszyński był po prostu ponad przeciętnie energiczny, miewał zwariowane pomysły i był pewnego rodzaju buntownikiem. Ujarzmienie go wydawało się niemożliwe.
Ich różnice uwydatniały się chociażby przy gotowaniu. Konrad zawsze podążał za przepisami, przygotowywał sobie wcześniej produkty, uważał, żeby za bardzo nie nabrudzić, kiedy Mateusz kierował się zasadą: „połączę wszystko na raz i coś z tego wyjdzie”. Przy okazji uwielbiał drażnić Konrada. Celowo robił wszystko przesadnie, udając, że przez przypadek rozsypał pół woreczka mąki po blacie, czy rzucał skorupkami od jajek do kosza, zamiast do niego podejść i wyrzucić resztki jak człowiek. 
Konrad wiedział, że jedynym ratunkiem w takich sytuacjach jest udawanie, że to go nie rusza, bo im bardziej reagował i im częściej mówił „przestań”… Mateusz nakręcał się jeszcze bardziej.
— Dokończ kroić za mnie kurczaka, a ja zajmę się patelnią — zarządził dyktatorsko, wpychając się na miejsce Wyszyńskiego mało delikatnie.
— Okej — rzucił niewzruszony brunet i… sięgnął do szuflady ze sztućcami po tasak.
— Nie. Odłóż to — rozkazał Konrad.
— Kazałeś…
— Zrobisz to jak człowiek i postaraj się przy tym nie zabić — poprosił.
— Ale przynudzasz… — jęknął, wywracając oczami. — Nie rozumiesz mojej wizji — zamarudził.
— Moja wizja zakłada, abyś nie wylądował na SOR-ze — wyjaśnił Konrad.
— Hej, wtedy to nie była moja wina — zaparł się natychmiast z wyrzutem Mateusz.
— Racja. Ten garnek sam zeskoczył z palnika — parsknął z sarkazmem, przypominając o sytuacji sprzed dwóch lat, kiedy Mateusz przez przypadek oparzył sobie przedramię wrzątkiem. Wtedy nie było im do śmiechu, ale na szczęście rana po oparzeniu szybko się zagoiła i jakimś cudem wywinął się z tego bez choć jednej blizny. Obecnie Konrad nie omieszkał mu to co jakiś czas wypomnieć, kiedy Wyszyński przechodził w tryb zniszczenia. 
— Toro — zawołał Mateusz, a kiedy golden retriever przybiegł do niego, merdając ogonem, odkroił kawałek kurczaka, który miał być ich obiadem, i dał go psu. Potem spojrzał na blondyna i zrozumiał, że powinien na dziś przestać się wydurniać. Lemański miał do niego naprawdę anielską cierpliwość, ale w końcu następował ten moment, kiedy obdarowywał go tym ostrzegawczym spojrzeniem. Wiedział, że jeżeli dalej będzie go drażnił, to przekomarzanie przerodzi się w rzeczywistą kłótnię. A nie o to mu chodziło.
Podszedł zatem do blondyna z rozbrajającym uśmiechem. 
— Kocham cię — powiedział rozczulająco, po czym cmoknął chłopaka w policzek. I tyle wystarczyło. Choć mogło się zdawać, że to zawsze Konrad miał ostatnie zdanie, to Mateusz znał milion sposobów, żeby go podejść i ujarzmić. Tak jak teraz.
Pół godziny później udało im się dokończyć danie bez żadnych ofiar śmiertelnych.
— Jutro masz rano służbę? — spytał w którymś momencie Wyszyński, gdy kończyli jeść.
— Mhm — mruknął potwierdzająco blondyn. — A co?
— Nic. Zastanawiam się, czy damy radę nadrobić cały sezon American Horror Story — odparł.
— Pewnie nie. Muszę wstać o piątej — odpowiedział. — Ale możemy iść z Toro gdzieś w teren na dłużej, zamiast gnić na kanapie.
— A widziałeś, jaka jest pogoda? — zapytał z przesadnym zdziwieniem Mateusz.
— Wieje tylko… trochę — dodał mało przekonująco starszy mężczyzna.
— Trochę — parsknął brunet. — Jak wracałem dzisiaj z pracy, o mało nie przewaliło się na mnie drzewo, a jednej lasce urwało głowę. Krew tryskała strumieniami, a wiatr poniósł ją kilkaset metrów dalej. Tak było. Nie zmyślam — zastrzegł ze śmiertelnie poważną miną, na co Konrad zaśmiał się w głos. — Już nie mogę doczekać się tej Brazylii — powiedział spokojniej, z pogodnym uśmiechem.
— Jeszcze tylko trzy tygodnie — odparł optymistycznie Konrad. 
Mateusz odwzajemnił grymas, patrząc przeciągle w oczy swojego partnera, jakby prowadził z nim jakąś intymną rozmowę, której język znali tylko oni. To po prostu była jedna z tych rzeczy, która charakteryzowała tylko ich. Mieli w zwyczaju patrzeć sobie długo w oczy i często nie było w tym nawet żadnego podtekstu. 
Wszystko zapoczątkował Konrad. Choć miał już obecnie trzydzieści trzy lata, to nie potrafił zapanować nad pewnymi tendencyjnymi zachowaniami, jakie wykreowały się u niego jeszcze w dzieciństwie. Kiedyś próbował z tym walczyć, ale gdy dotarło do niego, że Mateusz wcale nie patrzy na niego jak na kretyna… tylko gra w jego grę, przestał się bez przerwy kontrolować. Po prostu takie przeciągłe spojrzenia w oczy były jego sposobem, żeby wwiercić się w duszę drugiej osoby i niejako odkryć jej intencje. A przynajmniej tak sobie wmawiał. Gdy tak przyglądał się Mateuszowi, czuł się bezpiecznie i mu ufał.  
Konrad bardzo potrzebował komuś zaufać, bo do momentu poznania Wyszyńskiego żył z poczuciem, że każdy go odtrąca i nikt go nie potrzebuje. Pochodził z typowo robotniczej rodziny, gdzie ojciec był alkoholikiem i bez przerwy znęcał się nad matką, która do samego końca nie potrafiła postawić się mężczyźnie. Sam też padał ofiarą agresji z jego strony oraz był przez niego notorycznie okłamywany. Kiedy był nastolatkiem, często próbował jakoś sobie dorobić, żeby mieć kieszonkowe. A to poroznosił jakieś ulotki, a to skosił gdzieś trawnik, pomógł pomalować komuś pokój czy posprzątać garaż. Niestety ojciec zawsze ograbiał go z oszczędności pod pretekstem jakichś długów, które musiał spłacić. I pewnie faktycznie miał jakieś długi, ale Konrad wiedział, że jego ciężko zarobione pieniądze szły na wódkę. Kiedy argument z długami przestał działać, stary Lemański wymyślał coraz to nowsze, a naiwny wtedy nastolatek nie miał sumienia, żeby odmawiać ojcu. Zresztą jakakolwiek odmowa kończyła się kablem od żelazka na jego pupie czy plecach. 
To tyczyło się też jego starszego o pięć lat brata — który uciekł do Niemiec, kiedy tylko skończył osiemnaście lat i już się od tamtej pory nie odzywał, w ogóle nie interesując się losami Konrada ani rodziców. Nie wrócił nawet, kiedy zmarli. Wpierw matka — gdy Konrad miał dwadzieścia dwa lata — rzuciła się pod pociąg, a półtora roku później ojciec — na zawał. 
Kiedy tylko skończył szkołę, zaciągnął się do Straży Granicznej, bo chciał jak najszybciej uciec z domu, dobrze zarobić i mieć dach nad głową — niekoniecznie taki, który musiałby dzielić z patologiczną rodziną. Nie było to proste, bo ani nigdy nie uczył się jakoś dobrze, maturę ledwie zdał i nie posiadał żadnych innych atrybutów, jakie mogłyby przemówić na jego korzyść przy rekrutacji. Ale był tak zdeterminowany, że nie brał pod uwagę porażki. I udało mu się. Testy fizyczne zdał śpiewająco, bo w sumie zawsze był w miarę wysportowany i sprawny, na teście wiedzy coś tam nastrzelał, a na rozmowie z psychologiem tak usilnie wierzył w każde swoje słowo, że aż zdołał przekonać osobę, od której opinii wszystko zależało. 
Choć Straż Graniczna początkowo miała być po prostu ucieczką z domu i sposobem na odmienienie swojego losu, to obecnie był po prostu zadowolony ze swojego zawodu. Rzeczywiście odmienił swoje życie na lepsze — bardzo dobrze zarabiał, lubił swoją pracę, miał znajomych, psa, no i partnera, którego kochał ponad wszystko. 
Mateusz to była trochę inna bajka. Całe życie nic mu nie brakowało, rodzice należycie opiekowali się zarówno nim, jaki i jego rodzeństwem, i nawet obecnie pracował w rodzinnej firmie, gdzie zajmował się pozyskiwaniem nowych klientów. Z jego ekspresją i nadpobudliwością szło mu naprawdę rewelacyjnie. 
Poznali się na jakiejś domówce u wspólnych znajomych i to zdecydowanie nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Konrad patrzył na Mateusza z lekkim przestrachem, uważając, że jest zbyt głośny, jakiś taki impulsywny i… wiecznie się szczerzył. Z drugiej strony, gdy tylko Wyszyński dostrzegł blondyna, stwierdził, że jest strasznie sztywny i zbyt wycofany. Jakkolwiek kuriozalnie to nie brzmiało, umówili się ze sobą tylko po to, żeby zrobić sobie na złość. Weszli sobie na ambicję i obydwaj pragnęli udowodnić temu drugiemu, że ich sposób jest lepszy. Krótko potem jednak wpadli we własną pułapkę, bo żaden ze sposobów nie był lepszy. To ich mieszanka okazała się być tym najbardziej funkcjonalnym i unikatowym połączeniem. 
Docierali się jakiś czas, trochę po drodze ulegając sobie nawzajem… choć zachowali też mnóstwo swoich pierwotnych cech, które były zbyt silne, by możne je było jakoś ujarzmić. Przez to potrafili wywoływać spektakularne kłótnie, choć te zazwyczaj umierały tak szybko, jak były wszczynane i nawet nikt nie był świadomy, że w ich związku mogą pojawiać się jakieś problemy. 
Ten cały proces zyskiwania pełnego zaufania Konrada wydawał się rozwlekać w nieskończoność, ale Mateusz nie narzekał. Przed nim nie miał nikogo na poważnie i nigdy nie czuł czegoś tak pewnego do innego faceta, dlatego nie przeszkadzało mu czekanie. Uważał, że jego ukochany miał prawo wszystko kwestionować. Uważał go za niesamowicie dzielnego i sam wątpił, aby poradził sobie w podobnej sytuacji. To musiało być cholernie przerażające uczucie, kiedy żyło się ze świadomością, że nikt cię nie kocha i o ciebie nie dba. Chciał więc pokazać Lemańskiemu, że wcale tak nie musi być zawsze. Wyzwolił się w nim instynkt opiekuńczy i jego nadrzędnym celem stało się pokazywanie partnerowi, że teraz już jest kochany i otaczają go ludzie, którym na nim zależy.
W głównej mierze ich wspólne pożycie przez wiele lat było sielanką. Zdarzały im się mniejsze czy większe sprzeczki, ale nigdy nie stanęli na rozdrożu, które groziło rozdzieleniem ich wspólnej ścieżki. 
Do czasu. 
Mateusz bezsprzecznie kochał Konrada i był w stanie zrobić dla niego naprawdę wszystko. Jednak… to nie wystarczało. 
Bo w końcu skrzywdził Konrada.
A potem zrobił to po raz drugi.
***
17 grudnia 2017
Kiedy pani Agata zamknęła drzwi za funkcjonariuszami, odetchnęła z ulgą. Policja w ciągu ostatniego miesiąca przewijała się przez jej dom regularnie i może powinna była przywyknąć do ich obecności, ale z drugiej strony ci przypominali jej bezustannie o tragedii, która dotknęła jej rodzinę. Nie żeby mogła choć na moment o niej zapomnieć, ale kiedy pojawiali się panowie w mundurach (a czasami i bez, zależało to od wydziału, bo sprawą żyła chyba cała komenda), to cała się spinała, czekając niemal jak na wyrok. Jak dotąd jednak ci swoiści posłańcy nie mieli dla jej rodziny żadnej informacji, która zdradzałaby, że służby znajdują się choć o krok bliżej od rozstrzygnięcia zagadki. 
Tak samo teraz. Kobieta zdała sobie sprawę, że od kilku godzin wstrzymywała oddech, po cichu licząc, że to właśnie dzisiaj przyjdzie odpowiedź. Jeszcze dwa tygodnie temu nie pragnęła niczego innego, niż tego, żeby jej syn znalazł się cały i zdrowy. Teraz z każdym dniem po prostu chciała poznać odpowiedź. Potrzebowała wyjaśnienia… swoistego zamknięcia sprawy. Bez względu na jej wynik.
Oczywiście chciała, żeby Mateusz wrócił szczęśliwie… ale to był miesiąc. Mogła się dalej łudzić i wmawiać sobie, że jeszcze się wszystko ułoży. Nie przyznawała się jednak nikomu, że coś w niej umarło. Jakby niewidzialna więź, która łączyła ją z synem, nagle się wypaliła. Zniknęła. Jakby jego już tu nie było…
Prawdopodobnie wszyscy to czuli. I Zbyszek, i Kamil, i Oliwia… i cała reszta. Po prostu nikt nie chciał tego powiedzieć na głos. 
— Myślisz, że powinienem był im powiedzieć? — Agata usłyszała szept swojego męża, kiedy wracała do salonu. Ten ton i przekaz natychmiast ją zaalarmowały.
— O czym? — zapytała nieco agresywnie, zaskakując swoim niepostrzeżonym powrotem mężczyzn. Z godzinę wcześniej wpadł do nich Grzesiek, najlepszy kumpel jej męża.
— O niczym — mruknął natychmiast Wyszyński.
— Zbyszek… — jęknął drugi mężczyzna, widocznie się łamiąc. Do kobiety dotarło natychmiast, że obydwaj chowają przed nią jakąś tajemnicę. 
— No słucham? O czym powinieneś był powiedzieć policji, a czego nie zrobiłeś? — powtórzyła jeszcze dosadniej, stając ze skrzyżowanymi rękami nad swoim siedzącym na fotelu mężem, który się widocznie skulił.
— Oj nic no… — spróbował jeszcze raz.
— Zniknął jego rewolwer — odezwał się w końcu jego przyjaciel, na koniec ciężko wzdychając. Nie było mu dobrze z faktem, że wydał swojego kumpla, jednak czuł podskórnie, że ta wiadomość jest zbyt ważna, aby ten mógł ukrywać ją przed swoją żoną. Zwłaszcza jeżeli brał pod uwagę okoliczności. Przecież zaginął jego syn. Choć z drugiej strony nie uważał, że trzeba było taką informację przekazywać policji.
— Że co? — dopytała oniemiała Agata. 
— To prawdopodobnie nie ma z tym nic wspólnego. Jestem pewny, że sam go gdzieś zapodziałem — mruknął obronnie Zbyszek, za co kobieta obdarowała go oburzonym spojrzeniem.
— To nie ma z tym nic wspólnego? Czy ty siebie w ogóle słyszysz?! — krzyknęła na koniec.
— Ciszej… — rzucił błagalnie mężczyzna.
— Od kiedy go nie ma? — syknęła wściekle.
— Nie wiem — mruknął.
— Od kiedy, pytam! — wrzasnęła znowu.
— Nie wiem, kurwa! — sarknął już też zirytowany. — Zauważyłem, że go nie ma dwa tygodnie temu…
— Dwa tygodnie… — powtórzyła Agata, łapiąc się za głowę.
— Ostatni raz zaglądałem do kasetki gdzieś w październiku, jak jeździliśmy postrzelać z Grześkiem. Potem było już zimno i… — zawiesił na koniec głos, sam nie wiedząc, co dodać.
— Musisz to zgłosić na policję — zarządziła wreszcie kobieta, przeczesując palcami krótką kitkę z włosów.
— Zwariowałaś, kobieto?! Pójdę siedzieć! — Zbyszek się momentalnie zbulwersował. Właśnie dlatego nie chciał nic mówić żonie. Wiedział, że ta będzie naciskać, a on usilnie wierzył, że zaginięcie rewolweru i zaginięcie jego syna nie miały ze sobą nic wspólnego.
— Naprawdę tylko tym się teraz przejmujesz?! Nie ma go od miesiąca! Nie wiadomo nawet, czy żyje! Wstydziłbyś się w ogóle mówić to na głos! — zrugała go natychmiast, na koniec celując w niego oskarżycielsko palcem.
— Oj przestań! Dobrze wiesz, że nie o to chodzi! — Zbyszek zaczął się bronić.
— On ma rację — wtrącił drugi mężczyzna. — To przysporzy wam tylko kolejnych kłopotów, a nijak nie przybliży do Mateusza — uznał rozsądnie.
— Skąd możesz to wiedzieć? — Agata zaatakowała dla odmiany Grzegorza. W głowie jej się nie mieściło, że mężczyźni tak perfidnie wszystko kalkulowali, nie chcąc nadstawić karku, kiedy na szali znajdowało się życie Mateusza. 
— No pomyśl tylko. Jeżeli do tej pory policja nie znalazła tego rewolweru, to już go nie znajdzie. A jak się sami przyznamy, to Zbyszkowi odwieszą warunkowe zwolnienie i pójdzie siedzieć na dziesięć lat, tego chcesz? Najpierw Mateusz, a teraz twój mąż? — uargumentował, niejako manipulując kobietą. Może i było to nieco gorszące, ale szczerze wierzył, że ujawnianie policji tego detalu z rewolwerem nie przyniesie żadnej odpowiedzi w związku z zaginięciem syna jego kumpla… za to przyniesie mnóstwo problemów Zbyszkowi. I jemu.
— Nie bądź żałosny, po prostu boisz się o własną dupę, bo ma ten rewolwer od ciebie — rzuciła złośliwie Agata. — Obydwaj powinniście się wstydzić — stwierdziła ostatecznie nieco bezsilnie, odwróciła się na pięcie i po kilku sekundach mężczyźni usłyszeli jedynie wymowne trzaśnięcie drzwiami do sypialni.
— Przemyśli to sobie i dojdzie do tego samego wniosku, co my — zapewnił nieco naiwnie Grzegorz. Z jednej strony czuł ulgę, że już nie mieli tajemnicy przed Agatą, a z drugiej czuł wyrzuty wymienia, że tylko przysporzył im kolejnych zmartwień. Może jednak powinni to po prostu przemilczeć? 
Zbyszek miał zbyt wiele do stracenia. Oczywiście uważał, że nie było nic cenniejszego niż odnalezienie Mateusza, ale ten przeklęty rewolwer najprawdopodobniej nie przybliżyłby ich do rozwiązania zagadki. Mężczyzna miał przez to cholerny mętlik w głowie. Jeszcze do niedawna uważał, że zdążył odpokutować za wydarzenia z przeszłości, a jednocześnie przeklinał dzień, w którym jego znajomy Grzesiek podarował mu w prezencie rewolwer. Był to co prawda fenomenalny podarunek z okazji pięćdziesiątych szóstych urodzin, tylko miał jedną zasadniczą wadę. Zbyszek nie posiadał pozwolenia na broń. Niestety sprawa komplikowała się jeszcze bardziej.  Gdyby chodziło tylko o ten przeklęty rewolwer, to nie wahałby się nawet chwili, tylko po prostu oddał broń policji. Dostałby jakieś zawiasy za nielegalne posiadanie broni i na tym by się skończyło. Niestety Zbyszek był już przed pięcioma laty karany i to za bardzo poważne przestępstwo, bo za nieumyślne spowodowanie śmierci. Potrącił śmiertelnie kobietę, która przechodziła w niedozwolonym miejscu, ale to nie usprawiedliwiało jego czynu. Gdyby więc powiedział o broni, zostałby zamknięty w zakładzie karnym.
Odkąd tylko ją dostał, trzymał broń w specjalnej, pancernej kasetce, do której klucz posiadał tylko on i nikt, poza nim, Grześkiem oraz Agatą, nie wiedzieli o jego istnieniu. 
Ale przecież to nie mogło być rozwiązanie zagadki. Przemyślał to wielokrotnie i doszedł do wniosku, że ten rewolwer w niczym by nie pomógł, skoro go nie było… Poza tym, zarówno Konrad, jak i Mateusz, nie wiedzieli, że takowy istniał. Musiało być jakieś inne, logiczne rozwiązanie. 
***
16 maja 2016
Nic nie zwiastowało, że ten uroczy wieczór przemieni się w… to coś, czego właśnie doświadczał.
Konrad jakby specjalnie przyspieszał, żeby tylko zostawić Mateusza z tyłu, a ten był niewystarczająco dysponowany, żeby nadążyć za ukochanym, więc fukał tylko pod nosem, przeklinając ten swoisty dar Lemańskiego do tak szybkiego poruszania się. Był środek nocy, było dosyć chłodno, a on był zbyt pijany, żeby można go było tak teraz ignorować i się na niego gniewać. 
— Ała… ała! — zawołał w pewnej chwili, przystając i krzywiąc się niemiłosiernie.
Konrad mimo iż był wściekły, odwrócił się zaalarmowany i cofnął te kilka kroków, żeby sprawdzić, co dzieje się z Mateuszem. 
— Co jest? — spytał, chcąc brzmieć neutralnie, jednak przez jego ton przemawiała troska. To było po prostu silniejsze od niego.
— Kostka. Chyba źle stanąłem — mruknął Mateusz, mistrzowsko grając poszkodowanego. Zarzucił władczo ramię na szyję blondyna i zerknął mu krótko w oczy.
— Jesteś, kurwa, niemożliwy — parsknął zezłoszczony Lemański, odkrywając, że jego chłopak tylko symuluje, a potem spróbował mu się wyrwać.
— Zaczekaj, zaczekaj! — zawołał zdesperowany brunet, trzymając kurczowo Konrada za przedramię. Może i nie powinien uciekać się do takich zagrywek, kiedy jego chłopak był na niego wściekły… ale jak niby miał go zatrzymać, kiedy ten głupek go nie słuchał?
— Na co? — syknął Konrad. — Teraz sobie o mnie przypomniałeś? — dopytał złośliwie. 
— Ale o co ci chodzi? Miałem przez cały wieczór się do ciebie kleić? Wtedy mówiłbyś, że nie daję ci spokoju — zamarudził, próbując nieco zmanipulować rzeczywistość na swoją korzyść. Nie od dziś było wiadomo, że kiedy trochę wypił, to stawał się… otwarty. Tak dziesięć razy bardziej niż na co dzień. A na co dzień też był cholernie ekstrawertyczny, więc może Konrad faktycznie miał się o co czepiać?
Nie tam! Bzdura. Mateusz po prostu musiał ze wszystkimi porozmawiać i z każdym się zaprzyjaźnić. W końcu od dawna nie był na żadnej imprezie, a Konrada widział na co dzień. To Lemański powinien wykazać zrozumienie.
— Pewnie! To lepiej było się kleić do tego Kacpra — odparł cynicznie blondyn. 
— Do nikogo się nie kleiłem. Przesadzasz — odpowiedział spokojnie Mateusz.
— Ja przesadzam? — syknął Lemański, zbliżając się niebezpiecznie do swojego partnera. Ich czoła prawie się stykały, a Mateusz poczuł coś na wzór niepewności. Właśnie do takiej sytuacji nie chciał doprowadzić. Myślał, że cywilizowana rozmowa temu zapobiegnie, ale najwyraźniej przecenił swoje zdolności pertraktowania w sytuacjach kryzysowych. — Jeżeli sądzisz, że pozwolę ci odpierdalać takie akcje na moich oczach, to się, kurwa, grubo przeliczyłeś — dodał jeszcze groźniej.
— Wyluzuj, przecież jestem tu teraz z tobą — powiedział nieco mniej pewnie niż miał w zwyczaju Mateusz. Lekko wcięty i wściekły na niego Konrad nigdy nie był dobrą kombinacją. Aż zaczął się w duchu modlić, żeby nie było z tego jakiejś większej awantury. Nienawidził się kłócić, zwłaszcza z blondynem, ale jeszcze bardziej nienawidził, kiedy czuł, że ten jest na niego zły. Zjadały go wtedy wyrzuty sumienia, nawet jak nic nie zrobił. Po prostu tak się podświadomie zaprogramował, żeby tylko zapewniać wewnętrzny spokój ukochanemu. Nie chciał być powodem, dla którego ten był zły.
— Bo cię stamtąd wyciągnąłem. Gdybym wyszedł, nawet byś nie zauważył — zarzucił Lemański.
— Dobrze wiesz, że to nie prawda. Po prostu dawno się z nikim nie widziałem i chciałem nadrobić zaległości — zaczął się tłumaczyć, nieco rozdarty. Pomimo stanu upojenia alkoholowego (choć przez tę nieprzyjemną sytuację nieco otrzeźwiał), wiedział, że obierając taką taktykę, niejako przyzna się do winy i da powód Konradowi do dalszych oskarżeń. W końcu tylko winni się tłumaczyli. Mimo wszystko to była chyba lepsza opcja, bo mógł jeszcze dalej iść w zaparte, ostatecznie wszczynając srogą kłótnię tutaj, na pustej ulicy, z której mogło wyniknąć… wszystko. Już chyba wolał się podłożyć. Konrad trochę ponarzeka, trochę się poobraża i mu przejdzie. A przynajmniej Mateusz miał taką nadzieję.
— Zajebiście nadrabiałeś te zaległości — burknął niemal z obrzydzeniem. — Jak już koniecznie musiałeś się z nim obmacywać, to było chociaż zrobić to dyskretnie, a nie upokarzać mnie na oczach wszystkich — dodał z pogardą, nadal patrząc prowokująco w oczy kochanka. 
Mateusz nie ugiął się pod tym spojrzeniem, ale zamiast dojrzeć w nim znajomą prośbę o nieme zapewnienie, że nadal kocha Konrada, dojrzał w nim jakiś złowieszczy omen. Jakby blondyn próbował mu powiedzieć, że nim gardzi.
— Serio masz jakieś urojenia, jeżeli sądzisz, że cię w jakikolwiek sposób upokorzyłem — odpowiedział nieco ostrzej, niż początkowo zamierzał. Mimo wszystko Lemański zaczął mu porządnie podnosić ciśnienie. 
— Ja mam urojenia? — zapytał Konrad i parsknął wrednie. — To jest twoje wytłumaczenie na te kurewskie zachowanie? — dopytał.
— Słucham? — zapytał z niedowierzaniem Wyszyński. Miał nadzieję, że jakimś cudem się przesłyszał. Czy jego partner sugerował mu właśnie, że był… kurwą? — Wiesz, może faktycznie lepiej nam zrobi, jak przejdziemy się osobno — mruknął wreszcie z rezygnacją, kiedy upewnił się, że Konrad autentycznie tak myślał. Zajebiście go to zraniło. 
Nie zaszedł jednak daleko, bo kiedy tylko wykonał pierwszy krok, żeby wyminąć blondyna, ten złapał go mocno za przedramię i szarpnął z całej siły, sprawiając, że Mateusz wrócił na poprzednie miejsce.
— Konrad, to boli! — zakomunikował, patrząc zszokowany na kochanka. On chyba naprawdę postradał zmysły!
— Jeżeli jeszcze kiedykolwiek mnie tak poniżysz… pożałujesz — zagroził wściekle Lemański, popatrzył brunetowi znacząco w oczy, po czym odepchnął go od siebie ostentacyjnie i sam go opuścił, kierując się dynamicznym krokiem w odwrotnym kierunku, niż w którym dotychczas szli.
Mateusz stał jeszcze kilka minut osłupiały, starając sobie to wszystko jakoś poukładać, ale nic nie chciało mu przyjść do głowy. Po prostu nie potrafił znaleźć wytłumaczenia. Tak strasznie chciał uwierzyć, że to nie było takie tragiczne, jak mu się właśnie wydawało.
Może faktycznie wcześniej przesadził? Z jednej strony każdy wiedział, że jest ekstrawertyczny i nie ma granic, ale może powinien przede wszystkim uszanować zasady Konrada? Wiedział, że ten bywał zazdrosny, a te jego zachowanie na imprezie faktycznie mogło go rozdrażnić. Ale żeby do tego stopnia? Nawet przez moment obawiał się, że go po prostu uderzy. 
Ale nie uderzył.
I ostatecznie odpuścił.
Jutro to jakoś sobie wyjaśnią i będzie jak dawniej. 
***
20 grudnia 2017
Wyglądała przez okno w salonie, przyglądając się, jak śnieżyca, która zaskoczyła wcześniej tego wieczoru Białystok, przybiera na sile. Płatki śniegu były niezwykle duże i padały tak gęsto, że praktycznie nie dało się dostrzec huśtawki, jaka stała w ogrodzie. Jej obecność zdradzał ponury cień, za każdym razem kiedy wychylała się odrobinę do światła pobliskiej latarni, poruszana silnym wiatrem. Kobieta mimowolnie wyobraziła sobie złowieszczo skrzypiący łańcuch, jakim siedzisko było przymocowane do drewnianych bali.  
Agata spojrzała w bok, gdzie stała udekorowana choinka. To Oliwia dzień wcześniej postanowiła, że nie mogą tak się zadręczać, więc wyciągnęła z szopy sztuczne drzewko, przyniosła ozdoby i porozwieszała je na nim. Tego ranka posunęła się nawet o krok dalej, bo postawiła pod nim swoją część prezentów dla rodziny — w tym dla Mateusza i Konrada. To właśnie na nich skupiła swój wzrok pani Wyszyńska. Choć serce podpowiadało jej, że powinna wierzyć do ostatniej chwili, rozum już od dawana kazał zaakceptować, że jej młodszy syn po prostu już nie wróci, a przynajmniej nie żywy. 
Ciężko było jej zachować wiarę, zwłaszcza po wiadomościach, jakie przyniosła im dzisiaj policja. Funkcjonariusze milczeli przez jakiś czas, więc kiedy tylko zapukali do drzwi ich domu, Agata już wiedziała, że przychodzą z niedobrymi wieściami. 
— To jeszcze nic nie znaczy — spróbowała Oliwka, drepcząc w tę i z powrotem po salonie, wyraźnie zdenerwowana. — Musimy wierzyć — dodała, bardziej chyba chcąc przekonać siebie niż własną matkę. — Wiadomo, jaki jest Mateusz. Może wpadł na jakiś szalony pomysł i zmienili z Kondziem plany w ostatniej chwili. — Zaśmiała się na koniec nerwowo, próbując sobie wmówić, że jej brat byłby zdolny do takiej głupoty.
— Może — rzuciła niewyraźnie Agata, nie chcąc wypowiadać swoich myśli na głos. Fakt, Mateusz był strasznie nadpobudliwy i niejednokrotnie wpadał na głupie pomysły, ale nawet ona, jako matka, miała na tyle rozsądku, by wiedzieć, że w obecnych okolicznościach to raczej nie była kwestia ekstrawertyzmu jej syna. Zniknął bez śladu, zostawiając dosłownie wszystko, i nie było go już miesiąc.
Do tego policja dwie godziny wcześniej poinformowała ich rodzinę o przełomie w śledztwie. Wreszcie odnaleziono samochód Konrada. Porzucony. Ledwie czterdzieści kilometrów od miasta. Stał jakby celowo ukryty w leśnej gęstwinie. Niestety nie było w nim żadnych śladów po mężczyznach. Nawet kluczyk nadal znajdował się w stacyjce.
Niemniej jednak w Agacie jakby znowu coś umarło. Jak miała wierzyć, że jej ukochany Mateusz wróci cały i zdrowy, kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że stało się z nim coś bardzo złego? 
***
21 grudnia 2017
Usnęła dopiero nad ranem, więc kiedy tylko usłyszała uporczywe pukanie do drzwi, chwilę zajęło jej, nim zdążyła wybudzić się ze snu i zarejestrować, co się dzieje. Zbyszek widocznie obudził się moment wcześniej, bo właśnie opuszczał sypialnię, najprawdopodobniej kierując się do drzwi, aby sprawdzić, kto ich o tej porze nachodzi.
Agata już wiedziała. Zerknęła na elektryczny zegarek i dojrzała, że dopiero dochodziła szósta. W tych okolicznościach była tylko jedna opcja. To musiała być policja.
Podniosła się zaraz potem, sięgnęła po swój szlafrok, założyła miękkie kapcie na stopy, wygładziła dłońmi włosy i dopiero wyszła z pokoju. Już w drodze do przedpokoju uświadomiła sobie, że jej pierwsza myśl się potwierdziła. 
Kiedy dołączyła do męża, zauważyła kątem oka zbiegającą ze schodów Oliwię.
— Dzień dobry — przywitał się jeden z funkcjonariuszy, a drugi jedynie skinął głową. — Przepraszamy za tak wczesne najście, jednak przynosimy informację na temat zaginięcia pańskiego syna…
— Znaleźliście go? — zapytała od razu dziewczyna, czując, że serce o mało nie wyskoczy jej z piersi.
— Najprawdopodobniej tak — potwierdził policjant, po czym wymownie zamilkł. Jego mina wyrażała coś na wzór współczucia. 
— Nie… — jęknęła Oliwia, czując w zamian napływające do oczu łzy. Miała nadzieję do samego końca. Tak bardzo chciała, żeby jej braciszek wrócił.
— Strasznie nam przykro — odezwał się ponownie, przez co Zbyszek aż odszedł na bok i odwrócił się do nich plecami. Jego żona od razu zorientowała się, że nie chciał pokazać swojej słabości.
— Gdzie? — zapytała Agata. Jej mina nie wyrażała za wiele. Wydawała się być najbardziej przytomna z całej trójki. Coś w niej ostatecznie pękło… ale przecież na to się właśnie przygotowywała. 
— Kilka kilometrów od samochodu, na skarpie… Będziemy musieli potwierdzić to badaniami, jednak… — dodał po chwili zawahania, na co Oliwia wybuchła jeszcze głośniejszym płaczem.
— Co się tam stało? — zadała kolejne pytanie kobieta. 
— Jeszcze jest zbyt wcześnie by powiedzieć na pewno… — zaczął drugi policjant, ale Agata weszła mu brutalnie w słowo.
— Mam dość czekania — syknęła, dając policjantom do zrozumienia, że nie zniesie kolejnych dni, żyjąc w niewiedzy, kiedy funkcjonariusze będą zajmować się czynnościami dochodzeniowo-śledczymi. 
— Najprawdopodobniej… — zaczął dowódca patrolu, ale policjant stojący za nim szturchnął go wymownie w bok. Mieli tu przyjść tylko po to, żeby poinformować rodzinę o śmierci ich syna. Nie mieli zdradzać nic więcej, bo cała reszta śledztwa opierała się na spekulacjach. Dosyć solidnych, ale mimo wszystko potrzebowali potwierdzenia ekspertów.
— Niech pan mówi! — zarządziła Wyszyńska.
— Przykro mi, nie jestem w stanie udzielić takiej informacji, ale zapewniam, że jak tylko będziemy coś wiedzieć, to natychmiast się skontaktujemy — odparł, twardo trzymając się wytycznych. To nie były przyjazne okoliczności i funkcjonariusz z pewnością wolałby przynieść dobre wieści… ale takowych nie posiadał. Wolał też nie zdradzać nic więcej. Koledzy, którzy byli na miejscu zbrodni — bo od razu założono, że doszło do popełnienia przestępstwa — zdradzili mu co nieco detali i historia brzmiała przerażająco. Tym bardziej nie chciał dzielić się poszlakami i domysłami z rodziną. Wyglądało na to, że czekała ich ciężka przeprawa w starciu z okrutną rzeczywistością. 
A prawda była taka, że to wcale nie był koniec. 
To był dopiero początek.
____________

Cześć! Czujecie ten powiew grozy? :)
A tak serio, od dawna chodziła mi po głowie taka ponura, przerażająca historia, ale jakoś nie miałam poukładanych wszystkich detali, by ją dobrze napisać. W zeszły weekend spłynęła na mnie jakaś pomroczność jasna i trzasnęłam tę trzy-częściową historię. Ja tam jestem z niej całkiem zadowolona, bo jest krótka i przynosi taki powiew świeżości na bloga. 
Ach, taka moja rada: zwracajcie uwagę na daty podczas czytania. Jest tu dużo przeskoków, stąd w jednej scenie śmierć, a w innej nasze gołąbki są jeszcze niczego nieświadome i żyją w sielance. 
Jak pewnie zauważyliście, każdy rozdział ma inny podtytuł i mają one zamienioną kolejność. W sensie dziś koniec a ostatni będzie początkiem. Czemu tak? Bo dziś nastąpił koniec dla głównego bohatera, a przynajmniej taki oficjalny, gdzie wszyscy dowiedzieli się o jego śmierci. W drugiej części, czyli w drodze, dowiecie się co doprowadziło bohaterów do tego miejsca, w jakim dziś kończy się historia, a w początku... hmm, no to dowiecie się właśnie wtedy, o co chodzi. 
Dziś też zgodnie z zapowiedziami zdjęłam z bloga drugi i trzeci tom Osobliwości.
Chyba tyle na dziś, koniecznie dajcie proszę znać, co myślicie o tym opowiadaniu i do następnego! :)

12 komentarzy:

  1. Ooooookay... Nie wiem co napisać, ale już mi się podoba :D
    Jak ja kocham bad endy <3 *_*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli to horror, to chyba poczekam na koniec i zacznę od tyłu czytać:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest zupełnie inne, szczerze to nie wiem. Nie mówię, że jest źle napisane czy coś tylko chyba nie mój gatunek. Zobaczę i dam znać. Buziaki pa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni rozumiem. :) Nie wszyscy muszą lubić wszystko. Ja dla przykładu omijam szerokim łukiem fantasy.

      Usuń
  4. A ja powiem, że osobiście bardzo mi się podoba klimat. Nie czytam za bardzo horrorów (bo się boję), ale lubię oglądać gameplaye gier z tego gatunku, bo fajnie popatrzeć jak ktoś ma cykora zamiast mnie :D
    W każdym razie jest tutaj fajny klimat tajemnicy, nie ma aż tak strasznie i ciekawi mnie jak to się potoczy dalej... A właściwie, co było wcześniej.
    Mam też swoją teorię jak to się wszystko potoczyło, ale to zostawię dla siebie, bo pewnie jestem tak daleko od prawdy, że dalej się nie da. :D
    No, ale zobaczymy.
    Pozdrawiam i czekam na więcej :)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To raczej nie jest horror, a thriller. Nie będzie tu nic nadprzyrodzonego. :)
      Teorią zawsze możesz się podzielić. :D Ja też jestem ciekawa, czy ktoś jest blisko oryginalnego pomysłu, czy jednak ma zupełnie inny pogląd niż ja. :)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  5. uwielbiam takie przeskoki, super pomysł na opowiadanie - zupełnie inny niż wszystkie do tej pory mi znane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie to bardzo. :) Z pewnością nie jest to typowy romans.

      Usuń
  6. W przeskokach się jak zwykle zgubię (bo to ja xD). Mam nadzieję, że mimo wszystko ogarnę :D
    Podoba mi się klimat i pomysł z odkrywaniem fabuły. Już mi smutno, że jeden z nich nie żyje...
    Weny, czasu i chęci :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko z kontekstu też wynika, że to "inny czas" więc myślę, że ogarniesz. :D
      Również pozdrawiam!

      Usuń