14 października 2018

Sezon na grilla: Rozdział 9

Kiedy gaśnie światło

3 listopada 2016
Skończył jakiś czas temu lekcję w swojej grupie, a teraz siedział na krawędzi basenu, machając niespiesznie jedną nogą w wodzie. Uczył zaledwie pięć osób, a w dodatku to była mniej więcej połowa kursu, więc jego podopieczni w głównej mierze jedynie szlifowali technikę pływania. On sam nie musiał już za wiele robić, poza nadzorowaniem i korygowaniem błędów.
Mimo wszystko czuł się dzisiaj jakiś taki zblazowany i ospały. Jakieś dzieciaki kończyły wieczorny trening pływacki, a on czekał, aż zwolnią zajmowane tory, żeby sam mógł wreszcie popływać. 
Okej, on dokładnie znał powód swojej dzisiejszej niedyspozycji, tylko perfidnie
próbował to zwalić na cokolwiek innego, bo… zaczynały go zjadać wyrzuty sumienia. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że przez ostatnie dwa czy trzy tygodnie zdecydowanie zmienił swój tryb życia, ale w ostatnim tygodniu szczególnie poszedł po bandzie. Zwłaszcza ostatniej nocy. Może Martyna jednak miała rację, sugerując mu, że ostatnio trochę przeginał?
Tak czy inaczej, swój wczorajszy wyskok próbował usprawiedliwić tym, że… nie wypadało mu odpuścić imprezy. Jego dobra znajoma z grupy obchodziła urodziny i z racji tego, że dzisiaj mieli tylko jakiś mało istotny wykład, postanowiła, że równie dobrze może poświętować w środku tygodnia. W końcu to miała być zwykła domówka z kilkoma drinkami w miłym towarzystwie. I tak też w zasadzie było. Kilka piw, potem jakiś mocniejszy trunek, karaoke… atmosfera coraz bardziej się rozluźniała i… no nie wiedział, co mu strzeliło do głowy, kiedy przelizał się z tamtą dziewczyną. Nawet nie był pewny, jak miała na imię, chyba Marta… a może Monika? To nie było ważne, bo to nie ta chwilowa utrata pamięci wywołała u niego moralniaka, tylko sam fakt, że z jakiegoś powodu zaczął się całować z obcą dziewczyną. I to nie w jakimś ustronnym miejscu, tylko bez ceregieli poddali się uniesieniu na sofie w salonie, na widoku. 
Nawet nie pamiętał, co wtedy poczuł. Chyba nic. Ot, to był zwykły… może trochę przydługi pocałunek, ale nie zmienił jego życia. Może jedynie potwierdził, że na pewno jest gejem, choć i tak w to nigdy nie wątpił.
Więc próbował sobie wmówić, że nic się takiego nie stało, bo to była głupia impreza, a oni byli pijani i… ale mimo wszystko coś go uwierało. Zwłaszcza jak zaczynał kalkulować wydarzenia ostatnich tygodni. To jakaś ustawka, to bójka z podejrzanym typem, potem jakieś groźby, dramat z Danielem, mataczenie na szkodę policji, pseudo-romans z ultrasem… a teraz ostra libacja, podczas której prawie uprawiał seks z dziewczyną. 
Chyba to było dla niego za wiele. Może i na początku wydawało mu się, że nie chce być przeciętny i nie chce robić przeciętnych rzeczy, a adrenalina faktycznie była uzależniająca, to jednak sumienie kazało mu zaprzestać takich wyskoków dla własnego dobra. To było niewątpliwie irytujące, bo chciał puścić wszystkie hamulce, a jego psychika zawodziła. 
— Cześć — odmruknął automatycznie, kiedy zjawił się przy nim Wiktor. Pewnie nawet by go nie zauważył, gdyby nie to, że Wiktor nie pozwalał na to, aby go nie zauważać. Znał go z basenu, gdzie nastolatek chyba mieszkał, bo był tu prawie za każdym razem, kiedy Krzykowski przychodził. Z drugiej strony chłopak był naprawdę świetnym pływakiem i mimo młodego wieku wiele osiągnął. 
— Co ty taki przymulony? — zagadnął.
— A nic — odparł obojętnie Kuba, wzruszając ramionami, nie spuszczając wzroku z pływających nieopodal dzieciaków. To było aż zaskakujące, że miały tyle energii. Od czterdziestu pięciu minut bez przerwy pływały i po żadnym z nich nie było widać zmęczenia.
— … myślisz, że mogę to zrobić?! — Wiktor niemal krzyknął mu do ucha entuzjastycznie, co sprawiło, że aż się wzdrygnął, a potem obdarował chłopaka zdezorientowanym spojrzeniem i zdał sobie przy okazji sprawę, że od jakiegoś czasu w ogóle go nie słuchał, a jedynie przytakiwał na odczepnego.
— Pewnie — uznał, udając, że wszystko rejestrował.
— Dzięki, stary — powiedział z ulgą chłopak. — Ona mnie strasznie drażni i totalnie nie wiedziałem, jak ją spławić. Dam jej twój numer i… 
— Co? — Krzykowski wreszcie wyrwał się z letargu, przerywając mu. O czym on z nim rozmawiał i na co się zgodził?!
— Teraz to mnie słuchasz — odparł urażony Wiktor, a Kuba tylko odetchnął z ulgą, uzmysławiając sobie, że na szczęście w nic się po raz kolejny nie wpakował, a nastolatek jedynie testował jego zaangażowanie w rozmowę. Co prawda spieprzył ten test na całej linii, ale przynajmniej obyło się bez kolejnego dramatu. 
— Sory, melanż mnie wczoraj poniósł i do teraz mnie trzyma — uznał, stwierdzając, że takie wyjaśnienie usatysfakcjonuje chłopaka, a jednocześnie jest tak ogólnie, że ten mógł snuć jedynie domysły. 
Młody zachichotał i spróbował wyciągnąć z niego jeszcze jakieś pikantne detale, ale Kuba zbył go ogólnikami, zmyślając połowę faktów, aż w końcu go olał pod pretekstem pływania. Choć nawet to nie było tak, że go olał. Dzieciaki w końcu wyszły z wody i zwolniły tor, więc faktycznie poszedł zająć jeden z nich, bo w końcu po to tu czekał. 
Pływał bezustannie stylem klasycznym przez ponad pół godziny, bo wcale nie zależało mu dzisiaj na jakimś solidnym treningu czy pobijaniu rekordów, a na odprężeniu i relaksie. Przy tym stylu w ogóle się nie męczył, ale i tak przy okazji budował swoją kondycję, bo kiedy stwierdził, że na dziś mu wystarczy i tylko wyszedł z wody, inna gęstość przestrzeni sprawiła, że kolana się pod nim ugięły. A niby to była tylko głupia żabka. 
Kiedy dotarł do szatni, z ulgą usiadł na ławce, bo uda niebezpiecznie mu zadrżały. I zdał sobie sprawę, że to nie była tylko kwestia niewinnej i pozornie niemęczącej sesji, a tego, że wczoraj po prostu przesadził. Nie tylko z alkoholem, ale też z niewystarczającą ilością snu. 
Odetchnął ciężej, a potem zaczął szukać w torbie żelu pod prysznic i szamponu, nie zauważając początkowo obecności innego osobnika. To znaczy, słyszał i widział kątem oka, że ktoś wszedł do szatni, ale jakoś niespecjalnie się tym zainteresował. Jednak jak się okazało, osobnik zainteresował się nim.
— Kuba? — usłyszał nieśmiały, ściszony głos, przez co odwrócił się zaalarmowany. Zmarszczył brwi, uzmysławiając sobie, że już widział tą twarz i skądś ją zna, ale nie potrafił od razu połączyć wszystkich faktów. 
— Julek? — zgadł, wreszcie rozpoznając chłopaka. To był ten uroczy twink, z którym pisał od jakiegoś czasu. — Cześć — przywitał się, uśmiechając się przyjaźnie. — Co tu robisz? 
— Cześć — odpowiedział w podobnym tonie chłopak. — Przyszedłem dla świętego spokoju — uznał, a kiedy Krzykowski zmarszczył brwi, dodał — pamiętasz, co ci opowiadałem o moim ojcu? — Kuba przytaknął. — No. Chce ze mnie zrobić mężczyznę, a sport jest męski… potem wpadłem na pomysł, że może spróbuję z tym basenem, bo ty tak cały czas zachwalasz pływanie, więc uznałem, że może i ja bym mógł, wtedy ojciec by się odczepił i… Obiecuję, że nie jestem jakimś psychicznym stalkerem, nawet nie wiedziałem, że chodzisz na ten basen, po prostu… — zawiesił się i westchnął ciężko. — Boże, przepraszam — rzucił zawstydzony. — Jak się stresuję, to zaczynam trajkotać jak najęty — wytłumaczył, a Kuba zauważył, że jego policzki robią się coraz bardziej rumiane. Uśmiechnął się na to szeroko.
— Czym się stresujesz? — zapytał, nie potrafiąc przestać się szczerzyć. Taki zakłopotany i zawstydzony Julek był po prostu słodki. Krzykowski domyślał się, że samo wymienianie wiadomości jest czymś zupełnie innym niż rozmowa na żywo, choć te tłumaczenia i onieśmielenie aż go zaskoczyły. Niby można to było zwalić na totalnie przypadkowe spotkanie… ale Kuba jakoś nie do końca wierzył, że to była tylko i wyłącznie kwestia przypadku. Owszem, opowiadał Julkowi o swoich treningach i pływaniu jako ulubionym rodzaju sportu, ale bez jakiś zbędnych detali. Z drugiej strony, nie ciężko było się domyślić, gdzie tak naprawdę uczęszczał. Basenów w Białymstoku nie było aż tak dużo, a do tego wiedząc, że Kuba jest studentem, można było od razu kilka z nich wykluczyć i zarazem wytypować kilka faworytów. Julek wiedział też, że Krzykowski pływał głównie wieczorami… więc koniec końców, to nie było jakoś specjalnie ciężkie zadanie, aby go namierzyć. 
Postanowił jednak tego nie komentować. Wydało mu się to niegroźne i nawet mu schlebiało. Sam przecież niemal zmusił Huberta do spotkania, także rozumiał tę ciekawość Julka i jego dosyć sprytny sposób na doprowadzenie do spotkania w rzeczywistości. Niemniej jednak, zamierzał udawać, że przyjął takie wytłumaczenie i że nie przejrzał chłopaka.
— Nie spodziewałem się ciebie tutaj i… — zaczął, po czym urwał niepewnie. — Trochę inaczej sobie wyobrażałem pierwsze spotkanie — uznał, po czym spuścił głowę, jakby zdając sobie sprawę, że właśnie się wydał.
Jakub znowu uśmiechnął się szeroko na widok tego specyficznego zmieszania Julka, po czym zadał mu pytanie, którym prawdopodobnie zestresował go jeszcze bardziej.
— O proszę, czyli zamierzałeś zaprosić mnie na randkę? — spytał bezpardonowo, na co chłopak zachichotał nerwowo i uciekł wzrokiem gdzieś na podłogę. — No, to pierwszy raz mamy za sobą, jak widzisz, nie jestem taki straszny — zażartował, przy czym wstał. — Ale już ci nie zabieram czasu, leć sprawdzić, co z tym basenem — dodał, chcąc rozładować stres Julka. — A ja lecę pod prysznic — zakończył, obdarowując go kolejnym szerokim uśmiechem, po czym klepnął go jeszcze po przyjacielsku w ramię, nawet nie zdając sobie sprawy, że przyprawił tym chłopaka o palpitację serca.
Nie chciał dłużej kontynuować rozmowy z kilku powodów. Po pierwsze, rzeczywiście bezsensowne było dywagowanie, kiedy chłopak wszedł na obiekt na określoną ilość czasu i zapłacił za to pieniądze. Po drugie, może i jego zestresowana postawa była osobliwa i urocza, to jednak Krzykowski zdawał sobie sprawę, że to nie było dla niego nic miłego. Poza tym… pomimo iż Julek na chwilę „zrobił mu dzień” i poprawił humor tą oczywistą adoracją, to jednak po paru chwilach Kuba przypomniał sobie te wszystkie zdarzenia i z powrotem nawiedziły go wyrzuty sumienia, nakazując, żeby tym razem sobie odpuścił. Nie zamierzał w ogóle rezygnować z Juliana, bo w sumie dobrze mu się z nim rozmawiało, ale nie miał ochoty na pogłębianie relacji w tym konkretnym momencie.
Musiał się po prostu ogarnąć. Przystopować z imprezami, przestać reagować na zaczepki Daniela, przestać wpadać na jakichś dziwacznych kiboli, przestać brać udział w bójkach i przestać zwodzić zainteresowanych nim facetów. 
Potrzebował chwili, żeby się ustabilizować. Być może potem znowu miał zapragnąć adrenaliny i oderwania od rutyny. To niezdecydowanie i ciągłe zmiany zdania zaczynały go cholernie irytować, ale postanowił, że nie ma sensu się tym zadręczać na zapas i lepiej jest skupić się na konkretnej chwili.
A teraz chciał po prostu wrócić do mieszkania, poczytać notatki przed jutrzejszym kolokwium, wypić ciepłą herbatę i… i po prostu nie władować się po drodze w kłopoty. 
***
Nie dało się ukryć, że od tygodnia chodził napięty jak struna, a każda interakcja groziła jakąś formą agresji. To był już ten etap wkurwienia, w którym nie zachowywał się nieprzewidywalnie, a po prostu naskakiwał na każdego, kto go w jakiś sposób podpuścił. Jak na przykład Mariusz, którego nazywali Pachołem, który od kilkunastu minut siedział przy barze i sączył powoli piwo. A była dopiero piętnasta.
— Co ty taki podkurwiony jesteś dzisiaj? — spytał zwyczajnie, zauważywszy chęć mordu wypisaną na twarzy Biedrzyckiego. Odpowiedziała mu cisza, więc ponaglił kolegę. — Co? — zapytał jeszcze raz.
— Chujów sto — syknął wreszcie Igor, poirytowany na pozór zwyczajnym pytaniem. To nawet nie było na pozór zwyczajne pytanie, tylko po prostu zwyczajne pytanie, ale Bambi znajdował się w takim stanie, gdzie był gotowy bić się z przydrożnym znakiem za to, że miał czelność stać na jego drodze. I tu było tak samo. Pachoł chciał się wykazać zwyczajną koleżeńską troską, ale sprawił jedynie, że Igor poczuł się sprowokowany. Dla niego było to logiczne, że jak nie odpowiedział, to temat jest zakończony. Po chuj drążyć? 
— Widzę, że kiepski humorek — uznał niezrażony mężczyzna, po czym zaśmiał się pod nosem, na co Biedrzycki popatrzył na niego tak, jakby próbował go zabić. Czy tak ciężko było wywnioskować, że lepiej się do niego dzisiaj nie odzywać? 
— Nie drażnij go, bo jakiś nadwrażliwy jest ostatnio — wtrącił Borys, który też kręcił się przy barze. Nie było mu na rękę, że jego pracownik tak się odzywał do klientów. Na Pachoła mógł przymknąć oko, bo raczej nie spodziewał się, że po wyjściu napisze na Hejted: Białystok czy czymś takim, że nie poleca obsługi „u Borysa”, bo barman do piwa dołącza wpierdol… ale jak czasami wpadali do nich przypadkowi klienci, to zdecydowanie nie mógł pozwolić młodemu takie odzywki. 
— Może Ewelina mu nie daje? — Pachoł popuścił wodzę fantazji. 
— Nie mam aż tak paskudnego ryja jak ty, że na ruchanie mogę liczyć tylko wtedy, jak pomacham dziwce kilkoma stówkami — odpyskował, czując, że jeszcze chwilę i ktoś od niego oberwie. 
— Możesz też liczyć na ruchanie z litości, bo kto normalny rozłożyłby nogi przed takim skrzatem? W ogóle masz tam coś między nogami? — odpyskował już też zdenerwowany Mariusz.
— Żebyś się kurwa nie zdziwił — syknął Igor.
— Może przyniosę wam linijkę? — wtrącił wymownie Borys, dając swoim tonem do zrozumienia, że obydwaj powinni się w tej chwili zamknąć. — Chodź — warknął potem na Igora i skierował się na zaplecze.
Igor tylko wywrócił oczami i jeszcze bardziej zirytowany poszedł za mężczyzną.
— Słuchaj, młody — zaczął moralizatorskim tonem — gówno mnie obchodzi powód twojego wkurwienia i to, że od paru dni jesteś nie do wytrzymania, ale jak tu pracujesz, to masz zamknąć mordę, rozumiesz? — zapytał niby zwyczajnie, ale Bambi wiedział, że istniała tylko jedna prawidłowa odpowiedź i nie było nią nie. W swoim stylu postawił na trzecią z dwóch dostępnych opcji, czyli po prostu w ogóle się nie odezwał. — Co z tym gówniarzem? Coś długo ci to zajmuje. — Borys niby zmienił temat, ale nie dało się ukryć, że to był kolejny argument na pogrążenie Biedrzyckiego i wymuszenie na nim posłuszeństwa. — Nie pokazuj mi się na oczy, dopóki tego nie załatwisz — zarządził na koniec dyktatorsko, po czym nie czekając na odpowiedź chłopaka, wrócił na salę. 
Młody odetchnął jedynie ciężko, a potem przetarł ze zrezygnowaniem twarz. 
Borys był jedną z nielicznych osób, którym starał się nie podskakiwać — a przynajmniej nie za bardzo. Może i był niereformowalny, ale nie był idiotą i wiedział, że sprzeciwianie się Antoniukowi nie przyniesie mu niczego dobrego. Dlatego wolał się nie odzywać, bo jakby zaczął mówić, to prawdopodobnie powiedziałby coś nieodpowiedniego i nie skończyłoby się na niewinnej pogadance.
Po drugie, nie podskakiwał, bo wiedział, że Borys miał zwyczajnie rację. Sam nie byłby zadowolony, gdyby prowadził swój biznes, a jakiś koleś, zamiast wykonywać swoja robotę, tylko odstraszałby klientów, a dodatkowo nie robił tego, co do niego należało. Czyli w jego przypadku było to znalezienie gówniarza, który na nich nakablował. 
I to go przyprawiło o jeszcze większy skok ciśnienia, bo przecież mógł zdobyć tę informację na pstryknięcie palcami, ale… nie chciał. To znaczy, chciał, ale nie tym konkretnym sposobem. 
Mógł iść postraszyć Kubę, potem zapukać do drzwi Huberta i poinformować go, że jest świadomy jego pedalskich zapędów, a potem zażądać informacji i sprawa byłaby załatwiona już w zeszłym tygodniu. Ale w ten sposób ryzykował, że tylko rozzłości Calvina Kleina, który zacznie mu się jeszcze bardziej stawiać. A dla jakiejś chorej satysfakcji chciał, żeby ten chłopaczek się go bał i traktował go poważnie. Chciał mu pokazać, że zadarł z niewłaściwym człowiekiem i jest teraz jego własnością. Niby mógł po prostu go pobić… nie sprzedać jednego ciosu na szczękę, tylko dotkliwie zmasakrować, że nie byłby już taki ładny. To z pewnością byłoby wystarczającym ostrzeżeniem… i ściągnięciem na siebie uwagi starego Krzykowskiego. No dobra, ten stary pies był nieszkodliwy niczym szczenię, ale jego niektórzy niebiescy kumple byli już bardziej szkodliwi, więc ta opcja odpadała. Poza tym… on nie chciał go uszkadzać. On chciał go po prostu złamać mentalnie. Traktował go jako wyzwanie i nie zamierzał uciekać się do ostateczności. Obiecał sobie, że znajdzie na niego sposób, choć Kuba na dobrą sprawę nie był mu do niczego potrzebny. Jednak Igor lubił mieć wszędzie znajomości. Dlatego nie mógł go sprać bez powodu. 
I wtedy go olśniło. 
Okej, Kuby bić nie zamierzał, ale kogoś pobić musiał. I to nawet nie dlatego, że był aż takim dzikusem i musiał się wyżyć, bo chodził od paru dniu wkurwiony… ale dlatego, że przecież musiał dać nauczkę komuś, kto pokrzyżował plany Borysa.
Zabrał swoją kurtkę z zaplecza, a potem dziarskim krokiem opuścił bar.
Jako że należał do osób, które lubią łapać za słówka — raz traktując wszystko dosłownie, by przy innej okazji zostawić sobie miejsce na własną interpretację — tak i teraz zaczął kombinować, kiedy tylko przypomniał sobie wytyczne Borysa. Z jego rozeznania wynikało, że zaszkodził im jakiś gówniarz, który chodził do jakiegoś liceum na Antoniuku. Problem z tymi gówniarzami był taki, że oni jakoś oficjalnie nie identyfikowali się z grupą, do której przynależą — a nawet nie tyle co oni sami, a starszyzna nie robiła interesów z małolatami i ich najczęściej ignorowała. W każdym razie, wychodziło na to, że to mógł być dosłownie każdy małolat. 
Więc Igor postanowił zrobić coś po swojemu. Owszem, zamierzał ostrzec jakiegoś gówniarza, który chodził do konkretnego liceum, tym samym spełniając wolę Borysa… ale tylko dla siebie zamierzał zachować, że w zasadzie to spuścił łomot nie temu co trzeba. 
Czy to było chujowe zagranie? Jak jasna cholera. Zamierzał sprać jakiegoś młodego obszczańca, tylko dlatego, że akurat mieścił się w jego kręgu zainteresowań. Czyli najprościej mówiąc za nic. 
Co prawda zawsze powtarzał, że nie lubił się bić ze słabszymi od siebie, ale bywały wyjątkowe sytuacje, w których ta zasada nie obowiązywała. Jak dziś. Gdyby mógł, sprałby kogoś, kogo totalnie nie znosił… tyle że tym razem musiał to być nastolatek. Inaczej Borys nie kupiłby jego historii.
A tak? Natłucze gówniarzowi, zwali na niego winę i wszyscy (prócz gówniarza rzecz jasna) będą zadowoleni. Oczywiście Igor wiedział, że dzieciak się wszystkiego wyprze, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Przecież nawet gdyby dorwał właściwego winowajcę, to tamten też by się wypierał, więc na jedno wychodziło. Chodziło tylko o to, że ktoś musiał oberwać.
Nie trzymał się z małolatami, ale kiedy zaczął sobie przypominać, z kim ma jakąś kosę, nagle znalazł idealnego kandydata. A w zasadzie kandydat znalazł się sam, bo kiedy tylko Biedrzycki dotarł pod konkretne liceum i chwilę pod nim postał, obserwując dzieciaki, które jako jedne z ostatnich opuszczały szkołę, dojrzał po jakimś czasie grupkę młokosów, którzy wychodzili z Orlika. Był wśród nich brat niejakiego Bartłomieja Kuleszy — ultrasa, z którym Igor parokrotnie wdał się w jakąś szarpaninę, bo ich poglądy były rozbieżne.
Idealnie, pomyślał, standardowo podążając za chłopakiem, który po jakimś czasie rozdzielił się z kumplami i już samotnie zmierzał w kierunku domu. 
Może to rzeczywiście był on? Nawet jeśli nie, to nie było istotne, bo Igor stwierdził, że już go nie pobije za nic. Pobije go, bo jest bratem Kuleszy, a to już było za coś
Poczekał specjalnie, aż znajdą się w bardziej ustronnym miejscu i kiedy chłopak minął jeden z bloków, a potem wszedł na wydeptaną ścieżkę miedzy garaże, w końcu go zaczepił. Zaszedł go standardowo od tyłu, podciął, a kiedy chłopak się wywrócił, docisnął go do błotnistej ziemi.
— Padało ostatnio, dużo błota się zrobiło — zaczął bez sensu, jak to miał w zwyczaju. — Łatwo się poślizgnąć — dodał już perfidnie, a potem wstał, obserwując zszokowaną minę chłopaka, który zdawał się nie mieć pojęcia, co się właściwie stało. — Patrz pod nogi — polecił, po czym wyciągnął do niego rękę. — No chodź, pomogę ci wstać — zaoferował, faktycznie wyciągając do dłoń.
Nastolatek zerwał się samodzielnie na nogi i zrozumiawszy swoje położenie, uniósł w walecznym geście pięści, na co Igor tylko parsknął.
— No wiesz co? Ja tu ci chcę pomóc, bo łazisz jak pokraka, a ty chcesz mnie pobić? — zapytał z udawaną obrazą, perfidnie udając, że to wcale nie on prowokuje bójkę. 
— O co ci chodzi?! — żachnął się chłopak.
— O to, że przychodzę w pokojowych zamiarach, chcę ci powiedzieć, że Borys się wcale nie gniewa za ten numer, a ty wyskakujesz do mnie z łapami — wyjaśnił, perfekcyjnie grając, a przy tym zrobił krok w kierunku nastolatka, wiedząc, że ten poczuje się jeszcze bardziej zagrożony i być może sam go pierwszy uderzy.
— Jaki numer? Ja nic nie zrobiłem! — zaczął się wypierać, a kiedy dostrzegł zbliżającego się Igora, zamachnął się desperacko, chcąc go uderzyć, ale jego cios był tak oczywisty, że Biedrzycki nie miał najmniejszego problemu z jego odczytaniem i obroną przed nim.
— Okej, jak chcesz. Pamiętaj tylko, że sam zacząłeś — zdecydował Igor i zamachnął się na dzieciaka. Znacznie szybciej i zwinniej, przez co chłopak nie miał szans na jakąkolwiek próbę reakcji, bo cios Bambiego dosięgł bezbłędnie jego szczęki, przez co zachwiał się i ponownie wywrócił na błotnistą ziemię.
Igor już nic nie dodał, tylko pospiesznie do niego doskoczył i posłał mu jeszcze jeden cios, tym razem w nos, bo… uznał, że jak poleci krew, to i całe zajście będzie wyglądało na bardziej dotkliwe, niż w rzeczywistości było. 
Kiedy nastolatek faktycznie zalał się krwią, Biedrzycki wstał i kopnął go jeszcze w brzuch. Nie jakoś mocno, że poprzestawiał mu jelita, ale na tyle, że przeraźliwie zabolało. A potem uznał, że już mu wystarczy. Po pierwsze, bo się nie bronił, a po drugie, bo po tych dwóch ciosach wyglądał tak, jakby wrócił z bardzo nierównej ustawki, w które brał udział po stronie z mniejszą liczbą uczestników.
— Następnym razem dobrze się zastanów, nim otworzysz mordę i coś niepotrzebnie chlapniesz — poradził na koniec, dalej grając w swoją grę, w której udawał, że wcale się nie pomylił co do osoby, a potem sobie zwyczajnie odszedł. 
I od razu zrobiło mu się jakoś lepiej. 
Nie dało się ukryć, że stres — mimo iż cholernie irytujący — wyzwalał w nim kreatywność i podstawiony pod ścianą zawsze znajdował odpowiednie rozwiązanie. A przynajmniej odpowiednie dla niego i jego interesów. Najważniejsze, że znowu rozwiązał sprawę po swojemu. Nie zamierzał się przejmować jakimś nastolatkiem, któremu niekoniecznie zasłużenie sprezentował limo i być może złamany nos. Gdyby miał się przejmować każdą niesprawiedliwością, jakiej się dopuścił, chyba by zwariował. 
Już nieco uspokojony wrócił do baru, gdzie podzielił się z Borysem radosną nowiną, a ten go pochwalił, że jak chce, to potrafi i wydawało się, że ich spięcie zostało zażegnane. Posiedział zatem jeszcze kilka godzin za barem, ale koło dwudziestej pierwszej się zawinął, bo nie było za wielkiego ruchu i Antoniuk uznał, że zamknie wcześniej. 
Zamiast jednak zmyć się do domu, uznał, że pójdzie do Eweliny, bo ostatnio kompletnie ją olał, a z tego co pamiętał, ta miała koło dwudziestej drugiej kończyć zmianę. Chciał ją trochę udobruchać za swoją ignorancję i… no po prostu zaliczyć. Wreszcie zeszło z niego trochę ciśnienie, więc liczył, że seks pozwoli mu rozluźnić się jeszcze bardziej i zapomnieć na moment o wszystkich innych irytujących detalach.
I kiedy tak sobie szedł, myśląc, czy może jednak zachować się raz jak dżentelmen i kupić chociaż jakąś czekoladę dla dziewczyny, kątem oka zauważył po drugiej stronie ulicy…
Aż przystanął, obserwując, jak blondwłosy chłopak idzie zamyślony ze słuchawkami w uszach i nie zwraca uwagi na wszystko dookoła. Nie zauważa nawet jego. 
Poczuł, jak wściekłość wzmogła się w nim z powrotem z pełną mocą w ułamku sekundy, więc bez zastanowienia przebiegł przez ulicę, a potem stanął na drodze drugiego mężczyzny tak nagle, że tamten aż nie zdążył wyhamować i wpadł na niego.
— Aaa… to ty — mruknął po chwili, jakby uspokojony, kiedy po chwili zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia.
A ta reakcja sprawiła jedynie, że w Igorze coś zawrzało. Przywykł do tego, że kiedy wpadał na kogoś późnym wieczorem, to zazwyczaj kończyło się to przerażeniem wypisanym na twarzy i próbą jak najszybszej ucieczki… ale nie znudzonym „aaa… to ty”, do kurwy nędzy! 
Już nawet zacisnął pięść, dochodząc do wniosku, że po prostu przywali Krzykowskiemu, tak w ramach przypomnienia, z kim ten ma do czynienia, ale wtedy ten jeszcze bardziej zbił go z tropu.
— To twoi kumple? — zapytał po chwili zdziwiony i skinął wymownie gdzieś ponad nim. Kiedy Biedrzycki się obejrzał, tylko nerwowo przełknął ślinę. 
Przez ulicę właśnie przechodził Bartek Kulesza z jakimś swoim kumplem, a jego postawa krzyczała, że wcale nie idzie, żeby przybić piątkę na przywitanie.
***
To zdecydowanie nie był jego dzień. 
Kiedy już go przeżył i wrócił z basenu, wydawało mu się, że walnie się do wyrka, w spokoju poczyta jakieś notatki i położy się wcześniej spać… jednak przeznaczenie miało dla niego inne plany, bo koło dwudziestej dostał smsa od kumpla z grupy.
Od Emil: „Ej, a czy my przypadkiem nie mieliśmy zrobić na jutro prezentacji na neurorehabilitację?”.
Kurwa, przeklął w myślach i opadł twarzą na poduszkę, uzmysławiając sobie, że faktycznie tak było. Co prawda prezentację zadano im już ze dwa tygodnie temu, ale we dwójkę stwierdzili, że zrobią to w długi weekend, bo po drodze wypadał pierwszy listopada i wpadło trochę wolnego… ale obaj też o tym na śmierć zapomnieli. W sumie gdyby nie Emil, to Kuba w ogóle by o tym nie pamiętał, choć nie był pewny, czy powinien być kumplowi wdzięczny, że jednak wykazał się refleksem, czy przekląć go w myślach, za to, że właśnie wymusił na nim wyjście z domu i zmusił do pracy, bo robienie prezentacji późnym wieczorem na dzień przed terminem jej oddania nie było dobrym pomysłem. 
Nawet wahał się moment, czy może lepiej sobie odpuścić i nie fatygować się na drugi koniec miasta do Emila, ryzykując, że po drodze znowu się przeziębi, ale ostatecznie uznał, że jednak nie warto się potem bujać z wyjątkowo upierdliwym profesorem, którego dorwanie na uczelni graniczyło z cudem. 
Założył jakąś grubą bluzę, zasunął kurtkę pod samą szyję i do tego opatulił się ciepłym szalikiem, a potem opuścił mieszkanie, wzdychając cierpiętniczo, że musi udać się aż na Antoniuk. 
Podczas podróży autobusem usnął ze słuchawkami w uszach i o mało nie przegapił przystanku, ale kierowca zahamował tak gwałtownie, że aż go poderwało z miejsca i ostatecznie zdołał wysiąść tam, gdzie trzeba.
Kiedy tak sobie szedł, wsłuchując się w melancholijne i wręcz usypiające dźwięki najnowszej płyty Alt-J, coś przed nim wyskoczyło i to w dodatku tak nagle, że nie był w stanie się zatrzymać, a przez to wpadł na… Igora? 
Zlustrował go spojrzeniem, a kiedy zszokowanie po tym nagłym spotkaniu minęło, skusił się tylko na niezbyt wybredny komentarz:
— Aaa… to ty.
Igor spojrzał na niego jak na kompletnego kretyna, a z jego wzroku dało się odczytać, że ma ochotę komuś przyjebać. Czyli nic nowego — uznał Kuba, a potem spostrzegł ponad jego ramieniem dwóch mężczyzn, którzy zmierzali w ich kierunku dosyć żwawym krokiem i których miny nie zdradzały pokojowych intencji. 
— To twoi kumple? — zapytał nieco zdezorientowany, bo jak obecność samego Igora go nie zaskoczyła, tak już jakichś dwóch dosyć sporych kolesi w dresach, trochę tak.
Kiedy chłopak skonsternowany obejrzał się, Kuba w tym czasie schował słuchawki, a potem z powrotem popatrzył na mężczyzn. Nie, to nie mogli być kumple Igora. Chyba że normą było dla niego posiadanie takich wkurwionych kumpli. W sumie z jego nieobliczalnością to mogło być normalnie, choć…
— Ty mały chujku! — zawołał jeden z nich, a Kuba odkrył, że to jednak nie byli jego kumple. I nawet w pierwszej sekundzie uznał to za dosyć intrygujące i zabawne, bo zapowiadało się na dosyć osobliwą scenę, dopóki nie zdał sobie sprawy, że są raczej mała szanse na to, że po prostu sobie postoi i popatrzy. A miał się trzymać z dala od kłopotów!
— Spierdalaj stąd — syknął do niego Igor i nawet pchnął go znacząco, jednak okazało się, że na ucieczkę było już stanowczo za późno, bo koleś, który krzyknął do kibola, po ułamku sekundy rzucił się na niego z pięściami, a przerażony Kuba dostrzegł, że drugi z nich idzie prosto na niego z miną rozwścieczonego pitbulla. 
Potem wszystko potoczyło się tak szybko, że Krzykowski po kilku sekundach nie był nawet pewny, co się tak właściwe stało. Rozejrzał się tylko zdezorientowany i dostrzegł kolejno zaskoczonych Igora i tego typa, co próbował go bić, którzy z jakiegoś powodu zaprzestali bójki i patrzyli na niego z niedowierzaniem, a potem zerknął na chodnik… na którym leżał nieprzytomny kolega tego drugiego dresa. 
kurwa, zabił go! 
— Zabiłem go — powtórzył z paniką na głos, kiedy prześledził w głowie jeszcze raz całe zdarzenie. Ten dres ruszył na niego i zamachnął się, przez co i Kuba instynktownie się zamachnął, bo spodziewał się, że dostanie, a potem uderzyli się w tym samym czasie, z tą różnicą, że blondyn nadal stał, a tamten drugi…
Igor jako pierwszy zareagował, podszedł do leżącego kolesia i tknął go wymownie nogą, na co tamten zajęczał i zaczął się przebudzać. W międzyczasie typ, który początkowo rzucił się na najniższego z nich, też doskoczył do swojego kumpla i zaczął go cucić.
— Spierdalamy stąd — zarządził błyskawicznie Igor i nim Kuba zdążył jakkolwiek zareagować, zaczął go pospiesznie odciągać z miejsca zdarzenia. 
***
No to były jakieś jaja. 
To znaczy, brał pod uwagę scenariusz, w którym Bartek za nim ruszy w ramach zemsty za pobicie młodszego brata, ale jakoś niespecjalnie się tym przejmował, bo to nie był pierwszy raz, kiedy się komuś narażał.
No ale trzeba było mieć wyczucie czasu!
Jak tylko dostrzegł te wkurwienie na twarzy Kuleszy, już wiedział, że nie zdąży ewakuować Kuby, przez co prawdopodobnie dostanie wpierdol i… 
Nie miał więcej czasu na kalkulację, bo musiał odeprzeć atak. Ale ku jego zaskoczeniu zdążył wymienić z drugim agresorem tylko kilka niechlujnych ciosów, kiedy obaj zamarli, widząc, jak kumpel Bartka pada u ich nóg jak długi. 
Aż nie mógł w to uwierzyć. I poczuł nawet coś na wzór ukłucia zazdrości. Choć średnio wdawał się w jakąś bójkę przynajmniej raz na tydzień, to przypominał sobie tylko trzy sytuacje, w których odciął prąd przeciwnikowi jednym ciosem. 
Nie było jednak czasu na rozterki, bo trzeba było wykorzystać fakt, że Kulesza zajął się kumplem, któremu Kuba zafundował drzemkę, po czym pospiesznie go odciągnął. Na początku po prostu go prowadził, nie wiedząc za bardzo, co z nim zrobić. W końcu zdawał sobie sprawę, że to wcale nie musiał być koniec i w każdej chwili mogli zostać zaatakowani przez posiłki Bartka. 
Dobra, przytrzyma Kubę u siebie z godzinę, a potem go odwiezie. 
Nawet nie wiedział, skąd się wyzwolił w nim ten instynkt obronny. W końcu ten Gianni Versace zasłużył na porządny wpierdol!
Na szczęście był tak zdezorientowany, że nie protestował, nie pyskował, nie pytał… po prostu nie przeszkadzał i w takiej formie był zaskakująco jeszcze bardziej denerwujący. Chyba Bambi już zdążył się przyzwyczaić, że ten mu się wiecznie stawiał. 
— O kurwa, ale mu zajebałem! — odezwał się wreszcie, kiedy znaleźli się w przedpokoju jego kawalerki, jakby nagle się ocknął i zdał sobie sprawę, że wygrał swoją pierwszą bójkę. 
— Miałeś fart — wyjaśnił Igor, wywracając oczami. W ciosie Kuby nie było nic nadzwyczajnego. Nie musiał być ani mocny, ani czysty, ani techniczny. Po prostu trafił kumpla Bartka idealnie w błędnik i zgasił mu na moment światło. 
— Ale to było zajebiste! — ekscytował się dalej, jakby zapominając o przerażeniu sprzed kilkunastu minut. Teraz, kiedy znajdował się we względnie bezpiecznym miejscu, jakby wszystko puściło i poczuł euforię. — Ciesz się, że ty tak ode mnie nie dostałeś — zagroził jeszcze rozochocony, na co Igor tylko ciężej westchnął. Jakie to życie zwykłych obywateli musiało być nudne, skoro podniecali się pierwszą lepszą bójką. 
— Dobra, kurwa, ogarnij się — rozkazał, widząc te niezdrowe zafascynowanie na twarzy Kuby.
— Myślisz, że nadal tam czekają? — zapytał jakby z nadzieją. — Chodźmy im najebać! Damy im bez problemu radę! — zaoferował, na co Bambi popatrzył na niego jak na kompletnego idiotę.
— Jakbyś sam dostał po mordzie, to już byś nie był taki zadowolony — spróbował sprowadzić go na ziemię.
— No chodź — spróbował ponownie Kuba i w przypływie adrenaliny pociągnął za przedramię Igora, który nie spodziewając się takiego nagłego ruchu ze strony blondyna, wpadł na niego, sprawiając, że ten poleciał plecami na drzwi wejściowe, a Igor ułamek sekundy potem na jego klatkę piersiową. 
Spojrzał zaskoczony do góry, krzyżując swoje spojrzenie ze spojrzeniem Kuby i poczuł dziwny dreszcz, kiedy dostrzegł w jego oczach coś… dzikiego. Coś szalonego, nie do okiełznania… coś, co go zmroziło i nie pozwoliło się ruszyć. 
A potem, podobnie jak kumplowi Bartka, zgasło mu światło.
I to nie dlatego, że w mieszkaniu nagle wyłączyli prąd czy dlatego, że Kuba go znokautował.
Nie.
Światło zgasło mu w momencie, kiedy poczuł dłoń Kuby na swoim policzku, a potem jego usta na swoich.
_______________

Z małym poślizgiem, ale dałam radę! :)
Rozdział skończyłam pisać akurat koło 18, jednak chciałam dać mu "odpocząć" do jutra, żeby jutro wyłapać literówki, jednak kiedy o tej osiemnastej zobaczyłam spory ruch na blogu, to jakoś tak mi się smutno zrobiło, że jednak wiele osób czekało na ten rozdział, więc się spięłam i sprawdziłam dzisiaj. Jutro zrobię to ponownie, bo pewnie co nieco przeoczyłam.
W każdym razie, jak widać, to dosyć... przełomowy rozdział. 
Po tej scenie Igor może zrobić wszystko, łącznie z zamordowaniem Kuby. xD
Ach, ktoś rozpoznał Wiktora z Osobliwości? Tam też był raptem w jednej scenie, ale zaznaczam, że to nie jest nowa postać. :)
No ale reszty dowiecie się wkrótce, do niedzieli!

8 komentarzy:

  1. Jak dla mnie ten rozdział to bomba!

    OdpowiedzUsuń
  2. Z takim zakończeniem, każesz nam czekać tydzień! - O ja Cię, normalnie petarda :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No ładna końcówka. Kazanie czekać na ciąg dalszy aż tydzień, to trochę jak znęcanie się. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z plusów: za to Igor będzie trwał tydzień w pocałunku. :D

      Usuń
  4. Rozdział na pewno przełomowy, ciekawe tylko czy bardziej w stronę związkową czy bardziej w stronę wpierdolu. xd Wiktora nie pamiętam szczerze mówiąc z Osobliwości, może kiedyś sprawdzę co to za kolo. Końcówka świetna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak Igor ma do wyboru iść w lewo albo w prawo, to najpewniej pójdzie przez środek, więc opcji może być jeszcze więcej. :D
      Wiktor w Osobliwości pojawił się dosłownie na momencik. To drugi z bliźniaków Marcela.

      Usuń
  5. PETARDA!!
    W KONCU, CZAS NAJWYŻSZY!
    o ja, świetne zakończenie. To znaczy mam ochotę urwać ci głowę, ale i tak bomba. XD biedny Igor, będzie się rzucał i miotał, ale nie może zaprzeczyć że coś go do Calvina Kleina ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu Kuba musiał się jakoś odpalić, bo Igor by raczej (z naciskiem na raczej) nie zdobył się na takie zagranie. :D

      Usuń