17 października 2018

Dopóki śmierć nas nie rozłączy: Część 2

Droga

17 października 2015
Konrad bardzo często pracował w weekendy — albo miał służbę w nocy z soboty na niedzielę, albo bardzo wcześnie w niedzielę rano — przez co nieczęsto wychodzili gdzieś z Mateuszem, żeby posiedzieć ze znajomymi na jakichś domówkach. Po prostu nie mieli na to czasu, a gdy już mieli, to woleli go poświęcić na relaks w domu. W końcu i Mateuszowi zdarzało się pracować w soboty.
Ale dzisiaj było inaczej. Dzisiaj od wielu tygodni miał cały wolny weekend, a i jego partner oświadczył w rodzinnej firmie, że robi sobie wolne. Co prawda za miesiąc i tak lecieli do Portugalii, żeby świętować swoją jedenastą rocznicę, ale to
nie oznaczało, że do tego czasu mieli zaharowywać się do utraty sił.
Mieli też inny powód, aby zrobić sobie wychodne. Ich wspólny przyjaciel obchodził urodziny, więc nawet nie wypadało im się nie pojawiać. Cała impreza była naprawdę udana… ale tylko do pewnego stopnia. Jako że wśród gości znajdowały się przeważnie osoby o pociągu do tej samej płci, niż zwyczajni heterycy, to nie było większego zaskoczenia, że w pewnym momencie coś poszło nie tak. To było dosyć hermetyczne środowisko, bo światek LGBT w Białymstoku nie był przesadnie rozbudowany, a przez to większość osób, nawet jak się dobrze nie znała, to skądś się kojarzyła. Każdy coś tam o każdym wiedział, przez co plotki przemieszczały się z kosmicznymi prędkościami.
I tak niedługo po północy, kiedy znaczna część gości była już w zaawansowanym stopniu upojenia alkoholowego, jubilat odkrył, że jego ukochany miał romans z jego najlepszym przyjacielem. Przyłapał ich, jak obściskiwali się na tarasie. Wybuchła ogromna awantura, para nakrytych kochanków została eksmitowana, a pozostali zaczęli pocieszać zdruzgotanego Wojtka, który nie dosyć że i tak miał tendencję do upijania się na smutno, to jeszcze tego wieczoru faktycznie miał powód, żeby się zasmucić. 
To była przykra sytuacja, więc około pierwszej w nocy goście zaczęli się rozchodzić, w tym także Konrad z Mateuszem wrócili do swojego mieszkania.
— Trochę mi głupio — zaczął w pewnej chwili półszeptem Wyszyński, leżąc nago na łóżku. Konrad leżał tuż obok i zaczepnie wodził palcem wskazującym po klatce piersiowej ukochanego. — Wojtek jest pewnie w rozpaczy, a my tu się zabawiamy w najlepsze, jakby nic się nie stało — dodał, choć mimo narracji uśmiechał się pod nosem. Dobrze mu tu teraz było. Przed chwilą rozkosznie się kochali, a teraz leżeli w cieple, nago, wtuleni w siebie… 
— Przecież to nie nasza sprawa. W żaden sposób mu nie pomożemy — wydedukował racjonalnie Konrad.
— Wiem, ale… — jęknął Mateusz, na koniec zawieszając głos. — Czuję się źle… że jest mi dobrze — dodał, parsknąwszy na koniec. Nie potrafił tego dokładniej wytłumaczyć, ale mimowolnie przed oczami zobaczył scenę, w której Wojtek wydziera się zapłakany na Bartka, który kilka chwil wcześniej eksplorował wnętrze jamy ustnej najlepszego przyjaciela jego partnera. A on sobie teraz tak leżał beztrosko z Konradem, powoli przymierzając się do drugiej rundy. Niby wiedział, że przecież nie będzie w stanie naprawić szkód wyrządzonych przez Bartka, ale i tak odzywała się w nim chęć do udzielenia jakiekolwiek pomocy. 
— To zaraz będzie ci jeszcze lepiej — zagroził Konrad, uśmiechając się zadziornie, po czym położył swoją dużą dłoń na policzku Wyszyńskiego i władczo przyciągnął go do pocałunku. Brunet zamruczał mu w usta i instynktownie jeszcze bardziej przywarł do kochanka. Na koniec Lemański uśmiechnął się wyraźnie i z powrotem położył głowę na poduszce, nie puszczając jednak twarzy bruneta. Wpatrywali się sobie przez moment w oczy, delektując się tą intymną chwilą.
— Doprowadzasz mnie do szaleństwa… — wyznał niespodziewanie szeptem Konrad.
— To nie ja, to ta tequila — zażartował brunet, nawiązując do trunku, jaki cały wieczór sączył jego ukochany.
— Jak o tym wspomniałeś, to faktycznie mam wątpliwości — odpowiedział nieco złośliwie Lemański, na co Mateusz szturchnął go zaczepnie w bok. — Tak mnie naszło po tym twoim gadaniu… — zaczął bardziej konwersacyjnym tonem, kiedy przestali się podszczypywać i chichotać jak nastolatki — czy to serio tak wiele, żeby być po prostu szczerym? — zapytał retorycznie. 
— To chyba kwestia charakteru. Niektórzy nie mają na tyle honoru, żeby powiedzieć wprost, że dana sytuacja ich już nie kręci, przez co sami zaczynają kręcić — wysnuł swoją teorię Mateusz.
— No tak, tylko że jak patrzę po tych naszych znajomych i jak słyszę historie o ich znajomych i znajomych ich znajomych, to odnoszę wrażenie, że wierność to taki przestarzały relikt, o którym praktycznie każdy zapomniał — doprecyzował, skupiając wzrok gdzieś na wysokości obojczyka Mateusza. Miał tam ledwie widoczną bliznę po pieprzyku, który kilka lat wcześniej usunął. 
— Wydaje mi się, że w związku trzeba się równocześnie dobrać pod względem charakteru jak i upodobań seksualnych, a jak widać, to wcale nie jest takie proste. Jak z kimś się nie dogadujesz, to po prostu przerywasz relację, a jak ktoś okazuje się dobry jako przyjaciel, ale niekoniecznie robi ci dobrze w łóżku… to szukasz okazji, żeby zaspokoić swoje potrzeby. Zdaje mi się, że łatwiej jest znaleźć kogoś na dobry seks niż dotrzeć się z kimś na płaszczyźnie duchowej — zakończył swój dosyć długi wywód.
— I uważasz, że to wszystko usprawiedliwia? — zapytał nieco zaskoczony blondyn.
— Nie. Nie sądzę, żeby dało się to usprawiedliwić. Po prostu próbuję sobie jakoś wytłumaczyć, skąd to się może brać. To jednak nie zmienia faktu, że zdrada to takie pójście na łatwiznę — wyjaśnił.
— Jak dla mnie to ewidentny dowód, że po prostu nie szanujesz tej drugiej osoby.
— Nie zawsze. Odróżniłbym taki perfidny romans od skoku w bok, który mógł wyniknąć w jakichś dziwacznych okolicznościach.
— Serio? Czyli uważasz, że skok w bok po pijaku jest spoko, ale na trzeźwo już nie? — sparafrazował słowa kochanka, bo domyślał się, że mniej więcej takie okoliczności ten miał na myśli.
— Oj nie chodzi o to, że jest spoko. To wszystko zależałoby od konkretnego przypadku, tego czy ta druga strona wykazałaby skruchę, jakby się tłumaczyła… tego jakbym ja się czuł — zaczął argumentować, ale Konrad tylko coraz bardziej marszczył brwi.
— Dobrze wiedzieć, że dajesz mi przyzwolenie — parsknął, na co Mateusz wywrócił oczami.
— Dobrze wiesz, o co mi chodziło — powiedział po chwili.
— Żeby była jasność, ja ci takiego przyzwolenia nie daję. Bez względu na okoliczności — zastrzegł jeszcze, niby w żartach, ale w jego głosie dało się dostrzec coś na wzór ostrzeżenia.
— Nawet jeśli, nie skorzystałbym — powiedział pewnie Mateusz, uśmiechając się szeroko do blondyna.
— Oby… — mruknął Lemański. — Patrząc na to, jak codziennie doprowadzasz mnie do białej gorączki, mogłoby się wydawać, że wybaczyłbym ci wszystko — rzucił żartobliwie, na co Wyszyński się zaśmiał. — Ale nie zdradę — dodał poważniej. — Zdrady nie wybaczyłbym ci nigdy. Prędzej bym cię zabił — rzucił jeszcze z tą swoją dziwaczną powagą. Ktoś inny uznałby, że zachowywał się w tej chwili jak jakiś psychopata, ale on miał tendencję do gadania takich dziwnych rzeczy, na co Mateusz najczęściej nie zwracał uwagi. 
— To wygląda na to, że sobie jeszcze trochę pożyję — wywnioskował, znowu się uśmiechając.
— Wszystko zależy od ciebie — powiedział jeszcze wymownie Lemański, a potem skradł ukochanemu całusa. 
***
28 lipca 2017
Nie potrafił pozbyć się tego specyficznego uczucia dyskomfortu, pomimo iż brał udział w podobnych wydarzeniach od przeszło dziesięciu lat. W swojej rodzinie nigdy nie doświadczał imprez urodzinowych, rocznic, imienin, rodzinnych grilli, świątecznych kolacji… za to u Wyszyńskich zdawało się to być normą. Jak nie zaręczyny brata Matusza, to osiemnastka jego siostry, urodziny jakiejś ciotki, wielkanocne śniadanie, firmowy bal, impreza sylwestrowa czy teraz pięćdziesiąte szóste urodziny Zbyszka. 
Towarzyszył ukochanemu prawie za każdym razem — o ile nie musiał stawić się na służbie — a mimo wszystko i tak cały czas czuł się nieco wyalienowany. Niby odnosił wrażenie, że wszyscy go akceptują, a Agata traktuje go w zasadzie jak własnego syna, ale mimo wszystko wiedział… że to nie jego rodzina. Choć nie miał absolutnie żadnych podstaw do obaw, to mimowolnie wyobrażał sobie, że gdyby jakimś cudem rozstał się z Mateuszem… to znowu zostałby sam jak palec. No może miałby paru kumpli, którzy by go pocieszali, ale już nie czułby, że ma rodzinę. Przez to ta cała atmosfera wydawała mu się taka trochę… na pokaz. Zupełnie jakby Wyszyńscy przymykali na niego oko, tylko dlatego, żeby zrobić dobrze swojemu synowi. Oczywiście nie było w tym nic złego i cieszył się, że przynajmniej jego partner pochodził z tak tolerancyjnego środowiska, ale mimo wszystko to było właśnie jego środowisko. A on… on był tylko na doczepkę.
— Nie bierz karkówki — zastrzegł konspiracyjnie Kamil, kiedy siedzieli przy wielkim, ogrodowym stole, zabierając się do pałaszowania grillowego jedzenia. — Oliwia ją przyprawiała — dodał znacząco, na co Konrad parsknął. Wszyscy w rodzinie znali antytalent dziewczyny, jednak mimo wszystko i tak każdy udawał, że nie ma problemu. Po prostu nikt nie miał serca jej skrytykować. Nie kiedy dziewczyna niemal piszczała ze szczęścia na choć najmniejszą pochwałę. 
Lemański lubił młodszą siostrę Mateusza… ale karkówki tykać nie zamierzał. 
— No gdzie ten Zbyszek polazł? Zaraz tort trzeba przynieść — zamarudziła Agata, rozglądając się po ogrodzie za swoim mężem.
— Idę do łazienki, więc poszukam go przy okazji — oświadczył Konrad i wstał, obdarowując jeszcze swojego kochanka ciepłym uśmiechem.
Aby dostać się do łazienki, musiał przejść przez cały dom, mijając przy tym pokój, który stanowił gabinet najstarszego z rodu Wyszyńskich. I kiedy się do niego zbliżył, usłyszał przyciszoną rozmowę i jakieś chichoty. Normalnie nie wyraziłby temu zainteresowania, bo nie miał skłonności do podsłuchiwania, ale jego uwagę przykuł zwrot: „żeby tylko Agata się nie dowiedziała”. To od razu sprowadziło tok rozumowania Konrada na konkretny tor. Tak zajebiście nienawidził zdrady, że coś się w nim mimowolnie zagotowało. Nie mógł tego po prostu zignorować. Jeżeli Zbyszek przeżywał właśnie jakiś opóźniony kryzys wieku średniego i miał jakąś kochankę na boku, Konrad od razu założył, że poinformuje o tym Agatę. Ale wpierw musiał dokładniej podsłuchać relację, jaką mężczyzna zdawał Grześkowi, swojemu najlepszemu przyjacielowi.
— Bez problemu to ukryjesz. To będzie nasz mały sekret. — Zaśmiał się cicho Grzesiek.
— Co ci w ogóle przyszło do głowy? — zapytał Zbyszek. — Whisky naprawdę by wystarczyła — dodał.
— Może i by wystarczyła, ale przecież wiem, jak lubisz ze mną polować — wytłumaczył. — Ale wiesz, nie tylko Agata nie może się o tym dowiedzieć. Jak ktoś inny odkryje, że… 
— Oj wiem, wiem. Schowam go w kasetce w garażu. Tam nikt oprócz mnie nie zagląda — przerwał przyjacielowi Wyszyński, a Konrad zmarszczył brwi. Okej, oni z pewnością nie rozmawiali o zdradzie, a przez to blondyn poczuł się głupio… ale mimo wszystko nie potrafił odejść. Mężczyźni najwidoczniej mieli jakąś tajemnicę i to niekoniecznie legalną.  
— Dostęp do broni powinien być w Polsce znacznie bardziej przystępny — rzucił ni stad, ni zowąd Grzesiek. — Nie musiałbyś się ukrywać z tym rewolwerem i moglibyśmy jak ludzie czasami postrzelać — dodał, westchnąwszy, a Konrad aż bardziej rozszerzył oczy ze zdziwienia. Wszystko wskazywało na to, że jego prawie-teść dostał od swojego kumpla broń, na którą nie posiadał stosownej licencji. Aż pokręcił ze zdezorientowaniem głową, na razie nie mając pomysłu, co zrobić z tą wiadomością. Z jednej strony był stróżem prawa i niejednokrotnie przymykał na granicy gości, którzy próbowali nielegalnie wwieźć broń do kraju… ale to był tylko pan w podeszłym wieku, który raczej nie miał złych intencji i zamierzał jedynie od czasu do czasu wyskoczyć na polowanie ze swoim kolegą. Może powinien z nim o tym porozmawiać? 
***
20 czerwca 2016
Nie wiedział za bardzo, co ze sobą zrobić. Zwolnił się z pracy, bo nie potrafił się na niczym skupić, a teraz dostrzegł, że to był wyjątkowo głupi pomysł, bo kiedy znalazł się w mieszkaniu, chodził tylko z kąta w kąt, nie potrafiąc jakoś posegregować myśli. Czuł jakiś dziwny ciężar na sercu, kiedy tylko przypominał sobie, co zrobił. I jeszcze Toro za nim łaził i popiskiwał! 
Od jakiegoś miesiąca kompletnie nie potrafił dogadać się z Konradem. Po tej nieszczęsnej kłótni po jednej z imprez, nie potrafili wrócić na właściwe tory. To znaczy… Mateusz próbował. Inicjował jakieś rozmowy, unikał wszelkich drażniących Konrada zachowań i nawet ze sto razy przeprosił, choć nadal uważał, że nie za bardzo miał za co. Ale to się nie liczyło. Jeżeli przeprosiny miały pomóc mu w dotarciu do Lemańskiego, to mógłby go przeprosić jeszcze z tysiąc razy, tylko problem polegał na tym, że jego ukochany w ogóle nie słuchał. Totalnie zafiksował się w swojej chorej teorii, że Mateusz go nie szanuje i obściskuje się potajemnie z jakimiś facetami. 
Te kłótnie stały się cholernie męczące. Niby nie było to nic aż tak krytycznego. Nie latały talerze, nie wydzierali się na siebie wniebogłosy i nawet czasami zawierali rozejm, bo za bardzo brakowało im seksu… ale w końcu Konrad miewał jakiś gorszy moment i zaczynał tę samą śpiewkę, że Mateusz dopuścił się jakichś niegodziwych czynów. 
Brunet uważał, że Lemański za bardzo popuścił wodze fantazji, bo przecież ile razy mógł go zapewniać, że jest mu wierny? Ale… ale najwidoczniej blondyn coś przeczuwał. Jakby znał przyszłość, co Wyszyński zamierzał zrobić, na trzy miesiące do przodu. 
Nie wiedział, jak to się stało. 
Dobra, doskonale wiedział, jak to się stało. Po prostu nie potrafił wytłumaczyć swojego motywu, bo obecnie faktycznie czuł się jak najgorsza kurwa. Przecież kochał Konrada i z nikim nie było mu tak dobrze jak z nim. Nie dosyć, że rozumiał go bez słów, to do tego był rewelacyjnym kochankiem. A on…
Wczoraj Lemański cały dzień go ignorował, jakby nadal karząc go za tamtą imprezę, więc Mateusz w końcu się zdenerwował i poszedł ze znajomymi na piwo. Po kilku kolejkach, kiedy zupełnie się otworzył, zaczął rozmawiać z jakimś Piotrkiem, którego kojarzył jako znajomego Wojtka i nawet dyskutował z nim w przeszłości, ale nie znali się jakoś dobrze. Tego wieczora jednak rozmawiało im się wyśmienicie. Mateusz potrzebował oddechu i potrzebował się wygadać… a Piotrek był wyrozumiały i trzymał jego stronę. 
I tak od słowa do słowa chłopak zaprosił go do siebie, bo towarzystwo się rozeszło i zamykali bar — w końcu to był środek tygodnia. Z jakiegoś powodu się zgodził, bo czuł niedosyt. To był przecież taki miły wieczór, więc czemu miał go przedwcześnie kończyć? Konrad zresztą i tak dawno spał, bo następnego ranka wcześnie zaczynał służbę, a Wyszyński po prostu miał ochotę jeszcze podyskutować. Bo właśnie po to szedł do Piotrka. Pogadać jeszcze o pierdołach i może wypić kolejne piwo czy dwa. Po nic więcej.
Ale… ale jakimś niewytłumaczalnym zrządzeniem losu doszło do czegoś więcej niż tylko do rozmowy. W pewnym momencie gospodarz wykorzystał moment zawieszenia Mateusza i bez ostrzeżenia go pocałował. Wyszyński był tym tak zaskoczony, że w pierwszej chwili nawet nie zareagował. Alkohol sprawił, że już mocno szumiało mu w głowie, a usta Piotrka wydawały się być takie miękkie… 
Poniosło go. To brzmiało fatalnie, ale tak się po prostu stało. Zaczęło się od głupiego pocałunku, a kilka minut później Piotrek już robił mu loda. W ogóle nie myślał wtedy o ukochanym. Gdyby myślał, to by przecież do tego nie dopuścił.
A teraz w głowie miał potężną kołataninę myśli. Czekał spięty do granic możliwości, aż Lemański wróci z pracy, choć nie miał zielonego pojęcia co zrobić. Oczywiście rozsądek kazał mu milczeć. To było tylko nic nieznaczące obciąganie po pijaku. Do tego nienajlepsze. W dodatku w głowie obijały mu się słowa Konrada, że wybaczyłby mu wszystko, tylko nie zdradę. A nie potrafił sobie wyobrazić, żeby Lemański mógł odejść. Może i w ostatnim czasie nie było najlepiej, ale spędzili ze sobą ponad dziesięć lat i Mateusz kochał blondyna każdego dnia. Ani razu nie przeszło mu przez myśl, że mogliby to zakończyć. 
Z drugiej strony czuł tak potężne wyrzuty sumienia, że nie wyobrażał sobie, aby miał udawać, jakby nic się nie stało. Właśnie dlatego, że tak bardzo kochał Konrada, nie chciał go okłamywać. Nawet jeżeli prawda miałaby go kosztować utratę ukochanego. 
Ale może… może Lemański jakoś go zrozumie? Może się powścieka, a potem wróci? Nie chciał go tracić…
Wzdrygnął się, kiedy usłyszał, jak drzwi wejściowe się otwierają. Tak bardzo pogrążył się we własnych myślach, że stracił poczucie czasu i na moment zapomniał, że blondyn wróci lada moment. No i wreszcie wrócił. 
— Cześć — rzucił neutralnym tonem Konrad, kiedy dostrzegł w salonie Mateusza, który z jakiegoś powodu stał przy regale z książkami i przyglądał im się z dziwną miną. Wydało mu się to podejrzane, ale nie skomentował tego.
— Hej — odpowiedział niepewnie Mateusz, czując, że ma nienaturalny głos. — Jak w pracy? — dopytał, odchodząc wreszcie od półki i schował dłonie do kieszeni spodni dresowych, bo nie wiedział, co z nimi zrobić.
— To co zwykle — odpowiedział zwięźle Lemański i przypatrzył się dokładniej partnerowi. Coś mu nie grało. Wyszyński zachowywał się tak jakoś nieswojo. — Coś się stało? — zapytał wprost, przez co brunet aż wytrzeszczył bardziej oczy, jakby zaskoczony spostrzegawczością Konrada.
— Nie — zaprzeczył szybko. — Tak — zmienił zdanie. — Nie — powiedział jednak po ułamku sekundy. — To znaczy… — zawiesił głos, czując, jak serce zaczyna mu wyrywać się z piersi. Czy to było już teraz? Miał mu powiedzieć? Nie był na to gotowy. Potrzebował jeszcze chwili! Chciał jeszcze choć przez moment poudawać, że są kochającą się parą, nim to rozpierdoli. 
— To znaczy? — powtórzył znacząco blondyn, czując ogarniający go niepokój. Niecierpliwił się.
Mateusz westchnął potężnie, nim odpowiedział i kiedy zdał sobie sprawę z tego, że zmierza się przyznać, oczy niebezpiecznie mu się zaszkliły. Musiał to zrobić. Przecież nie będzie w stanie tego dla siebie zatrzymać.
— Zrobiłem coś głupiego — zaczął cicho, jednak nie potrafił spuścić wzroku z Lemańskiego. To było dziwne, bo raczej obstawiał, że nie będzie w stanie w nie spojrzeć, a tymczasem… tymczasem nie mógł odwrócić wzroku. Zupełnie jakby ukochany go sparaliżował swoim spojrzeniem.
— Co? — Konrad znowu go ponaglił.
— Gdy ci powiem… już nic nie będzie takie same — zastrzegł, jakby mając nadzieję, że jego chłopak odpowie coś w stylu: „To lepiej nie mów i wróćmy do tego co było”.
— Po prostu powiedz — odpowiedział zamiast tego. 
— Ja… wczoraj… — zaczął nieskładnie, po czym zamilkł. — Spałem z kimś wczoraj — powiedział wreszcie i w ostateczności ze strachu spuścił wzrok. Cały zesztywniał. W ogóle miał wrażenie, że wszystko wokół zdrętwiało, łącznie z Konradem. Nawet Toro nie skakał ze szczęścia, że wrócił jego drugi pan, tylko leżał spokojnie w swoim legowisku. I on wyczuł tę nieprzyjemną atmosferę. 
— Wczoraj? — Lemański odezwał się w końcu, marszcząc z niezrozumienia brwi. W pierwszej chwili usłyszał tylko „spałem z kimś” i od razu przed oczami stanęła mu ta przeklęta impreza sprzed miesiąca, ale chwilę potem jego umysł zarejestrował całą wypowiedź i już nic mu się nie zgadzało. Jak to wczoraj? 
— Kiedy poszedłem ze znajomymi na miasto… — sprecyzował niepewnie. 
— Ruchałeś się z jakimś kolesiem, a potem wróciłeś do domu i jak gdyby nigdy nic położyłeś się obok mnie? — zapytał przewrotnie Konrad, przypominając sobie całą sytuację i jednocześnie czując, jak ogarnia go obrzydzenie. 
— Nie… nie w takim sensie — zaprzeczył niepewnie. — Tylko mi obciągnął — dodał i momentalnie się skulił, bo w chwili gdy wypowiadał te słowa, uświadomił sobie, jak żałośnie brzmiał. Faktycznie, to wiele zmieniało. Konrad na pewno zaraz odetchnie z ulgą, że jego ukochany nie wziął w dupę, a jedynie dał sobie obciągnąć.
— To wiele zmienia — sarknął po chwili Lemański i zaplótł dłonie na karku. Tak bardzo nie chciał wierzyć, że Mateusz mógł mu to zrobić. O ile do tej pory faktycznie kierował się jedynie spekulacjami, tak teraz jego chłopak… tylko je potwierdził. 
— Przepraszam — powiedział wreszcie Mateusz. — To nic nie znaczyło, byłem zalany…
— Jeden warunek! — Konrad wszedł mu brutalnie w słowo. — Miałem, kurwa, tylko jeden warunek! Zrobiłbym dla ciebie wszystko… nawet bym zabił! W zamian prosiłem o jedno… chciałem tylko, żebyś był mi wierny.
— Wiem — wtrącił Mateusz, czując, jak łamie mu się głos.
— Ale ty to zjebałeś — dodał wściekły blondyn. 
— Wiem — powtórzył jeszcze raz.
— I co z tej twojej wiedzy wynikło? — zapytał cynicznie Lemański. — Brzydzę się tobą.
— Konrad… — zaczął błagalnie drugi mężczyzna.
— Jesteś dla mnie teraz zerem — dodał jeszcze bardziej gorzko, nawet nie myśląc nad słowami, jakie opuszczają jego usta. Po prostu chciał za wszelką cenę skrzywdzić Wyszyńskiego. Chciał, żeby poczuł choć mały ułamek tego cierpienia, jakie sam teraz odczuwał. — Jebaną, puszczalską kurwą.
— Nie mów tak… — poprosił Mateusz, nie potrafiąc powstrzymać łez. Choć Konrad wyzywał go od najgorszych, to wcale nie słowa raniły go najbardziej. Nie mógł znieść jego spojrzenia. Ten zawód w jego oczach był nie do opisania. 
— Zmarnowałem na ciebie ponad dziesięć lat swojego życia — powiedział ze wściekłością. — Byłem takim naiwniakiem, wierząc w te twoje pierdolenie o miłości.
— Kocham cię! Nie przestałem nawet na moment — bronił się bezradnie, choć wiedział podskórnie, że jest na spalonej pozycji.
— Wczoraj, jak wciskałeś kutasa w jego gardło, też mnie kochałeś? — spytał z parsknięciem, powodując, że Wyszyński jedynie znowu spuścił głowę. — Tak myślałem — uznał zatem. — Chce mi się rzygać, jak na ciebie patrzę — dodał jeszcze z obrzydzeniem, a potem z powrotem zabrał kluczyki od auta, które rzucił na komodę stojącą przy rozwidleniu przedpokoju, i zawrócił się do drzwi. 
— Nie wychodź — jęknął błagalnie brunet, ale nie odważył się, żeby faktycznie pójść za Konradem. 
Tracił go. Wystarczyło parę minut uniesienia, by przekreślił niemal dwunastoletni związek. 
Co on narobił?
***
Kolejnego dnia w ogóle nie poszedł do pracy. Zadzwonił do ojca i nakłamał mu, że chyba złapał jakiegoś wirusa, więc wygrzeje się w domu. Zbyszek uwierzył, bo poprzedniego dnia Mateusz się zwolnił i faktycznie nie wyglądał za ciekawie. Młody Wyszyński miał tylko nadzieję, że jego matka czy młodsza siostra nie wpadną na głupi pomysł, aby wpaść z jakimś rosołkiem czy innym leczniczym specyfikiem. A mogło tak się stać, bo przeziębienie zaraz na początku lata brzmiało trochę podejrzanie. Ale Wyszyńskiemu faktycznie zdarzało się czasem chorować latem. Żadne choróbska nie tykały się go, gdy był prawdziwy sezon na grypę, ale już nic nie przeszkadzało, żeby dostał jakiejś wysokiej gorączki, kiedy na zewnątrz były upały. Jego organizm był dziwny. 
Nie był w stanie jeść, ledwie siorbnął poranną kawę i siłą zmusił się, żeby wyprowadzić Toro na choć krótki spacer. To przyprawiało go o jeszcze większe wyrzuty sumienia, bo golden retriever potrzebował się codziennie porządnie wybiegać, a on tak go w tej chwili zaniedbywał. Niestety nie potrafił inaczej. Nie potrafił zrobić czegokolwiek, oprócz rozmyślania o Konradzie, ich kłótni, tego co mu zrobił i tym, że nie miał pojęcia, gdzie podziewa się jego ukochany. Nawet spróbował do niego zadzwonić ze dwa razy, ale dotarło do niego, że Lemański po prostu nie odbierze. 
Dręczyły go wyrzuty sumienia, dręczył go strach i przede wszystkim, dręczyły go własne myśli. Wczoraj był w zbyt wielkim szoku i powtarzał sobie jedynie, że to się tak nie skończy. Konrad na pewno zamierzał wrócić. Jednak dzisiaj… dzisiaj wyłączył się w nim ten wieczny optymista. Z każdą chwilą zaczynał upewniać się w przekonaniu, że naprawdę stracił blondyna.
Dlatego jego zdziwienie nie mogło być większe, kiedy około dwudziestej usłyszał szczęk klucza w drzwiach wejściowych. W mieszkaniu panowała tak nienaturalna cisza, że Mateusz aż wzdrygnął się na ten odgłos. A potem wstał z łomoczącym sercem. Toro również został zaalarmowany i pobiegł do przedpokoju.
Wyszyński zastygł w bezruchu, kiedy jego ukochany wyłonił się z korytarza. Zatrzymał się tam i namierzył Mateusza, po czym skrzyżowali swoje spojrzenia. 
— Konrad… — wyszeptał cicho brunet, nawet nie zastanawiając się, co zamierza powiedzieć w następnej kolejności. Z jednej strony poczuł gigantyczną ulgę, że jego ukochany wrócił, a z drugiej nie miał pojęcia, co ma wyniknąć z tego spotkania.
Lemański początkowo się nie odezwał, przetarł tylko dłonią twarz i nadal wpatrywał się bez słowa w kochanka. Było po nim widać, że był cholernie zmęczony i kiepsko spał poprzedniej nocy. 
— Chciałem… — zaczął wreszcie. — Chciałem zniknąć bez śladu, żebyś już nigdy mnie nie zobaczył, ale… nie potrafię — zakończył nieco bezradnie.
— Nie chcę, żebyś znikał bez śladu — zastrzegł szybko Mateusz przyciszonym tonem. Zupełnie jakby bał się mówić głośno.
— Dojebałeś mi wczoraj — parsknął Lemański.
— Tak strasznie przepraszam, przecież wiesz, że… — zaczął natychmiast brunet, ale Konrad nie pozwolił mu dokończyć.
— Naprawdę się tego po tobie nie spodziewałem. — Pokręcił z rezygnacją głową. — Myślałem, że po tylu latach już nie ma szans, żebyś mi wywinął taki numer — znowu parsknął, choć paradoksalnie przez ostatni miesiąc podejrzewał chłopaka o zdradę. 
— Nie wiem, co mam ci powiedzieć — odezwał się ponownie Mateusz, a kiedy zauważył, że jego ukochany oparł się znacząco o ścianę i skrzyżował przedramiona, kontynuował. — Jest mi zajebiście przykro. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, to nie dopuściłbym do tego. Ale nie mogę — powiedział, wzruszając bezradnie ramionami. — Wiem tylko, że nie chcę cię stracić. Kocham cię, Konrad. To pewnie brzmi teraz idiotycznie, bo przecież nie robi się takich rzeczy osobie, którą się kocha… ale kocham cię. I potrzebuję. Przysięgam, że to naprawię… tylko musisz dać mi szansę — poprosił błagalnie na koniec, czując, jak jego oczy robią się mokre. Konrad też odwrócił wzrok, nie chcąc pokazać, że jego też to poruszyło.
— Też cię kocham — odpowiedział po chwili cicho i dosyć niewyraźnie, nadal nie patrząc na kochanka. — Problem tylko polega na tym, że nigdy o tym nie zapomnę i za każdym razem, kiedy będę na ciebie patrzył, będę sobie o tym przypominał. Za każdym razem kiedy gdzieś wyjdziesz, będę się zastanawiał, czy nie jesteś z innym…
— Już nigdy cię nie skrzywdzę — zastrzegł pospiesznie Mateusz. Po raz pierwszy w tej rozmowie brzmiał pewnie.
— Skąd mam to wiedzieć? — zapytał z powątpiewaniem Lemański.
— Bo już wiem, że nie stać mnie, aby cię stracić — odpowiedział brunet.
Blondyn milczał chwilę, lustrując ukochanego wzrokiem. Czy był w stanie bez niego żyć? Nie wydawało mu się. Czy mógł żyć z nim, kiedy wiedział, że bez przerwy będzie się zamartwiał, czy Mateusz przypadkiem znowu nie puszcza się z innym? Też nie. Potrzebował zapewnienia. Pragnął go duszą i ciałem, ale musiał mieć pewność, że Mateusz od teraz na wieczność będzie mu wierny i już go nie skrzywdzi. 
— Okej — powiedział wreszcie, podchodząc wolno do drugiego mężczyzny. — Ale muszę mieć pewność, że rozumiesz, że drugi raz tego nie zniosę — zastrzegł. Kiedy podszedł do Mateusza, chwycił jego szczękę w swoje palce i zacisnął je dosyć boleśnie. — Jeżeli znowu mi to zrobisz… — zawiesił znacząco głos, który wyraźnie zadrżał — … to cię zabiję — zakończył śmiertelnie poważnie.
Wyszyński nawet nie drgnął. Nie zwracał uwagi na dyskomfort. W głowie słyszał tylko, że Konrad nadal go kocha i jest skłonny dać mu tą jedną, jedyną szansę. Cena nie grała roli. 
— W porządku — wyszeptał tylko.
— Nie żartuję! — warknął rozwścieczony Konrad.
— Okej. — Brunet znowu przytaknął, co Lemańskiemu dało do zrozumienia, że jego ukochany chyba jednak nie rozumiał. Nie brał go na poważnie. Musiał mu zatem udowodnić, że to nie jest tylko jakieś głupie powiedzonko. On naprawdę zamierzał…
Puścił szczękę Mateusza, zrobił krok do tyłu, a potem niespodziewanie sięgnął do kabury po swoją broń służbową. Z lewej strony pasa taktycznego wyciągnął magazynek, sprawnie załadował go do Glocka, przeładował i odbezpieczył. Kiedy broń była gotowa do oddania strzału, wyciągnął ją w kierunku ukochanego.
— Nie żartuję — powtórzył spokojniej, mając nadzieję, że narzędzie przemówi samo za siebie.
— Okej — odpowiedział ponownie Wyszyński… w ogóle nie zaskoczony czy przerażony. Stał posłusznie przed ukochanym, nic sobie nie robiąc z faktu, że ten do niego mierzył z broni. Dopiero teraz też dotarło do niego, że Konrad dzisiaj nie pracował, przez co nie powinien mieć przy sobie broni. Czasami zdarzało mu się przebierać bezpośrednio po służbie w domu, więc brunet przywykł do widoku pistoletu. Niektórzy strażnicy graniczni przechowywali broń w pracy, ale jego partner trzymał ją w domu. Zawsze wkładał ją do specjalnej kasetki, którą potem dobrze chował i do której klucze posiadał tylko on. Ale dzisiaj Konrad nie miał służby. A to oznaczało, że wszystko wcześniej zaplanował.
— Zabiję najpierw ciebie… a potem siebie — zagroził jeszcze raz, bo nie był pewny, czy Mateusz nie traktuje go poważnie, czy jest aż tak posłuszny.
Po chwili jednak Wyszyński zrobił coś, co utwierdziło blondyna w przekonaniu, że nie tylko dokładnie rozumie i traktuje go poważnie… ale też zgadza się z jego pomysłem. Chwycił bowiem ostrożnie nadgarstek Konrada, w którym trzymał Glocka, a potem powoli nakierował dokładnie broń, podchodząc nieco bliżej, tak, że chłodna lufa dotykała teraz jego czoła.
— To się nigdy nie wydarzy — zapewnił. — A jeżeli kiedykolwiek miałbym drugi raz cię zranić… to wolę zginąć niż patrzeć, jak znowu przeze mnie cierpisz — dodał spokojnym tonem.
Stali przez moment niczym zamrożeni. 
— Proszę… nie każ mi nigdy pociągać za ten spust — poprosił jeszcze na koniec Lemański, po czym oderwał pistolet od czoła ukochanego. Sprawnie go zabezpieczył, nacisnął mechanizm, za pomocą którego wyciągnął magazynek, przeciągnął zamek, aby wyjąć nabój z komory, a na koniec pociągnął za spust. Zamiast wystrzału, dało się usłyszeć jedynie ciche kliknięcie. Wszystko było w porządku, więc schował broń służbową do kabury po prawej stronie pasa i magazynek po lewej, uprzednio wciskając w niego nabój, jaki chwilę wcześniej wyjął z komory nabojowej. 
Mateusz wreszcie zaśmiał się cicho pod nosem, a kiedy tylko Konrad skończył obchodzić się z bronią, zarzucił mu ramiona na szyję i popatrzył w wilgotne oczy partnera. Jego własne też były mokre.
— Dopóki śmierć nas nie rozłączy, hmm? — mruknął z parsknięciem na koniec.
— Dopóki śmierć nas nie rozłączy — potwierdził cicho Konrad i przytulił z całej siły kochanka. 
***
9 listopada 2017
Ta paskudna pogoda dołowała go w ostatnich dniach, więc z widoczną ulgą opuszczał tego dnia miejsce pracy. Zdał już broń służbową do depozytu, rozliczył się z ostatniej służby, podpisał kilka stosownych świstków i w końcu mógł zaczynać urlop. 
Jeszcze do niego nie docierało, że za dwa dni o tej porze będzie gdzieś w amazońskiej dżungli. Swoją wycieczkę mieli zacząć od północy kraju, by spędzić tydzień w jak najbardziej naturalnym środowisku, a potem mieli zamiar przemieszczać się na południe, przez stolicę, by w ostatnich dniach zahaczyć o Sao Paulo i oczywiście Rio De Janeiro. 
Gdy tylko dotarł pod swój blok i zaparkował samochód, wyskoczył z niego podekscytowany, zauważając kątem oka, że Audi Mateusza też stało kilkanaście metrów dalej. Zamiast wchodzić po schodach, wbiegał po nich co dwa stopnie, bo rozpierała go pozytywna energia. Musiał jeszcze podzwonić po znajomych, wyprowadzić Toro, dokończyć pakowanie, podyskutować z Wyszyńskim, którego widział dziś jedynie w łóżku, bo zeszłego wieczoru ten poszedł na kolację z przyjaciółmi. Miał się z nimi w końcu nie widzieć niemal trzy tygodnie. Wrócił przez to późno, a Konrad zaczynał służbę o szóstej rano, więc i położył się niemal dokładnie po dobranocce. 
— Już jestem — zawołał w progu i po chwili został zaatakowany przez wesoło merdającego ogonem Toro. Pogłaskał psa, podrapał go za uchem, obiecując, że jak tylko coś zje, to go wyprowadzi, a potem wszedł głębiej do mieszkania. — Mati? — zawołał jeszcze raz, nie słysząc żadnej reakcji ze strony kochanka. Mimo wszystko miał pewność, że ten był w środku. Nie tylko przez samochód na parkingu, ale też dlatego, że w salonie paliło się światło. Po chwili rozeznania Konrad dostrzegł, że światło paliło się też w sypialni i to tam skierował swoje kroki. — Hej, co się nie odzywasz? — zagadnął swobodnie, widząc bruneta siedzącego na łóżku przed otwartą walizką. Wyglądało na to, że też się pakował, choć na widok Lemańskiego się wzdrygnął. Zupełnie jakby zawiesił mu się system.
— Nie słyszałem cię — odpowiedział cicho i chwycił jakiś podkoszulek, który zaczął po chwili składać. 
— Co ty jesteś jakiś taki… dziwny? — spytał blondyn, zauważywszy, że jego partner wcale nie wygląda, jakby miał świadomość, że jutro zaczynają wyczekiwany urlop i lecą na drugi koniec świata.
Na jego pytanie Mateusz opuścił bezradnie koszulkę, której nie potrafił prosto złożyć i westchnął ciężko. 
— Nie wiem, po co to robię… — mruknął zrezygnowany.
— Co? — spytał zdziwiony blondyn i oparł się o framugę drzwi. 
— Nie wiem, po co się pakuję… i tak nigdzie nie polecimy — dodał i znowu odetchnął ciężko. 
— Co ty pierdolisz? — Lemański był kompletnie zdezorientowany. Podszedł zatem do kochanka, przesunął walizkę i usiadł na skraju łóżka, chwytając Mateusza za nadgarstek ręki, którą nadal trzymał nieszczęsny t-shirt. — Mateusz — powtórzył, chcąc ściągnąć na siebie jego uwagę.
— Była tam grupa studentów… — zaczął bez sensu. — W tym jacyś obcokrajowcy… chyba z Erasmusa. Zagadnął mnie przy barze, był Mulatem… nazywał się Tony… — W tym momencie Konrad zabrał swoją rękę niczym oparzony i wstał. Już wiedział, dokąd zmierza ta historia i wcale nie miał zamiaru tego wysłuchiwać.
— Powiedz, że żartujesz — poprosił jeszcze naiwnie, czując ogarniającą go panikę.
— Nie wiem, co jest ze mną nie tak… — mruknął jedynie Wyszyński, po czym otarł wierzchem dłoni policzek, po którym zaczęły spływać łzy. Nie potrafił ich powstrzymać. Czuł się jak kurwa. Przecież obiecał… Co było najgorsze, to że naprawdę rok temu wierzył w swoje słowa. Był absolutnie pewny, że nikt mu nie zawróci w głowie do tego stopnia, żeby drugi raz zdradził Konrada. Ale się pomylił. I to jeszcze żeby miał powód… przecież do kurwy nędzy mieli za parę dni obchodzić trzynastą rocznicę i planowali wakacje! Wszystko się tak perfekcyjnie między nimi układało… a on to zjebał. Znowu. I nie potrafił tego wytłumaczyć. Po prostu nie wiedział, co on sobie wczoraj myślał. 
— Nie wierzę, kurwa… — zaczął Lemański i wyszedł wściekły z sypialni. Naprawdę mu ufał. Naprawdę wierzył, że Mateusz go kocha. Ale widocznie był skazany na to, żeby całe życie być czyimś popychadłem, które można wykorzystywać. Jeżeli nawet Wyszyński go zawodził… to jednocześnie tracił całą wiarę w ludzkość.
W pewnym momencie uderzył z całej siły z otwartej dłoni w ścianę, bo musiał gdzieś dać upust swojej wściekłości. Wziął jeszcze kilka głębokich oddechów, a potem wrócił do sypialni. Mateusz nawet się nie poruszył. Jakby zastygł kilka minut temu. 
— Wiesz, co się teraz stanie — powiedział tylko pustym, kompletnie wypranym z uczuć tonem. Ta myśl, że już niedługo nie będzie musiał się z tym mierzyć, dawała mu namiastkę spokoju. 
To miało boleć jeszcze tylko chwilę.
_______________

Dzisiaj to się dopiero mrocznie i psychodelicznie zrobiło. Miłość chłopaków wydaje się być niezdrowa, wręcz obsesyjna. Na pewno chcieli, żeby im się udało. Jak już wiecie... nie uda się. A tego, co dokładnie poszło nie tak, dowiecie się za tydzień, w ostatniej części.
Wielu z Was pytało mnie, czy to horror. Moja odpowiedź brzmi: to zależy. Ja to nazwałam thrillerem i zapewniam, że w trzeciej części nie pojawią się elementy paranormalne. Mimo wszystko ostrzegę, że trzecia część będzie miała jeszcze bardziej ponury klimat i może być drastyczna. 

A teraz krótka informacja:
Może część z Was już wie, ale dla tych co nie wiedzą, śpieszę z informacją, że od 15.10.2018 możecie nabyć całą trylogię Osobliwość na BUCKETBOOK
Bardzo mnie ta współpraca cieszy, a myślę, że i dla Was to będzie jakaś alternatywa, bo Beezar ma ostatnio jakieś problemy techniczne, więc dla pewności polecam robić zakupy właśnie na bucketbook. Kolejnym plusem jest to, że u dziewczyn można, oprócz pdfa, pobrać ebooki w formacie epub i mobi.
To chyba tyle, do zobaczenia pod następnym rozdziałem Sezonu na grilla. :)

2 komentarze: