28 lipca 2019

Francuski piesek: Rozdział 1

         Demokracja zaczyna się w rodzinie           

           18 kwietnia 2018
Zmierzchało, a Jakub Zawadzki dzielnie kroczył przed siebie, słysząc w oddali radosne popiskiwanie psa. To oznaczało, że był już niedaleko i najtrudniejszy etap za chwilę będzie miał za sobą. Wykonają zadanie i wreszcie wróci do domu, gdzie się porządnie wyśpi. Nie to, żeby narzekał, lubił swoją pracę. Tylko może niekoniecznie wtedy, gdy służba przeciągała się do niemal dwudziestu godzin.
Kiedy po kilku kolejnych chwilach marszu wreszcie ujrzał w oddali zwisającą z gałęzi postać, odetchnął z ulgą. Przecież wiedział, po co tu idzie. Mężczyzna zostawił list pożegnalny, a że mieszkał w niekoniecznie dogodnej lokacji, trochę im zajęło, nim wpadli na jakikolwiek trop. 
   Kuba uśmiechnął się pod nosem, bo gdy wreszcie znalazł się na miejscu zdarzenia, dojrzał swojego partnera, który bawił się w najlepsze ze swoim psem, siłując się z nim szarpakiem, który był ukochaną zabawką zwierzęcia. 
To wyglądało kuriozalnie: ponury las, złowrogi świst liści drzew, półmrok, zwłoki wiszące na gałęzi… a obok nich biegający ze swoim psem policjant, który śmiał się w głos. 
Pomimo iż to brzmiało jak scena z psychodelicznego horroru, to Oliwier Francuz wcale nie był obłąkany. Wręcz przeciwnie, on po prostu wykonywał swoją pracę. Choć widok mógł być niesmaczny, to jako przewodnik psa służbowego musiał nagrodzić owczarka niemieckiego za wykonaną pracę, bo tylko w ten sposób mógł nauczyć go, że postąpił zgodnie z wolą swojego opiekuna, a przez to zasłużył na dobre traktowanie i nagrodę.
— Tytan znalazł naszego wieszaka — oświadczył bezdusznie Francuz, kiedy dostrzegł swojego partnera i skinął wymownie na zwłoki.
— W końcu, kurwa — jęknął Kuba.
— Nie ciesz się tak. Nim prokurator tu dotrze, sami zdążymy się powiesić z nudów — podzielił się kolejnym niefrasobliwym żartem Oliwier. Nigdy nie był zbyt delikatny i miał cięty język, ale na takie kłopotliwe odzywki pozwalał sobie jedynie w towarzystwie osób, które dobrze znał i co do których miał pewność, że nie zostaną urażone. Zresztą taki widok był dla niego powszedni. Może przejął się pierwszymi dwoma czy trzema trupami, jakie zobaczył, ale obecnie… był po prostu znieczulony.
— Myślisz, że jak rozpuścimy jakąś czerwoną wstążkę wyznaczającą drogę, to będziemy sobie mogli stąd pójść w pizdu? — spytał z nadzieją Zawadzki.
— A masz czerwoną wstążkę? — odbił pytanie bez większej nadziei w głosie drugi policjant.
Brunet mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i przetarł dłońmi twarz. 
— Że też nie mógł powiesić się gdzieś bliżej — zamarudził, krzyżując przedramiona na piersi.
— Zawsze mógł wleźć jeszcze głębiej w ten las — pocieszył go przełożony. 
— Weź… narzeczona mnie w końcu rzuci. A może już to zrobiła. W sumie chuj wie, tu nie ma nawet zasięgu — bąknął ponownie niezadowolony aspirant i sięgnął do wewnętrznej kieszeni cienkiej kurtki, skąd wydobył paczkę papierosów. — Kurwa mać — zaklął szpetnie, odkrywając, że opakowanie jest puste. Zgniótł je ze złością i odrzucił za siebie.
— E, stary, podnieś to — upomniał go Oliwier.
— Poważnie? — Jakub popatrzył z pretensją na wyższego stopniem funkcjonariusza.
— Wykonać rozkaz — powiedział dyktatorskim tonem blondyn, uśmiechając się przy tym zadziornie.
— Pierdol się… — przeklął już nie wiadomo który raz Zawadzki, ale posłusznie odwrócił się, żeby zlokalizować śmiecia, którego przed chwilą wyrzucił.
— Ooo… znieważanie funkcjonariusza — pouczył Francuz, rozbawiony postawą partnera.
— Jak chcesz, to ja cię zaraz znieważę tak, że ci nawet Tytan nie pomoże — odgryzł się Kuba, wreszcie dostrzegając puste opakowanie po papierosach, które zaraz podniósł.
Francuz postraszył partnera kolejną karą za wyimaginowane przewinienie, ten mu znowu coś odszczeknął i skończyło się tak jak zwykle, że zaczęli sobie wzajemnie dogryzać… zupełnie jakby kilka metrów dalej nie wisiał trup. Niestety nie mieli nic lepszego do roboty poza pobieżnym zabezpieczeniem śladów. Nie mogli odciąć zwłok, dopóki na miejscu nie pojawią się prokurator i technik, więc pozostawało im jedynie czekać i umilić sobie czas rozmową, żartami czy pozorowaną kłótnią.
Aspirant Jakub Zawadzki i nadkomisarz Oliwier Francuz nie pracowali ze sobą szczególnie długo, bo niecały rok. Trzydziestodwuletni Kuba służył wcześniej w ogniwie patrolowo-interwencyjnym, aż wreszcie jego wysiłek i poświęcenie zostały dostrzeżone i dostał niebywałą szansę przeniesienia się do wydziału dochodzeniowo-śledczego. Bez zawahania z niej skorzystał, a tam trafił na trzydziestoośmioletniego Oliwiera, który pracował tam niewiele dłużej od niego. 
Na początku trochę się bał, bo pomimo iż dochodzeniówka była królową wydziałów w Policji, to koledzy z prewencji straszyli go, że teraz wyląduje za biurkiem, będzie przerzucał papiery i ścigał gangusów, którzy i tak nie dadzą się złapać, a przez to nabawi się nerwicy, pozbawi się życia prywatnego i ostatecznie wpadnie w alkoholizm. I cóż… to niestety była jedna z opcji, ale jego obecny partner udowodnił mu, że jeżeli ma się pasję do tego, co się robi, to służba stanie się przyjemnością. No dobra, było całe mnóstwo frustrujących momentów i męczenie się z prokuraturą czy sądem — czego raczej nie doświadczał w prewencji — ale fakt, że udawało mu się sprzątnąć z ulicy naprawdę groźnych typów, był cholernie satysfakcjonujący. Te momenty pokazywały mu, że to co robi ma sens.
Choć niezbyt regularny czas pracy potrafił przytłaczać. Przez to prawie nigdy nie można było nic zaplanować, bo zawsze mógł dostać wezwanie. Tak jak teraz, kiedy był na służbie od niemal dwudziestu godzin, bo musieli za wszelką cenę odnaleźć zaginionego biznesmena, który zostawił po sobie jedynie list pożegnalny.
— Sam se tego nie zrobił, nie? — zagadnął Francuza, zerkając po raz kolejny na trupa.
Zbigniew Miklaszewski był prezesem firmy, która ogólnie rzecz biorąc, zajmowała się inżynierią lądową. Zaginął dwa dni wcześniej, a jako że był znaną i szanowaną personą — do tego dobrym znajomym komendanta — w akcję poszukiwawczą zaangażowano naprawdę duże siły i środki, nie zwracając uwagi na to, że ledwie cztery dni temu przeprowadzono inną, zaawansowaną i ciężką operację w trakcie której schwytano Borysa Antoniuka — dowódcę zorganizowanej grupy przestępczej. Nikogo nie obchodziło, że funkcjonariusze są przemęczeni… i słusznie. Jeżeli istniała szansa, że mogą ocalić człowieka, to nie zamierzali się poddawać. 
Co prawda Oliwier od początku uważał tę sprawę za podejrzaną. Coś mu podpowiadało, że owszem, znajdą Miklaszewskiego — ale niekoniecznie żywego. I wcale się nie pomylił.
Szukali go już dwadzieścia cztery godziny i kiedy część funkcjonariuszy, którzy najdłużej pełnili służbę, miała zostać zwolniona do domu, wtem okazało się, że żona Zbigniewa znalazła… list pożegnalny. Zatem zamiast wolnego, podwojono wysiłki, angażując policjantów ze wszystkich wydziałów, i takim sposobem znaleźli się tutaj — w Kołodnie na obrzeżach Białegostoku gdzie swój dom miał zaginiony — przeszukując pobliskie lasy.
To był zwykły przypadek, że akurat blondyn natknął się na zwłoki. To znaczy, Tytan go tu zaprowadził, ale totalnym przypadkiem był już fakt, że przydzielono mu do sprawdzenia akurat tę okolicę. A dzięki temu miał spędzić kolejnych kilka godzin na zabezpieczaniu śladów i współpracy z prokuratorem. Ta opcja już mu niekoniecznie przypadła do gustu.
— Musiałby być bardzo zdolny, żeby sam to sobie zrobić — parsknął, również skupiając swoje spojrzenie na trupie. Mężczyzna wisiał na dosyć wysokiej gałęzi, a w pobliżu nie było nic, na co mógłby się wspiąć, by się powiesić. Ponadto Oliwier zauważył charakterystycznie wygniecioną trawę i małe krzewy nieopodal, które sugerowały, że Miklaszewski mógł być ciągnięty.
— W tej dochodzeniówce to tak zawsze, że albo nie dzieje się kompletnie nic i przez to zamieniamy się w biurwy, albo wszystkie czarne charaktery zamierzają rozrabiać w tym samym momencie i dla odmiany musimy być Macgyverami? — zakpił Zawadzki.
— Coś w ten deseń — westchnął Francuz.
— Brzmi zachęcająco… — zadrwił młodszy policjant.
— Brak stabilizacji nie jest w tym wszystkim najgorszy — zaczął filozoficznym tonem blondyn — Najgorsze jest czekanie — dodał po chwili wymownej ciszy. — Dziewięćdziesiąt procent naszej pracy to czekanie — podkreślił.
— Taaa? Wyczytałeś jakieś mądre badania? — Jakub parsknął.
— Moje autorskie — odparł przymilnie Francuz i uśmiechnął się cynicznie. 
Aspirant pokręcił tylko głową i przestąpił z nogi na nogę, w tym samym momencie uzmysławiając sobie, że w wymyślonych statystykach starszego kolegi było nieprzyjemnie dużo prawdy. Przecież praktycznie cały dzień łazili po tym pieprzonym lesie, a nawet teraz, kiedy udało im się dotrzeć do celu… nadal czekali. 
— Dobra, poczekaj tu, ja się przejdę z Tytanem, bo widzę, że się kręci — rzucił niespodziewanie Oliwier i stuknął się delikatnie dłonią w udo, co natychmiast zaalarmowało owczarka niemieckiego, który w ułamku sekundy znalazł się przy nim i zamerdał szczęśliwy ogonem.
— Ale… ale po co? — zapytał nieco spanikowanym tonem Kuba.
Oli przystanął i zerknął na partnera z cieniem zaskoczenia na twarzy. 
— Bo musi się wysrać? — zapytał retorycznie z nutką kpiny.
— Och, jak miło z twojej strony, że dbasz o to, aby mu zapewnić odrobinę prywatności — odpowiedział lekko poirytowany, co od razu zaalarmowało Francuza.
— Dbam o to, żeby prokurator nie wlazł w gówno, kiedy tu dotrze — mruknął i ruszył, aby wyjść z zagajnika w jakim się znajdowali, ale ułamek sekundy później zatrzymał się i uśmiechnął złośliwie pod nosem. — Co jest, Kubuś, boisz się zostać z nim sam? — zapytał wrednie, skinąwszy na zwłoki.
— Spierdalaj — odfuknął od razu aspirant, co jedynie potwierdziło przypuszczenia drugiego dochodzeniowca.
— Możesz iść ze mną, on raczej nie ucieknie — zaoferował, nabijając się z partnera.
— Idź, jak masz iść. — Zawadzki czuł, jak jego policzki oblewają się rumieńcem. Na szczęście było już zbyt ciemno, aby Francuz mógł to zauważyć.
— W razie czego krzycz, przybiegnę na pomoc — drażnił dalej blondyn, ponownie ruszając z miejsca.
— Franek… — wysyczał ostrzegawczo Kuba. 
— Albo strzelaj. W końcu ty przejmujesz dowództwo, kiedy mnie nie ma w pobliżu — zawołał jeszcze, oddalając się od kumpla.
— Mam nadzieję, że nasra ci na buty! — odkrzyknął jeszcze złośliwie, w odpowiedzi słysząc jedynie głośny śmiech Francuza. Co za wstyd! Nie bał się przecież! Widział już dziesiątki zwłok w swojej karierze — w różnym stopniu rozkładu i zmasakrowania, zatem świeże ciało samobójcy nie wydawało się być przesadnie niepokojącym widokiem. Tylko… no zazwyczaj nie musiał zostawać z tymi zwłokami sam w środku lasu, kiedy zapadał zmrok. Ale się nie bał! Było po prostu nieco nieswojo.
A mimo to nie odważył się zerknąć na twarz trupa, dopóki Oliwier nie wrócił… 
***
19 kwietnia 2018
Kiedy usłyszał charakterystyczną melodyjkę, którą miał ustawioną na budzik, poczuł, jak coś w nim umarło. Jak każdego ranka zresztą. Ten przeklęty dźwięk oznaczał bowiem, że za piętnaście minut musiał wstać. Nie było absolutnie takiej opcji, aby podniósł się sam z siebie już przy pierwszym uruchomieniu alarmu. Miał ich ustawione cztery. Pierwszy, ustawiony na szóstą dwadzieścia pięć, wybudzał go ze snu i dawał znać, że ponownie nadszedł koszmar wstawania. Wyłączał go i z tą smutną świadomością zasypiał na kolejne pięć minut. O szóstej trzydzieści budzik dzwonił po raz kolejny i Denis nieco bardziej przytomnie otwierał oczy i wyłączył go po raz kolejny. Tak samo jak każdego dnia, zostało mu niestety tylko pięć minut… O szóstej trzydzieści pięć alarm zadzwonił po raz trzeci i tym razem chłopak zmusił się, żeby otworzyć oczy na dłużej niż pięć sekund. Przez pierwszą minutę walczył z grawitacją powiek, przekręcił się na plecy i odetchnął ciężej. Przetarł twarz dłonią i po zaciętej wewnętrznej walce, jaką toczył za każdym razem, podniósł się do pozycji siedzącej z niezwykle cierpiętniczą miną. Posiedział tak kilkanaście sekund z powrotem przymykając powieki, ale zmusił się, aby wstać i przy okazji wyłączyć czwarty alarm, który w zasadzie nigdy nie dzwonił — był alarmowy i Denis ustawił go jako przypomnienie, gdyby jednak zignorował pozostałe trzy.
Nie wiedział, o co z nim chodziło. Przecież nie kładł się spać bardzo późno, wręcz przeciwnie — z racji, że to była jedna z jego ulubionych czynności, kładł się dosyć wcześnie, aby zapewnić sobie te siedem, czasem nawet osiem godzin snu. Mimo wszystko od zawsze wstawanie stanowiło dla niego istną torturę i pod koniec tygodnia, jak dziś, przeżywał wręcz stan depresyjny. 
Całe szczęście ten swoisty ból trwał dopóki się nie rozbudził, a kiedy już to następowało życie stawało się bardziej znośne.
Niezbyt żwawym krokiem udał się do łazienki. Na całe szczęście mieli w domu dwie, bo inaczej chyba by się pozabijali, gdyby całą czwórką mieli się szykować każdego ranka do szkoły. Aż wolał sobie tego nie wyobrażać. A tak dzielił łazienkę jedynie z bratem, który wstawał dziesięć minut po nim, a jego siostry korzystały z łazienki na parterze.
Kiedy opłukał twarz letnią wodą, chwycił szczoteczkę do zębów, wycisnął na nią odrobinę pasy i zaczął niespiesznie myć zęby, zagapiając się przy tym w lustro. Zawsze w tym momencie wszystko zaczynało do niego docierać, zupełnie jakby mózg budził się dobre kilka minut po jego ciele. I tak zarejestrował, że był czwartek, został mu tylko jeden dzień koszmaru pod tytułem „poranne wstawanie”, a tak poza tym to za trzy tygodnie miał maturę i poczuł nieprzyjemny ucisk w okolicy żołądka. Natomiast za tydzień oficjalnie kończył liceum… ale przed tym, a dokładniej mówiąc to jutro, musiał poprawić niemiecki, żeby gorsza ocena nie zaburzała jego nienagannego świadectwa. Aż pozazdrościł Wiktorowi, który poszedł na łatwiznę i jako drugi język wybrał sobie hiszpański, którym biegle posługiwała się cała rodzina. Ale nie, ego Denisa nie pozwoliło mu wybrać drogi na skróty. Czemu te trzy lata wcześniej to mu się wydawało dobrym pomysłem?! Niemiecki?! 
Przepłukał usta, przybliżył się do lutra i po krótkich oględzinach stwierdził, że nie musi się dziś golić. Dokończył zatem krótką toaletę i poczłapał z powrotem do pokoju, gdzie wygrzebał zwykłe jeansy i ciemnoszary podkoszulek. Na koniec założył skarpetki, rozłożył równo kołdrę na łóżku, a na koniec narzucił na nią miękki pled. Potem chwycił bluzę, telefon i plecak, a następnie skierował się na dół, już na półpiętrze po zapachu zgadując, że na śniadanie będą gofry.
Gdy zawitał do kuchni połączonej z jadalnią, powitała go mama, która nalewała kolejną porcję ciasta do gofrownicy, tata, który siedział przy stole, popijał kawę i czytał coś w telefonie oraz Ola, jego piętnastoletnia siostra, a zarazem najmłodsza z rodzeństwa, która wcinała już ze smakiem gofra. A, no i pies, o którego Denis mało się nie zabił, bo jakimś dziwnym trafem brązowej maści doberman zlał mu się z brązowymi panelami.
— Cholera, Moris! — syknął, w porę opierając się o krzesło, które uratowało go przed niechlubnym upadkiem.
— Uważaj, Mistrzu! — zawołał wesoło Marcel. — Nie chcemy przeczytać w mediach o morderczym dobermanie, który zabił nastolatka — zażartował, na co Denis przewrócił oczami. Jego poczucie humoru nadal się nie obudziło.
— Tu masz konfiturę malinową, jagodową, bitą śmietanę, świeże truskawki, a jak chcesz, to podam ci jeszcze syrop klonowy — wymieniła Alicja, nakładając synowi na talerz gorącego gofra.
— Nie trzeba — odmruknął zaspanym głosem i wziął słoiczek z konfiturą.
— Ada! Pospiesz się, bo nie zdążysz zjeść! — zawołała kobieta do drugiej z sióstr Denisa, która okupowała łazienkę na parterze. Podniesiony znienacka głos matki sprawił, że w chłopaku spiętrzyła się fala irytacji. Nie chodziło o mamę. Po prostu rano był cholernie podatny na wszelkie czynniki, które mogły go wyprowadzić z równowagi. 
— No to zje po drodze do szkoły, jaki problem? — zapytał Marcel, który z powrotem skupił się na telefonie.
— Po pierwsze, to niezdrowe, żeby jeść w pośpiechu, po drugie, powinniśmy jeść śniadania razem, a po trzecie odłóż ten telefon. Dopiero siódma, świat się nie skończy, jak nie będziesz wiedział na bieżąco, co się dzieje. — Alicja urządziła tyradę mężowi, na co ten uśmiechnął się tylko pod nosem, odłożył grzecznie urządzenie i rozłożył ręce w poddańczym geście, patrząc wymownie w stronę kobiety. 
— Już jestem! — zawołała Ada, która jak burza wypadła z łazienki, a następnie wpadła do kuchni i w tym samym tempie opadła na krzesło obok Denisa, co znowu spowodowało u niego skok ciśnienia. 
Kilka sekund potem kolejny z dobermanów podszedł do niego i położył pysk na stole, zaczynając węszyć, czy na talerzu nastolatka znajduje się coś smacznego.
— Dakota, na miejsce! — warknął na suczkę, która się oblizała i niechętnie oddaliła.
Kiedy tylko ją przegonił, poczuł, jak pod stołem trzecia bestia pcha mu łeb na kolana. 
Odetchnął ciężej i zagryzł kawałek gofra, głaszcząc jednocześnie Horusa po łbie. Postarał się odizolować swoją jeszcze nie do końca rozbudzoną głowę od tych wszystkich hałasów i wszechobecnego chaosu, które sprawiały, że jego dom codziennie od wczesnego poranka tętnił życiem.
— Wiktor! — Alicja przypomniała sobie o drugim z bliźniaków, na co Denis zareagował kolejnym głębokim oddechem.
— No idę, idę — odezwał się niemal natychmiast chłopak — i gościa prowadzę — dodał, będąc już w progu kuchni.
— Ooo!
— Oli! — rozległ się nagły entuzjazm.
— Czołem rodzino! — odparł przybyły.
Denis momentalnie się rozbudził. Jakby ktoś mu wylał kubeł zimnej wody na głowę. Zapomniał o całym swoim poirytowaniu spowodowanym niewyspaniem i mógł się tylko skupić na dudniącym sercu.
Opanuj się! — skarcił się w myślach.
— Wyglądasz jak… — zaczęła Alicja, kiedy dojrzała mężczyznę.
— Jakbym uciekł z psychiatryka? — dokończył za nią i uśmiechnął się szelmowsko, po czym zaczął się z wszystkimi witać, obchodząc stół. Marcelowi podał rękę, dzieciakom przybił żółwiki, a Alę poklepał pieszczotliwie po ramieniu. — Ma sens, bo tak też się czuję — dodał, po czym zatrzymał się przy dwóch dobermanach, które go zaatakowały, domagając się uwagi. Skupił się na nich na ułamek sekundy, a kiedy część członków rodziny Armińskich przestała chichotać, dodał: — Spałem trzy godziny i jadę z powrotem do Kołodna — wyjaśnił. — Aż zazdroszczę temu trupowi. On przynajmniej się wyśpi — rzucił ponurym żartem. 
— Mogą od was wymagać tak długiej służby? Przecież ty od miesiąca chodzisz jak po kokainie, wykończysz się — zmartwiła się Ala.
— Sen jest dla słabych — wtrącił Wiktor, za co uzyskał aprobujący śmiech Oliwiera.
— Siadaj, zjedz z nami — zachęciła żona Marcela.
— Nie, nie, dzięki — zaprzeczył szybko Francuz. — Miałem po drodze, więc stwierdziłem, że bezczelnie upomnę się o trochę kawy — powiedział swobodnie, po czym nonszalancko oparł się o kuchenny blat tuż za Denisem i wyciągnął dłoń z kubkiem.
— Wszyscy za dużo pracujecie — uznała Alicja, zabierając wymownie telefon, który jakimś sposobem ponownie znalazł się w dłoni Marcela i dopiero potem zabrała termiczny kubek policjanta i wlała tam świeżo zaparzoną, gorącą kawę.
— Właśnie przeczytałem, że znaleziono ciało tego Miklaszewskiego w lesie — odezwał się Marcel. 
— Taa, żeśmy łazili kilkanaście godzin i go szukali — odparł markotnie policjant.
— Samobójstwo? — dopytał najstarszy Armiński.
— Tak jakby, tylko że ktoś mu pomógł — uściślił komisarz.
— To straszne… — wtrąciła przejęta Alicja, co sprowokowało Francuza do powiedzenia czegoś wrednego.
— Ty uważaj, Marcel, jak się wałęsasz po tych lasach z psami. Jak wykitujesz, to ja cię szukał nie będę. Mam, kurwa, dosyć.
— Nawet tak nie mów! — Natychmiast doczekał się spodziewanej reakcji. 
— Postaram się umrzeć albo dać się zabić gdzieś na widoku — obiecał Marcel, na co Oli się wyszczerzył, a Alicja zmierzyła ich obydwu spojrzeniem pełnym wyrzutu. Doskonale wiedziała, że mężczyźni ją prowokują. Wykorzystywali jej nadmierną empatię i od niemal dwudziestu lat w przypływach czarnego humoru robili sobie z niej żarty. Z jednej strony przywykła, a z drugiej… przeszedł ją bardzo nieprzyjemny dreszcz na myśl o tym, że Marcelowi mogłoby się coś stać. Mimo wszystko postarała się, aby za wiele po sobie nie pokazać i nie dać ich satysfakcji.
— Udław się — powiedziała z promiennym, sztucznym uśmiechem i wręczyła Oliwierowi jego kubek. Ten również obdarował ją podobnym grymasem. 
— Dosypałaś mi czegoś? — zapytał z udawaną podejrzliwością.
— Pff — parsknęła tylko pod nosem, wracając do robienia gofrów, bo zauważyła, że Wiktor zjadłszy swoją porcję siedział zniecierpliwiony.
— Ej, Oli, jedziesz z nami na Mazury w majówkę? — zaoferował niespodziewanie Marcel.
— Jedziemy w majówkę na Mazury? — zdziwiła się Ola.
— Tak — potwierdził tylko rzeczowo jej tata.
— A kiedy ta decyzja zapadła? — zdziwił się zaniepokojony Denis. On już miał plany na majówkę. Miał zamiar robić ostatnie szlify przed maturą.
— Kto chce jechać na Mazury? — zapytał Marcel i podniósł wymownie rękę, powodując, że praktycznie wszyscy oprócz Denisa podnieśli swoje. — Teraz — odpowiedział następnie na pytanie syna, uśmiechając się przy tym zawadiacko.
— Jak demokratycznie — pochwalił Oliwier.
— Mój głos jest warty sześć — odparł nonszalancko Marcel, sugerując, że gdyby nikt się nie zgodził, to i tak stałoby się tak, jak on chce. Jego teoria jednak spotkała się z bardzo wymownym śmiechem Alicji.
— Jesteś uroczy — powiedziała dobrotliwie i pogłaskała go po karku. 
— Ej, coś sugerujesz? Ja tu jestem głową rodziny i…
— Tak, tak — przerwała mu szybko, udając, że bierze sobie te słowa do serca.
Oliwier obserwował tylko tę scenę z głupkowatym uśmiechem, po czym oderwał się od blatu, zaszedł Denisa od tyłu i zabrał mu z talerza na wpół zjedzonego gofra. Wyglądało na to, że chłopak nie zamierzał go kończyć. Ten w odpowiedzi odwrócił się i posłał osobliwe spojrzenie policjantowi, rzucając przy tym ciche „smacznego”, którego Francuz nie potrafił rozszyfrować. Nie był pewny, czy rzeczywiście to tylko kultura chłopaka, czy było to wypowiedziane w ironicznym tonie, przez to, że tak barbarzyńsko obrabował jego talerz. Nie żeby zamierzał się nad tym dłużej zastanawiać. Miał lepsze rzeczy do roboty niż rozbieranie na czynniki pierwsze zachowania jakiegoś nastolatka. 
— To wy się tu kłóćcie, a ja spadam. Na Mazury też się piszę, o ile dożyję. To cześć wszystkim! — rzucił entuzjastycznie na pożegnanie i opuścił dom Armińskich, mając nadzieję, że zostawiony w ich ogrodzie Tytan nie narobił za wiele szkód.  
***
W pół do ósmej wyjechali całą czwórką z rodzinnej Grabówki w stronę trzeciego liceum ogólnokształcącego w Białymstoku, od którego dzieliło ich około dziewięć kilometrów. Jeszcze rok temu do szkoły podwoziło ich któreś z rodziców, bo pomimo dosyć krótkiego dystansu podróż komunikacją miejską to był istny koszmar i wszyscy byli zgodni co do tego, że to bezsensowne, aby tracić czterdzieści minut na przejechanie niecałych dziesięciu kilometrów. Obecnie jednak obydwaj z braci dorobili się prawa jazdy i Marcel wpadł na pomysł, że kupi im samochód. Alicja była na początku sceptycznie nastawiona, obawiając się, że chłopaki mogą za bardzo wariować, ale jednak udowodnili matce, że potrafią być odpowiedzialnymi kierowcami. Tak więc stali się posiadaczami kilkuletniego, srebrnego Nissana Altimy, o którego wspólnie zobowiązali się dbać. Jedynym problemem bywały chwile, w których obydwaj potrzebowali samochodu i momentami bywało między nimi naprawdę gorąco, ale w głównej mierze wypracowali pewien grafik. Na przykład umówili się, że do szkoły będą jeździć na zmianę. Na początku miały obowiązywać tygodniowe zmiany, ale wystarczył pierwszy tydzień, w trakcie którego wpadł dzień wolny i wojna była gotowa. Zatem codziennie zmiany były bezpieczniejsze.
Dzisiaj była kolej Wiktora, przez co Denis wlepił wzrok w okno i pozwolił sobie na chwilę hibernacji, zamykając się na rozmowę, jaka toczyła się pomiędzy jego siostrami z tyłu i podsłuchującego ich Wiktora. I kiedy tak pozwolił, żeby totalnie przypadkowe myśli i wspomnienia przeszywały jego umysł, coś do niego dotarło. 
Rozmyślał właśnie nad tym, jak wykręcić się od tego rodzinnego wyjazdu na działkę na Mazurach, żeby móc się pouczyć. Nigdy nie uważał się za jakiegoś kujona — wręcz przeciwnie, miał tyle zajęć, że na naukę poświęcał zaskakująco niewiele czasu, ale mimo wszystko dobrze się uczył. Nie był nadgorliwy i nie twierdził, że musiał wiedzieć wszystko, ale jednak uważał, że matura to naprawdę dobry powód, aby przycisnąć i na te ostatnie trzy tygodnie odpuścić sobie wszystkie zbędne zapychacze czasu. Niby zawsze mógł zabrać ze sobą jakieś podręczniki, aby móc pouczyć się na łonie natury… ale już on widział, jakby się uczył. 
Ale w ułamek sekundy zmienił zdanie.
Przypomniał sobie Oliwiera, który wpadł rano bez zapowiedzi i mimo wyraźnego zmęczenia uśmiechał się tak pięknie i żartował jak zwykle i ukradł mu gofra i… i powiedział, że chętnie się z nimi wybierze. 
Aż się wyprostował, kiedy to w niego uderzyło. Nagle poczuł zalewające go gorąco i jeszcze bardziej odwrócił twarz w stronę okna, żeby nie było widać, jak jego twarz robi się czerwona. 
Nie mógł przepuścić takiej okazji!
Oliwiera widywał w ostatnim czasie cholernie rzadko. Ten od paru miesięcy zdawał się mieć gorący okres w pracy, przez co raczej spotykał się z ojcem Denisa gdzieś na mieście, do ich domu wpadał raz na dwa czy trzy tygodnie, a jak przychodził na trening do Oriona, to też zazwyczaj rano, kiedy Denis akurat był w szkole. Zatem chłopak widywał go raz na tydzień, do tego zazwyczaj przelotnie i to go trochę dołowało.
Podskórnie wiedział, że to głupie i na zawsze pozostanie tylko w sferze jego marzeń, ale nic nie mógł na to poradzić. Czasami po prostu odseparowywał się od rzeczywistości i pozwalał swojej fantazji przez kilka chwil na dziki galop. W takich momentach wszelkie przeszkody nie miały znaczenia. Ani to, że Oliwier był od niego dwa razy starszy, ani to, że by najlepszym przyjacielem jego ojca, ani to… że był zajęty.
Ale zaraz schodził na ziemię i szybko w niego uderzało, że jest tylko głupim nastolatkiem, beznadziejnie zauroczonym w facecie, który nigdy nie spojrzałby na niego w ten sposób. Jednak mimo wszystko lubił się torturować. Specjalnie prowokował okazje, żeby jak najczęściej widzieć Francuza, żeby znajdować się jak najbliżej niego, by móc go przypadkowo dotykać i wdychać jego zapach…
— Ej, to spróbujesz podpatrzeć, jakie pytania były na poprawie? — zagadał go Wiktor, wybudzając go brutalnie z letargu.
— No spoko. Powiem Karolowi, żeby zapisał na kartce pytania — przytaknął, widząc jak twarz jego brata opanowuje widoczna ulga. 
Chodzili do różnych klas. Denis do biologiczno-chemicznej, a Wiktor do fizyczno-informatyczno-matematycznej i ten drugi miał dziś poprawiać ocenę z biologii u nauczycielki, która była wychowawczynią Denisa. Tak się składało, że starszy z bliźniaków zaczynał dziś od biologii i kilka osób z jego klasy również miało poprawiać oceny, więc Wiktor liczył, że profesor Strzałkowska da jego klasie te same pytania, co zdarzało się w przeszłości. 
— Dobra, to ja wrócę dziś z mamą, tak że na mnie nie czekajcie — obwieściła Ola, kiedy Wiktor wypuścił ją nieopodal gimnazjum, do którego niegdyś wszyscy uczęszczali. Teraz wszyscy chodzili do tego samego liceum, pod które po dwóch minutach podjechali. 
— Ja kończę o czternastej dwadzieścia, więc nie zapomnijcie o mnie — przypomniała żartobliwie Ada… bo raz czy dwa Wiktorowi faktycznie zdarzyło się, że przez nieuwagę na nią nie zaczekał. 
— Hej, przecież zawróciłem — rzucił obronnie Wiktor, po czym we trójkę ruszyli do wejścia. Po zaliczeniu szatni wszyscy rozeszli się w różne strony. Ada zaczynała od wychowania fizycznego, więc poszła prosto na salę gimnastyczną, Wiktor miał na parterze geografię, a Denis biologię na pierwszym piętrze.
Wchodząc po schodach Armiński znowu poczuł to dziwne nostalgiczne uczucie. Towarzyszyło mu ono mniej więcej od początku kwietnia i wzmagało się z każdym dniem. Raczej zawsze uważał, że nie był przesadnie ckliwy i nie przywiązywał się do miejsc, to jednak zaczynało do niego docierać, że to jeden z ostatnich razów, kiedy przechodzi tymi korytarzami, kiedy spotyka tych samych ludzi i… to się więcej nie powtórzy. 
Tak samo jak nie powtórzy się to, że wróci tu po wakacjach, po lekcjach będzie chodził na jiu jitsu do klubu sportowego, który prowadził jego ojciec, nie będzie spotykał się z kumplami... za to będzie musiał wyprowadzić się do kompletnie obcego miasta, kompletnie sam. Ta przygoda zwana powszechnie studiami również brzmiała ekscytująco, jednak póki co bardziej przerażała Denisa niż go motywowała. 
Jego głupie myśli, których naprawdę zaczynał mieć dosyć, na szczęście zostały szybko rozwiane, kiedy dotarł pod swoją klasę i dołączył do głupkowato śmiejących się kumpli. 
— O, Denis, dobrze, że już jesteś, bo musisz rozstrzygnąć arcyważny spór — zaczął rozgorączkowanym tonem Albert, kiedy tylko zauważył Armińskiego.
— Aż boję się zapytać… no ale wal — powiedział, udając, że ciężko wzdycha. Mentalnie przygotował się na coś ekstremalnie głupiego.
— Załóżmy, że pojawia się ultra olbrzym, który postanawia zagrać w golfa Ziemią — zaczął od przedstawienia teorii Mati, drugi z najlepszych kumpli Denisa, a ten tylko wymownie ściągnął usta w wąską linię. Nie przeliczył się co do głupoty. — I teraz pytanie. Jak pierdolnie w nas swoim kosmicznym, golfowym kijem, to rozpadniemy się w pył, czy polecimy na drugi koniec galaktyki? — zapytał całkowicie serio i skupił się uważnie na przybyłym przyjacielu.
Denis w pierwszej chwili zaniemówił, nie wiedząc, czy ma wybuchnąć śmiechem, czy co, ale przyłapał się na tym, że tylko spogląda to na jednego, to na drugiego i… autentycznie zastanawia się nad odpowiedzią. 
— Rozpadniemy się — zawyrokował.
— Tak! — wykrzyknął zwycięsko Albert, zaciskając przy tym pięść.
— No jak?! — zapytał oburzony Mateusz, bo najwyraźniej miał odmienną wizję tej kosmicznej katastrofy.
— To teraz ja mam pytanie — przerwał Denis, kiedy jego kumple zaczęli się na nowo między sobą spierać. Gdy skupił na sobie ich uwagę, zapytał: — Mamy po dziewięć czy dziewiętnaście lat?
— Stary, niektóre pytania są ponadczasowe — próbował go zapewnić Albert. — To może brzmi dziecinnie, ale przecież my w rzeczywistości poruszamy ważne kwestie z zakresu fizyki kwantowej — wyjaśnił dumnie.
Denis zachichotał rozbawiony, nawet nie wiedząc, jak ma się z tym kłócić, ale kilka chwil potem mina mu zrzedła, kiedy kątem oka zauważył, jak korytarz przemierza pewna osoba i zbliża się w jego stronę. Spanikowany przedarł się przez dwójkę swoich przyjaciół i podszedł do nieco większej grupy osób, które również chodziły do jego klasy, mając nadzieję, że wmiesza się w tłum.
— Ej, Karol, spiszesz pytania, jakie będziecie mieć? Bo Wiktor ma potem biolę i liczy, że będzie to samo — powiedział przyjaznym tonem, udając, że szalenie interesuje go odpowiedź, kiedy w rzeczywistości udawał, że wcale nie zauważa spojrzenia, jakim obdarował go przechodzący obok chłopak. 
— Spoczko — zgodził się natychmiast Karol, na co Denis odpowiedział mu nieco wymuszonym uśmiechem i wrócił do dwóch kumpli, który patrzyli na niego nieco podejrzliwie.
— No co? — zapytał niewinnie.
— Nic — odparł tym samym tonem Albert, wzruszając ramionami i udając, że wcale nie wie, co się właściwie wydarzyło.
Jeszcze tylko tydzień — pocieszył się w myślach Denis, znajdując choć jeden plus tego, że właśnie kończył etap życia pod tytułem „edukacja”. W końcu czy było coś bardziej niezręcznego od udawania, że nie zna chłopaka, który miesiąc wcześniej na osiemnastce koleżanki mu obciągnął? 
_______________

Czołem!
Jest niedziela, tuż po osiemnastej... jak za starych dobrych czasów, nie? :D
Muszę przyznać, że póki co jestem optymistycznie nastawiona, bo rozdział napisałam wręcz błyskawicznie i postaram się wrócić do mojej niedzielnej rutyny, aczkolwiek na nic się nie nastawiajcie, bo nie obiecuję, że nie wydarzy się sytuacja, w które będziecie musieli na rozdział poczekać miesiąc (żeby nie było, zawsze możecie zmotywować mnie komentarzami, to się wydaje banalne, ale działa jak nic innego :).

Przejdźmy jednak do sedna.
Otóż niezmiernie miło mi jest wystartować z Francuskim pieskiem (wiecie Francuz, policjant :D), na którego pomysł zrodził mi się, kiedy jeszcze pisałam Osobliwość. Tak że już pewnie się zorientowaliście, że pojawienie się bohaterów wtedy nie było przypadkowe i kiedy część z Was pisała, że bardzo chciałaby poczytać o losach Francuza, on już dawno miał zaklepaną oddzielną historię. :D
Właśnie, jego zdążyliście nieco poznać - od zawodowej strony. Natomiast na temat Denisa posiadaliście jedynie szczątkowe informacje, które były suchymi faktami. W końcu nadszedł ten dzień, w którym mogę zacząć odkrywać przed Wami jego tajemnice, a zapewniam - trochę ich ma. :)
Jak widać zastaliśmy go w takim momencie życia, gdzie jest trochę zestresowany i przytłoczony, bo w końcu czekają go duże zmiany, ale myślę, że może Was jeszcze zaskoczyć. W końcu z ostatnich zdań wynika, że to w sumie niezłe ziółko. :D
Pewnie zastanawiacie się, czy pojawią się tu już Wam dobrze znane postacie i moja odpowiedź brzmi:... nie wiem. Na pewno będę chciała się odciąć od tego swoistego uniwersum i nie spodziewajcie się, że któryś z głównych bohaterów Sezonu czy Osobliwości będzie miał tu jakiś duży udział, tak jak Oliwier w Sezonie czy Igor w Osobliwości. Może któryś z chłopaków mignie w którymś z rozdziałów, ale będzie to wtedy małe cameo, a nie coś znaczącego.
Niemniej wypatrujcie nowych postaci, bo może się okazać, że potem któraś z nich dostanie swoją historię, aczkolwiek na ten moment muszę przyznać, że nie mam zaplanowanego żadnego opowiadania - oczywiście żadnego konkretnego, bo pomysłów mam tysiące. 

Informacja dla osób, które zawitały tu po raz pierwszy:
Możecie spokojnie czytać Francuskiego pieska bez czytania moich poprzednich opowiadań. Owszem, niektórzy bohaterowie już nieco odkryli swoje karty w innych historiach, ale zapewniam, że czytając tylko ten tekst nic Was nie ominie.

Na koniec, żeby Was jakoś zachęcić do pozostawienia po sobie kilku słów: może macie ochotę pobawić się we wróżki? :D 
Ja wiem, że w zasadzie to nic nie wiadomo i nic konkretnego się nie wydarzyło, ale Wasze teorie to zawsze najlepsza rozrywka. I pomyślcie o tej satysfakcji, jak się okaże, że coś zgadliście. :)

To chyba tyle, kolejny rozdział również postaram się dodać w kolejną niedzielę, ale to tylko przybliżony termin i różnie się może zdarzyć. 

16 komentarzy:

  1. Od razu z jednego opowiadania, przeskakuję na kolejne xD Po prostu po skończeniu Sezonu mam chyba jakiś wewnętrzny niedobór czegoś od Ciebie, tak że liczę na to, ze wena będzie się Ciebie trzymała xD
    Generalnie nie znam jeszcze historii tych postaci z Osobliwości, ale teraz się tak zastanawiam, czy przypadkiem nie narobię sobie jakichś spoilerów, jak przeczytam w międzyczasie Osobliwość?
    I kocham ten tytuł! Jest tak subtelny i komiczny przy tym, że po prostu... Kocham.
    I ogółem jestem bardzo ciekawa postaci Oliwiera, bo trochę go już prezentowałaś w Sezonie, ale to jednak nie to samo. I w sumie Denis też mnie zaintrygował. Generalnie, stawiam, że do czegoś między nimi dojdzie, ale do czego...?
    Po pierwszym rozdziale trochę ciężko spekulować, ale za to mogę (znów) subtelnie zasugerować, że opowiadania lepiej się czyta, kiedy mają szczęśliwe zakończenia xD
    Czekam na więcej, weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awww, jaki miło ♥
      Mam nadzieję, że zaspokoiłam chwilowo Twój "apetyt" na czytanie. :D
      Nie, nie narobisz sobie spoilerów, czytając Osobliwość. Zarówno Oliwier jak i Denis pojawili się w dwóch scenach, kompletnie wyrwanych z kontekstu. Największy udział w Osobliwości miał Marcel, ale też pojawiał się tylko z kontekście zawodowym i nie wchodziłam w szczegóły rodziny Armińskich. Tak że czytaj spokojnie. :)
      Ach, super, że tytuł Ci się podoba. Początkowo był roboczy, ale przez ten cały czas nie przyszło mi do głowy nic lepszego, aż doszłam do wniosku, że najlepsze rozwiązanie mam przed nosem. :)
      Hahahha, postaram się wziąć Twoją sugestię do serca. :D
      Dzięki i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej. Powiem ci że nie mogę doczekać się już następnego rozdziału. Nie mam pojęcia co dla nich szykujesz ale coś czuję że Denis da do wiwatu Francuzowi .także życzę dużo weny i czasu na pisanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Bardzo mnie to cieszy i już nawet zaczęłam pisać kolejny rozdział, tak że jest duża szansa, że pojawi się zgodnie z planem. :)
      Ech, czuję, że cokolwiek bym nie napisała, to coś zaspoileruję, więc powiem tylko, że z pewnością dostarczę obydwu bohaterom sporo atrakcji. :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Mówiłam Ci tysiąc razy, że te poczwórne budziki są psu na budę :D I po co Ty tak dręczysz jeszcze tego biednego Denisa, już nie wystarczy Ci własny ból wstawania? To pewnie od tego przebudzikowywania w końcu budzik Ci się zepsuł ;P

    No dobra, chciałam zacząć żartem, teraz będzie już o opowiadaniu 😉

    Na francuskiego pieska czekałam już bardzo, bardzo długo, o czym doskonale wiesz. Właściwie czekałam na niego chyba jeszcze zanim się dowiedziałam, że ma powstać, jak czytałam jakieś tam wzmianki w Osobliwości o tej dwójce i coś mi świtało. Już wtedy miałam piękną wizję ich zakazanego romansu, dlatego wyobraźcie sobie mój kwik kiedy się dowiedziałam, że historia naprawdę powstanie.

    W ogóle zaczynając od początku, jeszcze raz chciałam Ci pogratulować tytułu. Jest cudowny. Gra słów na najwyższym poziomie, a do tego taki psotny pomysł. Naprawdę mnie to cieszy, bo sama wiesz jak bardzo uwielbiam żarty tego typu 😊 Jeszcze powiem kilka słów o okładce, że cieszę się, że jednak zostałaś przy tej, bo fajna jest. Pasuje do Ciebie i do Twojego stylu i naprawę szacun, że coś takiego sama zrobiłaś <3 Ja co najwyżej potrafię zmieniać kształt czcionki na grafice :D

    To teraz o samym rozdziale. Był taki sielski i przeładowany poczuciem humoru, w najlepszym, chropowatym wydaniu. Minęło kilka dni, a ja ciągle wracam myślami do jego klimatu, do rodziny Denisa i tego zamieszania u nich w domu, do Oliego i tego jak swobodnie się tam czuł i do psów, bo mam wrażenie, że pisałaś je trochę na podstawie mojej Peppy i tego jak Ci ciągle właziła na kolana jak jadłaś i co chwile ktoś krzyczał „na miejsce Peppa” ;D Chociaż miałam jednak nadzieję, że Marcel trochę lepiej wyszkolił te swoje psy niż ja mojego :D

    W ogóle tak sobie myślę, że tym razem miał być zwykły romans ale i tak Ci nie wyjdzie, bo już pierwsza scena jest taka mocno policyjna i zapewne zgodna z tym jak to naprawę wygląda. I przeładowana czarnym poczuciem humoru. Ten wieszak <3 buahahah No ale to co chcę powiedzieć – masz swój styl. Bardzo unikatowy, specyficzny, poparty mnóstwem cudnych szczegółów, w klimacie przestępczo-policyjnym i najbardziej wciągający na świecie. Nawet jeżeli ma być tylko tłem dla właściwiej historii i tak jest tak charakterystycznie zarysowany i widoczny <3 Nie zmieniaj tego nigdy 😊

    No i ofc kocham już Oliego, kochałam już w Osobliwości, te jego jedno oko niebieskie drugie zielone. Jak nie kochać? :D Bardzo się jaram tą historią. W ogóle jaram się też Denisem i tym jak się będzie musiał umęczyć, że poderwać swojego… wujka. Bo czego byś mi nie mówiła, to ja to tak właśnie widzę :D

    Nie mogę się już doczekać dalszych części i bardzo mocno trzymam kciuki za Twoją niedzielną rutynę i wenę <3

    Naru

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pff,teraz ustawiam pięć i jest okej. :P

      Ach, pamiętam te nasze pierwsze, jeszcze kulturalne, rozmowy i to że byłam mega zaintrygowana, kiedy zapytałaś, czy planuję coś o nich napisać. W Osobliwości naprawdę wydawało mi się, że zawarłam szczątkowe informację, a tu proszę, rozpracowałaś mnie raz dwa. :D
      Swoją drogą to niesamowite, patrz jak zleciało - wtedy to nawet ja nie byłam pewna czy wytrwam w pisaniu, a tu jedziemy z Pieskiem. :D

      Ach no tak, czuj, że miałaś wkład w ten tytuł, bo jak pamiętasz na początku nie byłam do niego w 100% przekonana, ale ostatecznie po usłyszeniu akceptacji doszłam do wniosku, że to faktycznie w moim stylu no i tak już zostało. :) Co do okładki to w zasadzie pare minut klikania w canvie i "samo wyszło", tak że nad nią się akurat nie natrudziłam. :D

      Długo się zastanawiałam jak zacząć, bo niby wiem, co się będzie działo i w którą stronę skieruję historię, ale jednak ten początek był mglisty, co pewnie sama pamiętasz, bo już raz napisałam pierwszy rozdział i nie był on najlepszy. Teraz, po napisaniu go od nowa, bardziej mi się podoba, ale uznałam, że nie może zabraknąć tego chaosu rodzinnego, bo jednak rodzina Denisa będzie tu ważnym wątkiem, a przedstawienie ich w takiej życiowej, zwyczajnej ale jednak zakręconej sytuacji chyba ma sens.
      A psy... no myślę, że jednak Twoja Peppa mogłaby obdarować entuzjazmem wszystkie dobermany Marcela... i jeszcze Tytana Oliwiera :D

      Tak czytam o tym romansie i... pewnie masz rację. :D
      Choć raczej na pewno nie będzie aż takiej jazdy bez trzymanki jak w Sezonie, to pewnie mimo wszystko poczuję potrzebę wprowadzenia trochę adrenaliny i w efekcie zorganizuję jakąś intrygę. :D

      Cóż, ja też mam słabość do Oliwiera i widzę w nim duży potencjał na zostanie moją ulubioną postacią do pisania, bo jak wiesz, ma on swój rzeczywisty odpowiednik, a to dosyć silny bodziec. :D
      Co do tego wujka to się nie wypowiem, bo to brzmi tragicznie. xD No ale niestety takie fakty. :D Ale Denisowi chyba nie za bardzo to przeszkadza. :D

      Dziękuję!

      Usuń
  4. To miła środa, mam nadzieję na dużo dobrej zabawy. Jeli wszystkim będzie dopisywać poczucie humoru:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bałam się, że to będzie o kimś innym (nie pamiętam imienia) xD Dlatego dotarłam tu dopiero teraz. I jest super :)
    Szczerze powiedziawszy pogubiłam się kto kiedy mówi haha na tym śniadaniu było stanowczo zbyt dużo ludzi jak na moją możliwość skupienia się XD Chyba będę musiała to przeczytać jeszcze raz za jakiś czas, jak już skojarzę postacie :d
    Facet bawiący się z psem przy trupie the best :x
    Czekam :))
    Weny, czasu i chęci
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak?
      Koniecznie sobie w takim razie przypomnij, bo mnie strasznie zaciekawiłaś. :D
      Taki był w sumie plan, by wrzucić zaspanego Denisa w ten harmider, ale mimo wszystko mam nadzieję, że nie wyszło aż tak chaotycznie i mniej więcej się połapałaś. :)
      Dzięki i również pozdrawiam!

      Usuń
  6. Chyba jestem w stanie wyobrazić sobie wszystkie twoje postacie, we wszystkich możliwych połączeniach oprócz Oliwera z Denisem. No dobra - Oliwera z kimkolwiek. Dla mnie to jest ta typowa, szalona postać, która nie potrzebuje innych ludzi wokół, a jedynie siebie i swojej pasji/pracy. No ale jestem ciekawa co z tego wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... trochę tak jest z tym Oliwierem, że jest samowystarczalny. No i kto wie, może faktycznie do końca nie będzie nikogo potrzebował, a zauroczenie Denisa minie. :)

      Usuń
  7. A ja się ogromnie cieszę że to właśnie Oli jest bohaterem tego opowiadania bo zawsze uwielbiałam fragmenty z Nim, tylko tak troszeczkę uwiera mnie ta ciut za duża różnica wieku między nimi, bo Oliwier to do tej pory to raczej dał się poznać jako taki dobry wujaszek, a z tego co zrozumiałam z tego początkowego opisu to bliżej mu będzie do takiego ... Christiana Greya �� ale to nawet by mi pasowały do Niego takie ostrzejsze klimaty��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko, ostatnie co bym pomyślała w kontekście Oliwiera, to że jest podobny w pewnym sensie do Greya. :D
      Rozumiem, że chodziło Ci bardziej o usposobienie, bo to chyba oczywiste, że to opowiadanie nie będzie pornosem, ale nadal... w każdym razie, moi czytelnicy nadal nie przestają mnie zaskakiwać i to jak różnie postrzegają pewne kwestie jest niesamowite. :)
      Jestem ciekawa, jakie będzie Twoje zdanie po jakichś 20 rozdziałach. :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Może nie do końca to jest trafne porównanie na pewno nie posądzałabym Oliwiera o jakieś "skrzywienie" jak w przypadku Greya ale takie ostrzejsze klimaty w zdrowych granicach jakoś mi do niego bardzo pasują...w końcu kajdanki ma z przydziału hihi

      Usuń
  8. Hejka,
    cudownie, Denisa już polubiłam, och łącze się z nim w bólu z tym wczesnym wstawaniem... ;) ale Olivier też ma swój urok taki sarkastyczny... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń