9 maja 2020

Francuski piesek 2: Rozdział 1

Patologia z podlaskiego podwórka

1 października 2018
Nawet nie zdążył po raz pierwszy przekroczyć progu uczelni, a już zaczął się obawiać, że oprócz walki z kolokwiami, egzaminami i innymi zaliczeniami, będzie musiał też walczyć z… alkoholizmem. 
Nie poznawał się. Jeszcze dwa tygodnie temu był spokojnym chłopakiem, który skrupulatnie przygotowywał się do rozpoczęcia kolejnego etapu nauki; szukał w Internecie przydatnych pomocy naukowych, za zarobione w Orionie pieniądze wymienił laptopa na nowszego i bardziej przyjaznego do tachania go na zajęcia, rozglądał się za lokalnymi klubami sportów walki, by być może w którymś z nich nieco dorobić i jednocześnie nie zaprzepaszczać lat treningów… Tymczasem był w
Warszawie raptem od tygodnia i zdążył trzy razy oddać się, nazwijmy to — ryzykownym praktykom seksualnym — dwa razy wylądował na mocno zakrapianej imprezie z kompletnie obcymi ludźmi, trzy razy się przez to wszystko porzygał, a jakby tego było mało, to właśnie spóźniał się na swój pierwszy w życiu wykład.
A to wszystko było oczywiście winą Wiktora! Gdyby nie jego brat, Denis nadal trzymałby się swojego planu i miał poczucie, że wypełnia swoją misję. Tymczasem musiał walczyć nie tylko ze swoim bliźniakiem, który umiejętnie go podpuszczał i manipulował, ale także ze swoją fatalnie słabą silną wolą.
Dobrze, że wcześniej zapoznał się z trasą dojazdu na swój wydział, bo gdyby tego nie zrobił, to istniało spore ryzyko, że dzisiaj by tam w ogóle nie dotarł. Zresztą to i tak był cud, że zmotywował się do wstania na zajęcia o ósmej rano, kiedy pił do drugiej w nocy, spał trzy godziny i właśnie przeżywał kaca życia. Albo dopiero robił się konkretnie najebany. Nie był pewien.
Błagam, nie zrzygaj się — zaapelował do swojego żołądka, kiedy autobus gwałtowniej zahamował, gdyż nie zdążył przedrzeć się przez skrzyżowanie i musiał zatrzymać się na czerwonym świetle.
Zacisnął zęby, skupił się na równomiernym oddychaniu i jakimś cudem udało mu się przeżyć podróż. Następnie pędem wyrwał w kierunku auli, na której miał mieć wykład, ale jak zobaczył na telefonie, że jest już dziesięć po ósmej, stwierdził, że to bez sensu.
Dobra, olej to. Przecież to tylko pierwszy wykład. Nie wywalą cię, bo spóźniłeś się parę minut pierwszego dnia — spróbował się pocieszyć, starając sobie wyobrazić, jak do tego podszedłby Wiktor… jednak niezbyt zadziałało, bo pomimo iż brat był jego dzielnym kompanem zeszłej nocy, to swoje zajęcia zaczynał dopiero o trzynastej, więc miał szansę choć minimalnie doprowadzić się do porządku.
Wreszcie udało mu się dotrzeć pod aulę, po drodze zahaczając o automat, gdzie kupił wodę, bo oczywiście wychodząc z domu o niej zapomniał. Na korytarzu przed wejściem było pusto, a ze środka dochodził głos, najpewniej profesora, który wygłaszał wykład.
Denis odetchnął głębiej, próbując zebrać w sobie motywację, by wejść, choć o dziwo stres związany z niejakim ośmieszeniem czy tym, co inni powiedzą, był jednym z jego ostatnich zmartwień. Obecnie jedynym jego życzeniem było, by po prostu przetrwać i nie umrzeć.
Nacisnął na klamkę ciężkich, drewnianych dwuskrzydłowych drzwi i aż się skrzywił, gdy te skrzypnęły niemiłosiernie. Nie było już odwrotu, więc nieznacznie je uchylił i jego oczom ukazała się ogromna sala wypełniona praktycznie po brzegi studentami, z których część właśnie zerknęła na niego z zaciekawieniem. Z pokerową miną wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi — które nie omieszkały kolejny raz majestatycznie zaskrzypieć — a potem rozejrzał się kontrolnie i ruszył do pierwszego wolnego miejsca, jakie zauważył. Na szczęście znajdowało się na skraju rzędu, więc nie musiał dodatkowo przepychać się między innymi ludźmi i robić przy tym dodatkowego rabanu.
Nim zdążył zająć wypatrzone siedzenie, na jego nieszczęście prowadzący skupił na nim uwagę.
— Widzę, że niektórzy mają źle ustawiony zegarek — rzucił złośliwie, co skutecznie… podkurwiło Denisa. I to w trybie natychmiastowym. Okej, spóźnił się, ale nie trzeba było go teraz za to stawiać na świeczniku. Nie był w nastroju na takie zagrywki.
— Przepraszam za spóźnienie — odpowiedział stanowczo, brzmiąc o wiele bardziej bojowo niż planował, a potem po prostu usiadł, wyjął z torby laptopa i go otworzył.
— No cóż, jest was tu prawie dwieście pięćdziesiąt, a już w trakcie pierwszego wykładu można zacząć spekulować, kto nie dotrwa do końca semestru — bąknął jeszcze ze cynicznym uśmieszkiem profesor, na co Denis zmrużył oczy i ściągnął brwi, a potem bez kompletnie żadnego zastanowienia rzucił:
— Mam przepraszać na kolanach, czy co?
Na sali zapanowała przejmująca cisza.
— To nie podstawówka. Nie będę tutaj tolerował takich odzywek — żachnął mężczyzna, kiedy tylko dotarło do niego, jak odezwał się do niego student.
— No właśnie. To nie podstawówka, dlatego proszę zostawić mi martwienie się, czy dotrwam do następnego semestru, czy nie — odpyskował Armiński.
— Jak państwo widzicie, kultura to nie jest coś, co każdy wyniósł z domu — zwrócił się do ogółu studentów mężczyzna, ale Denis postanowił już to olać. Okej, on tu był panem, a Armiński zwykłym szeregowcem. Nie miał szans wygrać tej dyskusji. Niech będzie, że jest niekulturalny.
Odpalił edytor tekstu i zapisał temat widniejący na slajdzie, już demonizując w głowie każdy kolejny poniedziałek, który w tym semestrze planowo miał zaczynać zawsze o ósmej od wykładu z biofizyki. Nagle przypomniał sobie historię, którą jakiś czas temu przedstawił mu Oliwier i zaczął rozumieć motywy dziewczyny, która urządziła sobie strzelaninę w szkole, bo jak stwierdziła „nie lubi poniedziałków”. Nagle to przestało brzmieć jak durny powód.
Słuchając jednym uchem wykładowcy, który póki co nadal omawiał warunki zaliczenia swojego przedmiotu, włączył plan, by upewnić się, że dobrze zapamiętał, co go jeszcze dzisiaj czekało. Anatomia zwierząt bezpośrednio po wykładzie, potem dwugodzinne okienko i łacina. Tak, poniedziałki zdecydowanie nie dawały powodów, aby je polubić. Zresztą wtorek według planu nie prezentował się o wiele lepiej. Najlepiej wypadały czwartek i piątek. W obydwa te dni Denis kończył wcześniej, a dodatkowo w piątek miał mieć same wykłady, zatem koniec końców na szczęście było w tym wszystkim coś pozytywnego.
Jako że przegapił połowę pierwszej godziny wykładu, nim się nie obejrzał, nadeszła przerwa. Na auli momentalnie zapanował rozgardiasz, gdyż większość studentów zaczęła między sobą dyskutować, a to niestety bardzo źle wpływało na samopoczucie Armińskiego, który właśnie odkrył, że zaczyna doskwierać mu ból głowy. Zatrzasnął klapę laptopa i wstał, opuszczając w pośpiechu pomieszczenie z butelką wody, by odizolować się od tego gwaru i jednocześnie odetchnąć trochę świeższym powietrzem. Z ulgą odkrył, że okno na korytarzu było otwarte, zatem podszedł do parapetu, wyglądając na zewnątrz z umiarkowanym zaciekawieniem.
Kilka innych osób poszło w jego ślady, przez co i na korytarzu zrobiło się nieco bardziej tłoczno, ale starał się nie zwracać na nie uwagi. To było całkiem zabawne, bo jeszcze przed przeprowadzką delikatnie panikował, że nikogo nie pozna albo że nikt go nie polubi…a tymczasem w ogóle nie wykazywał żadnej inicjatywy i co więcej, nic go w tej chwili nie mogło mniej obchodzić od nawiązywania kontaktów towarzyskich. Kac życia w połączeniu z wczesną pobudką i widmem długiego dnia na uczelni zdecydowanie nie zachęcał, aby chociaż stwarzać pozory, że jest zainteresowany, tym co się wokół niego dzieje. Trudno, najwyżej będzie tym dziwnym, introwertycznym typem, który wiecznie jest sam.
Tak naprawdę to była jego druga szansa. W piątek odbyła się uroczysta inauguracja roku akademickiego i z grupy facebookowej wiedział, że potem studenci wybierali się razem na miasto, aby się jakoś zintegrować. Początkowo Denis miał plan, aby do nich dołączyć, ale właśnie dokładnie to samo działo się na wydziale u Wiktora i ostatecznie brat przekonał go, aby wpierw poszli narozrabiać trochę w okolicy Uniwersytetu Warszawskiego, a dopiero potem dołączyć do ludzi z wety na Ursynowie… tyle że tak się zaczęli integrować z nowymi znajomymi Wiktora, że nie starczyło im czasu — ani trzeźwości — by zmienić lokalizację. Więc w zasadzie to Denis już poznał jakichś tam ludzi — choć nie zapamiętał ani jednego imienia — i koniec końców nie powinien mieć do siebie pretensji, że tak kiepsko wyszło mu wkręcanie się w swoje własne studenckie środowisko. Śladowe wyrzuty sumienia zagłuszył w sobotę, gdy trochę odespał, bo cały wieczór relaksował się pod Mariuszem… zresztą już trzeci raz w przeciągu ostatniego tygodnia. A w niedzielę Wiktor znowu go wyciągnął na jakąś libację i takim sposobem dotrwał do tego poniedziałkowego poranka.
Nawet się nie obejrzał, a wypił cały zapas wody i od razu zapaliła mu się czerwona lampka, że nie przeżyje kolejnej godziny o suchym pysku, zatem czym prędzej podszedł do automatu, by kupić jeszcze butelkę i gdy już miał wracać do swojej miejscówki, odkrył, że rozgościły się tam dwie dziewczyny. Odetchnął głęboko z zawodem i ustał pod oknem bliżej wejścia do auli, przyglądając się im z braku ciekawszego zajęcia. Może i był gejem, ale potrafił doceniać urodę kobiet, a gdy patrzył na te dziewczyny, nie mógł dojść do innego wniosku, niż że było na co popatrzeć. Jedna z nich miała długie, gęste i niesamowicie lśniące włosy w jasnorudym kolorze, była wysoka, szczupła, a na jej nosie leżały duże okulary z czarnymi oprawkami w kocim kształcie. Druga z nich wyróżniała się jeszcze bardziej. Była absolutnie przepiękną Mulatką, nieco niższą od koleżanki, z potężnym, jasnobrązowym afro i z daleka czarowała promiennym uśmiechem.
Denis oderwał od nich wzrok, kiedy zawibrował jego telefon. Z umiarkowanym zainteresowaniem sprawdził powiadomienie, ale nie było to nic ciekawego, więc schował urządzenie z powrotem do kieszeni i kontynuował rozglądanie się, wcale nie czując się źle z faktem, że nikt go nie zaczepia i nie próbuje nawiązać kontaktu. Marzył w tej chwili bowiem jedynie o tym, by wrócić do mieszkania i rzucić się do łóżka. 
Ewidentnie wszechświat miał dla niego inny plan.
Na jego kierunku znajdowało się blisko dwustu pięćdziesięciu studentów i z pozoru w tak licznej grupie łatwiej było zachować anonimowość i zatuszować ewentualne wpadki. Denis był przekonany, że skoro studia były dobrowolne, to ludzie wybierali się na nie z własnej woli i dla siebie, a przez to sami musieli troszczyć się o własny biznes i nie interesowało ich robienie afer pod publiczkę rodem z przedszkola. Cóż, mylił się.
Kiedy tak rozglądał się po ludziach, wysnuwając jakieś tam swoje wstępne wnioski, kto reprezentuje jego kierunek, jego wzrok zatrzymał się na grupce, która stała ze dwa metry od niego. Cztery dziewczyny i trzech chłopaków, a w śród nich on — boski Alvaro, który całą swoją postawą krzyczał, jak bardzo zależy mu na uwadze innych i że zamierza być przywódcą stada. Stał w środku, mówił i śmiał się najgłośniej, i tryskała od niego pewność siebie. W zasadzie to nic dziwnego, bo Denis nie mógł zaprzeczyć, że koleś był przystojny. Wysoki, schludnie ubrany, modnie przystrzyżony i z ładnym uśmiechem. Wyglądało na to, że imponował nowo poznanym koleżankom.
Kilka chwil później z auli wyszedł chłopak, który stanowił jego kompletne przeciwieństwo i choć Denis był daleki od rzucania stereotypami… tak był niemal przekonany, że ten był gejem. Nie miał więcej niż metr siedemdziesiąt wzrostu, był niesamowicie szczupły, jego twarz miała łagodne rysy, a ciemne kosmyki nieco przydługich włosów opadały mu na czoło. Miał na sobie dosyć obcisłe jeansy, które tylko podkreślały jak bardzo chude miał nogi, a na ramionach zrzucony grafitowy kardigan. Poruszał się miękko, co dodatkowo przyciągało zainteresowanie.
Tak naprawdę Armiński nie zwróciłby na niego większej uwagi, gdyby nie fakt, że jego wzrok znowu zabłądził w kierunku samczyka, który popisywał się przed dziewczynami i obecnie podśmiechiwał się głupio, patrząc wymownie na chłopaka przy automacie. 
Armiński obserwował tę sytuację, czując, jak z sekundy na sekundę robi się coraz bardziej zażenowany. Chuderlawy chłopak nie był głupi i po jego wyrazie twarzy było widać, że pragnie jak najszybciej zniknąć z pola widzenia tego troglodyty… i jak na złość automat musiał zaciąć się właśnie w momencie, kiedy go obsługiwał, co z jakiegoś powodu wywołało atak śmiechu wśród grupki stojącej nieopodal. 
Nie mieszaj się. Po prostu to olej. Masz kaca, wytrzymaj jeszcze parę godzin i będziesz mógł się wyspać…
Te myśli jednak były totalnie sprzeczne z jego ciałem, bo przymknął oczy, a potem powoli oderwał się od parapetu i podszedł wręcz leniwie do automatu, który uderzył znienacka pięścią tak, że po korytarzu rozległ się głośny huk, a potem zapadła niemal grobowa cisza. Denis zerknął na witrynę, dostrzegając, że baton, który zapewne usiłował kupić chłopak, spadł wreszcie do szuflady, więc niespiesznie odwrócił się w kierunku grupki studentów i patrząc w oczy jej lidera, zapytał go prowokacyjnie, nieświadomie cytując profesora:
— Co to, kurwa? Podstawówka?
— Masz jakiś problem? — odpyskował zaraz, wychodząc przed szereg, choć nadal stał w bezpiecznej odległości od Denisa.
Armiński skrzyżował wymownie przedramiona na piersi.
— Parę się znajdzie. Lepiej, żebyś nie był jednym z nich — odpowiedział z jakiegoś powodu rozbawiony. Nie bawił go ten typek ani biedny chłopak, który stał za nim skonsternowany, ale bawiło go, jak nagle znalazł się w centrum uwagi i mimowolnie wyrwał się, choć mógł zachować swoje przemyślenia dla siebie. Póki co robił wszystko dokładnie odwrotnie niż zaplanował.
— Jak chcesz, to możemy po wykładzie o nich pogadać — zasugerował chłopak, a jego mowa ciała zdradzała, że czuł się bardzo pewnie.
Denis uśmiechnął się tylko nieznacznie. Był niemal przekonany, że mógł bardzo szybko wyprowadzić tego osiłka z błędu i w trzy sekundy poskręcać go niczym precla, ale… po co? Zrobił swoje. Powiedział, co miał powiedzieć i nie chciało mu się dłużej bawić w konflikty.
Podszedł więc bliżej chłopaka, ewidentnie go tym nieco dekoncentrując, po czym powiedział:
— Mnie tata uczył, w przeciwieństwie do twojego jak widać, żebym nigdy nie ruszał słabszych.
Drugi chłopak parsknął, a potem nagle się zasępił, gdy zdał sobie sprawę, że Denis wcale nie odnosił się do studenta przy automacie, tylko to jego nazwał słabym.
— Słuchaj… — warknął.
— Nie chce mi się — przerwał mu niemal natychmiast Denis i jak nagle się w tę dyskusję wplątał, tak niespodziewanie ruszył do drzwi, by po chwili zniknąć w auli.
Przez kolejną godzinę wykładu, w trakcie której wykładowca zaczął wreszcie prezentować jakieś konkretne treści, Denis praktycznie zapomniał o tym incydencie pod salą i nawet nie wiedział, gdzie siedział jego nowy wróg, natomiast tuż po zajęciach, kiedy wszyscy zaczęli opuszczać pomieszczenie, okazało się, że ów wróg nie zapomniał o Denisie. 
Część grup — w tym ta Denisa — zmierzała właśnie na pierwsze zajęcia z anatomii i po drodze Armiński poczuł, jak ktoś mało delikatnie zaczepia go barkiem, tak że aż się zachwiał i zrobił dwa nieskoordynowane kroki w bok.
— Tobie chyba naprawdę studia pomyliły się z podstawówką — warknął, gdy już dostrzegł, kto go zaczepił.
— Zamknij mordę, cioto — rzucił się do niego chłopak, podchodząc z bojowym nastawieniem i prowokacyjnie popchnął Armińskiego w klatkę piersiową.
Denis starał się ze wszystkich sił opanować, by po prostu nie przywalić temu osiłkowi, choć nie mógł oprzeć się wrażeniu, że za chwilę przegra wewnętrzną walkę z kretesem. Tej z tym dryblasem nie zamierzał.
— Po prostu idź dalej w swoim kierunku — polecił, jakimś cudem zachowując cierpliwość. Wiedział jednak, że jechał na oparach.
— Bo co? — syknął chłopak i znowu pacnął Armińskiego.
— I nie dotykaj mnie — zażądał, nie odpowiadając na prowokację, jednak koleś nic sobie z tego nie zrobił i po raz kolejny pchnął Denisa. Nie mógł się natomiast spodziewać, że brunet chwyci go za przedramię, wykręci boleśnie rękę, podetnie go i sprowadzi na glebę, gdzie przyciśnie go kolanem. — Bo sobie tego nie życzę — odpowiedział wreszcie z syknięciem. — Jak masz jakiś problem, to idź do psychologa, a ode mnie trzymaj się z daleka, bo następnym razem będzie gorzej — zagroził, a potem puścił wijącego się pod nim chłopaka, który zbulwersowany zerwał się na równe nogi, ciskając w Denisa błyskawicami z oczu i rozmasowując obolałą rękę… ale nic więcej nie zrobił. Odwrócił się i niemal biegiem oddalił się z miejsca zdarzenia.
Denis dopiero wtedy dostrzegł, że odstawił niemałą scenę i teraz cała rzesza studentów przyglądała się mu z zaciekawieniem, więc tylko wzruszył ramionami, rozglądając się po wszystkich i zapytał:
— Ktoś jeszcze ma mi coś do powiedzenia? 
Oczywiście odpowiedziała mu cisza i ludzie zaraz zaczęli się rozchodzić, więc odetchnął ciężko i zabrał swoje rzeczy z podłogi, które nawet nie pamiętał, kiedy tam odłożył, a gdy się wyprostował, dojrzał przed sobą dwie dziewczyny, które godzinę wcześniej zauważył przy parapecie.
— Znam cię — oświadczyła ruda.
Denis w odpowiedzi rozejrzał się zdezorientowany. Złość zaczęła mu przechodzić, ale uznał, że być może to wszystko działo się tak szybko, że może czegoś nie zarejestrował.
— Wiedziałam, że skądś cię kojarzę, ale jak położyłeś teraz tego typka, to sobie przypomniałam, że mój młodszy brat oglądał filmiki z tobą. Też trenuje jiu jitsu — wyjaśniła, widząc na twarzy Armińskiego rosnącą konsternację.
— A, to super. Jak mu idzie? — spytał zaraz momentalnie zainteresowany.
— Dwa miesiące temu dorobił się wreszcie niebieskiego pasa i chodzi dumny jak paw — odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. — Jestem Marcelina, ale wszyscy wołają na mnie Szyszka… od nazwiska, Szyszkowska — sprecyzowała na koniec nieco niezręcznie.
— Miło mi poznać, Denis — przedstawił się i wreszcie zwrócił uwagę na drugą dziewczynę, która zdawała się być o wiele bardziej nieśmiała.
— Ja jestem Antonia. Tosia — poprawiła się zaraz. 
— W której jesteś grupie? — zainteresowała się Szyszka.
— Dopisałem się do trzeciej, bo miała chyba najnormalniej ułożony plan zajęć — odpowiedział.
— O, no co ty? Nie widziałyśmy cię na fejsie. Też jesteśmy w trzeciej — odparła z entuzjazmem.
— Nie chciało mi się szukać, miałem… ciężki weekend — zdradził pokrętnie.
— Widać — odpowiedziała rudowłosa i pokiwała znacząco głową, a Denis tylko uśmiechnął się nieco niezręcznie.
— To było super, jak stanąłeś w obronie tego chłopaka przed aulą — odezwała się wreszcie Tosia, kiedy wznowili marsz.
— Bez przesady, po prostu powiedziałem, co myślałem. — Wzruszył ramionami, pociągając znowu kilka łyków wody.
— Nie ma w tym żadnej przesady. Ludzie najczęściej albo dołączają, albo milczą. Praktycznie nigdy w takich momentach się nie sprzeciwiają. Wiem, co mówię. Nie jestem ani czarna, ani biała… niestety nie miałam łatwo w szkole i też sobie zawsze powtarzałam, że dorośli ludzie się tak nie zachowują i dadzą mi spokój. Naiwna ja — parsknęła. 
— Naprawdę? Jesteś przepiękna, jak ktoś mógłby… wow, a szczerość nadal wylewa się ze mnie wiadrami, to jasny znak, że nadal nie wytrzeźwiałem — wyjaśnił żartobliwie, żeby było choć odrobinę mniej dziwacznie. Co on wczoraj pił?! Na  szczęście Marcelina zaczęła się głośno śmiać, co skutecznie rozluźniło atmosferę.
— Jesteś niesamowity. Ale Tosia jest już zajęta jakby co — zagadała, tknąwszy go wymownie w bok. — Choć może powinna rozważyć inną kandydaturę? — zaoferowała, chichocząc niczym chochlik.
— Szyszka! — syknęła zawstydzona Mulatka.
— To dobry moment, aby wtrącić, że gram w innej drużynie — rzucił wymownie, a Marcelina zerknęła na niego przenikliwie.
— Z sekundy na sekundę zaskakujesz i intrygujesz mnie coraz bardziej — przyznała.
— Ja siebie też — parsknął, kręcąc głową. — Chyba znacie się już jakiś czas, co? — zapytał, zmieniając temat, bo zauważył, że relacja tych dwóch dziewczyn była zdecydowanie zbyt zaawansowana jak na kilkudniową znajomość.
— Niedługo. Obie jesteśmy z Łowicza i jak podali wyniki rekrutacji, to napisałam gdzieś tam jakiś post, czy ktoś jeszcze się wybiera na wetę do Wawy i Tośka odpisała. Tak jakoś się zgadałyśmy kilka razy na mieście i od tamtej pory się trzymamy — wyjaśniła, na co Armiński pokiwał głową. — A ty? Skąd jesteś?
— Białystok.
— Aaa… to wiele wyjaśnia. Pijany gej, spóźnia się na pierwsze zajęcia, pyskuje prowadzącemu i wdaje się w bójkę z randomowym osiłkiem. Wy tam na Podlasiu to serio macie inny stan umysłu, co? — zapytała, na co wszyscy zaczęli się śmiać.
— Nie będę się nawet wypierał — przyznał, poddając się.
— Boicie się? Podobno anatomia jest najgorsza — zmieniła temat Tosia, kiedy zmierzali już do właściwej sali. 
Denis dał się łatwo wciągnąć w tę pogawędkę i nim się nie obejrzał, doszedł do wniosku, że pomimo wszystko, jak na pierwszy dzień, to wcale nie poszło mu tak źle. Co prawda nie planował… w zasadzie to niczego nie planował, poza tym, żeby pisać sumiennie notatki i się nie wychylać. Wyszło jak wyszło — już sobie obiecał, że nigdy więcej nie będzie pił z bratem — bo teraz trzy czwarte roku patrzyło na niego jak na jakiegoś zadymiarza, który wiecznie szuka problemu, ale sytuacja szybko się odwrócił i chyba dorobił się dwóch koleżanek. 
Raczej nigdy nie trzymał się z dziewczynami. Miał zawsze całą masę kumpli, a jeżeli chodziło o dziewczyny, to znał przeważnie te, z którymi zadawał się Wiktor. Sam jakoś nigdy nie angażował się w bliższe znajomości z płcią piękną i nawet nie wiedział czemu. Z facetami od zawsze lepiej się dogadywał i być może bezwiednie założył, że z dziewczynami nie znajdzie żadnej wspólnej płaszczyzny. Ale może to właśnie miało się zmienić?
Ciężko było stwierdzić, jednak to chyba musiało coś znaczyć, skoro polubił i Marcelinę, i Tosię już przy pierwszej rozmowie. Szyszka była zdecydowanie bardziej głośna i odważna, i Denis zauważył, że miała bardzo ingerującą osobowość, a przynajmniej tak to sobie nazywał. Odnosił wrażenie, że natychmiast ją poznał, gdyż była ekstrawertyczna i od razu demonstrowała swoje podejście. Nie dawkowała siebie — z miejsca stawiała kawę na ławę. Była przy tym przyjazna i bezpośrednia, co pozwalało już na wstępie stwierdzić, czy chce się z nią mieć do czynienia, czy też nie. Tosia natomiast to był inny kaliber. Co prawda non stop się uśmiechała i przyjaźnie rozmawiała, aczkolwiek nie była wyrywna i pozwalała Marcelinie na przejęcie dowodzenia.
Cóż, wszystko obecnie wyglądało nie tak, jak Denis sobie zaplanował, zatem może miał przekształcić się dla odmiany w stereotypowego geja, który przyjaźnił się wyłącznie z dziewczynami? Już zaczął ten swoisty eksperyment, więc pozostawało mu jedynie popłynąć nieco z prądem i zobaczyć, gdzie to go zaprowadzi.
***
Miał wrócić około szesnastej trzydzieści… a wrócił po osiemnastej. Wszystko wskazywało na to, że poziom trudności na anatomii osiągnie jeszcze większy kaliber, niż wszyscy zakładali, zatem nie było czasu, aby się obijać i Denis postanowił, że skoro już i tak cały dzień cierpiał, to wytrzyma jeszcze trochę i zakręci się w punkcie ksero, by porobić kopie notatek. W środę czekała go pierwsza wejściówka. 
Był głodny, zmęczony i nadal czuł się jak gówno, dlatego liczył, że po powrocie do mieszkania wreszcie odpocznie i się wyciszy. Wręcz z tęsknotą wchodził po schodach, kiedy tylko dotarł do swojego bloku i niemal czuł ekscytację, gdy otwierał drzwi... ale gdy tylko wszedł do środka, zrozumiał, że ten dzień w całości miał zostać spisany na straty.
— O proszę, jest i kolejny syn marnotrawny — usłyszał złośliwy ton ciotki Weroniki, kiedy tylko zajrzał do kuchni. Słyszał ją już w progu, ale niestety ich nowe mieszkanie było tak rozplanowane, że nie miał szans przedrzeć się do swojego pokoju niezauważony. Tuż przy wejściu znajdowała się duża szafa na ubrania i buty, a także zagłębienie z wieszakami. Na wprost majaczyły drzwi do małej, ale za to całkowicie odremontowanej łazienki. Po lewej znajdował się pokój Wiktora, a po prawej dwie pary drzwi — jedne prowadziły do kuchni, a te drugie do pokoju Denisa, który był znacznie mniejszy od pokoju brata, ale za to miał balkon i chłopak uznał, że będzie miał w nim więcej prywatności, kiedy jego brat będzie urządzał imprezy.
Zatem żeby dostać się do swojego lokum, musiał przejść tuż przy kuchni, gdzie oczywiście został dostrzeżony przez ciotkę.
— Mamy gościa — poinformował go wymownie Wiktor, patrząc kompletnie zrezygnowanym wzrokiem.
— Cześć, ciociu — przywitał się Denis, nie widząc innego wyjścia. 
Jednego z Wiktorem nie przewidzieli. Przed przeprowadzką totalnie nie wzięli pod uwagę, że ciotka Weronika będzie robiła za swoistą wtyczkę dla rodziców i może wpadać bez zapowiedzi.
— No cześć, cześć. Widzę, że się na dobre zaaklimatyzowaliście. W lodówce zapasy piwa, obaj skacowani… — wyjaśniła, krzyżując przedramiona na piersi. 
— Wypraszam sobie, ja ciężko studiowałem przez ostatnie cztery godziny. To Denis się gdzieś szlajał po mieście — stwierdził zaraz obronnie Wiktor, za co został spiorunowany wzrokiem przez brata. — No już, nie gap się tak, zobacz, zrobiłem ci zupkę — spróbował go zaraz udobruchać i wskazał na rondelek, w którym faktycznie stała podgrzana zupa. — I kto by pomyślał, że to ja będę tym bardziej odpowiedzialnym bratem — dodał jeszcze zadowolony, na co Denis przewrócił oczami.
— Zjedz coś, bo wyglądasz tragicznie — odezwała się Weronika. — O Boże, już nie przesadzajcie, dobrze? — oburzyła się zaraz, kiedy dostrzegła dosłownie ten sam wzrok Denisa, jakim wcześniej obdarował ją Wiktor. — Nie jestem Alicją, ale potrafię gotować… coś tam — zawahała się. — Ale jak cię to uspokoi, to jest to zupa z mojej ulubionej restauracji. Nie otrujesz się — dodała nieco obrażona, na co Denis wyraźnie się zawstydził, ale posłusznie wyjął sobie talerz, bo faktycznie zupa pachniała podejrzanie dobrze jak na zdolności kulinarne ciotki.
— Dziękuję — rzucił jeszcze do niej, zanim zaczął jeść.
— Na zdrowie. — Weronika machnęła ręką. — Ktoś o was musi teraz zadbać.
— Nie, nie musi — zaprzeczył stanowczo za szybko Wiktor, na co Denis o mało się nie zakrztusił.
— Dobra, dobra. Jeszcze zatęsknicie za domem i sami będziecie domagać się uwagi — zapewniła przekonana kobieta.
— Tak, z pewnością — przytaknął Wiktor, patrząc ze sztucznym uśmiechem na Weronikę.
— Ach ci chłopcy — westchnęła kobieta. — Wydaje im się, że sobie poradzą samodzielnie, a nie zauważają, że mają jeszcze mleko pod nosem. No ale pewnego dnia do was dotrze, w jakim świecie żyjecie, a wtedy zaczniecie z większym szacunkiem traktować kobiety — wygłosiła swoje przemówienie, ale żaden z bliźniaków tego nie skomentował. Wiktor jedynie spojrzał na brata, jakby chciał go telepatycznie zapytać: „Rozumiesz coś z tego bełkotu?”, a Denis ledwie zauważalnie wzruszył ramionami. Obaj dobrze wiedzieli, że umoralniające gadki ciotki Wery najlepiej było po prostu przemilczeć, bo wdawanie się z nią w dyskusję groziło tym, że by prędko nie wyszła. Zresztą żaden nawet nie miał pomysłu, jak miałby z tym dyskutować i co ich piwo w lodówce czy dobrowolnie przyniesiona przez nią zupa miały do szacunku kobiet. No ale może faktycznie byli jeszcze zbyt smarkaci, by to zrozumieć? 
— To ten… ja się muszę uczyć, bo jutro mogę mieć wejściówkę z chemii — wymyślił Denis, chcąc dać do zrozumienia, że nie ma za bardzo czasu na pogaduszki.
— Ta, a ja z matmy — podłapał Wiktor.
— Rozumiem, mam sobie iść — zrozumiała szybko Weronika. — Dobrze, nie będę wam przeszkadzać, ale nie łudźcie się, że nikt teraz nie będzie sprawował nad wami kontroli. Może i Marcel naiwnie wierzy, że będziecie odpowiedzialni, ale biedak nie wie, w jak ogromnym jest błędzie — oświadczyła z uśmiechem ich ciotka, a potem zaczęła zbierać się do wyjścia.
— Boję się — wyszeptał Wiktor, gdy już poszła.
— Myślisz, że powinniśmy zadzwonić do padre i poprosić go, by jakoś ostudził jej zapał? — zasugerował Denis.
— Żartujesz? Nasz ojciec kontra Wera? Przecież ona zakrzyczy go na śmierć — parsknął drugi z braci. — Musimy jakoś ją skutecznie zniechęcić sami — zasugerował. — Przydałby się nam szybki kurs doprowadzania Weroniki do białej gorączki — wpadł na pomysł, na co Denis przygryzł wargę, bo chcąc czy nie, jeżeli była mowa o tym, jak najskuteczniej doprowadzić ich ciotkę do szału, przed oczami automatycznie pojawiał mu się Oliwier.
Nie widział go, odkąd pojechał na ten kurs… nie wiadomo czego. Jego przeniesienie było owiane jakąś tajemnicą i kiedy tylko Denis próbował zacząć temat, blondyn zbywał go półsłówkami albo obracał wszystko w żart, więc Armiński po prostu przestał pytać. Może Francuz zwyczajnie nie mógł mówić? W końcu w robocie robił mnóstwo rzeczy, które były poufne. 
Ostatni raz kontaktowali się niecałe dwa tygodnie temu. Rozmawiali kilka minut, gdy Denis zadzwonił, by złożyć starszemu mężczyźnie urodzinowe życzenia. Dwudziestego pierwszego września skończył trzydzieści osiem lat, więc brunet nie mógł poprzestać na wysłaniu SMS-a… a poza tym, chciał usłyszeć głos Oliwiera.
Nie dało się ukryć, że ich relacja została w ostatnim czasie drastycznie ograniczona. Oli błąkał się od kursu do kursu i był nawet jakiś czas w Hiszpanii. Denis natomiast spędzał wakacje w Argentynie, a potem skupił całą uwagę na przeprowadzce i przygotowaniach do rozpoczęcia studiów. Ich kontakt zaczął opierać się przede wszystkim na sporadycznym wymienianiu wiadomości. Przeważnie z inicjatywą wychodził Denis, bo już się przyzwyczaił, że Oli nie był wyrywny i gdyby Armiński się nie odezwał… istniała spora szansa, że nie rozmawialiby od lipca. 
Denis tęsknił za blondynem. Głównie myślał o nim przed snem, zastanawiając się, co Oliwier mógł robić, jak minął mu dzień i czy był zadowolony z tego, co się obecnie działo w jego życiu. Francuz nie mówił, kiedy wróci do służby i czy faktycznie wróci do Warszawy i Denis trochę bał się o to pytać, bo od pewnego czasu towarzyszyło mu nieprzyjemne przeczucie, że… to wszystko się kończy. Czuł, że zaczyna odpuszczać i choć jego uczucia jeszcze nie osłabły, to jednak przeświadczenie, że Oliwier będzie sobie gdzieś tam, a on będzie sobie tu — osobno — już wcale go tak strasznie nie przerażało i zaczynał oswajać się z myślą, że może po prostu tak ma już być. 
Nie bał się nazwać tego wprost, że kochał Oliwiera i wiedział, że Oliwier też coś do niego czuł, chociaż tak długa rozłąka pozwoliła mu na tę całą sytuację spojrzeć z dystansu i na chłodno — uczucia nie zawsze wystarczały. Jasne, fantastycznie było myśleć, że należy stawiać czoła wszelkim przeciwnościom i walczyć o swoje, ale przecież prawdziwe życie tak nie działało. Nie zawsze dało się przeskoczyć wszystkie przeszkody, a nie dało się ukryć, że w ich przypadku było tych przeszkód całkiem sporo. 
Denis nie był jeszcze gotowy, aby kompletnie odpuścić i uznać, że chyba pasuje… ale przestał taką możliwość wykluczać. Może tak będzie lepiej dla wszystkich.
— Co tam w ogóle na uczelni? Dużo macie lasek? U mnie na roku jest aż sześć — wyrwał go z zamyślenia Wiktor, ironizując.
— No u mnie trzy czwarte to dziewczyny — zdradził Denis.
— O, no to już wiemy, gdzie wbijamy się na imprezę w weekend. — Wyszczerzył się jego brat. — Serio będziesz mieć jutro wejściówkę? — Zmarszczył brwi.
— Nie no, jutro jeszcze nie. Chyba — dodał zaraz niepewnie. — W środę za to na pewno — westchnął cierpiętniczo. — Nigdy więcej z tobą nie piję, to był koszmar — jęknął zaraz.
— Co? Nie słyszałem — udał zdezorientowanie Wiktor.
— Sprowadzasz mnie na złą drogę — zarzucił jeszcze Denis, na co drugi z bliźniaków zaczął się tylko śmiać.
— Dobra, dobra. — Machnął lekceważąco dłonią, nawet nie chcąc słyszeć, że jego brat zamierzał być grzecznym studentem. — Nie możesz mieć za dobrej reputacji — uznał.
— Och, o to się nie martw — parsknął Denis. — Spóźniłem się na pierwszy wykład, pyskowałem wykładowcy, potem zaczepiłem takiego typka, bo… no bo wydał mi się strasznym lamusem i na koniec się praktycznie pobiliśmy.
Wiktor aż zamrugał z niedowierzaniem, a potem wyszczerzył się głupkowato.
— Ty patusie! — zawołał rozbawiony. — Ja wiedziałem, że ty jesteś gorszy ode mnie. Po prostu potrzebowałeś odpowiednich warunków, by to udowodnić — wysnuł swoją tezę.
Denis tylko zachichotał, nie zamierzając z tym dyskutować. Może to i Wiktor był bardziej znany z tego, że cały czas coś odwalał, to jednak akcje Denis były momentami o wiele bardziej spektakularne, mimo że rzadsze. 
Zupa przyjemnie rozgrzała jego żołądek i po raz pierwszy tego dnia mógł stwierdzić, że czuje się nawet znośnie, ale kiedy pozmywał naczynia, wziął prysznic i przygotował rzeczy na następny dzień… przyszła pora spania. Co prawda była ledwie dwudziesta pierwsza, jednak Armiński czuł, że najrozsądniej będzie położyć się wcześniej spać. Był to winien swojemu organizmowi.
W końcu jutro czekał go kolejny nieprzewidywalny dzień. 
___________________________

Czołem! Jak mija weekend? :)
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem, przepraszam, że nie zdążyłam na nie odpowiedzieć. Zrobię to na dniach.
Nie mam dziś nic elokwentnego do napisania, zatem przejdę od razu do konkretów i zapytam Was, jak podobał Wam się pierwszy rozdział drugiego tomu Francuskiego pieska? 
Denis, tak jak delikatnie spoilerował opis, zaczął studia iście brawurowo... a to wszystko wina Wiktora oczywiście. :D Jestem niezmiernie ciekawa, co sądzicie o jego pierwszym dniu na uczelni.
Mamy poza tym powrót Wery... a tak że dwie nowe postaci i Mariusza! Jak widać Denis wrócił do łask podczas nieobecności Oliwiera. :D
No właśnie... zabrakło Oliwiera. Choć świadomie, to zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy będą zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Jednak nie martwcie się, Francuz jeszcze o sobie przypomni, zapewniam. :)
Muszę przyznać, że ten rozdział napisał się praktycznie sam... ale jest też zła wiadomość, coś ostatnio wena mi zaczęła szwankować i nie napisałam nic niemal od tygodnia, tak że czuję się zobowiązana ostrzec, że kolejny rozdział może nie pojawić się idealnie za tydzień.
Chyba tyle dziś ode mnie, do poczytania! :)

13 komentarzy:

  1. Hej. Rozdział świetny. Podoba mi się taki Denis.normalnie zaszalal tego pierwszego dnia. Mam nadzieję, że Wiktorowi uda się Denisa posprowadzac na zła droge ;) jeszcze parę razy. Mam tylko nadzieje,że Denis nie odpuści sobie całkiem Oliwiera. Chociaż tak naprawdę ciekawi mnie jakie będziesz miała dla nich zakonczenie, to z utęsknieniem będę czekała na następny rozdział i każdy kolejny. I jeszcze coś czuję że ciotenka tak łatwo nie da się zbyć i będzie wesoło . Pozdrawiam życzę dużo weny i trzymam kciuki żeby ci się udało wstawić rozdział o czasie i żeby praktycznie napisał się on sam . w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Denis niemal wjechał z buta na tę aulę, a potem było jeszcze goręcej... no ale pamiętajmy, że zły (i prawdopodobnie głodny xd) Denis to jest praktycznie gwarancja jakiegoś nieoczekiwanego zwrotu zdarzeń :D
      Co do Oliwiera... no zobaczymy :) Obecnie całkiem dobrze sobie radzi bez niego i wcale nie umiera z tęsknoty, tak jak się kiedyś obawiał. Ciekawe co będzie, jak kiedyś spotka Oliwiera. Wtedy okaże się, czy jego uczucia ożyją na nowo.
      Rozdział niestety nie chce się pisać sam... w ogóle nie chce się pisać, no ale mieliśmy większe kryzysy na tym blogu, tak że chyba nie ma się póki co czym przejmować. :)

      Usuń
  2. Niezwykle miło mi wrócić tutaj z powrotem! Drugi tom zapowiada się ciekawie :D
    Podoba mi się to, że zrobiłaś z Denisa takiego trochę wariata, choć jak na początku zaczął pyskować temu prowadzącemu, to trochę zmartwiona pomyślałam... oh baby, jak ten Denis coś odwali. Uwielbiam go! ♥ Wolę go co prawda jako takiego nieśmiałka, bo totalnie mnie wtedy rozwala, ale niech ma okazję się wykazać jako niegrzeczny chłopiec. :D
    Fajnie, że wplotlaś trochę Wery, jest jakieś tam nawiązanie do poprzedniej części i przy okazji połączyłaś to z nowymi bohaterami. Nie ma przez to jakiegoś takiego szoku poznawczego. :P
    W sumie to... Jakoś nie odczułam mocno braku Oliwiera. Może jeszcze nie zdążyłam za nim zatęsknić. Obecność Mariusza jest mi w sumie... dość obojętna. Znaczy, całkiem lubię tego typa, a to że Denis się z nim spiknął to całkiem takie... naturalne? Znowu są obaj w jednym mieście, no i Denis jest nastolatkiem, więc ma swoje potrzeby. Po prostu realistyczne to jest.
    W każdym razie, liczę na więcej od Ciebie. Oczywiście, żadnej presji, chroń dzielnie swoją wenę, ale nic się nie stanie jakbyś miała znowu zrobić sobie przerwę. Ja na pewno będę dzielnie czekać, bo jestem dość cierpliwa, a poza tym to i tak jesteś tak bardzo regularna, że każdą przerwę na luzie można Ci wybaczyć. :D
    Wszystkiego dobrego Ci życzę i przesyłam buziaczki! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Denis zaczął z kopyta, ale to wcale nie oznacza, że to już jego diametralna przemiana. Po prostu skacowany był chłopak i miał trochę przeszkód... ale kto wie? Może chociaż po części mu zostanie :D
      Z pewnością potrzebnych jest kilka nowych postaci, żeby nie męczyć ciągle tego samego schematu, przez to też niektóre zejdą delikatnie na dalszy plan... no ale i wątek przewodni będzie trochę inny (co wyjdzie w przyszłości).
      W sumie fakt, wyszedł rozdział po rozdziale, więc nie dałam za wiele czasu na zatęsknienie za Oliwierem... ale w sumie teraz będzie dłuższa niż tygodniowa przerwa, więc może jednak zatęsknisz? :D
      Dzięki wielkie za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Jak zwykłe fantastycznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Będzie rozdział dzisiaj?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie. W ogóle nie liczyłabym na rozdział w weekend.

      Usuń
  5. Hej. Jak tam pisanie ??? Juz tęsknię ale czekam może nie do końca cierpliwie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Jest lepiej, wena powoli wraca, mam już połowę rozdziału. :)
      Nie chcę nic obiecywać ale wstępnie założyłam sobie, że dodam rozdział przed weekendem :)

      Usuń
  6. Jest !!! Będę czekać i trzymać kciuki .

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej! Będzie dziś rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najprawdopodobniej jutro. Skończyłam pisać, ale jeszcze korekta :)

      Usuń
  8. Hejeczka,
    wspaniale, och dlDenis stał sie złym chłopcem :) rozumiem kaca i na wszystko wkur... ale nie musiał na profesora tak najeżdżać, ale cieszę się że pokazał temu lalusiowi że go się nie zaczepia....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń