1 czerwca 2020

Francuski piesek 2: Rozdział 2

Być człowiekiem

4 października 2018
Marcel nigdy nie sądził, że gotowanie może stać się jego pasją i… w zasadzie to się nie stało — nadal nienawidził stać przy garach, kiedy była jego kolej i udawać, że sprawia mu to przyjemność — jednak od pewnego czasu zaczął gotować wspólnie z Alicją. Średnio raz w tygodniu jego żona wynajdowała jakiś dziwnie brzmiący, egzotyczny przepis, którego prawdopodobnie w innych okolicznościach nigdy by nie wybrali. Kupowali wówczas potrzebne produkty i przechodzili do fazy eksperymentów. To była o wiele lepsza zabawa, bo robili to z ciekawości, a nie z przymusu. Nie czuli presji, że to, co przygotowują, musi im wyjść i że ma być przy tym smaczne. To było właśnie w tym wszystkim najbardziej
ekscytujące — zabierali się za potrawy, o których nie mieli absolutnie żadnego pojęcia, a przez to nie mieli oczekiwań poza tym, żeby dobrze się bawić.
Bez chłopaków w domu było dziwnie cicho i momentami wręcz pusto — choć cała czwórka dobermanów robiła co mogła, by tę ciszę zaburzać — dlatego nowy element w postaci wieczorków kulinarnych wprowadzał w domu Armińskich powiew świeżości i pozwalał skutecznie się zrelaksować.
W ten czwartkowy wieczór, kiedy tylko Marcel wrócił z Oriona, Ala z entuzjazmem oznajmiła mu, że znalazła dla nich idealny przepis.
— Pølse i lompe — spróbowała wymówić, marszcząc przy tym brwi. — Tak, prawdopodobnie zmasakrowałam wymowę, więc oby to smakowało lepiej, niż brzmiało — dodała rozbawiona.
Marcel pokiwał zaintrygowany głową, próbując jednocześnie okiełznać wszystkie cztery psy, które zachowywały się tak, jakby nie widziały go od dwóch lat, zamiast dwóch godzin. 
— Kompletnie nic nie mam przed oczami — przyznał zaraz, co wbrew pozorom brzmiało niemal jak komplement, bo przecież o to chodziło, by nie mieć oczekiwań. 
Alicja wyszczerzyła się zadowolona i zaczęła mu czytać genezę tego norweskiego dania.
— Czyli… naleśniki z ziemniaków? Jesteś pewna, że to norweskie, a nie polskie? — dopytał, na co Ala tylko wzruszyła ramionami.
— Jest tu napisane, że zamiast parówki można przyrządzić opcję na słodko z masłem i brązowym cukrem — wyczytała jeszcze. — Moris — syknęła, kiedy doberman zadarł łeb i położył pysk na stole, węsząc, czy może coś się dla niego znajdzie. Marcel za to pstryknął delikatnie psa w nos, na co ten śmiesznie fuknął, ale potem do niego podszedł, machając ogonem.
— Zjedzcie z cukrem, a mi oddajcie kiełbaski? — spróbował przeczytać myśli zwierzaka, zwracając się do niego pieszczotliwie, na co Alicja parsknęła. Moris za to zaczął jeszcze bardziej szaleńczo wymachiwać ogonem, nie zwracając uwagi, że uderza nim w nogę od stołu z niemałą mocą. 
— Okej, zabierz je stąd — powiedziała ostrzegawczo kobieta, dostrzegając, że kolejny doberman zajrzał na blat, by sprawdzić, czy znajduje się na nim coś zjadalnego. Co prawda nic nie znalazł, ale to nie przeszkodziło mu, by polizać powierzchnię i się na sto procent upewnić.
Marcel zaśmiał się na to, ale uznał, że faktycznie pora wyprosić to wesołe stadko do ogrodu, by się trochę przewietrzyło przed snem. Niby w wakacje zadbał o to, by rozbudować i ocieplić kojce, tak by psy mogły tam nocować nawet do zimy, ale po prostu nie miał serca ich tam zostawiać. Poza tym w nocy dobermany głównie spały i jeszcze nic nie napsociły… choć Alicja jasno i wyraźnie dała mu do zrozumienia, że wystarczy najmniejszy wypadek, a będzie nocował z psami w kojcu. Nie do końca był przekonany, że to tylko takie gadanie.
Dwadzieścia minut później, kiedy pozbył się psów, przepakował torbę i się przebrał, wrócił do kuchni, gdzie Alicja przygotowała już dla nich stanowisko, po czym zabrali się za realizację przepisu.
— Jezu, a wy znowu? — W kuchni pojawiła się Ola. — Zrobilibyście jakieś normalne kanapki na kolację, a nie… — mruknęła.
— Po to, żebyś i tak wzięła płatki z mlekiem? — zapytała ironicznie Alicja, w trakcie kiedy jej córka wyciągała z lodówki karton z mlekiem. Zastygła na ułamek sekundy, ale zaraz zatrzasnęła mało delikatnie drzwiczki i zaczęła szukać miski. 
— Halo, co to za destrukcja? — Marcel zwrócił jej uwagę. Nie dało się ukryć, że ich najmłodsza córka chyba zaczęła wchodzić w kluczową fazę nastoletniego buntu. Odkąd tylko zaczął się rok szkolny, Ola na każdym możliwym kroku demonstrowała, jak bardzo jest niezadowolona z życia, jak bardzo jej swobody są ograniczane; że szkoła jest beznadziejna i ogólnie, że ma najgorzej na świecie.
Marcel spojrzał porozumiewawczo na żonę, kiedy nie uzyskał odpowiedzi, a nastolatka z totalną ignorancją zaczęła wsypywać do miski płatki. 
— W sobotę mamy pasowanie na wyższe stopnie w Orionie, a potem małą imprezę. Dogadaj się z Adą, bo któraś z was będzie musiała zostać w domu.
— Co?! To niesprawiedliwe! — wykrzyknęła, używając ostatnio swojej ulubionej frazy. — Mam już plany, nie możecie mi zabronić! 
— Okej, którego fragmentu zdania „dogadaj się z Adą” nie zrozumiałaś? — syknęła ostro Alicja. Ona nie miała tyle cierpliwości co Marcel. W ich rodzinie z pewnością nie można było mówić o surowym wychowywaniu, ale jeżeli już trzeba było wskazać tego surowszego rodzica, zdecydowanie była to Alicja.
— Ograniczacie mi wolność! Chłopaki mogli robić, co chcieli, jak byli w domu, a mi nie wolno nic — wyolbrzymiła potężnie. — Zresztą oni teraz na bank bez przerwy imprezują i piją do nieprzytomności, a ja nie mogę nawet wyjść do koleżanki! — lamentowała.
— Kochanie, zawsze mogło być gorzej, mogliśmy na przykład trzymać cię w komórce pod schodami — pocieszył ją Marcel, nie potrafiąc utrzymać powagi. 
— Nie mamy komórki pod schodami — wymruczała dziewczyna.
— No widzisz, jaką jesteś szczęściarą? — zapytał zaraz, na co Ola potężnie przewróciła oczami, zabrała swoją miskę i opuściła kuchnię, mamrocząc pod nosem, że to niesprawiedliwe i bez sensu. 
— Czy Wiktor był gorszy te cztery lata temu? — zastanowiła się na głos Alicja.
— Nie wiem, ale znając go, mógłby się posłusznie zgodzić, urządzić jakąś epicką imprezę, zdążył posprzątać, wytrzeźwieć i nawet nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli — zgadł, doprowadzając kobietę do chichotu. Ich syn był zdecydowanie zdolny do takiego przedsięwzięcia.
— Czasami zastanawiam się, ile chłopcy wycięli numerów, o których nie wiemy i… chyba mi dobrze z tą niewiedzą — doszła do wniosku.
Marcel nie zdążył jednak na to odpowiedzieć, bo po domu rozniósł się dzwonek do drzwi. Spojrzał porozumiewawczo na kobietę, po czym odłożył szpatułkę, którą przewracał na patelni placki, a potem skierował się do przedpokoju. Kiedy ujrzał gościa, zamarł.
— Oli? — zapytał zdziwiony. 
— A co? Masz już kłopoty ze wzrokiem? Starość nie radość, co? — rzucił ironicznie Francuz, patrząc z zadziornym uśmiechem na Armińskiego.
— Nie, po prostu tak się postarzałeś, że… — nie dokończył, a zaczął się jedynie śmiać, widząc minę blondyna. — Kopę lat — zawołał zaraz i przylgnął do drugiego mężczyzny, by poklepać go po przyjacielsku po plecach. — Co ty tu robisz? Czemu nie uprzedziłeś, że wpadniesz? — zapytał chwilę później, kiedy się od siebie oderwali i Marcel zaprosił Francuza do środka.
— W sumie to wyszło spontanicznie. W niedzielę jadę do Warszawy, więc jestem tu tylko na moment. Uznałem, że zrobię wam małą niespodziankę.
Po zdarzeniach z czerwca i po tym, jak dla Marcela stało się jasne, że jego najlepszy przyjaciel żywi jakieś uczucia do jego syna, minęło trochę czasu. Opadł swoisty kurz, a Armiński nie mógł oprzeć się przeświadczeniu, że wszystko rozeszło się po kościach — tak jak zakładał. Cieszyło go, że Denis spędził lato u dziadków w Argentynie, a potem skupił się na przeprowadzce i teraz na studiach, kiedy Francuz wyjechał na drugi koniec kraju na szkolenie. Ich drogi ewidentnie się rozeszły i nie dało się, nie odnieść wrażenia, że ta dosyć niezręczna sytuacja odchodziła powoli w zapomnienie. To był też czas, kiedy Marcel miał chwilę, aby wszystko sobie przemyśleć. Mimo tej sytuacji, nie był w stanie tak po prostu przekreślić znajomości z Francuzem. Łączyło ich zbyt wiele, byli wręcz jak bracia. Armiński nawet przez moment myślał, że być może kiedy Oliwier się przeprowadzi, to ich relacja naturalnie nieco się rozjedzie… i to przyprawiło go o lęk. Nie chciał tego. Nie chciał tracić tej więzi przez to, że na ich drodze pojawiła się przeszkoda. Przyzwyczaił się, że Oliwier był w jego życiu i najzwyczajniej nie potrafił sobie wyobrazić, aby mogło go w nim zabraknąć — nawet jeśli fizycznie ich kontakt miał być teraz ograniczony. 
Przez te minione miesiące widzieli się raptem dwa razy, jednak kontaktowali się też telefonicznie i wcale nie były to tylko grzecznościowe rozmówki, gdzie pytali o swoje samopoczucie i dyskutowali o pogodzie. Jak już się zdzwonili, to potrafili rozmawiać nawet godzinę, bo okazywało się, że zawsze było coś jeszcze, czym mogli się podzielić. Marcel tego potrzebował. Oliwier zresztą też, więc czemu mieli sobie tego odmawiać, zwłaszcza że ten incydent sprzed kilku miesięcy odszedł w zapomnienie. 
Istniał tylko jeden temat tabu — żaden z nich nie wymawiał we wspólnej rozmowie imienia Denisa.
— Czuję, że idealnie wbiłem się na wyżerkę — zauważył Francuz, kiedy w jego nozdrza uderzył bliżej niezidentyfikowany zapach, ale cokolwiek to było, pachniało apetycznie.
— Jak zwykle. Ty zawsze wiesz, kiedy najbardziej opłaca ci się przyjść — zarzucił mu w żartach Marcel i razem przeszli do kuchni, gdzie policjant przywitał się z Alicją, a sam Armiński usłyszał, że psy na zewnątrz strasznie zaczęły wariować, zapewne usłyszawszy przyjazd blondyna, więc poszedł je uspokoić.
— No to opowiadaj… — zaczęła Alicja, gdy została sama z drugim mężczyzną, ale wtem rozdzwonił się jej telefon. Zerknęła na niego szybko, krzywiąc się. — Przepraszam, muszę to odebrać — stwierdziła, wzdychając. — Popilnujesz? — zapytała, zerkając na patelnię i wyciągając do policjanta dłoń ze szpatułką.
Oli w odpowiedzi zaczął się tylko wrednie śmiać, co miało w jego mniemaniu stanowić sprzeciw.
— Do garów. Bez dyskusji — syknęła Armińska i wcisnęła Francuzowi narzędzie do przewracania placków, po czym oddaliła się z pomieszczenia.
Mężczyzna parsknął pod nosem poirytowany.
— Gdybym to ja jej kazał iść do garów, to by się rozpętała trzecia wojna światowa — wymruczał, podchodząc niechętnie do kuchenki, gdzie smażyły się jakieś placki. Chcąc nie chcąc, poczuł presję. Bał się cokolwiek zepsuć, bo Alicja nie dałaby mu żyć, ale z drugiej strony nie chciał wyjść na jakiegoś zahukanego. Potrafił przewrócić głupiego placka na patelni!
Mimo wszystko kiedy to robił, towarzyszyła mu dziwna niepewność. Te nieszczęsne naleśniki… choć co prawda te były nieco niestandardowe, to nadal były naleśnikami. Oli już zdążył zauważyć, że w tym konkretnym daniu zawsze kryło się jakieś drugie dno. Czy powinien się na coś przygotować?
Na szczęście operacja przewracania na patelni zakończyła się sukcesem. 
— Dobra, zająłem te bestie czymś innym — oświadczył Marcel, kiedy wrócił do kuchni. — Chcesz coś do picia? Jedzenia? — zaoferował zaraz.
— Jakbyś jeszcze nie zauważył, ja się tu czuję jak w domu — zakpił Francuz, już coraz pewniej operując patelnią, a Marcel klepnął go tylko pokrzepiająco w ramię.
Trzydzieści minut później, gdy Alicja wróciła do kuchni i wraz z mężem dokończyli przyrządzać eksperymentalne danie, odciążając wreszcie Oliwiera, zasiedli przy stole i zaczęli luźno dyskutować.
— Dziewczyn nie ma? — zaciekawił się policjant.
— Ada uczy się u koleżanki, a Ola udaje, że jej nie ma — wyjaśnił Marcel.
— …tak jak uczyła się ostatnio? — zapytał nieco wrednie Oli, przypominając Armińskim o podbramkowej sytuacji, kiedy okazało się, że Ada o mało nie zaszła w ciążę.
Marcel z Alicją spojrzeli po sobie wymownie.
— Smakuje? — zapytała kobieta, uśmiechając się przesadnie sztucznie.
Oliwier aż przełknął widocznie ślinę. Brunetka, pomimo niemal czterdziestki na karku, była drobniutka, miała niesamowicie filigranową urodę i aksamitny głos, przez co nie wyglądała i nie brzmiała na swój wiek. Co więcej, sprawiała wrażenie cichej, grzecznej i kompletnie niegroźnej istoty. Taka pocieszna iskierka. Francuz jednak doskonale wiedział, że to tylko pozory, bo Alicja potrafiła być momentami przerażająca. Tak jak teraz. Niby nic takiego nie zrobiła, wręcz przeciwnie — zadała tylko uprzejme pytanie — jednak mężczyzna doskonale usłyszał też przekaz podprogowy. „Zamknij się albo to będzie twój ostatni posiłek”. I jasne, uwielbiał ją czasem celowo drażnić, jednak bywały takie momenty, gdzie wolał nie przekraczać linii. To był jeden z tych momentów.
— Nie najgorsze — odparł mimo wszystko nieco zgryźliwie. Potrafił stonować, ale kompletna kapitulacja nie wchodziła w grę.
— To ten… oficjalnie negocjator? — wtrącił rozbawiony Marcel. Korciło go, żeby jeszcze trochę popatrzeć na starcie jego żony i przyjaciela, ale w głowie zapaliła mu się czerwona lampka. Może nie warto było, choćby w żartach, w taki sposób się przekomarzać, bo mogli niechcący zejść na jakiś drażliwy temat i zrobiłoby się cholernie niezręcznie. Lepiej było podyskutować o czymś bardziej neutralnym, a nowa praca policjanta idealnie się wpasowywała w te ramy.
Oliwier pokiwał głową.
— Papierek już mam. Zobaczymy, jak to wyjdzie w praktyce.
— Interesujące — zastanowiła się na głos Alicja. — Z twoją niewyparzoną gębą albo będziesz najlepszym negocjatorem policyjnym w historii, albo doprowadzisz do katastrofy wszechczasów. Nic pomiędzy — uznała, na co blondyn się wyszczerzył.
— Już to widzę — zaczął Marcel, wizualizując sobie przed oczami kuriozalną sytuację. — Na krawędzi dachu wieżowca stoi potencjalny samobójca. Oli się do niego zbliża, ten krzyczy, żeby nie podchodził, bo skoczy, a Oli na to: „Przecież cię nie trzymam, droga wolna” — zarzucił czarnym humorem i dopiero po ułamku sekundy coś go tknęło, że to mógł być bardzo nietrafiony żart. Jednak gdy zerknął na Oliwiera, dostrzegł, że ten nie zwrócił na to uwagi, więc odetchnął z ulga.
— To brzmi totalnie jak coś, co mógłby powiedzieć — zgodziła się szybko Ala.
Francuz również pokiwał głową z uśmiechem.
— Na całe szczęście nie będę miał do czynienia z samobójcami — pocieszył Armińskich. 
— Nie? — zaciekawił się Marcel.
— Może w jakichś wyjątkowych sytuacjach, ale to zadania raczej dla tych nieetatowych negocjatorów z lokalnych jednostek. W sekcji kontrterrorystycznej negocjuje się głównie z grupami przestępczymi. To trochę inny kaliber niż samobójcy, no i cel negocjacji też jest inny — wytłumaczył w dużym uproszczeniu. 
— Zdaje się, że znalazłeś coś, co idealnie do ciebie pasuje — podsumowała Alicja. — Twoja praca będzie polegać na gadaniu w ultraniesprzyjających i niebezpiecznych warunkach i do tego wynik całej akcji będzie zależał w zasadzie tylko od ciebie — sprecyzowała nieco prześmiewczo.
— Same negocjacje są zbyt nudne — stwierdził Oli. — Dorzućmy do tego strzelaninę i niezrównoważonych, bezwzględnych gangsterów — dodał, szczerząc się. 
— To jaki jesteś z siebie teraz zadowolony, sprawia, że zaczynam się zastanawiać, czy aby zostać policjantem, trzeba być po prostu psychopatą, czy jesteś ewenementem i jakimś cudem jeszcze nikt się na tobie nie poznał — wysnuła tezę Ala, choć wcale nie brzmiała złośliwie. Od zawsze uważała, że Francuz ma psychikę ze stali, ale i tak intrygowało ją, dlaczego blondyn potrzebował w swoim życiu aż tak szokowych bodźców do egzystencji. Ją przerażała sama myśl, że miałaby bez przerwy obserwować ludzkie tragedie i do tego ryzykować własne życie, niekoniecznie zawsze w słusznej sprawie. 
— Nie mam dla ciebie żadnej mądrej odpowiedzi — stwierdził mężczyzna. — Ale skoro przez tyle lat mnie nie wyrzucili, a co więcej, nawet mnie awansują, wychodzi na to, że potrzebują od czasu do czasu jakiegoś psychopaty — uznał, wcale nie czując się urażony słowami brunetki. Nie był psychopatą, raczej był po prostu… znieczulony. Choć to wcale nie brzmiało lepiej, nawet kiedy o tym myślał. To była jego praca. Może i prywatnie dopuścił do tego, aby w jego życiu zapanował burdel, ale w służbie? Tam miał wszystko perfekcyjnie uporządkowane, choć paradoksalnie jego praca polegała na działaniu pod presją i w chaosie. 
Reszta wieczoru minęła im w podobnie spokojnym i luźnym tonie. Oliwier skupił się raczej na wyciąganiu opowieści z życia Armińskich i niechętnie mówił o sobie. Gdy już to robił, odpowiadał zdawkowo i szybko zmieniał temat. Cieszyło go, że mogli sobie razem usiąść przy kolacji i niezobowiązująco podyskutować. W końcu jeszcze parę miesięcy temu był niemal przekonany, że jego relacja z Marcelem jest nie do odratowania. Tymczasem było naprawdę bardzo blisko tego, co zapamiętał. Oli nie był jednak naiwny i miał świadomość, że jego przyjaźń z Marcelem jest nadal w fazie próby i lepiej było jej nie testować. Może już nigdy nie miało być w stu procentach normalnie i Francuz chyba nawet tego nie oczekiwał… w końcu Armiński nie miał świadomości, że ostatecznie jego najlepszy przyjaciel dobrał się do jego syna.
Oliwier sam tego nie pojmował. Kiedyś sam bał się tego niczym ognia i nawet samo wyobrażenie, że mógłby coś zrobić z Denisem, sprawiało, że czuł się jak największy zdrajca. Jednak kiedy do tego doszło… po prostu się z tym pogodził. Może dlatego, że nagi Denis w jego łóżku był kompletnym zaprzeczeniem tego, co sobie o nim przez całe życie wyobrażał? 
Z jakiegoś powodu przestało towarzyszyć mu poczucie winy. Chciał tego, cholernie mu się podobało… tak samo jak Denisowi. Oli widział doskonale, że to była świadoma decyzja chłopaka i rozumiał, co się dzieje. W tamtym momencie nie byli Oliwierem — przyjacielem Marcela i Denisem — synem Marcela. Byli po prostu Oliwierem i Denisem, kompletnie niezależnymi od siebie i od innych jednostkami, które wspólnie zdecydowały, że chcą nawzajem przekroczyć swoje najbardziej intymne sfery i czerpać z tego jak najwięcej przyjemności.
Oli nie czuł się winny, jednak jednocześnie wiedział, że to się stało absolutnym tematem tabu i nie powinien prawdopodobnie już nigdy nawet wymawiać imienia Denisa przy Marcelu.
To się jednak okazało trudniejsze, niż zakładał…
— To teraz przenosisz się na dobre do Warszawy? — zaciekawiła się w pewnym momencie Alicja.
— Ciężko powiedzieć. Z pewnością tam będę teraz stacjonował, ale akurat ta praca wiąże się z częstymi wyjazdami na różne szkolenia czy ćwiczenia. Na pewno nie będę tak przywiązany do tego miasta tak, jak byłem przywiązany do Białego, kiedy tu pracowałem — odpowiedział, a w jego głosie dało się usłyszeć nutkę ekscytacji. Cieszył się z takiego obrotu spraw. Już teraz dużo podróżował po kraju i przez to odkrył, że takie tkwienie w jednym miejscu przez tyle lat nie działało na niego dobrze.
— Jedziesz w niedzielę, nie? — przypomniała sobie nagle, a kiedy Oli przytaknął, zapytała: — A podrzuciłbyś kilka rzeczy chłopakom? Denis ostatnio mówił, że zapomniał swojego ulubionego bidonu na wodę… — Dopiero po chwili zorientowała się, że trochę się zagalopowała. Marcel chrząknął niezręcznie, a Oliwier zesztywniał. — To znaczy wiesz… nie chcę ci tym zawracać głowy — zaczęła szybko tłumaczyć, choć policjant jej przerwał.
— W porządku. — Czuł się cholernie zakłopotany, ale wiedział, że kapitulacja i wykręcanie się będzie wyglądało jeszcze gorzej. Lepiej było po prostu na to przystać i udać, że to nic takiego. W zasadzie… to przecież było nic takiego. Przecież miał tylko coś podrzucić.
— Okej, świetnie. To… podskocz do nas w niedzielę, jak będziesz się zbierał — podsumowała kobieta, widocznie starając się iść wzorem Oliwiera i udawać, że wcale nie pomyślała o tym, o czym wszyscy właśnie pomyśleli.
— W ogóle umówiłem się na kawę z Marcinem — powiedział niespodziewanie Francuz. Praktycznie nigdy nie próbował zmieniać tematu w ten sposób. Wiedział, że ściąganie uwagi na siebie nie jest najlepszą taktyka, choć w tej chwili to wydało mu się ostatnią deską ratunku. Naprawdę nie chciał, żeby zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie i by rozstali się w tej dziwnej atmosferze, ale wiedział, że zwykła zmiana tematu w stylu: „Ale się ochłodziło ostatnio” nie zadziała. Dla zamaskowania tych niechcianych emocji musiał poruszyć temat, który wywoła zupełnie inne, może nawet silniejsze. Postanowił, że ta sytuacja jest warta tego, aby się nieco odkryć.
— Poważnie? — Marcel natychmiast skupił na nim zainteresowany uwagę, zgodnie z oczekiwaniami.
Ten Marcin? — upewniła się niemniej zaciekawiona kobieta. 
Ten Marcin — potwierdził Francuz.
— Dlaczego? — zapytała zaraz Ala. — Nie wiedziałam, że utrzymujecie jeszcze kontakt.
— Bardzo sporadycznie. Ostatnio faktycznie nie — wyjaśnił Oli. — Ale teraz wspomniałem mu, że będę w mieście i umówiliśmy się — nagiął nieco rzeczywistość. Tak naprawdę sam wyszedł z tą inicjatywą i co więcej Marcin nie tak od razu się zgodził. Cóż, z drugiej jednak strony, Oliwier po chwili głębszych przemyśleń zdał sobie sprawę, że pytanie „Masz ochotę się zobaczyć?” w połączeniu z ich historią zabrzmiało dwuznacznie i sprawiło, że Sokołowski natychmiast zrobił się defensywny.
— Wiesz… spotykam się z kimś — wyznał w tamtej rozmowie.
— Mam na myśli kawę. Tylko kawę. Na mieście — sprecyzował szybko, gdy uzmysłowił sobie swój błąd. — I cieszę się, że ci się układa — zapewnił zupełnie szczerze.
—  Och… w takim razie w porządku. Ale dam ci jeszcze znać, okej? Nie chcę niczego przed nim ukrywać i uważam, że ma prawo wyrazić swoje zdanie w kwestii, czy powinienem spotkać się z facetem, z którym… no wiesz — zakończył niezręcznie, na co Oliwier zmarszczył brwi. Nie sądził, aby jakikolwiek człowiek miał mieć prawo mówić Marcinowi, co ten powinien, a czego nie, ale to nie była jego sprawa. Skoro tego chciał Marcin…
— W porządku, jestem do niedzieli — przystał ostatecznie i jeszcze tego samego wieczoru Sokołowski odpisał mu, że mogą się spotkać w piątek.
Oli aż uśmiechał się na wspomnienie tej rozmowy.
— Aleś ty się sentymentalny zrobił — parsknął Marcel, po chwili przemyśleń.
— Starzeje się po prostu — wtrąciła złośliwie Alicja.
— A ty, Ala, jak się czujesz z faktem, że pojawiły ci się pierwsze siwe włosy? — odbił szybko policjant, na co kobieta aż wzdrygnęła się oburzona.
— Nie mam siwych włosów — zaprzeczyła wręcz panicznie, a chwilę potem, kiedy tylko dostrzegła przesadnie zadowolony uśmiech Francuza, zdając sobie sprawę, że ją wkręcił, popatrzyła na niego z politowaniem. — Doigrasz się pewnego dnia — zagroziła.
— I tak jestem w szoku, że  przez tyle lat nie próbowałaś mnie jeszcze otruć czy coś — uznał, udając zaskoczenie.
— Nie podsuwaj jej pomysłów — zaśmiał się Armiński.
Ala znowu odpowiedziała coś zgryźliwego, Marcel dodał swoje trzy grosze, a Oli wreszcie odetchnął z ulgą, bo wyglądało na to, że jego taktyka zadziałała i udało mu się powstrzymać ich rozmowę przez skręceniem w niebezpieczną drogę niezręczności i potencjalnych spięć. Miał fart.
Mimo wszystko serce zabiło mu nieco mocniej i opanowała go lekka obawa. Koniec końców zgodził się przecież, że przekaże kilka rzeczy chłopakom, a przez to będzie musiał tu wrócić w niedzielę i przechodzić ten kłopotliwy etap jeszcze raz. Chociaż… był w tym oczywiście pewien plus. Owszem, tym zachowaniem wyśle Marcelowi jasny sygnał — „Zobaczę się z twoim synem”, ale… no właśnie. Zobaczy się z Denisem. 
***
5 października 2018
Nienawidził się przeprowadzać. Choć nie robił tego za często i ostatni raz zmieniał mieszkanie osiem lat wcześniej, to pamiętał aż za dobrze, ile było z tym wszystkim zachodu. A poprzednio zmieniał lokum w obrębie miasta. Zatem wcale nie pocieszał go fakt, kiedy przypominał sobie, że tym razem musi cały swój dobytek przetransportować dwieście kilometrów dalej. 
Mógł się tym zająć jeszcze latem, ale wtedy powtarzał sobie, że ma czas, że jeszcze nie wiadomo, co wyjdzie z tego przeniesienia do innej jednostki i uznał, że zrobi to kiedy indziej. Oczywiście wyszło jak zwykle i teraz już nie chodziło o to, że mógł się tym zająć. Teraz to już musiał.
Zawsze zdawało mu się, że był minimalistą i nie przywiązywał zbytniej uwagi do rzeczy materialnych, ale kiedy w piątek z samego rana zaczął się pakować, okazało się, że zdążył uzbierać całkiem sporo szpargałów. Na cholerę potrzebował trzech patelni, kiedy używał jednej raz na miesiąc? Po co mu było dwanaście widelców i drugie tyle łyżeczek? Mąka kukurydziana z datą ważności do sierpnia dwa tysiące siedemnaście? To cud, że nie zalęgły się w niej przez ten czas mole spożywcze. 
Może niepotrzebnie zaczynał od kuchni…
Godzinę później, kiedy przeniósł się do salonu, wcale nie było jednak lepiej. Jakieś niedziałające lampki choinkowe, cztery niewiadomego pochodzenia deski, z których zapewne zamierzał coś zrobić, ale najwidoczniej zapomniał i upchnął je w komodzie, czy stara, niedziałająca drukarka, której przez cztery lata zapominał zutylizować.
W trakcie tych porządków z niepokojem odkrył, że chyba bierze go na sentymenty. Cholera, przywiązał się do tego mieszkania. Choć nie było tak naprawdę jego, bo dostał je z przydziału, to traktował je jak własne. Było przesiąknięte wspomnieniami i samym Oliwierem, który przez tyle lat nadał mu indywidualizmu. To było całkiem zabawne, bo przez całe życie był przekonany, że nie potrzebuje własnego mieszkania. Miał stabilną pracę, z której, jak się okazywało, dało się odłożyć spore oszczędności — takie, że na tym etapie życia mógł sobie spokojnie pozwolić na zakup nieruchomości bez zaciągania kredytu… ale nie widział w tym sensu. Zawsze powtarzał sobie, że to tylko kilka ścian, sufit i podłoga, takie same jak wszędzie indziej. Zupełnie jakby od samego początku zakładał, że nie zamierza tkwić w jednym miejscu całe życie. Nie zależało mu na stabilności akurat w tym aspekcie. 
A mimo wszystko czuł jakąś dziwną nostalgię na samą myśl, że to jego ostatnie chwile w tym miejscu.
Nim zdążył na dobre zabłądzić w tych niezbyt przyjemnych myślach, zerknął odruchowo na zegarek i odkrył, że powinien powoli się zbierać, by zdążyć dotrzeć na czas do miejsca, w którym umówił się z Marcinem. To skutecznie go rozproszyło, więc podniósł się z podłogi, odsuwając w połowie zapełniony karton bardziej do ściany, i zaczął się ogarniać. Choć ogarnęła go ulga, że może zrobić sobie przerwę, to z tyłu głowy i tak miał, że to nie koniec i za parę godzin będzie zmuszony wrócić do tego bałaganu.
Kwadrans później był już natomiast pod jedną z kawiarni na Rynku Kościuszki, którą wybrał Marcin.
W środku — ze względu na porę — było dosyć tłoczno i praktycznie wszystkie stoliki były pozajmowane, ale mimo to nie dało się nie odnieść wrażenia, że jest klimatycznie i wszyscy rozmawiają w stonowany sposób, przez co było względnie cicho. To dziwne połączenie sprzyjało atmosferze wewnątrz lokalu i Oliwier był skłonny uznać, że to miejsce było całkiem przytulne. 
Chwilę zajęło mu zlokalizowanie Sokołowskiego, a to przez to, że ten zakamuflował się przy malutkim stoliku za jakaś finezyjną aranżacją roślinną, która zapewniała odrobinę więcej prywatności niż w pozostałej części pomieszczenia.
Marcin z pozornym zainteresowaniem przeglądał coś w telefonie, ale gdy tylko zauważył jakiś ruch przy swoim stoliku, automatycznie podniósł wzrok i natychmiast napotkał na sobie zaciekawione spojrzenie policjanta.
— O, cześć — przywitał się nieco zaskoczony. Francuz jak zwykle pojawił się znikąd i wprawił go w stan lekkiej konsternacji.
— Cześć — odpowiedział blondyn i nie czekając na zaproszenie, zarzucił skórzaną kurtkę na oparcie krzesła, po czym rozsiadł się na nim. — Dzięki — dodał zaraz, widząc, że po jego stronie stolika stała już filiżanka z aromatycznie pachnącą kawą.
— Pomyślałem, że od razu złożę zamówienie, uznając, że najpewniej nagle nie stałeś się fanem mlecznych, słodkich kaw, herbatek zimowych czy innych takich — wyjaśnił Marcin lekko prześmiewczym tonem.
— Herbatek zimowych? — Oli uniósł zaintrygowany brew, pierwszy raz słysząc o czymś takim.
— No właśnie… — mruknął tylko drugi mężczyzna, wcale nie zdziwiony zaskoczeniem Oliwiera. 
Po tej wstępnej, niezobowiązującej wymianie zdań zamilkli na moment, lustrując się nawzajem spojrzeniami. 
— Jest coś w tobie… zmieniłeś się — zaczął wreszcie niepewnie Marcin, zagryzając wargę.
— Jak mi zaraz powiesz, że się zestarzałem, to… — zaczął prześmiewczo Oli, jak zwykle udając przesadny dramatyzm. Robił to dosłownie za każdym razem, kiedy ktoś odnosił się do jego wieku, choć i tak wszyscy wiedzieli, że w rzeczywistości w ogóle go to nie rusza. Mimo wszystko to był taka jego rzecz. Sam nie wiedział, czy to było jeszcze śmieszne, ale póki inni nadal decydowali się grać z nim w tę grę, to po prostu dalej w to brnął.
— Cóż, z technicznego punktu widzenia, to faktycznie jesteś starszy niż ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, ale tym razem nie o to mi chodziło — sprostował Marcin, uśmiechając się nieznacznie. — Chciałem raczej powiedzieć, że wyglądasz na bardziej wyluzowanego i… pogodnego. Chyba ta nowa posada ci służy — wydedukował.
Oli tylko pokiwał głową, nie chcąc wchodzić w szczegóły. Obserwacja Sokołowskiego była nawet w miarę trafna.
— No, powiedzmy — przyznał oszczędnie.
— Gdybym cię lepiej nie znał, to byłbym gotowy strzelić, że może się zakochałeś — dodał zaraz dermatolog, na co Francuz zaśmiał się w głos. — Cokolwiek to jest, pasuje ci — podsumował, kapitulując. Zrozumiał, że Oliwier nie zamierza mu opowiadać, co tak widocznie odmieniło jego zachowanie. Nie wiedział, czy jest jakikolwiek sens próbować to rozgryźć. Odkąd tylko się znali, blondyn nieustannie go zaskakiwał. Czasami kompletnie go rozczarowywał, udowadniając, że potrafił być niesamowitym skurwielem, a innym razem robił niespodziewanie coś, co sprawiało, że serce Marcina topiło się niczym lód waniliowy pozostawiony na słońcu. W zasadzie nigdy do końca nie wiedział, co stało za zachowaniem Oliwiera. Wiedział jedynie, że jego były kochanek kierował się przeważnie swoim interesem. Robił tak, żeby to jemu było dobrze i niezbyt przejmował się, kto po drodze oberwie.
Oliwier miał za sobą kilka trudnych miesięcy i choć Marcin świadomie wybrał, by się w to ostatecznie nie mieszać, to był w stanie wyobrazić sobie, jakie piętno ostatnie wydarzenia musiały odcisnąć na psychice policjanta. Nie było zatem nic dziwnego, że tak cholernie intrygowało go, po co Francuz teraz się do niego odezwał i poprosił o spotkanie. Pierwsze co założył, to oczywiście jakieś niecne zamiary policjanta. Może mu się zwyczajnie nudziło i chciał znowu wykorzystać Marcina, by potem zostawić go bez słowa ze zmiażdżonym sercem? Wiedział, że nie powinien tak od razu zakładać najgorszego… niestety tego właśnie nauczył go Oliwier, by być podejrzliwym i wszystko kwestionować. Zrozumiał to dopiero, kiedy ich drogi na dobre się rozeszły. Miał pełną świadomość, że już zawsze będzie miał słabość do policjanta, jednak wreszcie dotarło do niego, że nie byli sobie pisani i lepiej będzie, jeśli każdy z nich pójdzie w swoją stronę. 
— Przepraszam, po prostu nie mogę przestać myśleć o tym, dlaczego chciałeś się spotkać. Myślałem, ze tak naturalnie nasze drogi się rozeszły i będziemy udawać, że się nie znamy — zwerbalizował wreszcie swoje myśli. Nie miał żadnych podstaw, aby wierzyć, że drugi mężczyzna odpowie szczerze, ale nie miał też nic do stracenia.
Oliwier nie wydawał się tym pytaniem jakoś szczególnie zaskoczony. Zastanowił się jedynie dłużej, nim odpowiedział.
— A co jeśli po prostu chciałem sprawdzić, co u ciebie?
— Chciałbym wierzyć, że nie ma w tym drugiego dna — powiedział Marcin.
— Wow, jak tak mówisz, to faktycznie wychodzi na to, że byłem najgorszym, interesownym chujem. — Oliwier zmarszczył brwi.
— Najgorszym nie... — zaprzeczył Sokołowski, uśmiechając się pod nosem, rozbawiony kuriozum tej dyskusji. Oli też mimowolnie się uśmiechnął.
— Nie ma w tym drugiego dna — zapewnił spokojnie.
— Okej — przytaknął wreszcie Marcin. — Więc… co u ciebie? Gdzie się przeniosłeś? Czy to jakaś tajemnica, co będziesz teraz robił? — zapytał, zmieniając wreszcie temat. Naprawdę cieszył się na widok Oliwiera i jeżeli faktycznie było to tylko niezobowiązujące spotkanie, to pozostawało mu się rozsiąść się wygodnie i nadrobić zaległości.
Francuz odchrząknął, a potem przeszedł na bardziej konwersacyjny ton i uchylił przed drugim mężczyzną rąbka tajemnicy. Przyznał, że wiosną zaczęło się z nim dziać coś dziwnego, czego sam do końca nie rozumiał. Czuł się uwięziony w miejscu, w którym się znalazł i nie za bardzo potrafił z tego wybrnąć. Po drodze zrobił kilka głupot… choć w tym aspekcie nie za bardzo się rozgadywał, pozostawiając Marcinowi miejsce na domysły. Ciosem nokautującym była śmierć Tytana i wtedy Oli uznał, że musi szybko przeorganizować swoje życie, bo inaczej zwariuje do końca i ziszczą się obawy Marcela. O tych obawach też nie powiedział Marcinowi. Ani o tym, że od lipca był na terapii. 
Marcin odniósł dobre wrażenie, że Oli stał się nieco bardziej… przyjazny — czy może po prostu ludzki. Mimo wszystko policjant nadal bardzo ostrożnie podchodził do dzielenia się swoją prywatnością. Nie kłamał, kiedy powiedział, że to spotkanie jest niezobowiązujące. Chciał zobaczyć Marcina i upewnić się, że u niego też było wszystko w porządku, że… że nie spierdolił mu psychiki. No dobra, wychodziło na to, że może jednak był w tym wszystkim pewien interes, ale Oli wcale nie traktował tego jako kompensacji. Naprawdę chciał się po prostu zobaczyć z Sokołowskim, a jeżeli przy okazji okazywało się, że ten na dobrze przetrawił ich, bądź co bądź, związek, no to pozostawało mu tylko odetchnąć z ulgą.
— Zaczęliśmy spotykać się w połowie sierpnia, więc jak widzisz, to dosyć świeża sprawa. Nadal się poznajemy i wyczuwamy nawzajem — wyjaśnił krótko Marcin, opowiadając o facecie, z którym się umawiał.
— Laborant sekcyjny? — zastanowił się na głos Oli. — Może go znam? Miałem z kilkoma do czynienia, jak jeszcze robiłem w kryminalnym — dodał zaraz.
— Nie znasz — zaprzeczył szybko Sokołowski, na co policjant uniósł zaintrygowany brew. — Pytałem go, czy przypadkiem nie spotkał przesadnie pewnego siebie komisarza o dziwnych oczach — wyjaśnił, uśmiechając się rozbrajająco.
— Oj tam zaraz przesadnie — mruknął Oli. — Może po prostu mnie nie zapamiętał?
— Ty nie pozwalasz na to, żeby cię nie zapamiętać — przypomniał mu Marcin.
— Mówisz to takim tonem, że nie wiem, czy mam się obrazić, czy podziękować za komplement — zastanowił się na głos, ale dermatolog mu na to nie odpowiedział, a jedynie uśmiechnął się tajemniczo, jakby chciał powiedzieć „domyśl się”. — Cóż, cieszę się, że wam się układa i że pozwolił ci się ze mną spotkać — podsumował, nie potrafiąc powstrzymać się przed choć nutką złośliwości. Nie spodziewał się jednak, że to szybko obróci się przeciwko niemu.
— Widzisz, Oli. To był zawsze twój problem. Tobie zawsze wydawało się, że jak chcę wyrazić zdanie na jakiś temat, który dotyczył ciebie, to zamierzam ci dyktować jakieś warunki — zaczął niespodziewanie Marcin, choć brzmiał spokojnie. — To nie była decyzja Władka, ale szanuję go i chcę, by czuł, że jesteśmy zespołem i liczę się z jego zdaniem. Jeżeli by powiedział, że mu się to nie podoba i nie chce, bym się z tobą spotkał, to wyjaśniłbym mu, dlaczego jest to dla mnie ważne, ale nie zmieniłbym swojej decyzji tylko dlatego, że on tak chce — wyjaśnił. 
Francuz milczał dłuższą chwilę. 
— Wiesz, że mam rację, i dlatego teraz gorączkowo zastanawiasz się, jak szybko zmienić temat, więc pewnie zaraz rzucisz jakimś żartem — popuścił wodzę fantazji Sokołowski.
Oliwier tym razem szeroko się uśmiechnął.
— Jestem pod wrażeniem twoich obserwacji — przyznał, nie chcąc wprost potwierdzać teorii drugiego mężczyzny.
— Miałem trochę czasu, by wyciągnąć swoje wnioski. — Marcin wzruszył ramionami. — Po prostu mam nadzieję, że pewnego dnia trafisz na kogoś, kto uświadomi ci, że związek to nie jest jakaś pułapka, gdzie celem jednej osoby jest wykorzystanie drugiej, tak by ta się nie zorientowała.
— Może — odparł bezpiecznie policjant. 
Milczeli przez moment, aż Oli zapytał niezobowiązująco o pracę Sokołowskiego i takim sposobem wrócili do luźnej, przyjaznej konwersacji, z uwagą słuchając siebie nawzajem i komentując od czasu do czasu rewelacje, jakimi się ze sobą dzielili. 
Oliwiera opanowały minimalne wyrzuty sumienia, bo znowu dotarło do niego, że kiedy jeszcze był z Marcinem, w ogóle nie obchodziły go jego uczucia. Liczył się tylko on i jego interesy. Fajnie było mieć Sokołowskiego pod ręką i miło spędzać z nim czas… ale Oli nie zamierzał brać w pakiecie jego problemów. Nie miał też żadnego pożytku z tego, aby dzielić się własnymi problemami, uważał to wręcz za coś, co mogłoby mu zaszkodzić. Mógł sobie powtarzać, że to był tylko taki sobie niezobowiązujący romans… ale to było coś o wiele bardziej poważnego. I niestety Oli zawiódł na całej linii. Dziś już mniej więcej wiedział, co nim wtedy kierowało i dlaczego tak się zachowywał, ale to nie zmieniało faktu, że kompletnie poległ w tej relacji i cokolwiek wydarzyło się między nim a Marcinem, było tylko i wyłącznie jego winą.
Wiedział to. Dowiedział się też wielu innych rzeczy i zamiast uparcie brnąć w swoje schematy, zaczął uświadamiać sobie, co go w ten sposób ukształtowało i jakie czynniki wpłynęły na to, jakim człowiekiem był obecnie. Ale jego nowa terapeutka powtarzała, że sama świadomość to za mało. Przyjęcie tego do siebie było niezwykle istotne — tym się zajmował od lipca. Zagłębił się w najgłębsze zakamarki swojego dzieciństwa i przypomniał sobie o rzeczach, które tak skrzętnie próbował wyprzeć z pamięci. Musiał to przełknąć, by móc wyrwać się ze swoich schematów i nadać inny tor swojej przyszłości. Chciał nauczyć się robić sobie dobrze, ale tak, by nie krzywdzić przy tym innych. Chciał zacząć być w końcu człowiekiem z krwi i kości, a nie pieprzonym cyborgiem, który na pewnym etapie życia wyłączył emocje, bo wydawało mu się, że to bezpieczniejsze i łatwiejsze.
Chcieć, nie zawsze oznaczało móc, ale Oliwier był całkiem przekonany, że akurat w tym przypadku wszystko było w jego rękach. W końcu chodziło o jego życie — o jego przyszłość. 
Czekała go cholernie długa i kręta droga, by wyrwać się wyuczonym przez lata mechanizmom obronnym, ale po raz pierwszy w życiu zrozumiał, że warto było podjąć ryzyko, nawet jeśli to oznaczało, że musiał się odkryć i narazić na potencjalne skrzywdzenie. 
Co najgorszego mogło się stać?
__________________

Cześć!
Trochę czasu minęło odkąd ostatnio się odzywałam, no ale co ja Wam mogę powiedzieć? Tak bywa. Choćbym chciała dodawać rozdział najlepiej co drugi dzień, no to rzeczywistość robi swoje. Tak że pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że rozumiecie.
Chciałabym też powiedzieć, że kolejny rozdział powinien pojawić się szybciej - bo w zasadzie już go piszę i idzie mi to całkiem dobrze - to jakoś tak w ostatnim czasie bardziej dosadnie odczuwam, że życie lubi sobie kpić z planów i wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Więc nie będę obiecywać. 
No ale dobra, zapomnijmy ten nieco ponury wstęp i skupmy się na rozdziale.
Ten konkretny postanowiłam w pełni oddać Oliwierowi i dla odmiany pokazać, jak on sobie radzi i co robił przez ostatnie kilka miesięcy. Cóż, najprościej chyba będzie powiedzieć, że jest tak jak w tytule rozdziału - Oli próbuje/uczy się jak być człowiekiem. Zrozumiał, że musi poznać i zaakceptować swoją przeszłość, aby móc zbudować bardziej stabilną przyszłość. Jak mu to wyjdzie? Dobre pytanie.
Nie mogłam się też powstrzymać, by w tym celu nie "przywołać" tutaj Marcina. W końcu on od dawna był cichym obserwatorem i choć mocno oberwał znajomością z Olim, to zdążył go dosyć dobrze poznać, nawet jeśli Oli robił wszystko, aby pokazać jak najmniej.
Rozwiązało się też, co Francuz będzie teraz robił w policji. Myślicie, że się sprawdzi i będzie geniuszem negocjacji, czy to wszystko zmierza ku katastrofie - tak jak przewiduje Ala? :D
Czekam na Waszą reakcję. Pomóżcie odpowiedzieć Oliwierowi na ostatnie pytanie: Co najgorszego może się stać, jeśli włączy uczucia? I taki drobny spoiler na koniec: trzeci rozdział zaczniemy od Denisa. :)

Rozdział sprawdzał Robert, za co serdecznie dziękuję! 

Tyle ode mnie na dziś.
Trzymajcie się!

7 komentarzy:

  1. Hej. Taki prezent na dzień dziecka ;) normalnie jesteś wielka. I rodzina armanskich . Rozdział spokojny ale dużo wyjaśnił. Oli będzie we wszystkim najlepszy już się nie mogę doczekać jego pierwszej akcji, jestem ciekawa co wymyślisz ;). Jak dla mnie spotkanie z Marcinem było dla oliego zakończeniem przygody w tym miejscu aby mógł ruszyć z czystą karta do Warszawy a tam uczyć się dalej człowieczeństwa i życia w związku razem z Denisem ,który mu pokarze że życie we dwoje nie jest takie straszne i że żyje się razem dużo lepiej niż w pojedynkę i moja wyobraźnia wybiega za daleko.... Poczekam na to co wymyśli twoja i napewno się nie zawiodę. Jesteś wielka i czekam na następny rozdział .ciekawe czy Denis się już uspokoił czy Wiktor pokazuje mu dalej studenckie życie ???. Pozdrawiam weny i zdrówka. W

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to dobrze że jesteś :)
    Życie bez FP to nie życie....

    AA

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej .czy będzie dziś rozdział? Tak na niego liczyłem stęskniłam się za Denisem pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć, muszę napisać, że nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Za każdym razem zastanawiam się czy nie poczekać do końca i dopiero przeczytać, ale zawsze się łamię i czytam po rozdziale!
    Z niecierpliwością czekam na więcej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej. Czy będzie rozdział? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś nie, ale z dobrych wieści, to już go napisałam, tak że jeszcze tylko korekta i na dniach wstawię :)

      Usuń
  6. Hejeczka,
    wspaniale, Ala to niebezpieczna kobieta... rozbawił mnie Oliver bojący się coś schrzanić przy tych naleśnikach... ;) świetnie... psy są urocze zwłaszcza jak niuchały czy jest coś dobrego dla nich... o tak wiktor ponarzeka a potem urządzi imprezkę i jeszcze posprząta po niej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń