16 czerwca 2020

Francuski piesek 2: Rozdział 3

Czego oczy nie widzą

5 października 2018
To był niesamowicie męczący tydzień i jak tylko Denis usłyszał szatański dźwięk budzika, miał wrażenie, że jest bardziej zmęczony, niż kiedy wczoraj zasypiał. Nie było szans, że przyzwyczai się do porannego wstawania.
Był w tym wszystkim jeden plus — wreszcie nastał piątek, w dodatku musiał przemęczyć się jedynie na wykładach i o czternastej będzie miał wolne… ale tylko pozornie, bo w przyszłym tygodniu czekała go wejściówka na każdych możliwych ćwiczeniach, jakie były w planie. Zresztą zdążył już zaliczyć w tym tygodniu dwie pierwsze i słowo „zaliczyć” było kluczowe. 
Pierwsze zderzenie z uczelnianą rzeczywistością miał w środę na anatomii
zwierząt. Jeszcze w liceum, kiedy tylko zdecydował, że chce studiować weterynarię, dowiedział się, że anatomia jest jednym z tych przedmiotów, który spędza studentom sen z powiek, a po egzaminie z kierunku odpada wielu z nich. Dwie trzecie jego grupy poległo i szykowało się do pierwszej poprawki, ale Denis był tym szczęśliwcem, któremu udało się zaliczyć. I nawet miał drugi najlepszy wynik w grupie, bo zaliczył na cztery i pół. Lepsza okazała się tylko Tosia, która dostała piątkę, a pozostałych sześciu studentów dostało trójki. Na histologii już tak dobrze mu nie poszło — jak wszystkim zresztą — bo nikt nie spodziewał się wejściówki, ale prowadzący ich zaskoczył, przez co zaliczyło raptem pięć osób. Denis nawet nie zajrzał do literatury, bo wykład miał mieć dopiero dzisiaj… ale ćwiczenia z jakiegoś powodu były wcześniej, więc odpowiadając na pytania, musiał sięgnąć pamięcią aż do matury, a i tak nie wiedział wszystkiego. Na szczęście jego bardzo ogólne odpowiedzi najwyraźniej wystarczyły, bo dostał trójkę — a Tośka czwórkę, czym wymownie pokazała, że nie zamierza być przeciętna — i dzięki temu zaoszczędził sobie trochę czasu, by móc uczyć się na inne przedmioty. Te kilka dni bardzo dosadnie pokazały mu, dlaczego na studiach od oceny bardziej liczył się fakt samego zaliczenia i że w jego interesie było, aby zaliczać wszystko w pierwszym terminie. Oczywiście wiedział, że należało uzupełnić wiedzę, ale przynajmniej nie musiał uczyć się jeszcze na poprawy, a mógł skupić przede wszystkim na bieżącym materiale.
Podniósł się niechętnie, starając trzymać się myśli, że lada moment nastanie weekend i choć może wcale nie będzie mógł go totalnie zmarnować na lenistwo, to przynajmniej porządnie się wyśpi.
Gdy tylko wyszedł ze swojego pokoju, zerknął wrogo na drzwi do pokoju brata. Oczywiście Wiktor ani razu nie miał zajęć na ósmą… Pieprzony szczęściarz.
Jeszcze wpółprzytomny zaliczył poranną toaletę i skierował się do kuchni, żeby wyjąć z lodówki przygotowane wczoraj jedzenie. Póki co był dumny z tego, jak razem z Wiktorem ogarniali kwestie żywnościowe. Początkowo obawiał się, że naprawdę będą żyć na zupkach chińskich, bo nie będą mieli czasu ani chęci, żeby bawić się w gotowanie, ale jak na razie cały tydzień wspólnie przygotowywali sobie jedzenie i wychodziło im to całkiem sprawnie.
Ledwie pół godziny później ze skrzywioną miną opuścił mieszkanie, niepocieszony, że znowu padało i generalnie pogoda była paskudna. Jedyne co mogło go w tej chwili uszczęśliwić, to powrót do łóżka. Mimo wszystko zacisnął zęby i spróbował się zmotywować do wykrzesania z siebie odrobiny entuzjazmu.
I pierwszy tydzień niemal zleciał — pomyślał.
Tak bardzo zwykł bać się tego, co się z nim stanie, kiedy się przeprowadzi do obcego miasta i będzie musiał w trybie natychmiastowym się usamodzielnić… a tymczasem ledwie to zauważył. To znaczy czuł, że ten stres gdzieś tam w nim jeszcze siedzi, ale działo się tyle, że nie miał czasu, aby go do siebie dopuścić. To było niesamowite, jak właśnie przekroczył pewną granicę w swoim życiu. W teorii to brzmiało tak poważnie i wręcz przerażająco, a teraz był już po tej drugiej stronie i nawet nie był pewien, czy istniał jakiś oficjalny próg. Może to nadal do niego nie dotarło? Może mentalnie nadal był w Białymstoku i w swoim starym liceum, nie traktując tego, co się działo obecnie jako permanentnej zmiany, a kryzys miał dopiero nastąpić?
Wiedział jedno. Było stanowczo za wcześnie na takie refleksje.
— Wiedziałem, że czegoś zapomniałem — jęknął, kiedy już dostał się na aulę, odnalazł Tosię i dostrzegł, jak popija kawę z termosu. 
— Spokojnie, podzielę się — odpowiedziała, uśmiechając się przyjaźnie i wyciągnęła do niego dłoń z napojem, który chłopak przyjął z widoczną ulgą na twarzy i zaraz upił kilka łyków. Och, jak dobrze, że nie został skazany na lurę z automatu. 
— Ratujesz mnie — przyznał zaraz i dopiero usiadł obok niej, sięgając do torby po laptopa. — A gdzie Szyszka? — zainteresował się zaraz, gdy nie dostrzegł drugiej z dziewczyn. Wynajmowały razem mieszkanie, więc Denis już zdążył się przyzwyczaić, że zawsze pojawiały się razem.
— Powiedziała, że musi kupić długopis, bo wszystkie jej się wypisały — wyjaśniła i spojrzała wymownie na Denisa.
— Co? To najgłupsza wymówka, jaką słyszałem — uznał, marszcząc brwi, a Tosia tylko wzruszyła ramionami.
— Nie drążyłam. Powiedziała jeszcze, że powinna zdążyć przed wykładem — dodała i spojrzała na swój telefon, jakby automatycznie sprawdzając, czy dostała jakąś wiadomość od koleżanki. 
— Czuję lekki niepokój, jak tylko pomyślę, co jej się mogło uroić — wypowiedział swoje obawy na głos Denis. — Po tym jak wkręciła mnie w bycie starostą… — urwał, parskając.
— Potrafi przytłaczać, co? — zapytała retorycznie dziewczyna, na co Armiński tylko przytaknął, przypominając sobie, jak w środę na ćwiczeniach jeden z prowadzących polecił im, aby się pospieszyli z wyborem starosty, by sprawniej komunikować się w różnych sprawach, a po południu Marcelina napisała na ich fejsbukowej grupie, dlaczego to Denis powinien być starostą. Jako uzasadnienie podała jego waleczność i nieustępliwość, powołując się oczywiście na pseudobójkę pod prosektorium przed zajęciami z anatomii. O dziwo wszyscy albo byli świadkami tego zdarzenia, albo o nim słyszeli i chętnie przystali na pomysł dziewczyny. Sam Denis na początku mocno spanikował i wparował do pokoju Wiktora, żeby ten mu natychmiast wymyślił dobrą wymówkę, ale jego brat stwierdził tylko, żeby brał tę fuchę i nie był miękką fają. 
To faktycznie trochę wjechało na ambicje Armińskiego. A w zasadzie nawet nie trochę, bo pomimo iż sama myśl, że ma być jakimś tam przywódcą, przerażała go niebotycznie… to jego ego nie pozwalało mu na kapitulację i bycie miękką fają. Ostatecznie się zgodził i nawet odpisał coś zabawnego w stylu, że spoko, jak sobie życzą, tylko w jego wizji nie ma miejsca na demokrację i zamierza rządzić niczym dyktator.
Po tym poście odkrył, że pierwsze wrażenie, jakie wywołał na innych studentach, a przez to na potencjalnych nowych koleżankach i kolegach, było absurdalnie odmienne od rzeczywistości. Przecież na żywo wcale nie był taki zabawny i wyrywny. Nie lubił być w centrum uwagi. Fakt, jak się wkurzał, to trochę puszczały mu hamulce i potrafił pokazać, że nie da sobą pomiatać i lepiej z nim nie zadzierać. Jednak tak na co dzień był kompletnie zwyczajny i wolał być cichym obserwatorem. Dlatego trochę nie docierało do niego, jak niespodziewanie wystawił się na świecznik, a inni jeszcze mu przyklasnęli i najwyraźniej uznali, że Denis już tak ma — że taki właśnie jest.
Nie wiedział za bardzo, jak miałby to teraz odkręcić, więc po prostu postanowił popłynąć z prądem i zobaczyć, co się stanie.
Było dokładnie cztery minuty do ósmej, wykładowca już przyszedł i powoli podłączał swój sprzęt do projektora, panował lekki harmider wywołany licznymi rozmowami wśród studentów, a mimo wszystko nie dało się nie usłyszeć głośnego huknięcia drzwiami.
Szyszka zamarła na moment, kiedy dotarło do niej, że zwróciła na siebie uwagę tym wejściem smoka, ale dosłownie po sekundzie zaczęła szukać wzrokiem Tośki i Denisa, a kiedy ich zlokalizowała, ruszyła w ich kierunku z wyszczerzem. Jej ignorancja sprawiła, że i reszta studentów szybko zapomniała o jej przybyciu i straciła zainteresowanie.
Kiedy dotarła do swoich znajomych, rzuciła na pulpit przy krześle Tosi nieduże, ozdobne pudełeczko z kokardką i krzyknęła:
— Antonio Leonik… Wszystkiego najlepszego!
Denis zamrugał zdezorientowany, a Tosia momentalnie się zawstydziła.
— Skąd wiedzia… — zaczęła, ale Armiński niegrzecznie jej przerwał.
— Masz dziś urodziny? — zapytał zaskoczony.
— Powiedziałabym ci wcześniej, ale sama dowiedziałam się rano. — Szyszka wpierw zwróciła się do Denisa, jakby usprawiedliwiając, czemu nie zaangażowała go w tę niespodziankę, a przez co poczuł się strasznie głupio. — Jak przy wyjściu z mieszkania szukałaś w torbie kluczy i podałaś mi do potrzymania teczkę ze swoimi dokumentami, to tak niechcący zerknęłam na twój wniosek o stypendium socjalne i zobaczyłam, że masz dziś urodziny — wyjaśniła niby skruszona, ale zaraz przybrała bardziej defensywny ton. — Czemu nic nie mówiłaś?! Musimy zrobić imprezę i w ogóle…! — zaczęła się emocjonować.
— Szyszka, zwolnij — zastopował ją nieco rozbawiony Denis, a ruda dziewczyna odetchnęła głębiej. — Wszystkiego najlepszego — powiedział pogodnie do Tosi. — Pozwolę sobie zapytać w bardziej cywilizowany sposób, czy masz ochotę coś potem porobić? — zapytał, nawet nie zauważając, jak przechodzi na bardziej przywódczy ton. 
Antonia zaśmiała się kręcąc głową, totalnie nie spodziewając się, że może ją czekać coś tak miłego o ósmej rano. 
— Jasne, czemu nie — przystała na ten pomysł, a następnie skupiła się na pudełeczku, po które ostrożnie sięgnęła. 
— To nic takiego, miałam jakieś piętnaście minut, żeby coś ogarnąć — zaczęła usprawiedliwiająco Marcelina, patrząc, jak Tosia ściąga pokrywkę, by w środku dojrzeć babeczkę z neonowo-różowym kremem na wierzchu i kolorową posypką.
— Nie musiałaś — odparła zaraz rozczulona dziewczyna. 
— Jak nie chcesz, to ja chętnie — odezwał się szybko Denis z zawadiackim uśmiechem, za co został spiorunowany wzrokiem przez Szyszkę, a Tosia zachichotała rozbawiona.
— Proszę o ciszę, zaczynamy! — rozległo się po auli i chwilę potem rozmowy zaczęły cichnąć. 
— To co? Jakiś klub czy… Boże, macie miny, jakbym powiedziała, że pozabijałam wasze matki — sarknęła Szyszka, gdy usiadła obok Tosi i szeptem zaproponowała rozrywkę na wieczór. Szybko dotarło do niej, że ani Tosia, ani Denis nie popierają pomysłu z klubem.
— Nie lubię głośnej muzyki — wyjaśniła dyplomatycznie Leonik.
— Ja po prostu nie lubię ludzi, zwłaszcza pijanych i spoconych — obwieścił z obrzydzeniem i bez ceregieli Denis. — I głośnej muzyki — dodał po chwili przemyśleń, na co obie dziewczyny zaczęły chichotać, jednocześnie próbując nie zwracać na siebie uwagi.
—  No tak, bo po godzinie na tym twoim jiu jitsu to wszyscy pachniecie stokrotkami i wcale nie chcecie się pozabijać — rzuciła złośliwie Marcelina.
— Gadasz jak mój brat — mruknął Denis.
Ich dyskusja została chwilę potem stłumiona, bo nawet rozmawianie szeptem przykuwało uwagę, więc całą trójką zgodnie uznali, że póki co skupią się na robieniu notatek, a do tematu imprezy wrócą podczas przerwy.
Kilka godzin później, tuż po wykładach, plan kameralnego spotkania na cześć urodzin Antonii niespodziewanie przerodził się w plan grupowego spotkania integracyjnego — choć nadal z Tosią jako gościem honorowym. Początkowo Denis z Szyszką wymyślili, że pójdą na piwo do jakiegoś pubu i ewentualnie zwiną się do czyjegoś mieszkania i zamówią pizzę, jeśli nastrój będzie średni, ale dwóch chłopaków, którzy siedzieli za nimi, usłyszało o tych planach i natychmiast podłapało pomysł z wieczornym wyjściem. Wystarczyło kilka minut, a informacja rozprzestrzeniła się błyskawicznie wśród reszty grupy i nie było za bardzo sposobu, aby się z tego jakoś wykręcić.
Zresztą… Denis chyba nawet nie chciał. Oczywiście wpierw spytał Tosię, co ona o tym myśli, ale dziewczyna zdawała się całkiem entuzjastycznie podchodzić do tego pomysłu. Była widocznie nieco przytłoczona, kiedy wszyscy zaczęli składać jej życzenia urodzinowe, jednak to też chyba dodało jej odwagi i pozwoliło przełamać nieśmiałość.
— Decyduj, panie — poprosił prześmiewczo Kamil, zwracając się do Denisa. Kiedy kilka dni wcześniej Armiński napisał w żartach komentarz o dyktaturze, Kamil zapytał, również w żartach, jak mają się w takim razie do niego zwracać, na co Denis — trzymając się konwencji — odpisał, że mogą mu mówić „panie”.
— Cóż, w Białymstoku w piątkowe wieczory chodziliśmy polować na dzikie świnie… chyba że był mecz, wtedy broniliśmy na stadionie… honoru? — zawahał się. — Czegoś tam broniliśmy na stadionie — uprościł — strzelając racami — wyjaśnił, a w odpowiedzi usłyszał salwę śmiechu.
— Może jakaś aktywność, która nie będzie skutkowała ofiarami śmiertelnymi? — zaproponowała Dominika, szatynka o krótkich włosach z prostą grzywką.
— Dobra, wykombinuję coś, jak wrócę do domu i napiszę propozycję na grupie — postanowił, jak na lidera przystało. — I tak w ogóle to wiem, że to ma być impreza integracyjna naszej grupy, ale od razu zaznaczam, że przyjdę z bratem, bo on zawsze jest w pakiecie ze mną — dodał po chwili namysłu.
— Właśnie, to twój bliźniak, nie? — zaciekawiła się Karolina, kolejna ze studentek z ich grupy, a Denis przytaknął. Zauważył też, że ta informacja nikogo specjalnie nie zaskoczyła, co dało mu jasno do zrozumienia, że najprawdopodobniej wszyscy, albo przynajmniej większość, przeprowadziła swoisty wywiad na jego temat. Zrobiło mu się miło i nieswojo jednocześnie. Miło, bo ewidentnie mnóstwo osób było nim zainteresowanych i chciało go poznać, a nieswojo, bo dotarło do niego, że banda w zasadzie nieznanych mu osób dokładnie przejrzała jego media społecznościowe, najpewniej wchodząc też na profile osób, które były z nim w jakiś sposób powiązane, na przykład Wiktora. Pewnie byli też tacy, którzy szukali na YouTube jego pojedynków z różnych zawodów i prześwietlali dokładnie biznes jego ojca. Nie wiedział jeszcze, jak się z tym czuć, jednak to było nieco przerażające. 
Po zajęciach wrócił prosto do domu, gdzie zabrał się za robienie jedzenia. Nic wyszukanego. Po prostu pokroił ziemniaki w słupki, obsypał je przyprawami — to samo zrobił z dwoma filetami ryby — i wstawił do piekarnika. 
Kiedy obiad był gotowy, akurat do mieszkania wrócił Wiktor.
— Zrobiłeś obiad? I ja też dostanę? — zapytał wpierw podejrzliwie, kiedy tylko rozebrał się w przedpokoju i dołączył do brata w kuchni. Denis siedział przy małym stoliku z laptopem i obserwował toczącą się rozmowę pod jednym z postów na jego grupie.
— Dostaniesz — przyznał.
— Ale? — powiedział jeszcze szybciej Wiktor i zajrzał do piekarnika. Cholera, był głodny i chyba był w stanie ponegocjować dla tych frytek.
— Musisz mi pomóc. No i nie przesadzaj. Przecież nie zrobiłbym tylko sobie — oburzył się po chwili, jak tylko dotarł do niego sens słów brata.
— W czym? — Wiktor zajął drugie krzesło przy stoliku i spojrzał zaintrygowany na drugiego chłopaka.
— Cóż… jako że to przez ciebie zostałem starostą…
— Przeze mnie?! — przerwał mu natychmiast drugi Armiński.
— Chciałem się wycofać, ale mi nie pozwoliłeś — zarzucił Denis.
— Przywiązałem cię do kaloryfera? Zamknąłem w łazience? Odciąłem dostęp do internetu? — zapytał retorycznie Wiktor, na co Denis przewrócił oczami.
— Oj no… — jęknął. — Ludzie oczekują ode mnie, że znajdę im fajną miejscówkę, do której będziemy mogli pójść dziś wieczorem. Plus okazało się, że koleżanka z grupy ma też akurat urodziny i… no pomóż mi — jęknął znowu błagalnie na koniec, na co Wiktor zmarszczył brwi.
— Czyli podsumowując — zaczął. — Zrobiłeś mi obiad i chcesz mnie zabrać na imprezę, której ja ustalę zasady — wydedukował, po czym zamilkł na chwilę, a potem pokręcił głową i dodał: — Naprawdę przydałby ci się kurs negocjacji, bo ewidentnie coś ci nie wychodzi.
— To pomożesz mi czy nie? — zapytał dosadniej nieco zirytowany Denis, ignorując przytyk brata.
— A jak myślisz? Jest piątek, przecież nie będę siedział w domu — wyjaśnił, jakby to było coś oczywistego. No i w zasadzie dla niego było. Kiedy mieszkali w Grabówce, nawet jak siedział w domu, zawsze miał coś do roboty. Zawsze znalazło się cokolwiek — mógł pomóc w czymś ojcu, mamie, podręczyć siostry, wyprowadzić psy, pobiegać po lesie, pojeździć rowerem… nie było opcji, by się nudził. W Warszawie szybko poczuł, że się tu dusi. Nic po sobie nie pokazywał, bo nadal uważał, że lada moment mu przejdzie i odnajdzie swoją rutynę, ale póki co nie mógł się tu zadomowić. Męczyło go siedzenie w mieszkaniu i bezsensowne wgapianie się w telefon czy laptopa, a pogoda była tak paskudna, że nie miał ochoty bez sensu wałęsać się po ulicach. Nigdy też nie był typem, który szlajałby się po galeriach czy kawiarniach. Dlatego wręcz desperacko szukał niemal codziennie pretekstu, by gdzieś wyjść i coś porobić. Plus był tego taki, że już zdążył poznać masę nowych osób i chętnie korzystał z ucieczki z ciasnego pokoju. Denis był w swoich zachowaniach o wiele bardziej ostrożny i choć z pozoru puścił trochę hamulce i łatwo dawał się wyciągać na miasto… tak Wiktor widział, że to nie jest coś naturalnego dla jego brata i ten za każdym razem toczy wewnętrzną walkę. Mimo wszystko dzielnie dotrzymywał mu towarzystwa i nie pękał, dlatego Wiktor nawet był z niego dumny, że niejako wziął na swoje barki próbę zorganizowania jakiegoś miejsca dla ludzi, z którymi miał potencjalnie spędzić na uczelni kilka lat swojego życia. Oczywiście z dziką przyjemnością zamierzał mu w tym pomóc, bo widział w tym korzyści dla nich obu.
Po obiedzie Wiktor skontaktował się z nowo poznanym kumplem, który był rodowitym warszawianinem i znał ciekawe miejscówki. Armiński nie miał za dużych wymagań, ale w piątkowy wieczór mogły być jednak nieco trudne do spełnienia. Chodziło mu bowiem o jakieś klimatyczne miejsce, w którym nie będzie przesadnych tłumów, no i które będzie zlokalizowane w południowej części miasta. O dziwo kumpel go nie zawiódł — sam skontaktował się z kilkoma innymi osobami i w przeciągu dziesięciu minut podał Wiktorowi kilka propozycji, by w razie jakiegoś niewypału mogli spróbować odwiedzić kolejny lokal. 
Następnie Denis napisał na grupie adres i godzinę zbiórki i kwadrans po dwudziestej wraz z bratem wyruszyli na miasto.
— Głupio mi tak z pustymi łapami, skoro ona ma urodziny — wyraził swoją obawę Wiktor, gdy zmierzali na przystanek. Deszcz przestał padać, ale nadal było wietrznie.
— To będzie prezent od nas obu. Poza tym znam ją tydzień, a ty nie znasz jej wcale. No i to nie do końca impreza urodzinowa. Po prostu spotykamy się całą grupą, a Tosia ma przy okazji urodziny. Inaczej bym cię ze sobą nie brał — wyjaśnił Denis.
— No okej, skoro tak mówisz — zgodził się wreszcie Wiktor, wzruszając ramionami. Miało to sens. Skoro się nie znali, to tym bardziej głupio byłoby wyskakiwać z jakimś prezentem. Symboliczne czekoladki powinny wystarczyć. Była to drobnostka, ale jednocześnie znak, że chcieli coś jej podarować w tym ważnym dla niej dniu.
Jakieś pół godziny później znaleźli się na miejscu. Spóźnili się nieco, ale kiedy weszli do lokalu, okazało się, że nie byli jedyni. Ludzie tak naprawdę dopiero zaczynali się schodzić. Sam lokal póki co był wręcz opustoszały i poza znajomymi Denisa z grupy znajdowało się tam z pięć innych osób. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że pub mieścił się już daleko od kampusu i był w dosyć kiepskiej lokalizacji — znajdował się na jakimś osiedlu, z dala od głównych ulic i był zakamuflowany wśród lokalnych spożywczaków. Mimo wszystko kumpel Wiktora nie skłamał; w środku było całkiem swojsko. Na wystrój składały się przeważnie drewniane elementy, do tego kamienna posadzka, a z głośników leciał klasyczny rock. Zdecydowanie nie wyglądało to jak pub dla wielkomiejskich studentów, raczej czas się tu zatrzymał, ale zapewne bliżej północy schodziło się więcej klientów. 
— Czołem — zawołał Denis, automatycznie wychodząc przed brata. To było dosyć niecodzienne, bo w takich sytuacjach raczej trzymał się z tyłu i pozwalał mu być liderem. Teraz bez namysłu wyrwał się przed szereg.
— Nie wiem, o co chodzi z tymi studentami, że jak się umawiasz na dwudziestą, to wszyscy słyszą „dwudziesta druga” — zamarudziła bez przywitania Szyszka.
— Kto normalny umawia się na konkretną godzinę? To nie msza w kościele, że trzeba być punktualnie — odpowiedział zaraz rozbawiony Wiktor i dopiero się przywitał. — Cześć.
— Wow — odezwał się chłopak o imieniu Kamil. — Jakbym widział podwójnie — uznał, spoglądając to na jednego, to na drugiego Armińskiego.
— On jest starszy o parę minut, nasi rodzice nigdy nas ze sobą nie pomylili, nauczyciele zazwyczaj nie mieli pojęcia, który jest który, wykorzystywaliśmy to czasem, nie czytamy sobie w myślach — zaczął bez powodu wymieniać na palcach Denis, spodziewając się, że za chwilę i tak zostałaby pod ich adresem wystrzelona właśnie taka salwa pytań.
— On, to znaczy Wiktor — przedstawił się jego brat i machnął ręką do reszty. 
Ta krótka wymiana zdań przełamała pierwsze lody, i tak jak Denis tuż przed wejściem do pubu zaczął się stresować, że zrobi się niezręcznie i nie sprosta oczekiwaniom — czyli że się wygłupi i ludzie zaczną go oceniać — tak wszystko jakoś szybko się rozeszło i jego nowi znajomi zdawali się być naprawdę zaintrygowani tym, że ma brata bliźniaka. To zawsze był dobry temat zastępczy, który pozwalał podyskutować o czymś bardziej ambitnym niż pogoda, a jednocześnie nie polaryzował rozmówców już na starcie, tak jak na przykład polityka. 
Po jednej kolejce piwa, gdy atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej swojska i doszło kilka nowych osób, studenci zaczęli dobierać się w mniejsze grupki i rozmawiać w bardziej kameralnym gronie. Wiktor zagadał się z niejakim Emilem, bo okazało się, że obaj posiadają wspólne hobby w postaci pływania, natomiast Denis początkowo rozglądał się dyskretnie po wszystkich, próbując wyciągnąć jakieś wnioski, a gdy zauważył, jak Tosia poszła do łazienki, zapytał konspiracyjnym szeptem Szyszkę:
— Co z nią? Rano miała dobry humor, a teraz wygląda na dziwnie przybitą.
Marcelina rozejrzała się, sprawdzając, czy nikt ich nie może podsłuchać, a następnie odpowiedziała Armińskiemu tym samym tonem:
— Jej facet miał przyjechać na weekend, bo są jej urodziny i w ogóle, a ją olał w ostatniej chwili, wymyślając jakiś idiotyczny argument.
— On jest też z Łowicza? — zastanowił się Denis, na co Szyszka skinęła.
— Tak. Jest dwa lata starszy od Tosi i w sumie są od dwóch lat razem. Miałam okazję go poznać jeszcze w wakacje i… widziałam go tylko raz, co prawda, ale zdawał się strasznym bucem. Taki wiesz, nic mu nie pasuje i trzeba się do niego dostosowywać — zdradziła swoje spostrzeżenia.
— Myślę, że olanie swojej dziewczyny w jej urodziny to też dobry argument przemawiający za byciem bucem — wydedukował chłopak. 
— Zaoferował, że ona może wpaść do Łowicza, jak chce — parsknęła studentka.
— Jaki łaskawca. — Denis pokręcił głową. — Musimy ją jakoś rozkręcić, bo serio szkoda, aby sobie psuła wieczór przez takiego tłuka — uznał. 
Marcelina nie potrafiła się z tym nie zgodzić.
— Masz jakiś pomysł? — zapytała.
Denis nie miał pomysłu… ale miał pod ręką kogoś, kto mógł mieć. W końcu czyż jego brat nie był mistrzem w wychodzeniu z wszelkich kryzysów bez szwanku?
— Ej, naszą solenizantkę wystawił facet — zaczął, kiedy już zwrócił na siebie uwagę Wiktora. — Co zrobimy, żeby nie poczuła się jak jakaś ofiara, a jednocześnie by czuła, że chcemy, by się z nami dobrze bawiła? — wyjaśnił enigmatycznie, choć wiedział, że brat i tak go zrozumie.
— Mam jej zaoferować seks na pocieszenie? — wymyślił Wiktor, ale gdy dostrzegł minę Szyszki, aż przełknął widocznie ślinę. — Żartowałem — sprostował zaraz. — Denis, powiedz jej, że żartowałem — dodał jeszcze szybko, czując, że postawił się w bardzo nieciekawej sytuacji.
— Czy widzisz, żebym się śmiała? — zapytała retorycznie rudowłosa dziewczyna.
— Trochę uśmiechu by cię nie zabiło… — wymruczał Wiktor, wzruszając ramionami.
— A wiesz, co by ciebie zabiło? — wysyczała Marcelina.
— …twój wzrok? — zgadł Armiński, nie wiedząc do końca, czy powinien zacząć się bać, czy to było takie urocze przekomarzanie. Wewnętrznie jednak raczej się bał.
— Dobra, zero propozycji seksualnych i zero trupów — poprosił Denis, przerywając dziwną walkę na spojrzenia pomiędzy jego nową koleżanką a bratem. Nie zdążył jednak dodać nic więcej, bo dostrzegł wracającą Tosię. — Kurwa — jęknął tylko pod nosem. 
— Hej, słuchajcie, mam pomysł — rzucił głośniej Wiktor, kiedy tylko dziewczyna dotarła do stolika. — Zagrajmy w grę — dodał, jak już skupił na sobie uwagę reszty ludzi. 
— W jaką grę? — zapytała zaraz podejrzliwie Szyszka.
— Oglądałaś kiedyś „Piłę”? — zapytał nieco wrednie, a dziewczyna tylko pokręciła z zażenowaniem głową, dając mu wymownie do zrozumienia, że nie chce jej się z nim dyskutować. Wiktor zaraz szybko sprostował: — No to nie będzie to gra polegająca na odrąbywaniu sobie różnych kończyn. W sumie to właśnie ją wymyśliłem, więc będziecie królikami doświadczalnymi, ale zasady są proste. Każdy z nas mówi, co lub kto go w ostatnim czasie wkurwił, ale tak wiecie, że mieliście mu ochotę przyjebać, i jeżeli ktoś się z tym utożsami, to pije… będziemy potrzebować mocniejszych trunków — uzmysłowił sobie po chwili.
— To beznadziejna gra — storpedowała zaraz Szyszka.
— Brzmi zajebiście — odezwał się w tym samym czasie Emil.
— Jesteśmy Polakami, w narzekaniu jesteśmy świetni, wchodzę w to — odezwał się jeszcze inny chłopak.
— Ja zacznę, żeby nie było — wyrwał się Wiktor, uważając, że w ten sposób przekona tych, którzy podchodzili ambiwalentnie do jego pomysłu.
— Zróbmy to — podchwyciła niespodziewanie Tosia, jakby wyczuwając w tym wyzwaniu możliwość wyrzucenia swoich żali… choć nie mogła wiedzieć, że taki był właśnie zamysł Armińskiego.
Marcelina popatrzyła nieco zaskoczona na koleżankę, ale się nie odezwała.
— Dobra, zatem… — zaczął kilka minut później Wiktor, kiedy zamienili piwo na mocniejsze drinki, by zabawa miała większy sens. — Po jakichś dwóch tygodniach stwierdzam, że nienawidzę Warszawy — wyrzucił z siebie, a potem dodał krótkie sprostowanie. — Nie potrafię się odnaleźć, ciągle mi czegoś brakuje i czuję się tu jak pierdolony kosmita. — Po tych słowach upił pokaźny łyk ze swojej szklanki.
Zapanowała kilkusekundowa cisza, w trakcie której pozostali przemyśleli słowa Wiktora i o dziwo jakieś trzy czwarte z nich również napiło się alkoholu, w tym Denis.
— Wychodzi na to, że wszyscy jesteśmy nieogarniętymi gówniarzami — podsumował jeden z chłopaków, a potem sam wyznał: — Wkurwia mnie mój starszy brat, u którego, ze względu na koszt, jestem zmuszony teraz mieszkać. Wydaje mu się chyba, że jest moim ojcem i ma prawo mnie kontrolować. — Po jego słowach jeszcze dwie inne osoby napiły się ze swoich szklanek, dając tym samym znać, że utożsamiają się z jego sytuacją.
— Wkurwia mnie, że od kilku miesięcy nie uprawiałam seksu — wyznała jakaś dziewczyna. Po jej słowach zapanowała nieco niezręczna cisza.
— Co to znaczy „kilka miesięcy”? — zapytał zatem Denis.
— Więcej niż dwa, mniej niż dziesięć — odpowiedziała dyplomatycznie, nie chcąc podawać konkretnej liczby.
— Okej. — Armiński wzruszył ramionami, po czym bez zawahania napił się drinka. To było ewidentne kłamstwo, bo przecież od jego ostatniego razu minął raptem tydzień… ale inni nie mieli prawa tego wiedzieć, a Denisowi zrobiło się żal dziewczyny, bo szczerze i odważnie wyraziła swoje niezadowolenie, a reszta ludzi, nawet jeśli podzielała jej sytuację, to była ewidentnie zbyt zawstydzona, aby przyznać się do niekoniecznie brawurowego życia seksualnego. 
Gdy to zrobił, stało się dokładnie to, co zakładał, że się stanie, czyli mniej więcej połowa obecnych napiła się alkoholu ze swoich szklanek. Czasami wystarczyła po prostu odrobina zachęty.
Następnie uznał, że teraz jego kolej na narzekanie.
— Wkurwia mnie, bo dostałem kosza i jeszcze dałem sobie wmówić, że to dla mojego dobra. 
Po jego słowach trzy inne osoby napiły się alkoholu, w jakimś stopniu utożsamiając się z jego bolączką.
— Wkurwia mnie, że są moje urodziny, a mój chłopak mnie olał — wyznała niespodziewanie Tosia, po czym wypiła do dna swojego drinka.
— Co? A to chujek! — odezwała się jakaś dziewczyna.
— Jesteś pewna, że to jeszcze twój chłopak? — zapytała inna.
— Po jego zachowaniu wnioskuję, że zrobił ci przysługę, bo nie spędziłabyś z nim tak zajebiście czasu jak z nami — odezwała się Szyszka, uśmiechając się do niej pokrzepiająco.
Pomimo iż nikt inny nie napił się po słowach Tosi, to wszyscy zaczęli solidarnie wspierać ją i zapewnić, że to jego strata, a Tosia powinna go olać i dobrze się bawić… co chyba podziałało, bo Leonik wyraźnie się ożywiła i włączyła aktywniej w dyskusję i zabawę.
Wiktor uśmiechnął się tryumfalnie, wiedząc, że prędzej czy później dojdzie do takiego obrotu spraw, a widząc na sobie pełne politowania spojrzenie Marceliny, puścił jej oczko, na co ta fuknęła pod nosem i odwróciła z zażenowaniem głowę.
— Uwielbia mnie — stwierdził, szepcząc do Denisa.
— Definitywnie. Tak to właśnie wygląda — parsknął w odpowiedzi jego brat.
Kiedy już wszystkich obiegła kolejka narzekania, chłopak z grupy Denisa rzucił pomysłem innej gry, na co oczywiście reszta chętnie przystała, bo po zabawie Wiktora — która notabene miała dosyć depresyjny wydźwięk — zrobiło się swojsko i zapanowała kompletnie luźna atmosfera. 
Choć pomysł na integrację był bardzo dobry i rzeczywiście spełnił swoją funkcję, tak tempo okazało się dla niektórych bezlitosne i cały wieczór zakończył się nieco przedwcześnie, choć koniec końców chyba wszyscy byli usatysfakcjonowani. 
O dziwo bliźniacy w miarę dobrze się trzymali — choć ostatnie co można było o nich powiedzieć, to że byli trzeźwi — i nim wrócili do domu, to dopilnowali, aby Tosia i Marcelina wróciły bezpiecznie na swoją stancję. Szyszka akurat była z ich czwórki najbardziej trzeźwa, natomiast Tosia… ta ewidentnie wzięła sobie do serca rady, aby dobrze się bawić i nie przejmować swoim fatalnym chłopkiem. Ale cóż, nikt nie miał jej tego za złe — widocznie tego właśnie potrzebowała.
— Było całkiem spoko, nie? — zapytał Denis, kiedy wracali autobusem do domu. W środku, oprócz nich, było zaledwie trzech innych pasażerów, więc mogli swobodnie dyskutować.
— Wydają się równymi ludźmi — przyznał Wiktor. — I widać, że cię lubią — zauważył.
— Jestem pijany. Każdy mnie lubi, kiedy jestem pijany — wysnuł tezę Denis.
— Hmm… — mruknął tylko wymownie jego brat, nie chcąc zaprzeczać.
— No co? To prawda — upierał się drugi Armiński.
— Skoro tak uważasz — przystanął na to Wiktor. — A tak w ogóle — zmienił zaraz temat. — To co powiedziałeś wcześniej… w zasadzie to przez całe wakacje i ostatnio nie mówiłeś nic o Olim. Myślałem, że ci przeszło… ale chyba jednak nie?
Denis zastanowił się moment.
— Nie ma go tu. Nie widzę go, nie czuję jego obecności… nie ma możliwości tak na mnie działać, jak wtedy, kiedy miałem go na wyciągnięcie ręki. Ale kiedy czasem myślę o nim, na przykład przed snem, i wyobrażam sobie, że on gdzieś tam jest z jakimś innym typem i nie ma tych wszystkich moralnych problemów… to czuję straszny wkurw — wyznał. — To nie tak, że jestem jakoś beznadziejnie zakochany… no, może trochę, ale da się z tym żyć. To takie zajebiście oklepane, ale wiesz, ojos que no ven[1]… — zacytował znane przysłowie, urywając w połowie, i uśmiechnął się słabo.
Wiktor tylko pokiwał głową na znak, że dociera do niego takie wytłumaczenie i rozumie, co ma na myśli jego brat. Nie odniósł się jednak do tego w żaden sposób. Wiedział, że Denis nawet tego nie oczekiwał, bo tak naprawdę nie było takiej rzeczy, którą mógł powiedzieć, a która by cokolwiek zmieniła na lepsze.
Dlatego dalsza droga do domu minęła im raczej w ciszy, a Denis pogrążył się w swoich myślach tak bardzo, że gdyby nie Wiktor, przegapiłby ich przystanek i pojechał dalej. Dotarło do niego ze smutkiem, że pomimo udanego wieczoru… chyba upił się na smutno. W końcu liczyło się to, jak jego impreza się skończyła, czyż nie?
Nie było żadnej filozofii w tym, że po pijaku ludzie robili się bardziej sentymentalni i nierozważni, a Denis nie był żadnym wyjątkiem. Co prawda posiadał jeszcze resztki rozsądku, bo nie był aż tak pijany i po powrocie do domu nawet wziął chłodny prysznic, aby trochę ostudzić głowę… jednak nie podziałało, bo kiedy tylko znalazł się w swoim pokoju i dopadł do telefonu, palce same zawędrowały do książki adresowej i odnalazły numer do policjanta. 
Nie rób tego, będzie ci potem tylko głupio — odezwał się jego zdrowy rozsądek.
Może, ale przynajmniej usłyszysz jego głos — odezwał się w kontrze wewnętrzny chochlik.
Na przemyślenia było za późno, bo po dwóch sygnałach Oliwier niespodziewanie odebrał. A było przecież po drugiej w nocy.
— Jesteś pijany — usłyszał bez przywitania. Co więcej, wcale nie brzmiał na zaspanego.
— Nie jestem — zaprzeczył automatycznie Denis, po chwili przewracając oczami, bo zdał sobie sprawę, jak głupio to brzmiało i że kto jak to, ale akurat policjant nie uwierzy w jego zapewnienia. Zresztą cisza po drugiej stronie była aż nadto wymowna. — Może trochę — przyznał.
— Mam się martwić? — zapytał zaraz Oli.
— Trochę — podkreślił Denis, choć ten skrót myślowy miał sens tylko w jego głowie, jak się po chwili przekonał.
— Mam się trochę martwić? — sprecyzował Francuz, na co Armiński ciężko westchnął, czując coraz większe zażenowanie. 
— Jestem tylko trochę pijany. Masz się w ogóle nie martwić — odpowiedział wreszcie precyzyjnie.
— Widzę, że studenckie imprezy wchodzą ci w krew już od samego początku — wydedukował Oli, a w jego głosie dało się usłyszeć rozbawienie.
— Obudziłem cię? — zapytał chłopak, choć był niemal pewien, że nie. Nie odpowiedział też na zarzut Oliwiera, ale to nawet nie dlatego, że chciał się z tego wykręcić, a po prostu strasznie ciężko mu się myślało i akurat przyszło mu do głowy coś innego.
— Nie — odpowiedział rzeczowo, bez zbędnego tłumaczenia Francuz.
— Więc czemu nie śpisz? — dopytywał młody.
— A ty? — odbił blondyn.
— Ja? — zdziwił się Denis. — A… — mruknął zaraz, pocierając dłonią twarz. W słuchawce usłyszał śmiech policjanta. — Byłem na imprezie — przyznał wreszcie.
— Może zatem pora spać, co? — zasugerował Oli.
— Chyba tak. To był głupi pomysł, przepraszam — westchnął cierpiętniczo. — Po prostu chciałem usłyszeć twój głos… — dodał cicho.
— Nie przepraszaj. Nic się nie stało — zapewnił Francuz, nie ustosunkowując się do wyznania Armińskiego. — Po prostu odpocznij — polecił.
— Postaram się — obiecał słabo chłopak. — Ech, zignoruj tę rozmowę… — dodał zaraz zażenowany.
— Hej — przerwał mu Oliwier. — Dobrze cię słyszeć — powiedział zaraz pogodnie.
— Tak? — zapytał z uroczą naiwnością Denis.
— Jak zawsze — zapewnił policjant.
— Chciałbym cię zobaczyć… — zdradził nieśmiało Armiński.
— Byłoby miło — przyznał dyplomatycznie Oli.
— To… może coś z tym zrobimy? — zasugerował.
— Może — odparł bezpiecznie Francuz. — Wyśpij się i wrócimy do tego za jakiś czas, okej? — zaproponował.
— Okej — odpowiedział potulnie Denis.
— Dobranoc — pożegnał się Oliwier.
— Dobranoc — odparł cicho chłopak, po czym usłyszał dźwięk sygnalizujący zakończenie połączenia.
Denis odrzucił telefon gdzieś dalej na łóżko, po czym opadł plecami na łóżko i przymknął oczy. Przyjemnie zakręciło mu się w głowie, a wyobrażenie twarzy starszego mężczyzny wprawiło go w jeszcze bardziej spirytualny nastrój. 
Tak cudownie byłoby mieć teraz Oliwiera przy sobie… 
O tym właśnie mówił Wiktorowi. Kiedy Francuz był daleko i nic Denisowi o nim nie przypominało, to bywały nawet momenty, kiedy chłopak naprawdę był bliski uwierzenia w to, że mu przeszło… A potem nadchodziły takie chwile jak ta; jeden głupi SMS, krótka rozmowa ze złożeniem życzeń czy spontaniczny telefon, kiedy był pijany i dzwonił do policjanta w środku nocy. Nagle wszystko pękało jak bańka mydlana. Raptownie docierało do niego, że był daleki od wyleczenia się z Francuza. Miewał lepsze i gorsze momenty, ale ostatecznie nie był w stanie wyrzucić policjanta z głowy.
Coś chyba było nie tak w tym powiedzeniu, że jeśli się czegoś nie widzi, to nie ma czego żałować, bo choć Denis nie widział Oliwiera, to mimo wszystko nic go nie było w stanie powstrzymać przed zadzwonieniem i usłyszeniem jego głosu.
A może z tym słynnym przysłowiem wszystko było w porządku… tylko to on był już kompletnie straconym przypadkiem?
___________________
[1] Ojos que no ven, corazón que no siente – (z hiszpańskiego) Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Cześć i czołem!
Ha, zamiast trzech tygodni jest dwa. Może uda mi się wrócić na stare tory z jednym rozdziałem tygodniowo? :D Cóż, pewnie jeszcze nie przy czwartym rozdziale, jednak... i tak nie ominie Was mała niespodzianka w weekend, tak że stay tuned. :)
Nie wiem w sumie czemu tak długo zeszło mi z tym rozdziałem, bo w zasadzie napisałam go bardzo szybko - dwa podejścia, może z dwie godziny pisania. Po prostu jak się zawiesiłam w połowie, to się nie mogłam przez jakieś czas odwiesić. :(
No ale, piszcie koniecznie, jak Wam się podobał. Ja się wczułam z powrotem w te studenckie klimaty, a jak zaraz do tej mieszanki dorzucimy jeszcze Oliwiera... i namieszamy trochę (to znaczy ja namieszam xD) innymi postaciami, to powinno wkrótce zacząć się dziać.
Jak widzicie, Denis tak nie do końca się otrząsnął i choć wydawało mu się, że dobrze sobie radzi bez Oliwiera i ogólnie raczej już go nie potrzebuje, no to z jakiegoś powodu coś mu się "odkleiło" i zaczął do niego po pijaku wydzwaniać. Biedak nie wie, co go czeka za dwa dni - no chyba że Francuz się rozmyśli i wcale nie wpadnie do chłopaków.
W ogóle jeżeli jest tu ktoś, kto pisał właśnie matury, to podzielcie się, jak tam wrażenia, bo domyślam się, że to musiał być dla Was bardzo stresujący moment - zwłaszcza jeżeli doda się do tego niecodzienne okoliczności.

A tym, którzy będą pisać egzamin ósmoklasisty życzę powodzenia!
Chyba tyle przemyśleń ode mnie, teraz czekam za to na Wasze. :)
Rozdział sprawdzał Robert, za co serdecznie dziękuję.
Trzymajcie się tam cieplutko i do następnego! :)

5 komentarzy:

  1. Hej. Co tu dużo mówić rozdział jak zawsze świetny. Jeżeli chodzi o Denisa to jest strasznie słodki w tym jak się nie czuje liderem, a jednak nim jest. Mój Wiktor jak zawsze pomocny .chłopaki współpracują ze sobą jak dobrze naoliwiona maszyna świetne to jest. Uśmiałam się jak Oli z góry zalozyl że Denis jest pijany. Hmmm jestem ciekawa jak Denis zareaguje na oliego po takim czasie . I już się nie mogę doczekać co im szykujesz. Trzymam kciuki o powrót do wstawianiania rozdzialow co tydzień . Życzę dużo weny i czasu no i zdrówka. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Czy dziś będzie rozdział??? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będzie.
      Kończę pisać i postaram się wstawić do środy. :)

      Usuń
  3. Super :-)będę zaglądać . Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, imprezka spontaniczna się udała, a jeszcze ta rozmowa Denisa z Oliverem... no to będzie zaskoczenie kiedy ten się pojawi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń