29 maja 2022

Francuski piesek 2: Rozdział 30

 Do zobaczenia jutro


Pierwsze co poczuł, to że nie może otworzyć oczu, a potem suchość w ustach. Był taki zmęczony… Jeszcze nie rozumiał, co się dzieje, gdzie jest, ani co tu robił, a na dodatek dziwny zapach i odgłos jakiegoś pikania wzbudzał jego zaniepokojenie, którego i tak nie mógł pokazać, bo był cholernie bezsilny. Nie mógł nawet kiwnąć palcem. 

Cały lęk i zagubienie odeszły jednak gdzieś w niebyt, kiedy poczuł dłoń, która czule głaskała go po policzku.

Zebrał całe siły, jakie tylko mu zostały i zmusił się do otworzenia oczu, co nie było proste, bo było zbyt jasno i światło go raziło, więc początkowo zamrugał tylko kilkukrotnie słabo, ale potem z każdym kolejnym razem obraz stawał się coraz bardziej wyraźny i dodatkowo usłyszał dobrze mu znany głos.

— Hej… wróciłeś do mnie — odezwał się spokojnie Oliwier, nie przestając go głaskać.

— Obiecałem, że chcę zostać — wyszeptał ledwie zrozumiale w odpowiedzi Denis, bo nie był w stanie odezwać się na głos.

Francuz posłał mu uśmiech pełen ulgi, nadal głaszcząc z czułością jego policzek.

— Co się stało? — zapytał ze zdezorientowaniem chłopak, nie rozumiejąc, co tu właściwie robił. Pamiętał tylko, że strasznie bolała go głowa, a potem chyba gdzieś jechali. Następnie film się urywał.

— Wymiotowałeś i zwijałeś się z bólu. Musiałem cię przywieźć do szpitala i tu dali ci coś, żebyś zasnął. Boli jeszcze? — zapytał z troską Oli.

— Chyba nie — mruknął Denis, bo czuł, że jest w bardzo dziwnym stanie. Coś było ewidentnie nie tak i miał strasznie ciężką głowę, ale coś skutecznie blokowało wszelkie nieprzyjemnie doznania, sprawiając, że było mu obecnie wszystko jedno. — Ale miałem dziwny sen… — wyszeptał. — Jakby coś nie pozwalało mi się obudzić — wyjaśnił enigmatycznie i choć nawet chciał to jakoś dokładniej zobrazować, to był po prostu zbyt zmęczony i nie miał tyle sił. — A Tonto udawał kaczkę — dodał jednak, uśmiechając się słabo, na co i Oliwier się roześmiał.

— Nie wiem, co oni ci dali, ale też to chcę — stwierdził.

— Jak długo tu jestem? — zapytał chłopak, zdając sobie sprawę, że kompletnie stracił poczucie czasu. W ogóle przez ten cały czas zdawało mu się, że był gdzieś indziej. Nie pamiętał dokładnie, a dodatkowo miał wrażenie, że z każdą sekundą wspomnienia ulatywały bezpowrotnie, ale był świadomy uczucia spokoju i ulgi. Było mu naprawdę dobrze, na tyle, że mógłby już tam zostać. Ale wiedział też, że musi się obudzić. A przecież nienawidził wstawać! I to w dodatku w chwili, kiedy cała otaczająca go rzeczywistość kusiła, by został tam na dobre. Tak… to było cholernie dobre miejsce, jednak nadal nie równało się z widokiem Oliwiera, którego ujrzał po przebudzeniu. 

— Od wczoraj. Spałeś dwadzieścia cztery godziny — uświadomił go policjant.

— Co?! — jęknął z niezadowoleniem. — Przecież ja mam dziś egzamin…

Francuz parsknął, choć wcale nie był zaskoczony, że chłopak przejął się właśnie, że nie zdąży na czas dotrzeć na egzamin, na który przecież się tak sumiennie uczył.

— Jesteś niemożliwy. 

— I co ty tu w ogóle robisz? Wolno ci tu być? — zadał kolejne pytanie, bo właśnie połączył kolejne kropki. Był właśnie w szpitalu, a przecież nikt nie mógł go tu odwiedzić. Jednak Oliwier tu był, więc…?

— Nie zaprzątaj sobie tym głowy — zbył go Francuz, bo nie sądził, aby opowiadanie teraz o tym, jak niemal wdał się w bójkę z lekarzami, było potrzebne do szczęścia chłopakowi. Powinien teraz przede wszystkim odpoczywać. — Twoi rodzice też tu są. A w zasadzie Ala. Rozmawia z twoim lekarzem. Marcel natomiast pojechał się odświeżyć i przywieźć coś do jedzenia. Reszty już nie chcieli wpuścić.

— Och… — jęknął tylko zaskoczony Armiński, po czym zamilkł na moment, intensywnie się nad czymś zastanawiając. — Och — powtórzył zaraz, jednak już w zupełnie innym tonie, jakby coś go olśniło. — Czy ja…? To już? — zapytał nieco enigmatycznie i nawet Oli początkowo nie załapał, o co mu chodziło, ale zaraz się spiął i zacisnął szczękę.

— Nie — zaprzeczył szybko. — Po prostu gorzej się poczułeś. Zaopiekują się tobą i poczujesz się lepiej. Wrócimy niedługo do domu — obiecał, choć bardziej chciał chyba oszukać samego siebie niż Denisa. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny przeżył taki rollercoaster, że już nawet nie brał pod uwagę innego scenariusza, niż zabranie Denisa z powrotem do domu.

Armiński zmusił się do wysiłku, by podnieść dłoń, po czym chwycił nią nadgarstek dłoni Oliwiera, która nadal trzymała go za policzek. Sam zaczął głaskać kciukiem rękę policjanta.

— Przepraszam… — wyszeptał w końcu.

— Za co? — Zdziwił się Francuz.

— Że znowu będziesz musiał przez to przechodzić — odpowiedział słabo. Skoro jeszcze żył, to oznaczało, że wszyscy, których kochał, znowu będą przeżywać koszmar na jawie. Znowu będą musieli się martwić i zadręczać. Oliwier znowu pewnego dnia obudzi się i z przerażeniem odkryje, że jest źle i znowu trzeba jechać do szpitala, a potem wszyscy będą czekali w męczarniach na wiadomość, czy już umarł, czy nie. Znowu. Nie myślał o tym wcześniej. Wyobrażał sobie, że to będzie dla nich wszystkich cholernie przykre, ale ten pieprzony czerniak nawet nie pozwolił mu normalnie umrzeć. To już samo w sobie było koszmarem i jak myślał, że nie można tego bardziej skomplikować, tak teraz okazywało się, że jak najbardziej mogło zrobić się jeszcze bardziej okrutnie. No i po co było to wszystko? Po co w takim razie tu był? Żeby tylko robić im nadzieję? Och, mógł się po prostu nie budzić.

— Denis — syknął z oburzeniem policjant. — Przejdę przez to tyle razy, ile będzie trzeba, bo nie ma takiej ceny, której bym nie zapłacił, żebyś tu był i nadal na mnie patrzył. I nie przestanę mieć nadziei, że to się nie powtórzy. Po prostu wrócimy do domu i… tak już zostanie — przedstawił swoją wizję i nie obchodziło go, jak bardzo naiwna była. Najważniejsze było, że Denis w tym konkretnym momencie żył, nadal był tu obecny i wszystko rozumiał. Był nadal Denisem. Nie tylko ciałem, nie zmienionym przez chorobę. Był Denisem, w stu procentach.

— Chcę wrócić do domu — zapewnił chłopak i choć bardzo chciał wytrzymać, to głos w połowie mu się załamał.

— Wiem — odpowiedział Oliwier, chcąc już odruchowo obiecać, że go tam zabierze, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Przecież nie mógł mu czegoś takiego obiecać. 

W zasadzie… to nic już nie mógł.

Pragnął w jakiś sposób pokazać, że jest na pokładzie i że wcale nie muszą wracać do domu, by wykorzystać każdy wspólny moment, ale aż coś go boleśnie ściskało na myśl, że być może nie będą mogli. Dom był w końcu miejscem, w którym spędzili kawał czasu i choć nie zawsze było bajkowo, to obaj mieli tam poczucie bezpieczeństwa. Była to strefa, gdzie mogli wcisnąć pauzę i uciec choć na moment od życia. Dom był zatem mglistą obietnicą, że jest jeszcze nadzieja. Szpital jawił się raczej jako przystanek, tylko że nawet nie wiedzieli, w jakim miejscu się znajdował… i czy nie był przystankiem końcowym.

— Powiedz mi coś normalnego — poprosił niespodziewanie Denis, a kiedy Oliwier spojrzał na niego pytająco, wyjaśnił: — Jakby nas tu nie było. Jakbyśmy byli w domu.

Francuz westchnął głębiej, zastanawiając się nad tym, co mógłby powiedzieć, aż w końcu parsknął, bo właśnie sobie coś przypomniał.

— Tonto jest obecnie u mnie w jednostce. Nie uwierzysz, ale Alvaro się nim zajmuje — wyjaśnił wstępnie. — Kuba wysyłał mi zdjęcia, i… nie chcę cię straszyć, ale możemy go już nie odzyskać — zakończył i nawet zmusił się, by słabo się zaśmiać. Poskutkowało, bo i Denis się uśmiechnął.

— Aż się prosisz o tę ripostę — zaczął chłopak, po czym dodał, nie mogąc przepuścić takiej okazji: — Co się dziwisz? Zaprowadziłeś go do innych piesków, z którymi nie musi kłócić się o jedzenie i które go głaszczą.

Oli zaśmiał się już bardziej szczerze, bo faktycznie podał Denisowi ten żart praktycznie na tacy. Kiedy się uspokoił, westchnął głębiej i zaczął zastanawiać się nad tym, co może jeszcze powiedzieć. Chyba już brakowało mu słów. Nie miał sił żartować, nie mógł faszerować Denisa pustymi słowami, że wszystko będzie dobrze i nie potrafił gadać tak na zawołanie o rzeczach nieistotnych.

— Nie wiem, co powiedzieć — przyznał wreszcie otwarcie.

— W porządku. Nie musimy rozmawiać — zapewnił chłopak, przymykając oczy. Chwilowa euforia wywołana widokiem Oliwiera powoli ustępowała, a to skutkowało tym, że powieki znowu zaczęły mu ciążyć. Nie chciał się poddawać, ale był zbyt słaby, by dłużej walczyć.

— Odpocznij, ja się nigdzie stąd nie ruszę — obiecał Francuz, widząc zmagania chłopaka.

— Ale jeśli… — spróbował zaprotestować, jednak Oli go powstrzymał.

— Ciii… nic się nie stanie. Będę tu — obiecał ponownie, posyłając chłopakowi intensywne spojrzenie.

Denis w to nie wątpił. Wiedział, że Oliwier będzie tu tkwił tak długo, jak będzie trzeba, nawet całą wieczność. Tylko co jeśli Denis zostanie ponownie skuszony pogrążeniem się w przyjemnym śnie, bez bólu i zmartwień i co, jeśli tym razem nie będzie miał wystarczająco sił, by się mu oprzeć?

Nie miał już sił. Musiał się poddać. Odpłynął, a ostatnią świadomą myślą, jaką zasiał w swoim mózgu, była rozpaczliwa prośba, by się obudzić.

***

23 lipca 2023

Alicja rozglądała się dyskretnie, by upewnić się, czy aby na pewno wszystko było perfekcyjnie, ale kiedy wychwyciła wzrokiem Marcela, podeszła do niego i pogładziła jego bark, jakby chcąc strzepać niewidzialny pyłek z jego marynarki, a następnie z delikatnym uśmiechem zapytała:   

— Jesteś gotowy? Chyba możemy zaczynać — poinformowała go.

— Prezydent miasta już jest? — upewnił się, wiedząc, że to ważny gość i nie chciał, by ominęło go przemówienie.

— Tak, Wiktor go urabia — odpowiedziała, uśmiechając się szerzej.

— Świetnie. — Marcel skinął głową. — Do dzieła — zarządził i wspiął się się po schodkach na scenę, a Alicja wiernie za nim podążyła.

Armiński rzucił jeszcze kontrolnie wzrokiem na przybyłych gości, dyskretnie odchrząknął i zrobił próbę mikrofonu. Kiedy na sali bankietowej zapanowała cisza i spojrzenia przybyłych skupiły się na gospodarzu, zaczął swoją przemowę.

— Szanowni Państwo! — Po pierwszych słowach zrobił krótką pauzę, by dać znak każdemu, że to jest faktycznie ten moment, w którym należy zwrócić na niego uwagę. — Na wstępie dziękuję za tak liczne przybycie, by wspomóc naszą inicjatywę w, jak nam się wydaje, słusznej sprawie. Razem z moją cudowną rodziną wpadliśmy na pomysł, że możemy wykorzystać nasze zasięgi, aby zebrać fundusze, które pomogą wspomóc leczenie jak największej ilości osób chorujących onkologicznie — przypomniał wpierw cel, z którym i tak każdy z gości został z wyprzedzeniem zapoznany. — Cztery lata temu stanęliśmy do walki z przerażającym i bezwzględnym wrogiem. Znają mnie państwo i wiecie, że urodziłem się po to, by walczyć oraz wspomagać w walce innych. Walka sportowa jest jednak o tyle łaskawsza, że daje poczucie jakiejś kontroli. Kiedy toczyłem swoje walki, miałem zakodowane, że wszystko zależy ode mnie, a jeśli przegram, to będzie to wynikiem mojego błędu, a niekoniecznie czynników losowych — posłużył się analogią. — W walce z nowotworem kontrolę przejmuje chaos, a kiedy dodatkowo to nie ja miałem podjąć rękawicę, tylko zostałem zmuszony, aby bezradnie się przyglądać, jak do walki zostaje wciągnięte moje dziecko, to… proszę mi wierzyć, nie ma słów, które są w stanie opisać to przerażenie. — Zrobił stosowną pauzę, a na sali zapanowała przejmująca cisza. Wszyscy zdawali się być pogrążeni w refleksji. — Mój syn, Denis, miał tylko dziewiętnaście lat, kiedy zarówno jego, jak i życie całej naszej rodziny wywróciło się do góry nogami. Byliśmy gotowi na każde poświęcenie. Nie było takiej rzeczy, której byśmy nie zrobili, by ratować nasze dziecko — zaznaczył dosadnym i pewnym tonem, po czym kontynuował już z dozą smutku: — Ale mogliśmy tylko biernie się przyglądać, bo okazało się, że w tej walce są jedynie przegrani — po tych słowach znowu zrobił pauzę. — Czerniak okazał się być cholernie bezwzględnym i nieprzewidywalnym przeciwnikiem. Zaczęło się niewinnie, rokowania były świetne, usłyszeliśmy, że zareagowaliśmy w porę, a Denis ma ogromne szanse na pełne wyleczenie. Po jakimś czasie okazało się, że nie do końca, bo pojawiły się przerzuty, potrzebna była poważna operacja, po której nastąpiła chwila spokoju, aż wreszcie rok temu nastąpiło drastyczne pogorszenie. Przerzuty do mózgu brzmiały jak wyrok śmierci i… przyznam bez bicia, czułem, jakbym sam umierał. Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia, ale kiedy przyglądaliśmy się, jak inni pacjenci, którzy zaczynali walkę razem z Denisem, odchodzili, zaczęło nam towarzyszyć niesamowite poczucie bezsilności i beznadziejności. Nie mogliśmy nic zrobić oprócz biernego przyglądania się, jak nasz ukochany syn gaśnie w oczach. Bardzo chciałbym powiedzieć, że ta historia ma szczęśliwe zakończenie, bo to by oznaczało koniec tego koszmaru. Ten się jednak jeszcze nie skończył, ale nie zamierzamy poddać się bez walki. — Znowu przerwał, by pozwolić słuchaczom na refleksję. — Odmawiamy, by się po prostu poddać. Dlatego postanowiliśmy, że pomożemy tak, jak potrafimy. Choć nie mamy wpływu na wynik leczenia, to jednak ten cały proces uświadomił nam, jak ważna jest szybka diagnostyka, zwłaszcza w przypadku czerniaka. Leczenie w Polsce jest na zadowalającym poziomie i mamy dostęp do wszelkich metod, jakie tylko istnieją, jednak problemem pozostają długie kolejki na badania. Zebrane fundusze przeznaczymy na dofinansowanie badań diagnostycznych, pokrycie kosztów leków czy dojazdu do klinik… — zaczął wymieniać swoje cele oraz drogę do ich osiągnięcia, aż po około dziesięciominutowym przemówieniu przeszedł do podsumowania. — Dlatego wierzymy, że mamy szansę pomóc osobom zmagającym się z tym nierównym przeciwnikiem wygrać wyścig z czasem, bo przy chorobach onkologicznych nawet kilka dni zwłoki może nieść za sobą śmiertelne niebezpieczeństwo. Niezmiernie się cieszę, że jesteście tu państwo, by wesprzeć naszą sprawę. Każda pomoc ma znaczenie. Wybornego wieczoru — zakończył z szelmowskim uśmiechem, za co został obdarowany gromkimi brawami. Przyjął je z gracją, robiąc delikatny ukłon, po czym zszedł ze sceny, a orkiestra zaczęła grać spokojną, klasyczną muzykę.

— Radna Fiołkowska patrzyła na ciebie tak, jakby faktycznie chciała przekazać gruby hajs. Najlepiej wsuwając go za gumkę twoich majtek — parsknęła Alicja do ucha męża, kiedy znaleźli się na uboczu.

— To dobrze, bo założyłem najlepsze, jakie mam — odparł z zadziornym uśmiechem Marcel.

— Jakby co, to ja mogę nadstawić też swój tyłek. — Dołączył do nich Wiktor, oglądając się jeszcze zapobiegawczo za siebie.

— Okej, doceniam wasze poświęcenie, ale wolałabym, byście nie musieli zapewniać dodatkowych atrakcji za pieniądze — spróbowała ich zastopować Ala.

— Nawet jeśli dyrektor tutejszego szpitala zaoferował dziesięć tysięcy za to, że odwiedzę dzieciaki na oddziale dziecięcym? — podpuścił ją Wiktor.

— Cofam to. — Kobieta szybko zmieniła. — Nie dajcie się tylko sprzedać tanio — zażądała na wszelki wypadek.

— Mamo, jestem youtuberem, o sprzedawaniu się mógłbym pisać doktorat — wyjaśnił jej obrazowo.

— Brakuje mi w tej chwili Oli. Ona opatrzyłaby to stosownym komentarzem, którego mi nie wypada — uznała dyplomatycznie Armińska, odprowadzając wzrokiem Marcela, który został w międzyczasie zawołany przez jednego z gości.

— Oj mamo, nie wiem, czy powinienem cię uświadamiać, że Ola jest moją najwierniejszą naśladowczynią — westchnął lekceważąco, jakby chcąc pokazać Alicji, że posiada jakąś tajemną wiedzę, której kobieta nie posiada, a przez to ze słodką naiwnością patrzy na swoje dzieci.

Ala nawet tego nie skomentowała, tylko w odwecie uderzyła w ramię syna swoją kopertówką, po czym rzuciła mu prowokujące spojrzenie i ruszyła w kierunku drugiej z córek, która starała się ją przywołać gestem ręki.

***

W ostatnim czasie pijał niezwykle rzadko. Tylko kiedy nadarzała się specjalna okazja, a ten wieczór z pewnością do takich należał. Dzięki swojej okresowej wstrzemięźliwości doszedł do tego momentu, w którym każdy łyk alkoholu zaczął smakować jeszcze lepiej niż pamiętał, choć to mogło wynikać też z faktu, że mógł sobie pozwolić na droższe i bardziej wyszukane trunki. 

— Nie — usłyszał, wyrywając się z zamyślenia, po czym spojrzał z cieniem uśmiechu na swojego rozmówcę. — Nadal uważam, że to obrzydliwe — podsumował i ze skrzywieniem odstawił na stolik szklankę z bursztynowym alkoholem. 

Robert Kwiatkowski był jedną z największych gwiazd zaproszonych na bal zorganizowany przez Armińskich, choć Oliwier nadal nie potrafił tak na niego patrzeć. Pamiętał, jak trenowali razem na matach w Orionie, kiedy chłopak dopiero co zaczynał profesjonalnie walczyć, a przez to był w oczach policjanta po prostu kolegą z klubu. Choć nie mógł zaprzeczyć, że rozwój Roberta był imponujący. Widać było, że poza umiejętnościami sportowymi miał na siebie pomysł i sukcesywnie go realizował.

— Masz prostackie kubki smakowe — sprowokował go Oli, choć wiedział, że Robert pewnie odpowie jakimś żartem. Nie pomylił się.

— Biję się za pieniądze. Czego ty się spodziewałeś po moich kubkach smakowych? — zapytał, jak by to było coś oczywistego.

— Próbujesz potwierdzić, że obijanie mordy przez lata przyczynia się do upośledzenia? — parsknął policjant, upijając łyk trunku.

— A kto w tych czasach nie jest choć trochę upośledzony? — kolejny raz odpowiedział pytaniem na pytanie Kwiatkowski.

— Fakt — przytaknął tylko Oli, nie potrafiąc się z tym nie zgodzić.

Robert zaczął coś jeszcze mówić, kpiąc ze zwyczaju picia alkoholu, ale Oli już nie słuchał. Nagle cała jego uwaga i skupienie powędrowały w inne miejsce, w stronę… słońca. I wbrew pozorom nie było w tym nic paradoksalnego, mimo iż minęła dwudziesta druga i teraz to księżyc władał czarnym jak atrament niebem. To konkretne słońce miało taką siłę przyciągania, że przyciągnęłoby Oliwiera nawet, jeśli pomiędzy zerwałaby się wichura i przeszło tornado.

Kiedy tylko Denis wyszedł na taras, od razu przyciągnął swoją obecnością uwagę niemal wszelkich przebywających tam gości i praktycznie natychmiast został porwany przez jakiegoś ważniaka —  Oliwierowi zdawało się, że był to rektor jednej z białostockich uczelni — i oczywiście przez grzeczność dał się wciągnąć w rozmowę, choć udało mu się jeszcze odnaleźć wzrokiem Oliwiera i posłać mu przepraszające spojrzenie. Ale Oliwierowi nie przyszłoby nawet do głowy, by się gniewać. W końcu to Denis był tu główną gwiazdą wieczoru i musiał znosić, że wszyscy pragnęli jego uwagi. Tak jak Oliwier, ale on akurat powtarzał sobie, że dostanie całą uwagę Denisa, jak tylko to wydarzenie dobiegnie końca.

— …w sumie to bym go puknął.

I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Francuz wrócił na ziemię, po czym obdarował Kwiatkowskiego stosownym spojrzeniem.

— Czyli jednak słuchasz — skomentował niby niewinnie mężczyzna, po czym uśmiechnął się przebiegle i dodał: — A może powinienem cię wyzwać na pojedynek? Stawką będzie oczywiście tamten urokliwy młodzieniec — kiwnął wymownie głową w stronę nagrody

Oli nadal się nie odzywał, a jedynie patrzył na Roberta jak na idiotę. To była zbyt słaba prowokacja, żeby dał się podpuścić.

— Pękasz? — prowokował dalej Kwiatkowski. — W końcu jestem młodszy, zwinniejszy, zarabiam na życie okładaniem po mordzie innych typów…

— A ja mam glocka — wtrącił z cieniem uśmiechu Oli, po czym spuentował to pewnym spojrzeniem na Roberta i upił przy tym łyk alkoholu. 

Robert przytaknął tylko z uznaniem, oddając tym gestem, że to była celna i dobra riposta. 

Dla Oliwiera był to z kolei dosyć kuriozalny żart. Doskonale wiedział, że Robert nie stanowi żadnego zagrożenia. Denis wyrwał się dla niego z objęć śmierci, więc Oli mógł chociaż w ramach wdzięczności usuwać z jego drogi inne przeszkody. Nabrał już w tym takiej wprawy, że większość zmiatał z planszy na pstryknięcie palców. Przepędzanie przypadkowych kolesi brzmiało groteskowo w porównaniu z walką o życie ukochanej osoby. Choć oczywiście całą walkę odbębnił Denis, jednak to, co psychicznie przeszedł przy tym Oliwier, sprawiało, że obecnie czuł się tak silny, że złamałby każdą potencjalną przeszkodę na pół samą siłą umysłu.

— Idę po coś normalnego do picia. Po jakąś wodę na przykład — podkreślił dosadnie Robert, po tym jak wymęczył swojego drinka i podniósł się z miejsca, kierując się do środka budynku, mijając przy tym kelnerkę, która niosła tacę wypełnioną prosecco w kierunku lóż. Oliwier już tego nie widział, ale mógł się założyć, że Robert skrzywił się na sam widok.

Dopił drinka, poprawiając swoją pozycję na jeszcze wygodniejszą i z braku lepszego zajęcia zaczął przypatrywać się Denisowi. Nie mógł z tej odległości widzieć dokładnie jego mimiki, jednak wystarczyło mu, że obserwował mowę ciała chłopaka… a resztę sobie wyobraził. 

Denis nie stał idealnie na wprost swojego rozmówcy, a raczej pod bezpiecznym kątem czterdziestu pięciu stopni. Oli zauważył to już jakiś czas temu — Denis nie lubił być z kimś obcym twarzą w twarz. Zawsze stawał tak, aby zostawić sobie odrobinę przestrzeni. To było cholernie urocze, bo w większości takich przypadków to on oczarowywał — mniej lub bardziej świadomie — i wywierał presję na swoim rozmówcy, ale jednocześnie był zachowawczy, jakby w obawie, że będzie się za bardzo narzucał lub zostanie osaczony.

Ewidentnie też nie wiedział, co zrobić z dłońmi, bo kiedy wysłuchiwał drugiego mężczyzny, to zaczął niezręcznie bawić się swoimi palcami, byleby tylko czymś je zająć i nie musieć tkwić w kompletnym bezruchu. 

Mało się odzywał, a głównie przytakiwał i uśmiechał się grzecznościowo. Och, musiał czuć się tak niekomfortowo! Oli mógł się założyć, że Denis gorączkowo myślał nad pretekstem, aby jakoś uciąć pogawędkę, bądź błagał, by natrafić na jakieś okoliczności, które pozwolą mu się wyrwać z tej sytuacji. Mógł choćby wyjąć telefon i udać, że ktoś do niego dzwoni. Ale Oli wiedział, że chłopak tego nie zrobi. Nie mógłby. To byłoby niegrzeczne, a w dodatku Denis nie potrafił kłamać i potem zjadłyby go wyrzuty sumienia. 

Powinien go wybawić? 

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej cholernie niewygodnej marynarki, po czym wyjął telefon. Szybko znalazł numer Denisa i dotknął symbol połączenia. Uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak chłopak niemalże natychmiast wyciąga swój własny z tylnej kieszeni spodni. Spojrzał na wyświetlacz, po czym przeprosił starszego mężczyznę, odszedł kilka kroków w bok, oparł się jednym przedramieniem o balustradę, a drugą dłonią odebrał telefon.

— Przepraszam, że musiałem przerwać twoją rozmowę, ale to pilna sprawa. 

— Uch… no wiem, przecież inaczej bym nie odebrał — odparł z parsknięciem Denis, zerkając na Oliwiera, który posłał mu psotny uśmiech. — Wprowadzisz mnie w detale? — poprosił zaraz grzecznie, uśmiechając się w sposób, w jaki tylko on potrafił.

— To raczej grubszy temat, nie na telefon — zaznaczył na wstępie Oli.

— Może choć króciutkie streszczenie? — zapytał z nadzieją Denis.

— Otóż… cholernie mi się nudzi — wyznał Francuz.

— Brzmi poważnie — przyznał zaraz Denis.

— Mówiłem, że to nie na telefon — przypomniał policjant, celowo zniżając głos, aby dodać swojej wypowiedzi jeszcze większego wydźwięku.

Denis w tym czasie obejrzał się ostrożnie przez ramię, więc Oliwier podpowiedział:

— Wrócił do środka, nie musisz się już czaić. 

Chłopak nie potrzebował dalszych zapewnień, tylko rozłączył się bez słowa pożegnania, po czym ruszył pewnym krokiem w kierunku Oliwiera. Ostatnie pięć metrów pokonał niemal biegał, jakby bojąc się, że znowu ktoś zaczepi go po drodze.

Opadł na sofę obok policjanta i przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, uśmiechając się szeroko.

— Cześć — odezwał się wreszcie z typowym dla siebie urokliwym uśmiechem. Wyglądał na jeszcze lekko zakłopotanego, jakby nie do końca odnajdywał się w zaistniałych realiach, ale też zaczął widocznie się rozluźniać, bo w końcu znalazł chwilę oddechu u boku osoby, przy której czuł się tak swobodnie, jak przy nikim innym.

— Cześć — odpowiedział Francuz, lustrując intensywnie twarz Armińskiego. Aż czuł delikatnie wyrzuty sumienia, ale po prostu uwielbiał przyglądać mu się, kiedy znajdował się w niezręcznych dla siebie sytuacjach. Mimo iż był już przecież dorosłym mężczyzną, to miał w sobie coś tak niewinnego, że Oli pragnął instynktownie otoczyć go opieką.

— Co ja sobie myślałem? — rzucił w przestrzeń Denis, nawet nie kierując tego pytania do drugiego mężczyzny. — Czuję się jak rzucony lwom na pożarcie — zobrazował, kręcąc głową.

— Radzisz sobie świetnie, prawie nie widać, że masz ochotę uciec z krzykiem — pocieszył go Francuz, na co Denis obdarował go urażonym spojrzeniem. — Oj, no serio. Byłeś przecież przez trzy lata starostą. Masz doświadczenie w nawiązywaniu kontaktów i zarządzaniu grupą — dodał poważniej, by podbudować ego chłopaka i zmotywować go do uwierzenia w siebie.

Denis jednak tylko parsknął.

— Tak, w kłóceniu się z babą w dziekanacie i organizowaniu pijackich libacji, a nie w organizowaniu balu charytatywnego dla największych białostockich szych — odparł z sarkazmem. Oczywiście organizacją od strony technicznej zajęła się głównie Alicja, jednak to Denis stanowił główny punkt programu. Na niego spadło rozmawianie z gośćmi i powtarzanie po kilkanaście razy historii, jak prawie umarł. Nie żałował tego, czuł, że to potrzebne i ma słuszny cel. To jednak nie zmieniało faktu, że czuł się straumatyzowany.

Oliwier nie potrafił się na to nie zaśmiać, a na koniec aż westchnął, kompletnie rozbrojony. Potem poczuł się w obowiązku, by jeszcze raz zapewnić Denisa, że poszło mu świetnie i powinien być z siebie dumny.

— Twoja historia poruszyła wszystkich. Zobacz, oni przyszli tu dla ciebie. Tak — wtrącił, wyciągając przed siebie dłoń, aby powstrzymać Denisa, bo ten już zapewne chciał zaprzeczyć — to twój tata ma zasięgi i znajomości… ale nie ma ognia bez iskry. Ty jesteś tą iskrą — dodał niemal patetycznym tonem, co Denis skwitował:

— A ty jesteś pijany.

— Niestety nie aż tak, jak bym chciał, więc chyba po prostu robię się sentymentalny na starość… — udał, że się zmartwił.

— Wcale mi nie jest przykro z tego powodu — odparł z rozbrajającą szczerością Armiński, obdarowując Oliwiera swoim klasycznym, szerokim i uroczym uśmiechem.

Policjant nie miał już potrzeby, aby to skomentować. Przez te lata — i aż nie mógł uwierzyć, że mówił o związku z Denisem w latach — nauczył się, że nie zawsze musi mieć ostatnie słowo i nie zawsze musi mieć jakąś złotą myśl do przekazania. Czasami mógł się po prostu poddać. Czasami to Denis był tym rozsądniejszym… i to było okej. Oli czuł się z tym dobrze. Może i był znacznie starszy, ale ich relacja polegała na tym, że opiekowali się sobą nawzajem. Czasami to Oliwier potrzebował, by rozwiać jego wątpliwości czy po prostu poklepać po główce, a czasami brał na siebie cały ciężar, byleby tylko Denis mógł złapać oddech.

Siedzieli przez chwilę w ciszy, przypatrując się sobie nawzajem z zainteresowaniem, aż Francuz w pewnej chwili odruchowo sięgnął palcem do klatki piersiowej chłopaka. Miał zalotnie odpięte trzy ostatnie guziki sprawiając, że było widać mu obojczyki i fragment mostka. Z lewej strony nieśmiało wyłaniała się kolejna w kolekcji Denisa blizna. Już dobrze zagojona, ale nadal mocno zaróżowiona. Przypominała, że jest stosunkowo świeża pamiątką.

Oli potarł ją delikatnie palcem wskazującym, co było jednocześnie wyrazem troski, jak i próbą przekonania samego siebie, że już wszystko jest dobrze. Że serce, które znajdowało się zaraz pod nią, nadal biło i było bezpieczne.

Kiedy na początku zeszłego roku sytuacja Denisa drastycznie się pogorszyła, lekarze zasugerowali, że to moment bez odwrotu i pora na domknięcie swoich spraw. Nie pomylili się. Na tamtym etapie, z tamtym stopniem zaawansowania choroby to była pewnie najsłuszniejsza i najbardziej prawdopodobna diagnoza. Ale Denis uparcie nie chciał się poddać, a guzy, które miał w mózgu, zaczęły wreszcie się zmniejszać, aż ostatecznie skapitulowały i od ponad roku głowa Denisa była wolna od tych bezwzględnych terrorystów. To jednak wcale nie oznaczało końca walki i zmartwień. O nie… Nie zdążyli nawet odetchnąć, czy choćby zacząć mieć nadzieję, że to koniec koszmaru, kiedy na kolejnych badaniach kontrolnych lekarze znaleźli coś, co określili jako potencjalny przerzut do serca. Bo przecież Denis przeszedł za mało. Kilka guzów w mózgu? Pestka. Dorzućmy pieprzone przerzuty do serca. Serca.

Tym razem jednak los tylko wrednie sobie zażartował i zmiana, którą należało operacyjnie wyciąć, bo znajdowała się w miejscu, gdzie mogła utrudniać prawidłowy przepływ krwi, po dalszych badaniach okazała się być niegroźna. Niegroźna w tym przypadku oznaczało, że nie stanowiła zmiany przerzutowej.

To jednak nie zmieniało faktu, że Denis w zeszłe lato musiał przejść kolejną poważną operację. A przy tym nadal studiował, odbywał staż w jednej z renomowanych klinik weterynaryjnych i wywiązywał się perfekcyjnie ze wszystkich swoich codziennych obowiązków. Był nie do zatrzymania.

— No co? — zapytał w pewnej chwili Denis, zapewne czując, że spojrzenie Oliwiera robi się coraz bardziej intensywne.

Policjant tylko pokręcił głową z uśmiechem.

Chciał powiedzieć chłopakowi, jak bardzo jest z niego dumny i jak niesamowicie go podziwia. Za jego siłę, za wytrwałość, za to, że był tak cholernie nieustraszony… i uroczo nieświadomy, jak dzielnie to wszystko znosił. A to przecież nie było takie oczywiste. Większość już dawno by się poddała i Oliwier nawet się temu nie dziwił. Ba! Sam by się pewnie dawno poddał. To była przeprawa, którą mogli przebyć jedynie najlepsi z najlepszych. Była nie do udźwignięcia dla przeciętnego człowieka. A Denis tak po prostu znosił te wszystkie ciosy. Czasami był przestraszony, zrezygnowany i rozgoryczony, ale nawet wtedy stawiał krok za krokiem i parł do przodu. Za wszelką cenę chciał przez to przejść — bez względu na rezultat końcowy. Nie chciał tkwić w zawieszeniu.

I Oliwier kiedyś mu o tym wszystkim opowie. Kiedy upłynie wystarczająco dużo czasu i Denis będzie potrafił spojrzeć na to obiektywnie. Teraz to wszystko było zbyt świeże i jeszcze wiele mogło się zdarzyć, więc to było nawet zrozumiałe, że nie potrafił uwierzyć w swoje supermoce. Podświadomie nadal był w trybie walki. Czuwał i przygotowywał się do kolejnej rundy. W jego głowie nie było teraz miejsca na pocieszanie siebie samego, że jest dzielny.

Ale to nic, do tego czasu Oliwier będzie go podziwiał i doceniał za nich obu.

— Naprawdę robisz się stary — podsumował z teatralnym westchnieniem Denis.

Tym razem Oliwier zawahał się moment, bo miał chłopakowi do przekazania pewną dość istotną informację, jednak nie był pewien, czy to była odpowiednia chwila. Może powinien zaczekać, aż zostaną sami bez ryzyka, że ktoś im może w każdej chwili przerwać?

— I jak ci z tą świadomością? — zapytał zatem tylko dla podtrzymania konwersacji.

— Zdradzę ci sekret, Oli. Z każdym rokiem ja też się starzeję — odparł konspiracyjnie półszeptem.

— Nie… — zaprzeczył z udawanym zszokowanym Francuz. 

— Patrz, mam już nawet pierwsze zmarszczki, jak się uśmiecham — wyjawił Denis, uśmiechając się, po czym wskazał na swoje oczy, by udowodnić, że właśnie tam robią mu się zmarszczki, choć policjant nic nie zauważył. — Może powinienem przestać się uśmiechać — wymyślił, po czym na chwilę przybrał grobowy wyraz twarzy, co spowodowało, że z kolei Oliwier się wyszczerzył.

— Jeśli mam coś do powiedzenia, to wybieram zmarszczki — zawyrokował.

— Jest jeszcze opcja z botoksem — podpowiedział Denis.

— Zostaję przy zmarszczkach — obstawał twardo przy swoim, więc Armiński nie potrafił odpowiedzieć inaczej, niż promiennie się uśmiechnąć, a Oli westchnął z rozmarzeniem.

Tak, wszystko było na swoim miejscu. 

I ten bezcenny uśmiech i wciąż pewnie bijące serce…i nawet te wymyślone przez Denisa zmarszczki.

***

Przyjęcie skończyło się późno w nocy, a jako organizatorzy, Armińscy musieli zostać do samego końca. Marcel z Alą dopełnili resztę formalności z właścicielami hotelu, w którym wynajęta została sala, po czym udali się na taras, by oświadczyć pozostałym, że mogą już się zbierać. Kiedy jednak dostrzegli ich porozkładanych ze zmęczenia na kanapach i fotelach, sami postanowili jeszcze chwilę odpocząć.

Byli wszyscy.

Wiktor wyglądał przysypiał w fotelu, Ola z Adą i Tosią zajmowały sofę, na której cicho i leniwie jeszcze o czymś dyskutowały, na kolejnej sofie siedział Oliwier z ramieniem zarzuconym o oparcie i Denisem wtulonym w jego bok, a po przeciwnej stronie, na mniejszej sofie, siedziała Marcelina i pokazywała coś… Robertowi, który w ciągu ostatnich dwóch lat bardzo zbliżył się do rodziny Armińskich i spędzał z nimi czas także poza Orionem i przygotowaniami do swoich walk.

Gdy do nich podeszli, Alicja usiadła na pustym fotelu obok Wiktora, a Marcel przysiadł na jego oparciu.

— Patrz, jak niewinnie wygląda, gdy śpi — szepnął z czułością do żony, wskazując ruchem głowy na chłopaka.

— Jestem niewinny. Do niczego się nie przyznaję — wybełkotał sennie chłopak.

— No i czar prysł — skomentowała Alicja.

— Nie słuchaj jej. Tak trzymaj. Nigdy się nie przyznawaj — podchwycił Oliwier, niejako stając w obronie chłopaka.

Alicja obdarowała go ostrzegawczym spojrzeniem, więc Francuz odwrócił głowę, udając, że wcale się nie odzywał.

— Uwaga! — zawołała głośniej Marcelina, co spowodowało, że niektórzy aż się wzdrygnęli. — Poproszę teraz o oklaski, uznanie i pochwały, gdyż namówiłam tego tutaj gentlemana — wskazała teatralnie na Roberta — żeby dorzucił drugie tyle, ile uda zebrać się jego fanom na zbiórce do jutra do północy — podzieliła się swoim osiągnięciem, na co Marcel z Alicją popatrzyli z uznaniem i kobieta już chciała coś powiedzieć, kiedy Ola musiała wtrącić swoje trzy grosze:

— Jedyny gentleman w tym towarzystwie to co najwyżej tata — parsknęła niby pod nosem, ale kiedy dotarło do niej, że skupiła na sobie uwagę, uśmiechnęła się pod nosem niczym niewiniątko. 

— Ej — syknęła do niej Marcelina, po czym dodała niby szeptem z pretensją: — Wiem przecież, ale mogłabyś nie psuć mi bajery, kiedy wyłudzam hajs od celebrytów?! 

— Dlatego z wszystkich obecnych tu celebrytów wybrałaś geja? — zapytała z powątpiewaniem Ola. — I to w dodatku tego trzeźwego?

— A miałam wybrać tego pijanego? — skinęła na Oliwiera. — To policjant. Majtki Roberta pewnie kosztują więcej niż warta jest jego — znowu spojrzała sugestywnie na Francuza — wypłata.

— To pewnie prawda — przytaknął z aprobatą Kwiatkowski i spojrzał prowokująco na Oliwiera, który tylko popatrzył na niego znudzony, po czym jeszcze bardziej znudzonym tonem odparł:

— Pewnie tak. Jestem stary i biedny, a Denis wciąż woli mnie.

— On ma usmażony mózg po tych wszystkich laserach. Nie ma pojęcia, co robi — parsknął Robert.

— Jeśli to prawda, to fajnie jest mieć usmażony mózg — wtrącił się Denis, zadzierając głowę do góry, po czym z rozmarzonym uśmiechem stuknął delikatnie swoim nosem w brodę Francuza, na co i ten uśmiechnął się z zadowoleniem.

— Zaraz się zrzygam. — Skrzywiła się Ola.

— A ja tylko chciałem im podziękować, że przyszli… — wymruczał ze zrezygnowaniem Marcel do swojej żony, która też już straciła nadzieję, że ta rozmowa wróci na zwyczajne tory.

— Halo! — Wiktor musiał w końcu zwrócić na siebie uwagę, rozkładając przy tym pompatycznie ramiona. — To niesamowite, że rozmawiacie o największych celebrytach i nikt jeszcze nie wspomniał o mnie — oskarżył pozostałych rozmówców.

— Ty… — zaczęła Marcelina, spoglądając na niego ze skrzywieniem, po czym zrezygnowała i tylko machnęła ręką.

— A wracając do tych majtek — wtrąciła ponownie Ola, spoglądając wymownie na Roberta. — Jestem pewna, że sprzedałbyś swoje używane majtki za jakieś horrendalne kokosy — zasugerowała.

— Tak! — podchwyciła Marcelina, aż klasnąwszy w dłonie.

— Nie — pokręcił tylko głową Robert z zażenowaniem.

— Może ja mógłbym… — zaczął Wiktor.

— Nie — syknęła na niego Tosia, na co chłopak się nachmurzył i opadł ponownie plecami na oparcie fotela.

— To może niby przypadkiem wypuścisz jakąś seks taśmę. Zobaczymy, kto najwięcej zapłaci, żeby jako pierwszy ją opublikować — wymyślała dalej Ola.

— Nie — sprzeciwił się jeszcze raz kategorycznie Robert.

— Podobno każdy szanujący się celebryta nagrał jakąś sekstaśmę… — rzuciła niby w przestrzeń Marcelina, na co Wiktor się zaśmiał głupkowato. Przestał natychmiast, gdy poczuł na sobie wzrok matki.

— Ja się nie szanuję — zapewnił ją szybko z pełną powagą.

— Ty i sekstaśma — westchnęła z politowaniem Ada.

— Hej, że niby co mi brakuje? Ja bym nie nagrał? — Wiktor szybko zmienił taktykę. — Tosia. — Spojrzał na nią wyczekująco.

— Żadnego seksu przed ślubem — zastrzegła dziewczyna, zerkając kontrolnie na rodziców swojego chłopaka.

— Słowo seks padło już niebezpiecznie dużo razy — zauważyła Alicja. — Może pora się zbierać.

— Nie no, czemu, dopiero zaczęło robić się interesująco — nie zgodził się Robert z głupkowatym uśmiechem.

— Spokojnie, mamo. Wszystkie twoje dzieci czekają z seksem do ślubu — obiecała Ola, po czym wymownie spojrzała na Denisa. — Oni też. Na pewno — dodała z przekonaniem.

— Na pewno — powtórzyła Ada.

— Mam taką nadzieję — odpowiedziała z sarkazmem Alicja.

— Karta pułapka, teraz — wyszeptał policjant do Denisa, czując na sobie spojrzenie Marcela. Aż nie wierzył, że po tylu latach nadal musiał się pilnować.

— Hej, a pamiętacie, jak prawie umarłem? — zapytał szybko chłopak, zgodnie z prośbą Francuza.

— No i zjebałaś — mruknął ze zrezygnowaniem Wiktor, patrząc na swoją młodszą siostrę.

— Po prostu będę udawał, że to wszystko tylko mi się śni — postanowił Marcel.

Mimo wszystko wymiana mniej lub bardziej kąśliwych i kontrowersyjnych uwag trwała jeszcze dobre pół godziny i choć momentami, głównie Ola z Wiktorem, potrafili do szpiku kości zawstydzić pozostałe towarzystwo, to jednocześnie nikt nie potrafił tak po prostu wstać i odejść. Zbyt dobrze się bawili. 

To było idealne przypieczętowanie tego niezwykle długiego, ale jakże satysfakcjonującego dnia.

***

Denis co prawda lata temu fantazjował, że będzie miał Oliwiera w swoim łóżku, w swoim domu, ale nigdy tak naprawdę nie sądził, aby ta fantazja mogła się ziścić. Nawet teraz, po latach, kiedy jego życie wywróciło się do góry nogami, a Oliwier w pełni do niego należał.

Francuz w jego łóżku, w rodzinnym domu, z rodzicami gdzieś na tym samym piętrze. To brzmiało jak sprzeczne równanie. Nie dało się go rozwiązać.

— Chyba nie zmrużę oka — obwieścił mężczyzna, leżąc już na swojej połowie, kiedy Denis wrócił z łazienki, w samym ręczniku owiniętym wokół bioder.

— Och, stresujesz się, bo mój tata wie, że będziemy… — zaczął rozczulony, ale Oli szybko mu przerwał.

— Nic nie będziemy — zastrzegł. — Ty się tu grzecznie położysz, ja będę grzecznie leżał obok i nic — podkreślił — się więcej nie wydarzy. Zrozumiano? — zapytał wręcz dyktatorskim tonem. Denis oczywiście zaczął tylko chichotać.

— Albo… — zaczął i w ramach alternatywy zrzucił z psotliwym uśmiechem ręcznik z bioder.

— Nie — syknął Oli. — Załóż coś na siebie — rozkazał i odwrócił wzrok.

— Ale jesteś sztywny — westchnął ze zrezygnowaniem chłopak i ruszył do komody w poszukiwaniu bokserek.

— Nie jestem i lepiej, żeby tak zostało — zaprzeczył Francuz, a Denis odwrócił się przez ramię, rzucając mu kolejny uśmiech, kiedy uświadomił sobie, co powiedział policjant. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie podroczyć się z nim jeszcze troszkę, więc oparł dłonie o komodę i cały czas oglądając się przez ramię, zapytał niewinnie:

— Nie? — Po czym dodał z nadzieją: — Nawet odrobinę? — i na koniec zagryzł wargę, delikatnie wypinając pośladki.

— Denis, proszę…— Ton głosu Oliwiera zmienił się na błagalny. W jego umyśle pojawiło się spięcie. Oczywiście, że Denis na niego działał, ale to po prostu było zakazane miejsce. Nie mogli i już.

Na szczęście Armiński zdawał się to rozumieć, bo zaśmiał się tylko jeszcze raz, po czym wygrzebał te nieszczęsne bokserki i po tym, jak wciągnął je na tyłek, wślizgnął się pod kołdrę, a potem instynktownie przykleił do boku Francuza.

Policjant natomiast, żeby mieć pewność, że wybił z głowy chłopaka niecne plany, postanowił zacząć pewien temat, który chciał poruszyć już wcześniej.

— Hej, bo sobie tak wcześniej żartowaliśmy, że się starzeję… — nawet nie zdążył dokończyć, bo Denis już się zaśmiał — ale co powiedziałbyś, gdyby okazało się, że umawiasz się z emerytem? — zapytał niby hipotetycznie.

Denis natomiast przestał się śmiać i aż podniósł się na łokciu, by móc spojrzeć na twarz policjanta. 

— Naprawdę chcesz to zrobić? — zapytał zaintrygowany, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że to nie było żadne hipotetyczne pytanie. Oli zamierzał odejść z policji.

Francuz westchnął głęboko, nim odpowiedział.

— Nie wiem, ale skoro ostatnio o tym myślę, to chyba znak, że odbębniłem swoją część i pora, by ktoś inny przejął po mnie pałeczkę — zasugerował.

— Myślę, że odbębniłeś robotę za siebie i dwudziestu innych — uznał Denis. — Ale masz coś konkretnego w planach? 

— Robienie na drutach? Pielgrzymki po lekarzach? — wymieniał. — Co się robi na emeryturze? — dodał zaraz z głupkowatym uśmiechem. 

— Pytasz o emeryturę osobę, która jeszcze nigdy naprawdę nie pracowała — zaznaczył Denis w podobnie głupkowaty sposób, po czym powiedział już normalnym tonem: — Znam cię, nie mówiłbyś o emeryturze, gdybyś nie miał jakiegoś pomysłu. Więc? — zapytał jeszcze raz.

— Może zrobiłbym doktorat i zajął się szkoleniem psów bojowych? — zastanowił się na głos. — To tylko taki…

— To jest genialne! — pochwalił zaraz z ekscytacją Denis, nawet nie chcąc słuchać wymówek, a już widział po Oliwierze, że ten chciał dodać coś, co by zdeprecjonowało jego pomysł. Czasami Denisa bawiło, jak Oliwier powtarzał mu niczym mantrę, że powinien bardziej sobie ufać i w siebie wierzyć, kiedy sam czasami się zapętlał i podważał swoje kompetencje. — Brzmi jak przepis na sukces — dodał jeszcze zupełnie szczerze, bo to w jego uszach to brzmiało jak coś idealnie zgodnego z charakterem Oliwiera, a w dodatku z jego charyzmą to nie miało prawa się nie udać. Był zachwycony tym pomysłem. Może aż niezdrowo się tym podekscytował, ale prawda była taka, że choć zawsze wspierał Francuza w jego wyborach i nigdy nie stanąłby mu na drodze… to jednak wolał nie zaliczać już nieprzespanych noc, zamartwiając się, czy to, że jego partner się spóźnia, wynika tylko z jakichś formalnych kwestii, czy może stało się coś bardzo złego. A chyba już im wystarczyło złego. Czasami nie miał pojęcia, jak oni się w tym wszystkim odnajdywali, ale może właśnie to przez te nieszczęścia nie mieli nigdy czasu, żeby się kłócić? 

Bez względu na wszystko, wycofanie Oliwiera ze służby kontrterrorystycznej było Armińskiemu jak najbardziej na rękę, a jeśli i Oli był gotowy i miał inne plany na siebie — które w znacznej większości wykluczały sytuacje zagrażające życiu, to pozostawało się tylko z tego cieszyć.

— Więc nie będziesz wstydził się chłopaka emeryta? — zażartował Francuz.

— Takiego emeryta? — upewnił się Denis i znacząco zlustrował mężczyznę spojrzeniem. Nic już więcej nie dodał, tylko zagwizdał. Potem skradł mu jeszcze całusa i ponownie się położył, wtulając się w jego bok. — Tylko nic nie mów Tonto. Będzie zazdrosny o inne pieski — wyszeptał jeszcze konspiracyjnie.

— Kiedy odwiedza psi gang Marcela, to i tak zapomina o naszym istnieniu, więc chyba damy radę go udobruchać — stwierdził z parsknięciem, bo tak stało się i tym razem. Tonto nawet nie skomlał, by wprosić się do pokoju Denisa, tylko wcisnął się na legowisko piętro niżej, gdzieś w salonie, pomiędzy inne psy Armińskich.

Po tym jak przeleżeli kilka minut w ciszy, Oli poczuł, że zaczyna robić się senny, więc delikatnie wysunął się spod Denisa i położył się na boku, przodem do niego. Chłopak już widocznie przysnął, ale kiedy tylko poczuł ruch, otworzył na moment wpół przytomnie oczy.

Od pewnego czasu praktycznie nie zdarzało im się zasypiać bez pewnego rytuału. Chyba że byli naprawdę zmęczeni i padali, nim zdążyli to zarejestrować. Jednak nie tym razem. 

Oli ułożył się wygodnie na boku i instynktownie wyciągnął dłoń do klatki piersiowej Denisa, po czym delikatnie przesunął palcem wzdłuż długiej, pionowej blizny, którą miał na wysokości serca. Choć stanowiła dowód na to, w jak paskudnym położeniu się znaleźli, to jednocześnie była też dowodem, że przetrwali. Denis przetrwał. Do tego dnia.

Nie mieli zielonego pojęcia, co stanie się na kolejnej kontroli, która miała odbyć się za kilka tygodni. Nie wiedzieli, co będzie za rok czy dwa. Nie wiedzieli nawet, co stanie się jutro.

Może było już po wszystkim? Może już zapłacili swoją cenę? Może.

Równie dobrze najgorsze miało dopiero nadejść. Może mieli przejść przez ten koszmar kolejny raz, tylko bez szczęśliwego zakończenia. Może serce Oliwiera miało zostać boleśnie wyrwane.

Ale póki co biło i miał pod palcami najprawdziwszy dowód, że Denisa również.

Kolejny dzień dobiegł końca i to był bardzo dobry dzień. Jeden z lepszych. Szczęśliwy, wśród najbliższych. Bez trosk i smutków, za to z ogromną porcją radości i śmiechu.

A jutro? 

Nie mogli tego przewidzieć, ale byli gotowi, bo takie życie z dnia na dzień stało się ich rutyną. Nie mogli też wykluczyć, że widzieli się po raz ostatni i kiedy za moment zamkną oczy, to być może już na dobre. Ale póki co…

— Do zobaczenia jutro — wyszeptał Francuz jak co wieczór. To była ostatnia rzecz, jaką zawsze robił, nim zamknął oczy.

Denis uśmiechnął się tylko na to delikatnie, utrzymując jeszcze przez chwilę kontakt wzrokowy, starając się bez słów powiedzieć, że ma ogromną nadzieję, że tak się właśnie stanie i już nie mógł się doczekać, kiedy znowu się obudzi, bo pierwszą rzeczą, jaką mówił mu Oliwier każdego ranka było:

— Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że znowu cię widzę.

______________

 

Na początek check-point. Przyznawać mi się tu bez bicia, kto przewinął rozdział, by dowiedzieć się, jakie będzie zakończenie? :D

A tak przechodząc do konkretów… kurczę, wyobrażałam sobie, że pod ostatnim rozdziałem walnę jakiś elaborat, opiszę swoje emocje i zdradzę jakieś kulisy pisania, ale jestem w takim dziwnym stanie, że nie wiem, co napisać. Jest mi jednocześnie smutno i czuję ogromną satysfakcję, że znowu to zrobiłam. Skończyłam kolejną cholernie ważną dla mnie historię. Teraz znowu będę trochę cierpieć i znowu będę nieufnie i trochę z uprzedzeniem podchodzić do pisania kolejnego opowiadania. No bo jak mam skupiać się na jakichś nowych postaciach, których sama jeszcze nie do końca rozgryzłam, kiedy zostawiam tu moich idealnie nieidealnych i oszlifowanych w mój własny sposób chłopaków? Cholera, już za nimi tęsknię. :(

Zróbmy tak, że jeśli macie jakieś pytanie, to śmiało je zadawajcie, a ja na nie odpowiem. Wierzę, że to lepszy pomysł, niż po prostu opisywanie, jak przebiegał proces pisania i wymyślania. Tak że bring it :)

Co do samego rozdziału - miałam z nim małe wzloty i upadki. Niektóre sceny istniały w mojej głowie od samego początku i pisało mi się je naprawdę przyjemnie, inne momentami mi zgrzytały i musiały swoje odleżeć, żebym mogła na nie jeszcze raz spojrzeć i poprawić. Ale nie będę ukrywać, że jestem cholernie zadowolona z efektu końcowego. Czy mogło być lepiej? Oczywiście, jak zawsze. Ale to jest moje zakończenie. Pewnie nie wszystkim się spodoba (co jest oczywiście okej), jednak jest zgodne z moim sumieniem i czuję spełnienie, kiedy o nim myślę. :)

No dobra, możecie zadawać pytania mnie, a chcę też przeprowadzić z Wami Q&A, jakie zawsze pojawia się pod ostatnimi rozdziałami moich opowiadań. Umieram z ciekawości, by poczytać o Waszych wrażeniach, ale jeśli nie macie pomysłu, co napisać, to daję małą ściągawkę: ulubiony bohater, najmniej ulubiony bohater, ulubiona scena, największe zaskoczenie, co zawiodło, co można było poprawić, która scena wywołała największe emocje.

Cholera, to naprawdę koniec. Żegnajcie chłopaki. :(

Dobra, trzeba się otrzepać i iść dalej. Naobiecywałam ostatnio, że pojawi się zapowiedź nowego opowiadania, tak że zapraszam post wyżej, gdzie znajduje się zapowiedź nowej historii “Miłość dla opornych”. Nie ma tam jeszcze rozdziału (wrzucę w przyszły weekend), ale wstawiłam opis, byście mieli małą podpowiedź, co Was będzie czekać, jeśli oczywiście zdecydujecie się na czytanie. :)

A tymczasem chyba mogę wreszcie to napisać pod tą historią: bez odbioru. :)

9 komentarzy:

  1. Hej. Nie dowierzam ,że to już koniec. W sumie bez bicia, czytałam
    rozdział od początku do końca i cały czas z mocno bijącym serce. Koniec był tak naprawdę ,jak nowy początek, ich własny ,którego my nie poznamy. Oczywiście nie obyło się bez łez. Uwielbiam jak piszesz.
    Przez to wszystko nawet nie wiem co mam napisać.
    Ale odpowiadając na niektóre pytania : uwielbiam wszystkie postacie, każda z nich odgrywała ważną rolę,ale Denis jest taka moja pereleczka. Przedostatni rozdział ,to był wyciskacz łez, dla mnie najbardziej emocjonujący ,myślę ,że jak będę czytać wszystko jeszcze raz ,a napewno tak będzie,to ten moment będzie wzbudzał dużo emocji. Najgorszy moment to była zdrada Denisa ,niby wiem czym się kierowali w sumie mogę go nawet bronić ,ale ten moment był największym zaskoczeniem. Co najlepsze to przemiana Oliego ,facet zmienił się nie do poznania. Czy coś można było napisać lepiej ? Jak dla mnie wszystko wyszło idealnie. Szacun za twoją ciężką pracę ,za to ,że poświęcasz czas i tworzysz ,uwielbiam Cię i będę trzymać za ciebie kciuki ,żeby to pisanie i frajda z tego oraz czas zawsze były przy tobie.
    Mam tylko jedno pytanie. Trochę mnie nurtuje. Czy tak właśnie planowała zakończyć to opowiadanie ? Czy jednak my czytelnicy spowodowaliśmy ,że Denis żyje ? Czy to była duża presja z naszej strony ?
    Pozdrawiam i zerknelam już na nowe opowiadanie , już się nie mogę doczekać. Tam to będzie zupełnie inna bajka. W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Bardzo podoba mi się to podsumowanie, że ten koniec jest jak nowy początek, pasuje idealnie :)
      Odpowiadając na pytanie, czy można było napisać lepiej - oczywiście, zawsze można, a ja jako twórczyni zawsze czuję jakiś niedosyt i wszystko wydaje mi się nieidealne i do poprawki :D
      Co do zakończenia - nie, niespodowaliście, że Denis żyje, bo ja go nie miałam w planach uśmiercać :D Tzn. brałam po uwagę, że może jak będę pisać końcówkę, to jednak tak mnie wena poniesie, że skończy się inaczej, ale generalnie nie miałam serca, by po tym wszystkim jeszcze uśmiercić Denisa. Za bardzo się do niego przywiązałam i aż robiło mi się smutno, kiedy go tak dręczyłam, więc jego potencjalna śmierć to było too much nawet dla mnie:)
      No i zapraszam w takim razie na nowe przygody w nowym opowiadaniu :)

      Usuń
  2. Cudo! Dziękuję, że jednak zakonczylo sie optymistycznie. Kolejne opowiadanie też zapowiada się interesująco ! Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wszyscy potrzebowali tego happy endu, łącznie ze mną :D
      Zapraszam pod nowe opowiadanie! :)

      Usuń
  3. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się starałam, żeby się wyrobić z napisaniem komentarza pod ostatnim rozdziałem przed publikacją tego i oczywiście fakap. :P A zatem ten komentarz chyba będzie długi, bo odniosę się też do poprzedniego rozdziału.
    A poza tym, to cześć! Po dość długiej przerwie.
    Wybacz mi, że dłużej nie komentowałam, ale życie mnie trochę przygniotło i nawet nie miałam czasu czytać. Czasem tylko, jak miałam chwilkę zaglądałam do Twoich notek pod rozdziałami. :D Dopiero ostatnio w końcu się zebrałam, żeby nadrobić zaległości i do samego końca miałam nadzieję, że jeszcze zdążę coś klepnąć pod poprzednią częścią, no ale cóż…
    Ogólnie odnośnie tego, że miałaś większe przerwy między publikacjami w tym tekście, to przyznam szczerze, że w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ogólnie jestem cierpliwa + ten brak czasu świetnie mi się zbiegł z tymi Twoimi przerwami. :D Jedyne co mnie trochę martwiło, jak tak podczytywałam te notki, że miałam wrażenie, że chcesz zawiesić pisanie po skończeniu Pieska, ale jak w końcu napisałaś, że sobie nie wyobrażasz nie pisać, to odetchnęłam z ulgą. <3
    Co do przewijania na koniec… Przyznaję się bez bicia, przewinęłam! Ale wcale nie po to, żeby przeczytać, jak się kończy, tylko podejrzałam Twoją notkę. Z niej w sumie jakoś jasno nie wynika, czy zakończenie jest bardziej pozytywne czy negatywne, więc do samego końca trwałam w napięciu.
    No dobra, a co do samych odczuć, to ogólnie bardzo sprzeczne emocje we mnie wywoływałaś tymi ostatnimi rozdziałami. Gdy była ta perspektywa Denisa i pierwsza perspektywa Oliwiera, to miałam taką wizję, że Denis nie dożyje do końca Twojego opowiadania. Tak podświadomie czułam. Ale to była taka dobra wizja. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, biorąc pod uwagę to, że przecież uwielbiam Denisa. Ale coś takiego było w sposobie prowadzenia tamtej narracji, że czułam się pogodzona z tym, że Denis umrze i czułam, że to będzie okej. Że dasz mu dobry koniec. Aż potem w tej drugiej części z perspektyw Oliwiera, niemalże mi się odwróciło o 180 stopni. W sensie, wciąż obstawiałam, że Denis nie dożyje końca, ale już mi nie było z tym tak spokojnie na duchu. Sama rozmowa między chłopakami mi się podobała. Miałam nawet takie myśli, jak ją czytałam, czy to jest ta ważna rozmowa, o której kiedyś pisałaś, że już ją masz od dawna w głowie. I chyba to była ona, jeśli dobrze zrozumiałam. :D I w sumie podobało mi się to, że przedstawiłaś to jako coś takiego ludzkiego, bez jakiejś pompy i fanfarów. Było w moim odczuciu bardzo zwyczajnie i to tak fantastycznie oddawało rzeczywistość dla mnie, że kupiło mnie to. Natomiast smutek i niepewność dopadły mnie po tej ostatniej scenie, która… była snem Denisa? Nie wiem czemu, odebrałam ją jako taką wizję mega zmęczonego Oliwiera w półśnie, któremu się wydaje, że tak się potoczy rzeczywistość, że odchodzi sam. Wiem, że Denis go zatrzymał, ale mimo wszystko nie sądziłam, że pójdzie dalej. W każdym razie w tej scenie było tak dużo takiej melancholii, że normalnie nie widziałam dla Denisa żadnych szans i zrobiło mi się serio przykro! A wcześniej byłam już pogodzona z jego odejściem.
    Już naprawdę myślałam, że kolejny rozdział może zacząć się słowami: „Denis zmarł w szpitalu dwa dni później…”.
    Na szczęście jednak, zaserwowałaś nam coś bardziej w stylu szczęśliwego zakończenia. Chyba można powiedzieć nawet, że bardzo szczęśliwego, skoro Denis żyje na finale. Co mnie oczywiście bardzo cieszy, bo ja respektuję jedynie szczęśliwe zakończenia. XD Być może tego nie pamiętasz, ale swego czasu trułam Ci w komentarzach o szczęśliwy koniec dla Kuby i Igora. :D Tym razem no niestety nie mogłam Ci truć, bo nie byłam na bieżąco, ale w głowie cały czas miałam nadzieję na trochę szczęścia na koniec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I w ogóle bardzo fajna jest ta końcówka. Podobało mi się to, że wplotłaś do niej na koniec większość tych istotniejszych postaci, a szczególnie niezastąpioną rodzinę Denisa. Momentami nawet mi ich brakowało w tych rozdziałach z dwóch perspektyw. Wiem, że to opowiadanie skupia się na Denisie, Oliwierze i ich relacji, więc rozumiem to, że innych postaci było mniej, ale czasem tak sobie myślałam, że chciałabym też zobaczyć trochę więcej reakcji rodziny. Chyba po prostu byłam ciekawa, jakbyś to przedstawiła. Ale jak coś, to nie jest żaden zarzut, tylko bardziej moje widzimisię. :P
      Cóż Ci jeszcze mogę powiedzieć, mega mi szkoda, że to już koniec. W ogóle ja nie lubię zakończeń, bo potem to wszystko za mocno roztrząsam w mojej głowie, więc pewnie jeszcze wiele przemyśleń mi będzie przychodzić w najbliższych dniach odnośnie Twojego tekstu. Jak mi się uda, to będę je spisywać i Ci jeszcze kilka komentarzy wrzucę. :D
      Z takich rzeczy, o które ja bym chciała zapytać, to czy od początku planowałaś taki wątek fabularny dla Denisa? Bo tak się składa, że czytam to opowiadanie od samego początku, kiedy ta pierwsza część jeszcze miała inny opis. Pamiętam, że tamten opis raczej nie sugerował, że będzie w tym opowiadaniu aż tak poważnie i po prostu się zastanawiam. Też pisałaś, że chyba to opowiadanie poszło w trochę innym kierunku niż początkowo miałaś plan i dlatego ten opis zmieniłaś? Mam nadzieję, że nic nie pomieszałam. :D Ale chętnie dowiedziałabym się więcej na ten temat, jeśli oczywiście zechcesz uchylić rąbka tajemnicy.
      Co do tej Twojej ściągawki, to najbardziej lubię Denisa, wiadomo. Nie będę się już chyba nad nim kolejny raz rozwodzić, bo chyba nigdy tyle zachwytów w życiu nie wylałam nad żadną postacią. Niesamowite jest dla mnie to, że on się postarzał przez tę całą historię o kilka lat, dojrzał, przeszedł prawdziwe piekło, a i tak zachowałaś w nim do końca tę taką typową dla niego niewinność. Uwielbiam go w każdym calu, nawet jak zdradził Oliwiera. :P
      Najmniej ulubiony? Pewnie Alvaro, ale w sumie tak wychodzę z takiego założenia, że on po to był, żeby go nie lubić. :D
      Ulubiona scena, to będzie trudne. Tylko jedna? Chyba każda z udziałem Denisa, a co, zaszaleję sobie. XD I w sumie jak Wiktor się pojawiał to też było spoko, bo on zawsze robił albo mówił coś śmiesznego. :D
      Największe zaskoczenie, to oczywiście jak najbardziej anielska istota na świecie zdradziła swojego partnera. Ale z perspektywy czasu, to było miłe zaskoczenie. Oliwier sobie zasłużył na to jakby nie patrzeć.
      Co zawiodło? Hm, jak zapewne się domyślasz, nie za wiele jest takich rzeczy. XD Może takie małe niuansiki, tak jak wspomniałam, że gdzieś tam byłam ciekawa bliższego spojrzenia na to, jak z chorobą Denisa radziła sobie jego rodzina. Ale jak też pisałam, wiem, że rodzina Denisa to nie główny temat tego opowiadania, więc mogę Ci to wybaczyć. :P
      Co poprawić? To się w sumie łączy trochę z tym poprzednim, że może więcej tej rodziny bym chciała zobaczyć? Ale w sumie nie wiem, jak dla mnie nie musisz tutaj nic poprawiać, chyba że sama uznasz, że chcesz. :)
      Największe emocje to też trudny wybór. Na pewno z pierwszej części jeszcze scena z pewną wkrętarką. No a z tej drugiej to tak mi chodzi po głowie ta ostatnia scena z rozdziału Oliwiera, ale nie wiem, czy to nie dlatego, że jestem na świeżo po tym.
      Coś jeszcze na pewno chciałam napisać, ale o tym zapomniałam. :D
      Nie lubię pożegnań. Będzie mi naprawdę brakować Denisa, on mi jak mało kto potrafił poprawić humor, szczególnie w tych ciężkich czasach, gdy zaczęła się pandemia. To opowiadanie zawsze gdzieś tam w tle było i mogłam sobie do niego wracać, jak do takiego comfort zone.

      Usuń
    2. No nic, dziękuję Ci, Inertio, za fantastyczną przygodę z tą dwójką. Trzeba przyznać, że naprawdę sporo im tutaj zgotowałaś. Do samego końca trzymałaś w napięciu i zaskakiwałaś na każdym kroku, ale przy tym udało się wplatać dawkę humoru (nawet w tym finałowym rozdziale). Te trzy lata (dobrze liczę? :D) to mi tak szybko zleciało. Na pewno jeszcze będę wracać do tego tekstu, głównie dla Denisa, wiadomo.
      Jeszcze raz dziękuję, świetna praca przy tym tekście i oby tak dalej! Będę tęsknić, ale dobrze, że na pocieszenie proponujesz coś nowego, jestem bardzo ciekawa, co tam jeszcze masz w zanadrzu.
      Wybacz długi komentarz, no ale nie dało się inaczej. :P I możliwe, że jeszcze coś dodam w sumie. :D
      Trzymaj się mocno! Ściskam! <3
      Ach, mam nadzieję, że Twojej mamie się podobało równie mocno! :D

      Usuń
    3. Cześć!
      Odpisuję na Twój komentarz trochę później, bo wyzwolił we mnie wiele przemyśleń i chciałam na niego adekwatnie i w miarę chronologicznie odpowiedzieć. :)

      Na wstępie dzięki wielkie za tak potężny elaborat, to najlepsze "wynagrodzenie" za moje pisanie :D
      Zatem przechodząc do konkretów, czyli na początek do przerw między rozdziałami. Niestety im starsza się staje, tym bardziej z przerażeniem odkrywam, że czas przecieka mi przez palce. Nie mam pojęcia, kiedy to się dzieje, ale choćby teraz piszę ten komentarz, mam w planach poprawianie pierwszego rozdziału nowego opowiadania, gdzieś tam w tle pracują zmywarka i pralka, zaliczyłam już dziś wizytę u dentysty, zoologiczny, żeby kupić smaczki dla mojego psa, prezent urodzinowy dla taty, kolacja, prasowanie koszuli, w tyle leci mecz siatkówki, a ja mam w planach obejrzeć jeszcze choć jeden odcinek Stranger Things... a to wszystko po dniu spędzonym w pracy oczywiście. :) Nie wiem, jak wypełnię tę check-listę do końca, ale zrobię to! :D
      W każdym razie, tym krótkim sprawozdaniem z mojego przebiegu dnia chciałam pokazać, że ja czasami na prawdę strasznie chcę, ale fizycznie nie mogę :( Co nie zmienia faktu, że wizja porzucenia pisania nie wchodzi na tym etapie mojego życia w grę. Po prostu nie. I to jest "hobby" przy którym wytrwałam zdecydowanie najdłużej w swoim życiu :D
      No ale dobrze, że choć się w tym uzupełniamy i nasze przerwy się zgrały :D
      Bardzo mnie cieszy, że piszesz o tym, że pogodziłaś się z tym, że Denis umrze i to było okej. Bo to jest dokładnie taki efekt, jaki chciałam osiągnąć na tamtym etapie, choć Denis ostatecznie przeżył. Takie stwierdzenia dodają mi motywacji, że potrafię i chyba jestem całkiem dobra w opisywaniu takich emocji. :)
      I tak - to była ta ważna rozmowa do napisania i cieszę się, że i tym razem czytelnicy również odczytali to zgodnie z moją wizją. To jest naprawdę najlepsze uczucie, jak dostaje się feedback i widzi się, że ktoś wyłapał dokładnie ten vibe, jaki starałam się przekazać :)
      Co do wizjo-snu... Twoja interpretacja znowu nie jest błędna. Prawda jest taka, że ja sama nie do końca byłam pewna, co to za scena, ale miałam ją w głowie i strasznie chciałam ją napisać. Trochę traktowałam to jako Denisa na krawędzi wszechświatów, który musi podjąć decyzję, czy zostaje po tej stronie, czy walczy dalej i jednocześnie Oliwiera, który stoi w podobnym położeniu, czuje się zmuszony odpuścić, ale nie potrafi.

      Co do rodziny Denisa - o tak! Jak się zastanawiałam, co tu ewentualnie kulało w tej historii, to miałam chęć wciśnięcia dosłownie wszystkich w jeszcze większej ilości scen. I Marcela i Wiktora i po prostu więcej rozmów o chorobie Denisa z członkami jego rodziny. Na przykład z perspektywy czasu widzę, że Ada miała najmniej "czasu antenowego". Pewnie dałoby się to poprawić, ale musiałoby się to stać kosztem czegoś innego, a jednak zawsze podświadomie traktowałam priorytetowo sceny z Denisem i Oliwierem.
      Wątek choroby Denisa - tak, on był w planach w zasadzie od początku, nie byłam tylko pewna, jak bardzo go rozwinę i w jakim kierunku pójdzie, ta część wyszła w praktyce - po długim researchu. Opisu nie zmieniałam z tego względu (albo inaczej, to nie była główna motywacja)... najzwyczajniej mi się nie podobał :D Wydawał mi się nijaki i generyczny, więc jak już miałam napisaną większą partię tekstu, łatwiej byłoby mi zrobić pod niego bardziej adekwatny opis.

      Usuń
    4. W kontekście postaci doniosę się do Alvaro: lubię wsadzać takie postacie, które generalnie coś mają za uszami i ciężko się z nimi utożsamić, ale jednocześnie chcę pokazać ich ludzką stronę - i tu Alvaro pełnił tę rolę. On nie miał być czarnym charakterem, po prostu miał być wyróżniającym się charakterem, takim typem, którego każdy z nas spotyka na swojej drodze, który generalnie nic nam nie robi, ale po prostu denerwuje :D

      Zatem podsumowując, jeszcze raz dzięki za tak długi komentarz z przemyśleniami, miłe słowa i cieszę się, że jesteś ze mną regularnie :)
      Zachęcam też oczywiście, żebyś dalej się dzieliła swoimi spostrzeżeniami, jeśli coś Ci tylko przyjdzie do głowy.
      Nie mogę się doczekać na recenzję mamy! :D

      Usuń