Krwawy Księżyc: Oliwier (część 2)
18 stycznia 2022
Oliwier był doświadczony przez życie i znał smak niemal wszystkiego, czego
tylko mógł zaznać człowiek. Wiedział co to ból, porażka, zwycięstwo, szczęście,
gniew, obojętność, wściekłość, rozpacz, miłość… To wszystko przychodziło do
niego mniej lub bardziej spodziewanie. Tkwił w różnych stanach krócej lub
dłużej. Czasami się przyzwyczajał, a czasami trwało to ułamki sekund, że kiedy
wracało, nadal wydawało się obce i nowe.
Była jednak jedna rzecz, której smak Oliwier potrafił przywołać nawet nieświadomie, choćby wyrwany w środku nocy z najpiękniejszego snu.
Samotność.
Rozumiał to jak nic innego. Całe życie spędził sam.
Wszyscy odchodzili. Nikt nie został.
Jego matka go nie chciała. Ojciec wolał alkohol. Opiekunowie w domu dziecka
tak bardzo się nim nie interesowali, że niektórzy nawet nie wiedzieli, jak miał
na imię. W końcu uznał, że może zwierzęta to były odpowiednie stworzenia, by
ulokować w nich uczucia, ale i tu boleśnie się przejechał.
Może tak już miało być. Może ta wróżka, którą lata temu przyskrzynił za
oszustwa, wcale nie była nawiedzona, kiedy podczas przesłuchania nieproszona
przeprowadziła swoją mistyczną analizę, określając go krwawym księżycem.
Niesiesz za sobą śmierć — straszyła wówczas. — Nigdy nie zaznasz
spokoju! Czuję tylko gniew! — wieszczyła, ale wtedy Oli trochę znudzony
jedynie ostrzegł, żeby poważnie się zastanowiła nad dalszą wróżbą, bo nie ma
przy sobie gotówki i nie będzie w stanie zapłacić.
To brzmiało jak kompletne brednie, ale może ta naciągaczka coś tam jednak
wiedziała? W końcu Oliwier tak bardzo nie przywykł do tego, kiedy ktoś próbował
się do niego zbliżyć, że ostatecznie mniej lub bardziej świadomie zmuszał
wszystkich po kolei, by sami odchodzili. Choć z drugiej strony nikt nie był
nigdy na tyle zdeterminowany, by jednak o niego walczyć i zostać…
Przez długi czas wydawało mu się, że ta wysoko ustawiona garda i zasieki
mają go uchronić przed zranieniem. Jeżeli nikogo nie było w pobliżu, nikt nie
mógł zrobić mu krzywdy.
To miało sens, jednak właśnie do niego docierało, że to nie bólu się
bał.
Bał się porzucenia…
Gdyby ktoś go zranił, to by chociaż oznaczało, że cokolwiek znaczy. Ale gdy
ktoś odchodził, to oznaczało, że nie był wart nawet tych negatywnych emocji.
Był tak nieznaczący, że najlepiej było go po prostu zostawić i nigdy się nie
oglądać.
Udawał, że go to nie rusza i nawet mu to wychodziło, bo na dobrą sprawę,
nigdy nie spotkał kogoś, na kim by mu zależało. Więc gdy kolejna osoba
odchodziła, to wcale tak nie bolało. Przyzwyczaił się.
Ale sytuacja w końcu musiała się zmienić i Oliwier trafił na kogoś, kto
zyskał nad nim pełną władzę, choć bronił się przed tym i wierzgał, jak zwierzę
złapane we wnyki. Na początku zdezorientowany nie wiedział, co się z nim
dzieje. Czemu tak reagował? Czemu jego umysł płatał mu takie okrutne figle? To
było złe! Nie mógł patrzeć w taki sposób na chłopaka, którego dorastania był
świadkiem! Denis powinien zostać na zawsze poza nawiasem, nieosiągalny. Nawet
kiedy Oli już nie miał sił się bronić i nie mógł już oszukiwać uczuć, to nadal
powinien był kontrolować swoje działania. Powinien był to przerwać. Wynieść
się, choćby na drugi koniec Polski. Zostać w tych Katowicach i…
Nie. Nie mógł. I dobrze, że tego nie zrobił.
Jak mógłby? Żaden człowiek nie miał tak silnej woli. Absolutnie żaden.
I dopiero teraz do Oliwiera zaczęło docierać, że to było głupie — ten plan
ucieczki i wyparcie. Po co to sobie robił? Mógł się od razu poddać. Uniknąłby
całego mętliku i zyskał na czasie, bo właśnie okazywało się, że to czas z tego
wszystkiego był najbardziej deficytowy.
Ucieczka nie wchodziła już w grę. Żadna forma odwrotu przestała jakkolwiek
go interesować. Chyba dlatego, że tym razem po prostu nie miałby dokąd uciec.
Przed tym co ich czekało, nie było ucieczki. Tym razem to zostanie było
mniej bolesne i jakkolwiek bardziej pokrzepiające.
Oliwier nie chciał uciekać i wszystko wskazywało na to, że po raz pierwszy
w życiu ktoś chciał zostać… dla niego.
Ale to by było zbyt proste, prawda? Bo przecież to tak nie działało. Nie
istniało żadne prawo, które było faktycznie sprawiedliwie. To nie tak, że po
kilkudziesięciu latach stąpania po ziemi i zbierania kolejnych ciosów w końcu
zasłużył na coś dobrego? W każdym razie życie ewidentnie z niego drwiło.
Bo czego on się tak właściwie spodziewał? Że teraz byt odpowiedzialny za
ten cały bajzel puści mu w końcu oczko i powie: No dobra, zasłużyłeś w
końcu na trochę spokoju, pora, byś zaczął cieszyć się tym, co masz.
nie, nie nie. Cokolwiek to było, dawało co prawda jasny przekaz, ale
brzmiał on raczej tak:
Och, w końcu wszystko zaczęło się układać? Jak uroczo… cóż, to teraz
wgniotę cię w ziemię. Twoje życie stanie się koszmarem.
Zatem chyba nie miał co liczyć na jakąś namiastkę sprawiedliwości. To było
nawet odrobinę zabawne, bo był policjantem i jego praca w głównej mierze
polegała na pomaganiu ludziom, by zaznali choć krztynę sprawiedliwości.
Dokładnie z tego samego powodu wiedział też, że sprawiedliwość była pojęciem
względnym i zależała czasem od choć tak bzdurnych czynników, jak to, czy danego
dnia nie wziął sobie wolnego.
Może wszechświat właśnie miał urlop? No bo po prostu musiało istnieć jakieś
wytłumaczenie! Nie wierzył, że to działo się tak po prostu. Jakim cudem? W
czasach, kiedy strach było nawet włączać jakikolwiek kanał informacyjny, kiedy
przelewało się tyle zła, kiedy z każdego rogu zionął gniew. Jakim cudem było tu
tyle miejsca, by pomieścić wszystkie najgorsze i najobrzydliwsze potwory… a nie
było miejsca dla Denisa?
Nic z tego nie rozumiał. Ta gra zwana życiem była bez sensu. Już nie chciał
w nią grać.
Ale na razie musiał. Póki Denis nadal był w grze, zamierzał pomóc mu
pokonać każdego napotkanego potwora. Niestety właśnie zbliżała się ostatnia
misja i Oliwiera rozrywała furia, bo żaden z uczestników nie mógł nic zrobić. O
końcu tej rozgrywki miał zadecydować jakiś chory automat.
Na szczęście tak się składało, że Oliwier mógł sam zadecydować, kiedy
skończy swoją rundę. Do niedawna nawet nie miał świadomości, że jest graczem
drużynowym, ale odkąd tylko poznał ten smak, już nie chciał i nie zamierzał
wracać do grania solo. To nie miało najmniejszego sensu. Zwłaszcza jeżeli
decyzja o zakończeniu wspólnej przygody nie należała ani do niego, ani jego
towarzysza tej pokręconej przygody.
Jednak jeszcze nie teraz. Póki co gra trwała dalej.
— Kurwa — syknął rozeźlony, kiedy nadepnął bosą stopą na obśliniony gryzak
Tonto, wracając z kuchni. Szybko zlokalizował psa i posłał mu takie
spojrzenie, że ten aż podkulił ogon i schował się za fotel.
— To w zasadzie moja wina — odezwał się Denis z podłogi, na której leżał od
jakiegoś czasu obłożony notatkami.
— Ty to obśliniłeś? — zapytał z powątpiewaniem Oli.
— Fuj, nie. — Chłopak się skrzywił. — Pozwoliłem mu się bawić na dywanie —
wyjaśnił i zerknął na policjanta z przepraszającą miną.
Oliwier spojrzał na niego, chcąc choć w żartach sporządzić mu jakąś
reprymendę, ale ostatecznie tylko westchnął i pokręcił głową. Nie potrafił…
Cóż, ale to by chociaż wyjaśniało dlaczego Tonto nagle stał się mniej
niesforny, a zaczął być bardziej posłuszny. Francuz gdzieś musiał dawać ujście
swojemu lodowatemu spojrzeniu.
— Jak ci idzie? — zapytał zatem kompletnie zwyczajnym tonem, kiedy przykucnął
przy chłopaku i postawił na podłodze obok szklankę z sokiem.
— Średnio — mruknął Armiński, ale Oli nie zdołał na to odpowiedzieć, bo zza
fotela zaczął się taktycznie wyczołgiwać Tonto. Widocznie jego nadzieja, że
dostanie cokolwiek z tej szklanki wygrała ze strachem.
— Ten pies jest niemożliwy — mruknął dla odmiany policjant.
Denis już się nie odezwał, a jedynie położył brodę na dłoni jednej ręki, a
drugą wyciągnął na podłodze w kierunku psa, który na ten sygnał już swobodnie
do niego podszedł i pozwolił głaskać się za uszami.
Oliwier z kolei nie za bardzo wiedział, co ma zrobić. Z jednej strony nie
chciał przeszkadzać, bo Denis od kilku godzin się uczył, a z drugiej
nie chciał odchodzić, by zająć się sobą, bo Denis ewidentnie nie skupiał się na
nauce. Był dziwnie cichy i nieobecny.
Poklepał więc go po łydce i usiadł na tej podłodze, jednak podsunął się
bliżej ściany, o którą oparł się plecami i skrzyżował nogi. Denis leżał jakiś
metr dalej prostopadle do niego i wpatrywał się w psa, który niby leżał
spokojnie, rozkoszując się pieszczotami, ale Francuz doskonale widział, jak ten
kątem oka zerkał na szklankę. Co za podstępna bestia.
To było takie irracjonalne i głupie. Ktoś po drodze musiał popełnić
koszmarny błąd. Niecałe trzy tygodnie wcześniej zorganizowali krótki,
urodzinowy wypad do Wilna i byli tak błogo nieświadomi, że w przeciągu tygodnia
ich życie wywróci się do góry nogami. I dokładnie tak się stało, jakby ktoś
pstryknął palcami i zmienił całe równanie.
Już w listopadzie zrobiło się cholernie nieprzyjemnie, bo lekarze wykryli
jakąś niewielką zmianę w mózgu Denisa, która po dokładniejszych badaniach
niestety okazała się być przerzutem, jednak wtedy, mimo iż zrobiło się
niebezpiecznie, nikt jeszcze nie kazał chłopakowi zamykać swoich spraw,
bo szybko poddano go terapii super nowoczesnym narzędziem zwanym cyberknife,
które miało działać na zasadzie bardzo precyzyjnego namierzenia guza oraz jego
napromieniowaniu. Podobno z dokładnością co do milimetra, co zmniejszało ryzyko
uszkodzenia zdrowych tkanek[1]. Sam zabieg trwał raptem godzinę, był nieinwazyjny,
bezbolesny, bez znieczulenia i bez efektów ubocznych, a w trakcie Denis mógł
słuchać swojej ulubionej playlisty. Z racji, że guz w głowie Denisa był mały,
wystarczyła raptem jedna sesja, by się go pozbyć. To brzmiało niesamowicie, jak
cud, jak przedwczesny prezent gwiazdkowy.
Tuż po świętach, kiedy to na chwilę odetchnęli i skupili się jedynie na tym
co dobre i przyjemne, zostali ściągnięci na ziemię. Trzeba było w końcu
przeprowadzić kontrolę. Byli dziwnie spokojni, bo w końcu mimo bardzo
niebezpiecznego obrotu zdarzeń pod postacią pieprzonego guza mózgu, udało się
go pozbyć z zaskakującą łatwością, ale to może właśnie był haczyk, bo
kiedy wrócili z ich niemal bajkowej podróży do serca Litwy, świat nagle
przestał się kręcić. A przynajmniej tak się wydawało Oliwierowi.
Profesor prowadzący Denisa oraz kilku innych lekarzy, z którymi się
konsultowali byli zdumieni, kiedy okazało się, że guz odrósł. Choć to nawet
jeszcze nie było takie zdumiewające, bo Denis został ostrzeżony, że na tym
właśnie polega ta cała złośliwość nowotworu — może wracać i się rozsiewać. O
wiele bardziej niepokojące było tempo wznowy oraz fakt, że guz wrócił w
towarzystwie dwóch innych.
Oliwierowi robiło się niedobrze za każdym razem, jak tylko uświadamiał
sobie, że Denis miał w mózgu trzy pieprzone guzy!
Jeszcze w tym samym tygodniu wrócili do rozwiązania z cyberknife, ale
szybko okazało się, że tym razem tak łatwo już nie będzie. Guzy nie zniknęły,
raptem nieznacznie się zmniejszyły, a lekarz ostrzegł, że jeśli takie tempo
wzrostu się utrzyma, to zanim będą mogli przeprowadzić kolejną sesję leczenia,
zmiany mogą wrócić do stanu poprzedniego albo mogą pojawić się nowe. A jeżeli
nie będą nadążali z leczeniem, to…
W ciągu jednego tygodnia przeszli od bajkowego świętowania dwudziestych
trzecich urodzin chłopaka do wiadomości, że dwudziestych czwartych raczej już
nie dożyje.
I nie można było zrobić już nic. Absolutnie nic.
Marcel był gotowy zapłacić każdą łapówkę i opłacić każde leczenie, w każdym
zakątku świata, ale to nie miało żadnego znaczenia, bo Denis już dostawał
najlepsze leczenie i nie istniało nic ponadto. Pomimo pieniędzy nie dało się
już nic zrobić. Mogli jedynie wykupić wszelkie prywatne badania, co zresztą
robili, by uniknąć czekania w kolejkach, ale to był jedyny przywilej,
bo dobra materialne — ani żadne inne — nie miały w tej walce najmniejszej
wartości.
Specjaliście poradzili im, żeby po prostu się z tym pogodzili, przygotowali
na najgorsze i… modlili?
Och, Oliwier nigdy nie był wierzący, ale jeśli już w coś miał zacząć
wierzyć, to chyba w piekło, bo nie wiedział, jak inaczej miał nazwać miejsce, w
którym Denis nie zasługiwał na życie. Gdyby tylko mógł się z nim zamienić.
Zrobiłby dla niego wszystko. Dla niego, przez niego, za niego…
Próbował znaleźć w tym wszystkim jakiś sens, ale dopatrywanie się go nie
miało żadnej logiki, bo za każdym razem dochodził do konkluzji, że cierpienie i
groźba śmierci były najwyraźniej karą za bycie najjaśniejszym promieniem
szczęścia na tej planecie. Za bycie kompletnie rozkosznym, dobrym, pomocnym,
radosnym i szlachetnym.
A teraz kiedy patrzył na tę absolutnie perfekcyjną twarz i te duże,
czekoladowe oczy… już nie widział tego blasku. Ta iskra zgasła.
Ale nadal się starał. Nadal starał się po sobie pokazywać jak najmniej, że
go to dotyka. Nie chciał tego do siebie dopuścić. Zachowywał pozory, że
przecież ma dużo nauki, że zaraz sesja, że nie może jej zawalić. I był w tym cholernie
przekonujący, bo wkręcił w to Tosię, która regularnie wpadała, żeby się razem z
nim uczyć, często dołączała do nich Marcelina, która choć co prawda już z nimi
nie studiowała, to i tak lubiła z nimi przesiadywać. Cały klan Armińskich stał
na straży, by Denisowi niczego nie zabrakło i by napełniać go energią. Byli
jego wsparciem i zagrzewali go do bitwy. Czerpał z ich energii, a ich paliwem
był widok Denisa, który mimo wszystko chciał dalej walczyć.
Oliwier stał w tym wszystkim trochę z boku. Nie próbował na siłę być
częścią tej drużyny. Uważał, że to nie była jego rola. Nigdy nie
potrafiłby wykrzesać z siebie tyle żaru co na przykład Marcel i do tego
potrafić umiejętnie przelać go na chłopaka.
Oli był tym, przy którym Denis mógł odpocząć, odsapnąć i… przestać udawać.
Jego nie musiał zapewniać o tym, że czuje się dobrze. Wręcz przeciwnie, czasami
czuł się kurewsko fatalnie i potrzebował pobyć ze swoimi myślami bez ciągłego
dopingu i zapewniania, że wszystko będzie dobrze. Nic nie było dobrze i choć nie
wolno mu było tracić nadziei, to jednak musiał też myśleć o najgorszym.
Nie wolno było mu w tym przeszkadzać. A przynajmniej Francuzowi wydawało
się, że musi zapewnić Denisowi warunki, w których ten będzie mógł w pełni
przeżywać wszystkie swoje emocje, nawet te najgorsze i najbardziej bolesne. Tak
jak teraz, gdzie gołym okiem dało się dostrzec, że w jego głowie od kilku
godzin trwa zażarta bitwa myśli. Oli nie wtrącał się i nie dopytywał. Po prostu
pozwolił mu przeżyć ten stan, choć już samo patrzenie rozrywało mu serce.
Denis przekręcił powoli głowę na bok, tym razem przyciskając do dłoni
policzek i skupił wzrok na policjancie, który szybko wychwycił jego spojrzenie
i dzielnie je utrzymał, choć nie przywykł do tego, jakie było przejmujące i
rozgoryczone. Denis przewiercał mu tym spojrzeniem duszę i sprawiał, że
Francuzowi chciało się krzyczeć z bezsilności. Ale to nie miało sensu. Nic by
to nie dało. Jedyne, co miało sens i znaczenie, to by Denis wiedział, że
Oliwier jest tu z nim, gotowy, by zrobić dla niego wszystko.
— Wiesz, czego boję się najbardziej? — zapytał w pewnej chwili Armiński,
przerywając i tak ledwie słyszalny dźwięk, dochodzący z telewizora.
— Czego? — zapytał Francuz, choć instynkt samozachowawczy kazał mu zatkać
uszy, bo spodziewał się, że bez względu na to, co odpowie Denis, Oli zacznie
bać się tego po stokroć bardziej. Ale to był tylko głupi instynkt i Oliwier nie
zamierzał go wysłuchać. Zamierzał wysłuchać Denisa.
Denis jednak nie odpowiedział od razu. Przerwał kontakt wzrokowy i pogrążył
się na dłuższą chwilę w myślach, jakby jeszcze raz analizując, czy wszystko
sobie dobrze przemyślał.
— Przez ten cały czas myślałem, że po prostu nie jestem na to gotowy —
odezwał się wreszcie. — Że jestem za młody, że mam jeszcze tyle planów i marzeń
do zrealizowania… — urwał jakby z nutką ironii. — Ale po tylu latach w końcu
zaczynasz to rozważać. Musisz. To w końcu ciągle wraca i wraca… i niby leczenie
działa, ale to ciągle i tak wraca, i potrzeba poważniejszej operacji, a potem
poważniejszego leczenia… i ono też działa, ale nadal nie zdrowiejesz —
tłumaczył nieco mętnie, ale Oli zrozumiał bez problemu. W końcu był przy nim na
każdym etapie tej drogi. — W końcu dociera do ciebie, że okej, skoro nie ma
powrotu do zdrowia, a nie możesz tkwić w zawieszeniu… to w takim razie umierasz
— powiedział to tak spokojnie i zwyczajnie, że Oliwiera aż przeszedł dreszcz,
jednak nie odezwał się. Jego instynkt tym razem podpowiadał, by pospiesznie
zaprzeczył i zapewnił, że leczenie w końcu zadziała i wszystko skończy się
dobrze, ale i tym razem Oli mu się nie podporządkował. Denis tego nie
potrzebował. Denis wyraźnie zamierzał właśnie odbyć tę rozmowę.
Rozmowę, której Francuz miał nadzieję nigdy nie odbywać, ale to nie była jego
decyzja. Jego obowiązkiem było po prostu zacisnąć zęby, dopuścić do umysłu, że
jego ukochany człowiek próbuje się właśnie rozliczyć ze swojego życia i być
wdzięcznym, że wybrał właśnie jego, mimo tego, jak kurewsko bolesne i
przerażające to było.
Nim Denis dokończył, podniósł się z pozycji leżącej i usiadł nieco
bezradnie po turecku i z wdzięcznością popatrzył na Tonto, który wgramolił mu
się na kolana, domagając się dalszych pieszczot.
— Śmierć mnie nie przeraża — wyznał, kontynuując. — Nie boję się tego
momentu, to brzmi po prostu jak jakiś kolejny etap do odhaczenia w tej całej
farsie, ale… co jeśli nie będę pamiętał? — zapytał w końcu, zdobywając się na
odwagę, by ponownie spojrzeć na Oliwiera, a głos delikatnie mu zadrżał. — Co
jeśli tam nic nie ma? Jeśli po prostu mnie odetnie i absolutnie
wszystko przestanie mieć znaczenie? Wszystko zniknie…i nie będzie już istniała
świadomość, dzięki której wiem i czuję w każdej sekundzie życia, że cię kocham?
— zapytał z autentycznym przerażeniem, a jego oczy stały się mokre.
Oczy Oliwiera też. Nawet nie zauważył kiedy, to musiało stać się poza jego
kontrolą, bo w pewnej sekundzie poczuł jedynie, że ma coś mokrego na policzku,
więc odruchowo to starł i właśnie uświadomił sobie, że chyba płakał. Na
szczęście miał coś na kształt odpowiedzi. W końcu sam o tym myślał
wielokrotnie, kiedy nawiedzały go bezsenne noce, a ostatnimi czasy zdarzały się
coraz częściej. Tak samo jak paraliże senne, jednak nagle przestały być takie
przerażające. Czymże była chwilowa utrata kontroli nad własnym ciałem z perspektywą
utraty ukochanej osoby?
— Może i przestaniesz być świadomy tego wszystkiego, co dzieje się tutaj, w
naszym wymiarze — zaczął, brzmiąc zaskakująco spokojnie w porównaniu do tego,
jak rozdygotany był w środku. — Ale to nie tak, że znikniesz i już cię nie
będzie. Nie tak działa ten wszechświat. Po prostu tego nie rozumiemy albo
jesteśmy jeszcze zbyt głupi, by to pojąć, ale jeżeli tej energii, która
sprawia, że jesteś człowiekiem, zabraknie w pewnym momencie w twoim ciele, to
ona musi przejść jakąś konwersję i skumulować się gdzieś indziej. Nie możesz
tak po prostu przestać istnieć. To by nie miało sensu. Musi być jakaś równowaga
— wyjaśnił, to co wydało mu się najbardziej sensowne i w to, co rzeczywiście
wierzył. Ufał, że nauka tak funkcjonowała.
Denis patrzył na niego zaintrygowany, a z jego twarzy nawet na chwilę
zniknął smutek. Głaskał tylko niespiesznie Tonto, myśląc nad słowami
policjanta.
— To… — zaczął w pewnej chwili, urywając jednak, po czym uśmiechnął się
delikatnie pod nosem. — Wiktor lubi tę teorię wieloświatów i jest przekonany,
że skoro istnieje pewien wzór wielokrotności tego, co znamy, to nie ma podstaw,
by nie wierzyć, że poza skupiskami układów planetarnych, gwiazd, galaktyk, to w
następnej kolejności istnieją też skupiska innych wszechświatów — przypomniał
sobie.
Oli też się nieznacznie uśmiechnął.
— Nie wzięliśmy się z niczego. Nie możemy zatem zniknąć i być niczym —
podsumował.
— Chyba zrozumiałem, po co ludziom wiara — wydedukował Armiński, a Oli
pozwolił sobie zgadnąć, jaką teorię ma chłopak.
— Dzięki niej łatwiej jest zaakceptować stratę i łatwiej jest się pogodzić
ze śmiercią.
Denis przytaknął delikatnie.
— Czyżby to nie było piękne, gdybyśmy faktycznie trafiali do jakiegoś
lepszego miejsca, gdzie nie ma już żadnych trosk, gdzie wszyscy znowu kiedyś
się spotkamy, tym razem już na wieczność, bez obawy, że znowu będziemy musieli
cierpieć utratę najbliższych? — zapytał retorycznie.
— No nie wiem, jeśli ta opcja faktycznie jest na stole, to ja pewnie po
śmierci trafiłbym piętro niżej — zażartował Oliwier, na co i Denis w końcu się
uśmiechnął, a jego uśmiech automatycznie wykasował wszystko to, co było złe w
tym dniu. Jakby ktoś Oliwierowi zrestartował uczucia.
— Jak ty się czujesz? — zapytał niespodziewanie po dłuższej chwili, a
Francuz aż zamrugał, początkowo nawet nie rozumiejąc, o co chłopak go zapytał.
Nikt go wcześniej o to nie zapytał i to było zrozumiałe, bo to nie chodziło o
niego, tylko o Denisa, ale przecież wszyscy na tym cierpieli. Armińscy mieli
siebie nawzajem i mogli to wspólnie przetrawić, a Oliwier…
— Jestem przerażony — odpowiedział w końcu zupełnie poważnie. Nie był
pewien, czy w ogóle powinien o tym mówić Denisowi, bo może to było idiotyczne,
by go tak stresować, ale z drugiej strony obiecał sobie, że zawsze będzie z nim
szczerzy. Poza tym Armiński był tak cholernie inteligentny i wyrozumiały, że
prawda zdawała się być jedynym rozwiązaniem w tej rozmowie. Poza tym, skoro i
tak już robili sobie nawzajem wiwisekcję…
— Dlaczego więc przez cały czas udajesz przede mną, że sobie radzisz? —
zadał znowu bardzo trudne pytanie, ale po tonie jego głosu dało się
wywnioskować, że to nie jest żadne nowe odkrycie. Denis był świadomy tego, co
przez cały czas robił Francuz, a teraz chciał wreszcie to zrozumieć.
— Wiesz, chyba bardziej udaję przed sobą niż przed tobą — wyjaśnił
policjant. — Chyba mimo wszystko tak jest mi nieco łatwiej.
Denis pokiwał głową.
— To dla mnie wiele znaczy, że mi to mówisz — wyznał w tak typowo Denisowy
sposób, że Oliwierowi na moment zatrzymało się serce. — To jest po prostu
ludzkie i jest tylko kolejnym dowodem, że ci na mnie zależy, ale chcę, żebyś
wiedział, że nadal uważam cię za najsilniejszą osobę, jaką kiedykolwiek spotkałem
i żałuję, że nie mam tej siły, by móc samemu się z tym pogodzić — dodał
rozbrajająco, na co Oliwier tylko parsknął.
— Och… ja nie jestem z tym pogodzony w najmniejszym stopniu. Jak mam się
pogodzić z tym, że życie jedynej osoby, która postanowiła przy mnie zostać,
stoi pod znakiem zapytania? — zapytał pokrętnie. — Nie jestem z tym pogodzony i
jestem nawet w stanie wmówić sobie, że to w jakiś pokręcony sposób moja wina.
— Oli, to nie jest twoja wina! — zaprzeczył natychmiast Denis. —
Zachorowałem. Nie dało się tego ani przewidzieć, ani temu zapobiec. Po prostu
padło na mnie. Jesteś najbardziej niewinną osobą w tym wszystkim, obiecuję —
zapewnił, co wiedział, że było oczywiste i co Oli sam zapewne wiedział, ale
czuł, że musi to jasno zaznaczyć, bo jednak już znał policjanta dłuższą chwilę
i był sobie w stanie wyobrazić, że ten może sobie wkręcić coś tak
absurdalnego.
Francuz przyglądał się dłuższą chwilę chłopakowi, czując wewnętrznie
wyrzuty sumienia, że w ogóle coś takiego powiedział, ale już nie potrafił
inaczej. Te wszystkie filtry, których skrupulatnie używał całe życie, przy
Denisie stawały się bezużyteczne. Co więcej, czuł, że teraz to już musi iść na
całość, by Armiński nie uznał go za wariata.
— Wiem, tylko… — zaczął niepewnie. — Całe życie ludzie ode mnie odchodzili.
A nawet jeśli jakiś narwaniec próbował zostać, to sam go zmuszałem, żeby
odszedł. Z tobą nie potrafiłem. Ani prośbą, ani groźbą, ani szantażem. Jakbym
nie miał nic do dyskusji. To naprawdę miłe, bo dopóki nie zawładnąłeś moim
życiem, nie wiedziałem, co znaczy, że komuś zależy. I może teraz wszechświat
się mści? Że skoro znalazł się ktoś, kogo nie da się pozbyć konwencjonalnymi
metodami, to… — urwał i aż pokręcił głową. W jego myślach miało to o wiele
więcej sensu.
Denis jakby zaniemówił i przez dłuższą chwilę chyba nawet nie wiedział, jak
to skomentować.
— Chciałbym zostać — wyszeptał wreszcie, na co Oli uśmiechnął się słabo.
— Wiem — zapewnił. — To wszystko wynagradza. Nawet jeśli jestem skazany na
wieczną samotność, to ta świadomość, że po prostu chcesz, sprawia, że to
wszystko jest tego warte. Powiem więcej, podjąłbym te same decyzje w każdym
wszechświecie. Nieważne, jak bardzo bym cierpiał. To jest cena, którą za każdym
razem bym zapłacił, tylko za samą świadomość, że ty chcesz.
Denis znowu zaniemówił, ale tym razem wiedział, co chce zrobić, bo po
prostu zbliżył się do policjanta i w niego wtulił. To była najbardziej
adekwatna odpowiedź, jaką był w stanie wymyślić, a która dobitnie podkreśliła,
że Denis chciał zostać.
Oli objął go instynktownie, gładząc po plecach i jednocześnie uśmiechnął
się pod nosem, kiedy Tonto wykorzystał sytuację i w końcu bez zawahania wsadził
nos w szklankę z sokiem, łapczywie przebierając jęzorem.
***
26 stycznia 2022
Siedzieli w ciszy praktycznie cały czas, wymieniając jedynie pojedyncze
słowa i choć trwało to może godzinę, z każdą kolejną minutą stawało się coraz
mniej znośne. Oli w międzyczasie odbył kilka rozmów przez telefon, instruując
swoich podwładnych co do niektórych działań w bieżących sprawach, a poza tym
starał się skupiać na muzyce, jaka płynęła z radia. To jednak nie było wcale
proste, bo za każdym razem, kiedy w rozgłośni rozbrzmiewał jakiś smutniejszy
kawałek, Marcel automatycznie przełączał stację. Dokładnie tak jak w tym
momencie, gdy z głośników popłynęły pierwsze takty Nothing Else Matters
Metallicki.
— Kurwa — przeklął pod nosem, gdy na kolejnej stacji Eric Clapton śpiewał
jeszcze bardziej depresyjne Tears In Heaven. — Poważnie?! — fuknął pod
nosem i pospiesznie wyłączył radio, gdy na kolejnym kanale Christina Aguilera
śpiewała w Hurt, że zrobiłaby wszystko, by móc usłyszeć jeszcze raz
głos ukochanej osoby.
Oli mimo wszystko tylko zagryzł wargę, próbując powstrzymać uśmiech. Nie
wiedział nawet czemu, ale z jakiegoś powodu widok takiego zestresowanego
Marcela go bawił. A to przecież było okropne! Siedzieli razem w samochodzie, w
cholernie niezręcznej atmosferze, czekając pod szpitalem, aż Denis wróci z
kolejnego cyklu terapii.
— Jakim cudem jesteś taki spokojny?! Błagam powiedz mi, bo mnie zaraz coś
strzeli — syknął wreszcie Armiński, któremu ewidentnie cisza przestawała
służyć. Nie mógł już nawet zagłuszyć jej głupim radiem, bo wszystkie rozgłośnie
najwyraźniej sprzysięgły się przeciwko niemu i zaczęły na raz puszczać depresyjne
kawałki o tęsknocie i stracie.
— Dużo biegam — odparł zwyczajnym tonem Francuz, po czym zerknął na Marcela
i dodał jeszcze, by nie było wątpliwości: — To męczy.
Marcelowi nie spodobała się ta odpowiedź, bo obdarował przyjaciela gniewnym
spojrzeniem.
— Nie jestem w nastroju do żartów — ostrzegł, by tym razem to Oli nie miał
wątpliwości.
— Co mam ci powiedzieć? — odparł zaraz ze zrezygnowaniem policjant,
wzruszając przy tym ramionami. — Nic to nie da, jak będę się nakręcał —
odpowiedział to, co było dla niego najbardziej oczywiste, choć zdawał sobie
sprawę, że i ta odpowiedź nie zadowoli Marcela.
— Po prostu nie rozumiem, jak możesz być taki niewzruszony, kiedy… — zaczął
zirytowany, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał.
— Kiedy co? — sprowokował go mimo wszystko Oliwier. Zaczął uświadamiać
sobie, co tak właściwie jest grane i o co go mniej lub bardziej świadomie
właśnie oskarżał Armiński.
— Nic — fuknął tylko Marcel i wlepił wzrok w boczną szybę pojazdu. To nie
pomogło, bo pogoda za oknem, jak na styczeń przystało, była paskudna i idealnie
pasowała do tych wszystkich przygnębiających piosenek i nastroju mężczyzny.
Oli natomiast zastanowił się przez moment, czy powinien ciągnąć. Mógłby i
nawet coś go delikatnie korciło, by dopiec Armińskiemu, ale rozsądek
podpowiadał, żeby odpuścił. Marcel jednak zasługiwał na taryfę ulgową, zważając
na zaistniałe okoliczności.
To jednak nie zmieniało faktu, że miał błędny obraz rzeczywistości i chyba
wkręcił sobie, że ta pozorna obojętność Oliwiera wynikała z czegoś
niewłaściwego. Może myślał nawet, że skoro zrobiło się ciężko, to Oli zamierza
dokonać kapitulacji.
— Nigdzie się nie wybieram, jeśli o to się boisz — zapewnił po chwili
namysłu Armińskiego. Doszedł do wniosku, że długo pracował na zaufanie u Denisa
i ten mu w końcu uwierzył, ale z resztą jego rodziny miał ostatnimi czasy
niewiele wspólnego, a przez to nie mógł winić Marcela za jego sceptycyzm. —
Jestem na pokładzie. I będę tak długo, jak Denis będzie tego chciał — dodał dla
pewności.
— Wiem… — mruknął ku jego zaskoczeniu Marcel.
— Wiesz? — powtórzył Oli, marszcząc czoło.
— Może nie za wiele ostatnio rozmawiam z tobą, ale Denis nadal jest dla mnie
jak otwarta książka. Widzę, że nie stanowisz nawet procenta jego jakichkolwiek
zmartwień… i jestem wdzięczny.
— Hmm — mruknął tylko Francuz z dozą skonsternowania. — To dobrze, że
jesteś tego świadomy — podsumował zatem, nie wiedząc za bardzo, co do tego
dodać.
— Po prostu nie rozumiem, czemu jesteś taki spokojny i mam obawy, że to
dlatego, że pogodziłeś się z… — urwał na moment, zaciskając zęby. — Z czymś, co
próbują wmówić nam lekarze.
— Z niczym się nie pogodziłem — wszedł mu w słowo policjant. — Denis po
prostu potrzebuje odrobiny normalności w tym szaleństwie. Od pocieszania ma was
i swoich przyjaciół. Ja natomiast będę przy nim jak gdyby nigdy nic, żeby nie
musiał o tym wszystkim bez przerwy myśleć.
Marcel westchnął ciężko.
— Czyli udajesz, że nic się nie dzieje? Teraz to brzmisz, jakbyś sobie
zaplanował, że w razie czego strzelisz sobie w łeb — wydedukował gorzko
Armiński, na co Oli instynktownie parsknął. — Wiesz co, nawet nie chcę wiedzieć
— fuknął prewencyjnie.
— Myślałem, że to ja mam na ciebie zły wpływ, ale już trochę czasu minęło
od naszego rozwodu i zaczynam myśleć, że to ty byłeś ten gorszy — skomentował
Francuz, uśmiechając się pod nosem.
Armiński spojrzał na niego jeszcze bardziej poirytowany.
— Nawet nie zamierzasz zaprzeczyć? — syknął, ignorując wredny komentarz
policjanta.
— Przestań… — mruknął tylko Oli.
— O kurwa, ty serio to zaplanowałeś — zgadł Armiński.
— Nie strzelę sobie w łeb! — Oliwier też już podniósł głos zirytowany.
— Denis by ci tego nie wybaczył — drążył Marcel, co tak wzburzyło Francuza,
że już chciał powiedzieć, że martwy Denis raczej się tym nie przejmie, ale w
ostatniej chwili ugryzł się w język. Aż mu się zrobiło gorąco na samą myśl.
Gdyby z tym wypalił… Było o krok od tragedii.
Postanowił, że najbezpieczniej będzie to uciąć, bo ta rozmowa prowadziła
absolutnie donikąd.
— Nie zawracaj sobie mną głowy — mruknął, a Marcel na szczęście odpuścił
temat, co nie oznaczało, że zamierzał siedzieć cicho. Och… Denis był tak bardzo
do niego podobny. Na co dzień istny promień słońca, ale zestresowany i
rozjuszony nie brał jeńców.
— Nie ogarniam tego, stary. On wygląda dobrze, jakby nic mu nie dolegało,
nie skarży się na nic, a oni nam każą przygotować się na najgorsze i straszą,
że zostało mu parę tygodni. To się przecież nie klei.
Oliwier też się nad tym zastanawiał, ale nie doszedł do żadnych logicznych
wniosków, więc nawet nic nie odpowiedział. Zagryzł tylko wargę i wbił wzrok w
przednią szybę… a wtedy to go uderzyło. Po prostu nie chciało mu się o tym
gadać. Był zmęczony i znudzony. Nie chciał słuchać kolejnej osoby, która była
wkurwiona i zdezorientowana zarazem. Rozumiał, że te uczucia i reakcje były jak
najbardziej zasadne, ale to nie było na jego głowę. To nie było jego zadanie,
żeby zapewnić i pocieszyć, że wszystko będzie dobrze. Nie miał też
ochoty dołączyć do bycia wściekłym i zrozpaczonym. On to przerabiał od paru
miesięcy i zostawił całego siebie w tej walce. Nie żałował niczego, bo Denis
był warty wszystkiego, ale właśnie — Denis. W głowie Oliwiera po prostu
nie było już miejsca dla nikogo innego. Był tak wypruty z uczuć, że cierpienie
Marcela nie robiło na nim wrażenia.
Poza tym Oliwier chyba okłamał Armińskiego, bo jak tak się nad tym dłużej
zastanowił, to faktycznie się z tym wszystkim pogodził. Nie że brał pod uwagę
śmierć Denisa, bo takiej wizji jego umysł nawet nie potrafił stworzyć, ale
odkąd tydzień wcześniej porozmawiali, Oli czuł, jakby zeszło z niego całe
ciśnienie. Zajebiście bał się mówić o takich rzeczach na głos, a po fakcie
okazało się, że to było najlepsze, co mogli dla siebie zrobić. Nazwali rzeczy
po imieniu, zajrzeli wspólnie do szafy, by spojrzeć w oczy potworowi i okazało
się, że on wcale nie był taki straszny. Słowa okazały się być większe niż
życie.
To nie było tak, że nagle naiwnie zaczął wierzyć, że jakoś to będzie. Że
Denis nagle cudownie wyzdrowieje i odejdą razem ku zachodzącemu słońcu. Jego
świadomość co do sytuacji się nie zmieniła. Zmienił się jego stan wiedzy. Znali
nawzajem swoje myśli, znali swoje obawy, próbowali znaleźć odpowiedzi na
najtrudniejsze pytania i choć większość nadal pozostawała bez tej odpowiedzi,
to mogli choć poteoretyzować, patrząc na sytuację tak obiektywnie, jak się
tylko dało.
Najgorsze najpewniej było dopiero przed nimi, ale Oliwier nie miał teraz
ochoty tracić resztek sił, których mógł desperacko potrzebować za jakiś czas.
Marcel musiał znaleźć swój sposób, a Oli nie sądził, że porada w stylu
“porozmawiaj z synem o śmierci” była w ogóle na stole. Zwłaszcza, że Denis już
to przeszedł.
— Ala wpadła na pomysł, że powinniśmy namówić Denisa, by przyjechał do nas
na ferie po sesji — mruknął po kolejnej dłuższej chwili Marcel. — Z jednej
strony niczego bardziej nie pragnę, niż spędzenia z nim każdej chwili, a z
drugiej coś mnie dręczy, że to będzie jak przyznanie, że przegrywamy i… to
będzie pożegnanie — wyznał, a w jego głosie dało wyczuć się rozgoryczenie.
Oliwiera coś ścisnęło, bo plan Marcela zakładał, że z kolei to Oli zostanie
sam, a jego priorytetem też jak najbardziej było wykorzystanie każdej chwili z
Denisem. I choć był egoistą, wiedział, że będzie musiał ustąpić, bo to plany i
marzenia chłopaka miały w każdym przypadku pierwszeństwo.
— Namówić… — powtórzył na początku. — Myślę, że jedynym sposobem na
przekonanie Denisa jest bycie z nim szczerym. Spędzam z nim każdy dzień i
uwierz mi, on wyczuje każdy podstęp z kilometra. Ta cała sytuacja sprawiła, że
jest w stanie w ułamku sekundy przeczytać intencje każdego, kto z nim rozmawia.
Czy to przesadna uprzejmość, współczucie, litość… Nie próbuj go namówić,
bo tylko go zdenerwujesz. Jeśli chcecie z nim spędzić czas, musicie postawić na
kompletną szczerość. To nie jest porażka i nie musicie się żegnać. Jeśli
będziesz się zapierał, że jakoś to będzie i będziesz próbował zaklinać
rzeczywistość, to potem możesz tego zajebiście pożałować — ostrzegł, zerknąwszy
krótko na drugiego mężczyznę.
— Wow, znam cię ponad dwadzieścia lat i w życiu nie wyrzuciłeś z siebie
tyle słów, ile teraz za jednym razem
— parsknął na to Marcel, ale zaraz uśmiechnął się nieznacznie i rzucił słabo: —
Dzięki.
— Nie dziękuj. Chyba nie myślisz, że poddam się bez walki i tak po prostu
go puszczę? — odpowiedział złośliwie Francuz, czując, że zrobiło się zbyt
ckliwie.
Marcel pokręcił na to głową, a potem jego wzrok wychwycił wracającego
Denisa.
— Nareszcie — westchnął, czując ulgę. — Cześć, mistrzu! Jak sytuacja? —
zawołał, starając się brzmieć pogodnie, gdy tylko chłopak wskoczył do auta na
tylne siedzenie.
— Wciąż umieram — podsumował zwyczajnym tonem, po czym położył dłoń na
ramieniu Francuza i tym samym tonem zapytał: — Zajedziemy na ramen?
— Jasne. Marzę o glonach z samego rana — odpowiedział sarkastycznie i
uśmiechnął się sztucznie do lusterka wstecznego.
— W ramenie nie ma glonów — zaśmiał się chłopak, na co policjant mruknął:
— Tylko pływają dziwne farfocle…
— No tak, najlepsze byłoby pęto kiełby — stwierdził złośliwie Denis.
— Mylisz mnie z Tonto, to ten drugi pies — odparł z parsknięciem policjant.
— Wybacz, ciężko się skupić zaraz po tym jak smażą ci mózg.
— Żartujesz? To najlepszy moment, bo tracisz czujność i wreszcie jestem tym
mądrzejszym — uargumentował z zadowoleniem Francuz.
— Ach tak… — mruknął z cynizmem chłopak. — Pewnie dlatego mylą mi się też kolory,
bo normalnie uznałbym, że przejechałeś właśnie na czerwonym — zarzucił z
wrednym uśmiechem.
— Najwyraźniej, bo to było późne zielone — przytaknął z pewnością Oliwier.
— Gdzie się zgłasza niesubordynowanych policjantów? Możesz sobie jakieś
mandat sam wypisać? To niedopuszczalne, byś tak nadużywał władzy — zastanowił
się na głos Denis.
— Absolutnie nie możesz nic z tym zrobić. Jestem bezkarny — spróbował go
przekonać Francuz.
— Czyli jednak to było czerwone — zauważył przebiegle Armiński.
— Było światło, które umożliwiało mi przejechanie — uznał dyplomatycznie
Oli.
— Od teraz będziesz kolekcjonował złamane przepisy drogowe? — zapytał
jeszcze bardziej złośliwie Denis. — Mam nadzieję, że dotrzemy żywi do domu —
parsknął.
— Hej, to ty kolekcjonujesz guzy mózgu — zarzucił Francuz, na co Denis
pospiesznie odparł obronnie:
— Dlatego postanowiłeś nas prewencyjnie zabić wcześniej, żebym z tobą nie
wygrał? W sumie nie odpowiadaj, bo to oczywiste — mruknął przesadnie podniosłym
tonem chłopak, chcąc pokazać, że tak dobrze zna kochanka, że wcale go to nie
dziwiło.
Oli zaśmiał się na to, czując jakąś wewnętrzną satysfakcję, że potrafili w
tym całym nieszczęściu znaleźć miejsce na codzienne docinki i żarty… które dla
obserwatora z zewnątrz mogły brzmieć bezdusznie i może nawet przerażająco, z
czego policjant zdał sobie sprawę, kiedy przypadkiem zerknął na
zdezorientowanego Marcela. Nie odezwał się odkąd tylko wyruszyli, a Denis
odpowiedział na jego pytanie najzwyczajniejszym tonem, że nadal umiera.
Cholera, oni sobie w ten sposób radzili z tą przybijającą codziennością, ale
dla biednego Armińskiego to mogło być za wiele.
— Hej, nikt nie będzie umierał — zapewnił, tknąwszy drugiego mężczyznę w
ramię, który tylko uśmiechnął się słabo w odpowiedzi, nie mając pewności, co o
tym wszystkim myślał.
***
7 lutego 2022
Tkwili w pewnym zawieszeniu, nie do końca świadomi, co ich czeka, ale póki
każdego ranka Oli budził się obok Denisa i zaraz po przebudzeniu upewniał się,
że z chłopakiem jest wszystko w porządku, trzymał się myśli, że nie może być
tak źle. W końcu trudno było uwierzyć, że było źle, kiedy Armiński wyglądał
dobrze i czuł się dobrze. Nie skarżył się na żadne dolegliwości i twierdził, że
nie zauważa nawet najmniejszej zmiany w swoim samopoczuciu. Gołym okiem można
było stwierdzić, że było z nim lepiej niż kiedy zaczynał immunoterapię i
zdiagnozowali u niego przerzuty do mózgu.
To złudne poczucie poprawy wyrwało ich z tego impasu brutalnie, z dnia na
dzień.
Jednego wieczoru jeszcze sobie dyskutowali, żartowali i oglądali głupią
komedię, a następującego po nim poranka Denis… nie wstał. A w zasadzie
przebudził się koło piątej nad ranem, wyrwany ze snu bólem głowy, który był tak
silny, że chłopak kilkukrotnie zwymiotował. Potem już nie był w stanie
normalnie funkcjonować.
Oliwier poczuł się tak zdezorientowany i zagubiony, że nie do końca
wiedział, co się właściwie dzieje, ale instynkt nakazywał mu się bać.
Więc zaczął się bać.
Widząc Denisa w takim stanie, nawet nie był w stanie skupić myśli.
Desperacko chciał mu jakoś ulżyć, ale nie miał pojęcia, co mógłby dla niego
zrobić. Był bezsilny i bezradny, pozostawało mu jedynie zabrać chłopaka do
szpitala, upatrując w tym ruchu jedynej nadziei.
Dopiero kiedy Armińskiego zabrali na oddział, zdołał zadzwonić do Marcela i
poinformować go o całej sytuacji. Potem czekał, co zdawało mu się wiecznością,
na korytarzu i dopiero po jakimś czasie uświadomił sobie, że jest przecież w
szpitalu, a teoretycznie nie miał tu przez pandemię wstępu. Wtedy wróciły mu
jakieś przebłyski wspomnień i przypomniał sobie, że wparował tu, grożąc, że
muszą go zabić, jeśli chcą, żeby wyszedł… i chyba był przekonujący, bo nadal tu
siedział i nikt nie miał odwagi zwrócić mu więcej uwagi.
Lekarze nie byli jednak zbyt pomocni, aczkolwiek zdawali się być szczerzy i
mówili, że to może być jak najbardziej skutek działania któregoś z guzów, ale
potrzebowali więcej badań. Nafaszerowali Denisa jakimiś silnymi lekami
przeciwbólowymi, po których go kompletnie odcięło, a kiedy Oliwier wreszcie
mógł do niego wejść i zobaczył go takiego bladego i zupełnie bezbronnego,
przeraził się jeszcze bardziej, bo jego głupi umysł podsunął mu bardzo
realistyczną wizję, że chłopak już się nie obudzi.
Wróć do mnie, proszę… — starał się dotrzeć do jego podświadomości. — Nie
zostawiaj mnie, nie jestem gotowy, jeszcze nie, błagam…
***
Choć temperatura była na minusie i niebo było kompletnie zachmurzone, to w
końcu przestało wiać, a rześkie powietrze sprawiało, że pogoda, jak na tę porę
roku, była całkiem sprzyjająca do spacerowania. Zwłaszcza że był środek
tygodnia i dochodziła ledwie jedenasta, a dzięki temu w parku było niewiele
osób, głównie kręcili się tu obecnie inni psiarze, biegacze lub emerytki, które
dokarmiały kaczki.
Oliwier zamyślił się na moment, odpływając gdzieś daleko, ale w pewnej
chwili wyrwał go chichot, więc automatycznie zerknął na Denisa, a potem jego
wzrok powędrował na Totno, który ewidentnie zaplanował przebiegłą intrygę i
próbował chyba właśnie przekonać jedną ze starych babinek, że też jest kaczką i
jak najbardziej należy mu się kilka okruszków. Nie wiedział, co było bardziej
kuriozalne: fakt, że inne kaczki były nieustraszone i dzielnie biły się z
nim o łupy, to, że z nimi przegrywał, czy to, że kobiecie zrobiło się go żal i
sama zaczęła odganiać ptaki, żeby tylko dokarmić biednego pieska.
— To jest geniusz zła. — Denis nie mógł opanować śmiechu.
Oli pokręcił głową ze zrezygnowaniem, wiedząc, że musiał odciągnąć swojego
psa, a przez to przyznać się się do niego, a w danej sytuacji nie był to
szczególny powód do dumy. Jego pies poszedł wyżebrać jedzenie i dostał łomot od
kaczek.
— Dzień, w którym nie daje mi powodu, żeby oddać go do schroniska, to dzień
stracony — rzucił starą śpiewką i poszedł z zaciśniętą szczęką, żeby przeprosić
staruszkę za zachowanie swojego pupila.
Gdy wrócili na ścieżkę, policjant rozejrzał się nieco panicznie, nie
dostrzegając nigdzie chłopaka. Od razu coś go nieprzyjemnie ścisnęło, ale nim
zdążył się na dobre zdenerwować, Tonto go wyprzedził i pobiegł gdzieś przed
siebie, po chwili namierzając Denisa, który przystanął kilkanaście metrów dalej
i spoglądał w niebo. Oliwier też instynktownie zerknął do góry, ale dopiero gdy
wyszedł spod drzewa, dotarło do niego, co tak zafrapowało Armińskiego. Zaczął
padać śnieg. Bardzo spokojny i drobny, idealnie dopełniający aurę, jaka
panowała.
— Powinniśmy już wracać, nie powinieneś się tak przemęczać — poprosił, gdy
już do niego dotarł.
— Tylko spacerujemy — odpowiedział nieco lekceważąco, a gdy Oli już chciał
rzucić kolejną wymówką, chłopak wyciągnął kartę pułapkę: — Proszę — jęknął,
patrząc na Francuza tymi swoimi dużymi, brązowymi oczami, a po chwili dodał
jeszcze uśmiech i… no cóż. Oli leżał na deskach.
— Muszę jeszcze skoczyć na jednostkę — wyjaśnił zrezygnowanym tonem.
— Wiem. Ja tu jeszcze zostanę. Jest tak spokojnie — zdecydował Armiński.
Oliwier nie miał możliwości dyskutować. Wiedział, że to było bez sensu. Te
obawy były w jego głowie. On miał swoje obowiązki, musiał wracać, a Denis… był
teraz w dobrym miejscu. Nieludzkim było zmuszanie go, by zawrócił.
Ruszyli wolnym krokiem do miejsca, z którego wystartowali. Choć park
znajdował się przy ruchliwej Puławskiej, oddzielały go drzewa i spory spadek
terenu, przez co dźwięki ulicy były dobrze odizolowane. Wchodziło się tu trochę
jak do innego świata, z górki. Ale wyjście stanowiło już większe wyzwanie.
Policjant westchnął ciężko, kiedy zerknął na stromą ścieżkę w górę, którą
musiał się wdrapać, by dostać się do ulicy, gdzie dosłownie i w przenośni
czekały go szare, rzeczywiste obowiązki.
Denis przypatrywał mu się uważnie ze spokojem, czekając na ruch Oliwiera,
który jednak uporczywie stał w miejscu, jakby coś go usilnie trzymało w tym
miejscu.
— Musisz już iść — przypomniał więc delikatnie Armiński.
— Wiem… ale nie chcę. Mógłbym jeszcze chwilę zostać. Nic się nie stanie,
jak raz się spóźnię? — zapytał nieco naiwnie.
Armiński uśmiechnął się tylko delikatnie, przypatrując się intensywnie
policjantowi i nie odezwał się. To stanowiło odpowiedź samą w sobie.
— No to wróć ze mną. Przyjdziemy tu innym razem, ale teraz… po prostu
wracajmy — spróbował ostatni raz Oli, patrząc niemal błagalnie na chłopaka.
— Nie martw się. Niedługo się zobaczymy. Nawet nie zauważysz, że mnie nie
ma — obiecał łagodnym tonem Denis.
Oliwier chciał coś zrobić. Naiwnie wierzył, że może jakoś wpłynąć na
decyzję Denisa i jak dziecko nie przyjmował innego rozwiązania. Najzwyczajniej
nie chciał być z dala od chłopaka już nigdy. Droga na górę była długa i
męcząca, ale przecież mu pomoże! Powinien z nim wrócić do mieszkania, zawinąć
się w kocyk i po prostu z nim tam być. Tam, gdzie jego miejsce.
Ale Denis nie chciał wracać. Znalazł się w końcu w miejscu, w którym miał
spokój i nie musiał się dłużej martwić. Nie musiał tu dłużej walczyć i
zastanawiać się, jak długo to jeszcze potrwa. Tutaj czuł… że jest po wszystkim.
Czas się kończył i Francuz z każdą upływającą sekundą czuł coraz większą
presję i coraz większy niepokój, bo wiedział, że nie może tu dłużej tkwić.
Musiał odejść.
Myślał jeszcze chwilę, co powiedzieć, bo ciężko było znaleźć mu odpowiednie
słowa, a wtedy Denis sam ruszył wzdłuż alejki, odwracając się jeszcze na moment
przez ramię, by posłać Oliwierowi po raz ostatni swój najbardziej promienny
uśmiech, ten, który towarzyszył mu jeszcze przed tym całym koszmarem, a potem
ruszył wolnym krokiem, oddalając się z każdą chwilą coraz bardziej, aż wreszcie
zniknął z pola widoku policjanta.
Choć powrót był ostatnią rzeczą, jaką teraz chciał zrobić Francuz, jakaś
niewidzialna siła zmusiła go, by wspiął się po tej stromej alejce. Z każdym
krokiem dochodziły do niego coraz wyraźniejsze odgłosy ulicy, pobudzając jego
świadomość do tego, że tam czeka go rzeczywistość. Głośna, szara, surowa.
Stanął na chodniku, przed przejściem dla pieszych i choć było zielone światło, nie ruszył się. Wszyscy dookoła pędzili i korzystali z tych kilkunastu sekund, by przedostać się na drugą stronę, ale Oliwier się powstrzymał. A przecież całe życie hartował się, by umieć przetrwać w tej rzeczywistości. Teraz nie wiedział, co miał zrobić. Jeśli przejdzie, to nie będzie już odwrotu. Jednak jego ciało zareagowało wbrew jego woli i postawił stopę na jezdni, ale wtedy światło zaczęło migać i po chwili zmieniło się na czerwone. Zostały mu ostatnie sekundy. Bał się, że kiedy światło zmieni się kolejny raz na zielone, to będzie musiał przejść, że już nie będzie w stanie utrzymać się po tej stronie.
Stał na krawędzi chodnika, ale miał wrażenie, że to była krawędź przepaści. Jakby każdy oddech, który teraz brał, był na wagę złota i był jednym z ostatnich, a kolejny krok mógł doprowadzić do tragicznego w skutkach upadku.
To było zbyt okrutne, nawet dla niego.
Tak bardzo chciał zawrócić…
Ale nie mógł.
Światło kolejny raz zmieniło się na zielone i musiał, [musiał przejść. Jakaś siła wyższa przejęła kontrolę nad jego ciałem i choć wewnętrznie krzyczał, bo tak bardzo chciał zostać, nic mógł nic zrobić. Nie mógł się nawet odwrócić, by ostatni raz zerknąć na park. Zupełnie jakby już go tam nie było i została tylko ciemność.
Został tak brutalnie wypchnięty, że nawet nie potrafił opisać tego uczucia. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeżył. Jakby ktoś mu wyrwał serce, rzucił gdzieś beztrosko obok na ziemię i z bezczelnym uśmiechem kazał robić wszystko to, co dotychczas. Ale jak miał do cholery robić wszystko to co dotychczas z ogromną dziurą w klatce piersiowej w miejscu, gdzie miało być jego serce?
Nie da rady. Po takim czymś nie dało się wrócić niezmienionym. To już go miało bezpowrotnie złamać.
Dlaczego ktoś na to pozwalał?
Dzieliły go praktycznie dwa kroki od przejścia na drugą stronę, kiedy nagle poczuł, jak czyjeś palce chwytają jego dłoń i wplatają się w jego własne. Och, dokładnie wiedział czyje…
— Nie mogę tu dłużej zostać — ostrzegł, spoglądając z utęsknieniem na twarz Denisa. Jego niemal czarne oczy błyszczały jak nigdy dotąd.
— Wiem — zapewnił.
— A ty nie możesz iść ze mną — przypomniał, co wydawało mu się oczywiste. Przecież tak to tutaj działało.
— Wiem — powtórzył w pełni świadomie chłopak.
— Więc co teraz? — zapytał niepewnie Oliwier i rozejrzał się zagubiony, przełykając ślinę. Zerknął na światło, które już zmieniło się na czerwone, ale przecież nadal stali na ulicy.
Zaraz mieli się przekonać.
[1]. https://www.zwrotnikraka.pl/cyberknife-noz-cybernetyczny-poznan-gliwice-wieliszew
Hej!
Wow, no to teraz dla odmiany wena mnie przycisnęła i muszę przyznać, że choć poszło szybko, to zajebiście trudno pisało mi się ten rozdział. Trochę ze względu na nastrój w nim panujący, a trochę ze względu na świadomość, że to w zasadzie koniec. Jeszcze tylko jeden i serio trzeba się pożegnać z chłopakami. Ech, użalanie się zostawię na ostatni rozdział, ale muszę przyznać, że coraz ciężej kończy mi się historie, które piszę, bo chyba za bardzo zżywam się z bohaterami.
No ale. Jeszcze nie teraz. Jeszcze trzeba postawić kropkę nad "i".
Nie ukrywam, że trochę nie mogę się doczekać, a trochę boję się Waszej reakcji na ten rozdział, bo strasznie się starałam przelać to, co siedziało mi w głowie, a rozmowa Denisa z Oliwierem była w planach odkąd w zasadzie tylko zaczęłam pisać FP. Przez to nałożyłam na siebie niezdrową presję i oczywiście wydaje mi się, że pewnie potrafiłabym napisać ją jeszcze lepiej, ale generalnie jestem zadowolona... teraz pozostaje to skonfrontować z rzeczywistością, czyli z Wami :)
Nie chcę się tu więcej odnosić do tego rozdziału, bo czuję, że i tak będzie tu wiele emocji, zatem po prostu czekam na Wasze komentarze z opiniami.
A żeby trochę "rozpogodzić" nastroje, to chciałabym oświadczyć, że ostatnio sobie wiele myślałam na temat mojej pisarskiej "kariery" i choć zdaję sobie sprawę, że ostatnimi czasy nie jestem zbyt regularna i czasami każę Wam czekać na rozdziały zbyt długo, to jednak sama myśl o tym, że miałabym przestać pisać, wyzwala we mnie panikę i przerażenie. Nie jestem w stanie w tej chwili z tego zrezygnować. Jeszcze nie. Dlatego wraz z publikacją ostatniego rozdziału podrzucę Wam zapowiedź kolejnej historii, którą zaczęłam pisać ze trzy lata temu i ona sobie przez ten czas leżała i czekała na swoją kolej... i chyba właśnie przyszedł jej czas. Mam nadzieję, że ze mną zostaniecie, bo bez Was to się nie uda. x)
Mam ambitny plan wyrobić się z ostatnim rozdziałem FP do 26 maja, gdyż moja mama uporczywie domaga się przeczytania drugiej części, a to się wydaje idealna data na prezent, zatem trzymajcie kciuki, by się udało :)
Do następnego!
Rany, odkryłam że jest nowy rozdział podczas wieczornego relaksu w wannie i tak się spłakałam, że prawie mi się woda przez krawędź przelała 😅 Nie mówiąc już o tym, że zupełnie ostygła.
OdpowiedzUsuńOk, wszyscy nastraszeni, Oli będzie nowym człowiekiem, teraz poprosimy o mały cud ozdrowienia. Ja jestem w 8 miesiącu ciąży, mnie nie wolno tak denerwować i emocjonować! 😂
O kurczę, teraz aż mi głupio :D
UsuńŻyczę szczęśliwego rozwiązania... ale hej! Co to za szantaż emocjonalny?
(napisała ta, która cały rozdział szantażuje emocjonalnie czytelników xD)
Oj tam zaraz szantaż, raczej... uświadomienie sytuacji 😆
UsuńCuda się zdarzają
OdpowiedzUsuńNiby tak :)
UsuńHej. Dziś miałam naprawdę kiepski dzień. Jakby mi ktoś powiedział ,że macierzyństwo wcale nie jest takie proste nie uwierzyła bym. Pół dnia kłótni z 11 latkiem o to żeby się pouczył ,bo my o nic innego się nie kłócimy ,tylko o ta cholerna naukę ,wiele niepotrzebnych słów .... Po przeczytaniu tego rozdziału siedze i rycze jak nienormalna i zastanawiam się co z tym życiem jest nie tak. Od czego zależy to kto ma żyć ,a kto umrzeć ? Co komu jest pisane itd.... piszesz rewelacyjnie , rozdział napisany na najwyższym poziomie , szczerze ,przeczytałam wiele opowiadań ,ale z chłopakami się bardzo związałam , niewiem tak naprawdę co zaplanowałaś na następny rozdział. Czy Oli zostanie sam,czy jednak zrobi tak ,że i tak będzie z Denisem, a może Denis jednak da radę i się nie podda i nastąpi cud ,ale jedno jest pewne ,cokolwiek masz zaplanowane oni będą naprawdę długo w mojej pamięci.
OdpowiedzUsuńPs. Uwielbiam Cię za to ,że chcesz być dalej tu z nami i że masz dla nas kolejne historię już nie mogę się doczekać.
Pozdrawiam życzę zdrówka i weny
PS2 taki prezent na dzień matki będzie rewelacyjny . W
Uch, przykro mi, że miałam ciężki dzień i choć kompletnie nie mam pojęcia o macierzyństwie, ale wierzę, że to jest ciężka przeprawa i życzę wytrwałości.
UsuńKurczę, z jednej strony jest mi przykro, że wśród tylu czytelników wzbudziłam takie emocje, a z drugiej bardzo mi zależało na pokazaniu takiej perspektywy i mimo wszystko mam nadzieję, że czytanie było warte takich przeżyć.
Uch, aż sama nie dowierzam, że to już koniec, ale przynajmniej już bardzo niedługo historia złoży się w całość i mam nadzieję, że czytelnicy będą do niej wracać :)
Wiesz ,ja wiem napewno ,że będziemy wracać, zazwyczaj kupuje eBooki ,ale jakbyś wydała to w formie papierowej będę pierwsza żeby ta książkę zakupić. Chociaż ciśniemy o szczęśliwe zakończenie, to prawda jest taka ,że takie prace jak twoja są potrzebne ,bo życie nie jest kolorowe. Wydaje mi się ,że te emocje są dobre ,że to właśnie o to chodzi w czytaniu ,że tu się poplaczemy, a tam po śmiejemy . To jest naprawdę kawał dobrej roboty i tak trzymaj . Uwielbiam Cię
UsuńA mieli się razem zestarzeć...
OdpowiedzUsuńPlany planami, a życie swoje x)
UsuńPrezent na Dzień Matki ?
OdpowiedzUsuńRozdział będzie w weekend :)
UsuńZapomniałam dodać, że to będzie taki trochę oszukany prezent, bo mamę zobaczę dopiero w przyszłym tygodniu :D