Krwawy Księżyc: Oliwier (część 1)
25
września 2021
Przekręcił głowę,
krzywiąc się przy tym nieznacznie. Od kilku minut dzielnie powstrzymywał się od
komentarza, ale nie był w stanie dłużej gryźć się w język, widząc, co wyprawiał
niejaki Paweł, znany również pod pseudonimem Micha.
— Więc… mówiłeś, że
jesteś pasjonatem strzelectwa sportowego? — zapytał złośliwie, kiedy mężczyzna
po raz kolejny rzucił rzutką i nawet nie trafił w tarczę.
W odpowiedzi obejrzał
się na Oliwiera, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie odezwał się, tylko
wykonał ostatni rzut, tym razem trafiając, jednak poza punkowe pole. Następnie
bez słowa odszedł na bok ze skwaszoną miną.
Oli zajął jego miejsce i sam wykonał trzy rzuty. Też nie były idealne, ale przynajmniej za każdym razem trafił i to w pola bliżej środka tarczy.
— Cholera… chyba
zostanę snajperem — skomentował po swojej partii, zerkając wymownie na Pawła,
który nadal postanowił nie reagować. Albo postawił na taktykę, że będzie
ignorował docinki pozostałych, bo Oli absolutnie nie był jedynym złośliwym w
towarzystwie, albo po prostu zbyt się wstydził, że jego wcześniejsze
przechwałki zostały właśnie obnażone przez rzeczywistość.
Był sobotni wieczór i
udało się zebrać pokaźną ekipę na piwo… i inny alkohol, gry hazardowe i
podrywanie studentek przy barze, jak się okazało w praktyce. Specjaliści
huczeli, że nadchodzi kolejna fala zachorowań i rekomendowali wprowadzanie
restrykcji, zatem to mogła być jedna z ostatnich szans, by móc spędzić czas w
szerszym towarzystwie i poudawać, że w zasadzie to nic się nie dzieje. Ludzie
nie nosili masek, a zagęszczenie osób na metr kwadratowy w lokalu było nie do
zmierzenia.
Oprócz stałej ekipy, w
której obracał się Francuz, dołączyło do nich kilku chłopaków z innych
jednostek i takim sposobem uzbierało się szesnaście nabuzowanych testosteronem
facetów, którzy oprócz pochłaniania szalonych ilości alkoholu, wpadli na pomysł
urządzenia turnieju w rzutki. Już po pierwszej rundzie praktycznie pewnym było,
że finałowa bitwa rozegra się pomiędzy Kubą a Alvaro, bo ta dwójka wymiatała na
tle innych.
Kiedy ten moment
nadszedł i faktycznie to Zawadzki z Adamem przymierzali się do ostatecznej
rozgrywki, już nie tylko pozostali funkcjonariusze zagrzewali ich do boju, ale
dosłownie wszyscy obecni w lokalu skupili na nich swoją uwagę.
Oli oczywiście
kibicował gorąco Kubie, bo każda okazja dokopania Alvaro napawała go ogromną
satysfakcją… całe szczęście, że to nie przez niego odpadł w ćwierćfinale, bo
takiej zniewagi by chyba nie przeżył.
— Jeśli Alvaro wygra,
to stawiam kolejkę wszystkim! — krzyknął w przypływie emocji, kiedy Kuba
skończył swoje trzy rzuty, co spotkało się z gorącymi okrzykami i piskami
pozostałych gości. Kuba się zaśmiał na ten szatański plan, natomiast Alvaro
tylko pokręcił głową, bo poczuł na sobie nieprzyjemną presję. Francuz sprawił,
że cała uwaga skupiona została na nim i choć teoretycznie taki doping powinien
mu pomóc w wygranej, to wiedział, że ta odwrócona psychologia może przynieść
skutek odwrotny do zamierzonego. Nagle wszyscy piszczeli i krzyczeli, kiedy
rzucał, a Kuba był już po swojej kolejce, która, na nieszczęście dla Alvaro,
poszła mu fantastycznie.
— Ty kutasie… — rzucił
w kierunku Francuza, który tylko zaśmiał się złowieszczo.
Kiedy po kilku minutach
ludzie zaczęli rozchodzić się rozczarowani, że ich zawodnik ostatecznie
przegrał, Oli śmiał się tak głośno, że z boku mógł wyglądać jak psychopata. Aż
Kuba szturchnął go w ramię, że może nie do końca wypada tak dobijać leżącego i
Oli faktycznie spróbował się opanować, ale kiedy podszedł do nich Alvaro, znowu
parsknął śmiechem. Nie mógł się powstrzymać.
— Francuz, ty się
naprawdę kwalifikujesz na oddział zamknięty — podsumował Adam, choć wcale nie
wyglądał na szczególnie urażonego.
— I skąd byśmy wzięli
drugiego takiego pojeba, żeby rządził tym oddziałem? Przecież nikt normalny się
na to stanowisko nie nadaje — stwierdził Kuba, co chyba miało oznaczać
stanięcie w obronie przyjaciela.
— Niby nie… ale no
ludzie, jesteś moim szefem, jakieś pozory profesjonalizmu byś zachował —
mruknął w kierunku Oliwiera.
— To jest szczyt
profesjonalizmu, na jaki mnie stać — odezwał się wreszcie Francuz, choć nadal
wyglądał, jakby w każdej chwili mógł dostać kolejnego napadu śmiechu.
— Mógłbym cię oskarżyć
o mobbing — rzucił niby luźno Alvaro, popijając piwo.
— Bo jesteś chujowy w
rzutki? — odbił z kpiną Oli.
— Ach tak? To może
zróbmy rundkę, szanowny naczelniku? — zapytał zaczepnie Adam. — Chyba nie
pękasz? Przecież jestem taki chujowy — prowokował.
Oli znacząco
odchrząknął.
— Chyba sobie coś
naciągnąłem — wymyślił i pomasował się znacząco po prawym ramieniu.
Ich relacja była…
specyficzna. Alvaro nie dało się szczerze polubić, ale znielubić w zasadzie też
nie. Odkąd obaj nawzajem się lepiej poznali, było jasne, że są w stanie dogadać
się służbowo i wbrew pozorom zachowywali profesjonalizm, jednak prywatnie nie
ufali sobie za grosz. Obaj mieli zbyt trudne charaktery, by móc ze sobą
pokojowo egzystować. Dlatego w głównej mierze byli dobrymi partnerami na
służbie, natomiast poza nią ich znajomość opierała się na wręcz chorej
rywalizacji. Przy najmniejszej okazji próbowali zaznaczać swoją wyższość nad
tym drugim. Nawet kiedy Oli został kierownikiem, a potem naczelnikiem. Choć
trzeba było przyznać, że Alvaro był świadomy, że nie można mu przegiąć pały, bo
rywalizacja rywalizacją, ale Oliwier był w pozycji, w której mógł… no cóż,
zmieść Alvaro z planszy. Z drugiej strony Oli pozwalał sobie na szarżowanie
wtedy, kiedy wiedział, że nie będzie mógł kompletnie stłamsić Adama. To by było
strasznie słabe i nie przyniosłoby mu żadnej satysfakcji, gdyby gnębił drugiego
faceta ze świadomością, że ten nie może się odegrać. Tak więc mimo iż byli
bojowo do siebie nastawieni i każdy dzień przynosił nową bitwę, to byli
dżentelmenami. Nie wciągali do swojej wojny osób postronnych i rywalizowali
wtedy, kiedy mogli wystartować z tego samego punktu, bez wyraźnej przewagi. Jak
choćby te głupie rzutki. Wtedy wszystkie chwyty były dozwolone.
Podręczyli się nawzajem
jeszcze kilkanaście minut, zerując po kolejnej butelce piwa, aż Alvaro zawiesił
wzrok na jakiejś dziewczynie, która też na niego zerkała wymownie przez pół
wieczoru, i ostatecznie postanowił na nią zapolować, jak to sam określił.
— Biedna… — westchnął
Kuba kilka chwil później, po tym jak przyglądali się wspólnie z Olim
poczynaniom kolegi i wszystko wskazywało na to, że Alvaro dopiął swego.
— Raczej głupia —
parsknął Francuz, na co Zawadzki się wyszczerzył, po czym zerknął na telefon.
— Już po dwunastej,
będę się powoli zbierał — zapowiedział niechętnie, bo choć świetnie się bawił,
to złożył żonie obietnicę, że wyrobi się do pierwszej i nie wróci schlany w
trzy dupy… i zamierzał jej dotrzymać.
— To chodź, zaliczymy
ostatnią kolejkę i też będę się zwijał — zaoferował Oli, na co Zawadzki przytaknął.
Przenieśli się do baru,
żeby trochę odizolować się od swojej paczki, bo chłopaki z każdą chwilą stawali
się coraz bardziej pijani, a przez to coraz bardziej towarzyscy i w efekcie
przy ich stole kręciło się już mnóstwo innych ludzi, zwłaszcza młodych
dziewczyn. Oli nie był nimi zainteresowany z oczywistych względów, natomiast
Kuba nie dosyć, że był jednym z nielicznych żonatych facetów, to raptem trzy
miesiące wcześniej został ojcem, przez co dzikie imprezy i obściskiwanie się z
pijanymi laskami nieszczególnie było jego priorytetem.
Francuz podpytał
drugiego policjanta o jego synka, a w efekcie dostał piętnastominutowy elaborat
o tym, jakim to Krzyś, bo nazywał się jego syn, jest cudownym i uroczym
dzieckiem. Oli słuchał nawet z zaciekawieniem. I może niekoniecznie musiał znać
aż tyle detali z życia trzymiesięcznego bobasa, to jednak robiło mu się ciepło
na widok Kuby, który ewidentnie spełniał się w nowej roli i syn był jego
oczkiem w głowie. Zresztą tak samo jak żona, której Oli nie zdążył poznać jakoś
specjalnie dobrze, to jednak Justyna zdawała się być sympatyczna i przede
wszystkim wyrozumiała, a taka cecha u partnerki przy ich profesji była
cholernie istotna.
— A… jak tam z Denisem?
— zapytał wreszcie niepewnie Zawadzki, nie będąc pewnym, czy powinien poruszać
ten temat. Reakcja Oliwiera jednak nie wskazywała, że to było coś drażliwego,
więc dopytał jeszcze: — Wczoraj chyba miał drugi wlew tej chemii, nie?
— Immunoterapii —
poprawił Oli, potakując jednocześnie głową.
— O… sorki, nie ogarniam
tego leczenia — odparł z zakłopotaniem Kuba.
— Nie przejmuj się, to
skomplikowane, sam czasem nie ogarniam — skłamał gładko, bo prawda była taka,
że w ostatnim czasie chłonął tyle specjalistycznych opracowań, że kolejny
fakultet mógłby zrobić z onkologii. Mimo wszystko nie chciał wpędzać
Zawadzkiego w zakłopotanie, bo detale w tym kontekście nie miały znaczenia.
Liczył się sam fakt, że mężczyzna po prostu zainteresował się sytuacją Denisa.
Zresztą nie pierwszy raz, bo interesował się nią regularnie.
— Ech, żałuję, że w
ogóle musiałeś interesować się tym tematem — podsumował, po czym wrócił do
pytania. — Jak się czuje?
— Na szczęście nie jest
najgorzej — zaczął całkiem pogodnie Oli. — Za pierwszym razem nie miał żadnych
skutków ubocznych. Ale tak zupełnie — podkreślił dosadnie. — Tym razem już nie
było idealnie, bo wczoraj czuł się dosyć rozbity, dziś rano wymiotował i też w
sumie przeleżał dzień na kanapie, ale to raczej dlatego, że był zmęczony i
wycieńczony, a nie że był to efekt choroby. Jak wychodziłem z domu, to coś tam
sobie pichcił w kuchni, więc wszystko wskazuje na to, że powoli wraca do siebie
— zakończył dosyć optymistycznie i pociągnął łyk piwa.
— Na pewno — zapewnił
Kuba. — Kojarzę z tego co mówiłeś, że to w zasadzie loteria, jak będzie znosił
każdy wlew? — upewnił się jeszcze.
— Niestety tak. Może
się prześlizgnąć przez terapię bez żadnych skutków ubocznych, ale w skrajnym
przypadku może być tak źle, że trzeba będzie przerwać. — Wyraźnie zmarkotniał
Oli, jednak jakby nagle się ocknął, bo aż pokręcił głowę i sprostował z
uśmiechem: — Jest zajebiście silny, poradzi sobie.
— Nawet nie rozważam
innego scenariusza. W końcu obiecał mi ostatnim razem, że jak wróci do
regularnych treningów, to poskłada dla mnie na macie Alvaro. — Wyszczerzył się
niemal szatańsko, co sprawiło, że i Francuz się zaśmiał. — Kurwa, co za pech,
że nie widziałem tego za pierwszym razem.
— Sam powiedziałeś, że
ci obiecał, a zapewniam, że Denis honorowo podchodzi do takich obietnic —
pocieszył Francuz, co między słowami było też pocieszeniem samego siebie, bo
wypełnienie tej obietnicy nie tyle co oznaczało ponowne upokorzenie Adama, ale
to, że Denis wraca do pełnego zdrowia.
Po tym jak Oli
naturalnie oddalił się od Marcela, a Kuba osiedlił się w stolicy, niejako
przejął po Armińskim funkcję najlepszego przyjaciela Francuza. Już w
Białymstoku byli dobrymi kumplami, a ich współpraca była praktycznie zawsze
bezproblemowa, zatem nie było niczego zaskakującego, że ponownie się zbliżyli,
gdy znowu zaczęli razem pracować. Tym razem jeszcze bardziej, bo obaj się po
prostu ustatkowali. Choć wykonywali cholernie niebezpieczną robotę, to Kuba
zdołał założyć rodzinę, za którą czuł się odpowiedzialny, a Oli… w zasadzie też
utworzył coś na kształt rodziny — jak zwał, tak zwał, chodziło o to, że
traktował Denisa śmiertelnie poważnie. Tak jak nigdy nikogo nie traktował. To
było całkiem zabawne, że kiedyś nie potrafił sobie takiego obrotu spraw
wyobrazić i sama myśl o stabilizacji przyprawiała go o dreszcze. Ale jak to
zwykle bywało przy wyobrażaniu sobie radykalnych zmian — umysł nie brał pod
uwagę etapu przejściowego. Podsuwał wizję efektu końcowego, który znacząco
różnił się od stanu faktycznego, co wzbudzało strach i panikę, a tymczasem
człowiek zapominał, że jego priorytety i styl życia nie zmieniają się ot tak,
na pstryknięcie palcami. To działo się stopniowo, krok po kroku. I tak Oliwier
prześlizgnął się niemal bezwiednie przez ten proces, aż nagle pewnego dnia
obudził się i dostrzegł, że z zimnego, wiecznie samolubnego skurwiela zamienił
się w typa, który nie lubił zasypiać sam, a za to pokochał przytulać się bez
okazji na kanapie, kiedy w tle leciał jakiś głupi film.
Gdyby spotkał teraz
Oliwiera sprzed trzech lat i powiedział mu, że sensem jego życia stanie się
uszczęśliwianie drugiego człowieka, ów Oliwier najpierw by go wyśmiał, a potem
jeszcze spuścił wpierdol za wygadywanie głupot.
Ale tamten Oliwier
siedział teraz gdzieś głęboko pod powierzchnią. Jeszcze nie poddał się
kompletnie — czasami pukał od środka i dawał o sobie znać, jakby grożąc, że
zaczeka na dobry moment, by przejąć kontrolę. Tym dobrym momentem mogła być
jakaś tragedia, która dałaby wymówkę, aby Oli przeszedł ponownie w tryb
obronny, w którym zamknąłby się w sobie i pozwolił sobą sterować tą
mechaniczną, wypraną z uczuć wersją samego siebie. Tylko po to, żeby przetrwać
i by już nikt nie mógł go zranić.
Póki co Oliwier miał
się całkiem dobrze, wbrew temu, że jawnie wystawiał się na potencjalne
cierpienie, bo życie osoby, na której mu zależało, było poważnie zagrożone. Oli
nie brał pod uwagę najczarniejszego scenariusza, ale nie mógł być ignorantem.
Denis walczył o życie i rolą Oliwiera było mu to ułatwić. Nie był za dobry w
patetycznych, pokrzepiających przemówieniach i nie umiał wyznawać miłości, ale
za to dobrze wychodziło mu pokazywanie swoim działaniem, że jest na pokładzie i
popłynie razem z Denisem, bez względu na to, jak ta podróż miała się zakończyć.
Dowodem na to, że szło
mu całkiem nieźle był fakt, że Armiński przestał patrzeć na niego z
niepewnością. Nic już nie wskazywało, by dręczyły go przygnębiające myśli, w
których Oli z dnia na dzień znika i już nie wraca, bez słowa wyjaśnienia. Denis
wreszcie mu ufał i jeśli to nie było zwycięstwem samym w sobie, to Oli już nie
wiedział, co mogło nim być.
Kuba mieszkał
niedaleko, więc kiedy tylko taksówka podwiozła ich pod jego blok, Oli
postanowił, że resztę drogi pokona pieszo. Potrzebował chwili, żeby rozjaśnić
umysł i przetrzeźwieć. Denis już dawno spał, dlatego nie chciał władować się do
mieszkania jak jakiś pijak, robiąc przy tym raban. Niby nie czuł się jakoś
bardzo pijany, ale wolał nie ryzykować, że jazda taksówką go za bardzo
rozleniwi i uśpi. To mogło wydawać się idiotyczne, bo przecież ryzyko, że
wejdzie do mieszkania i poprzestawia przypadkowo meble było niemal równe zeru,
jednak Oli czuł trochę, że jest… na warunkowym.
Oczywiście, że jego
priorytetem było wspieranie Armińskiego i udowadnianie mu, że ten może na niego
liczyć, ale to nie zmieniało faktu, że sytuacja była trudna i każdy w nią
zaangażowany potrzebował jakiegoś ujścia dla skumulowanych, negatywnych emocji.
Denis na przykład uciekał w naukę, a w wakacje spędzał dużo czasu w domu
rodzinnym. Oli natomiast uciekł w bieganie i ogólnie w szeroko pojęty sport.
Jego spacery z Tonto bywały dłuższe i bardziej intensywne, przed służbą lubił
wyskoczyć na trening jiu jitsu, a i w pracy, kiedy czekali na wezwanie, spędzał
mnóstwo czasu na ich własnej siłowni. Nic nie działało na niego tak dobrze, jak
możliwość zajechania się fizycznie. No… a przynajmniej obecnie, bo jeszcze parę
miesięcy tematu Francuz z przestrachem odkrył, że jego zapasy whisky kurczą się
coraz szybciej, a piwo do kolacji stało się niemal codziennością. Otrzeźwienie
przyszło w chwili, kiedy pewnego niedzielnego przedpołudnia wylegiwali się z
Denisem na kanapie, a policjant jakoś tak automatycznie zrobił sobie drinka.
Nawet o tym nie pomyślał, zrobił to odruchowo.
— It’s five o’clock somewhere… —
rzucił niby w żartach Armiński, ale jednak z nutką usłyszanej przez Oliwiera
obawy.
Parsknął wtedy niby
niewzruszony i dopił tego przeklętego drinka, bo gdyby z niego zrezygnował, to
tak jakby otwarcie przyznał, że to co robił, stało się problematyczne… i
kolejny raz, kiedy tknął alkohol, to był właśnie ten sobotni wieczór. Tak
cholernie przejął się tym, że został niejako przyłapany, że chciał złapać te
wszystkie pieprzone butelki i wyrzucić je przez balkon, słuchając, jak
roztrzaskują się na chodniku przed blokiem. Zobaczył przed oczami makabryczny
obraz — wersję siebie, którą obiecał nigdy się nie stać. Jego ojciec stanowił
istny antywzór i jednym z życiowych priorytetów Oliwiera było, aby stać się
kimś kompletnie odwrotnym. Tymczasem tak po prostu zaczął traktować alkohol jak
regularne nawodnienie, jakby nie było w tym nic groźnego. Przeraziło go, że tak
łatwo wpadł. Tłumaczył sobie, że jeden drink dla relaksu przecież mu nie
zaszkodzi, jednak wystarczył jeden komentarz Denisa, by do Oliwiera dotarło,
jak głupi i naiwny był. Alkohol był przecież czynnikiem, przez który jego całe
dzieciństwo było piekłem. Nigdy, absolutnie nigdy nie przyniosło mu to nic
dobrego. Chwila relaksu? W obliczu ojca alkoholika to brzmiało jak wyjątkowo
żałosny żart. Jego naturalnym odruchem powinna być chęć strzelania do butelek z
wódką, a nie upatrywanie w whisky sposobu na chwilę odstresowania.
Nie rozmawiał o tym z
nikim, nawet z Denisem. Po prostu tamtego dnia przestał pić. Nie wyrzucał
alkoholu i niczego nie zmienił w swoim zachowaniu, bo doszedł do wniosku, że to
gówno nie będzie miało na niego żadnego wpływu. Nie będzie przed nim uciekał
ani szukał rozpaczliwych wymówek. Postanowił sobie, że nie zabije go, jak raz
na kilka miesięcy wyskoczy z kumplami na piwo, ale nastąpił kategoryczny koniec
z piwem przed telewizorem czy, o zgrozo, drinkiem do posiłku. Alkohol po prostu
nie będzie miał na niego wpływu. Nie i już.
Denis musiał zauważyć
tę zmianę, bo skoro dostrzegł, że Oli zaczął sobie folgować, to dostrzegł też,
że z dnia na dzień stracił zainteresowanie alkoholem, a stan butelek whisky w
barku od miesięcy był nienaruszony.
Dlatego czuł się trochę
głupio i niepewnie, mając świadomość, że tego wieczora sam udzielił sobie
dyspensy i choć wcale nie był pijany, to i tak coś go gryzło. Może powinien po
prostu na dobre zrezygnować z alkoholu? To mu nie mogło przynieść nic dobrego,
a teraz okazywało się, że tak się zafiksował, że już chyba nawet nie potrafił z
tego czerpać przyjemności.
Musiał przerwać swoje
rozważania w momencie, w którym wszedł do mieszkania, bo szybko okazało się, że
to nie on narobi rabanu, jak wróci, tylko Tonto, który natychmiast się zerwał
ze swojego legowiska, a że był zaspany i zdezorientowany, to nim dotarł do
przedpokoju powitać swojego pana, to wlazł we własną miskę z wodę, a potem
jeszcze poprzestawiał wszystkie buty przy wejściu.
— Na miejsce, pchlarzu!
— syknął na niego rozeźlony Francuz. Był na niego tak zły, że nawet nie było mu
przykro, gdy pies z podkulonym ogonem zawrócił i powlókł się do salonu, gdzie
miał legowisko. Oli natomiast dokończył rozbieranie i najciszej jak potrafił, udał
się do sypialni.
Odetchnął z ulgą, gdy
dostrzegł, że Denis nadal spał i jakimś cudem się nie obudził. Potem przez
mikrosekundę poczuł nieprzyjemny ścisk, że mogło stać za tym coś złego, ale
szybko przegonił czarne myśli. Mimo wszystko, nim cofnął się do łazienki, by
wziąć prysznic, podszedł do łóżka i przykucnął tuż przy chłopaku, wpatrując się
w jego twarz, którą uroczo wtulał w poduszkę.
To było silniejsze od
niego, więc wsłuchał się uważnie w oddech Armińskiego i kiedy utwierdził się w
przekonaniu, że ten oddychał zupełnie normalnie, leżał w wygodnej pozycji, a na
jego twarzy widniał spokój, sam odetchnął z ulgą. Nim jednak wyszedł z
sypialni, dotknął jeszcze najdelikatniej jak potrafił czoła chłopaka, by
upewnić się, że ten nie miał gorączki.
Wszystko wskazywało na
to, że Denis czuł się dobrze i spał spokojnie, więc policjant mógł bez
zmartwień i niepewności udać się pod prysznic i już po niespełna dziesięciu
minutach wrócił do łóżka, wślizgując się do niego ostrożnie, tak by nie obudzić
chłopaka.
***
Kiedy rano otworzył
oczy, przez pierwszych kilka sekund jego mózg budził się do życia, a przez to
Oliwier czuł lekką dezorientację. Trochę bolała go głowa, nie był pewien, która
była godzina, ani nawet jaki był dzień… no i przede wszystkim nie widział
Denisa obok, a to mogło oznaczać tylko jedno — było już późno, bo przecież
Armiński nie podniósłby się z własnej woli z łóżka przed dziewiątą.
Podniósł się na
przedramionach, po czym wychylił się po telefon i dopiero wtedy zobaczył, że
faktycznie dochodziła dziewiąta.
Ale łóżko po drugiej
stronie było zimne i nigdzie nie było telefonu chłopaka, co oznaczało, że
musiał podnieść się wcześniej. A co jeśli poczuł się źle i cały poranek spędził
przyklejony do muszli klozetowej, kiedy Francuz sobie tu w najlepsze spał?
Podniósł się
dynamicznie, niemal wyskakując z łóżka i z lekko ściśniętym sercem opuścił
sypialnię, ale kiedy dotarł do kuchni, aż przystanął zaskoczony w progu, po
czym uśmiechnął się niepewnie.
— Robię gofry —
obwieścił Denis, odwzajemniając uśmiech Francuza, choć oczywiście jego uśmiech
był o wiele bardziej promienny i tak uroczy, że Oliwierowi momentalnie zrobiło
się gorąco.
— Mamy gofrownicę? —
zapytał głupio.
— Teraz już tak —
odpowiedział chłopak. — Pożyczyłem od mamy — zaznaczył śmiesznie. — Tylko że
nie zamierzam oddawać — dodał zaraz pod nosem niby niewinnie, a kiedy Francuz
parsknął, odparł obronnie. — I tak się tylko kurzyła, mama nie używała jej od
lat.
Oli nie zamierzał
dłużej drążyć, bo wszystko wskazywało na to, że Denis czuł się dobrze i na
dodatek robił śniadanie… i kawę, do której policjant dorwał się w chwili, w
której zauważył przygotowany dla siebie kubek na blacie. Aż zamruczał, gdy upił
łyk. Nagle wszystkie jego potrzeby zostały zaspokojone. Czuł błogą satysfakcję.
— Kac? — zapytał niby
prześmiewczo Denis, kiedy dostrzegł, jak Francuz w minutę prawie wyzerował
kubek.
Oli aż znieruchomiał na
te słowa i przeszedł go nieprzyjemny dreszcz.
Czy to on sobie
wmawiał, że Denis mu coś sugerował, czy faktycznie mu coś sugerował?
— Nie — odparł zaraz z
parsknięciem. — Jakbym miał kaca, to napiłbym się wody. Po prostu zobaczyłem
kawę i… no wiesz, jak miś do miodu — wyjaśnił niby żartobliwie, ale jednak z
nutką niezręczności.
Najgorsze było jednak
to, że Denis tylko się uśmiechnął i już tego więcej nie skomentował. Cholera,
to potwierdzało, że on rzeczywiście próbował jakoś sprawdzić Francuza i to nie
były tylko urojenia policjanta. To było bardzo złe. To znaczy, było zrozumiałe,
ale było złe, bo oznaczało, że Denis zaczął nie tylko zauważył ciągoty Oliwiera
do alkoholu, ale też zaczął postrzegać je jako powód do zmartwienia.
No dobra, mleko się
rozlało, więc teraz trzeba było wejść w fazę ograniczania szkód. Po prostu
przejdzie nad tym do porządku dziennego i nie będzie już dawał Denisowi powodów
do niepokoju. Miał już za dużo własnych trosk, toczył walkę z pieprzonym
nowotworem i ostatnie czego potrzebował, to przejmowanie się potencjalnym
alkoholizmem swojego faceta.
Zresztą nie było
żadnego alkoholizmu! Oli udowodnił sobie, że tak po prostu jest w stanie
odpuścić na kilka miesięcy i nawet po wczoraj wcale nie czuł, że pękł i teraz
już musi sobie walnąć drinka na ukojenie żołądka. Wręcz przeciwnie, nawet na
myśl mu nie przyszło, że mógłby się czegokolwiek napić. Nie było nawet sensu o
tym gadać, po prostu Denis sam się przekona, że problemu nie ma.
— Czujesz się już dziś
chyba dobrze, nie? — wywnioskował, zmieniając temat.
— Tak, na szczęście
wszystko jest okej — odpowiedział Armiński z delikatnym uśmiechem, po czym zajął
się nalewaniem kolejnej porcji ciasta do gofrownicy. Gdy już skończył, podsunął
talerz z już gotowymi goframi pod nos Oliwiera. Na stole stał już dżem i jakieś
fit kremy czekoladopodobne, które kiedyś kupili, a teraz nie mogli ich
skończyć. — Nie ma bitej śmietany niestety, ani żadnych owoców poza jabłkiem.
Mogę ewentualnie zmielić trochę ksylitolu na puder — zaoferował jeszcze.
— Dżem w zupełności
wystarczy — zapewnił policjant, zabierając się za jedzenie i próbując
jednocześnie ignorować Tonto, który dla odmiany wreszcie podszedł do niego.
Spisał już Denisa na straty, bo przecież kręcił się przy chłopaku cały ranek i
ani razu nic mu nie skapnęło na podłogę! Oli jednak też dosyć skutecznie go
olewał.
— Ty nie jesz? —
zapytał trochę z ciekawości, a trochę, żeby przełamać dziwną cieszę.
— No zaraz, dokończę
tylko — odparł Armiński.
Francuz przełknął
jeszcze ze dwa gryzy, ale w końcu coś w nim pękło. No nie, tak być nie mogło.
Właśnie sobie postanowił, że nie będzie pił i nawet nie raczył poinformować o tym
Denisa, który musiał mieć to z tyłu głowy. To było nie fair. Nie mógł udawać,
że nic się nie dzieje i tak po prostu zamieść sprawę pod dywan. Nic się jeszcze
nie stało i Oli był przekonany, że zdołał się opanować we właściwym momencie,
ale Denis nie czytał mu w myślach i mógł się potencjalnie zamartwiać.
— Czy uważasz, że mam
problem? — wypalił niespodziewanie, wprawiając Denisa w stan konsternacji.
Widać było, że kompletnie się nie spodziewał takiego obrotu rozmowy. Choć tego
nawet nie można było nazwać rozmową. Ot, przecież sobie tylko coś tam
niezobowiązująco gawędzili.
— Problem? — powtórzył,
jakby autentycznie nie wiedząc, co miał na myśli Oli.
— Z alkoholem —
wyjaśnił zatem dosadnie Oliwier, zmieniając swoją politykę o sto osiemdziesiąt
stopni. Mógł sobie być chujem dla wszystkich dookoła, ale nie dla Denisa. On
nie powinien się domyślać, co siedziało w głowie Francuza. To powinno być
zawsze dla niego jasne i to nie przez domyślanie się czy czytanie w myślach.
Oli był mu po prostu winien każdorazowe nakreślanie bajzlu w swojej głowie. Tak
by nie było wątpliwości.
Denis milczał przez
moment, choć Francuz zauważył, że ten chciał odruchowo szybko zaprzeczyć. Nie
odezwał się jednak, maskując swoje zawahanie wyjęciem z gofrownicy kolejnej
porcji gofrów.
— A masz? — zapytał
wreszcie, zerkając krótko na policjanta.
— Chcę, żebyś wpierw ty
odpowiedział. Chcę wiedzieć, co myślisz — poprosił Oliwier.
Armiński zagryzł wargę,
wzdychając i zastanowił się przez moment. Po kilku chwilach wzruszył nieco bezradnie
ramionami.
— Nie? — bardziej
zapytał niż stwierdził. — To znaczy… nie byłem pewien, co się dzieje, bo nigdy
nie wyniknęło z tego nic negatywnego. W sensie wiesz, nawet jak pijesz, to
rzadko jesteś pijany, bo ty się po prostu nie upijasz — parsknął nieco nerwowo,
jakby chcąc to trochę obrócić w żart. Wyraźnie się spiął i Oli zauważył, że
stara się filtrować swoje słowa, jakby nie był pewny, na ile powinien brnąć.
Postanowił mu to ułatwić.
— Ale zauważyłeś, że
coś jest nie tak — wtrącił, co było dla niego oczywiste.
Denis przytaknął
nieznacznie.
— Martwiłeś się, że to
może się wymknąć spod kontroli? — dopytał zatem.
Reakcja chłopaka była
identyczna jak przed chwilą.
— Dlaczego więc nic nie
mówiłeś? — kontynuował Oli, a w jego głowie dało usłyszeć się złość, co sam po
chwili sobie uzmysłowił i przeklął się w myślach. – Jestem zły na siebie, że
zorientowałem się tak późno, że się martwisz — wyjaśnił szybko.
— Chyba trochę
panikowałem, że może sobie coś wkręcam i mam jakieś schizy, a w rzeczywistości wszystko
jest okej… — odpowiedział trochę enigmatycznie Armiński. Był widocznie
zagubiony i nie do końca wiedział, co ma odpowiedzieć.
— Denis, ja wiem, że ty
widzisz we mnie o wiele więcej dobrego, niż jest w rzeczywistości — zaczął z
ciężkim westchnieniem policjant. — Ale jeśli coś ci nie gra, to najpewniej masz
rację i to nie są twoje urojenia — dodał, co niby mogło stanowić pochwałę
intuicji chłopaka, ale w tych okolicznościach zabrzmiało ponuro. — Czy mam
problem? — zapytał zatem jeszcze raz, jednak tym razem sam zamierzał na to
pytanie odpowiedzieć. — Nie wydaje mi się. Przynajmniej nie w tej chwili. Może
trochę późno, ale w końcu przytomnie sam się zorientowałem, gdzie to może
zmierzać i mam to teraz pod kontrolą. Chciałem, żebyś wiedział — zadeklarował
pewnie, chcąc, by to jasno wybrzmiało… choć w rzeczywistości nie miał aż takiej
pewności. Jego trochę bezmyślne zachowanie nieco go przeraziło, bo zaczął
popadać w niezdrowy schemat. Tak jak powiedział Denisowi, w porę oprzytomniał,
ale to nie zmieniało faktu, że przez jakiś czas był kompletnie bezwiedny i nie
zapaliła mu się żadna lampka. Gdzieś po drodze czekał go krytyczny moment, po
przekroczeniu którego sprawy mogły przybrać naprawdę niebezpieczny obrót. Na
szczęście oprzytomniał, nim to się stało, ale najgorsze w tym było, że nie miał
pojęcia, kiedy on mógł nastąpić. Może obaj przesadzali i panikował na zapas…
ale może Oli był jedynie o krok od przepaści. Nie mógł się już tego dowiedzieć
i miał nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał.
— Nawet nie masz
pojęcia, jak bardzo mi ulżyło, że o tym pogadaliśmy — wyznał trochę przewrotnie
Denis, uznając, że nie będzie tracił czasu i sił na rzucanie oczywistości typu
“wiem, że sobie poradzisz i że masz to pod kontrolą”.
Oliwier pokiwał głową,
zastanawiając się chwilę, czy powinien coś jeszcze dodać.
Nie zdążył, bo jego
plątaninę myśli przerwał dźwięk domofonu.
— Kogoś się
spodziewasz? — zapytał skonsternowany Armiński, wyjmując to samo pytanie z ust
Oliwiera.
— Nie — odpowiedział
rzeczowo policjant, marszcząc brwi. Kto był na tyle szalony, żeby przychodzić
do nich w weekend o dziewiątej, bez zapowiedzi?
— Otworzysz? Muszę
wciągnąć jakieś gacie na tyłek — poprosił Francuz, podnosząc się z krzesła, a
następnie cofnął się do sypialni i pospiesznie założył dresy i czarny T-shirt.
Gdy wyszedł z
pomieszczenia i napotkał w korytarzu chłopaka, aż uniósł w zaintrygowaniu brwi,
widząc jego minę.
— To policja. Do ciebie
— zdradził wreszcie kompletnie zdezorientowany. — Co wy wczoraj robiliście? —
dopytał zaraz niepewnie, ale Oli nie zamierzał mu odpowiedzieć, tylko udał się
do drzwi, bo rozległo się pukanie. Sam poczuł konsternację. Może Denis czegoś
nie zrozumiał i to tylko któryś z jego kumpli się zgrywał?
Gdy Francuz otworzył,
sam zrozumiał, że to nie były żadne żarty, bo stało przed nim dwóch
najprawdziwszych policjantów.
— Dzień dobry,
aspiranci Koprowski i Nowakowski z drugiej Komendy Rejonowej, pan Oliwier
Francuz? — zapytał jeden z nich, ten wyższy i na pierwszy rzut oka pewniejszy
siebie.
— Tak, a o co chodzi? —
potwierdził, automatycznie sięgając do kurtki, w której miał portfel z dowodem.
Zaraz i tak by o niego poprosili, więc uprzedził fakty i przekazał dokument
jednemu z kolegów po fachu. Nie miał pojęcia, czego mogli chcieć, ale na
wszelki wypadek wyjął też odznakę i machnął nią, dając znać, że jest jednym z
nich i ma znacznie wyższy stopień. Obaj się trochę zdziwili i wyraźnie bardziej
spięli, ale ten, który dowodził, szybko odzyskał rezon.
— Niestety przynosimy
przykre wieści. Warszawskie biuro Interpolu przekazało nam rano informację z
biura Interpolu w Wiesbaden o śmierci pańskiej matki, która zmarła w szpitalu w
Hamburgu tej nocy z powodu wylewu krwi do mózgu — przekazał, starając się
brzmieć profesjonalnie.
— Mojej matki? —
powtórzył Oliwier, jakby nie rozumiał tego słowa.
— Dominika Niezierska
to pańska matka, prawda? — upewnił się zatem policjant. — Urodzona szesnastego
maja sześćdziesiątego drugiego roku w Hrubieszowie… — dodał, ale Oli mu
przerwał.
— Tak, to moja matka —
potwierdził, nie widząc za bardzo innego wyjścia.
— Bardzo nam przykro z
powodu pańskiej straty — rzucił jeszcze frazesem, po czym kontynuował. — Strona
zagraniczna przekazała nam adres i dane kontaktowe kostnicy, w której znajduje
się ciało. Skierowała również zapytanie, czy jest pan zainteresowany
zorganizowaniem pochówku oraz czy wyraża pan zgodę na przekazanie danych…
— Nie — wszedł mu ostro
w słowo Francuz. — Nie wyrażam zgody i nie jestem zainteresowany. Nie obchodzi
mnie, co się z nią stanie. Mogą ją spalić albo wyrzucić do rowu. Nie interesuje
mnie to — podkreślił jeszcze raz drastycznie na koniec.
Policjant aż zamrugał
zdezorientowany, nie spodziewając się takiej ostrej reakcji. Odchrząknął po
chwili nieznacznie i niepewnie wyciągnął rękę z kartką, w której trzymał
wspomniane dane kontaktowe.
— Szkoda papieru —
skomentował to Francuz, wymownie krzyżując przedramiona na piersi, dając znak,
że nie zamierza przyjmować tych namiarów.
Funkcjonariusz
odchrząknął jeszcze raz wymownie i posłusznie cofnął rękę. Mimo początkowej
pewności, wyraźnie już nie wiedział, jak powinien się zachować.
— Czy to wszystko? —
podpowiedział mu zatem Oliwier.
— W zasadzie tak… —
zaczął odpowiadać i mimo iż było widać, że chce coś jeszcze dodać, to Oli mu
nie pozwolił.
— W takim razie żegnam.
Spokojnej służby — zakończył mimo wszystko kulturalnie, bo jednak miał do
czynienia z kolegami po fachu i oni nic mu nie zawinili. Po prostu wykonywali
czynności służbowe.
— Do widzenia w takim
razie — odparł policjant, który do tej pory prowadził rozmowę i jak tylko
skończył wypowiadać ostatnie słowo, Oliwier zamknął drzwi.
Był trochę
zdezorientowany, więc mechanicznie zawrócił się w głąb mieszkania, nie będąc
pewny, co w ogóle chce zrobić. Jadł śniadanie. Powinien wrócić do kuchni? Tylko
po co? W sumie prawie skończył i chyba stracił już apetyt. Może pójdzie zatem
pod prysznic?
— Oliwier? — Z letargu
wyrwał go głos Denisa. Ocknął się szybko, zerkając na kochanka, który
przyglądał mu się niepewnie. — Wszystko w porządku?
— Tak — odpowiedział
jedynie rzeczowo, po czym oświadczył: — Idę pod prysznic.
Kolejne czynności
Francuz wykonywał na pamięć. Kompletnie się nad nimi nie zastanawiał. Pamięć
mięśniowa podpowiadała mu, co ma robić, więc to robił, myślami będąc gdzieś w
innej rzeczywistości, choć gdyby ktoś go właśnie z niej wyrwał i zapytał, o
czym myślał, to nie byłby w stanie opowiedzieć. W głowie aż dzwoniło mu od
natłoku myśli i gdyby nie ta sytuacja sprzed chwili, to zacząłby się obawiać,
że są to efekty jakiegoś wstrząśnienia mózgu czy innego schorzenia
neurologicznego.
Ten stan trwał jakieś
kilkanaście minut i na całe szczęście tak nagle jak się pojawił, to w końcu
ustąpił i Oli odetchnął ciężko, nieco zły, że jego organizm tak zareagował na
tę wiadomość. Nie rozumiał tego. To znaczy… wydawało mu się, że rozumiał, ale
nie był pewien. Chyba był po prostu w szoku. W końcu gdyby ktoś go zapytał, co
najbardziej kuriozalnego może mu się tego dnia przytrafić, to wiadomość o
śmierci kobiety, która go urodziła, nie znalazłaby się choćby na ostatnim
miejscu potencjalnej listy z ów dziwactwami.
Jakieś pół godziny
później dołączył w końcu do Denisa w salonie. Opadł obok niego na sofę i
westchnął ciężko. Po chwili namysłu położył jeszcze stopy na stoliku i przetarł
dłońmi twarz.
Denis dla odmiany
usiadł bokiem do oparcia i przyglądał się w ciszy kochankowi. Wreszcie nie
wytrzymał i sięgnął swoją dłonią do karku Francuza, zaczynając go niespiesznie
głaskać.
— Porozmawiamy o tym? —
zapytał nieśmiało.
— Tak. Przepraszam za
wcześniej. Po prostu musiałem się zastanowić… co mam o tym myśleć — parsknął,
bo te słowa wypowiedziane na głos zabrzmiały dla niego komicznie.
— I co myślisz? —
zapytał Armiński, wcale nie brzmiąc, jakby i dla niego to było głupie.
— Szczerze? — Oli
zrobił stosowną pauzę i spojrzał nieco zblazowanym wzrokiem na chłopaka. — Nic.
— Nic? — powtórzył po
nim Denis.
— Kompletnie nic… i
tak, wiem, że to nie wyglądało jak nic, ale byłem po prostu zaskoczony. —
Wzruszył ramionami. — Ale ochłonąłem i… nie czuję kompletnie nic. Nie wyzwala
to we mnie żadnych emocji — przyznał.
— Trochę
psychopatycznie… — Tym razem to Denis parsknął.
— Jesteś zaskoczony? —
zapytał prześmiewczo Francuz.
— W sumie to nie —
przyznał w końcu Denis z uśmiechem, ale zaraz potem spoważniał. — Rozumiem — zapewnił.
— Była dla ciebie kompletnie obcą osobą, nie znałeś jej…
— Ale? — wtrącił Oli,
słysząc w tonie chłopaka, że miał coś konkretnego na myśli.
Denis wahał się chwilę,
ale w końcu przełknął widocznie ślinę i zapytał niepewnie:
— Nie jesteś ciekawy? Wygląda
na to, że mieszkała w Niemczech, może założyła tam rodzinę… może masz
rodzeństwo? — dodał na koniec jeszcze niepewniej.
— Nie mam — odparł za
to pewnie Oliwier, nieco się spinając. Zaraz jednak pospieszył z
wytłumaczeniem. — To że mnie urodziła, nie czyni z niej mojej matki. Tak samo
fakt, że wypchnęła z siebie inne potencjalne dzieci. Może i po świecie biega
jeszcze inny człowiek z tym samym zjebanym DNA co moje, ale to nie będzie
czyniło z niego mojej rodziny. Poza tym sam słyszałeś, pytali mnie, czy jestem
zainteresowany jej pochówkiem. Nikogo nie miała. A przynajmniej nikogo, kogo by
to obchodziło — mruknął złośliwie na koniec.
— Tak… ale przyszli tu,
żeby cię o tym poinformować, na podstawie informacji z Niemiec — zastanowił się
jeszcze chłopak.
— To nic nie znaczy.
Nie mieli z nią co zrobić, a że była Polką, to przekazali nam wiadomość i
jednostka zrobiła sprawdzenia w bazach, wyszło, że jestem jej synem i… no tyle
właściwie. Niemcy chcieli się pozbyć problemu — wyjaśnił sensownie. Faktycznie
dla kogoś postronnego to mogło brzmieć, jak jakiś istotny trop, no ale cóż, Oli
był policjantem i wiedział, jak to działa od środka. Znowu się wzburzył na samą
myśli i ze złością dodał: — Jakie to jest chujowe. Zostawiła mnie jak psa, a
teraz niby ma być moim problemem? Niech spierdala. Oboje zdechli, a to ja muszę
pływać w ich gównie — fuknął, wstając, po czym skierował się na balkon.
— Zdecydowanie nie
wywołuje to w tobie emocji… — powiedział pod nosem Denis, jednak Oli i tak
zdołał go usłyszeć.
— Słyszałem to! —
zawołał zatem i zaciągnął się rześkim powietrzem.
— Hej. — Denis również
za nim wyszedł. — Naprawdę mi przykro. Nie zasłużyłeś na to wszystko — zaczął,
wtulając się w plecy policjanta i obejmując go w klatce piersiowej. — Nie
zmienimy tego co było, ale popatrz tylko, jakim człowiekiem jesteś dzisiaj…
— …z naszej porannej
rozmowy wynika, że alkoholikiem — wtrącił Francuz, a Denis nie potrafił się na
to nie zaśmiać. Zdawał sobie sprawę, że to nie był temat do żartów… a w
zasadzie żaden z tematów, które dziś poruszali, nie był zabawny, ale sposób, w
jaki Oli reagował, zaczął być komiczny.
— Jesteś zajebistym
facetem, który osiągnął sukces, ludzie cię uwielbiają i jeszcze sprawiłeś, że
ugania się za tobą największe ciacho w mieście — uznał głupkowato, a Oliwier aż
się na to odwrócił, żeby zobaczyć minę.
— Największe ciacho? —
powtórzył rozbawiony, bo choć Denis z pewnością nie miał niskiej samooceny, to
też nigdy nie miał narcystycznych zapędów i nawet w żartach nie mówił o sobie
na głos takich rzeczy. — Wiktor, to ty? — zapytał jeszcze, udając, że nie
dowierza.
Denis przewrócił na to
oczami, a Francuz przybliżył swoją twarz do jego, by mu się uważniej przyjrzeć.
— Faktycznie najlepszy
towar w mieście, więc to nie może być Wiktor — skomplementował na swój sposób,
za co został obdarowany czułym buziakiem.
— Nie musisz kompletnie
nic z tym robić i masz absolutne prawo tak po prostu to zignorować… ale gdybyś
jednak chciał o tym jeszcze pogadać czy cokolwiek z tym zrobić, to pamiętaj, że
tu jestem, dobrze? — przypomniał jeszcze na koniec, przyciskając swoje czoło,
do czoła Francuza.
Oli faktycznie chyba
już nie chciał o tym gadać. Najpierw nastąpił szok, potem chwila na
przemyślenia, następnie złość… i chyba obecnie znalazł się w fazie obojętności.
Niby wiedział, że nic nikomu nie jest winien i ma prawo to kompletnie olać i
zapomnieć, że był w posiadaniu takich informacji, ale słowa Denisa dużo dla
niego znaczyły. Oli zdawał sobie sprawę, że nie był najprzyjemniejszym
człowiekiem na świecie, a dzięki swojej przeszłości i pracy stał się po prostu
znieczulony i zobojętniały na wiele sytuacji, które u przeciętnego człowieka
wyzwalały jakieś skrajne emocje. Czasami przez to zastanawiał się, gdzie
istniała granica pomiędzy tą jego znieczulicą a człowieczeństwem i wtedy Denis
upewniał go, że jeszcze nie odleciał i nie jest wcale takim socjopatą, jakim mu
się wydawało.
Próbował już kilka razy
terapii… ale to chyba po prostu nie było dla niego. To nie tak, że kompletnie
nic z tego nie wyniósł, bo faktycznie jego ostatnia terapeutka czy chociażby
Klaudia pomogły mu jako tako zrobić porządek w szufladkach w jego głowie, ale w
zasadzie nigdy nie zgadzał się z nimi tak w pełni. Zawsze coś mu nie grało.
Miał wrażenie, że terapia miała na celu przynieść jakąś zmianę, a Oliwier w
zasadzie nigdy nie chciał nic zmieniać. Nie chciał przede wszystkim zmieniać
siebie. On chciał tylko lepiej zrozumieć otaczający go świat i to jak wpływał
na jego psychikę czy zachowania. Oczywiście to naturalnie trochę go zmieniło,
bo się otworzył i przestał bać się swoich własnych emocji… ale nie chciał
zmieniać swojego charakteru. Czasami był chamem, chujem, mówił totalnie
niepoprawne rzeczy, z empatią też miał na bakier, ale co z tego? Zależało mu
tylko na tym, by być dobrym dla Denisa i by jego relacja ze współpracownikami
była poprawna, a to, że czasami dowalił jakiejś przypadkowej babie, jak stał w
kolejce w sklepie albo uraził jakiegoś dzieciaka? Trudno, Oliwiera nigdy nie
obchodziło, że ktoś go nie lubił. Nie miało to najmniejszego wpływu na jego
życie.
Na jego życie nie miały
też wpływu kompletnie przypadkowe osoby, które spotykał na swojej drodze, jak
na przykład sąsiedzi. Oliwier na początku zainteresował się nimi zdawkowo, ale
to wynikało jedynie ze zboczenia zawodowego. Po prostu chciał wiedzieć, jakie
towarzystwo ma za ścianą. Poza tym kompletnie go nie obchodzili. Zdał sobie z
tego sprawę, kiedy jakiś czas temu Denis napomknął mu, że został zaczepiony,
przez starszą panią, która mieszkała pod nimi, i którą chyba musiała już zżerać
ciekawość, bo tak po prostu zapytała chłopaka, dlaczego wprowadził się piętro
wyżej i mieszka z dużo starszym mężczyzną, który nie wyglądał na rodzinę.
Poinformował też Oliwiera, że w podobnie bezczelnym stylu odpowiedział jej
szczerze i dobitnie, że są kochankami. Faktycznie kobieta chyba jakoś dziwie
się im od tamtego czasu przyglądała, ale gdyby nie to, że miał świadomość
sytuacji, o której opowiedział mu Denis, to Oli nawet nie zwróciłby na nią
uwagi. Ani na innych, bo zapewne informacja rozniosła się po całym bloku.
Tak czy inaczej,
Oliwiera to kompletnie nie obchodziło. I dopóki nikt mu nie uprzykrzał życia i
nie robił jakichś złośliwości, nie zamierzał się tym interesować. Oburzenie
jakieś starowinki jego stylem życia obchodziło go mniej niż sytuacja
ekonomiczna na Kiribati.
Liczyła się dla niego
praca i relacje z jego współpracownikami, bo te bezpośrednio wpływały na
efektywność jednostki, a także Denis.
A raczej zwłaszcza
Denis. Nawet jeśli opowiadał mu jakieś bzdury o tym, jakiej wielkości patyk
próbował porwać na spacerze Tonto. W jego ustach to brzmiało jak orędzie
prezydenta i nic w takiej chwili nie było ważniejsze. Cholera! Przecież
oficjalnie się wprowadził i jeździli razem na wakacje na drugi koniec świata —
tak bardzo Oliwier był owinięty wokół jego palca!
Naprawdę już nie
potrafił sobie wyobrazić swojego życia bez Denisa. Wpadł tak mocno, że nie było
już odwrotu… ale Oli nawet nie chciał zawracać. Nie miał do czego wracać.
***
12 listopada 2021
Jesień zawitała nad
Polskę pełną parą i choć pogoda bywała raczej paskudna niż znośna, to nie
zdemotywowało Francuza przed porannym bieganiem. Jakoś tak weszło mu to w nawyk
i musiał się praktycznie codziennie rano przed pracą wyżyć, zwłaszcza, że
fizyczny wycisk dawał w kość nie tylko jemu, ale i Tonto, którego przyzwyczaił
do takiego trybu spacerów. Na początku nie było to wcale takie łatwe, bo choć
pies był żywiołowy i energiczny, to jednak trudno przychodziło mu takie
bieganie za panem praktycznie bez chwili postoju, kiedy dookoła było tyle
rozpraszaczy. Na szczęście Oliwier miał doświadczenie w szkoleniu psów i
nauczył Tonto, że przebieżka bez zatrzymywania się przy każdym napotkanym
krzaku też była fajna.
Potem wracali do
mieszkania, Tonto dostawał swoją porcję jedzenia, Oli fundował sobie szybkie
espresso, wskakiwał pod prysznic, a potem wracał do sypialni szybko się ubrać i
przy okazji ponapawać się widokiem rozkosznie śpiącego Denisa. Gdy już odhaczył
wszystkie punkty swojej porannej rutyny, jechał do jednostki i tam wpadał w wir
pracoholizmu. Skupiał się w pełni na swoich obowiązkach i w zasadzie nic nie
było w stanie rozproszyć jego uwagi. Momentami tęsknił za brakiem gorących
akcji, bo jako dowódca był po prostu potrzebny w innym miejscu i musiał na
chłodno analizować posiadane informacje oraz na ich podstawie proponować
rozwiązania oraz podejmować dalsze działania. Ale nie tylko. Czasami
przechodzili do zaawansowanej i szerokoskalowej ofensywy, a wtedy nawet Oliwier
brał czynny udział w działaniach.
Przystosował się do
nowej roli szybciej i mniej boleśnie niż przewidywał. Może to wynikało z faktu,
że najzwyczajniej dojrzał do przyjęcia mniej bojowego, ale zarazem bardziej
odpowiedzialnego, stanowiska, a może po prostu trafił na tę jedyną posadę,
która sprostała jego oczekiwaniem, bowiem bycie naczelnikiem w pionie
kontrterrorystów było zupełnie czymś innym niż bycie naczelnikiem w każdym
innym pionie policji. W końcu to kontrterroryści byli od najbardziej
niebezpiecznej roboty.
Plusem tego wszystkiego
był też fakt, że życie Oliwiera stało się nieco bardziej przewidywalne.
Oczywiście teraz też bywał wyrywany w środku nocy telefonem, bo nie miał wpływu
na to, kiedy jakiś gangus postanowi akurat narozrabiać, ale mógł względnie
przewidzieć, jak będzie wyglądał jego dzień. Jego działania były bardziej
zaplanowane. Organizował odprawy, umawiał się na konkretne spotkania i
analizował dostarczane mu informacje. Już nie był tym, który szedł na pierwszy
ogień, tylko sam wysyłał ludzi w bój.
Ostatnie dwa tygodnie
były dosyć gorące, bo zbliżało się święto niepodległości, a wtedy nastroje w
społeczeństwie zawsze były bardziej napięte, jednak ledwie dzień po obchodach
można było odnieść wrażenie, jakby ktoś spuścił z tego balonika powietrze. Co
prawda prasa żyła tylko tym tematem i w mediach szumiało od dyskusji na temat
różnych incydentów, jednak kurz bitewny opadł i stolica zaczęła przysypiać.
Priorytetem stało się sprzątanie ulic po obchodach, a służby były zajęte
papierologią, bo zawsze trzeba było spisywać mnóstwo raportów, by móc na ich podstawie
ocenić, jak tegoroczne wydarzenie prezentowało się na tle tych z ubiegłych lat
oraz by móc zaplanować działania na przyszły rok.
W każdym razie Oli nie
miał za wiele istotnych rzeczy do roboty i dzień na służbie mijał mu
monotonnie. Siedział przerzucając papiery z kupki na kupkę, coś tam
popodpisywał i wdał się w kilka mniej lub bardziej grzecznościowych dyskusji z
funkcjonariuszami, których mijał na korytarzu.
…w międzyczasie zerkał
też nieco obsesyjnie na ekran telefonu, bo to właśnie dziś Denis wcisnął się na
konsultację, by omówić wynik badań kontrolnych.
Tym razem Oli go nie
zawiózł, bo chłopak miał jeszcze coś do załatwienia na uczelni, a że ta była
niedaleko instytutu, postanowił udać się autobusem. Umówili się, że Oliwier go
odbierze, ale ze względu na kolejki w poradni, czekanie zawsze zajmowało trochę
czasu, więc najrozsądniej było po prostu przyjechać do jednostki, zrobić
rozeznanie i ewentualnie zerwać się wcześniej.
Denis miał mu dać znać,
kiedy będzie zbliżać się jego kolej, by Oli zdążył dojechać, zatem policjantowi
pozostało cierpliwe czekanie, ale tajemnicą nie było, że cierpliwość nie
stanowiła jednej z jego zalet.
Zwłaszcza kiedy
dochodziła trzynasta, a Denis nadal nie dał znaku życia. Przecież o tej porze
byli już zazwyczaj w domu, dlaczego zatem tym razem tak się przeciągało?
Walczył ze sobą jeszcze
kwadrans, ale wreszcie skapitulował. Nie był w stanie dłużej wysiedzieć, więc
napisał chłopakowi, by ten dał znać, jak długa jest kolejka. Chciał choć
orientacyjnie wiedzieć, jak to wygląda.
Denis nie odpisał od
razu. Zajęło mu to jakieś dziesięć minut, choć przez ten czas Francuzowi
zdawało się, że minęło przynajmniej ze dwie godziny. Ogarnął go lekki niepokój,
ale zaraz spróbował to sobie zracjonalizować. Denis nie odpisywał, bo pewnie
właśnie siedział w gabinecie. Tylko… czemu w takim razie nie uprzedził Oliwiera
przed wejściem?
Szlag by to.
Oli aż się wzdrygnął,
gdy jego telefon zawibrował, a chwilę później ogarnęła go dezorientacja, bo
Denis odpisał mu, że… już jest w domu.
To dobrze czy źle?
Nie wymyślił żadnej
odpowiedzi, zatem pospieszył z zapytaniem, dlaczego chłopak nie dał mu znać o
swoim powrocie i na to Denis odpisał, że… zagadał się z innym pacjentem w
poczekalni, potem była jego kolej i uznał, że już nie ma sensu dzwonić.
Choć to wytłumaczenie
brzmiało całkiem wiarygodnie i Oli nie miał podstaw, by w nie nie uwierzyć, to
jednak coś mu się nie zgadzało. Nie chodziło już o sam użyty argument, a
bardziej o okoliczności. No dobra, Denis mógł się zagadać, ale czemu nie
napisał głupiego SMS-a po wszystkim? Skoro wracał autobusem, to tym bardziej
mógł dać znać.
Po krótkim namyśle
Oliwier uznał, że skoro i tak miał się dziś wcześniej zawinąć z biura, to
dokończył na szybko zaplanowane obowiązki i raptem pół godziny później dał znać
swoim ludziom, że na dziś kończy, ale oczywiście w razie czego będzie pod
telefonem, po czym uprzedził Denisa, że już wraca do domu.
Droga na Mokotów
dłużyła mu się jak na złość niemiłosiernie. Albo ktoś się przed niego wpieprzył
na pas, albo tuż przed nim światło zmieniało się na czerwone, a to ktoś inny
nie chciał go przepuścić…
Ostatecznie dotarł pod
blok zirytowany i wręcz podminowany. Musiał wziąć kilka głębszych oddechów, nim
wysiadł i ruszył do klatki, a potem schodami na górę. Sam nie do końca
wiedział, skąd wezbrały się w nim te negatywne emocje, ale zdawał sobie sprawę,
że nie powinien ich po sobie pokazać. Najwyżej delikatnie opieprzy Densa, kiedy
już się wszystkiego dowie i okaże się, że wszystko jest w porządku.
Jeśli wszystko było w
porządku.
Wszedł do mieszkania,
zdjął kurtkę i buty, pogłaskał kręcącego się pod jego nogami Tonto i ruszył do
salonu, skąd dobiegały go odgłosy rozmowy.
Denis dyskutował z kimś
przez telefon — co tłumaczyło, dlaczego nie odpisał na ostatniego SMS-a —
trzymając w ręku kubek z jakąś parującą cieczą. Gdy dostrzegł Oliwiera,
westchnął nieznacznie i zakomunikował, jak się okazało Alicji, że musi kończyć
i odezwie się potem.
— Cześć — rzucił zaraz
potem do policjanta, uśmiechając się nieznacznie.
— Cześć — odparł
mechanicznie Francuz i ruszył w kierunku sofy, by po chwili na niej przysiąść,
odwracając się do Denisa. — Wszystko w porządku? Dlaczego nie dałeś znać, że
już jesteś po wizycie? — zapytał od razu. Nie miał pojęcia, jak pokierować tą
rozmową, ale słowa jakoś automatycznie opuściły jego usta.
— Zagadałem się z takim
panem w poczekalni — zaczął tłumaczyć, machnąwszy wolną dłonią — a potem nagle
okazało się, że już moja kolej, więc wszedłem, a potem uznałem, że już nie ma
sensu cię fatygować i czekać, bo nim dojedziesz, to sam zdążę wrócić —
wyjaśnił, co znowu brzmiało logicznie, ale…
— No dobra, ale mogłeś
mi chociaż dać znać, że już po wszystkim — przypomniał, bo na takie zachowanie
Denis jeszcze nie przedstawił argumentu.
Nie zrobił tego i tym
razem. Jedynie nieco bezradnie wzruszył ramionami.
Oli uznał, że nie
będzie dalej drążył, bo reakcja Denisa uzmysłowiła mu, że jest znacznie
ważniejsza kwestia do poruszenia.
— Okej… co ci
powiedział lekarz? — zapytał zatem, czując, jak automatycznie bardziej się
spina.
Armiński wpierw tylko
delikatnie zagryzł wargę i pogłaskał niespiesznie dłonią Tonto, który w
międzyczasie wślizgnął się między nich na kanapę. W końcu rzucił dosyć
enigmatycznie:
— W poniedziałek będę
musiał zrobić dodatkowe badania.
Policjant przez chwilę
przetwarzał tę informację, zastanawiając się, w jakim kierunku zmierza ta
rozmowa.
— Kontrolnie czy… —
zaczął, urywając znacząco, bo miał nadzieję, że Denis przytaknie i nie będzie
musiał kończyć zdania.
— Pojawiło się jakieś
ognisko z potencjalną zmianą w mózgu… — Już na same wspomnienie o mózgu
Oliwiera przeszedł zimny dreszcz. — Ale to drobna zmiana na granicy błędu.
Zaledwie kilka milimetrów. Doktor nie był w stanie ocenić, co to może być,
dlatego w poniedziałek muszę iść na rezonans. A poza tym jest dobrze — dodał
nienaturalnie optymistycznie, co spowodowało, że Oli aż zmarszczył brwi, nie
spodziewając się takiej informacji na koniec.
— Ta zmiana… — wrócił
więc do kwestii, która huczała mu w głowie od momentu, w którym Denis o niej
wspomniał. — To może być coś innego? — zgadł z nadzieją w głosie. Skoro lekarz
coś zobaczył i nie był pewien, zatem
może to był tylko fałszywy alarm?
— To zmiana na granicy wykrywalności, ma ledwie kilka milimetrów. To mógł być jakiś cień, ale równie dobrze faktyczna zmiana przerzutowa, które na tym etapie jeszcze sama może się wchłonąć. Lekarz nie kazał mi się martwić na zapas — oświadczył, starając się brzmieć spokojnie i racjonalnie.
— Brzmi jak dobry prognostyk — wydedukował Oli, choć w zasadzie nie do końca wierzył, w to co powiedział. Bardziej zależało mu na ujrzeniu reakcji Denisa, który choć przytaknął i nawet pokusił się o delikatny uśmiech, to nie do końca przekonał Francuza. Ciężko było bowiem uwierzyć w zapewnienia chłopaka, kiedy pomimo nieco sztucznego uśmiechu, w jego oczach po raz pierwszy, od kiedy zaczął się ten koszmar, pojawił się czysty, niczym niezamaskowany strach.
Wszystko jest perfekcyjne zwłaszcza bohaterowie. Oli jest teraz aż idealnym facetem. Tylko nikogo nie uśmiercaj! Powodzenia z nowym rozdziałem, oby wyszedł tak jak chcesz!
OdpowiedzUsuńCzekam cierpliwie - wierny czytelnik
Niczego nie mogę obiecać, ale postaram się stanąć na wysokości zadania :)
UsuńJak Cię nie było to nie było a jak już jesteś to pięścią w brzuch , MASKARA. Na dodatek ta straszna zapowiedź następnego rozdziału. Jak uśmiercisz Denisa to Ci tego nie daruje i już!!!
OdpowiedzUsuńPo za tym jak zwykle SUPER.
Kurcze, zapowiedź nie miała być straszna. Nie wiem, czy powinniście się bać - chodziło o to, że jest to dla mnie bardzo trudny i ciężki rozdział do napisania, ale czy zdarzy się w nim coś tragicznego? Na to trzeba chwilkę zaczekać, by się dowiedzieć. :)
Usuńmogłabyś wreszcie uzdrowić denisa i zrobić słodko-lukrowy z dużą dozą czułych scen odcinek z ich udziałem a nie nas denerwujesz jego nowotworem ciągle, nie waż się uśmiercać denisa! zwłaszcza w momencie gdy wreszcie zaczęło mu się z olim układać, gdy wreszcie obaj uwierzyli w sens istnienia tego związku. ja wiem że choroba bardzo wzmacnia relacje, ale może dość stresu czytelników? :)
OdpowiedzUsuńdużo zdrowia, pozdrawiam serdecznue
Hah! No mogłabym, ale chyba wpakowałam go w zbyt duże bagno, by móc teraz to odkręcić jednym rozdziałem. :D
UsuńFakt, śmierć Denisa, gdy wszystko inne zaczęło nabierać sensu i składać się logicznie w całość, byłaby okrutna, ale... no cóż, zobaczymy, co zgotował dla niego los. Oby był łaskawy :)
Hej. Z malym poślizgiem ,ale jestem. Oli widać ,że się zmienił, ale mam wrażenie ,że i tak go coś blokuje, że dużo mu nie brakuje aby wybuchnąć . Denis mój biedaku ty się tam dzielnie trzymaj i nie daj się naszej autorce ;) Wałcz chłopie! Co do tego opowiadania i długich przerw. To jeżeli ma się swoich ulubionych autorów zawsze się wchodzi i sprawdza czy coś wrzucili , zawsze się ma nadzieję . Ja to tylko mam nadzieję ,że jak skończysz to opowiadanie ,to ,że zaczniesz następne, mocno będę trzymać za to kciuki. Życzę dużo zdrówka i sił i weny. Pozdrawiam w.
OdpowiedzUsuńOli się ewidentnie stara, ale faktycznie - natłok stresu może spowodować, że coś w nim pęknie i zrobi coś, czego będzie żałował. Ale może faktycznie już udało mu się zapanować nad swoim instynktem na tyle, że będzie w stanie za każdym razem kontrolować swoje odruchy.
UsuńCo do nowego opowiadania - ostatnio się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że wizja, w której kończę z pisaniem jest dla mnie zbyt przerażająca i nie jestem na to gotowa. Więc tak, mam w planach pisać dalej. Martwi mnie trochę to, że nie mogę być tak regularna jak kiedyś, jednak dorosłe życie rządzi się swoimi prawami i chyba muszę to zaakceptować i pogodzić, bo póki co, jak wspomniałam, nie jestem jeszcze w stanie zrezygnować z pisania :)
Dzięki, że wracasz! :)