24 lutego 2022

Francuski piesek 2: Rozdział 28.2

Kiedy Słońce zgaśnie: Denis (cz. 2)


27 kwietnia 2021

Pandemia sprawiła, że chorowanie — na jakiekolwiek przypadłości — stało się jeszcze bardziej przerażające i Denis po raz pierwszy miał się o tym przekonać. Co prawda regularnie chodził na badania kontrolne, ale zawsze odbywało się to w miarę sprawnie i było czymś rutynowym. Zdążył się do tego przyzwyczaić i może nawet trochę już lekceważył. Przecież za każdym razem było dobrze, więc nawet nie spodziewał się, że pewnego razu coś pójdzie nie tak.

Tym razem jednak jego interwencja wynikała z faktu, że niestety wiele przesłanek wskazywało na to, że jednak coś było nie tak. I tu wkraczał ten dodatkowy, komplikujący czynnik — samotność. Do centrum onkologii, czy jakiejkolwiek innej placówki medycznej, trzeba było udawać się samemu. Ze względów bezpieczeństwa pacjentom nie mógł nikt towarzyszyć, a to oznaczało, że ze wszystkim trzeba było sobie radzić w pojedynkę. Dzięki temu czas poświęcony na czekanie w kolejkach między poszczególnymi badaniami nieprzyjemnie się wydłużał, pobudzał lęki i prowokował do zmartwień. 

Denis aż zaciągnął się głębiej powietrzem, kiedy po kilku godzinach mógł wreszcie opuścić instytut. Czuł się poturbowany psychicznie i chciał jak najszybciej wrócić do domu, dlatego w następnej kolejności ruszył dynamicznie przez parking, by odnaleźć samochód Oliwiera, który przez ten cały czas na niego czekał.

— Zabierz mnie już stąd — poprosił zmęczonym głosem, kiedy wsiadł na miejsce pasażera.

— Robi się — zasalutował Francuz, posłusznie uruchamiając silnik pojazdu. — Chcesz mi teraz opowiedzieć, czy potrzebujesz chwili i porozmawiamy w domu? — zapytał, wyjeżdżając z miejsca parkingowego. 

Denis uśmiechnął się tylko delikatnie pod nosem, czując jak robi mu się przyjemnie ciepło. W takich chwilach Oliwier z tym swoim opanowaniem i stalowymi nerwami był bezcenny.

Westchnął jeszcze raz głębiej, nim odpowiedział.

— W zasadzie to nie ma jeszcze o czym mówić. Tak jak ci pisałem, wcześniej lekarz zrobił USG i potwierdził, że kilka węzłów jest powiększonych. Miałem biopsję, tym razem cienkoigłową, plus USG brzucha, RTG klatki i różne badania z krwi. Teraz trzeba poczekać na wyniki… — streścił zwięźle, bo choć spędził pół dnia na badaniach, to w gruncie rzeczy to były wszystkie informacje, jakie udało mu się zdobyć.

Oli milczał chwilę, zastanawiając się nad tym, jak ma zareagować.

— No to czekamy — podsumował to, co było oczywiste. — Ale jak się czujesz? — zapytał zaraz i z jego tonu dało się wywnioskować, że to nie było zwykłe, troskliwe pytanie, a odpowiedź była mu potrzebna do kontynuowania jakiejś myśli. — W sensie fizycznym — doprecyzował. — Sam to zauważyłeś przypadkowo, prawda? Nie dlatego, że nagle zacząłeś się gorzej czuć. To nie objawy dały o sobie znać, tylko ty sam postanowiłeś to sprawdzić, mam rację? — upewnił się.

— No tak — potwierdził Denis, marszcząc brwi, bo nie był pewien, dokąd zmierzał Francuz.

— Więc niezależnie od tego, czego się dowiemy, to jest już stan faktyczny w chwili obecnej. Nadal wierzę, że to nie ma związku, ale… ale jeśli jednak ma, to nic się nie zmieni poza faktem, że będziemy tego świadomi. Po prostu będziemy wiedzieć o tym, co już się dzieje. A nie dzieje się nic — spuentował przewrotnie. — Czujesz się dobrze, jesteś młody i silny. Jeśli będzie trzeba wprowadzić jakieś radykalniejsze leczenie, po prostu to zrobisz i nie ma podstaw, by sądzić, że coś pójdzie nie tak. To będzie tylko krótki przystanek i nim się nie obejrzysz, twoim największym problem znowu będzie wczesne wstawanie — zakończył optymistycznie, zerkając krótko na Denisa, kiedy stali na światłach. Uśmiechnął się, widząc nieco rozmarzoną minę chłopaka.

— Nie wiem, jak to jest w ogóle możliwe, bo chyba powinienem panikować i generalnie zapadać się w czeluści rozpaczy, ale… po prostu tu jesteś, czekałeś na mnie, mówisz do mnie takie rzeczy i jedyne, czego mi teraz jeszcze potrzeba, to jakiegoś dobrego burgera — odpowiedział z jakimś takim przyjemnym znudzeniem. Już od wyjścia czekał, aż stres i nerwy zaczną dawać objawy somatyczne w postaci szybszego bicia serca, ścisku żołądka czy braku możliwości wzięcia głębszego oddechu, ale nic takiego nie następowało. Wręcz przeciwnie, gdy tylko wrócił do samochodu, poczuł, że się rozluźnia. Był świadomy, że raczej tak łatwo się tym razem nie wywinie i pewnie czeka go ciężka batalia, być może na śmierć i życie, ale teraz to nie miało znaczenia, bo tak jak Oli mówił, wyniki potwierdzą to, co działo się już w chwili obecnej, a w chwili obecnej Denis czuł się dobrze. Nie mógł też już nic więcej zrobić, oprócz czekania, więc… jego największym problemem stał się aktualnie głód. Miał straszną ochotę na burgera. 

— To co, tam gdzie zawsze? — zapytał dla potwierdzenia Oli, a Denis przytaknął entuzjastycznie.

***

20 maja 2021

Denis zastanawiał się wielokrotnie przez ostatni miesiąc, jak bardzo jego życie się zmieni. Czy da radę zaliczyć wszystkie kolokwia? Wyrobi się z ewentualnymi poprawkami przed sesją? W ogóle da radę przejść przez sesję? Niby wszyscy powtarzali mu, że musi być dla siebie wyrozumiały — łącznie z wykładowcami, którzy patrzyli na niego nieco łaskawszym okiem — ale on nie dopuszczał do siebie tej myśli. W dużej mierze nauka pozwalała mu trzymać się ryzach, bo stanowiła swoistą rutynę, a on takiej rutyny bardzo potrzebował. 

Potrzebował narzekać ze znajomymi na nawał nauki, robić obszerne notatki, przeglądać literaturę, przejmować się zaliczeniami, wyprowadzać Tonto na spacery, przekomarzać się z Oliwierem, marudzić tacie, że poziom w obecnym klubie nie dorastał do pięt poziomowi jaki był w Orionie i zapewniać mamę, że się wysypia i zdrowo odżywia.

Potrzebował tego wszystkiego cholernie, bo miał nadzieję, że osiemnastego maja podda się operacji, dwudziestego wyjdzie ze szpitala i po jakimś tygodniu będzie już w miarę funkcjonował tak jak poprzednio. Chciał, by to wszystko poszło sprawnie i bez komplikacji. By jego przerwa od życia była minimalna, tak by ją ledwie zauważył.

…ale to go zawsze i tak sprowadzało do punktu wyjścia, czyli do myśli, jak jego życie się zmieni, bo coś mu w głębi duszy podpowiadało, że choć lepiej nastawić się pozytywnie, to jednak naiwnym było myślenie, że pójdzie pod nóż, otrzepie się niczym Tonto po przebiegnięciu po kałuży i raz dwa wskoczy z powrotem na tory swojej regularnej codzienności, takiej, do jakiej był przyzwyczajony — bez tych wszystkich znaków zapytania, lekarzy, kolejnych badań, lęku o własne życie…

Dzielnie zniósł diagnozę, którą usłyszał raptem tydzień wcześniej. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo od jakiegoś czasu był stałym bywalcem instytutu onkologii i bywał świadkiem naprawdę dramatycznych scen. Ludzie wybiegali z gabinetów z płaczem, czasami krzyczeli, inni wychodzi totalnie zdruzgotani, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, jeszcze inni po wyjściu od lekarza opadali na pierwsze wolne krzesło w poczekalni i płakali z bezradności. Czasami wychodzili z gigantyczną ulgą wymalowaną na twarzy lub wprost uśmiechali się promiennie, zapewne usłyszawszy, że nowotwór odpuszcza, albo to, co myśleli, że jest nowotworem, okazało się czymś niegroźnym. Denis bardzo chciał wejść do gabinetu profesora, a potem wyjść w takiej euforii… ale niestety wieści, które otrzymał, niekoniecznie go do tego zachęcały. 

Biopsja potwierdziła przerzut. Pozostałe wyniki na szczęście wykluczyły rozleglejsze zmiany, ale trzeba było w trybie ekspresowym przeprowadzić zabieg limfadenektomii, czyli wycięcia wszystkich węzłów chłonnych w spływie pachwinowym, a potem… a potem poddać się jeszcze długiej immunoterapii i cały czas trzymać kciuki, że na tym się skończy. I to bardzo mocno, wręcz do połamania, bo rokowania przy przerzutach czerniaka nie były szczególnie optymistycznie. 

Ale Oliwier na każdym kroku mu powtarzał, że teraz ma przerzuty tylko do węzłów, zatem nie powinien sobie w ogóle zaprzątać głowy, co będzie w przyszłości. Teraz miał jeden problem. Poważny, ale jeden. Potrzebował chłodnej głowy, żeby sobie z nim poradzić. Nie było miejsca na strach… to znaczy było, bo strach był w takiej sytuacji czymś naturalnym i zrozumiałym, ale to była tylko dodatkowa kłoda pod nogi, a Denis chciał iść do celu jak terminator. Należało zniszczyć wroga. Musiał być w tym aspekcie zimnym skurwielem, który nie cofnie się przed niczym, a to oznaczało, że po prostu nie mógł się bać. Nie i już. 

Chyba całkiem nieźle mu to wychodziło, bo choć nie ucieszył się z diagnozy — bo niby z czego miał się cieszyć — to jednak przyjął ją z względnym spokojem. Dzień wcześniej, kiedy byli z Olim na spacerze w Łazienkach i spędzili naprawdę zajebiste popołudnie, też już był chory i czuł się wspaniale. Teraz po prostu o tym wiedział, ale stan faktyczny nie uległ zmianie. Poradzi sobie, ostrożnie, krok po kroku. Odhaczy to na swojej liście do zrobienia i nie będzie się oglądał.

Do szpitala trafił dzień przed zabiegiem, gdzie oczywiście musieli potwierdzić, że nie jest zakażony wirusem, a potem miał jeszcze kilka kontrolnych badań i praktycznie całe popołudnie spędził na sali, próbując rozproszyć swoją uwagę oglądaniem głupich filmików czy rozmawianiem ze znajomymi. Oprócz niego w pomieszczeniu znajdował się jeszcze jakiś starszy pan, ale nie był zbyt rozmowny i praktycznie cały czas spał, co w zasadzie nawet odpowiadało chłopakowi. 

W dzień zabiegu obudził się, jak na siebie, irracjonalnie wcześnie, bo już kilka minut po szóstej, choć wcale nie był tym szczególnie zaskoczony, bo jednak nie był to typowy poranek. Starał się nie stresować, ale mimo wszystko miał za kilka godzin trafić na salę operacyjną, by przejść rozległy i poważny zabieg, zatem jego organizm podświadomie płatał mu figle i stres uwydatniał się na różne, niekoniecznie oczywiste sposoby.

I to te czekanie okazało się najgorsze, bo kiedy około dziewiątej przyszła po niego pielęgniarka, odetchnął z ulgą. Już za moment będzie miał to za sobą. No… może nie za taki moment, bo jakieś kilka godzin, ale on miał być w trakcie całego zabiegu w błogiej nieświadomości, więc w jego osobistej czasoprzestrzeni to miało zająć tylko chwilkę.

Policzy od dziesięciu w dół, a potem…

…obudził się strasznie zmęczony. Ktoś go delikatnie potrząsał za ramię, powtarzając łagodnym głosem „Halo, panie Denisie, budzimy się”. 

I było po wszystkim. 

Operacja przebiegła bez najmniejszej komplikacji, czuł się trochę obolały, ale do przeżycia, zatem po czterdziestu ośmiu godzinach został wypisany. Ze szpitala na wózku wywiozła go pielęgniarka, a stamtąd przechwycił go Francuz.

— Dzięki, Gosia, to była przejażdżka mojego życia! — zawołał jeszcze do niej, uśmiechając się radośnie, bo musiał przyznać, że kobieta była absolutnie fenomenalna i dzięki niej pobyt na oddziale stawał się od razu bardziej znośny.

— Trzymaj się cieplutko, Denis! Powiedziałabym, że zawsze do usług… ale mam nadzieję, że już cię tu więcej nie zobaczę — odpowiedziała mu z podobnym entuzjazmem, na co nawet Oliwier się uśmiechnął, bo to był pierwszy raz, kiedy widział na żywo chłopaka po zabiegu, a widząc go takiego promiennego, aż sam się rozluźnił i odetchnął z ulgą.

— Nawet nie zdążyłem zatęsknić, a ty już po robocie — przywitał go, kiedy zostali sami.

— No wiesz co? Miałeś umierać z rozpaczy. — Denis udał obrażonego, ale zaraz przytulił mocno policjanta. Fakt, to wszystko minęło im błyskawicznie i faktycznie nie zdążyli za sobą zatęsknić, tym bardziej, że byli w stałym kontakcie, ale sam fakt, że widzieli się już na żywo, był namacalnym dowodem, że wszystko skończyło się dobrze.

— Nie miałem czasu, klan Armińskich zwalił mi się na kwadrat — wyjaśnił szybko, a widząc pytające spojrzenie chłopaka, dodał jeszcze: — Dobrze, że humor ci dopisuje, bo choć próbowałem im wszystkim przemówić do rozsądku, że powinni ci na razie dać spokój, to aktualnie w moim mieszkaniu korzenie zapuścili twoi rodzice, Wiktor, jego laska i ta ruda. 

— Coooo? — zapytał przeciągle z niedowierzaniem Denis.

— Kazała mi się zamknąć, czaisz? — dodał z urazą, jakby nie mógł uwierzyć, że dziewczyna tak się do niego odezwała. Denis tylko na to zachichotał. — No dobra, zaczekaj tu chwilę, a ja podjadę, bo musiałem zaparkować kawałek stąd — zaproponował, łapiąc torbę Denisa, w której miał spakowane szpitalne rzeczy, ale ten ruszył za nim. 

— Dam radę — zapewnił. — Poza tym muszę się wziąć od razu za rehabilitację, żeby nie było obrzęku — wyjaśnił, stawiając nieduże kroki. Już wcześniej powoli się ruszał po szpitalnym korytarzu, ale to była pierwsza dłuższa przeprawa. Trochę go bolało i szwy delikatnie go ciągnęły, ale było znośnie. Co prawda lekarz przedstawił mu całą listę zakazanych czynności i musiał się oszczędzać, choćby ze względu, że nadal miał w nodze dren, do którego była przytwierdzona torebka na to ustrojstwo, które się cały czas sączyło, to jednak ogólne przystosowanie do ruchu było jak najbardziej wskazane. Miał nadzieję, że uda mu się w miarę sprawnie wrócić do normalnego życia i uprawiania sportu, i że ominą go te wszystkie komplikacje z zatrzymywaniem limfy, puchnięciem nogi i innym dolegliwościami, które niestety były częstym powikłaniem u innych pacjentów. Denis wierzył jednak, że skoro tak dobrze było po usunięciu węzłów wartowniczych, to historia się powtórzy… choć wtedy miał je usunięte raptem trzy, a obecnie pozostałe trzynaście. Miał świadomość, że ta operacja była bardzo inwazyjna i mogła nieść za sobą negatywne skutki już do końca życia… ale nie musiała. Wierzył, że w jego przypadku największym zmartwieniem będzie potężna blizna, która ciągnęła się od połowy uda, aż na brzuch.

— Na pewno? Pomóc ci jakoś? — zapytał Oli, zerkając kontrolnie na Armińskiego. Może niekoniecznie nadawał się, żeby przebiec maraton, ale ruszał się w miarę sprawnie.

— A co? Chcesz mnie wziąć na rączki? — zapytał pieszczotliwie? — I zaniesiesz mnie jak księcia? — dodał zaraz podobnym tonem.

Oli przyglądał mu się chwilę nieco wzgardliwie, po czym mruknął:

— Faktycznie. Sam sobie poradzisz — postanowił, zgrywając nagle niewzruszonego ignoranta. Denis znowu się zaśmiał, krocząc powoli za starszym mężczyzną.

Jak dobrze, że już było po wszystkim i mógł wrócić do domu!

***

Oliwier wcale nie żartował z tymi Armińskimi na kwadracie, bo kiedy tylko wrócili do mieszkania i minęli pierwszy punkt kontrolny w drzwiach pod postacią Tonto, Denis ruszył na pewniaka do salonu i przystanął automatycznie nieco zbity z tropu, gdy dostrzegł upchanych na kanapie kolejno Szyszkę, Marcela, i Alicję, a następnie Tosię na fotelu i Wiktora na jego oparciu. Wszyscy patrzyli na niego nieco z niepewnością i może nawet obawą, czekając na jego pierwszy ruch — poza Wiktorem, on tylko przewrócił oczami, kiedy dostrzegł Denisa, jakby chciał mu powiedzieć telepatycznie, że sam nie wie, o co im chodzi. 

— Co to za stypa? — zapytał zatem Denis, przyglądając się reszcie uważnie.

Pierwsza ocknęła się Alicja. Wstała i ruszyła w kierunku syna, jednak bardzo ostrożnie.

— Jak się czujesz? — zapytała z czułością, chwytając go za dłoń.

— Bywało lepiej, ale ogólnie jak widać żyję, stoję i generalnie zjadłbym coś — odparł nieco nonszalancko, wzruszając przy tym ramionami.

Ala widocznie odetchnęła na te słowa z ulgą, po czym zapytała jeszcze kontrolnie Denisa, czy może go w końcu przytulić, na co ten popatrzył na nią trochę jak na wariatkę, bo nie rozumiał, po co w ogóle pytała i czemu niby miałaby nie móc, więc tylko bąknął, że tak i kiedy mama już chwyciła go w ramiona, dotarło do niego, co się działo.

Oni wszyscy się po prostu bali. Nie był pewien jedynie czego — czy tego, że wróci w znacznie gorszym stanie, tego, że go jakoś uszkodzą czy że może nie powinni go przemęczać i w ogóle nie powinno ich tu być, ale nie mogli się powstrzymać, a teraz zżerały ich wyrzuty sumienia.

Po Ali i Marcel przelał na Denisa swoją czułość, tak samo jak po chwili Tosia z Marceliną, a Wiktor… jak to Wiktor — podszedł ostentacyjnie do brata i rzucił:

— Witaj w domu, braciszku — po czym walnął pokrzepiająco drugiego bliźniaka w plecy, tak, że aż ten zrobił krok do przodu.

Nie trudno było domyślić się, co nim kierowało i jakiej reakcji się spodziewał, bo ta była natychmiastowa. Ala ryknęła na niego, że jest głupi i nieodpowiedzialny, ale on jedynie zaśmiał się wręcz diabolicznie, na co i Denis zachichotał, bo uwielbiał, kiedy brat tak podpuszczał rodziców. Sam to nie raz robił, ale potem za bardzo męczyły go wyrzuty sumienia, których Wiktor zdawał się w ogóle nie mieć.

Potem nastąpiło małe przemieszczenie, bo Denis, choć czuł się nie najgorzej, zwłaszcza, że nadal był nafaszerowany lekami przeciwbólowymi, to jednak musiał się jakoś wygodniej ulokować. To jednak nie zmieniło faktu, że nadal wszyscy nad nim skakali… a nawet po nim —  najbardziej Tonto, którego Oli musiał wyprowadzić na spacer, bo pies zaczął dosłownie wariować w euforii, że jego drugi pan wrócił i ogólnie, że w mieszkaniu było tyle osób, które co chwilę go głaskały i nawiązywały z nim jakąś interakcję.

— Ej, serio, przestańcie — poprosił w końcu Denis, kiedy mama zapytała jakiś dziesiąty raz, czy na pewno nie jest już głodny, a tata znowu poprawił poduszkę pod jego nogą. — Ja wiem, że wy chcecie dobrze, ale przez to czuję się, jakbym naprawdę był umierający i wszyscy się nade mną rozczulają — wyjaśnił ostrożnie, nie chcąc sprawić nikomu przykrości, ale jednocześnie chciał, by jego słowa wybrzmiały.

— Ostrzegałem ich — podchwycił Wiktor, który opadł ostentacyjnie na sofę obok brata i choć tym razem nic nie zrobił, a przynajmniej jeszcze, to Alicja już profilaktycznie mordowała go spojrzeniem.

— Po prostu chcieliśmy się upewnić, że niczego ci nie brakuje — rzucił pogodnie Marcel. — Nie będziemy ci dzisiaj już zawracać głowy i chyba nie muszę mówić, że wystarczy jeden telefon, a ściągnę ci nawet gwiazdkę z nieba, jak będziesz mieć taki kaprys — dodał z uśmiechem, a Denis nie mógł nie rozczulić się na te słowa. Choć to trwało dosłownie ułamek sekundy, bo po mieszkaniu rozległo się jeszcze bardziej rozczulone westchnięcie… Marceliny.

— Och, Marcel! Jesteś nie z tego świata! — zaświergotała, na co Denis skrzywił się zdezorientowany. Jego tata natomiast wyglądał na uradowanego, że ktoś go tak komplementował. Alicja wyglądała na rozbawioną, co od razu powiedziało Denisowi, że Szyszka musiała bajerować starszego Armińskiego już wcześniej. Matko, co tu się działo?!

— Dzięki… — odpowiedział ostrożnie na słowa ojca. — Wystarczy trochę wody — dodał, a po jego słowach w kierunku kuchni Francuza jak na komendę ruszyli Marcel, Szyszka i Alicja. Oli, który akurat wrócił z psem, odskoczył im w porę z drogi, bo najpewniej by go staranowali, choć Alicja w połowie drogi się poddała i tylko kręcąc głową się zawróciła.

— Co się dzieje? — zapytał jeszcze bardziej zdezorientowany Denis, jednak jego pytanie zostało zignorowane.

— Hej, Oli — Wiktor zwrócił się do policjanta. — Złam mi nogę czy coś, dobra? — poprosił. — Też tak chcę! — dodał z czymś na kształt pretensji, udając, że jest zazdrosny o tę całą uwagę, jaką teraz dostawał Denis. Alicja po raz już nie wiadomo który rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, choć jej syn absolutnie nic sobie z tego nie robił.

— Nie chcesz, zaufaj mi — zastopował go Denis, bo jemu takie zainteresowanie ewidentnie nie pasowało. Czuł się przytłoczony.

— Oczywiście, że chcę. Ja potrzebuję permanentnej uwagi — odpowiedział szybko Wiktor, jakby to było coś oczywistego, a Denis po chwili przytaknął, dając znak, że faktycznie to pasowało do jego brata. On by pewnie czuł się teraz jak ryba w wodzie.

Oliwier z Tosią stali za to w ciszy. Ten pierwszy z zupełnie pokerową miną, jakby po prostu sporządzał sobie psychiczną mantrę, że oni wszyscy w końcu sobie pójdą i musi jeszcze tylko chwilę wytrzymać, a Tosia wyglądała na nieco zagubioną, jakby nie potrafiła wpasować się w sytuację. Widziała przytłoczenie Denisa i nie chciała mu się narzucać, a z drugiej strony dziwnie jej się stało z boku tak bezczynnie.

Te swoiste zawieszenie trwało jednak tylko chwile, bo Marcel wraz z Szyszką wrócili z kuchni. Tata Denisa niósł butelkę wody, a dziewczyna… szklankę. 

— Proszę — powiedział grzecznie, stawiając na stoliku szklankę, do której Marcel po chwili wlał wodę.

— Ta operacja zdecydowanie wymagała zaangażowania w nią aż dwóch osób — skwitował z sarkazmem Wiktor. Na co Szyszka odpowiedziała zgryźliwie najstarszemu z Armińskich:

— Widać, że to ten gorszy syn.

— Powinieneś się cieszyć, że twój brat ma takie pomocne i urocze koleżanki — pouczył go zaraz Marcel.          

— No Tosia to wiadomka, ale ta diablica? — parsknął Wiktor.

— A przede wszystkim powinien być wdzięczny, że ma tak fantastycznego tatę — dodała szybko Marcelina, znowu ignorując Wiktora.

— Który ma całkiem nie najgorszą żonę — podkreślił wymownie chłopak. 

— W ogóle to niesamowite, że mamy nawet podobnie na imię, prawda? Marcel i Marcelina — brnęła Szyszka, a Denis, który to obserwował wszystko w ciszy, wcale nie był pewien, czy ta celowo tylko drażniła Wiktora… czy była poważna. To mogła być kombinacja tych obydwu rzeczy, ale to wcale nie pocieszało chłopaka.

— Faktycznie nieprawdopodobna historia — wtrąciła się Alicja. — Może porozmawiacie o tym, jak już damy Denisowi spokój, bo chyba najwyższa pora, żebyśmy mu dali odpocząć — zarządziła, wychodząc wreszcie władczo przed szereg, co spowodowało, że jak na zawołanie pozostali zaczęli się zbierać.

— Pamiętaj, mistrzu! Krótki SMS i przybywam na pomoc — przypomniał jeszcze raz Marcel, kiedy po kolejnych kilku minutach całą piątką zaczęli zbierać się do wyjścia.

— Zostawiłam wam w lodówce troszkę jedzenia, żebyście nie musieli gotować — dodała jeszcze Ala z pogodnym uśmiechem, na co Oli wreszcie się odezwał, rzucając z sarkazmem do Denisa:

Troszkę to w tłumaczeniu z Alicjowego na polski lodówka ledwo się domyka — wyjaśnił.

— Ty możesz jeść zupki chińskie. Nikt ci nie zabrania — odgryzła się błyskawicznie Ala, na co policjant tylko wyciągnął dłonie w obronnym geście, wiedząc, że gdzieś tam był zagrzebany sernik. Był w stanie poświecić wiele, ale sernika nie miał zamiaru odpuścić.

— Dziękuję! — odkrzyknął zbiorczo Denis urzeczony opieką, jaką go wszyscy otaczali, wtem i Wiktor musiał dodać swoje trzy grosze.

— To ten? Nieprędko wrócisz do mieszkania co? To bym zostawił trochę sprzętu w twoim pokoju, bo kupiłem nowy statyw i nie mam gdzie go trzymać. Czemu w ogóle nie wprowadzisz się do Oliwiera? Bez sensu, że blokujesz pokój… — zapytał na koniec z pretensją.

— Wiktor! — wrzasnęła na niego Alicja. — Ostrzegam cię, że jesteś na najlepszej drodze do wydziedziczenia — warknęła, ale chłopak tylko wzruszył ramionami, ewidentnie nie przejmując się groźbami matki.

— Szyszka, ty zostajesz — zastopował nagle dziewczynę Denis, kiedy ta pierwsza wyrwała się do wyjścia, jakby przeczuwając taki obrót zdarzeń.

— To ja idę z Tonto — rzucił ledwie słyszalnie Oli, wzdychając. Wiedział, że musi przetrwać tę nawałnicę Armińskich, nim w końcu zostanie sam z chłopakiem i będzie mógł się po prostu nim zająć. No i Tonto też na tym korzystał, bo to był chyba jakiś jego piąty spacer tego dnia.

Nim ostatecznie mieszkanie opustoszało, minęło kilka kolejnych minut. Szyszka pokręciła się po mieszkaniu, dopytując Denisa po pięćdziesiąt razy, czy nie chce się czegoś napić albo zjeść, czy może nie przynieść mu ulubionego kocyka. Armiński w końcu się tym zmęczył, więc poklepał tylko znacząco siedzisko obok siebie na sofie, dając dziewczynie do zrozumienia, że pora porozmawiać.

Westchnęła ciężko, co nie uszło uwadze chłopaka, po czym ostatecznie podeszła do niego i przysiadła ostrożnie obok, posyłając mu dosyć nieśmiałe jak na siebie spojrzenie.

— No dobra, opierdol mnie po prostu i nie patrz tak na mnie, bo się zaraz zapadnę ze wstydu — wyrzuciła z siebie po kilkunastu sekundach ciszy, które dla niej trwały wieczność.

— Po co miałbym to robić? — zapytał lekko skonsternowany.

— Bo… zniknęłam na pół roku i was totalnie olałam? — odpowiedziała pytaniem na pytanie.

— Po prostu chciałbym wiedzieć, co się stało. Miałem wrażenie, że nas odcięłaś, nie zostawiając słowa wyjaśnienia. Martwiliśmy się — powiedział z autentyczną troską w głosie, uznając, że od razu przejdzie do konkretów i daruje sobie dalsze uprzejmości.

Szyszka zamilkła na moment, skupiając wzrok gdzieś na podłodze. Widocznie zastanawiała się, co powinna powiedzieć. W końcu ponownie spojrzała na chłopaka.

— To nie tak, że jest jakiś konkretny powód — rzuciła na początku dosyć lakonicznie, choć ewidentnie zależało jej, by to podkreślić. — Poprzedni rok był strasznie popieprzony, ledwie prześlizgnęłam się przez sesję, potem miałam jakiś kryzys egzystencjalny w wakacje i zero motywacji, by wrócić, skoro i tak większość czasu mieliśmy zdalnie… Chyba zaczęło do mnie docierać, że ja się tu nie nadaję…

— No co ty! — wpadł jej w słowo Denis, ale szybko powstrzymała go gestem dłoni.

— Ale to prawda. Chyba sobie odpuszczę i może w przyszłym roku zacznę coś innego. Na początku wmawiałam sobie, że może po prostu potrzebuję więcej czasu i jednocześnie coś się we mnie gotowało, bo uważałam, że to nie fair, kiedy ja muszę ślęczeć długie godziny nad notatkami i nadal mylą mi się podstawowe nazwy, a ty z Tośką możecie na spokojnie odpuścić kilka zajęć i potem w mig nadrabiacie zaległości. Więc byłam zła, że nie daję rady, a jakby tego było mało, to miałam kiepską sytuację w domu, bo moi rodzice musieli zgłosić upadłość swojej firmy, więc nawet za bardzo nie mieli możliwości mi dalej finansowo pomagać, plus moja babcia miała udar i… — zawiesiła głos, a jej oczy się zaszkliły.

— Marcyś… — wyszeptał jednocześnie zszokowany i poruszony. — Czemu nic wcześniej nie mówiłaś? — zapytał, starając się, by w jego głosie nie było pretensji.

Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.

— Nie wiem… czułam się fatalnie i jakoś tak łatwiej było po prostu sobie dalej dryfować w tym gównie, niż starać i cokolwiek wam tłumaczyć — wyjaśniła bezradnie, nie wiedząc, czy Denis to zrozumie.

Ale zrozumiał. Zadziwiająco miało to dla niego sens. Przecież sam praktykował takie podejście, nim nawet poszedł na studia i na własne oczy widział, że Oli też to robił. To było popieprzone, ale miało perfekcyjny sens. Czasami to dalsze staczanie się i coraz boleśniejsze upadki były mimo wszystko mniej bolesne niż próba zebrania sił i bycie ze sobą szczerym.

— Przepraszam — dodała zaraz, pociągając nosem. Było jej strasznie głupio, bo raczej nie reagowała tak emocjonalnie. Jasne, bywała wściekła czy smutna, ale płacz to nie była jej rzecz. Nie pamiętała, kiedy ostatnio płakała.

— Nie masz za co — odpowiedział szybko chłopak. — Umówmy się, gdybyśmy się bardziej postarali i cię przycisnęli, to pewnie byś nam powiedziała, więc tu nie ma winnych czy niewinnych. Tak się stało i już. Życie — podkreślił z uśmiechem, chcąc pokazać, że nie ma jej niczego za złe, a jedynie chciał wiedzieć, co się z nią działo.

— Denis, masz pieprzonego raka. Naprawdę, ostatnie, czym powinieneś się przejmować, to jakieś chore jazdy swojej koleżanki — usprawiedliwiła go szybko.

— Technicznie to dopiero teraz moja sytuacja nieco się skomplikowała, więc mogłem…

— Dobra, nie pierdol nawet — zastopowała go szybko już bardziej w swoim stylu, na co się zaśmiał. — Jak się o tym dowiedziałam, to przelało czarę goryczy i coś we mnie pękło. Po prostu nie wyobrażam sobie, żeby miałoby mnie przy tobie nie być — dodała, a jej głos znowu nieco zadrżał na koniec.

— Oooch — jęknął totalnie rozczulony, po czym nie widział innego wyjścia, jak przytulenie dziewczyny, co nie było łatwe, bo kiedy tylko się poruszył, jego noga dała niemal natychmiast o sobie znać, ale zagryzł zęby, bo ta chwila była dla niego ważniejsza.

— No dobra już, nie chcę cię uszkodzić. — Odsunęła się, kiedy w pewnym momencie usłyszała, jak chłopak cicho zasyczał z bólu.

— Ja tam bym się nie pogniewał, ale słyszałem, że masz na pieńku z moim Olim — zmienił zaraz temat, uśmiechając się już nieco bardziej zawadiacko, kiedy z powrotem ułożył się w wygodnej pozycji.

Szyszka parsknęła i machnęła lekceważąco ręką. 

— Wiesz, kiedyś wydawał mi się straszny i bezwzględny, ale gdy dziś zobaczyłam, jak Tonto wskoczył na blat i sam sobie wyjął chrupki, a Oli nazwał go… cytuję — odchrząknęła teatralnie — niedobrym pieskiem — podkreśliła to wymownym spojrzeniem i pauzą — a Tonto zamachał na to ogonem, to uznałam, że Oli to stracony przypadek i nie mogę go traktować poważnie — wyjaśniła, a Denis zachichotał, zakrywając twarz dłonią. — Za to twoja mama… — znowu zrobiła stosowną pauzę. — Zadarłabym z samym diabłem, ale z nią nie — dodała dobitnie, celowo przerysowując sytuację.

— Tak… z nią się ewidentnie nie zadziera. Chyba tylko Wiktor jest na tyle głupi — dodał po chwili przemyślenia Denis.

— Za to twój tata… — Marcelina z rozmarzeniem zawiesiła głos.

— Okej, zatrzymajmy się tu na chwilę — poprosił, mrużąc oczy. — Bo ja zacząłem wątpić, że ty się tylko zgrywasz — wyjaśnił i tym razem to Marcelina się zaśmiała, po czym zagryzła wymownie wargę. — Szyszka no! — jęknął zniecierpliwiony. — Jestem śmiertelnie chory, nie możesz tak się mną bawić — wyolbrzymił, a dziewczyna szybko go skarciła.

— Nawet tak nie mów! — syknęła, po czym odchrząknęła. — A tak serio, to po prostu wam zazdroszczę, bo niby wiedziałam, że macie świetną relację z rodzicami, ale kiedy zobaczyłam to na żywo, to… po prostu wow. Jesteś zajebistym szczęściarzem — dodała zaraz z przyjaznym uśmiechem.

— Wiem — odpowiedział szybko w pełni tego świadomy.

— Twój tata zawsze jest takim… huraganem? — zapytała nieco prześmiewczo, bo żadne lepsze określenie nie przyszło jej na myśl.

Denis również zareagował na to uśmiechem, przytakując automatycznie.

— Mama to jest nasze domowe centrum dowodzenia, a tata jest jak macki ośmiornicy — podkreślił. — Odkąd pamiętam wszędzie go było pełno, robił tysiące rzeczy na raz, a i tak nadal znajdował czas na jeszcze kolejne tysiąc. A mama nim steruje, żeby nie zgubił głowy — wyjaśnił krótko.

— Cieszę się — odpowiedziała na to nieco enigmatycznie, po czym dodała: — Masz za sobą armię Armińskich i po prostu nie wyobrażam sobie, że coś złego może ci się stać. Czuję w kościach, że wszystko będzie dobrze — wytłumaczyła, uśmiechając się szczerze, co zaraziło Denisa. On też czuł, że czerniak to był tylko niemiły przecinek w jego życiu. Był zaledwie akapitem w jego autobiografii i Denisowi zostało jeszcze setki stron do zapisania.

***

14 czerwca 2021

Denis nawet nie przeszedł — a przebiegł przez diagnozę o przerzutach oraz operację wycięcia węzłów chłonnych, dlatego może trochę zbyt naiwnie wierzył, że najgorsze już za nim. Że wystarczy chwilkę odpocząć i będzie mógł skupić całe siły na zbliżającej się sesji.

Niestety jego plany zostały brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość, bo choć operacja była potrzebna i mogła dosłownie uratować mu życie — tego jeszcze nie wiedział, bo nadal nie miał wyników — to jednak niosła za sobą spore konsekwencje, o których Denis starał się nie myśleć, by się nie dołować i nie sabotować. Mimo wszystko owe konsekwencje dały szybko o sobie znać. Pierwszy tydzień po operacji był jeszcze znośny psychicznie, bo te wszystkie wrażenia były świeże i do usprawiedliwienia, jednak kiedy po tygodniu wyciągnęli mu z nogi dren, co w jego mniemaniu oznaczało, że mógł ruszać z pełną rehabilitacją i rzucać sobie różne ruchowe wyzwania… to okazało się, że los zakpił z jego planów na szybki powrót do sprawności. Noga wcale nie goiła się tak dobrze, jak miał nadzieję. Puchła i drętwiała, a chłonka, która nie miała już ujścia, zbierała się pod skórą, tworząc bolesne gule. To wszystko sprawiło, że Denis trochę się podłamał. Wydawało mu się, że był świadomy, czym to się może skończyć, bo czytał jakieś fora i opinie innych pacjentów po tej operacji, ale wierzył, że na jego korzyść przemówi wiek czy fakt, że był ogólnie zdrowy i bardzo sprawny fizycznie. Kiedy rzeczywistość przyniosła coś innego, to co miało być jego przewagą, zamieniło się w przytłaczający ciężar, bo nagle patrzył na to z drugiej strony — był młody i sprawny, a teraz nie był w stanie poruszać się bez bólu i nie było takiej czynności, która nie przypominałaby mu o operacji. Jego samopoczucia nie poprawiał fakt, że dorobił się niemal trzydziestocentymetrowej, okropnie szpecącej blizny — i to w intymnym miejscu. Co prawda obecnie wzdrygał się na myśl o seksie, ale kiedyś musiało mu się polepszyć… a ta blizna już miała z nim zostać. Przecież Oliwier już zawsze będzie musiał patrzeć na to obrzydlistwo.

Autentycznie po raz pierwszy od kiedy był w Warszawie, cholernie chciał wrócić do domu, bo ciągle wydawało mu się, że jest tylko ciężarem dla Francuza, który oczywiście ani razu mu tego nie zasugerował w żaden sposób — wręcz przeciwnie, niemal stawał na rzęsach, żeby tylko jakoś pomóc czy ulżyć Denisowi, ale ten po prostu nie był przygotowany psychicznie, że ktoś musiał się nim w taki sposób opiekować, bo sam nie do końca był w stanie funkcjonować. Niestety nie mógł wrócić do domu, bo istniało ryzyko, że coś się stanie i być może będzie potrzebował interwencji lekarza, zatem bezpieczniej było zostać w Warszawie. Mógł co prawda wrócić do swojego pokoju w mieszkaniu, które dzielił z Wiktorem, ale tam by chyba już w ogóle nie wytrzymał. U Oliwiera miał więcej przestrzeni, no i kiedy miewał naprawdę fatalne momenty, mógł chociaż pogłaskać Tonto.

Denis z dnia na dzień robił się jednocześnie coraz bardziej nerwowy i przygnębiony, bo nie tak to sobie zaplanował. Oli i rodzice starali mu się zdroworozsądkowo wytłumaczyć, że przeszedł przez poważną operację i po prostu potrzebuje czasu na regenerację i powinien być dla siebie wyrozumiały, jednak bywały takie momenty, kiedy Armiński robił coś wręcz odwrotnego.

— To jest tak obrzydliwe, że aż brakuje mi słów — warknął rozeźlony, kiedy pewnego ranka obudził się z nadzieją, że może tym razem opuchlizna będzie mniejsza, ale niestety okazało się, że to miał być jeszcze cięższy dzień od poprzedniego. Popatrzył z obrzydzeniem, na skórę wokół szwów na udzie, która byłą napięta i zaczerwieniona. Jedynym pocieszeniem był fakt, że nie zauważył bolącej guli z chłonką… jeszcze.

— Nawet bez nogi i z wyprutymi flakami wygrałbyś każdy konkurs piękności — rzucił niby od niechcenia Oli, krzątając się po sypialni w poszukiwaniu ładowarki do telefonu. Oczywiście zawsze ją gdzieś wsadził, kiedy musiał akurat wychodzić. Jako że nie usłyszał odpowiedzi na komplement, zerknął kontrolnie na Denisa, a ten posłał mu w połowie rozeźlone, a w połowie pełne politowania spojrzenie. Po chwili jednak nie wytrzymał i parsknął, na co i Oli uśmiechnął się triumfalnie. Powtarzał sobie, że dopóki jest w stanie rozśmieszać Denisa, wszystko jest pod względną kontrolą. — W twoim interesie jest siedzieć w domu i odpoczywać, a nie uciekać… tak że ciesz się, że jest pandemia koronawirusa a nie apokalipsa zombie — dodał jeszcze dla pocieszenia, znajdując w międzyczasie ten cholerny kabel, po czym błyskawicznie skradł całusa chłopakowi i już ruszył do wyjścia. — Masz odpoczywać, jasne? — rozkazał, zatrzymując się jeszcze przy drzwiach do sypialni.

— Jasne… — burknął Denis.

— Tonto. — policjant zwrócił się zatem do psa leżącego aktualnie na jego miejscu. — Pilnuj go, a jakby co, to gryź i szczekaj. — Pies na to jedynie przeciągle westchnął. Było mu za dobrze w miękkiej pościeli i nawet nie chciało mu się reagować na głos pana. — Bezużyteczny — westchnął więc i Oli, kręcąc głową, po czym posłał jeszcze jeden uśmiech chłopakowi i ostatecznie opuścił mieszkanie. 

Nastrój Denisa minimalnie się poprawił — zmotywował się, by wstać z łóżka i zrobić sobie jakieś porządne śniadanie, a następnie klasycznie zabrał się za masaż i ćwiczenia zalecone przez rehabilitanta, które miały mu niby pomóc w doprowadzeniu nogi do pełnej sprawności i sprawieniu, że przestanie puchnąć oraz by limfa wreszcie znalazła swój właściwy obieg i nie zbierała się w podskórnych gulach. Nie było to nic przyjemnego i Denis wykonywał całą procedurę na granicy bólu i płaczu, dodatkowo zdemotywowany faktem, że nie widział żadnej poprawy.

Zaczął już naprawdę tracić nadzieję, ale pewnego ranka, na trzy dni przed wizytą kontrolną, na której mieli mu również wreszcie zdjąć szwy, Denis obudził się i ze zdziwieniem odkrył, że jego noga wyglądała… całkiem normalnie. Oczywiście poza długą szramą ciągnącą się aż na brzuch, jednak nie była w ogóle opuchnięta i nie widział oznak zebrania się pod skórą chłonki. Nawet ćwiczenia i masaż tego dnia szły mu jakoś sprawniej i lżej.

Z lekką obawą zasypiał, martwiąc się na zapas, że może to tylko chwilowy przebłysk poprawy, a jutro noga spuchnie mu podwójnie i nie będzie dał rady podnieść się z łóżka, jednak nic takiego się nie stało. Znowu obudził się z uczuciem ulgi, bo jego noga wyglądała całkiem zwyczajnie.

— Nie żeby coś, ale… a nie mówiłem?! — parsknął Francuz, kiedy Denis po raz pierwszy na głos powiedział, że chyba w końcu widzi poprawę. Było na tyle dobrze, że nawet skoczyli z Olim na weekend na Mazury, gdzie choć Denis musiał unikać słońca, to przyjemnie było mu wreszcie pospacerować leśno-polnymi dróżkami wzdłuż jeziora z ukochanym i psem. Byli tylko oni, bajkowe widoki i zero trosk. 

Ten głęboki oddech ulgi był naprawdę Denisowi potrzebny, bo już w poniedziałek czekał go ciężki dzień. Wizyta kontrolna, na którą miał się udać, miała dać mu odpowiedź, jak bardzo miał przesrane. I znowu musiał przejść przez to sam. 

Nie był w stanie usiedzieć w poczekalni, kiedy czekał na swoją kolej, więc przechadzał się korytarzem w tę i z powrotem. Chodził tak chyba z godzinę, ignorując, że jego noga zaczęła dawać znać, by miał dla niej trochę litości, ale na jej szczęście wreszcie nadeszła kolej Armińskiego.

— Czy to jest ten moment, w którym mówi mi profesor, że został mi miesiąc życia? — zapytał nieco dramatycznie, widocznie próbując jakoś rozluźnić atmosferę. Choć starał się być dobrej myśli, bo przecież przed operacją przeszedł badania kontrolne i wstępnie dowiedział się, że nie widać oznak przerzutów do innych narządów, tak potem miał jeszcze tomografię, na której opis musiał poczekać oraz co najważniejsze — miał poznać wyniki badań wyciętych węzłów chłonnych. 

— Obawiam się, że odpowiedź będzie mniej filmowa — odparł onkolog, jednak w luźnym tonie, co dawało wrażenie, że powinien mieć raczej dobre wieści. — Ale od początku, jak noga? — zapytał już zwyczajnym tonem.

— Chyba w porządku — zaczął Denis, po czym na znak lekarza przeszedł na kozetkę i zdjął dresy, by pokazać bliznę pooperacyjną. — Było naprawdę kiepsko przez pierwsze dwa tygodnie, ale jakoś przed weekendem w końcu obudziłem się bez opuchlizny i póki co mam nadzieję, że już tak zostanie, bo już mnie to zaczynało dołować.

Profesor znowu jedynie parsknął, oglądając bliznę.

— Denis, to jedno z najlepiej wykonanych cięć, jakie widziałem — zaznaczył na wstępie. — Twoja noga wygląda fantastycznie. Powinieneś się cieszyć, że tak dobrze się goi. Dwutygodniowa opuchlizna? Niektórzy po roku nie mogą dojść do sprawności — przytoczył dla kontrastu. — Wiem, że jesteś młody i dla ciebie to duże obciążenie, bo do tej pory byłeś zdrowy i nie do powstrzymania, ale zaufaj mi, kiedy mówię, że wszystko potoczyło się dla ciebie w najlepszy z możliwych sposobów.

— Koleżanka którą tu poznałem już cztery dni po operacji wróciła do pracy i po tygodniu była w stanie prowadzić samochód, więc… — wyjaśnił nieco markotnie Denis, by udowodnić, że nie jest jakiś oderwany od rzeczywistości, tylko znał historię osoby, dla której sprawy potoczyły się jeszcze lepiej.

— To są przypadki jeden na milion. — Profesor machnął ręką. — A ty jesteś kolejnym fenomenem. Nim się obejrzysz, będziesz ponownie sprawny, bo myślę, że w twoim przypadku jest duża szansa, że nie będziesz doświadczał tych najbardziej dotkliwych konsekwencji. Młodość i sprawność to zawsze ogromna przewaga w walce z chorobami.

— Oby miał pan rację — mruknął chłopak i już w ciszy pozwolił dokończyć profesorowi ściąganie szwów. Potem wysłuchał jeszcze szeregu zaleceń, jak ma dalej postępować z blizną i na ile sobie może pozwolić, jeżeli chodziło o obciążanie kończyny, po czym przenieśli się z powrotem do biurka lekarza, gdzie ten otworzył kartę Denisa. — No dobra, za dwa tygodnie mam sesję… mam się fatygować z nauką, czy lepiej nie tracić czasu? — ponowił swoje pytanie z początku w nieco prześmiewczy sposób, ale wyraz jego twarzy, pomimo maseczki, prezentował widoczne zdenerwowanie.

— Chyba nie masz innego wyjścia, jak brać się za naukę — odpowiedział mu w podobnym tonie doktor, po czym znowu przeszedł na profesjonalny ton. — Mam złą i dobrą wiadomość.

— Jedziemy z tą złą — zdecydował od razu Denis, nim jeszcze profesor zdążył się go zapytać, jaką chce usłyszeć w pierwszej kolejności.

— Wiedzieliśmy, że twoje węzły chłonne są zajęte po ostatniej biopsji. Poza makroprzerzutami w węzłach, które od początku podejrzewaliśmy o przerzuty, zmiany pojawiły się też w siedmiu innych węzłach. Podsumowując, z trzynastu wyciętych węzłów, zajętych było osiem. To dużo, bo ponad połowa. Zajęcie nastąpiło szybko i agresywnie i muszę zaznaczyć, że to niepokojące — zrobił stosowną pauzę, zerkając na chłopaka, by wyczuć jego nastrój. Wyglądał na spiętego, ale raczej wszystko rozumiał. 

— Nie brzmi szczególnie optymistycznie — rzucił nieco mechanicznym tonem Denis, nie wiedząc za bardzo, co ma powiedzieć.

— Nie — potwierdził profesor, po czym szybko przeszedł do dobrej części wiadomości. — Natomiast tomograf wyszedł w normie. Na chwilę obecną nie widać żadnych oznak, by działo się coś niepokojącego. Całkiem możliwe, że znowu zdążyliśmy na czas i trzeba liczyć na to, że nie będzie dalszych przerzutów.

— Więc… teraz immunoterapia? — zgadł chłopak, pamiętając, jaką prognozę leczenia przedstawił mu profesor na jednej z poprzednich wizyt.

— Zgadza się. Masz szczęście, bo raptem od paru miesięcy mamy w Polsce zarejestrowany najlepszy istniejący program lekowy, czyli terapię skojarzoną cząsteczkami niwolumabu w połączeniu z  ipilimumabem[1]. Zaraz ci wydrukuję listę źródeł, w której będziesz mógł sobie więcej o tym poczytać. Planowo wlewy zacząłbyś w sierpniu w cyklach comiesięcznych przez rok. Przed terapią musisz jeszcze raz przejść szereg badań, byśmy znali stan faktyczny twojego zdrowia i upewnili się, że nie dzieje się nic niepokojącego — wyjaśnił plan, jaki przygotował dla chłopaka.

Denis siedział naprzeciwko niego, jedynie posłusznie kiwając głową, a jednocześnie czuł, jak zaczyna ogarniać go dziwnie przejmujący niepokój. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że to nie koniec. Nawet jeśli jakoś się z tego wygrzebie — na co miał oczywiście ogromną nadzieję — to będzie to proces trwający może nawet całe lata. I to przy założeniu, że nic się po drodze nie wydarzy. Nie będzie mógł o tym zapomnieć. Będzie musiał przez co najmniej rok dostosowywać całe swoje życie pod chorobę — pod wszelkie wizyty w szpitalu, badania czy ogólnego samopoczucia każdego dnia. Zero spontaniczności, zero imprez, alkoholu, wylegiwania się na słońcu czy choćby regularnego uprawiania sportu, bo na dobrą sprawę nie miał pojęcia, czy będzie mu wolno, a jeśli już — to ile będzie mu wolno. 

I niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki czerniak zresetował mu życie…

Był świadomy, że zawsze mogło być gorzej, bo od kiedy dwa lata wcześniej zaczął się ten cały koszmar Denis — choć szczęśliwie wtedy bywał tylko na rutynowych wizytach kontrolnych — to zdążył poznać ludzi, którzy startowali z tego samego pułapu co on, a obecnie… już ich nie było. Albo ich sytuacja w chwili obecnej była znacznie gorsza niż jego. Wiedział, że pod tym względem był szczęściarzem, bo minęło dwa lata i wszystko zdawało się zmierzać w dobrym kierunku — popatrywał na tych ludzi z korytarza w przychodni i słuchał ich z myślą, że dobrze, że go to nie dotyczy i on jest po tej lepszej stronie barykady. On tylko odhaczał rutynowe badania i poza tym był zdrowy. Z każdą czystą kontrolą jego nadzieje i szanse na pełen powrót do normalności rosły.

Nie miał zamiaru użalać się nad sobą! W ogóle nawet przez myśl mu nie chciało przejść, że może umrzeć. Wierzył, że mimo tych komplikacji i tak wszystko zakończy się dla niego dobrze, ale niepokoiło go i wkurwiało, że jego przyszłość stała obecnie pod znakiem zapytania. Czy dało się w ogóle w tym przypadku normalnie żyć? 

— Czy mogę latać? — wpadł nagle lekarzowi w słowo, ocknąwszy się w pewnej chwili.

— Samolotem? — upewnił się mężczyzna, nieco zbity z tropu tym nagłym pytaniem.

— Tak, mam na myśli Amerykę Południową. Za jakieś trzy tygodnie — sprecyzował zaraz.

— Nie mogę powiedzieć z czystym sercem, że nie widzę przeciwwskazań, bo raczej nie będzie to najprzyjemniejsza podróż twojego życia. Ze względu na ciśnienie noga będzie pewnie puchła i dokuczała… ale generalnie jeśli nic się nie zmieni i dalej będzie tak świetnie się goić, to w zasadzie możesz. Po prostu musisz się liczyć, że noga będzie dawać o sobie znać. 

Denis nie potrzebował słyszeć więcej. Istniał co prawda cały szereg różnych “ale”, jednak najważniejsze było, że lekarz dał mu zielone światło. 

Gdy po jakimś kwadransie wpadł do samochodu Oliwiera, który jak za każdym razem na niego czekał pod szpitalem, policjant aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia i serce zabiło mu szybciej, bo Denis był tak uradowany, że to wyglądało, jakby usłyszał co najmniej że jest kompletnie zdrowy, a ta cała farsa to było tylko nieporozumienie i nigdy nie było żadnego czerniaka.

— Wszystko w po… — zaczął, jednak chłopak od razu wpadł mu w słowo.

— Musisz załatwić sobie miesiąc wolnego — zażądał. — Wiem, że jesteś teraz naczelnikiem i masz mnóstwo obowiązków, ale po prostu musisz. Lecimy do Peru — obwieścił swój plan, na który wpadł raptem kilkanaście minut wcześniej.

— Co? — wyrzucił z siebie tylko skonsternowany Francuz.

— Mieliśmy lecieć dwa lata temu, pamiętasz?

— No pamięta, ale… — chciał odpowiedzieć Oli, ale Denis nie pozwalał mu sklecić nawet jednego zdania.

— Lecimy w te wakacje. Teraz albo być może już nigdy — wyjawił mu z determinacją chłopak, nadal niezdrowo podekscytowany.

— Okej, okej. Powoli. — Oliwier wystawił przed siebie obronnie dłonie, chcąc trochę ostudzić zapał chłopaka. — Od początku. Co powiedział lekarz? — zapytał niepewnie, bo jak początkowo reakcja Denisa napełniła go entuzjazmem… tak ten trwał tylko kilka sekund, bo po tym słowotoku Armińskiego Oli zrozumiał, że jego reakcja mogła wynikać zarówno z otrzymania pozytywnych wieści… jak i usłyszenia wyroku śmierci.

— Że mogę lecieć — odpowiedział zaaferowany Denis, nawet nie biorąc pod uwagę, że policjant pytał o coś zupełnie innego.

— O twoich wynikach, Denis — zaznaczył zatem dosadnie, starając się brzmieć spokojnie i nie pozwolić, by ta niezdrowa wręcz euforia przeniosła się z chłopaka na niego, bo mogło się to źle skończyć.

— Aaa… — wydusił z siebie zbity z pantałyku Armiński. — W wielkim skrócie można to chyba podsumować frazą, że chujowo, ale stabilnie — rzucił po chwili namysłu. — Na razie. Ale to się może wkrótce zmienić, dlatego nie mam zamiaru marnować czasu. Lecimy do Peru — wrócił zaraz zafiksowany do tematu, który go w tej chwili najbardziej interesował. W zasadzie to nie obchodziło go nic innego.

— Denis. — Oliwier złapał chłopaka za ręce i ścisnął je mocniej, chcąc skupić na sobie jego uwagę. Teraz dla odmiany zaczął się już poważnie niepokoić, ale nadal starał się tego po sobie nie pokazać. — Zabiorę cię nawet na księżyc, jeśli tylko sobie zażyczysz, ale musisz mi wpierw dokładnie powiedzieć, co się dzieje, dobrze? — poprosił, mówiąc wolno i wyraźnie. 

dziwo chyba podziałało, bo Denis w końcu widocznie się zawiesił, jakby analizując słowa policjanta i po kilku chwilach westchnął głębiej, wyraźnie się uspokajając. 

— W większości węzłów były przerzuty — zaczął w końcu od konkretów. — Ale póki co nie ma przerzutów w innych narządach i generalnie w tym momencie jestem czysty — podsumował. — Jednak ilość i jakość przerzutów jest trochę niepokojąca, więc w sierpniu zacznę immunoterapię, czyli cykl wlewów z magiczną mieszanką leków, które mają wspomóc leczenie i w optymistycznym scenariuszu powstrzymać czerniaka przed dalszymi przerzutami. Nie wiadomo, jak na to zareaguję. Może będę miał farta i nie będę miał żadnych skutków ubocznych, a może nie będę w stanie podnieść się z łóżka. To może być moja ostatnia szansa, Oli — dodał nieco dramatycznie na koniec, jednak w jego głosie było słychać nadzieję, że uda mu się zrealizować swoje marzenie.

Oliwier aż początkowo nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć, więc zaczął od czegoś najbardziej dla niego oczywistego.

— Będziesz miał jeszcze setki okazji — zapewnił. — Potraktujemy to tylko jako małą przerwę przed powrotem do normalności — dodał pewnie. — Ale okej. Zróbmy to. Jeśli właśnie na to masz ochotę, to nie będziemy czekać — zgodził się zaraz, nie widząc innego wyjścia. Odmówienie w takiej sytuacji Denisowi byłoby czystym skurwysyństwem. Nawet nie dopuszczał do świadomości, że coś pójdzie nie tak, ale jeśli istniał choć promil niebezpieczeństwa, że to faktycznie ostatnia szansa… to należało ją wykorzystać. Teraz.

Armiński uśmiechnął się promiennie i nie potrafił zareagować inaczej niż czułym pocałunkiem, który skradł policjantowi.

— Zatem kierunek Peru — podsumował z zadowoleniem, gdy tylko się oderwał od ust Oliwiera i pogłaskał go czule po policzku.

 ___________________

[1]. https://immuno-onkologia.pl/dostepnosc-immunoterapii-dla-polskich-pacjentow-informacje/ 



Hej!

 Zastanawiałam się, czy w ogóle wstawiać dzisiaj rozdział, bo sytuacja w Ukrainie jest... no, jeśli nie żyjecie pod kamieniem, to wiecie. Mi brakuje słów i sił, żeby to skomentować. Jestem przerażona.

Ale potem pomyślałam sobie - ten rozdział powstał w główniej mierze dlatego, że kiedy mocno się stresuję, to piszę, a skoro to dla mnie jakaś ucieczka od tej pojebanej rzeczywistości, w jakiej przyszło nam żyć, to może komuś z Was czytanie pomoże przetrwać wieczór? Jeśli tak, to oddaję Wam kolejny skrawek przygód chłopaków.

Żałuję, że nie mam dla Was bardziej optymistycznego rozdziału - w sensie wiecie, mogłam cudownie ozdrowić Denisa, żeby nam wszystkim było lżej, no ale chyba zdążyliście zauważyć, że  bardzo przykładam uwagę do oddawania rzeczywistości, zatem jeśli z Denisem wszystko będzie dobrze, to musi się to stać na moich warunkach. :)

Z dobrych wieści - wróciła Szyszka! I niezdrowo podniecała się na spotkanie z Marcelem. :D

Cała reszta chyba też trzyma fason, a chłopaki najprawdopodobniej za moment wyruszą w upragnioną podróż Denisa - niech odpoczną i odetchną! 

Tyle dziś ode mnie, bo nie mam weny na takie plecenie trzy po trzy. Trzymajcie się, do następnego. :)

5 komentarzy:

  1. Hej.czytajac to popłakałam się :(. To co przekazujesz w tym rozdziale jest tak bardzo realne. Denis trzyma się dzielnie ,podziwiam go za to. Dobrze ,że Oli za nim nadąża i daje mu ten komfortu ,którego on potrzebuje. Trzymam kciuki ,żeby to jednak wszystko dobrze się skończyło nawet na Twoich warunkach ,ale żeby było szczęśliwe zakończenie. Pozdrawiam W.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podkarpacie, huk F-ileś tam od kilku dni nad głową. Strach, wściekłość i współczucie. Twój tekst, choć smutny, był odskocznią od tych wydarzeń, które dzieją się pół godziny jazdy samochodem ode mnie. Kocham Francuzów, Oliwiera chyba nawet bardziej i życzę im aby wyszli z tego. Współczuję Oliemu, bo jemu jest ciężej. W taki okrutny sposób przekonał się, że wiek w miłości nie gra roli. Znam osobę, która kilka lat temu pokonała czerniaka. Życzę tego samego Denisowi. Przecież Oli kiedyś musi być tak naprawdę szczęśliwy. Pozdrawiam i czekam na szczęśliwy koniec, Beata

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczn rozdzial, .mam nadzieję że razem z chłopakami przeżyjemy najlepsze wakacje Denisa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Może coś na dzień wiosny ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, a u chlopakow nic nowego ?

    OdpowiedzUsuń