Kiedy Słońce zgaśnie: Denis (cz. 1)
22 stycznia 2020
Gdy poczuł delikatnie
łaskotanie gdzieś między łopatkami, poruszył się niespokojnie i zamruczał coś
niezrozumiałego z niezadowoleniem, po czym przekręcił głowę na drugi bok.
Łaskotanie się ponowiło, więc jęknął jeszcze głośniej i w ramach protestu
wcisnął twarz w poduszkę.
— Spać… — mruknął ledwo
zrozumiale.
— Bo wpuszczę Tonto — zagroził Oliwier, wiedząc, że w rankingu budzików Armińskiego pies plasował się jako ten najbardziej znienawidzony. Bzyczący alarm w telefonie był wkurzający, ale przynajmniej nie skakał po człowieku i nie próbował wybić zębów nosem.
Denis podniósł
niechętnie głowę jeszcze kompletnie zaspany, a jego mina była tak zbolała, że
Francuzowi autentycznie zrobiło się go żal. Aż miał ochotę powiedzieć mu, żeby
wracał do spania. Tym bardziej, że po chwili chłopak jeszcze zasymulował płacz,
kiedy tylko dojrzał się, że policjant był już po prysznicu i był gotowy odespać
nocną służbę.
— To niesprawiedliwe —
jęczał dalej. Mógłby przysiąc, że nie doświadczył niczego bardziej
traumatycznego niż ta pobudka! Co za kretyn wymyślił kolokwium na ósmą?!
— Idź, zalicz to gówno
i będziesz mógł wrócić. Nawet zdążyłem zabrać Tonto na poranne siku, żebyś miał
piętnaście minut więcej — spróbował pocieszyć go Oli, kojarząc, że Armiński akurat
w środy miał jedynie z rana jakieś ćwiczenia, a potem wykład, na który i tak
nie chodził.
— Dlaczego świat jest
taki okrutny? — zapytał z autentyczną udręką wypisaną na twarzy, a Oli po
prostu nie potrafił się powstrzymać od zaśmiania. Wczesne pobudki Denisa to
była zawsze rozrywka na najwyższym poziomie. — Czym ja sobie na to zasłużyłem? —
dodał ze smutkiem chłopak.
— Jeżeli nie będziesz
się uczył, to zostanie ci zajęcie pokroju kopania rowów — rzucił lekceważąco
Oli, co nawet nie było w jego stylu, więc Denis poczuł się zaalarmowany.
— Hej, w kopaniu rowów
nie ma nic złego — zaznaczył szybko, nagle bardziej pobudzony, a Oliwier tylko
uśmiechnął się zawadiacko.
— Och, wiem — zapewnił.
— Chodziło mi to, że te rowy trzeba kopać bardzo, baaardzo wcześnie —
podkreślił, zdradzając puentę, która miała skutecznie zmotywować Denisa. Co jak
co, ale groźba, że miałby w przyszłości mieć pracę, do której musiałby się
codziennie zrywać o szóstej, przerażała go jak nic innego.
Armiński podniósł się
wpierw do klęku, rysując w wyobraźni wykres stosunku porannego stawania do
wykonywanego zawodu. Czy weterynarze wstawali późno? Jakby otworzył własną
praktykę, to mógłby ustalić bardziej elastyczne godziny albo zatrudnić jeszcze
innych weterynarzy, którzy pracowaliby rano. Sam mógłby przychodzić na
dziewiątą. To co prawda nadal oznaczało wstawanie najpóźniej o ósmej, ale mimo
wszystko było to lepsze niż zwlekanie się tuż po szóstej. A może powinien
zostać barmanem? To brzmiało jak praca wieczorowa, a choć własna klinika
weterynaryjna brzmiała na bardziej dochodowe zajęcia, to jednak miał jakieś tam
powodzenie, więc może dałby radę wyciągnąć sporo napiwków? Z drugiej strony
teraz był młody, ale za kilka lat jego potencjał zacznie maleć, więc własny
biznes był bardziej stabilny. Chociaż Marcel trzymał się znakomicie, więc
istniała duża szansa, że Denis odziedziczył po nim te geny, więc może jednak postawi
na barmana? Choć w barach czy klubach bywało głośno… ale jako weterynarz będzie
musiał patrzeć na umierające kotki i szczeniaczki…
— Uwielbiam, kiedy
debatujesz nad czym, czy opłaca ci się wstać i wyglądasz przy tym, jakbyś
opracowywał co najmniej ściśle tajny plan obrony państwa — rzucił rozbawiony
Oliwier, wyrywając tym samym Denisa z zamyślenia. Ten aż się wzdrygnął. Nim jednak
odpowiedział, westchnął ciężko.
— Robiłem kalkulacje.
Niestety wyszło mi, że muszę być grzecznym chłopcem i iść na to zasrane
kolokwium — wymruczał i ze zbolałą miną wstał. Już nawet nie obejrzał się na
Oliwiera, bo za bardzo bolał go widok mężczyzny rozwalonego w łóżku i gotowego
do spania, tylko poszedł do łazienki, nieco powłócząc nogami i ze spuszczonymi
ramionami.
Choć powinien już
złapać rytm przed nadchodzącą sesją, to miał wrażenie, że jego szczyt formy
nastąpił tuż przed świętami, a teraz jechał jedynie na oparach. Dziękował sobie
w duchu, że był w miarę regularny przez cały semestr, bo gdyby jednak sobie
bardziej odpuszczał, nadchodzącą sesję zawaliłby aż miło. A tak istniała
szansa, że uda mu się prześlizgnąć bez poprawek.
Przed wyjściem na
uczelnię musiał jeszcze zgarnąć notatki z sypialni, bo przed zaśnięciem robił
ostatnią powtórkę. Wszedł do pokoju cicho, patrząc nieco zawistnie na Oliwiera,
bo ten oczywiście już zdążył zasnąć. Było kilka minut po siódmej a on spał, bo
właśnie to się powinno robić o tej godzinie — spać!
Fuknął cicho pod nosem
i targany w połowie złością, a w połowie rozgoryczeniem opuścił mieszkanie,
grożąc — w sumie nawet nie wiadomo komu — że jak tylko wróci z zajęć, to tak
pójdzie w spanko, że prześpi chyba z rok!
***
22
kwietnia 2021
W ciągu ostatniej
godziny zmienił pozycję już z dwudziesty raz. Ciągle było mu niewygodnie albo
coś zaczynało go boleć. Pieprzone, zdalne wykłady.
— Muszę jechać dziś po
zakupy, pojedziesz ze mną, jak skończysz? — Do jego pokoju niespodziewanie
zajrzała Alicja, a Denis z chęcią pokiwał głową na tę propozycję. Kto by
pomyślał, że zakupy spożywcze staną się wziętą rozrywką? Aż ciężko było w to
uwierzyć, ale gdyby ktoś Denisowi rok temu powiedział, że przyjdzie mu żyć w
czasach pandemii, gdzie wszystko będzie pozamykane, zapanuje chaos i nawet
widywanie znajomych będzie utrudnione, to by się chyba zaśmiał. Zresztą kiedy rok
temu wybuchła panika, chyba nikt nie spodziewał się, że ten stan będzie ciągnąć
się tak długo. Choć latem faktycznie dało się odczuć, że sytuacja powoli
łagodnieje, to wraz z powrotem jesieni zaczęło się istne piekło. I tym razem
nie chodziło już wyłącznie o panikę, bo ludzie umierali codziennie setkami, a
chorowali tysiącami. Nie ominęło to też samych Armińskich pod koniec zeszłego
roku, ale mieli to szczęście, że w większości przeszli chorobę bezobjawowo lub
umiarkowanie. Najgorzej rozłożyło Alicję, która gorączkowała cały tydzień i
miała napady duszności, ale i w jej przypadku na szczęście obeszło się bez
hospitalizacji.
Denis wysłuchał wykładu
do końca już tylko jednym uchem, w międzyczasie przeglądając po kilkanaście
razy wszystkie konta w social mediach i pisał ze znajomymi na wspólnej
konwersacji, gdzie w większości i tak wysyłali sobie memy. Na szczęście po weekendzie miał wrócić na
uczelnię, by odbębnić część praktyczną po wykładach. To było w zasadzie szczęście
w nieszczęściu, bo o trzecim roku weterynarii krążyło takie przekonanie, że jak
się go przetrwa, to przetrwa się wszystko. Szczęście Denisa polegało na tym, że
z racji na całą masę zajęć praktycznych nie było opcji, aby jego rok przeszedł
kompletnie na naukę zdalną – co przytrafiło się pierwszoroczniakom – zatem uczelnia
wprowadziła zajęcia hybrydowe. Przez tydzień lub dwa siedzieli na zdalnych, a
potem spotykali się na tydzień, by odhaczyć ćwiczenia i zaliczenia, których nie
dało przeprowadzić się online. Nieszczęście w tym było takie, że trzeci rok
faktycznie okazał się najcięższym do tej pory, zatem wszelkie komplikacje w
postaci pandemii czy lęku o przyszłość nie były pożądane. Poza tym takie
rzucanie studentów między zajęciami wirtualnymi i stacjonarnymi nie było zbyt
motywujące. Denis wiedział po sobie, że jak już wpadał w ciąg nauki, to nie
musiał każdego ranka walczyć o to, by zajrzeć do notatek, bo wychodziło mu to
naturalnie, to była część jego rutyny, coś co robił między poranną kawą a
prysznicem. Obecnie niestety jego koncentracja spadła i kiedy po prostu
siedział przed komputerem trzy czwarte dnia, ostatnie, na co miał potem ochotę,
to siedzieć jeszcze kilka godzin przed tym samym kompem i w tej samej pozycji,
żeby doczytać literaturę i zrobić powtórkę.
Takim właśnie oto
sposobem Armiński wrócił do Grabówki, robiąc sobie dwutygodniowe ferie. Nie
mógł już wysiedzieć w Warszawie, dni strasznie mu się dłużyły i wszystko
zaczynało go irytować. Musiał się jakoś oderwać, a powrót do domu rodzinnego
brzmiał jak cudowne lekarstwo. I choć udało mu się złapać oddech, to niestety
czuł, że i tu już kończy mu się paliwo. Desperacko potrzebował się wyrwać na
jakieś wakacje. Niestety był środek semestru, pandemia nadal miała się
fantastycznie i wszystko wskazywało na to, że nie za wiele się zmieni przez
kolejne dwa miesiące. Nie miał wyjścia, musiał wytrzymać.
Kolejnym problemem,
oprócz popadnięcia w marazm i znużenie, było to, że Denis strasznie się
rozleniwił. Choć ciągle narzekał, że musi siedzieć w domu… to gdy już miał z
niego wyjść, aż coś go skręcało, że musi się ubrać czy ogolić. Dlatego po
skończonych zajęciach zaczął się nawet zastanawiać nad wymówką dla mamy, żeby
jednak się z tych zakupów wymigać, ale wiedział, że nie może tego zrobić.
Marcela nie było, bo był od tygodnia za granicą, jego siostry nadal miały e-lekcje,
a Wiktor… Wiktor miał nowe zajęcie, które trzymało go w stolicy.
— Dawno w sumie nie
robiłam lasagne — poinformowała go mama, kiedy ruszali na podbój supermarketu. —
Widziałam świetny przepis w wersji roślinnej. Musimy kupić tofu i szpinak — wymieniała.
— Okej — odmruknął
tylko, posłusznie ciągnąc wózek.
— Może trochę więcej
entuzjazmu? — poprosiła, słysząc ton głosu syna.
— W związku z czym?
Tofu? — fuknął, ale widząc spojrzenie matki, westchnął i przeprosił. Naprawdę
zrobił się strasznie marudny. Nic dziwnego, że Oli miał go dosyć.
— Wracasz w niedzielę? —
zagadnęła zatem konwersacyjnie kobieta. Widziała na własne oczy, że izolacja i
zdalne lekcje wpływają fatalnie na samopoczucie jej dzieci, co wcale jej nie
dziwiło, bo ileż można było wytrzymać? Choć nigdy nie przyznałaby tego na głos,
to sama miała czasami dość swoich córek, które wspólnie się nakręcały i prawie
codziennie awanturowały o jakieś bzdury. Zwłaszcza źle się to odbijało na
Adzie, która w październiku rozpoczęła studia i nawet na dobrą sprawę nie mogła
się nimi cieszyć, bo nie miała ani jednego spotkania stacjonarnie. Nawet sesję
miała online. Ola o dziwo radziła sobie lepiej, choć miała nadzieję wrócić
niedługo do szkoły, bo o ile jeszcze radziła sobie na zdalnym nauczaniu, tak
bardzo nie chciała go mieć też w przyszłym roku szkolnym, bo wtedy zaczynała
klasę maturalną. Najlepiej wszystko znosił Wiktor… co w sumie nikogo nie
dziwiło.
— Aż nie wierzę, że to
powiem, ale cieszę się, że będę mógł iść na normalne zaliczenie — odparł, po
tym jak przytaknął twierdząco na pytanie matki.
— Wracasz do
mieszkania, czy do Oliwiera? — dopytała z umiarkowanym zaciekawieniem.
— Nie wiem, czy wróci.
Coś tam wspominał, że chyba mu się to szkolenie kilka dni przedłuży. Ale Wiktor
już chyba permanentnie mnie eksmitował z pokoju… — zaczął tłumaczyć, ale nawet
nie zdążył dokończyć, bo nagle zaczepiły go trzy dziewczynki, na oko
trzynastoletnie.
— Wiktor Armiński? —
zapytała z niezdrową ekscytacją jedna z nich.
— Mogę być… — mruknął
od niechcenia, a nastolatki zapiszczały.
— Możemy nagrać
tiktoka? — poprosiła zaraz następna… a za nimi znikąd pojawiła się kolejna
grupka dziewczynek. Cholera, one były wszędzie.
— Przepraszam, jestem
tu z mamą, innym razem — odmówił, przeczuwając, że jak się zgodzi, to będzie tu
stał z godzinę.
— O matko, ale on jest
super, pomaga mamie! — śmignęło mu koło ucha, jak jedna z nich z
podekscytowaniem szeptała do
koleżanki. Ech, Wiktor powinien mu odpalać działkę za to, że budował mu dobry
wizerunek.
Choć dziewczynki nie
naciskały, to Denis nie mógł się od nich już opędzić do końca zakupów. Te nie
podchodziły blisko i nie zawracały mu bezpośrednio głowy… ale chodziły za nim
po całym sklepie, czając w bezpiecznej odległości za regałami i obserwowały
uważnie każdy jego ruch.
Kiedy zaczęła się
pandemia i wszystko zostało pozamykane, Wiktor nagle miał więcej czasu, a jako
że nadmiar czasu nigdy mu nie służył, wymyślił, że założy kanał na YouTube. Początkowo
nikogo to ani za bardzo nie jarało, ani też nikt nie podcinał mu skrzydeł, ale
już po paru miesiącach okazało się, że młody, przystojny chłopak, opowiadający
w humorystyczny sposób o fizyce i kosmosie, to przepis na sukces. Wydawało się,
że idealnie udało mu się wstrzelić w niszę, bo wraz z pandemią całe rzesze osób
zaczęły odkrywać w sobie uwielbienie dla spiskowych teorii, a cięty
dwudziestodwulatek spełniał się świetnie w roli prostowania pseudonaukowych
bzdur o płaskiej ziemi czy kosmitach.
W ciągu zaledwie roku
Armiński dorobił się kilkuset tysięcy subskrypcji, a w innych social mediach
obserwowało go ponad milion osób. Z nowo zdobytą sławą czuł się jak ryba w
wodzie, bo to zajęcie idealnie oderwało go od szarej rzeczywistości.
Chcąc czy nie, Denis
też stał się trochę przez to sławny. Choć sam nie miał aspiracji na bycie
youtuberem czy tak zwany fame w
ogólnopojętym świecie internetu, to sam już zdążył się przyzwyczaić, że czasami
był mylony z bratem i atakowały go jego fanki. Czasami go to bawiło, czasami
denerwowało, a czasami — jak dziś — nie zaprzeczał i brnął w tę historię.
Czasami też przychodził mu do głowy szatański plan.
Kiedy przechodzili
przez dział z kosmetykami i innymi artykułami higienicznymi, gdzie znajdowały
się również prezerwatywy, niewiele myśląc, wrzucił kilka opakowań do koszyka,
oczywiście wcześniej upewniając się, że zostanie to zauważone. Czy był to humor
na poziomie? Niekoniecznie, ale miał do czynienia z nastolatkami, a nie z
członkami Polskiej Akademii Nauk czy Mensy.
Alicja nie odezwała
się, a posłała mu tylko pytające spojrzenie.
— Czy wspominałem już,
że przerobił mój pokój na swoje studio nagrań? — odparł usprawiedliwiająco, od
razu dając do zrozumienia matce, że to była zemsta.
Po zrobieniu stosownych
zapasów wstąpili jeszcze do cukierni po coś słodkiego na deser i po trzech
godzinach wrócili do domu, gdzie Denis postanowił pomóc mamie w kuchni, bo nie
miał aktualnie nic lepszego do roboty. W trakcie dołączyła do nich nawet Ola.
— Oho, Wiktor będzie
miał dramę. — Wbiegła z podekscytowaniem do kuchni z telefonem w ręku. — Jakiś
typek z kanału Czakra Korony wyzwał go na walkę MMA, twierdząc, że Wiktor gada
głupoty i jak w ogóle śmie wyśmiewać się z astrologii — zdała szybką relację.
— To dobrze czy źle? —
zapytała niepewnie Alicja. — Przysięgam, że nie zrozumiałam praktycznie ani
słowa — dodała ze zrezygnowaniem.
— Oj mamo, no pewnie,
że dobrze — odparła zaraz dziewczyna, jakby to było coś najbardziej oczywistego.
— To kretyn, ale pożyteczny i tylko podbije zasięgi Wikiemu — wyjaśniła wręcz
naukowym tonem. — Teraz nasza gwiazda powinna mu odpowiedzieć i jeszcze raz
zjechać jego gówniany kanał i do końca roku pyknie mu milion subów —
wykalkulowała szybko.
— To dobrze czy źle? —
wyszeptała nieśmiało Alicja, tym razem zwracając się wyłącznie do Denisa, który
zachichotał.
— Dobrze mamo —
odpowiedział jej, a Ala tylko wzruszyła ramionami. Sama oglądała kanał syna i
była z niego bardzo dumna, bo było widać, że Wiktor czuje się świetnie przed
kamerą, potrafił się zaprezentować i mówił tyle mądrych rzeczy, że sama czekała
ze zniecierpliwieniem na kolejne filmiki. To nie zmieniło faktu, że kiedy jej
dzieci zaczynały mówić coś o subach, dramach, wyzwaniach i algorytmach to
traciła wątek. Dla niej liczyło się tylko tyle, żeby Wiktor był zadowolony i
żeby nie zrobił niczego głupiego. A to czy oglądało go tysiąc, sto tysięcy czy
milion osób już nie miało znaczenia. Dla niej i tak był najlepszy.
— Ha, mam więcej
followersów na insta od ciebie! — zauważyła po chwili Olka, zwracając się do
Denisa. Kilka dni wcześniej ubłagała Wiktora, żeby wrzucił z nią zdjęcie i ją
oznaczył, a dzięki temu błyskawicznie zaczęło przybywać jej obserwujących.
— Bo zmieniłem profil
na prywatny — odpowiedział, stopując jej euforię. On w przeciwieństwie do
siostry nie był tak wylewny w internecie, a momentami fakt, że budził
zainteresowanie obcych ludzi tylko dlatego, że był bratem Wiktora, przerażał
go. Nie kręciło go bycie na świeczniku.
— Po co? Jesteś jakiś
głupi? — zapytała zaskoczona, na co Denis tylko westchnął, nie mając siły
tłumaczyć siostrze, dlaczego rezygnuje z tego przywileju bycia sławnym. Miał tylko nadzieję, że i jego siostra
podejdzie rozsądnie do tematu i nie narobi jakichś głupot, za które będzie się
wstydziła. Będzie musiał chyba pogadać z Wiktorem, by bardziej ją miał na oku,
żeby jej przypadkiem nie zaszkodzić.
***
25
kwietnia 2021
Denis nie pamiętał,
kiedy ostatni raz jechał pociągiem, zwłaszcza w czasach pandemicznych, niestety
tym razem nie miał wyjścia, bo nie mógł zabrać bratu samochodu na dwa tygodnie,
tylko po to, żeby ten stał na podjeździe, a Marcel nadal nie wrócił z wyjazdu,
zatem chłopakowi została jedna opcja. W drodze do Białegostoku miał więcej
szczęścia, bo podrzuciła go Wera.
Kiedy jechał już
tramwajem z dworca i praktycznie dojeżdżał na przystanek, odkrył, że Wiktor
akurat robił live’a, oczywiście w jego pokoju, zatem westchnął tylko ciężko,
wiedząc, że musiał być cicho. Zastanowił się chwilę, czy może nie zrobić mu
jakiegoś przypału i nie wpaść na transmisję z czymś kompromitującym, ale po
krótkim namyśle porzucił ten pomysł. Nie był w nastroju.
Wślizgnął się
niepostrzeżenie do mieszkania i z ulgą odkrył buty Tosi, więc zostawił walizkę
w przedpokoju, zrzucił swoje buty i kurtkę, a potem udał się po cichu do pokoju
Wiktora, gdzie wszedł bez pytania.
Tosia oderwała się od
notatek na chwilę zdezorientowana, po czym obdarowała Armińskiego uśmiechem, a
potem opadła teatralnie na łóżko, wzdychając ciężko.
— Jak tam? — rzucił
przyjaźnie.
— Insufficientia acuta
ventriculi sinistri cordis[1]… — zacytowała mu wypranym z uczuć tonem, niczym
jakiś syntezator mowy. — A u ciebie? — dodała już bardziej z życiem.
— Pericarditis[2]! —
odparł jej kolejnym cytatem z tego samego źródła, jednak rzucił to takim tonem,
jakby to było jakieś zaklęcie z Harrego Pottera.
Oboje parsknęli
śmiechem, ale zaraz się też nawzajem pohamowali, przypominając sobie, że Wiktor
obok prowadził relację na żywo.
— Co on właściwie robi
na tym livie? — podpytał przyjaciółkę.
— Współpraca. Jakieś
wydawnictwo naukowe dało mu kilka książek do rozdania, więc uznał, że zrobi to
w ten sposób — wyjaśniła mu. — Czy tobie też już się gotuje mózg? Ja im więcej
czytam, tym mniej pamiętam — uznała ze zrezygnowaniem.
— Nic mi nawet nie mów.
A pomyśleć, że wczoraj nawet cieszyłem się z tego zaliczenia, bo to oznacza w
końcu zajęcia na uczelni — zaczął wyjaśniać, a potem zmarszczył brwi, jakby coś
sobie przypomniał. — Szyszka w ogóle wraca do Warszawy?
— Napisała mi, że przyjedzie
rano dopiero — poinformowała go Tosia.
— Prawie w ogóle z nią
ostatnio nie gadam — wyznał ze skrzywieniem. —
To ja jestem taki wstrętny, że się nie interesuję czy moje wrażenie nie
jest mylne i ona się trochę odizolowała? — dopytał po chwili namysłu.
— Obawiam się, że się
odizolowała — potwierdziła jego przypuszczenia Tosia.
— W sumie czaję, że nie
bardzo opłacało jej się zostawać w Warszawie, skoro tylko raz na jakiś czas
mamy zajęcia stacjonarne, ale kurde… przykro mi — mruknął, czując, że to cały
czas go głęboko gryzło.
— Mi też jest przykro,
ale przecież nic nie zrobiliśmy. To ona wyjechała, a potem zaczęła nam
odpisywać jednym słowem albo udawała, że nie odczytuje wiadomości — zauważyła
przytomnie Tosia. — Pytałam, czy chce wpaść jutro po zaliczeniu na jakiś obiad
i na ploteczki, ale odpisała, że zaraz po ma pociąg powrotny i nie może —
dodała, wzruszając ramionami, na co Denis westchnął jeszcze ciężej. — Poza tym
coś mi mówi, że ona chyba chce rzucić studia. W końcu i tak ma dwa warunki, do
których ogarnięcia jakoś się nie rwie, a i teraz przyjeżdża w kratkę i uwala
kolejne wejściówki — podzieliła się swoją obserwacją.
Denis tylko przytaknął,
spuszczając głowę. Nie mówił tego na głos, ale doszedł do podobnych wniosków co
Tosia.
Nie lubił takich
sytuacji. Od pierwszego dnia studiów tworzyli praktycznie nierozerwalne trio,
gdzie w międzyczasie dołączały do nich inne osoby, ale oni tworzyli swoiste
serce tej paczki. Nawet kiedy wybuchła pandemia i wszyscy porozjeżdżali się do
domów, gadali ze sobą codziennie, pocieszając się i marudząc na otaczającą ich
rzeczywistość. Na trzecim roku jednak
coś się zmieniło. Marcelina postanowiła, że nie wraca na razie do
Warszawy, bo wynajem pokoju wydawał jej się stratą pieniędzy, skoro zajęcia
mieli sporadycznie, a z Łowicza do stolicy było w zasadzie blisko. To było
całkiem zrozumiałe, bo nawet Tosia rozważała taki scenariusz… ale w Warszawie
skutecznie trzymał ją Wiktor. Jako że straciła współlokatorkę, to wprowadziła
się do Armińskich i tylko czasami wracała do matki. Denis nie miał nic
przeciwko, bo wówczas i tak spędzał trzy czwarte czasu u Oliwiera albo wracał
do Grabówki, by pobyć trochę z rodziną. Ta rozłąka jednak nie wpłynęła w żadnym
stopniu na jego relację czy to z Tosią, czy to Kamilem, Dominiką, a nawet
Łukaszem — a może zwłaszcza z nim, bo życie towarzyskie przeniosło się na dobre
do internetu, a po redukcji grup na roku Łukasz trafił do tej samej grupy co
Denis i dziewczyny. Wyjątkiem była właśnie Marcelina, która zaczęła odpisywać
coś od niechcenia, czasami wrzucając jakiś mem, a w ostateczności zaczęła
udzielać się tylko w przypadku tematów ściśle związanych z uczelnią.
— A jak tam z Olim? —
Tosia wybiła skutecznie chłopaka z zamyślenia.
— Chyba wraca we wtorek
— odpowiedział już nieco żywiej. — Cholera, tęsknię za nim — dodał zaraz pod
wpływem emocji. — Muszę go przeprosić, zrobić jakąś kolację czy coś… —
westchnął, zastanawiając się.
— Chytrze, chytrze —
podsumowała z rozbawieniem Tosia.
Denis uśmiechnął się do
niej w odpowiedzi, nie zaprzeczając niecnym zamiarom, choć w rzeczywistości
nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby jakoś udobruchać policjanta i mu się podlizać. Wręcz przeciwnie, on
naprawdę uważał, że jest winny kochankowi przeprosiny, a okraszenie tego jakimś
miłym gestem, na przykład pod postacią kolacji, było tylko dodatkowym akcentem.
Tak chyba robili
dorośli, racjonalni ludzie. Oli nawet się nie gniewał — a nawet lepiej, on się
słowem nie zająknął, że coś mu przeszkadza — choć Denis uważał, że zdecydowanie
dał mu popalić w ostatnim czasie. Przez natłok nauki połączony z długotrwałą
izolacją od świata Denis dostawał powoli szału. Stał się kapryśny,
niezadowolony i cały czas na coś narzekał. Oliwier musiał mieć go dość. Nic nie
powiedział i być może miał już tak zbudowaną tolerancję na różne dziwne ludzkie
reakcje, że zachowania Armińskiego faktycznie nie robiły na nim zbytniego
wrażenia, to jednak chodziło też o fakt, że to Denis czuł się źle ze swoim
zachowaniem i rozsądek kazał mu się jakoś zrehabilitować, co zamierzał uczynić.
***
27
kwietnia 2021
Oliwier był
zdecydowanie mięsożercą, ale od czasu do czasu doceniał jakieś dobre wege
jedzenie, a że wegańska wersja lasagne, którą Denis robił któregoś dnia na obiad
z mamą, tak bardzo mu smakowała, to postanowił ją odtworzyć. W pojedynkę już
nie szło mu tak sprawnie i prawie się nie wyrobił, przeklinając na czym świat
stoi, ale na całe szczęście gdy Francuz wreszcie wrócił, danie dopiekało się w
piekarniku.
— Jest pan naczelnik! —
zawołał szczęśliwy, wybiegając do korytarza i nawet nie pozwolił policjantowi
do końca zdjąć butów, tylko rzucił mu się szaleńczo w objęcia.
— Czy to przywitanie
specjalnie w odpowiedzi na mojego SMS-a? — zapytał z rozbawieniem Oli, przytulając
go automatycznie. Od razu sobie też przypomniał, jak bardzo mu tego brakowało.
Na szczęście Denis wreszcie znalazł się na swoim miejscu.
— Jak wypadłem? —
dopytał rozbawiony chłopak, jednocześnie potwierdzając. Kiedy Oli uprzedzał go,
że za niedługo będzie w domu, dodał coś, że dziwnie będzie wrócić i nie zostać
zaatakowanym w wejściu przez Tonto w szale radości.
— Całkiem na plus —
odpowiedział zupełnie poważnie Francuz, odrywając nieco od siebie chłopaka,
żeby móc mu spojrzeć w oczy. — Popracowałbym nad jeszcze większym entuzjazmem,
ale chociaż nie posikujesz i nie trzeba będzie po tobie sprzątać —
uargumentował, a Denis roześmiał się promiennie, tak jak miał w zwyczaju i po
chwili skradł mu całusa.
— Podskoczę po niego w
piątek — obiecał, ale zaraz szybko dodał ku przestrodze — choć Olka wysłała mi
dziś filmik, jak ten głupol hasa w towarzystwie reszty bandy i… jest spore
prawdopodobieństwo, że już o nas zapomniał — skrzywił się komicznie.
— Rozpuszczony pchlarz. Wyciągasz go ze
śmietnika, nie mija chwila, a on już gardzi spacerami wokół bloku i tylko
hasałby po leśnych polanach.
— Ciekawe, kto go tak
rozpuścił? — zastanowił się na głos Denis.
— Ciekawe. — Oli też
udał, że się zastanawia. — Nikt mi nie przychodzi do głowy — stwierdził za chwilę,
a Denis znowu uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.
— Jesteś znakomitym
specjalistą, masz pod sobą rzeszę innych, wykwalifikowanych specjalistów, zatem
myślę, że bez wątpienia rozwiążesz tę zagadkę. A teraz choć jeść — postanowił
Armiński, na co Oli nie mógł się nie zgodzić.
— Co szef kuchni
poleca? Pachnie obłędnie — skomplementował już na wstępie, posłusznie idąc za
chłopakiem w głąb mieszkania. Aż zagwizdał, gdy dotarli do salonu i jego oczom
ukazał się zastawiony stół, kwiaty, wino… — Zapomniałem o czymś? Jakieś
urodziny, rocznica? — zapytał zaraz, tracąc pewność. Raczej nie świętowali z
Denisem rocznic. O pierwszej zapomnieli, o drugiej prawie też, choć Denis
doznał olśnienia w ostatniej chwili, ale i tak niczego nie zorganizowali, a do
trzeciej jeszcze trochę brakowało.
— O niczym nie
zapomniałeś — uspokoił go zaraz Armiński.
— Coś świętujemy? —
drążył zatem policjant.
— Nie, ostatnio byłem
okropny i nie wiem w ogóle, jak mnie znosiłeś, dlatego… — zaczął tłumaczyć
Denis, choć Francuz szybko machnął ręką.
— Daj spokój, mi też by
odpierdalało od tego zamknięcia. Poza tym wcale nie byłeś okropny i już
zapomniałem, że coś się działo…
— Po prostu chciałem
zrobić coś miłego — tym razem Denis mu przerwał, patrząc uważnie w jego oczy.
Oli odpowiadał na to spojrzenie tak długo, jak tylko potrafił, ale w końcu
zagryzł wargę i pokręcił głową. Nie dał rady tego dłużej udźwignąć. Niby po
takim czasie powinien się uodpornić na urok młodszego chłopaka, ale działo się
coś zupełnie odwrotnego. Denis jakimś cudem opanował do perfekcji głębokie,
ciepłe spojrzenie i ten swój zniewalający, radosny uśmiech. Oli aż miał ochotę
powiedzieć, że teraz to zjadłby nawet wafle ryżowe z nutellą i bananem, ale
pomimo stażu, jaki udało im się wypracować, ckliwość i romantyzm nadal nie
przebiły się do jego rutyny, zatem oświadczył tylko niby łaskawie, że w sumie
to coś by zjadł.
Denis popędził zatem do
kuchni, w pełni świadomy, że kupił
Oliwiera, zanim zdążył cokolwiek zrobić. Tak po prostu. A co było najlepsze,
doskonale wiedział, że kupienie policjanta będzie banalne… a nawet nie było celem Armińskiego. On chciał
tylko pokazać, że jest świadomy, że w ostatnim czasie nie był najłatwiejszy w
obyciu, że bywa czasami nadąsanym dzieciakiem i mimo iż na co dzień starał się
jak tylko mógł, to czasami po prostu różnica wieku między nimi uwydatniała się
i nie dało jej się zignorować. Ale to wszystko było w porządku, bo Denis miał
przecież dwadzieścia dwa lata i nie musiał być odpowiedzialnym dorosłym w
absolutnie każdej sekundzie. Co prawda kiedyś myślał, że to jedyny sposób, aby
przekonać do siebie Oliwiera, ale na szczęście się z tego wyleczył — tak jak i
z całego mnóstwa założeń, o których kiedyś myślał jako o warunkach koniecznych, by jego związek z Francuzem miał rację bytu.
Ta faza kompletnego zauroczenia wreszcie minęła, a w raz z nią Denis zrozumiał,
że nie wszystko musi być idealne, bo nie na tym polegały związki. Choć
uwielbiał być z Oliwierem, to dopiero po jakimś półtora roku zauważył, że już
nie staje na baczności, nie kontroluje się i daje sobie przestrzeń, żeby czasem
być nudnym, zrzędliwym chłopakiem, który chodzi w tych samych dresach przez kilka
dni pod rząd. A zauważył to po tym, że… Oli nie zwracał uwagi. To było dla
niego coś oczywistego i naturalnego, więc dla Denisa tym bardziej powinno być.
Czasami zatrzymywał się
na moment i ogarniała go jakaś dziwna ekscytacja, kiedy przypominał sobie, że
to było już dwa i pół roku. No i kto by pomyślał, że im się uda? Czy istniała
realnie choć jedna osoba, która zupełnie szczerze pomyślała sobie, że dadzą
radę? Denis szczerze wątpił, bo te dwa lata temu sam nie do końca w to wierzył.
Pragnął tego całym sobą, ale tlił się w nim nieustanny lęk, że to tylko
tymczasowe i nie może się udać na dłuższą metę. Że w końcu coś stanie na ich drodze i to coś nie będzie dało się ani obejść, ani
przeskoczyć…
Jednak byli tu. I
sporadycznie pojawiało się też jakieś coś,
ale wtedy okazywało się, że jednak da się to przeskoczyć, tylko po prostu
potrzebowali czasu, bo dzięki niemu okazywało się, że nie ma takiej wysokości,
na którą się nie wespną. Pierwszy krok bywał czasem ciężki i jakiś taki
chybotliwy, ale każdy kolejny był już coraz lżejszy i pewniejszy.
— Zostaniesz na weekend
w Grabówce? — zapytał jakiś czas później Oli, kiedy odpoczywał na sofie
najedzony, napity i ogólnie w pełni zaopiekowany.
— Nie wiem jeszcze, a
co? — zaciekawił się Denis, przysiadając się obok, by po chwili wtulić w się w
bok policjanta.
— Chłopaki wybierają
się na drinka w sobotę, więc jak nic nie masz w planach, to bym z nimi skoczył —
wyjaśnił luźno.
— Halo, na jakiego
drinka? Wszystko jest pozamykane — przypomniał mu z rozbawieniem Denis.
— Będzie kameralnie i
kulturalnie. Żona Kuby jedzie odwiedzić rodziców, więc generalnie chata wolna i
smycz spuszczona — wytłumaczył w podobnym tonie, na co Denis tylko pokręcił
głową.
— No proszę. Policjant
mający w poważaniu zakaz zgromadzeń. Piękny przykład dajesz jako wysoko
postawiony funkcjonariusz — zaczął się z niego nabijać Armiński.
— Co poradzę na to, że
wolno mi więcej? — zapytał nieironicznie takim pewnym tonem, że Denis nie
potrafił się na to nie zaśmiać.
Zmiana barw na służbę
kontrterrorystyczną była najlepszą decyzją w życiu Oliwiera i tylko ślepy by
tego nie zauważył. Co prawda na początku Denis był bardzo rozdarty, bo choć
dzięki temu miał Oliwiera w Warszawie, przez co mógł w pierwszym rzędzie w
ogóle się do niego zbliżyć, tak już niekoniecznie był fanem, kiedy Oli znikał
na całą noc, a potem jeszcze na pół dnia i nie wiadomo było, co się z nim
dzieje. Potem wracał cały poobijany i… cóż, jak to sam twierdził, nie ma co dramatyzować, ale Denis
doskonale wiedział, że pod tym zbywającym frazesem nie raz kryło się w zasadzie
raczej coś w stylu istnieje możliwość,
że o mało dziś nie zginąłem. Ciężko było się nie przejmować i udawać, że
nie robi to na nim wrażenia, dlatego czasami wolał naiwnie wierzyć, że
rzeczywiście nie ma sensu dramatyzować — dla własnego zdrowia psychicznego.
Na szczęście rok
wcześniej Oliwier awansował na kierownika swojej komórki… a raptem po czterech
miesiącach awansował ponownie, tym razem na naczelnika całej sekcji, gdzie
grzał fotel do chwili obecnej. Denis nie wiedział, czy to przeznaczenie,
koniunkcja Wenus z Marsem czy po prostu cholerne szczęście, bo o ile Francuzowi
nie brakowało kompetencji — wręcz przeciwnie, trudno było sobie wyobrazić kogoś
lepszego na te stanowiska — to jednak oprócz tego trzeba było wstrzelić się
idealnie w swoiste okienko transferowe,
kiedy wymieniała się kadra kierownicza. Oliwier na początku podchodził do tych
awansów z rezerwą, ale kiedy zdecydował się zostać kierownikiem, to potem o
wiele łatwiej przyszła mu decyzja, by przyjąć posadę naczelnika.
Denis nie mógł wyzbyć
się wrażenia, że ostatnio wszystko układało im się jak z płatka, wbrew niezbyt
sprzyjającym warunkom pandemicznym. Oli radził sobie świetnie w kierowaniu
wydziałem, jeździł na jakieś szkolenia — choć tym razem to on był prowadzącym i
przekazywał swoją wiedzę — a na dodatek ściągnął do Warszawy swojego niegdyś
najlepszego kumpla, Kubę Zawadzkiego, z którym na nowo się zbliżyli i Denis nie
mógł być bardziej zadowolony, widząc, że Oliwier miał ponownie najlepszego
przyjaciela i zżył się mocniej z kilkoma innymi kumplami. Poza tym, co było już
najbardziej istotne chyba tylko dla Armińskiego — Oli w końcu pracował w
normalnych godzinach i przeważnie miał wolne weekendy. Tak po prostu się
ustatkował. Było mu dobrze w miejscu, w którym się znajdował i chyba chciał tu
zarzucić kotwicę. Nie chciał dalej dryfować i przeszukiwać nieznane, kiedy
okoliczności w tym miejscu sprzyjały.
— Stawiasz mnie w
okropnej sytuacji, nawet nie mam do kogo na ciebie donieść — uznał wreszcie
chłopak.
— Ja ci tylko
przypomnę, że to, co się tu wydarzyło — Oli skinął wymownie głową na stół,
gdzie jedli kolację — to było w ramach przeprosin dla mnie, a ja jeszcze nie
potwierdziłem, że wybaczam, tak że nie pogrywałbym sobie tak śmiało na twoim
miejscu — sprytnie odwrócił kota ogonem.
— A podobno się nie
gniewałeś — zauważył Denis, mrużąc zabawnie oczy.
— No nie, ale skoro i
tak przepraszasz, to ja mogę poudawać, że jednak się gniewam i pociągnijmy to
do końca — wydedukował przebiegle policjant, uśmiechając się zadziornie.
— To jest sugestia, że
do jedzenia powinienem dorzucić seks, prawda? — zgadł szybko chłopak.
— Ty to powiedziałeś. —
Oli tylko wzruszył niewinnie ramionami, na co Denis początkowo parsknął, ale
zaraz spojrzał przeciągle na kochanka. No dobra, skoro tak pogrywał…
— Wezmę prysznic, a
potem… — urwał zaczepnie, wstając.
Cóż, Denis chciał, żeby
to wyglądało podstępnie i by Oli teraz zastanawiał się, co chłopak może knuć,
ale Denis nic nie knuł. Po prostu zamierzał wziąć szybki prysznic i wrócić do
sypialni, by tam dokończyć przepraszanie.
Wiedział, że to się tak
skończy — że Oli machnie ręką, pożartują, poprzytulają się i wszystko będzie w
absolutnym porządku, choć satysfakcjonująca ulga oblała go dopiero w momencie,
kiedy faktycznie tak się stało. No i kiedy jego ciało zaczęła oblewać ciepła
woda. Tak, to też zdecydowanie miało wpływ na stopień zrelaksowania.
W pewnej chwili jednak
zastygł w bezruchu, czując, jak automatycznie się spina.
Czy… na pewno? Może
tylko mu się wydawało? Robił to już przecież tyle razy, co prawda w ostatnim
czasie już nie tak obsesyjnie, bo przecież od dwóch lat wszystko było dobrze,
ale jak ostatnio sprawdzał, to chyba też wszystko było w porządku. A może nie
było, tylko zrobił to zbyt pobieżnie i tego nie wychwycił?
Odetchnął głębiej,
zakręcił wodę i wyszedł z kabiny, po czym pospiesznie się wytarł i jeszcze raz
na spokojnie i bardzo powoli zjechał dłonią do pachwiny, gdzie zaczął
delikatnie uciskać fragment skóry, pod którym powinny znajdować się węzły
chłonne. Wpierw nic nie poczuł, więc nieco naiwnie pomyślał, że może tylko coś
mu się pomyliło, ale zaraz ponowił czynność i… chyba poczuł jakieś zgrubienie.
Zagryzł zdezorientowany wargę i spróbował jeszcze kilka razy, jednak nadal nie
był pewien. Czasami miał wrażenie, że czuje pod palcami jakąś nierówność, by po
chwili już nie móc jej uchwycić.
Kompletnie nago opuścił
łazienkę i nieco zmartwiony udał się prosto do sypialni, gdzie w łóżku już
czekał na niego Oliwier, który początkowo się uśmiechnął, ale natychmiast
spoważniał na widok miny chłopaka.
— Co jest? — zapytał od
razu.
Denis początkowo nie
odezwał się, tylko instynktownie zjechał dłonią w okolice krocza, po czym
rzucił:
— Nie jestem pewien. —
A Oli to zrozumiał.
— Chodź — poprosił go,
wyciągając do niego rękę.
Chłopak instynktownie
ruszył w kierunku policjanta i wszedł na materac, siadając naprzeciwko niego
bezradnie. Wychwycił też jego wzrok i posłał mu spojrzenie, w którym kryła się
niema prośba, by Oli to jakoś… ugasił.
By go uspokoił i sprawił, by mogli wrócić do nastroju raptem sprzed kwadransa,
kiedy byli beztroscy, przekomarzali się i planowali spędzić resztę wieczoru
jeszcze milej. Ich prywatne Słońce biło ognistym i przeraźliwie jasnym żarem i
Denis rozpaczliwie pragnął, by tak było już zawsze. Nie mógł pozwolić, by
zgasło. Niestety właśnie zaczęło niebezpiecznie, chaotycznie migotać, jakby
kończyło mu się paliwo.
— Czujesz coś? —
zapytał wreszcie, przerywając nieprzyjemną ciszę, w trakcie której Oli starał
się dokładnie wyczuć, czy Denis mógł mieć powiększone węzły w pachwinie. Choć
siedzieli obaj kompletnie nago, to nie było w tej sytuacji nic erotycznego. Nie
było w niej nic też krępującego. Denis czuł się bezpiecznie i pozwalał drugiemu
mężczyźnie, by ten sam ocenił sytuację.
— Chyba jest delikatnie
ponad normę w porównaniu do drugiego — zawyrokował wreszcie ostrożnie, ale
zaraz dodał pospiesznie. — Ale to może być cokolwiek. To jeszcze nic nie
oznacza — zapewnił. — Równie dobrze to może być fałszywy alarm — dodał jeszcze,
a Denis nie był pewien, kogo próbował do tego przekonać, jego czy siebie.
— Może — rzucił tylko
sucho, przytakując.
— Hej. — Oli złapał go
zaraz za dłonie i sprowokował, by Denis skupił na nim spojrzenie. — Minęło dwa
lata — podkreślił, chcąc by to dosadnie wybrzmiało. — Na logikę większa szansa
jest na to, że to pozostaje bez związku — spróbował rzucić na sytuację trochę
zdrowego rozsądku. — Może to jakaś infekcja? A może po prostu obaj jesteśmy w
błędzie i tylko instynktownie szukamy pretekstu? Naprawdę nie sądzę, żeby
akurat teraz zaczęło dziać się coś złego. To bez sensu — próbował to jakoś
wyjaśnić, siłując się nawet na delikatny uśmiech.
Co prawda Oli potrafił
być o wiele bardziej przekonujący, ale Denis mu uwierzył. Może dlatego, że tak
bardzo sam chciał w to wierzyć, a może dlatego, że tak bardzo ufał Oliwierowi i
jego racjonalnemu podejściu do życia.
Choć sytuacja sprawiła, że entuzjazm Denisa wyparował, to jednak słowa, gesty i ta swoista pewność siebie Oliwiera była jak plasterek miodu na nerwy. Denis nie był naiwny i wiedział, że należało to jak najszybciej skonsultować, to jednak Oli działał na niego kojąco — tłumił nieprzyjemny szum i sprawiał, że kompletnie nieznośna sytuacja stawała się możliwa do udźwignięcia. Oby nie musiał dźwigać nic więcej…
To taka fajna para , proszę nie robić im krzywdy. Dużo zdrówka i natchnienia życzę.
OdpowiedzUsuńHej. Hej. Z małym poślizgiem ,ale jestem :) Oli naczelnikiem ? Z jednej str. Myślałam ,że nie da się tak załatwi. ,ale z drugiej widocznie mu się podoba. Do tego wychodzi ,że Oli stał się bardziej koleżeńska osoba co jest na plus. Denis kochany nasz ja ci już mówiłam droga autorki niech to się zakończy szczęśliwie. Teraz będę się martwić razem z chłopakami:( . Wiktor to Wiktor chłopak ma pomysł i działa ,bynajmniej faktycznie pandemia mu nie dała w kość . O losku faktycznie ten czas leci ... Czekam z niecierpliwością na dalszą część pozdrawiam w.
OdpowiedzUsuńUWIELBIAM to opowiadanie. Czekam na każdy rozdział . Chcę wiedzieć jak się skończy (mam nadzieję że dobrze ��) I jednocześnie nie chcę aby się skończyło ��
OdpowiedzUsuńA u Denisa nie ma valentynek? 😁
OdpowiedzUsuń