...i żyli długo i szczęśliwie
31 grudnia 2019
Rzadko bywał tu zimą, kiedy wszystko pokrywała gruba warstwa śniegu. Było też dosyć mroźnie, bo kiedy wyszedł na zewnątrz, niemal zachłysnął się powietrzem i potrzebował chwili, by przyzwyczaić płuca do takich warunków, a gdy już to zrobił, poczuł, jak jego policzki szczypie mróz. Pogonił więc Tonto, by się streszczał z załatwianiem swoich potrzeb, ale pies był zbyt podekscytowany nowym miejscem, więc ostatecznie Denis uznał, że zostawi go na zewnątrz na jakiś czas, by ten się wybiegał. W końcu posesja była ogrodzona, więc teoretycznie psu nie groziło żadne zagrożenie. Chyba że wpadłby na pomysł, aby skakać z pomostu do lodowatej wody, ale choć pies miewał absurdalne pomysły, akurat o to Armiński go nie podejrzewał.
— Zostawiłem go, żeby
trochę pobiegał — wyjaśnił na wstępie Francuzowi, gdy wrócił do domku. Ściągnął
tylko kaptur kurtki i natychmiast podszedł do kominka, by ogrzać dłonie. Teraz
przyjemnie go szczypały.
— Głupol pewnie
przeryje całą posesję — parsknął Oli. — Ale przynajmniej nie będzie trzeba
odśnieżać — stwierdził za moment, kręcąc się przy blacie i szukając czegoś w
szafkach.
— Ty na pewno nie
będziesz — fuknął nieco karcąco Denis, zerkając kontrolnie na kochanka, a kiedy
dostrzegł, jak ten sięga po coś z najwyższej półki w aneksie kuchennym,
wywrócił zrezygnowany oczami i jęknął: — Oli no... — Następnie wstał i
ściągając po drodze kurtkę, którą zawiesił na oparciu krzesła, podszedł do
drugiego mężczyzny, władczo go odsunął i sam ściągnął z półki dużą miskę.
Zapewne na popcorn, bo kwadrans wcześniej właśnie o tym rozmawiali. — Miałeś
się oszczędzać — przypomniał mu z pretensją. — A ty cały dzień jak na złość
przesuwasz jakieś ciężkie graty, odśnieżasz podjazd i robisz dosłownie
wszystko, czego nie powinieneś — przypomniał mu.
Francuz nawet się nie
odezwał, a jedynie oparł się o blat, pozwalając na to chwilowe przejęcie
kontroli przez Armińskiego, i uśmiechnął się pod nosem. Nachmurzony Denis to
był naprawdę uroczy widok.
— Przepraszam, poprawię
się — odparł w końcu przymilnie, za co został skarcony stosownym spojrzeniem.
— Właśnie widzę, jak ci
przykro — mruknął młody, a widząc, jak Oli tylko przygryza wargę i dalej
uśmiecha się rozbawiony sytuacją, warknął pod nosem coś niezrozumiałego i
podszedł dla odmiany do lodówki, by wyciągnąć z niej kilka produktów, bo
zbliżała się pora kolacji.
— Pomóc ci? —
zaoferował przymilnie policjant.
— Pewnie, może pójdziesz
narąbać drewna do kominka? Najlepiej też dla wszystkich sąsiadów. A potem zrób
pięćdziesiąt pompek i na koniec posparujemy się na środku, wykręcając sobie
nawzajem ręce — odpowiedział z sarkazmem Denis, a potem zerknął wymownie na
Francuza i wycedził: — Usiądź po prostu na dupie i siedź.
Oli bez żadnego
komentarza podszedł do fotela, który znajdował się przy kominku i teatralnie na
niego opadł. Ciągle towarzyszył mu ten wredny uśmieszek, co o mało nie
doprowadziło Denisa do szału.
W rzeczywistości chłopak
wcale nie był taki wściekły, jakiego pozorował. Cieszył się, że tu byli. Był
sylwester, a oni przyjechali tylko we dwójkę, plus Tonto oczywiście, na
mazurską działkę Armińskich, by spędzić wspólnie kilka dni, odstresować się i
nacieszyć sobą nawzajem.
Denis był
przeszczęśliwy, gdy dowiedział się, że Francuzowi udało się załatwić tygodniowy
urlop, bo praktycznie przez cały grudzień marzył, że wyjadą gdzieś tylko we
dwoje. Miał wrażenie, że obaj desperacko potrzebowali chwili oddechu. Święta
niestety spędzili oddzielnie, z czym chłopak zdążył się pogodzić, ale sylwestra
i Nowego Roku po prostu nie był w stanie odpuścić.
Oczywiście nie obyło
się bez komplikacji po drodze, i to dosyć poważnych. Może nawet dramatycznych.
Oprócz snucia marzeń
przez praktycznie cały grudzień o romantycznym wypadzie nad jezioro, Denis
sumiennie zakuwał do kolejnych kolokwiów i mentalnie przygotowywał się na
kolejną wizytę kontrolną. Ostatnie trzy miesiące zleciały jak strzał z bicza, a
cały okołoświąteczny rozgardiasz wcale nie pomagał w skupieniu i zachowaniu
spokoju.
Armiński rozważał nawet
początkowo, by przesunąć wizytę na styczeń, by nie dokładać sobie stresu, ale
Oli słusznie zauważył, że ucieczka nie jest rozwiązaniem i finalnie Denis nadal
by się przejmował, głowiąc się, czy wszystko jest w porządku. Przełamał się
zatem i tym razem udali się na kontrolę wspólnie z Marcelem.
Nadal wszystko było w
porządku, sytuacja była opanowana, a Denis mógł odetchnąć z ulgą, bo wszystko
układało się po jego myśli… a przynajmniej do momentu, w którym przestało.
Był dwudziesty siódmy
grudnia i Denis żył już tylko tym wspólnym mazurskim wypadem. Pakował się,
planował, co będą tam robić, robił listę zakupów, szukał przepisów i zgrywał
jakieś hity filmowe, bo na miejscu praktycznie nie było zasięgu, więc o
Netflixie można było pomarzyć. Chciał, żeby było idealnie. Widział ich pod
kocykiem z kakao i piankami, oglądających jakiś stary film akcji, a w tle
trzaskał kominek.
Tego właśnie ranka
obudził się z niesamowitą energią, ale jego entuzjazm niemal natychmiast
przygasł, gdy tylko wziął telefon do ręki i nie zobaczył żadnej wiadomości od
Francuza. Coś go nieprzyjemnie ścisnęło w gardle, kiedy spróbował zadzwonić,
ale nawet nie było sygnału.
Cholernie bał się, że
to się w końcu wydarzy, ale podświadomie to wypierał. Mieli z Olim umowę, że
ten będzie dawał znać, gdyby służba się przeciągała i po prostu będzie się meldował, kiedy Denis był na przykład w
Białymstoku. Oli nie zawsze pisał od razu, gdy na przykład wracał w środku
nocy, bo Armiński i tak spał, ale zawsze potem rankiem dawał znać, że jest w
domu i wszystko jest w porządku.
Ale nie tym razem.
Denis był wściekły i
przerażony, bo nawet za bardzo nie wiedział, co ma zrobić. Dzwonić do
jednostki? Po szpitalach? Nie chciał w razie czego narobić przypału… ale z
drugiej strony Oli zawsze dawał znać, więc dlaczego nie dał znaku życia tym
razem? Serce Denisa aż pękało z rozżalenia na samą myśl, a rozum podpowiadał
mu, że niestety coś się musiało stać.
Nie pomógł fakt, kiedy
Ola przybiegła do niego pokazać mu jakiś artykuł o strzelaninie na Mokotowie, w
której zostali ranni policjanci. Wtedy Denis już nie wytrzymał i spróbował
dodzwonić się — w pierwszej kolejności do przełożonego Oliwiera, a potem do
tego nieszczęsnego Alvaro. Niestety, jak na złość, żaden z nich nie odebrał.
Denis już był gotowy
wracać do Warszawy, a Marcel praktycznie wyjeżdżał z garażu, ani myśląc, by
puszczać syna samego, ale niemal w ostatniej chwili chłopak dostał telefon...
— Oli?! — zawołał z
przerażeniem Armiński, gdy tylko odebrał. Ktoś dzwonił do niego z nieznanego
numeru.
— Cześć, żyję,
przepraszam, że dzwonię dopiero teraz — przeszedł od razu do konkretów Francuz,
żeby nie stresować Denisa ani sekundy dłużej.
— Co się stało?! Jesteś
cały?
I wtedy Oli opowiedział
mu pokrótce historię o akcji, która nie do końca poszła zgodnie z planem, ale
ostatecznie zakończyła się sukcesem… no, może poza tym, że jeden z jego kolegów
skończył ze złamaną nogą, a drugi został postrzelony, ale na szczęście
niegroźnie.
Jego grupa operacyjna
została wysłana na realizację, a sam Francuz udał się w pościg za przestępcą w
jakiejś opuszczonej fabryce. Wdali się w szarpaninę i koniec końców wypadli z
pierwszego piętra, ale na szczęście ich upadek został zamortyzowany przez
jakieś deski. W efekcie Oli porządnie się poobijał — nawet podejrzewali u niego
pęknięcie kości ramiennej, ale badanie rentgenowskie tego nie potwierdziło — i
stracił przy tym telefon… ale zdołał schwytać sprawcę. Więc pół nocy spędził w
szpitalu, gdzie w międzyczasie musiał jeszcze zdawać szczegółowy raport, bo
sprawą szybko zainteresowało się BSW i dopiero koło południa następnego dnia
zdołał dać znak życia Armińskiemu.
Denis uważał zatem, że
miał pewne prawo fukać, obrażać się i denerwować, kiedy ten jego ukochany
głupol, zamiast faktycznie odpoczywać, robił wszystkie fizyczne rzeczy, nie
zwracając w ogóle uwagi na swoje biedne ramię. Choć miał pełną świadomość, że
im bardziej pokazywał swoje oburzenie, to Francuz jeszcze bardziej go
podpuszczał, ale nie mógł się po prostu powstrzymać. Podobało mu się, że przez
moment to on może być tym opiekuńczym — tym, który o wszystko zadba.
Strasznie nie chciało
mu się gotować, ale chciał zrobić do jedzenia coś, co zarazem będzie smaczne i
pożywne, ale nie będzie wymagało przesadnego wysiłku. Postawił zatem na słynne
tosty z awokado i jajkiem. No… a przynajmniej dla siebie, bo w porcji Oliwiera
musiał znaleźć się jeszcze porządny kawałek podsmażonego na niewielkiej ilości
tłuszczu mięsa. Koniec końców udało mu się fajnie zgrillować chleb i złożyć na
nim w całkiem finezyjny sposób resztę produktów. Dopiero gdy chciał zawołać
Oliwiera do stołu, spostrzegł, że ten w zasadzie siedział dziwnie cicho i już
nie pyskował. Zaszedł zatem fotel od przodu i aż przygryzł wargę z
rozczuleniem, widząc, że policjant po prostu zasnął. Aż nie miał serca go
budzić, ale okazało się, że wcale nie musiał rozwiązywać tego dylematu, bo
Oliwiera obudził Tonto, który właśnie zaczął dobijać się do drzwi. To było i
tak dziwne, że przyszedł sam i nie trzeba było go zaganiać siłą.
Oli wzdrygnął się nieco
zdezorientowany, ale dosłownie po sekundzie zarejestrował, w którym wszechświecie
się znajduje.
— Na długo odpłynąłem? —
zapytał zaraz, przeciągając się.
— Dwadzieścia minut
maks — odpowiedział mu Denis, wpuszczając psa. — Hej! Stop! Wpierw łapy! —
upomniał zwierzaka, który z ogromnym trudem zdołał się powstrzymać przed rzuceniem
się na fotel, a konkretniej, na kolana Oliwiera. — No stój… — jęknął chłopak,
bo Tonto najwyraźniej uznał, że trzy sekundy to jest wystarczająco na wytarcie
mu łap. Niezadowolony fuknął Armińskiemu prosto w twarz. — Dziękuję — odparł z
sarkazmem, automatycznie przymykając oczy przed wydzieliną z pyska psa.
— Tonto, nie roznoś
zarazy — upomniał go Oli, zmierzając już w kierunku stołu. Nawet nie
potrzebował zaproszenia, nos sam go tam zaprowadził.
— Myślisz, że to ten
nowy wirus? — zastanowił się Denis.
— Wcale bym się nie
zdziwił, jak wykopał na podwórku dziurę do samych Chin i coś stamtąd przyniósł —
zaryzykował stwierdzeniem policjant, a potem mruknął z zadowoleniem, biorąc
pierwszego kęsa swojej porcji. — Zajebiste — dodał jeszcze pod nosem, a Armiński
już zapomniał o Tonto i aż zagryzł wargę na widok policjanta rozkoszującego się
jedzeniem, które chłopak dla niego przygotował.
Rozpływał się w takich
chwilach. Byli już razem ponad rok i Denis uwielbiał wypatrywać tych małych
rzeczy, na które nikt nigdy nie zwracał uwagi, dopóki nie spotkał tej jednej
osoby, która odczarowywała jakąś z
pozoru zwyczajną czynność. I tak na przykład Denis nigdy nie przyglądał się
innym, kiedy jedli i w jaki sposób to robili, ale nagle uwielbiał przypatrywać
się Francuzowi, gdy ten oblizywał wargi co jakiś czas przy jedzeniu. Ot,
zwyczajna i mechaniczna czynność, ale chłopakowi kojarzyło się to już wyłącznie
z Oliwierem. Denis też nigdy nie interesował się upodobaniami kulinarnymi
innych osób. To było normalne, że jedni lubili czekoladę, inni kisiel
truskawkowy, a kolejni nienawidzili szpinaku. Denis nie mógł natomiast
napatrzeć się na policjanta, kiedy w zasięgu jego wzroku — albo jeszcze gorzej —
nozdrzy — pojawiał się… banan. Oli szczerze ich nienawidził. Był raczej
wszystkożerny i nie wybrzydzał, ale banan działał na niego jak woda święcona na
diabła. Mina, jaką robił za każdym razem, kiedy tylko wywęszył tego
nieszczęsnego banana, doprowadzała Denisa do płaczu ze śmiechu. Wiedział, że to
nie było najmilsze, ale nic nie mógł na to poradzić. Oli go po prostu
rozbrajał.
Było jeszcze całe
mnóstwo innych, zwykłych rzeczy, które wykonywane przez Oliwiera nabierały
innego wymiaru i nagle przestawały być niewidoczne. Na przykład to, że zapinał
sobie smycz Tonto niczym szelki, kiedy dochodzili do parku czy innego miejsca,
w którym można było puścić psa luzem. Albo to jak układał dłonie na kierownicy,
kiedy prowadził czy jak mruczał „hmm”, kiedy ewidentnie miał inne zdanie, ale
nawet nie chciało mu się dyskutować i z góry było wiadomo, że nie da się go
przeciągnąć na drugą stronę.
W Denisie coś rosło,
gdy dostrzegła te drobne rzeczy, bo dla niego to była oznaka, że Oliwier się
przed nim otworzył. Opuścił gardę, przestając się pilnować na każdym kroku i
zaczął zachowywać, jakby był w swojej bezpiecznej strefie. Denis był jego
bezpieczną strefą.
Rok temu byłoby to nie
do pomyślenia. Choć już wtedy ich relacja pozwoli się rozwijała, to jedynie
naiwność trzymała młodego Armińskiego w ryzach przed popadnięciem w permanentną
panikę. Oli może i chciał dobrze. Ewidentnie mu zależało, choć wtedy to raczej
zależało mu na tym, by nie skrzywdzić Denisa niż na tym, by faktycznie
stworzyli razem coś poważnego. Z jednej strony było to trochę smutne i
przerażające, bo pokazywało skalę, jak bardzo Oliwier nie potrafił i nie chciał
wpuszczać do swojego świata drugiego człowieka. Z drugiej nawet nieco urocze,
bo policjant wymyślił swój autorski sposób na przetrwanie tego kluczowego momentu i choć dla obiektywnego
obserwatora to mogło wyglądać jak udanie się w podróż z Warszawy do Krakowa
przez Olsztyn, ale hej, Oli ostatecznie dotarł na miejsce. A przynajmniej taką
miał nadzieję Armiński.
Jeszcze pół roku temu
towarzyszył mu niepokój. Wręcz go zjadał, sprawiając, że w efekcie chłopak
zrobił kilka głupich rzeczy, ale po tej swoistej eksplozji emocji szum ucichł.
Nie na dobre, bo to by było… za dobre. Czasami pojawiały się zakłócenia.
Czasami bywały takie dni, gdy Francuz praktycznie się nie odzywał, albo
wyrzucał z siebie pojedyncze mruknięcia czy słowa, zupełnie jakby każde z
nich stanowiło dla niego ogromny
wysiłek. Ale i to wymagało jedynie oswojenia się z myślą, że policjant już tak
miał. Czasami musiał odciąć się od wszelkich bodźców z zewnątrz i fakt, że
uciekał z mieszkania gdzieś na cały dzień, wcale nie musiał oznaczać kłopotów.
To oznaczało jedynie tyle, że potrzebował się wyciszyć i pobyć sam ze sobą. I
to też paradoksalnie z czasem zaczęło upewniać Denisa w przekonaniu, że ten
najgorętszy i najbardziej chaotyczny okres mieli już chyba za sobą, bo skoro
Oli uciekał czasem, żeby sobie pomyśleć, a potem wracał bez żadnych głupich
pomysłów czy wątpliwości, tylko zachowywał się zwyczajnie, to czy istniał
lepszy dowód?
Zatem oczywiście, że
miewali gorsze momenty, ale Armiński z czasem wywnioskował, że to już nie jest
ten Oliwierowy alarm, po którego
zawyciu wszystko mogło rozpaść się jak domek z kart. Ot, tak to już po prostu
bywało w związkach. Te wahania przestały mieć kolosalne rozmiary, stały się
niegroźnymi drganiami. I znowu, choć dla zewnętrznego obserwatora to mogło nie
mieć większego sensu i wyglądało trochę dziwnie i nieskładnie, to dla Denisa
miało perfekcyjny sens. Taka swoista anamorfoza — wystarczyło tylko spojrzeć
pod odpowiednim kątem.
— Oli… — jęknął jakiś
czas później, gdy po skończonym posiłku policjant podniósł się, żeby zebrać
naczynia i je umyć. No co za uparty osioł! Denis zaczynał wątpić, czy w
słowniku drugiego mężczyzny było w ogóle takie słowo jak „odpoczynek”. Może on
zwyczajnie nie wiedział, co to znaczyło?
— Będziesz narzekał na
to, że chcę pozmywać gary? Naprawdę? — upewnił się Francuz, oglądając się
wymownie na chłopaka, który zagryzł wargę, ewidentnie zastanawiając się nad
właściwą odpowiedzią.
Ostatecznie nie
odpowiedział nic, tylko też wstał i zaszedł policjanta od tyłu, oplatając go
ciasno w pasie.
— Możesz zmyć, ale będę
nadzorował, czy nie przesadzasz z wysiłkiem — wymyślił wreszcie, wtulając
dodatkowo policzek do jego pleców.
— Jak dokładnie? Po
ilości piany, jaką zrobię? — zironizował Oli, na co Denis tylko zachichotał.
— Tak. Jak będzie za
sztywna, to znajdziesz się w tarapatach — wyszeptał zalotnie, na chwilę
odrywając policzek od pleców policjanta i cmoknął go delikatnie w płatek ucha,
a aby to w ogóle zrobić, musiał wspiąć
się na palce.
Oli mruknął z
zadowoleniem, a potem faktycznie skupił się na tych nieszczęsnych naczyniach, z
którymi poszło mu dosyć sprawnie, zatem w następnej kolejności przenieśli się
na sofę, gdzie Francuz opadł i teatralnie jęknął, symulując ból, na co Denis w
pierwszej chwili spojrzał na niego zaalarmowany, a potem tylko pokręcił głową
ostrzegawczo, że te żarty muszą się skończyć. Potem rozłożyli się wygodniej,
Denis półleżąc na siedzisku, zarzucił stopy na stolik kawowy, a policjant
natomiast rozłożył się w poprzek, jedną stopę wciskając pod udo młodego, a
drugą kładąc na nim.
— Chciałem ci o czymś w
ogóle powiedzieć, ale czekałem na odpowiedni moment — zaczął niespodziewanie
Oliwier, po tym jak Tonto jakimś cudem znalazł szparę między nim, a oparciem
kanapy, w którą się wcisnął.
— No? — Denis zerknął
kontrolnie na kochanka, żeby wyczuć, jaki może być ton jego wypowiedzi. Po
chwili wywnioskował, że to raczej dobre albo w najgorszym przypadku neutralne
informacje.
— Zaproponowali mi
awans — rzucił tylko krótkim komunikatem Oli.
— O — mruknął w
pierwszym odruchu z zaskoczenia Armiński. — To chyba dobrze, nie? W sensie
czuję, że powinienem pogratulować, ale jakoś nie wyglądasz na szczególnie
zachwyconego — wyjaśnił zaraz swoją reakcję, na co Oli uśmiechnął się tylko.
— No bo nie wiem,
szczerze mówiąc, czy to dobry pomysł. Wiadomo, główny motywator to większa
kasa, ale to kierownicze stanowisko, więc… — uciął wymownie, bo Denis już znał
jego zdanie w tej sprawie. Oli nawet lubił dowodzić, ale nie cierpiał tej całej
biurokracji i użerania się z „trollami z góry”, jak to zwykł nazywać tych
postawionych jeszcze wyżej, a to niestety był główny punkt bycia kierownikiem
czy naczelnikiem.
— Po tym waszym Czarku?
— zgadł zaraz chłopak, przypominając sobie, że faktycznie jakiś czas temu
policjant wspominał, że jego przełożony przenosi się do innej komórki. — No ale
Czarek czynnie brał z wami udział w akcjach, nie? Może nie od razu w pierwszej
linii walki, ale podejmował najważniejsze decyzje w czasie rzeczywistym, z tego
co mówiłeś. To nie tak jak w dochodzeniówce — przypomniał mu Denis.
— Właśnie dlatego się
waham — przyznał Oli. — Mam dać znać, jaka jest moja decyzja, jak wrócę z
urlopu — dodał jeszcze.
Denis zagryzł wargę,
analizując słowa partnera. Starał się ignorować przy tym przyjemne ciepło,
jakie skumulowało mu się gdzieś w brzuchu, bo Oliwier znowu pokazywał mu, że mu
zależy i zależy mu na jego opinii.
— Wiesz… — zaczął
wreszcie dosyć nieśmiało. — Jeżeli o mnie chodzi, to jasne, że wolałbym, abyś
zszedł z tej linii pierwszego ognia. Z założenia jesteś negocjatorem, ale
choćby ostatnia akcja pokazała, że każdy twój wyjazd na realizację, to
pakowanie się w akcję, która w każdej chwili może przybrać nieoczekiwany zwrot,
a ja naturalnie wolałbym, żebyś był od tego z dala, w bezpiecznej pozycji —
wyjaśnił szczerze, chcąc zaznaczyć, że jego perspektywa nie może być
obiektywna. Mógł co prawda próbować jakichś technik manipulacyjnych, bez
zdradzania swojego motywu… ale z Olim by to po prostu nie przeszło. Bardziej
opłacało mu się być szczerym i wiedział, że Oli to doceni.
— Rozumiem to nawet
bardziej, niż ci się to może wydawać — zapewnił niespodziewanie policjant. —
Kiedyś by mi to zwisało i zrobiłbym po swojemu… ale nie jestem sam. I wiesz co?
Nawet już mnie to nie przeraża, że nie jestem takim wolnym strzelcem — uznał,
na co Denis się wyszczerzył i pogładził kochanka po łydce. — Co nie oznacza, że
wahadło odbiło w drugą stronę i teraz będę podejmował wszystkie decyzje tylko
ze względu na ciebie — zaznaczył.
— Nawet bym tego nie
chciał — wtrącił szybko Armiński.
— Wiem. Co nie zmienia
faktu, że jesteś ważnym elementem tej układanki i mam teraz mętlik w głowie —
wyznał Francuz, przeczesując palcami włosy.
Denis pokiwał głową, a
na jego twarzy pojawiło się skupienie. Widać było, że zaczął nad czymś
intensywnie myśleć.
— Zasugeruję teraz coś,
przez co się pewnie turbo obrazisz — wtrącił na początek z uśmiechem. — Już za
parę godzin staniesz się rocznikowo czterdziestolatkiem…
— Uważaj — ostrzegł go
automatycznie Francuz i nawet pogroził młodemu palcem, ale na ustach błąkał mu
się uśmiech, więc i Denis tylko parsknął, po czym kontynuował już poważniej.
— Cieszę się, że
sprawdzasz się w pracy i się w niej spełniasz… ale sam doskonale wiesz, że nie
zajedziesz na takich obrotach daleko. Ile jeszcze? Dwa? Trzy lata? Może
fizycznie dasz radę więcej, ale cały ten stres i adrenalina wreszcie sprawią,
że się wypompujesz, bo jesteś tylko człowiekiem. — Rozłożył na koniec ręce,
chcąc zademonstrować, że to siła wyższa i nie mają na to wpływu.
Oli odchylił na moment
mocno głowę do tyłu i jęknął na znak niezadowolenia. Po chwili z powrotem
spojrzał na Denisa, krzywiąc się.
— Wiedziałem, że
powiesz coś takiego. I nie podoba mi się to, bo wiem, że masz rację — mruknął
wreszcie.
— To może idiotyczne,
ale nie zapomnę tamtej naszej rozmowy na pomoście, wtedy przed moimi maturami,
pamiętasz? Jak powiedziałeś mi, że powinienem to sobie podzielić na etapy, bo
tak duża zmiana przytłoczyłaby każdego? — przypomniał, a gdy Oli potaknął, Denis
dodał: — To mi serio pomogło. I to nie raz. Choćby z tym przeklętym
czerniakiem. Staram się po prostu skupiać na tym, że teraz jest dobrze —
wtrącił, ale zaraz szybko wrócił do meritum. — Wydaje mi się, że to bardzo
adekwatna sytuacja. Masz gdzieś tam w głowie, że jeszcze tylko kilka lat i
pójdziesz na emeryturę, i… no właśnie, co? Martwisz się tym, jak twoje życie
będzie wtedy wyglądało, bo zostaniesz wyrwany z innej rzeczywistości.
— Czyli jak wycofam się
z akcji, w tym przypadku zostając kierownikiem, to potem ten szok zmiany będzie
mniejszy — wydedukował sam Francuz, na co Denis przytaknął.
— Po roku może
pójdziesz jeszcze wyżej, bo masz już doświadczenie i znajomości, zmienisz
scenerię, będziesz miał więcej czasu na zaplanowanie, co chcesz robić po
policji… — kontynuował chłopak.
— Zabawne co? —
parsknął Francuz. — Że ta technika działa, ale pod warunkiem, że ktoś inny ci
ją przypomni i rozłoży na czynniki pierwsze, mimo iż sam ją znasz — dodał
zaraz, na co Denis się uśmiechnął. Zaraz jeszcze pstryknął palcami, jakby go
olśniło:
— No i jak zostaniesz
już jakimś dyrektorem, to fajniej będzie pobierać dyrektorską emeryturkę, a nie
szeregowca — rzucił chytrze, a potem dodał pod nosem, niby nieśmiało, choć
celowo chciał sprowokować policjanta. — Tata przecież nie będzie mi cały czas
dawał hajsu, a ja jestem dość drogi w utrzymaniu.
Oli zaśmiał się w głos.
— I to jest konkretny
argument, który do mnie przemawia — uznał w końcu, na co Denis znowu się
uśmiechnął, ale już w ten swój słynny, uroczy sposób, który sprawiał, że
Oliwier topniał. — Dobra, już po dwudziestej. Pora na jakieś drinki — zarządził
Oli, podnosząc się niespiesznie.
— Bierzesz leki
przeciwbólowe — przypomniał mu szybko Denis, na co policjant tylko wzruszył
ramionami.
— No to ich dziś nie
wezmę — wydedukował. — No jak się nawalę, to i tak nie będzie bolało, więc na
jedno wychodzi — uznał, na co Denis tylko pokręcił głową, wiedząc, że nie ma
sensu dalej dyskutować. Zresztą odkąd sięgał pamięcią, to nie przypominał sobie
widoku pijanego Oliwiera. Kilka razy widział go nieco mocniej wstawionego, ale
w zasadzie niczego to nie zmieniało, bo nadal zachowywał się tak samo,
rozmawiał składnie i logicznie i najpewniej zdałby nawet test jaskółki. Jedyne
co nieco odbiegało od normy, to że bardziej się rozluźniał, czyli po prostu nie
zabijał wszystkich wzrokiem, no i był bardziej rozbawiony.
Kolejne godziny
ponownie przeleżeli na kanapie, tym razem w towarzystwie alkoholu, rozmawiając
o wszystkim i o niczym. Trochę o filmach — ale musieli zmienić temat, bo było
blisko poważnej kłótni o to, czy filmy Marvela to hity czy kity — trochę o chuligańskich wybrykach z lat szkolnych,
a trochę plotkowali o wszystkich osobach, które ich otaczały w życiu
codziennym. Potem Oli znowu zgłodniał, więc zaczęli wreszcie podjadać
przekąski, które wcześniej przygotował Denis i nim się nie obejrzeli dobijała
północ.
Choć noc była dosyć
ciemna, bo księżyc był raptem w pierwszej kwadrze, to niebo było przejrzyste,
więc było idealnie widać centrum Drogi Mlecznej i ponadto zarówno księżyc jak i
gwiazdy odbijały się w tafli jeziora, powodując, że w okolicy dało się w miarę
bezpiecznie poruszać, kiedy wzrok przyzwyczaił się do okoliczności.
Za dnia delikatnie padało,
a obecnie temperatura spadła poniżej zera, zatem gdy przemieszczali się na pomost,
pod ich butami skrzypiał śnieg. Na szczęście nie było w ogóle wiatru, zatem
przebywanie na zewnątrz było całkiem znośne.
— Myślałem, że trochę
ludzi się jednak zjedzie, ale przynajmniej tutaj nikogo nie słychać —
skomentował Oli, bo akustyka nad jeziorem jak najbardziej sprzyjała
przenoszeniu się wszelkiego rodzaju dźwiękom… a było cicho.
— Na pewno trochę osób
przyjechało, ale myślę, że nie na dzikie imprezy, a tak po prostu, posiedzieć
sobie przy kominku, jak my — uznał Denis, bo kiedy tu jechali w ciągu dnia,
widział gdzieniegdzie samochody na posesjach, a to sugerowało gości. — Choć
faktycznie jak byłem dzieciakiem, to kojarzę, że były tu grubsze melanże, tak
jak czasami latem, kiedy ludzie rozpalają ogniska — przypomniał sobie. — Hej,
jak w ogóle zazwyczaj spędzałeś sylwestra? — zainteresował się nagle, bo
dotarło do niego, że nie miał pojęcia, jak Oli podchodził do tego tematu. Z raz
czy dwa pamiętał, że przychodził do jego ojca i wspólnie pili drinki, ale to by
było na tyle.
— Na służbie — odparł,
jakby to było coś oczywistego.
— A jakieś imprezy? —
zaciekawił się chłopak.
— Wyjdę na lamusa, jak
powiem, że w życiu nie byłem na imprezie sylwestrowej? — zapytał w odpowiedzi
Oli.
— Serio? — zdziwił się
chłopak.
— No serio. Dopóki
byłem w domu dziecka, to nie miałem za bardzo opcji. Po prostu wychowawca
pozwalał nam posiedzieć dłużej i dawał nam nawet jakieś słodycze. A potem to
już głównie pracowałem albo odpoczywałem po pracy, albo musiałem się do niej
wyspać bo musiałem na przykład w Nowy Rok wstać o czwartej. Ale przyznaję, że
często zamieniałem się na służby, żeby ktoś mógł mieć wolnego sylwestra albo
święta. Mi to zwisało, a inni mogli pobyć z rodziną.
Denis mocniej ścisnął
dłoń Francuza.
— Teraz to ty możesz
kombinować, jak mieć wolne święta — zasugerował miękko, chcąc dać mężczyźnie do
zrozumienia, że nie był już sam i ktoś zawsze na niego czekał.
— Tak serio to lubiłem
służby w sylwestra, jak byłem w patrolówce. Zawsze wtedy coś się działo —
odpowiedział szybko, kiedy zrozumiał, że jego wypowiedź mogła zabrzmieć zbyt
depresyjnie, a nie o to mu chodziło. Nie chciał wzbudzać w Armińskim
współczucia.
Ten szybko dostrzegł
zachowanie Oliwiera, więc nie chcąc go kłopotać, podchwycił temat.
— Opowiedz mi
najbardziej posraną, sylwestrową akcję, jaką miałeś — poprosił, zerkając na
kochanka. Co prawda nie widział teraz dokładnie jego twarzy. Nie widział
wszystkich detali, ale jego oczy już przyzwyczaiły się do ciemności, przez co
widział dokładnie jej zarys i przesuwające się po niej cienie, jakie rzucały
gałęzie pobliskich drzew. Zupełnie jakby przypatrywał się właśnie jakiemuś
artystycznemu portretowi.
Francuz odetchnął
głębiej, zastanawiając się nad pytaniem młodego. Wybranie jednej historii było
niemożliwe, ale spróbował sobie przypomnieć którąś z tych kompletnie
pokręconych.
— Okej, to będzie
historia jak z filmu Vegi — zaczął, zastrzegając na początku. — To było z
piętnaście lat temu, jak byłem jeszcze w patrolowce. Dostaliśmy wezwanie do
interwencji domowej. Dyżurny nie zdołał zdobyć za wiele informacji, tylko
ostrzegł nas, że to jakaś pijacka libacja i że chyba kłótnia małżonków.
— Póki co zaczyna się
jak klasyczna polska impreza — parsknął Denis.
— Też tak myślałem, gdy
tam jechaliśmy — potwierdził Oli, a potem westchnął, jakby chcąc
zademonstrować, że nie miał wtedy pojęcia, na jaki absurd za chwilę się natknie.
— W każdym razie zajeżdżamy na miejsce, ulica i blokowisko już nam znane,
bywaliśmy tam na jakimś zdarzeniu średnio raz w tygodniu, ale tego konkretnego
adresu nie kojarzyłem. No ale idziemy tam z kumplem, klatka otwarta, słychać,
że impreza w całym pionie, mijamy kolejne mieszkania, aż docieramy na ostatnie
piętro i pukamy kulturalnie do drzwi. O dziwo po chwili się otwierają i choć
gospodarz wyglądał na w miarę spokojnego i kontaktującego, to miał rozwaloną
gębę i zakrwawioną koszulę. Zaprosił nas grzecznie do środka — zrobił stosowną
pauzę, zerkając na Denisa i choć nie widzieli się dokładnie, to był w stanie
dostrzec, jak chłopak przypatruje mu się z zaciekawieniem. — Wchodzimy więc do
salonu, po drodze sprawdzając, czy w kuchni i łazience nikt się nie czai albo
nie ma jakiegoś zwierzęcia, a tam następujący widok — znowu zrobił krótką pauzę
i skupił wzrok na jeziorze, jakby to miało mu pomóc w dokładnym przypomnieniu
sobie tamtego zdarzenia. — Typek, który nam otworzył, staje obok nas w progu i
zakłada ręce na biodra, kiwając wymownie na środek, gdzie klęczą dwie typiary,
sczepione ze sobą jak wściekłe pitbulle. Już chyba nie dały rady się dłużej
szarpać, więc zastygły na klęczkach, ale żadna nie chciała puścić włosów tej
drugiej. Nad nimi kolejny typek, który jakoś próbuje je przekonać do rozłąki,
ewidentnie najbardziej trzeźwy, a na fotelu naprzeciwko nas siedzi kolejny
facet, też z rozwalonym ryjem i krwią ściekającą mu z nosa. Wszyscy na oko po
trzydziestce. I generalnie sytuacja w miarę szybko zostaje opanowana. Panie
wreszcie już tak się zmęczyły, że sobie odpuściły, a panowie w sumie
rozdzielili się przecież przed naszym przyjazdem. W życiu nie zgadłbyś, co
doprowadziło ich wszystkich do awantury i w efekcie bójki — stwierdził z
przekonaniem Oli. — Dla ułatwienia dodam, że tych trzech typów to bracia, a te
babki to żony dwóch z nich, jedna w widocznej ciąży. Nie jakaś straszna
patologia. Po prostu popili sobie w sylwestra.
— Babka w ciąży była
pijana? — wyłapał wpierw Denis z niesmakiem.
— Ach, bo wiesz, w
moich standardach pijana ciężarna to nawet nie była w top pięćdziesiąt patologicznych
zachowań — wyjaśnił szybko Oli, zdając sobie sprawę, że jego empatia i wrażliwość
w takich tematach była na zgoła innym poziomie, niż przeciętnego człowieka. W
policji nie dało się inaczej.
— No dobra, więc
logicznie nasuwa się zdrada — strzelił w następnej kolejności Denis.
— W zasadzie to tak —
przyznał Oli. — Choć jak się potem okazało, że zdradzić w taki sposób to trzeba
wyjątkowego talentu i szczęścia. Albo pecha, ciężko stwierdzić — zawahał się,
po czym odchrząknął przed dalszą częścią opowieści. — Otóż laska w ciąży
wyznała, że nie jest pewna, czyje to dziecko. Czy jej męża, czy jego brata,
tego który też był żonaty. Ale do zdrady wcale nie doszło wbrew pozorom — dodał
wręcz konspiracyjnie. — Okazało się, że wątpliwości ciężarnej wynikały z faktu,
że miała potajemnie użyć wibratora żony tego drugiego i go wcześniej nie umyła.
— To obrzydliwe —
wtrącił Denis, krzywiąc się.
— Ale to jeszcze nie
koniec, bo tamta druga w efekcie przyznała się, że w zasadzie to zdradziła męża
z tym trzecim, nieżonatym bratem. W efekcie wszyscy się pobili, bo byli przekonani,
że każdy z trzech braci może być ojcem — zakończył, rozkładając teatralnie
ręce.
— Nie, takie rzeczy się
nie dzieją — wyparł Denis. — Wymyśliłeś to, prawda? — zapytał z nadzieją, na co
tylko Oli zaczął się śmiać.
Niestety nie wymyślił
sobie tej historii… tak jak i trzech kolejnych, które opowiedział w przypływie
wspomnień Armińskiemu, który na zmianę chichotał i krzywił się z odrazą, gdzieś
w połowie tych opowieści całkowicie instynktownie przytulając się do boku
policjanta.
— Wiesz, że jest już
piętnaście minut po północy? — zorientował się w pewnej chwili Francuz.
— Przegapiliśmy wielkie
odliczanie? — zdziwił się za moment Denis.
— Nie było fajerwerków —
skojarzył następnie Oli. — Wow, sylwester bez fajerwerków — aż parsknął z
niedowierzaniem.
— I bardzo dobrze, choć
Tonto nie musi się stresować — skomentował Denis, na co Francuz tylko mruknął
przytakująco. — Czyli… tak po prostu się wślizgnęliśmy w Nowy Rok? — zastanowił
się chwilę później, a w jego głosie było słychać dziwną ekscytację.
— Na to wygląda —
potwierdził Oliwier, rozglądając się niespiesznie po tafli jeziora.
Nowy Rok tak z zasady
zwiastował nowy etap. Dało się gołym okiem zauważyć, jak ludziom zerowały się
liczniki i choć pod koniec grudnia mogli być już zmordowani – czy to pracą, czy
życiem prywatnym – to z początkiem stycznia w ich głowach coś się mentalnie
odblokowywało. Obiecywali sobie, że tym razem będzie inaczej, lepiej. Licznik
ruszał od zera.
Niektórzy mieli już
założony cel – jakiś konkretny punkt do odhaczenia i droga do niego nie była
istotna. Inni wręcz przeciwnie – pragnęli wprowadzić jakieś nawyki, by bardziej
poukładać swój dzień, ale już nie myśląc o jakimś długoterminowym osiągnięciu.
Nawet ci, którzy uparcie i na przekór wszystkim twierdzili, że nic nie planują,
w istocie planowali niczego nie zmieniać. To też było przecież jakieś
założenie.
Odliczenia dobiegało
końca i ludzką rzeczą była chęć zmiany, by nie stać w miejscu, kiedy to zacznie
się od nowa. Wszyscy ruszali w pogoń, nikt nie chciał zostać w tyle – a nawet
jeśli został, to z poczuciem zniesmaczenia pomieszanego z irytacją, bo presja
społeczna rządziła się swoimi prawami.
Ale co w przypadku,
jeżeli nawet nie miało się świadomości, że wchodzi się w nową erę? Kiedy tak po
prostu świat zwodził, mamił i kusił kojącą ciszą i poczuciem niezmienności?
Dookoła panował mrok,
ale nawet jego początkowa czerń okazywała się mieć odcienie szarości. Tylko co
to oznaczało? Czy to była obietnica harmonii i pomyślności? A może wręcz
przeciwnie, ten pozorny spokój miał tylko uśpić czujność, by zaatakować
kakofonią pasma nieszczęść?
Oli sam się nad tym
moment zastanowił, ale chwilę później uznał, że chyba powinien się walnąć w
łeb, jeżeli choć przez ułamek sekundy wydawało mu się, że to przegapienie Nowego
Roku miało na cokolwiek wpływ.
Mimo wszystko jakiś
złośliwy chochlik podpuścił go do zastanowienia się nad tym, co zatem miało
wpływ na jego historię, na historię Denisa i na przeniknięcie się ich małych,
prywatnych wszechświatów. Bo co jeśli byli na kursie kolizyjnym z jakąś
katastrofą? Czy mógłby coś realnie zrobić, żeby w razie czego zmienić ich
trajektorię? Co jeśli właśnie sobie stali tutaj nieświadomi, że przytrafi im
się coś bardzo, bardzo złego? Lepiej było wiedzieć czy nie? Czy Oli byłby w
stanie żyć ze świadomością, że Denis zostanie niedługo brutalnie wyrwany z jego
ramion, życia, z tego świata? A jeśli miałby się dowiedzieć, że czeka ich
szczęśliwe zakończenie? Wtedy byłby spokojniejszy… Ale może najbezpieczniej
było czekać na nieznane?
Cóż, dobra wiadomość
była taka, że nie musiał podejmować tej decyzji, bo istniała tylko jedna opcja.
______________________
Cześć!
Trochę ponad dwa
tygodnie, czas poprawiony, ale teraz czuję presję, że szybciej nie zdążę xD
Jak tam się trzymacie?
Jak Wasze postanowienia? Ja jestem trochę jak ten człowiek z akapitu w
rozdziale, który w sumie nie robi postanowień, ale potem łapie się na tym, że
coś chce w tym roku zrobić lepiej :D
W każdym razie mam
nadzieję, że rozdział spełnia oczekiwania, bo masowo domagaliście się chłopaków
razem. A mi się naprawdę dobrze ten rozdział pisało. Zwłaszcza końcówkę. Zatem
tak analogicznie do rozterek Oliwiera ja zapytam Was - jesteście team spoilery
czy nie? Wolelibyście wiedzieć, jak historia się skończy, czy wolicie poczekać
na rozwój? Ja mam w sumie różnie. Przyznaję, że czasem zdarzy mi się, że mam
silną potrzebę poznania zakończenia, nim w ogóle na dobre coś dotknę, ale
jednak w zdecydowanej większości przypadków unikam spoilerów i chcę być
zaskoczona (ugh, nie zapomnę jak na facebooku natknęłam się na spoiler, kto
jest tytułową matką w How I Met Your
Mother - i to na oficjalnym fanpage'u! Byłam tak oburzona, że aż musiałam
sobie zrobić przerwę od serialu :D).
Tak na oko, z moich
kalkulacji wynika, że jeszcze ze trzy rozdziały zostały do końca. Nie
wykluczam, że wyjdzie tego więcej, ale nieznacznie. To tak informacyjnie,
byście się mogli mentalnie przygotować, że zbliżamy się do końca. :)
Hej. Rozdział jak zawsze świetny. Olis jak zawsze musiał się wpakować w małe kłopoty ,ale Denis umie się nim zaopiekować :). Taki wypad we dwoje i naładowanie baterii to dobra opcja. Uwielbiam ich razem. chodź rozdział spory to czuję niedosyt ,a na wieść o zbilzajacym się końcu to robi mi się smutno. Z drugiej strony nawet nie wiesz jak już bym chciala przeczytać jak się zakończyła ich historia i jak tu człowiekowi dogodzic to ja nie mam pojęcia. Życzę weny i czasu na pisanie
OdpowiedzUsuńPozdrawiam w.
Bardzo lubię wszystkie twoje opowiadania, rozdział fajny.Pozdrawiam i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń