26 grudnia 2021

Francuski piesek 2: Rozdział 26

Na obcym terytorium


17 października 2019

Lato przeminęło jak pstryknięcie palcami i nim bliźniacy zdążyli porządnie wykorzystać potencjał trzymiesięcznej przerwy, już trzeba było wracać na uczelniane parkiety. 

Denis żył głównie w rozjazdach i musiał przyznać, że całkiem mu się to podobało. Albo spędzał czas w Grabówce, gdzie główną atrakcją były treningi w Orionie lub długie przechadzki po lesie z tatą i psami, albo jeździł z całą rodziną do ich mazurskiego domku letniskowego, albo spędzał czas w Warszawie z Oliwierem. Poza tym udało mu się pojechać na tygodniowy wypad nad morze wraz z rodzeństwem, Tosią, Szyszką, Kamilem i Dominiką, a na przełomie sierpnia i września poleciał z Adą do dziadów w Argentynie. Ola akurat spędziła już u nich cały lipiec, natomiast Wiktor skapitulował i obiecał odwiedzić ich pod koniec listopada.

Tak czy inaczej Denis miał sporo zajęć, zatem nie dziwiło go szczególnie, że czas minął mu szybko, choć i tak, gdy nastał trzydziesty września, zorientował się spanikowany, że wypadałoby zacząć się pakować, bo przecież wieczorem zamierzali z Wiktorem jechać do Warszawy.

Potem na miejscu okazało się, że i pozapominał połowę rzeczy, natomiast jako że i tak żył w dwóch mieszkaniach jednocześnie, to wiedział, że w razie czego znajdzie wszystko, czego potrzebował, u Oliwiera. 

Chyba za tym w wakacje Denis tęsknił najbardziej. Za tą swoistą rutyną. Latem przecież też spędzał czas z policjantem, ale skłamałby, gdyby uznał, że nie tęsknił za tymi dniami, gdzie zmęczony po zajęciach, mając w perspektywie jeszcze więcej nauki, szedł do Oliwiera i tam rozkładał się w salonie z notatkami. Oli w tym czasie albo był jeszcze na służbie, albo ją odsypiał w sypialni, albo był obok na kanapie i w ciszy próbował obejrzeć coś w telewizji czy robił coś w laptopie.

Od rozpoczęcia nowego roku akademickiego minęło dwa tygodnie i chłopak na dobre popadł w słodką rutynę. Chcąc czy nie, wpadł w wir nauki, bo już w pierwszym tygodniu miał jakieś wejściówki, a i chciał nadrobić czas ze znajomymi, więc jego grafik ponownie był wypełniony po brzegi. Czasami zmęczenie dawało o sobie znać, jednak nie narzekał, bo kiedy miał co robić… nie myślał. 

Lato przeminęło w okamgnieniu, a poza powrotem do uczelnianej rzeczywistości Denis miał do zrealizowania jeszcze jeden ważny punkt — wizytę kontrolną u lekarza. 

Tym razem przy odbiorze wyników towarzyszył mu Wiktor. Denis nie chciał fatygować całej rodziny, a choć Oli był gotowy wziąć wolne, by być przy nim, to jednak chłopak i jemu nie kazał się fatygować. Nie chciał z tego robić niczego wielkiego, bo wtedy jedynie bardziej by się nakręcał. A tak, idąc z marszu, jedynie z bratem, miał poczucie, że to rzeczywiście coś rutynowego. Nie spodziewał się usłyszeć złych wieści. Przecież czuł się dobrze, blizna wyglądała standardowo, węzły chłonne też raczej nie były powiększone… po prostu nic nie wskazywało na to, aby coś miało pójść źle.

I nie poszło. Lekarz z uśmiechem oświadczył, że wszelkie wyniki badań wyszły zgodnie z oczekiwaniami i mogą odetchnąć na kolejne trzy miesiące.

Dopiero po wyjściu z kliniki do chłopaka dotarło, jak bardzo był zestresowany. Ta ulga, że znowu udało mu się oszukać przeznaczenie, była przeżyciem iście upajającym. Znowu był wolny i beztroski, choć na chwilę. I tak jak ostatnio, poczuł nagłą potrzebę, żeby to wykorzystać. Chciał dać się ponieść i odreagować.

— Musimy się napić — oświadczył zaraz po tym jak drzwi kliniki się za nimi zatrzasnęły. 

Wiktor wyszczerzył się w odpowiedzi.

— Mnie dwa razy nie musisz prosić — dodał jeszcze, jakby Denis miał jakiekolwiek wątpliwości.

Tego dnia Denis miał jedynie wykłady, więc postanowił, że już nie wróci na uczelnię, a Wiktor poszedł w jego ślady. Co prawda jeszcze rano początkowo coś tam przebąkiwał, że ma jakieś kolokwium, ale gdy wyszli i Denis mu o tym przypomniał, to wzruszył tylko ramionami i stwierdził, że woli iść coś zjeść, a zaliczenie nie ucieknie.

Klinika znajdowała się przy Alejach Jerozolimskich, niedaleko ronda de Gaulle'a, zatem bliźniacy postanowili ruszyć pieszo w kierunku Złotych Tarasów, bo Wiktor znalazł na szybko knajpę, która serwowała śniadania cały dzień. Denis w trakcie tego spaceru wykonał kilka telefonów, by poinformować rodziców i Oliwiera, że wszystko jest w porządku, a Wiktor już rozpytywał znajomych i analizował wszelkie pomysły na wieczór, jakimi go zasypali.

Po spałaszowaniu śniadania, które w zasadzie wypadało w porze obiadowej, wrócili do mieszkania, gdzie dogadali szczegóły spotkania i około piętnastej wpadły do nich dziewczyny. Tosia i tak miała zamiar przyjść do Wiktora po zajęciach, a Szyszka uznała, że w zasadzie to nie chce jej się wracać samej, skoro potem i tak mieli się spotkać u chłopaków na tak zwany „befor”. Wszystkim wydawało się to zasadne, by wprawić się w jeszcze bardziej błogi nastrój przed właściwą częścią wieczoru.

Dochodziła osiemnasta, kiedy Wiktor zdecydował, że powoli zabierze się za drinki. Niestety w drodze do kuchni jego plany zostały pokrzyżowane, bo po mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu. Nie spodziewali się jakiegoś dodatkowego gościa, gdyż z resztą osób umówili się już na miejscu, w wybranym wcześniej pubie.

Drzwi ostatecznie poszedł otworzyć Denis, głowiąc się do ostatniej sekundy, kogo mogło do nich nieść. 

Kiedy podniósł słuchawkę i usłyszał po drugiej stronie głos ciotki, mina od razu mu zrzedła. Wpuścił ją, nie widząc innego wyjścia i cofnął się do kuchni, gdzie zdążyły przemieścić się też dziewczyny.

— Weronika — mruknął przygaszony, widząc pytającą minę brata.

— Po co tu przyszła? — zapytał zaraz zdezorientowany Wiktor, a Denis tylko wzruszył bezradnie ramionami. Cóż, zaraz mieli się dowiedzieć. 

— Ach, to ta słynna, wszystkowiedząca ciotka? — zgadła Marcelina, przypomniawszy sobie wcześniejsze opowieści braci.

— Może jak zobaczy, że mamy towarzystwo, to sobie pójdzie — rzucił z nadzieją Wiktor, wkładając z powrotem do lodówki butelkę wódki. Może lepiej było jeszcze chwilę się wstrzymać.

— W sumie przeważnie wpada tylko na chwilę… ale to zawsze bardzo traumatyczna chwila — sprostował szybko Denis, żeby dziewczyny nie robiły sobie nadziei.

Nim ktokolwiek zdążył coś dodać, rozległo się pukanie do drzwi, więc Denis poszedł posłusznie otworzyć. Niech już mają to za sobą.

— Co to za mina? — spytała od razu Weronika, ale o dziwo w jej głosie nie było pretensji, a… niepokój? To skutecznie zbiło Denisa z pantałyku. — Mam nadzieję, że wszystko w porządku? Nie mogłam się dziś dodzwonić do Marcela… — zaczęła zaraz tłumaczyć coraz bardziej spanikowana, co sprawiło, że i Denis momentalnie spanikował.

No jasne! Nie dał Weronice znać o wyniku badań, więc ta zmartwiona się pofatygowała!

— Tak! — przytaknął szybko. — Wszystko w porządku, dalej bez zmian na szczęście — wyjaśnił pospiesznie, oglądając się przez ramię, mając nadzieję, że nikt nie podsłuchiwał. W lipcu jego rodzina tak bardzo dała ponieść się euforii, kiedy okazało się, że Denis nie ma przerzutów, że kompletnie zapomnieli wtajemniczyć we wszystko Werę. Potem Marcel coś nieszczęśliwe chlapnął, zapominając, że przecież od początku nie informowali kobiety o sytuacji z Denisem, a ta wpadła w szał. Jak zwykle trochę przesadziła, ale niestety trzeba było jej przyznać rację, kiedy zarzuciła pozostałym Armińskim, że ją chamsko pominęli… bo dokładnie tak się stało.

Nic więc zatem dziwnego było w tym, kiedy teraz zmierzyła gniewnym spojrzeniem chłopaka. Ona się zamartwiała, a gówniarz nawet nie raczył napisać krótkiego SMS-a!

— A napisać głupiego SMS-a to już nie łaska? — fuknęła, po czym przepchnęła się do mieszkania, a chłopak tylko przetarł w nerwowym geście twarz. Cholera. Wera już wiedziała… ale dziewczyny nadal żyły w słodkiej nieświadomości. — O proszę — zaczęła z nieco cyniczną manierą, gdy dotarła do kuchni. — Widzę, że przychodzę nie w porę — sama wywnioskowała, stając w progu i zakładając ręce na piersi. Nie zapowiadało się na to, że zamierzała się wycofać.

— Wychodzimy zaraz na miasto — wyjaśnił Wiktor ciotce, chcąc dać do zrozumienia, że nie mają dla niej czasu. — To są Tosia i Marcelina — przedstawił zaraz, bo mimo wszystko nie chciał, by dziewczyny czuły się bardziej niezręcznie niż to konieczne. — Dziewczyny, to nasza ciocia, Weronika — zwrócił się do nich.

— Miło panią poznać — odezwała się grzecznie Tosia, a Szyszka tylko kulturalnie skinęła głową.

— Po prostu Weronika — poprawiła kobieta i o dziwo również odpowiedziała ciepłym uśmiechem. Zaraz jednak jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił, gdy tylko i Denis zjawił się w kuchni. — Ty. — Skinęła na niego. — Ja wiem, że traktujecie mnie jak wrzód na tyłku…

— No co ty, Wera… — zaczął szybko przymilnie Wiktor, ale kobieta nie dała się zagadać. Kontynuowała, nie zwracając na niego uwagi.

— …ale nie możesz mi czegoś takiego robić, Denis. Naprawdę się martwiłam! — dodała zaraz. 

— Wiem, głupio wyszło, naprawdę nie zrobiłem tego umyślnie… — jęknął autentycznie skruszony.

— Dobra, powiedzmy, że ci wierzę — jemu też przerwała. — Po prostu teraz proszę przedstawić mi tu szybko sprawozdanie z wizyty i znikam — zażądała.

Denis odchrząknął niezręcznie, zerkając kontrolnie na dziewczyny, które… cóż, wyglądały na zdezorientowane.

— Wszystko bez zmian. Naprawdę nie ma o czym mówić — odparł zdawkowo.

— Ale miałeś pełną diagnostykę? To jakiś dobry onkolog, a nie konował? — upewniła się.

— Tak, to dobry lekarz i zrobiliśmy tyle, ile można, żeby się upewnić — potwierdził. 

— No dobrze… — uznała z westchnięciem. — Jakbyś kiedyś potrzebował towarzystwa na wizycie, to dawaj znać — dodała na koniec, co mimo niezręcznej sytuacji nawet Denis uznał za miłe.

— Będziesz musiała ustawić się w kolejce. Na listę póki co wpisali się wszyscy Armiński i jeden Francuz — wtrącił Wiktor, trochę ignorując dziewczyny. I tak się już wydało, zatem nic nie stało na przeszkodzie, żeby dla odmiany trochę wkurzyć Werę.

— Francuz… — powtórzyła Weronika, tak dramatycznie przewracając oczami, że te niemal wykonały obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni wokół własnej osi. — Że też Marcel na to pozwala… — mruknęła, krótko zerkając na drugiego bliźniaka.

— Wera, ja zaraz będę miał dwadzieścia jeden lat. Myślę, że tata nie będzie mi dobierał chłopaków — wyjaśnił już zniecierpliwiony chłopak.

— Chłopaków może i nie… ale sobie znajomych mógłby dobierać lepiej — dodała jeszcze zgryźliwie, po czym wreszcie zapowiedziała, że skoro ukoiła nerwy, to będzie się zbierać i faktycznie po jakichś dwóch minutach, i trzech kiepskich żartach Wiktora, wyszła.

Gdy tylko Denis wrócił do kuchni po tym, jak zamknął za ciotką drzwi, od razu został zaatakowany przez dziewczyny.

— O co chodzi? Onkolog? Jesteś chory? Masz raka? Umierasz? Czemu nic nie mówiłeś?! — zaczęły się wzajemnie przekrzykiwać, a Marcelina była aż czerwona ze złości.

Armiński ciężko wypuścił powietrze. Nie chciał tego tłumaczyć w takich okolicznościach, a raczej na takich zasadach, ale nie miał już wyjścia. Musiał to zrobić tu i teraz.

— Eee… — zaczął mało składnie, wbrew mentalnemu okrzykowi bojowemu. — No… — znowu się zaciął. — Nie umieram — zaczął od konkretów i uśmiechnął się niezręcznie, a Marcelina z automatu zdzieliła go ręką w ramię. — Jeszcze — dodał z jakiegoś powodu, już w memencie wypowiadanych słów zdając sobie sprawę ze swojego błędu, ale kiedy dostrzegł przerażenie na twarzy Tosi, otrząsnął się i zaczął wreszcie dzielić się konkretami… w mniej brutalny sposób. — Mam czerniaka. Miałem — sprostował szybko. — To znaczy wycięli mi go i na szczęście nie mam przerzutów, ale… no cóż, to nowotwór złośliwy, więc… — urwał i wzruszył tylko ramionami.

— Co? — bąknęła zdezorientowana Marcelina, a Tosia tylko mrugała zdezorientowana, zerkając to na Denisa, to na Wiktora, jakby mając nadzieję, że ten drugi zdradzi wyrazem twarzy, że to tylko jakiś głupi żart. Wiktor jednak uciekał wzrokiem.

— Nie żartujesz? — zapytała zatem sucho, bo jej ciało było tak spięte, że nie pozwalało jej wyrażać żadnych emocji, choć wewnętrznie drżała. 

— Chciałbym… — westchnął z rezygnacją Denis i znowu zerknął na Marcelina, która dla odmiany zaczęła mieć łzy w oczach. — Hej — zaczął łagodnie. — Nie jest tak źle. W zasadzie to na ten moment wszystko jest w porządku… — spróbował ją pocieszać, ale dziewczyna niespodziewanie znowu nabrała siły, ponownie uderzając go mocno, tym razem w drugie ramię, i na koniec dla odmiany rzuciła mu się na szyję. 

Szlochając, zapytała z pretensją:

— Dlaczego nic wcześniej nie mówiłeś?! 

Denis zaczął ją czule głaskać po plecach, czując, jak niemal natychmiast zaczynają go zjadać wyrzuty sumienia. Nim cokolwiek odpowiedział, zerknął jeszcze ponad jej ramieniem na Tosię, która gdy tylko wychwyciła jego wzrok, poszła w ślady przyjaciółki i po chwili obie już ściskały Armińskiego. 

— Przepraszam. To nie tak, że chciałem to przed wami ukrywać. Po prostu wpierw sam chciałem wiedzieć, na czym stoję — wyjaśnił przepraszająco.

— Nie możesz przed nami ukrywać takich rzeczy! — zawyła Szyszka, nie przestając szlochać w jego szyję. — Od tego jesteśmy, głupku, żebyśmy się razem zastanawiali na czym stoisz! — odparła w kontrze i to był na tyle dobry, a zarazem rozczulający, argument, że Denis nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Po prostu przeprosił jeszcze raz i jeszcze jakiś czas stali tak w objęciach.

— Robi się niezręcznie… — rzucił śpiewającym tonem Wiktor, stojąc sobie na uboczu i nie wiedząc za bardzo, co zrobić. Dołączać do tego grupowego uścisku nie zamierzał, ale i przyglądanie się pozostałej trójce nie wydawało mu się być zadowalającą alternatywą.

— Ty! — Wiktor szybko przekonał się, że popełnił błąd, kiedy Tosia skupiła całą uwagę na nim. — Przez ten cały czas wiedziałeś i nawet się nie zająknąłeś! — zarzuciła i ruszyła w jego kierunku. Chłopak aż przełknął ze zdenerwowania ślinę. — Aż nie wiem, czy być wściekła, bo nic nie powiedziałeś, czy być dumna, że taki dobry z ciebie brat, bo… nic nie powiedziałeś — zakończyła przewrotnie, a z tonu jej głosu można było wywnioskować, że jednak nie zamierza z tego powodu przesadnie dręczyć Wiktora.

— No i się, kurwa, rozmazałam. Dzięki, Denis — jęknęła w międzyczasie Marcelina, dostrzegając na opuszkach swoich palców grudki tuszu do rzęs, zaraz po tym jak spróbowała otrzeć łzy. Pociągnęła teatralnie nosem i ruszyła do łazienki.

— Głupio wyszło — skomentował nieśmiało Denis.

— Tak myślisz? — odparła z sarkazmem Tosia.

Denis jednak nic już na to nie odpowiedział, tylko wzruszył delikatnie ramionami i posłał dziewczynie przepraszający uśmiech. Nie był pewien, czy powinien wykazać jeszcze jakąś inicjatywę w tej rozmowie i spróbować jeszcze nieco wybielić swój wybór z milczeniem na temat choroby, czy może lepiej było się nie wychylać i tylko grzecznie odpowiadać na ewentualne pytania od dziewczyn. Wątpliwości targały nim jednak zaledwie kilka sekund. Oli czasami żartobliwie na wszystko odpowiadał, że „do niczego się nie przyznaję” i „niczego mi nie udowodnisz”, zatem najrozsądniej było po prostu się nie odzywać, a przez to nie ryzykować, że się przez przypadek podłoży.

Tosia skupiła się na Wiktorze, coś tam jeszcze marudząc, a zaraz potem wróciła Szyszka, już w nieco bardziej bojowym nastroju, jednak nie wzięła pod ostrzał Denisa, tylko zarządziła, że przez tę bombę informacyjną musi się w końcu czegoś napić. Wiktorowi nie trzeba było powtarzać, bo w ułamku sekundy wyciągnął z powrotem z lodówki alkohol.

Emocje, które ich trzymały, przyczyniły się do szybkiego upojenia i tak na dobrą sprawę, kiedy powinni wychodzić na właściwą imprezę, byli w takim stanie, że zdecydowanie nie powinni już pić i może nawet wychodzić… ale kto ich niby miał powstrzymać? Może ta nalewka, którą zakamuflowali jakiś czas temu w szafce, a która magicznie się właśnie odnalazła? Nie, ona też nie. Jedynie ich trochę spowolniła.

Do pubu, w którym spotykali się cyklicznie w zeszłym roku, dotarli grubo po wyznaczonej godzinie rozpoczęcia imprezy, ale akurat to im wyszło na dobre, gdyż tym sposobem pozostałe towarzystwo również było już wprawione w odpowiedni nastrój i proporcje upojenia wszystkich uczestników imprezy mniej więcej się wyrównały.

  Tosia z Denisem spasowali kilka pierwszych kolejek, jakby jakiś instynkt podpowiadał im, że to może być ich gwóźdź do trumny — czego Denis nie omieszkał zamienić w czarny humor — Wiktor skusił się jeszcze na piwo, natomiast Szyszka… jej ewidentnie nie włączył się żaden alarm, bo ochoczo piła kolejne szoty z… Łukaszem. 

Około północy dziewczyna ewidentnie przegięła i trzeba było ją eskortować do mieszkania, czym ofiarnie postanowili zająć się Wiktor z Tosią. Denis natomiast miał ochotę jeszcze zostać, bo bawił się wyśmienicie i właśnie tego potrzebował — totalnego resetu. Mimo wszystko postanowił zabrać się z bratem i dziewczynami, bo towarzystwo było coraz bardziej pijane i choć on był w podobnym stanie, to wizja, że ma dalej bawić się w gronie nieco bardziej obcych osób już mu się tak nie podobała. 

Tylko że grupka dziewczyn z innej grupy nagle wpadła na pomysł, że powinni iść do gejowskiego klubu i oczywistym wydawało się im, by wciągnąć w całe przedsięwzięcie Denisa. 

— Idź, będzie śmiesznie jak znowu dorobisz rogi Frankowi — namawiał go Wiktor.

— Co?! — zamrugał nieco panicznie drugi chłopak. Przecież jego brat nie mógł tego wiedzieć. Skąd, więc…? — Skąd…? — zaczął werbalizować swoją myśl, ale Wiktor tylko przerwał mu machnięciem ręki.

— Proszę cię — rzucił takim tonem, jakby ta wiedza była czymś oczywistym. — Ja wiem wszystko — dodał zaraz ze złowieszczym uśmiechem.

Denis postanowił na to nie odpowiadać, głównie przez to, że jego mózg nie pracował teraz na najwyższych obrotach i nie potrafił szybko wymyślić jakiejś riposty. Postanowił natomiast ulec dziewczynom i jak się zaraz okazało, nie tylko im, bo te jakimś cudem zdołały namówić pozostałe towarzystwo, łącznie z kilkoma kolesiami, którzy gejów widywali co najwyżej w jakimś serialu na Netflixie. Cóż, kluby gejowskie to było za dużo nawet dla Denisa, więc zapowiadało się, że będzie interesująco. Pozostawało mu mieć nadzieję, że to nie skończy się jakąś interwencją policji. 

***

Dalsza część wieczoru potoczyła się dla Denisa raczej pozytywnie. Raczej, bo spotkał trzy osoby, których nie spodziewał się spotkać i nadal nie był pewny, jaki w ostatecznym rozrachunku bilans przyniosły te spotkania. Jedno było mało przyjemne, drugie… po prostu dziwne — może nawet najdziwniejsze w jego życiu, ale raczej neutralne — a trzecie bardzo miłe. Wszystko zadziało się dokładnie w tej kolejności.

Kiedy dotarli do Kolorów, klubu na Woli, impreza trwała już w najlepsze, ale jakimś cudem udało im się dorwać lożę w samym kącie, a to sprawiło, że cała paczka się tam zabarykadowała i dzięki temu wszyscy mieli czas, żeby oswoić się z — dla niektórych — nowym i dziwnym miejscem, bez bycia osaczonym.

Choć w gruncie rzeczy, jak się niedługo potem okazało, nikt nikogo nie osaczał, a po kilku kolejnych drinkach heteroseksualnym znajomym Denisa było absolutnie wszystko jedno, gdzie są. Pili, tańczyli, nawiązywali nowe znajomości i po prostu świetnie spędzali czas. 

Denis też był zadowolony — przyjemnie wstawiony, na tyle, by dać się wyciągnąć koleżankom na parkiet, ale nie pijany, bo był w stanie odpierać zaloty jakiegoś byczka, który próbował się o niego ocierać w tańcu. 

Po trzech zremiksowanych kawałkach udał się w stronę łazienek, żeby trochę ochłonąć i gdy wchodził już w wąski i dosyć zatłoczony korytarz, zobaczył… Tomka. Tego samego,  z którym kilka miesięcy wcześniej zaliczył numerek w obskurnej toalecie w innym klubie.

Denis ustawił się w kolejce do toalety, a Tomek akurat z niej wyszedł i ewidentnie jeszcze na kogoś czekał, a przez to ich spojrzenia spotkały się na kilka sekund. Wbrew pozorom nie było to spotkanie niezręczne. Niestety — choć nie zamienili ze sobą ani słowa — zostawiło Denisa w poczuciu bycia wykorzystanym. Tomek zerknął na niego, utrzymali przez chwilę kontakt wzrokowy, co utwierdziło Armińskiego w przekonaniu, że obaj doskonale pamiętają tamten wieczór, ale chwilę później drugi chłopak obojętnie odwrócił wzrok i ruszył w głąb klubu razem z jakimś innym typem, na którego kilka sekund temu czekał. Do Denisa dotarło, że Tomek go po prostu zignorował. Zaliczył go, zdobył poczucie satysfakcji i tak zwyczajnie olał. Thank you, next — jak to śpiewała Ariana Grande, tyle że nawet bez tytułowego podziękowania.

Armiński poczuł się nagle strasznie brudny, dokładnie tak jak tego wieczoru, choć wtedy miał jeszcze jakieś poczucie kontroli, bo to on był stroną dominującą, jednak właśnie dotarło do niego, że Tomkowi było wszystko jedno, jaką rolę pełnił. Chciał dodać Denisa do listy swoich zdobyczy, co mu się z łatwością udało, i natychmiast stracił zainteresowanie. Nie żeby Armińskiemu było z tego powodu przykro — tak było lepiej, on sam przypominał sobie o Tomku jedynie w gorszych chwilach, jako widmo koszmarnej pomyłki, za którą jakimś cudem nie przyszło mu zapłacić. Niemniej jednak to przeświadczenie, że było się dla kogoś tylko jakimś punktem do odhaczenia i zapomnienia czy chwilową fanaberią, przyprawiło go zimne dreszcze. Sam przecież przed Oliwierem spotykał się z innymi facetami na przygodny seks… ale nie potrafił się przed nimi otworzyć tak kompletnie bez nawiązania choć najmniejszej więzi. Musiał czuć się komfortowo i bezpiecznie, mieć pewność, że zostanie otoczony czułością, mimo iż sam seks był na przykład ostry. To właśnie dlatego najczęściej stawiał na sprawdzonego wcześniej partnera, by mieć ten komfort psychiczny, że nie czeka go niemiła niespodzianka z kimś obcym. 

Poczuł się na tyle fatalnie, że po tym jak już załatwił swoją potrzebę w łazience, musiał wyjść na zewnątrz i trochę odetchnąć. Alkohol w tej chwili wcale nie pomagał, bo sprawiał jedynie, że Denis przeżywał wszystko mocniej i za bardzo brał to do siebie. A przecież ten Tomek też nic dla niego nie znaczył i najchętniej na zawsze by o nim zapomniał. Nie liczyło się to, co sobie myślał o Denisie, bo Denis był ważny dla kogoś innego. Nie był tylko przedmiotem, za pomocą którego można było sobie ulżyć. Był kochany i to przez osoby, które sam bezgranicznie kochał — to tak jakby wygrał los na loterii.

— A, jebać to — mruknął pod nosem rozeźlony, że ta sytuacja tak go zdołowała. Czuł, że to idiotyczne i chciał jak najszybciej się otrząsnąć. Musiał to rozchodzić.

Było już całkiem chłodno, na szczęście pomyślał o tym przed opuszczeniem lokalu i zabrał z szatni swoją kurtkę. Włożył dłonie w kieszenie i postanowił się kawałek przejść, i przy okazji trochę otrzeźwieć. Z ulgą odkrył, że wystarczyło raptem kilka minut, aby nieco ochłonął. Może jego nastrój jakoś specjalnie się nie poprawił, ale już nie myślał aż tak obsesyjnie o tym pieprzonym Tomku. Nadal miał go gdzieś tam z tyłu głowy, jednak bardziej skupił się na tym, że przez tę całą sytuację chciał wrócić do domu i przytulić się do Oliwiera. Może powinien to zrobić? Oli mógł już wrócić ze służby.

Musiał się już kawałek oddalić od klubu, bo przestał słyszeć dudniącą muzykę w tle, a zaczął głównie szum ulicy i jakieś pojedyncze, wyrwane z kontekstu zdania, gdy mijał jakichś ludzi. Potem skręcił w węższą ulicę, postanawiając, że wróci do klubu okrężną drogą. Tam było już zdecydowanie ciszej i może nawet nieco złowieszczo, gdyby nie fakt, że przez alkohol Denis jednak nie potrafił poczuć dreszczu niepokoju. Nawet kiedy wszedł w niewielki zagajnik między blokami, by skrócić drogę powrotną, a gdzie napatoczył się na postać w kapturze. 

— Przepraszam — rzucił automatycznie zaraz po zderzeniu. Po prostu nie zauważył tego typa w dresie, bo ten wyłonił się spomiędzy drzew, gdzie nie docierało światło latarni ulicznych, a przez to dostrzeżenie go w porę graniczyło z cudem. 

Mężczyzna nie odezwał się nawet, tylko cofnął z powrotem w cień, przepuszczając Denisa, gdyż ścieżka, którą do tej pory podążał chłopak, była po prostu wydeptana i minięcie się na niej dwóch osób było utrudnione.

— Ej, młody — rzucił niespodziewanie do Denisa półszeptem, jednak na tyle głośno, by chłopak go usłyszał. Armiński przystanął automatycznie, bardziej zainteresowany niż przestraszony, choć na trzeźwo musiałby dojść do wniosku, że była to potencjalnie niebezpieczna sytuacja.

— Czemu czaisz się tam jak pedofil? — zapytał z jakiegoś powodu pierwsze, co mu przyszło na myśl.

— Nie schlebiaj sobie, jesteś za stary — odparł jedynie mężczyzna, który w zasadzie nie mógł być dużo starszy od Denisa. Co prawda miał kaptur na głowie i Armiński nie widział jego twarzy, ale brzmiał dosyć młodo.

— Hej, w Lidlu nadal pytają mnie o dowód! — odszczeknął.

— W Lidlu pytają o dowód wszystkich, którzy nie poruszają się jeszcze o balkonikach — stwierdził tajemniczy chłopak, któremu odpowiedź Denisa ewidentnie nie zaimponowała. 

— Idę dalej — fuknął tylko Armiński, wskazując palcem kierunek, w którym zamierzał się udać. To było dziwne spotkanie, choć dosłownie ułamek sekundy później Denis dowiedział się, że to nadal nie było najdziwniejsze, co go do tej pory spotkało.

— Ej, młody, chcesz wpierdol? — zaczepił go ponownie typ, wyłaniając się nieco bardziej z zagajnika. Armiński nigdy nie spotkał na swojej drodze tak bezpośredniego „Seby”, a przez to nawet nie wiedział, jak zareagować. To było tak na serio? Ten typek go wyzywał na solo?

— Nie jestem zainteresowany — odparł dyplomatycznie Denis, oglądając się tylko na chwilę przez ramię.

— Ale dostaniesz — ostrzegł go tajemniczy jegomość, na co Armiński westchnął i przystanął. Okej, czyli serio będą się bić? Chyba nigdy się z nikim nie bił tak w niekontrolowanych warunkach, ale powinien sobie poradzić. Jego przeciwnik był o ponad głowę niższy i nie wyglądał, jakby stanowił zbyt duże zagrożenie. Mimo wszystko postanowił, że spróbuje wpierw przemówić temu narwańcowi do rozumu.

— O co ci chodzi? O hajs? Nie mam, nie noszę gotówki — wyjaśnił na wstępie.

— Och, to nie ja będę cię klepał — zapewnił lekko rozbawiony. — Ja nie biję słabszych, ale jak zamierzasz tam iść — skinął w kierunku, w którym zmierzał Denis — to nadziejesz się na trzech chujków, którzy ewidentnie szukają jakiejś cioty do obicia, która przyplącze się, wychodząc z tej pedalskiej meliny — wyjaśnił, mając na myśli Kolory, gdzie właśnie zmierzał Denis. 

— Hej! — zawołał znowu z oburzeniem młody. — Co to ma znaczyć ciota do obicia? — zacytował zirytowany. — Jeżeli myślisz, że boję nadziać się na jakichś trzech chujków… — zaczął, ale drugi chłopak wszedł mu w zdanie.

— To było niefortunne porównanie, moja wina. Nie powinienem straszyć geja, że nadzieje się na chuja, bo jeszcze… 

— Zaraz ja oklepię ciebie — wysyczał Denis, tym razem sam przerywając. Aż się cały napiął. Naprawdę miał ochotę strzelić go w pysk!

  — Gej, który grozi mi wpierdolem w krzakach. Mam deja vu — podsumował niewzruszony. 

— Co ty masz za problem? — fuknął Denis, coraz bardziej zdezorientowany. Będą się bić czy nie? Ten typ żartował, podpuszczał go czy mówił poważnie? Totalnie nie potrafił go rozszyfrować, bo ten stał sobie swobodnie z dłońmi w kieszeniach i mówił takim tonem, jakby opowiadał o tym, co jadł na obiad.

— Moim problemem jest to, że rozwiązałem wszystkie swoje problemy i nie mam teraz żadnego. Wiesz jakie to jest zajebiście nudne? — zapytał, brzmiąc zupełnie poważnie. — Ej, nie potrzebujesz, żeby kogoś obić? Ktoś ci robi koło dupy? Ja chętnie oczyszczę atmosferę, nawet za darmo — zaoferował.

— Jesteś pojebany — podsumował tylko wymownie Armiński.

— Co za różnica? Nie trzeba być doktorem habilitowanym, żeby komuś spuścić wpierdol. — Mężczyzna wzruszył tylko ramionami.

— Nie będziemy nikomu spuszczać wpierdolu — zastopował go automatycznie Denis, po czym aż potrząsnął głową, nie wierząc, że nadal uczestniczył w tej rozmowie. — Słuchaj — zaczął jeszcze raz. — Jestem taki zdezorientowany, że poważnie się zastanawiam, czy zdrowiej nie będzie po prostu iść dostać wpierdol od tamtych Sebów — skinął wymownie głową za siebie — niż tu dalej z tobą… dyskutować — zawahał się na koniec, nie będąc pewny, co tak właściwie miało tutaj miejsce.

— O! — podłapał niemal natychmiast jego rozmówca. Zrobił aż krok w kierunku Armińskiego, ściągając przy tym kaptur, przez co chłopak dostrzegł w końcu jego twarz. Był krótko przystrzyżony i miał dziwnie duże oczy. — Tak! Chodźmy tam razem! Będzie trzech na dwóch, ale oni są najebani, tak że na luzie damy im radę — rozochocił się, a Denis aż zamrugał jeszcze bardziej zdezorientowany.

— Mam lepszy pomysł. Ty zostaniesz tu, Seby tam, a ja sobie pójdę okrężną drogą — przedstawił alternatywę.

— Ale ty jesteś… — mruknął dres, robiąc przy tym tak zbolałą minę, że Denisowi aż zrobiło się go żal. Ten zasmucony grymas był na tyle przekonujący, że chłopak poważnie zaczął rozważać, czy aby się nie zgodzić.

Denis, jesteś pijany, idź spać — skarcił się szybko w myślach.

— Mieszkasz tu? — zagadnął mimo wszystko, nie potrafiąc w tym momencie tak chamsko odejść.

— Ciężko zameldować się w krzakach — parsknął drugi mężczyzna, rozglądając się wymownie dookoła.

— Próbowałeś? — zapytał z sarkazmem Armiński, a jego rozmówca zbystrzał, zupełnie jakby na poważnie zaczął rozważać, czy mógłby się przeprowadzić w krzaki.

— To by było interesujące i całkiem pomocne w mojej profesji — przyznał, potakując z uznaniem głową.

— A czym się zajmujesz? — zapytał Denis całkiem poważnie zainteresowany. Ten typek był tak intrygujący, że mógł być zarówno menelem jak i dyrektorem jakiegoś korpo. Jego odpowiedź jednak w żadnym stopniu nie uchyliła rąbka tajemnicy.

— Różnego typu działalnością — rzucił wpierw zdawkowo. — Przestępczo-wywiadowczo… — zrobił krótką pauzę — rozrywkową — dodał na koniec z satysfakcją, widocznie zadowolony z przedstawionego opisu.

— Jesteś politykiem? — strzelił Denis, a drugi mężczyzna aż się zaśmiał w głos.

— System by tego nie wytrzymał — stwierdził zaraz z przesadną pewnością.

— Wierzę na słowo — zastrzegł Denis, nie potrzebując dalszego zapewniania.

— A ty to pewnie studenciak? — zagadnął, podchodząc jeszcze bliżej i krzyżując przedramiona na piersi. Zupełnie jakby czymś normalnym było ucinanie sobie pogawędek gdzieś w krzakach w środku nocy z nieznajomym.

— Między innymi — rzucił zagadkowo Denis. Nawet nie dlatego, że wolał być ostrożny, tylko chciał odpłacić tajemniczością.

— Studenciak, który lubi się włóczyć po krzakach i nie boi się wpierdolu — podsumował dres. — Puszczasz się za kasę? — strzelił, tak jak wcześniej Denis z tym politykiem.

— Nie muszę, mam bogatych rodziców. — Armiński wzruszył nonszalancko ramionami, niezrażony tymi insynuacjami. Zresztą to nawet nie brzmiało jak obelga. Było coś cholernie osobliwego w sposobie, w jaki prowadził rozmowę drugi mężczyzna. Ot, plotkował sobie, jakby gadał ze starym kumplem, choć w rzeczywistości widzieli się pierwszy raz na oczy i to w dodatku w jakimś ciemnym zagajniku.

— Ach, czyli jesteś znudzonym bananem, który szuka wrażeń — wyjaśnił sam sobie, na co Denis parsknął, choć nawet nie zdążył nic na to odpowiedzieć, bo jego rozmówca rzucił kolejną ofertą: — To może mogę cię porwać dla okupu? Ile z tego wyciągnę? — zastanowił się na głos.

— Ty mnie pytasz, czy możesz mnie porwać? — powtórzył dla pewności Denis z powątpiewaniem.

— Jak masz na imię? — zapytał ni stąd, ni zowąd.

— Mogę być Stefan. — Armiński wywrócił oczami.

— Słuchaj, Stefan, boli mnie twój ton. Ja próbuję grzecznie zaoferować ci rozrywkę, a ty ze mnie kpisz — wyznał przesadnie obrażonym tonem dres.

— Przepraszam. Jestem po prostu niewdzięcznym gówniarzem, rodzice mnie nienawidzę i zrobiłbyś im tylko przysługę, gdybyś mnie porwał — odpowiedział zatem poważniej Armiński, choć jego ton głosu aż ociekał sarkazmem.

— Ale że nawet flaszki nie dadzą? — zapytał z nadzieją drugi chłopak.

— Jest spora szansa, że w niedalekiej przyszłości wykituję, więc nie będzie im się opłacało. Nawet tej najtańszej — dodał dobitnie na koniec, a tajemniczy jegomość na moment zamilkł, analizując słowa młodego.

— Planujesz samobója? — zapytał po chwili równie dobitnie.

— To by mi chociaż dawało jakąś namiastkę kontroli — odparł filozoficznie Denis. — Mam raka — uogólnił. 

— A niech mnie, Stefan. Teraz to aż sam mam ci ochotę postawić flaszkę. — Skrzywił się chłopak.

— Mi już chyba dzisiaj wystarczy… a właśnie, ty się jakoś nazywasz? — zastanowił się wreszcie.

— Mogę być Bożydar — odbił. — No to ten…. Ile ci zostało? Na pewno nie chcesz iść się z kimś oklepać? Co masz do stracenia? — wrócił do tematu z początku rozmowy, markując przy tym karykaturalne ciosy pięściami w powietrze.

— No mam nadzieję, że jednak oszukam przeznaczenie. Dzisiaj opijam zaliczoną kontrolę — powiedział z dumą Denis, jakby ten cały Bożydar miał się tym rzeczywiście przejąć.

— Eee, no co ty mi tu smęcisz, młody. Ja już ofiarnie chciałem zaoferować pomoc w wyborze trumny, a ty się jeszcze całkiem dobrze trzymasz — skarcił go zaraz dres.

— Dzięki? — zapytał bardziej niż stwierdził Armiński. 

— No to skoro jeszcze żyjesz, wpierdolu nie chcesz i wódeczką też pogardzisz, to chyba pozostaje nam się rozstać — podsumował ze zrezygnowaniem Bożydar.

— Przykro mi, że nic z tego nie wyszło — odpowiedział z pozornym skruszeniem Denis. Nie wiedział dlaczego, ale z każdym kolejnym zdaniem czuł się coraz bardziej rozluźniony. Choć cała sytuacja była absurdalna, to nie mógł ukryć, że to spotkanie po prostu dostarczyło mu rozrywki i było miłą odmianą od spotkania z Tomkiem.

— I powinno. To całkowicie twoja wina — odparł twardo dres.

— Może następnym razem. — Denis niewinnie wzruszył ramionami.

— No to mamy umowę. Ty się nie przekręć, a ja tu coś zorganizuję do rozrywki. Napuszczę na siebie jakieś dwa wrogie gangi czy coś — wymyślił.

— Hej, to ma być wpierdol dla zabawy, nie musisz przy tym rozpieprzyć pół Warszawy — zastopował go nieco rozbawiony Denis.

— Wtedy jest najlepsza zabawa — wytłumaczył z błyskiem w oczach i złowrogim uśmieszkiem chłopak. — No to trzymaj się, Stefan — rzucił już zwyczajnie, może nawet przyjaźnie.

— Do zobaczenia, Bożydar — pożegnał się Denis, po czym powoli zaczął się wycofywać, jednak nie tracił kontaktu wzrokowego z drugim mężczyzną. Kiedy dostrzegł, że i tamten się nie odwrócił, zawołał jeszcze: — Stresuje mnie, że nadal na mnie patrzysz!

— To ja stresuję ciebie?! Stefan, to ja mam się odwrócić plecami do geja, więc powiedz mi, kto z naszej dwójki powinien być bardziej zestresowany! — odpyskował dres, a Armiński tylko się na to zaśmiał i wreszcie odszedł.

***

Czuł jakiś dziwne wibracje nawet po tym, jak już wrócił z powrotem do klubu i odnalazł swoich znajomych. Potrzebował mocnego drinka, żeby przetrawić całą sytuację i poukładać sobie w głowie te osobliwe spotkanie. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że otarł się o bójkę z typem spod ciemnej gwiazdy, a koniec końców pogadał z nim od serca, niemal się z nim zaprzyjaźniając.

Zamiast jednego, Denis pochłonął dwie margarity, co nie wydawało się najmądrzejszym posunięciem, bo wcześniej pił już inne trunki — i to też w większych ilościach, ale zrobiło mu się tak przyjemnie, że postanowił nie tracić czasu na rozmyślanie o konsekwencjach. Wolał poddać się chwili. Już po kwadransie okazało się to być dobrym pomysłem, bo Denis spotkał jeszcze jedną osobę, której nie spodziewał się aktualnie zobaczyć, i tym razem to było spotkanie miłe. A nawet bardzo miłe.

Kiedy kończył drugą margaritę, rozglądając się niespiesznie po ludziach szalejących na parkiecie, jego spojrzenie spoczęło na pewnym osobniku przy barze, który aktualnie rozmawiał z jakimś młodym chłopakiem. Mężczyzna przypatrywał się Denisowi, jakby tylko jednym uchem słuchając, co ma mu do powiedzenia jego rozmówca, a kiedy wychwycił wzrok Armińskiego, uśmiechnął się szeroko, szepnął coś do drugiego chłopaka, klepnął go przepraszająco w ramię i… porzucił. 

Denis aż przygryzł wargę. Może i jakiś czas wcześniej to on został kompletnie olany, tak teraz był osobą, dla której olano kogoś innego. Choć z jednej strony powinien odczuwać jakieś współczucie względem tamtego chłopaka, bo w końcu niedawno sam był w jego skórze, to jednak nie potrafił. Teraz cała uwaga skupiła się na nim i zamierzał się nią napawać.

— Zabierasz się za coraz młodszych — zarzucił w żartach w ramach przywitania, gdy mężczyzna już do niego dotarł.

— Szukam tego jedynego, ale wtedy zjawiasz się ty i jak ja mam się skupić? — odparł rozbawiony i bez pytania po prostu przytulił Denisa, delikatnie klepiąc go po plecach.

— Cholera, tęskniłem — zdradził zaraz Armiński, gdy tylko z powrotem stanęli twarzą w twarz. — Dobrze wyglądasz, Mariusz — skomplementował.

— Nawet nie będę mówił, jak dobrze wyglądasz ty, bo będę cię tak komplementował do rana — odparł szybko drugi mężczyzna. — Ale mnie zaszczyt kopnął, że cię tu spotkałem. Mogę postawić ci drinka? — zapytał grzecznie.

— Obawiam się, że przekroczyłem już dzisiaj swój limit. — Skrzywił się nieco.

— Jasne, rozumiem — przytaknął tylko Mariusz i przywołał szybko barmana, prosząc go o szklankę wody z cytryną, a Denis uśmiechnął się na to ukradkiem. Mariusz zachowywał się dokładnie tak, jak chłopak zapamiętał. Był bezpośredni, miły i opiekuńczy.

— Dziękuję — podziękował mu po chwili, mimo iż szklankę podsunął mu barman.

— Opowiadaj natychmiast, co tam u ciebie. Jak studia? Już chyba zaczynasz drugi rok, nie? Jak ten twój policjant? Wyszło coś z tego? Mam nadzieję, że jeśli nie, to ty złamałeś mu serce — zaczął zasypywać chłopaka gradem pytań i ten normalnie poczułby się przytłoczony, jednak Mariusza otaczała tak niesamowita aura spokoju i pozytywnej energii, że Denis miał właśnie ochotę opowiedzieć mu z najdrobniejszymi detalami, co się u niego wydarzyło przez ostatni rok.

Nim jednak zaczął, zmarszczył brwi i skrzywił się z lekkim zawstydzeniem.

— Aż mi teraz głupio, że nie odzywałem się przez rok — zdradził na wstępie.

— W ogóle się tym nie przejmuj. — Mariusz machnął ręką. — Ty byłeś zajęty swoim życiem, ja swoim. Nie podpisywaliśmy żadnego paktu krwią — zażartował. — Ale z chęcią posłucham, co się u ciebie działo — dodał zaraz.

Denis uśmiechnął się na te słowa z widoczną ulgą i… szybko wciągnął się w opowiadanie Mariuszowi, jak przez ostatni rok zmieniło się jego życie. Zupełnie zapomniał o swoich znajomych, nie rejestrując, że większość się już jakiś czas temu ulotniła. Odkrył to dopiero, kiedy sam postanowił się już zbierać i ruszył w kierunku loży, w której zostawił ludzi ze swojego roku, ale nikogo już tam nie zastał. Zorientował się jeszcze, że dostał dwa SMS-y od dziewczyn, które uprzedzały go, że się zbierają i żeby dobrze się bawił. 

Mariusz zaoferował, że go odprowadzi, na co Denis chętnie przystał, bo dzięki temu mogli spędzić jeszcze trochę czasu wspólnie, tym razem z dala od dudniącej muzyki i woni potu, połączonej z mieszanką różnych alkoholi.

Choć Armiński zdążył już wykrzyczeć historię o tym, jak układało mu się z Oliwierem i jak cała sytuacja wpłynęła na jego rodzinę, a także zdołał się w odwecie dowiedzieć, co działo się przez ten czas u Mariusza — a u niego w zasadzie niewiele się zmieniło, poza tym, że dostał awans.

  Poza tym naprawdę lubił to, jak się czuł przy Mariuszu. Choć w przeszłości łączył ich głównie seks i Denis traktował starszego mężczyznę jako swoistego nauczyciela, to jednak Mariusza znacznie coś różniło od pozostałych kochanków Armińskiego. Mieli jakąś niecodzienną więź — Mariusz jawnie zdradzał swoje zainteresowanie chłopakiem, onieśmielając go niejednokrotnie komplementami i swoją bezpośredniością, ale nigdy nie przekraczał granicy dobrego smaku. Nie był nachalny i Denis czuł się przy nim swobodnie, bo wiedział, że te wszystkie piękne słowa i gesty nie są wyłącznie próbą przekupstwa czy próbą wmanipulowania go w seks. Z pewnością nie można było nazwać ich relacji przyjaźnią, bo jednak ich kontakt był mocno ograniczony i spotykali się od święta, to jednak kiedy już do tych spotkań dochodziło, zaczynali ze sobą rozmawiać, jakby tej przerwy w ogóle nie było.

— Jak za starych dobrych czasów — rzucił niezobowiązująco Mariusz, kiedy siedzieli już w nocnym autobusie, który miał ich zawieźć na Mokotów. W środku poza nimi jechał tylko jeszcze jakiś koleś w kapturze, który siedział gdzieś na przedzie i zdawał się być kompletnie niezainteresowany otoczeniem.

— Dosłownie nigdy nie jechaliśmy razem autobusem — zauważył szybko Denis, na co Mariusz nieznacznie się zaśmiał.

— Autobusem może i nie, ale szlajać się po nocy nie do końca na trzeźwo nam się zdarzało — sprecyzował zaraz. — Tylko zazwyczaj nie odstawiałem cię pod drzwi innego faceta, a zabierałem do swojego łóżka — dodał jeszcze nieco złośliwie, chcąc zawstydzić chłopaka, co zresztą skutecznie mu się udało. Nie mógł się po prostu powstrzymać. Denis był zbyt uroczy.

— Obiecuję, że jesteś pierwszy w kolejce w razie czego — odpowiedział Armiński, choć nie odważył się spojrzeć na starszego mężczyznę. Nie wiedział, dlaczego tak reagował. Mariusz chyba tak już na niego działał.

— Czyli wystarczy, że pozbędę się policjanta — pomyślał na głos mężczyzna.

— Wolałbym nie. Jednak trochę go lubię — odpowiedział nieco pewniej Armiński.

— To dobrze. Jeśli on lubi cię choć w połowie tak jak ja, to przełknę dumę i jakoś z tym sobie poradzę — odparł ugodowo.

— Wiesz co ci powiem? — zaczął filozoficznym tonem Denis. — On też mnie lubi. W sensie… czuję to. Mieliśmy poważny kryzys, ale po tej akcji z czerwca i po tym, jak zareagował na moją chorobę, naprawdę czuję, że mu na mnie zależy — wyjaśnił.

— Twoją chorobę? — zapytał zaalarmowany Mariusz, bo ta informacje natychmiast przyćmiła całą resztę wypowiedzi młodego.

— Ach — westchnął tylko Armiński, marszcząc czoło. Nie wiedział czemu, ale był przekonany, że już zdążył o tym wspomnieć, bo wcześniej i tak opowiedział Mariuszowi praktycznie o wszystkim. — No bo ten… — Podrapał się nieco niezręcznie po policzku. — Mam czerniaka.

Mariusz zamilkł, spoglądając tylko intensywnie na swojego rozmówcę, jakby dając sobie czas na dokładne przeanalizowanie jego słów.

— Czerniak to nowotwór? — upewnił się. Niby to wiedział, ale tliła się w nim nadzieja, że alkohol przyćmił mu umysł i coś mu się pomieszało, a czerniak to nie było nic groźnego.

— Mhm — mruknął potwierdzająco Denis.

— O kurwa — odparł tylko, wzdychając ciężko. — Ale czekaj — spojrzał ponownie na Denisa. — Wolno ci w ogóle pić? Co ty w ogóle robiłeś w tym klubie? — zastanowił się zaraz.

— Spokojnie, w tej chwili jestem czysty — zaakcentował ostatnie słowo. — Akurat dziś otrzymałem wyniki po kontroli i na szczęście obecnie nic się nie dzieje, nie mam przerzutów…

— Czyli jesteś już zdrowy? — wywnioskował szybko Mariusz z nadzieją w głosie.

— Nie do końca. To znaczy wiesz, obecnie jestem czysty onkologicznie, ale czerniak to zdradliwa bestia. W miarę szybko mi to wycięli, nie zdążył się rozsiać, ale to niestety nie oznacza, że mogę odetchnąć z ulgą. Pierwsze trzy lata od diagnozy są kluczowe i niestety ryzyko nawrotu jest spore, zwłaszcza, że moja zmiana zdążyła nieznacznie naciec. W każdym razie, w tej chwili wszystko jest okej, mam kontrole co trzy miesiące i mam nadzieję otrzymywać za każdym razem takie wiadomości jak dzisiaj — zakończył już bardziej ogólnie, bo zdał sobie sprawę, że wszedł w szczegóły, a te chyba nie były potrzebne do przedstawienia Mariuszowi ogólnego zarysu sytuacji. 

— Aż nie wiem co powiedzieć — odezwał się wreszcie starszy mężczyzna. — Cieszę się, że teraz jest w porządku i w takim razie będę trzymał cholernie mocno kciuki, by tak pozostało — dodał, starając się brzmieć pocieszająco, choć po chwili zagryzł wargę i pokręcił głową. — Ja pierdolę, co za kosmos. Ty masz raptem dwadzieścia lat, takie rzeczy nie powinny cię spotykać — wyraził swoje niezadowolenie.

— Niby nie, ale jednak się przytrafiły i jakoś muszę z tym żyć. — Wzruszył ramionami Denis.

— Brzmisz, jakbyś naprawdę dobrze sobie z tym radził. Nawet opowiadasz o tym bez żalu czy pretensji, jakbyś się z tym pogodził i po prostu chciał się z tym zmierzyć — zauważył mężczyzna, a Armiński zastanowił się chwilę nad jego słowami.

Dopiero do niego dotarło, że to był przecież dzień pełen wyznań. Wpierw zderzenie z brutalną rzeczywistością, kiedy udał się do lekarza, by dowiedzieć się, jak bardzo ma przechlapane, potem rozmowy z rodzicami i Olim, następnie konfrontacja z ciotką Weroniką i niemal natychmiast po tym konfrontacja z dziewczynami, potem… wyznania z dziwnym typem z krzaków i ostatecznie z Mariuszem.

— Masz rację — przyznał po chwili. — Chyba nawet o tym tak nie myślałem — zdradził. Przez wakacje starał się to wyprzeć ze świadomości i po prostu cieszyć latem, ale potem do niego dotarło, że nie może przed tym uciekać i jakoś tak… nawet chyba nie zauważył, że rozmowa o tym za każdym razem jest trochę prostsza. Teraz przecież powiedział o tym Mariuszowi tak naturalnie, jakby opowiadał mu o ostatnim filmie, który widział w kinie.

— Oczywiście, bo jesteś zbyt nieśmiały i skromny, by przyznać wprost „jestem Denis Armiński i rozniosę to gówno w pył”, choć wszyscy dookoła to widzą — zażartował Mariusz.

— Przestań… — mruknął jedynie onieśmielony chłopak.

— No i widzisz? Może i nie jesteś jeszcze tego do końca świadomy, ale bije od ciebie taka niesamowita aura, że nawet jak mówisz o strasznej chorobie, to już sprawiasz wrażenie, że wygrałeś tę walkę — uznał z pełnym przekonaniem Mariusz. — Nie mam wątpliwości, że wszystko skończy się dobrze — dodał jeszcze pokrzepiająco.

— Obyś miał rację — odpowiedział z nadzieją w głosie i krótko zerknął na drugiego mężczyznę.

Mariusz przygryzł na o wargę.

— Przestań być tak cholernie uroczy, bo nie zwrócę cię dziś szanownemu policjantowi — zagroził w żartach. 

— To ty przestań — odgryzł się dziecinnie chłopak, a Mariusz się zaśmiał.

Resztę drogi przegadali na luźniejsze tematy i po prostu typowo, po polsku, narzekali. Denis na nawał nauki mimo dopiero co rozpoczętego roku akademickiego i tęsknocie za latem, a Mariusz na nawał pracy i tęsknocie za dłuższym urlopem. 

Choć pierwotny plan zakładał, że mieli rozstać się na przystanku, z którego Denis miał najbliżej do mieszkania Francuza, to ostatecznie Mariusz z nim wysiadł i postanowił odprowadzić go aż pod same drzwi — do klatki, bo te od mieszkania zdawały się być przegięciem. Choć i odprowadzenie pod blok wydawało się ryzykowne.

— Czuje się, jakbym igrał z ogniem — rzucił konspiracyjnie Mariusz, gdy docierali już do właściwego budynku.

— Oli już pewnie dawno śpi — uspokoił go Armiński, bo już wiedział, że kiedy Francuz wracał późno w nocy do domu, był zazwyczaj padnięty, wskakiwał pod prysznic, a potem obierał kurs prostu do łóżka, gdzie zasypiał niemal natychmiast po tym, jak jego głowa dotknęła poduszki. Docierała druga, zatem bezpiecznym stwierdzeniem było, że policjant faktycznie już spał. Chyba że…

— Na pewno — powtórzył z nutką ironią Marcin, kiedy jakieś dziesięć metrów dalej dostrzegli właśnie Francuza. Wyglądało na to, że dopiero wrócił ze służby i zabierał swoje rzeczy z samochodu.

Zatem owszem, bezpiecznym było założenie, że policjant o tej porze już spał, chyba że… przeciągała mu się służba. 

Oliwier stał w lekkim rozkroku przy schodach, które prowadziły do klatki, jego przedramiona były skrzyżowane na piersi, a sportowa torba spoczywała przy jego stopach. Nadal miał na sobie taktyczne umundurowanie, tylko takie bez logo policji. Przeważnie przebierał się po służbie w swoje własne ubrania jeszcze w jednostce, ale czasem wracał w mundurze, kiedy było późno w nocy, a on miał za zadanie przedostać się jedynie z auta do mieszkania. Fakt, że miał go teraz na sobie, wcale nie pomagał, bo sprawiał jedynie, że  Oli wyglądał jakoś tak… złowieszczo. A przynajmniej dla Mariusza, bo dla Denisa był to widok wręcz podniecający. Aż na moment zapomniał, że właściwie to został przyłapany przez swojego faceta, jak jest pijany i odprowadza go jego były kochanek. Ale to nie była jego wina, że pomimo iż miał policjanta w domu, to praktycznie nigdy nie widział go w mundurze! To było chyba zatem naturalne, że reagował entuzjastycznie za każdym razem, gdy już dostąpił tego zaszczytu.

— Tranquila, todo esta bien — zaczął jako pierwszy łagodnie i uśmiechnął się niewinnie, kiedy znaleźli się już przy Francuzie.

— Naprawdę, Denis? Naprawdę? — zapytał sceptycznie Francuz, zerkając na chłopaka. Choć na pozór mogło to brzmieć jak dezaprobata tego, co właśnie wywinął młody, w rzeczywistości policjant próbował skarcić przebiegłość Armińskiego. Ten doskonale zdawał sobie sprawę ze słabości Francuza, kiedy mówił po hiszpańsku i próbował to właśnie przebiegle wykorzystać. 

— Hej, to serio nie tak, jak wygląda — wtrącił zaraz Mariusz, odbierając słowa policjanta jako kontrę. Obawiał się nieco, że zaraz dojdzie do niepotrzebnej sceny. Nie chciał, żeby Denis pokłócił się z tym swoim wściekłym psem.

— Wiem — odpowiedział pewnie Francuz, zerkając tylko krótko na swojego oponenta, a potem ponownie skupił się na młodym, a jego spojrzenie złagodniało, co nie uszło uwadze Mariusza, który tylko uśmiechnął się pod nosem.

— Mariusz tylko chciał się upewnić, że bezpiecznie dotrę do domu — wyjaśnił przymilnie Denis.

— Tak. Jestem przekonany, że jakby zaatakował was Klan Sebastianów, to właśnie ciebie trzeba było by ratować, nie Mariusza — zakpił policjant.

— Okej, okej. Wszyscy wiemy, jaki Denis jest zajebisty i że jest w stanie położyć nawet dziesięciu gości na raz. A jak jest trzeźwy to nawet dwudziestu — wtrącił Mariusz, wywracając oczami.

— Denis. — Policjant zwrócił się do kochanka, pozornie ignorując drugiego mężczyznę. — Weźmiesz moją torbę i wejdziesz na górę po Tonto? Nie wytrzyma do rana — poprosił, choć w zasadzie brzmiało to jak polecenie.

— Ale… — zawiesił się chłopak. — A ty?

— Ja zaczekam z twoim kolegą — zaakcentował na koniec, a Mariusz widocznie przełknął ślinę.

— Oli, może po prostu rozstańmy się tu wszyscy… — zaczął Armiński, ale Francuz był nieugięty.

— Denis, proszę idź po Tonto — powtórzył dosadniej.

— Idź, Denis — poprosił go również Mariusz. W ogóle nie podobało mu się, że miał zostać sam z tym całym Oliwierem, ale chyba nie było szansy, że się z tego wywinie, więc wolał mieć to za sobą.

Denis wahał się jeszcze moment, patrząc kontrolnie na policjanta, ale ten już nie zaszczycił go spojrzeniem, tylko przyglądał się czujnie Mariuszowi. Westchnął zatem ze zrezygnowaniem i ruszył ze spuszczoną głową do klatki.

Oli upewnił się, że jego kochanek faktycznie poszedł na górę, a nie podsłuchuje za drzwiami, i skupił się ponownie na drugim mężczyźnie.

— Więc? — zaczął nieco zniecierpliwiony Mariusz. — Zostaw Denisa, bla, bla, bla…? — zapytał z nutką ironii, próbując wyczuć, po co Oliwier chciał z nim zostać sam na sam.

— Przestań, nie jesteś dla mnie zagrożeniem. Obaj o tym wiemy — zastopował go Oli. — Lubi cię z jakiegoś powodu i ja mu nie będę niczego zabraniał.

— Ten… jak mu tam było, Tomek? On też nie był zagrożeniem? — zapytał złośliwie Mariusz, ale gdy dostrzegł, jak wyraz twarzy policjanta się zmienia, uznał, że trochę przesadził. Nie powinien tak go drażnić.

Po chwili wymownej ciszy policjant zapytał już bardziej zwyczajnym tonem:

— Powiedział ci?

— Że jest chory? Tak — potwierdził Mariusz, od razu domyślając się, o co chodziło.

— Będę miał prośbę — zdradził Oliwier, nieco tym zaskakując drugiego mężczyznę.

— Prośbę? — powtórzył, nie ukrywając zaskoczenia.

— Z Denisem jest tak, że w zasadzie można z niego czytać jak z otwartej książki — zaczął od razu Francuz, na co Mariusz zaśmiał się nieznacznie, bo nie dało się temu zaprzeczyć. — Ale boję się, że tym razem coś mi umknie — dodał poważniej Oli. — Jak się dziś zachowywał? Mówił coś niepokojącego? Muszę wiedzieć, jak on sobie z tym rzeczywiście radzi — kontynuował łagodnym, choć wyraźnie zmartwionym tonem, co sprawiło tylko, że Mariusz aż na moment zaniemówił. Nie spodziewał się takiej rozmowy, zwłaszcza po takim facecie jak Oliwier, który za każdym razem starał się zgrywać nieustraszonego, jakby nic nie było w stanie go poruszyć. Mariusz stracił nawet wszelką ochotę, by dalej mu dogryzać, więc odparł szczerze:

— Chyba jest dobrze. Powiedział mi o tym tak zupełnie zwyczajnie. Póki co cieszy się, że dziś wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami, ale widać też, że ma siłę, by w razie czego walczyć.

Oliwier tylko pokiwał głową, analizując jego słowa.

— On ci ufa — dodał z jakiegoś powodu Mariusz. — Wierzy, że ma w tobie oparcie — sprecyzował.

— Bo ma — potwierdził błyskawicznie Francuz. — Ale bywały momenty, kiedy nie miał i wiem, że wtedy mógł polegać na tobie, zatem byłbym wdzięczny, gdybyś w razie jakiegoś kryzysu dał mi znać, że coś się dzieje — przypomniał Oli, a Mariusz aż zagryzł wargę. 

Cholera, musiał przyznać, że Francuz go kompletnie zaskoczył. Co prawda kojarzył go jako ultra pewnego siebie chama, który zawsze mówił to, co myślał, jednak była znacząca różnica między po prostu byciem bezpośrednim, a tak otwartym wywieszeniem białej flagi. Zwłaszcza jeżeli robiła to tak temperamentna osoba. Mariusz nie chciał już tego przyznawać na głos, ale policjant mu właśnie niesamowicie zaimponował. Chyba zaczynał rozumieć, czemu Denis tak szalał na jego punkcie.

— Okej. Jeśli coś się wydarzy, dam znać — przystał na prośbę Oliwiera i nie zdążył już nic dodać, bo usłyszeli, że Denis zbiegał już po schodach z piętra.

— Jakby co, to właśnie urządziłem ci epicką scenę zazdrości — poinstruował jeszcze tylko policjant z zadziornym uśmiechem, tuż przed tym jak młody Armiński wypadł z klatki. 

Rozejrzał się po obydwu mężczyznach i odetchnął z widoczną ulgą, jakby rzeczywiście obawiał się, że podczas jego krótkiej nieobecności ci się pozabijają.

— No, to na mnie już pora — rzucił tylko enigmatycznie Mariusz, machnął Denisowi ręką na pożegnanie, obdarzył Francuza krótkim spojrzeniem i niespiesznie się oddalił.

— Co mu powiedziałeś? — zapytał szybko Denis, starając się ignorować Tonto, który popiskiwał, skakał trochę po nogach Oliwiera i na zmianę biegał dookoła nich. Po chwili jednak przykucnął na środku chodnika, już nie mogą wytrzymać ze szczęścia, że jego pan w końcu wrócił, i nie zważając na nic, tak po prostu nasikał.

— Spokojnie. Tylko zaznaczałem terytorium — skwitował z głupim uśmieszkiem Oli, przyglądając się psu. 

_______________________


Święta, święta i po.... :D

Halo, czy ktoś mnie jeszcze pamięta? xD

Wow, trzy miesiące, to chyba mój niechlubny rekord. Czy jest mi przykro? No muszę przyznać, że trochę jest, bo nie raz miałam taki moment, gdzie chciałam coś napisać, ale kompletnie nie miałam czasu, a gdy już go miałam, to okazywało się, że wena się na mnie wypinała i tak to jakoś zleciało. Mam nadzieję, że jakimkolwiek pocieszeniem jest fakt, że ten rozdział ma długość dwóch standardowych. 

No i przyznaję bez bicia - Bożydar nie był w pierwotnym planie na ten rozdział. W ogóle miałam nie mieszać bohaterów z opowiadań, ale uznałam, że jeśli jednak mam to zrobić - to właśnie teraz. Proszę jedynie, by osoby, które czytały Sezon na grilla nie spoilerowały tym, którzy go jeszcze nie czytali, a mają to w planach. 

Dajcie mi koniecznie znać, jak Wam się podobało, bo jestem spragniona Waszych komentarzy jak ten kaktus na pustyni (czy to porównanie ma w ogóle sens?), a tymczasem pozwolę sobie jeszcze wrzucić dwa cudowne fanarty Denisa i Oliwiera (za zgodą autora - @Herideus na Wattpad). No patrzcie tylko na tego obrażonego Denisa, jestem w nim zakochana!



A tu jeszcze nasz dumny policjant:



Jak tylko je dostałam, to autentycznie nie mogłam się napatrzeć. Dziękuję ślicznie za prace, są genialne! :)

No to... do zobaczenia za kolejne trzy miesiące? :D Nie no, postaram się wcześniej, bo myślę, że od przyszłego rozdziału wejdziemy w końcową fazę akcji. Trzymajcie się cieplutko, oby do lata :)

6 komentarzy:

  1. Super rozdział:) dobrze ze nic Cię nie dopadło i dalej możemy liczyć na Delisa i Oliego. Wesołych Świąt. Dużo czasu i weny Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Fanarty super, ale ten chomik pod nosem Francuza jest obrzydliwy. Szacunek dla artysty. Tak bardzo cieszę się,że wróciłaś. Codziennie sprawdzałam czy jest nowy rozdział. Uwielbiam chłopaków i nie wiem, którego bardziej. Spotkanie z Bożydarem było świetne, a szczególnie to gadulstwo wielkookiego zdradzało kim jest. Troszeczkę zabrakło mi w tym rozdziale wspólnych chwil Denisa z Olim. Bardzo dobry pomysł z rozmową Mariusza z Francuzem (w którymś momencie jest imię Marcin, wiem przeoczenie. Powinno być "z nutką ironii Mariusz"). Przeczytałam już w życiu tyle książek, ale na palcach jednej ręki mogę policzyć ulubionych autorów i ty jesteś wśród nich. Czekam na kolejne rozdziały nawet gdy będą za kilka miesięcy. Życzę zdrowia i pomysłów. Beata

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo lubię wszystkie twoje opowiadania , dalszej części tego nie mogłam się doczekać. Dużo zdrówka i natchnienia życzę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana nawet nie wiesz ile radości sprawiałas mi tym rozdziałem i tym ,że jesteś. Denis to poprostu taka siła sama w sobie. Takie szczęście dla wszystkich. A Bożydar to był strzał w dziesiątkę w tym rozdziale, aż mi się buzka uśmiechała i po pierwszych słowach już wiedziałam z kim mamy doczynienia. No i jak cię tu nie uwielbiać ? No nie ma wyjścia ,chociaż te trzy miesiące były jakaś cholerna próba ćwiczenia cierpliwości ;) Oli mało mi go było, ale nawet w tym kawałeczku Oli to Oli uwielbiam go . I jak zawsze jest genialny w uzyskaniu tego co chce. Mam nadzieję ,że jednak nie zostawisz nas na następne trzy miesiące i pojawisz się wcześniej .będę trzymać mocno kciuki. może się udać ! Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku miejmy nadzieję ,że będzie dużo lepszy od tego, który był. Życzę weny zdrówka i jeszcze raz weny . W

    OdpowiedzUsuń
  5. :O Ale piękne rysunki! Denis to totalnie mój typ xD Zakochałam się >.< Zgłaszam prośbę o jego rysunek z uśmiechem!
    Dzięki za rozdział :) u chłopaków się tak ładnie układa... Miód na serduszko ��
    Szczęśliwego Nowego Roku! Weny, czasu i chęci :D
    Kyna

    OdpowiedzUsuń
  6. Wracaj częściej do nas. Rozdzial świetny. A Bożydar jak zwykle the best. Ciekawe co by Francuz powiedział gdyby sie dowiedział o ich spotkaniu ��

    OdpowiedzUsuń