Katalog trumien, sekta i zaproszenie na wódkę
12 lipca 2019
Przez ostatni tydzień czas płynął jakoś inaczej. Z jednej strony nim Denis się obejrzał, został zaproszony na wizytę konsultacyjną do lekarza, gdyż przyszły wyniki jego badania histopatologicznego. Z drugiej natomiast chłopak czuł się praktycznie bez przerwy dziwnie spięty, choć tak naprawdę jego rodzina stawała na głowie, by przyjemnie spędził czas w Grabówce. Udało im się nawet wyskoczyć na dwa dni całą rodziną do ich domku letniskowego na Mazurach, a poza tym Denis chętnie chodził z tatą do Oriona, gdzie albo sam trenował, albo pomagał mu w treningach. Choć przyjemnie trenowało mu się w nowym, warszawskim klubie, tak jednak uczciwie musiał przyznać, że nie było drugiego takiego miejsca jak Orion. Ponadto spotkał kilku starych znajomych z liceum, poszedł z Wiktorem na basen, wieczorami chodził z tatą i psami na przechadzki po lesie… Praktycznie każda godzina jego dnia była wypełniona, tak że teoretycznie nie powinien mieć czasu na niepotrzebne rozmyślanie i denerwowanie się. Teoretycznie, bo w praktyce Denis nie mógł za nic pozbyć się tego dziwnego ucisku w okolicy klatki piersiowej. Nawet kiedy naprawdę nie miał czasu myśleć, to nieprzyjemny ciężar towarzyszył mu w każdej sekundzie. Może nieco przytłumiony i całkiem znośny, ale nadal wyczuwalny. Taki, który nie dawał o sobie zapomnieć.
Istniał tylko jeden
sposób, by pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia — było nim oczywiście
uzyskanie odpowiedzi dotyczącej wyników badań. Tym razem pani z recepcji,
zapytana o możliwość poznania wyników telefonicznie, poinformowała, że ich
klinika nie stosuje takiej procedury i po odbiór wyników należy stawić się
osobiście. Oczywiście Denis i tak planował konsultację, ale łudził się, że może
uda mu się złagodzić stres choć dzień wcześniej. Niestety to się nie udało, a
dodatkowo zaczął denerwować się jeszcze bardziej, bo nie był pewien, czy
faktycznie w tej klinice nie konsultowano niczego telefonicznie — co w zasadzie
miało sens, bo chodziło o sprawy onkologiczne — czy może pracownica tylko tak
go zbyła, bo zerknęła w komputer, zobaczyła, że nie ma dobrych wieści i wolała
zwalić ich przekazanie na lekarza.
Tak czy inaczej, kiedy
jechali już do Warszawy niemal całą rodziną — w domu został jedynie Wiktor —
Denis już nie mógł się doczekać. Nadal się denerwował, że usłyszy złe wieści,
ale to właśnie czekania okazywało się w tym końcowym okresie najbardziej
nieznośne. Po prostu chciał już wiedzieć, bez względu na to, co miał usłyszeć.
Denis nie chciał, by do
kliniki szli całą rodziną. Doceniał, że miał wsparcie ich wszystkich, ale
sytuacja, w której weszliby całą piątką do gabinetu, wydawała mu się kuriozalna
i nieco przytłaczająca, bo nawet nie wiedział, jak zareaguje na wiadomości, a
nie chciał na przykład załamać się czy wybuchnąć płaczem przed wszystkimi.
Ustalili zatem, że Denisowi potowarzyszy tym razem dla odmiany Alicja, a Marcel
z dziewczynami zaczekają w mieszkaniu chłopaków.
— Wszystko będzie
dobrze — zapewniła go spokojnie kobieta, kiedy już czekali na swoją kolej pod
gabinetem. W środku znajdował się pacjent, a Denis był następny w kolejce.
— Zaraz się okaże —
westchnął ciężko, wystukując nerwowo palcami jakiś rytm na kolanie.
Ala chciała już coś na
to odpowiedzieć, ale akurat drzwi do pokoju profesora Orłowskiego się
otworzyły, więc Denis automatycznie wstał, spodziewając się, że zaraz zostanie
wywołany.
Tak też się stało, zatem
wszedł wspólnie z mamą do pomieszczenia i zaraz zajęli krzesła, wskazane dłonią
przez lekarza, które znajdowały się po przeciwnej stronie biurka.
Denis spiął się tak
bardzo, że już nawet nie wiedział, o czym myślał. Chyba o niczym konkretnym.
Przyglądał się starszemu mężczyźnie w kitlu i próbował odczytać coś z wyrazu jego
twarzy. Delikatnie się uśmiechał, więc może nie było tak źle? Albo robił dobrą
minę do złej gry?
— Pan Denis Armiński? —
upewnił się po chwili doktor.
— Zgadza się —
potwierdził szybko.
— Świetnie. Mam już
pana wyniki… rozumiem, że wyraża pan zgodę, by osoba towarzysząca również je
poznała? — upewnił się dla formalności.
— Tak, to moja mama —
wyjaśnił z jakiegoś powodu, co raczej było oczywiste.
— No dobrze… niech
zerknę jeszcze raz — zaczął, otwierając stosowną teczkę — bym miał pewność, że
dobrze pamiętam — dodał spokojnym, zrelaksowanym wręcz tonem. — Zatem —
odchrząknął znacząco — dobre wieści. W badaniu histopatologicznym nie
stwierdzono przerzutów czerniaka w węzłach wartowniczych. Na ten moment
sytuacja opanowana — poinformował lekarz, uśmiechając się łagodnie, a Denis
wypuścił ciężko powietrze z płuc. Poczuł też jak Alicja ścisnęła go mocniej za
rękę. Nawet nie wiedział, kiedy go za nią złapała.
— Czyli mój syn jest
zdrowy? — zapytała zaraz dla potwierdzenia.
— Cóż… — zaczął
mężczyzna ostrożnie. — Na ten moment nie stwierdzono żadnych zmian
patologicznych w wykonanym badaniu — odpowiedział dyplomatycznie. — W tym
przypadku mamy do czynienia z naprawdę komfortową sytuacją. Zmiana została
wykryta wcześnie, nie doszło do przerzutów, zatem rokowania są dobre. Niestety
czerniak jest nowotworem złośliwym, a przerzuty mogą wystąpić nawet po
dziesięciu latach od pierwotnego leczenia.
— Ale nie muszą? —
upewniła się z nadzieją Ala.
— Oczywiście, że nie. Ryzyko
przerzutów spada z każdym rokiem. Największe występuje w przeciągu pierwszych
trzech lat, dlatego przez przynajmniej dwa lata od teraz będzie pan — zwrócił
się już bezpośrednio do młodego Armińskiego — musiał zgłaszać się na badania
kontrolne. Zna już pan ten schemat. Obyśmy nigdy nie musieli poza niego
wykraczać — dodał pokrzepiająco.
— Czyli co konkretnie
teraz się będzie działo? — spytał chłopak.
— Póki co plan jest
taki, że trzeba będzie uważnie przyglądać się bliźnie po wyciętej zmianie.
Jeśli tylko zauważy pan cokolwiek niepokojącego, jakieś swędzenie, obrzęk,
wysypka, plamy, których wcześniej nie było, natychmiast pan to zgłasza. Kiedy
będzie pan brał prysznic, proszę regularnie sprawdzać, czy węzły chłonne w
pachwinie nie są powiększone. Jeśli tylko cokolwiek pana zaniepokoi,
natychmiast pan to zgłasza. Ponadto niech unika pan opalania i długiego
przebywania na słońcu oraz solarium — wyrecytował. — W tej chwili może pan
przestać się stresować i cieszyć wakacjami, a jak pan wróci w październiku na
studia, to wpadnie pan na kontrolę. — Uśmiechnął się na zakończenie jeszcze
serdeczniej.
— Czy można robić coś
profilaktycznie? Można na to jakoś realnie wpłynąć? — zapytała z nadzieją
Alicja, ale lekarz tylko westchnął.
— Niestety nie —
poinformował ją. — To nie jest coś, co pacjenci lubią słyszeć, ale można
jedynie czekać. Oczywiście zdrowy tryb życia, odpowiednia ilość snu czy
aktywność fizyczna są jak najbardziej wskazane. Zdrowy organizm ma teoretycznie
większe szanse, by znieść na przykład jakieś bardziej radykalne leczenie.
Ponadto jak najbardziej obowiązują zasady profilaktyki przeciwko czerniakowi,
czyli tak jak wspominałem, unikanie przebywania na słońcu, rezygnacja z
solarium, stosowanie kremów z wysokim filtrem, obserwacja znamion na skórze,
regularna dermatoskopia — wyjaśnił.
Denis słuchał tego
wykładu trochę jednym uchem. Sytuacja nie była idealna, bo zaatakował go
pieprzony nowotwór, ale fakt, że w tej chwili był… czysty? Chyba tak to można
było nazwać, bo nawet lekarz unikał powiedzenia, że jest zdrowy. W każdym razie
fakt, że był obecnie czysty, mu
wystarczył. Moment, w którym usłyszał, że wszystko jest w porządku, był
momentem, w którym cały ciężar z jego serca magicznie rozpłynął się w powietrzu.
Nie było istotne, że tylko na jakiś czas, bo za trzy miesiące czekały go
kolejne konsultacje, a w parze z nimi szła kolejna dawka stresu… ale to miało
nastąpić dopiero za trzy miesiące. Póki co nowotwór odpuścił i Denis poczuł, że
musi to wykorzystać.
Profesor Orłowski
wytłumaczył jeszcze kilka technicznych kwestii i zwrócił chłopakowi uwagę, na
co szczególnie powinien uważać, a także obejrzał bliznę na łydce, i po kilkunastu
minutach wizyta dobiegła końca. Gdy wyszli z kliniki, Denis był jeszcze nieco
oszołomiony i z tego swoistego letargu wyrwała go dopiero mama, która
nieoczekiwanie przytuliła go z całych sił i zaczęła szlochać.
— Wiedziałam, że
wszystko będzie dobrze — wyszeptała cała w emocjach. Przez całą konsultację
była opanowana i zdawało się, że ma wszystko pod kontrolą, ale dopiero teraz do
Denisa dotarło, że i dla jego rodzicielki był to ogromny stres. — Muszę
zadzwonić do taty i przekazać mu świetne wiadomości — przypomniała sobie po
chwili, kiedy już uwolniła syna.
— Może ja poprowadzę? —
zaoferował Denis ostrożnie, na co Ala tylko się zaśmiała, widząc skonfundowaną
minę syna. Skinęła jednak głową i rzuciła mu klucze. — Jestem z ciebie dumna,
wiesz? Jesteś cholernie dzielny — powiedziała jeszcze niemal podniosłym tonem,
kiedy wsiedli do samochodu.
Denis popatrzył na nią
przez moment z uśmiechem, czując jak po jego ciele rozlewa się przyjemne
ciepło. Był cholernym szczęściarzem, że miał takie wsparcie.
Gdy tylko wrócili do
mieszkania, Denis znowu padł ofiarą uścisków. O dziwo pierwsza na szyję rzuciła
mu się… Ola. Po niej akurat najmniej spodziewał się wylewności, ale miło go
zaskoczyła. Nic nie powiedziała, ale ten gest wyrażał więcej niż jakiekolwiek
słowa. Kiedy się od niego odsunęła, ledwie zdążył złapać oddech i już ściskała
go Ada, a potem jeszcze tata i trwali tak w tym dziwnym stanie jakiś czas, nie
potrafiąc pohamować emocji.
— Daliście znać
Wiktorowi? — upewnił się Marcel, kierując się do kuchni, a kiedy Denis zanim
poszedł, okazało się, że ojciec przygotował szampana. Aż zmrużył brwi. Nie
spodziewał się aż takiej celebracji.
— Wow, aż strach
pomyśleć, co by było, jakby jednak okazało się, że mam przerzuty. Czekalibyście
z katalogiem trumien? — dopytał rozbawiony, za co Alicja zaraz zdzieliła go
karcąco w ramię, i to wcale niedelikatnie. — Oj dobra, no — mruknął nieco
skruszony. Może faktycznie przesadził z tym żartem.
— Dzwoniłam do niego po
drodze — odpowiedziała wreszcie na pytanie męża Armińska.
— Okej, to może nim
będziemy wracać, to wyjdziemy zjeść coś dobrego? — zaoferował mężczyzna.
— A możemy zamówić? Nie
chce wychodzić… wolę być z wami — wyjaśnił nieco niezręcznie Denis i choć to
mogło wydawać się głupie, naprawdę chciał cieszyć się tą chwilą z najbliższymi,
bez dodatkowych par obcych oczu.
— Pewnie, co tylko
zechcesz — odpowiedziała szybko Ala i dla odmiany pogłaskała go z czułością po ramieniu.
Tym samym, które przed chwilą tak ostro skarciła.
— Macie tu jakieś
kieliszki… albo chociaż więcej szklanek? — zapytał Marcel, po tym jak przejrzał
wszystkie szafki w kuchni.
— Kieliszki? W tym
mieszkaniu wyłącznie się uczymy, nie ma mowy o żadnym piciu alkoholu — wybrnął
błyskotliwie Denis, woląc nie przyznawać się, że kieliszki zostały najpewniej
wytłuczone w trakcie jakiejś pijackiej posiadówki. Marcel pokręcił tylko głową
z dezaprobatą.
— Macie jakieś
preferencje żywieniowe — zapytała zaraz Ala.
— Na lodówce są ulotki
miejsc, z których zazwyczaj zamawiamy żarcie — poinstruował Denis, po czym
wykorzystując, że nastąpił trochę niekontrolowany chaos i wszyscy byli nieco
rozstrojeni przez euforię, poinformował wręcz niewinnym głosikiem: — Zadzwonię
do Oliwiera, bo czeka, aż dam mu znać co i jak — a następnie czmychnął do
swojego pokoju, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. Mimo wszystko musiał wprawić
resztę w konsternację, bo przez kilka chwil nie słyszał nic, poza ciszą, ale
nie przejmował się tym, bo skupił się na wykonaniu połączenia.
Oliwier faktycznie
musiał czekać na jego telefon, bo odebrał natychmiast.
— Trzymam szampana, a w
zamrażarce chłodzi się whisky, gdybym jednak chciał się upić na smutno… ale nie
muszę się po nie fatygować, prawda? — zaczął bez żadnego przywitania.
— Nie musisz —
potwierdził wręcz rozpromieniony Denis. Głos Oliwiera w połączeniu z
fantastycznymi wieściami wprawił go w jeszcze lepszy humor. Był po prostu
szczęśliwy.
— To dobrze, bo tak
naprawdę wyzerowałem zapas i zamrażarka świeci pustkami — przyznał policjant,
na co Armiński się zaśmiał. — Co ci dokładnie powiedzieli? — zapytał już
bardziej zwyczajnym tonem.
— Nie mam przerzutów. W
tej chwili jestem wolny od nowotworu. Przez kolejne dwa lata czekają mnie kontrole
co trzy miesiące i w zasadzie to tyle. Jeśli wierzyć statystykom, to istnieje
od piętnastu do dwudziestu procent szans, że dojdzie do nawrotu*. Pięcioletnie
przeżycie w moim przypadku sięga dziewięćdziesięciu procent*. Podobno fakt, że
ognisko pierwotne było na nodze, to też dobra wiadomość w kontekście
potencjalnych przerzutów ze względu na układ spływu chłonnego, czy jakoś tak —
zasypał policjanta garścią suchych faktów, które przekazał mu specjalista. — Poza
kontrolami sam muszę obserwować bliznę i sprawdzać, czy nie mam powiększonych
węzłów chłonnych — wyjaśnił.
— Czyli na
osiemdziesiąt pięć procent jest po problemie — wywnioskował bardziej
optymistycznie Oli. — Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę — dodał zaraz.
— Ja też — zapewnił Denis.
— Hej, wiem, że i tak mamy się potem zobaczyć, ale może wpadniesz do mnie
teraz? Jesteśmy prawie w komplecie i będziemy zamawiać jakieś jedzenie. Marcel
też wytrzasnął skądś szampana — dodał ze śmiechem na koniec, a po drugiej
stronie przez dłuższą chwilę panowała cisza.
— To nie jest najlepszy
pomysł — odparł niechętnie Francuz.
— Nie możesz wiecznie
unikać mojego taty — przypomniał Denis. — Poza tym… naprawdę chciałbym,
żebyście byli tu teraz wszyscy — dodał tak rozczulającym tonem, że mimo iż
policjant nadal uważał to za fatalny pomysł, nie potrafił odmówić chłopakowi.
— Będę tego żałował —
westchnął z rezygnacją.
— Wszystko będzie
dobrze — zapewnił Denis. — Poza tym pamiętaj, że jeszcze kilka godzin temu było
blisko tego, abym ustawił sobie na dzwonek „Anielski Orszak” — dodał
prześmiewczo. Czarny humor najwyraźniej mocno się go trzymał. — Dziś wszyscy
będą chcieli być dla mnie mili i będą unikać wywołania dramy — wytłumaczył.
— Twoje umiejętności
perswazyjnie coraz bardziej mnie przerażają — zdradził zupełnie szczerze Oliwier.
— Widzę, że na poważnie muszę zmotywować się do terapii, bo oprócz pracowania
nad tym, jak bardzo jestem zjebany, będę musiał dorzucić pracę nad technikami
obrony przed manipulującym chłopakiem.
— Ha, ha, ha — wykpił
go Armiński. — Czekam na ciebie — powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, co
miało dać Francuzowi do zrozumienia, że decyzja zapadła i nie zdoła się już
wykręcić.
— Czegoś potrzebujesz?
Mam coś zabrać? — zapytał zatem już bez dalszych dyskusji starszy mężczyzna.
— Przynieś wieniec
pogrzebowy dla beki. Mama wpadnie w szał — wymyślił.
— Denis… — jęknął
karcąco policjant.
— Przepraszam, nie mogę
się powstrzymać — zachichotał chłopak.
Ich wymiana zdań trwała
jeszcze dosłownie chwilę, aż wreszcie Denis się rozłączył, dochodząc do
wniosku, że skoro Oli zaraz wpadnie, to nie było sensu się rozgadywać, a poza
tym nie chciał za długo kazać rodzinie na siebie czekać. Poza tym musiał ich
jeszcze uprzedzić o przybyciu dodatkowego gościa, choć w zasadzie w ogóle się
tym nie przejął. Był tak szczęśliwy, że nawet nie brał pod uwagę, by ktokolwiek
mógł nawet próbować zepsuć mu humor. Może i przez moment mogło być niezręcznie,
jednak nie wyobrażał sobie, aby była lepsza chwilę na próbę pojednania Oliwiera i Marcela.
Może faktycznie miał tę
nietypową umiejętność manipulacji za pomocą niewinności i uroku osobistego. Kto
w końcu chciałby zrobić przykrość chłopakowi, który właśnie wysunął się na prowadzenie w walce z nowotworem? Denis nie
sądził, by ktokolwiek się odważył.
***
Czwartkową służbę miał
na rano, a to oznaczało brak rozpraszacza i samotną noc w mieszkaniu i… była to
naprawdę ciężka noc. Starał się być dobrej myśli, ale im zegar wybijał coraz to
późniejszą godzinę, tym ciężej było mu utrzymać optymizm. Skończyło się na tym,
że znowu musiał ratować się alkoholem, w myślach przeklinając się dodatkowo, że
genów nie oszuka. Zgorzkniały, nie dający poczucia bezpieczeństwa najbliższym i
na najlepszej drodze do alkoholizmu. Naprawdę stawał się swoim ojcem.
Mimo wszystko, ku jego
zaskoczeniu, w piątek obudził się w całkiem dobrym nastroju. Może nawet nie
tyle co dobrym, ale był po prostu
dziwnie spokojny. Wiedział, że Denis miał wizytę na dziesiątą, zatem kiedy
tylko ta wybiła, Oli wyobraził sobie, że chłopak właśnie dowiaduje się, że jest
zdrowy i po czerniaku nie został ślad.
Kiedy jego telefon
zadzwonił, a na wyświetlaczu dostrzegł imię Denisa, automatycznie odebrał i był
niemal pewny, co usłyszy w odpowiedzi, kiedy rzucił średniej jakości żart o
whisky. Nie pomylił się, ale ulga, jaką odczuł po usłyszeniu uradowanego głosu
Armińskiego, była nie do opisania. Denis był tak rozczulający, że Oliwier
zgodziłby się w tamtej chwili na wszystko. Co zresztą młody bardzo umiejętnie
wykorzystał, wmanewrowując Francuza w rodzinną posiadówkę. Ale co miał niby
zrobić? Jak miał odmówić, kiedy Denis tak uroczo go prosił i mówił, że chce się
cieszyć razem z nim. Jawnie pokazywał, że Oli jest dla niego ważny i nie
wyobraża sobie spędzać tego dnia bez osób, które znaczą w jego życiu najwięcej.
Trudno, zgodził się i
nie było już odwrotu.
Chciał do tego podejść
w miarę na spokojnie. Po prostu pójdzie, pokaże tym Denisowi, że go wspiera i
będzie odzywał się tylko wtedy, kiedy to będzie konieczne. Zasmucało go to w
pewnym sensie, bo Armińscy jeszcze do niedawna byli dla niego jak własna
rodzina i do głowy by mu nie przyszło, że nastanie dzień, w którym będzie
musiał uważać na słowa w ich obecności. Tymczasem nie tylko musiał uważać na
słowa, ale i w ogóle zdrowy rozsądek nakazywał, by lepiej nie wchodzić im w
drogę. Oliwierowi zależało na Denisie i na tym etapie jedynym logicznym
rozwiązaniem było unikanie konfrontacji.
Aż parsknął, kiedy tuż
pod drzwiami mieszkania chłopaków dotarło do niego, że… denerwował się. A Oli
nigdy nie denerwował się, jeżeli chodziło o kontakty międzyludzkie. Po prostu
go nie obchodziło, jakie robił wrażenie. Albo ktoś go polubił, albo nie. Nie
zależało mu na niczyim uznaniu.
Tymczasem czuł się jak
nastolatek, który pierwszy raz miał odwiedzić swoją dziewczynę w domu jej
rodziców. Brakowało tylko, żeby przyniósł czteropak dla Marcela i czekoladę dla
Alicji.
Skarcił się ostatni raz
w myślach, po czym dosadnie zapukał.
— Cześć — odezwał się
uśmiechnięty Denis, zaraz po tym, kiedy otworzył drzwi.
I Oli tak po prostu na
moment o wszystkim zapomniał. Uśmiechnięty Denis oznaczał szczęśliwego Denisa,
a tylko tyle potrzebował aktualnie policjant do własnego szczęścia.
— Cześć — odpowiedział
po dłuższej chwili wpatrywania się zagadkowo w chłopaka.
— Mam nadzieję, że
jeszcze nie jadłeś? — zapytał niezobowiązująco Armiński, przepuszczając
blondyna w drzwiach. — Nie zabrałeś Tonto? — zorientował się zaraz i zdążył
niepostrzeżenie cmoknąć starszego mężczyznę na przywitanie.
— Jest dziś strasznie
nieznośny, tylko by przeszkadzał. Trochę samotności dobrze mu zrobi — wyjaśnił
Francuz, jakimś tylko cudem zachowując rezon.
— Jesteś okropnym panem
— skarcił go żartobliwie Denis.
— Ktoś musi. Ty go za
bardzo rozpuszczasz — skontrował Francuz, na co młodszy chłopak tylko się
wyszczerzył. Nie zdążył nic dodać, bo z łazienki wyszła akurat Ola, która
rzuciła tylko krótkie „hej”, po czym udała się do pokoju Wiktora, gdzie
przebywała akurat reszta, i poinformowała rodziców:
— Przyszedł wasz zięć.
Oliwier aż przymknął
oczy, a Denis przewrócił swoimi.
— Będzie niezręcznie
tylko przez chwilę, obiecuję — powiedział cicho chłopak, patrząc z nadzieją na
policjanta, jakby bardzo potrzebował zapewnienia, że ten wierzy w jego słowa.
Oli uśmiechnął się na to przyjaźnie, niekoniecznie zwracając uwagę na same
słowa. Denis po prostu rozczulił go swoją postawą, jakby na moment przejmując
rolę tej bardziej opiekuńczej połówki ich związku.
Dłuższe stanie w
korytarzu powoli stawało się niezręczne, zatem nie pozostawało im nic innego —
a w zasadzie Oliwierowi — aby się przełamać i skierować kroki do pokoju, w
którym przebywali Armińscy.
— Cześć wszystkim —
rzucił stonowanym tonem, nie chcąc zabrzmieć na zestresowanego, ale i nie miał
też powodu, by pokazywać przesadny entuzjazm. Wszyscy raczej byli w wyśmienitym
nastroju, z uwagi na wiadomość o pomyślnym rezultacie badań Denisa, ale Francuz
i tak musiał wyczuć, jakie nastawienie miała do niego reszta.
— Cześć, Oli — odezwała
się Ala z dosyć przyjaznym uśmiechem, choć w jej tonie dało się wyczuć lekki
dystans.
Marcel natomiast wszedł
do mieszkania z balkonu i podszedł do policjanta, podając mu rękę na
przywitanie, kiwając jeszcze znacząco głową. Póki co się nie odezwał.
— Zamawialiśmy
jedzonko, wziąłem ci tego burgera co ostatnio — poinformował konwersacyjnym
tonem Denis blondyna, nie chcąc doprowadzić, by zapanowała niezręczna cisza.
— W porządku —
odpowiedział oszczędnie policjant, po czym niestety na moment zrobiło się
dziwnie cicho, jednak Oli zmarszczył brwi i kiwnął głową na najmłodszą z
Armińskich. — Ty — rzucił do niej. — Wyrzucili cię z sabatu czarownic, więc
zapisałaś się do klubu przyjaciół Myszki Miki? — zapytał złośliwie, pamiętając,
że jeszcze parę miesięcy temu Ola nosiła praktycznie wyłącznie czarne ubrania i
zabijała spojrzeniem, a tymczasem miała na sobie jakąś zwiewną, czerwoną
sukienkę w kropki i wyglądała jak zwyczajna, niewinna dziewczynka. Brakowało
jej jedynie dwóch warkoczy zaplecionych po bokach głowy.
— A co? Też chcesz
dołączyć? — zripostowała złośliwie, burząc obraz niewinności, jaki przez ułamek
sekundy wyobraził sobie policjant.
— Raczej kiepsko
wyglądam w sukienkach w groszki — odpowiedział w podobnym tonie.
— Wierzymy na słowo —
wtrąciła Ala. — Niech mi ktoś pomoże z przygotowaniem talerzy i sztućców —
poprosiła, kierując się do kuchni.
— Ja muszę siku —
stwierdziła Ada i czmychnęła do łazienki.
— Ja się dzisiaj
nastresowałem z zapasem na dziesięć lat, więc nie zamierzam kiwnąć już palcem —
podzielił się swoją wymówką Denis. — A Oli to mój gość — uratował zaraz też Francuza.
Marcel i Ola mierzyli
się przez chwilę w ciszy spojrzeniami.
— Pomogłabyś matce —
zarządził wreszcie mężczyzna.
— Pomógłbyś żonie —
odpyskowała błyskawicznie Armińska.
— Myliłem się — zaczął
konspiracyjnie Oli. — To nie sabat ani klub przyjaciół. To jakaś sekta —
wywnioskował, obserwując bojową postawę nastolatki. Jej zdeterminowany wyraz
twarzy w połączeniu z dziewczęcym stylem prezentował się komicznie. Zwłaszcza,
że to Marcel odpuścił i tylko kręcąc głową poszedł pomóc Alicji, a Ola za to
obdarowała kolejnym złośliwym uśmiechem policjanta.
— Nie martw się, jesteś
za stary, żeby stać się naszym celem — dodała, ciągnąc żart z sektą.
— Nie żebym się znał,
jestem tylko policjantem, ale czy przypadkiem starsi ludzie nie są
najłatwiejszym celem, żeby od nich wyłudzać hajs? — zastanowił się na głos,
ignorując przytyk nastolatki.
— Ale młodszym łatwiej
pierze się mózgi — zauważył Denis, włączając się w tą absurdalną dyskusję, po
czym dodał olśniony. — Idealnie nadawałbyś się na przywódcę sekty!
Oliwier tylko zamrugał
zdezorientowany.
— Ej, totalnie! —
podchwyciła jego siostra. — Widzę go jako tego dziwaka, który nawija w transie
jakieś przypadkowe frazy, choćby cytuje jakiś głupi kodeks karny, udając, że to
tajne zaklęcie otwierające czakry czy coś, a potem na koniec mówi „dajcie mi
swoje pieniądze”, a ludzie patrzą na niego z przerażeniem, bo jest wielki i
straszny, i oddają dla świętego spokoju, myśląc „co za pojeb” — pociągnęła
wizję brata.
— To mógłby być on. —
Pokiwał z uznaniem głową Denis.
— Nie wiem, co to
miałaby być za sekta, w której wystarczyłoby, że kazałbym oddawać sobie
pieniądze i ludzie by mi je oddawali, ale z chęcią dołączę — uznał niezrażony
Francuz.
— Jak ty z taką
moralnością zostałeś policjantem, to nawet wolę się nie zastanawiać —
skwitowała wymownie Alicja, akurat wracając do pokoju.
— A to taka moralność
nie jest wymogiem? — udała zdziwienie Ola.
Francuz tylko
nieznacznie zagryzł wargę, próbując zamaskować tym uśmiech, jaki wkradł mu się
na usta. Nie chciał się za bardzo na nic nastawiać, ale wszystko wskazywało na
to, że ten najbardziej niezręczny moment mieli za sobą i póki co było znośnie.
A może nawet… przyjemnie?
Chyba nikt nie był dziś
w nastroju na kłótnie czy poważne rozmowy, bowiem priorytetem tego spotkania był
Denis, a konkretniej — świętowanie jego stanu zdrowia. Choć nikt chyba nie miał
odwagi tego przyznać, jakby bojąc się, że mówienie na głos będzie stanowiło
„wywołanie wilka z lasu” czy coś w tym rodzaju, jednak Denis po prostu… otarł
się o śmierć. Może i sytuacja nie była krytyczna, ale zdecydowanie mogła obrać
krytyczny kierunek. Póki co pozostawało im się wszystkim cieszyć, bo nikt nie
potrzebował tego stresu, ale życie pisało różne scenariusze i w tej chwili
mogli być tylko wdzięczni, że los nie zakpił z nich jeszcze bardziej.
Oli, choć na co dzień
twardo stąpający po ziemi i kpiący ze wszystkich wierzących w przeznaczenie,
nawet przez moment pomyślał, że to mógł być jakiś znak od losu. Coś w rodzaju:
„Hej, wy tu robicie niepoważne podchody i dajecie, by zawładnęły wami jakieś
irracjonalne wątpliwości, zamiast cieszyć się tym, co macie! No to proszę
bardzo, oto przypominajka, że nic nie jest dane raz na zawsze! Ogarnijcie
się!”.
Kilka chwil później
oczywiście się opamiętał i zrozumiał, że bez względu na to, co by się nie
wydarzyło… Denis i tak by zachorował. To nie zmieniało jednak tego, że Oli
faktycznie stwierdził, że warto się opamiętać. Obiecał — sam sobie — poprawę.
Starał się pamiętać słowa Klaudii, że miał prawo czuć, to co czuł i część jego
zachowań mogła być uzasadniona z uwagi na jego przeszłość, jednak życie
rządziło się dosyć brutalnymi zasadami i miało w poważaniu wszelkie
usprawiedliwienia, dlatego Oli zrozumiał, że na tym etapie już nie wystarczą
tylko jego starania. Już nie mógł się wahać. Kiedy sytuacja była niepewna, nie
wolno było mu się wycofywać, tylko musiał zacząć podejmować ryzyko, bo kiedy
się poddawał, od razu zapędzał się na straconą pozycję.
To wszystko oczywiście
nadal nie gwarantowało, że już będzie wyłącznie dobrze, jednak nawet jeśli
miało być źle, to Oli nie chciał mieć sobie nic do zarzucenia. Jeżeli skończy
ze złamanym sercem, to przynajmniej nie będzie mógł powiedzieć, że nie
próbował. Zabawne, bo to sprowadzało się do tego, że musiał oddać kontrolę.
— Idę zanieść to do
auta, pomożesz? — odezwał się po jakimś czasie Marcel, tknąwszy wymownie
Francuza w ramię. Wszystko wskazywało na to, że Armińscy będą się powoli
zbierać, a najstarszy z nich ewidentnie próbował doprowadzić do sytuacji, w
której znajdzie się sam na sam z policjantem.
Oli zdążył opuścić
gardę i po tej prośbie Marcela przeszedł go nieznaczny dreszcz, jednak szybko
się opamiętał, skinął głową i bez gadania wstał. Chwycił jedną z toreb, w
której chyba były jakieś pojemniki na jedzenie, i poszedł za drugim mężczyzną.
Cisza towarzyszyła im
do momentu, w którym znaleźli się przy samochodzie. Zapakowali bagaż i Marcel
chrząknął wymownie, po tym jak zatrzasnął klapę od bagażnika.
— Okej, wiem — zaczął
nieco zniecierpliwiony Oli, gdy nie doczekał się żadnej innej reakcji. — Nie
wolno ci skrzywdzić Denisa, teraz wszystkie ręce muszą być na pokładzie, jak to
spierdolisz, to cię uduszę — wyrecytował, zgadując, co chciał powiedzieć
Marcel.
Ten jednak tylko
parsknął.
— W zasadzie to nie —
zaprzeczył po chwili, a Francuz tylko uniósł zaskoczony brew, czekając, aż
Armiński to rozwinie. — Fakt, kiedy Denis mi powiedział, że jest chory, miałem
ochotę roznieść pół świata, bo to zajebiście niesprawiedliwie, że to gówno
dotknęło akurat mojego syna, jakby jeszcze było mu mało wrażeń. Wiem, że coś
się między wami popsuło niedługo przed tym, ale… — urwał, po czym kontynuował z
innego miejsca. — Przypomniało mi się, że ty mimo wszystko lubisz, kiedy jest
ciężko. — Popatrzył wymownie na policjanta.
— Nie mam pojęcia,
gdzie zmierzasz, więc nawet nic na to nie odpowiem — wycofał się Oli, nawet nie
próbując rzucać jakichś zdań-zapychaczy.
— Ja też nie — mruknął
Marcel, przecierając twarz dłonią. — Ale ta cała sytuacja dała mi do
zrozumienia, że jest strasznie chujowo żyć w strachu o życie dziecka i nawet
nie móc wyżalić się w tym czasie facetowi, którego całe życie uważało się za
brata — dodał, wzruszając niezręcznie ramionami.
— Marcel, zawsze możesz
ze mną pogadać — zapewnił spokojnie Oli. — Wiem, że zajebiście to nam
skomplikowałem… ale nadal jesteś dla mnie ważny. Jeżeli tylko będziesz potrafił
to sobie poukładać, to ja tu jestem.
— Wiem. Uświadomiłem
sobie dzisiaj, że choć trochę się oddaliliśmy, to w ostatecznym rozrachunku to
nie poszło na marne, bo w zasadzie przez ten cały czas wspierałeś Denisa… a to
oznacza, że nadal grasz w mojej drużynie — wywnioskował wreszcie Marcel nieco
podniośle, ale Oliwier po prostu nie mógł się powstrzymać przed ripostą.
— Wiesz… powiedziałeś
właśnie do geja, że grasz w jego drużynie — zauważył policjant, zagryzając
wargę, a Marcel parsknął trochę zażenowany i pacnął go w ramię.
— To nadal dla mnie
dziwne i nie wiem, czy będę potrafił oswoić się z tym uczuciem, ale chyba mieliśmy
od siebie wystarczająco długą przerwę — zasugerował już luźniej Armiński.
— Czy to jakieś
enigmatyczne zaproszenie na wódkę? Jakby co, to mnie namówiłeś — odpowiedział
szybko rozbawiony Oli, czując jak ogarnia go poczucie ulgi. Ten dzień toczył
się tak fartownie i płynnie, że to było aż podejrzane, ale mimo wszystko
Francuz nawet nie miał głowy do tego, by się ewentualnie zastanawiać nad tym,
co może pójść źle. Ostatnio i tak miał nadmiar zmartwień, zatem może to było
jakieś wynagrodzenie? Jeśli tak, to nie mógł sobie wymarzyć lepszego. Zdrowy
Denis i zgoda z Marcelem — to niemal jakby wygrał los na loterii.
To taktyczne
wyciągnięcie policjanta z mieszkania przez Marcela zaowocowało tym, że przez
czterdzieści minut stali przy samochodzie Armińskiego i coraz żywiej
dyskutowali, nakręcając się nawzajem opowieściami wszelakiej treści. Nagle obaj
zapragnęli zdać sobie nawzajem relację z tego, co działo się przez ostatni rok,
ale wydarzyło się tyle, że nie było szans, aby móc to nadgonić w krótkiej
rozmowie. W pewnym momencie Ola zaczęła coś do nich krzyczeć z balkonu, co
zapewne miało zwrócić im uwagę, że trochę przeginają, bo w końcu rodzinę
Armińskich czekał jeszcze powrót do domu.
Obaj mężczyźni za niemą
zgodą uznali, że faktycznie pora wracać na górę, ale nie dało się ukryć, że gdy
wracali, towarzyszył im już zupełnie inny nastrój. W obu zaczęła na nowo tlić
się nadzieja, że mimo dosyć osobliwych okoliczności, mają szansę naprawić
relację i nadgonić stracony czas. Chęci z pewnością im nie brakowało, a teraz,
kiedy Marcel odważył zrobić się ten pierwszy krok, jakby całe napięcie opadło i
wszystko wskazywało na to, że jednak mogą wrócić do tego, co było wcześniej.
Przebyli drogę od
najlepszych przyjaciół do praktycznie wrogów, więc teraz w zasadzie nie mieli
już nic do stracenia. Wystarczyło poczekać i pozwolić, by sytuacja potoczyła
się swoim własnym torem.
_________________
Źródła do fragmentów merytorycznych:
[1] https://www.akademiaczerniaka.pl/dla-lekarzy/diagnoza-leczenie-lista-osrodkow/zasady-leczenia
[2] https://www.akademiaczerniaka.pl/dla-pacjentow/diagnoza-leczenie-lista-osrodkow/przerzuty
[3] https://twojeznamiona.pl/czerniak
Cześć!
No i mamy jesień pełną parą :/
Co tam u Was? Ja znowu zostałam pochłonięta siatkarskimi emocjami i nie mogłam się zebrać, żeby sprawdzić i poprawić rozdział, choć sam "goły" tekst miałam gotowy od niemal dwóch tygodni (Naru_Mon - z którą napisałyśmy wspólnie tekst do Antologii - po tym jak zmusiłam ją do wspólnego oglądania meczu, uznała, że pewnie teraz napiszę opowiadanie o siatkarzach xD).
Dobra, do rzeczy. Denis miał farta, wszystko wskazuje na to, że został zdiagnozowany w samą porę. Dzięki temu wyszedł dziś taki bardzo optymistyczny rozdział. Wszyscy są w wyśmienitych nastrojach - co wydaje się być zrozumiałe - do tego stopnia, że Oli z Marcelem się pojednali. :D No wiadomo, teraz się podjarali i czas pokaże, czy na dobrych chęciach się nie skończy, ale pocieszmy się póki co razem z nimi. :D
To na koniec mam zabawę. Ostatnio jeden z czytelników zadał mi w komentarzu pytanie, kogo bym obsadziła w rolach Oliwiera i Denisa, jakby nakręcić film na podstawie FP. Oli i Denis są tylko w mojej głowie, zatem ja nie znalazłam ich idealnych odpowiedników wśród osób znanych, ale jakby trzeba było wybierać to w roli Oliwiera obsadziłabym chyba Chrisa Evansa, ale takiego z zarostem, jak w serialu "Defending Jacob" (no i trzeba by było zrobić z niego blondyna :D), a w roli Denisa francuskiego modela Valentina Charlesa (za uśmiech, jak się nie uśmiecha to trochę burzy moją wizję xD).
Teraz czekam na Wasze typy. Dajcie się ponieść wyobraźni, bo jestem cholernie ciekawa Waszych odpowiedzi. :)
Tymczasem to tyle na dziś, do następnego :)
Hej. Mam nadzieję ,że to szczęście teraz ich nie opuści i w końcu słońce wyjdzie zza chmur i to nie tylko u Denisa ale i u Oliego . Należy im się tyle czasu w stresie. Podobał mi się dziś czarny humor Denisa. Widać ,że stres mu odpuścił. Co najważniejsze chciał mieć Oliego przy sobie i wyszło to im obojgu na dobre. No może dla Oliego troszkę lepiej ,jest nadzieja na odzyskanie przyjaciela. ogólnie mam wrażenie jakbyś nam szykowała zła niespodziankę ,ale mam nadzieję ,że to tylko takie głupie przeczucie i że nie będziesz ta zła i dasz teraz chłopaka wiele szczęśliwych chwil.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o mecze i ich oglądanie to szczerze jakoś mnie to nie wciąga. Ale! Jestem jak najbardziej za pomysłem opowiadania z siatkarzami . Chętnie przeczytała bym coś takiego twojego autorstwa. Pozdrawiam weny i czasu. W
Drugi czy trzeci odcinek pozytywny dla naszych milusińskich aż się boję co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńKochana tęsknię, czy już wiadomo kiedy następny rozdział. Jak ci mija czas? Pozdrawiam w.
OdpowiedzUsuńWitaj Kiedy, kiedy, kiedy? Jak wena bo już nie mogę się doczekać?
OdpowiedzUsuńHymm ... myślałam, że prezent na Mikołajki będzie: )
OdpowiedzUsuń