25 września 2021

Francuski piesek 2: Rozdział 25

 Katalog trumien, sekta i zaproszenie na wódkę


12 lipca 2019

Przez ostatni tydzień czas płynął jakoś inaczej. Z jednej strony nim Denis się obejrzał, został zaproszony na wizytę konsultacyjną do lekarza, gdyż przyszły wyniki jego badania histopatologicznego. Z drugiej natomiast chłopak czuł się praktycznie bez przerwy dziwnie spięty, choć tak naprawdę jego rodzina stawała na głowie, by przyjemnie spędził czas w Grabówce. Udało im się nawet wyskoczyć na dwa dni całą rodziną do ich domku letniskowego na Mazurach, a poza tym Denis chętnie chodził z tatą do Oriona, gdzie albo sam trenował, albo pomagał mu w treningach. Choć przyjemnie trenowało mu się w nowym, warszawskim klubie, tak jednak uczciwie musiał przyznać, że nie było drugiego takiego miejsca jak Orion. Ponadto spotkał kilku starych znajomych z liceum, poszedł z Wiktorem na basen, wieczorami chodził z tatą i psami na przechadzki po lesie… Praktycznie każda godzina jego dnia była wypełniona, tak że teoretycznie nie powinien mieć czasu na niepotrzebne rozmyślanie i denerwowanie się. Teoretycznie, bo w praktyce Denis nie mógł za nic pozbyć się tego dziwnego ucisku w okolicy klatki piersiowej. Nawet kiedy naprawdę nie miał czasu myśleć, to nieprzyjemny ciężar towarzyszył mu w każdej sekundzie. Może nieco przytłumiony i całkiem znośny, ale nadal wyczuwalny. Taki, który nie dawał o sobie zapomnieć.

Istniał tylko jeden sposób, by pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia — było nim oczywiście uzyskanie odpowiedzi dotyczącej wyników badań. Tym razem pani z recepcji, zapytana o możliwość poznania wyników telefonicznie, poinformowała, że ich klinika nie stosuje takiej procedury i po odbiór wyników należy stawić się osobiście. Oczywiście Denis i tak planował konsultację, ale łudził się, że może uda mu się złagodzić stres choć dzień wcześniej. Niestety to się nie udało, a dodatkowo zaczął denerwować się jeszcze bardziej, bo nie był pewien, czy faktycznie w tej klinice nie konsultowano niczego telefonicznie — co w zasadzie miało sens, bo chodziło o sprawy onkologiczne — czy może pracownica tylko tak go zbyła, bo zerknęła w komputer, zobaczyła, że nie ma dobrych wieści i wolała zwalić ich przekazanie na lekarza.

Tak czy inaczej, kiedy jechali już do Warszawy niemal całą rodziną — w domu został jedynie Wiktor — Denis już nie mógł się doczekać. Nadal się denerwował, że usłyszy złe wieści, ale to właśnie czekania okazywało się w tym końcowym okresie najbardziej nieznośne. Po prostu chciał już wiedzieć, bez względu na to, co miał usłyszeć.

Denis nie chciał, by do kliniki szli całą rodziną. Doceniał, że miał wsparcie ich wszystkich, ale sytuacja, w której weszliby całą piątką do gabinetu, wydawała mu się kuriozalna i nieco przytłaczająca, bo nawet nie wiedział, jak zareaguje na wiadomości, a nie chciał na przykład załamać się czy wybuchnąć płaczem przed wszystkimi. Ustalili zatem, że Denisowi potowarzyszy tym razem dla odmiany Alicja, a Marcel z dziewczynami zaczekają w mieszkaniu chłopaków.

— Wszystko będzie dobrze — zapewniła go spokojnie kobieta, kiedy już czekali na swoją kolej pod gabinetem. W środku znajdował się pacjent, a Denis był następny w kolejce.

— Zaraz się okaże — westchnął ciężko, wystukując nerwowo palcami jakiś rytm na kolanie.

Ala chciała już coś na to odpowiedzieć, ale akurat drzwi do pokoju profesora Orłowskiego się otworzyły, więc Denis automatycznie wstał, spodziewając się, że zaraz zostanie wywołany.

Tak też się stało, zatem wszedł wspólnie z mamą do pomieszczenia i zaraz zajęli krzesła, wskazane dłonią przez lekarza, które znajdowały się po przeciwnej stronie biurka.

Denis spiął się tak bardzo, że już nawet nie wiedział, o czym myślał. Chyba o niczym konkretnym. Przyglądał się starszemu mężczyźnie w kitlu i próbował odczytać coś z wyrazu jego twarzy. Delikatnie się uśmiechał, więc może nie było tak źle? Albo robił dobrą minę do złej gry?

— Pan Denis Armiński? — upewnił się po chwili doktor.

— Zgadza się — potwierdził szybko.

— Świetnie. Mam już pana wyniki… rozumiem, że wyraża pan zgodę, by osoba towarzysząca również je poznała? — upewnił się dla formalności.

— Tak, to moja mama — wyjaśnił z jakiegoś powodu, co raczej było oczywiste.

— No dobrze… niech zerknę jeszcze raz — zaczął, otwierając stosowną teczkę — bym miał pewność, że dobrze pamiętam — dodał spokojnym, zrelaksowanym wręcz tonem. — Zatem — odchrząknął znacząco — dobre wieści. W badaniu histopatologicznym nie stwierdzono przerzutów czerniaka w węzłach wartowniczych. Na ten moment sytuacja opanowana — poinformował lekarz, uśmiechając się łagodnie, a Denis wypuścił ciężko powietrze z płuc. Poczuł też jak Alicja ścisnęła go mocniej za rękę. Nawet nie wiedział, kiedy go za nią złapała.

— Czyli mój syn jest zdrowy? — zapytała zaraz dla potwierdzenia.

— Cóż… — zaczął mężczyzna ostrożnie. — Na ten moment nie stwierdzono żadnych zmian patologicznych w wykonanym badaniu — odpowiedział dyplomatycznie. — W tym przypadku mamy do czynienia z naprawdę komfortową sytuacją. Zmiana została wykryta wcześnie, nie doszło do przerzutów, zatem rokowania są dobre. Niestety czerniak jest nowotworem złośliwym, a przerzuty mogą wystąpić nawet po dziesięciu latach od pierwotnego leczenia.

— Ale nie muszą? — upewniła się z nadzieją Ala.

— Oczywiście, że nie. Ryzyko przerzutów spada z każdym rokiem. Największe występuje w przeciągu pierwszych trzech lat, dlatego przez przynajmniej dwa lata od teraz będzie pan — zwrócił się już bezpośrednio do młodego Armińskiego — musiał zgłaszać się na badania kontrolne. Zna już pan ten schemat. Obyśmy nigdy nie musieli poza niego wykraczać — dodał pokrzepiająco.

— Czyli co konkretnie teraz się będzie działo? — spytał chłopak.

— Póki co plan jest taki, że trzeba będzie uważnie przyglądać się bliźnie po wyciętej zmianie. Jeśli tylko zauważy pan cokolwiek niepokojącego, jakieś swędzenie, obrzęk, wysypka, plamy, których wcześniej nie było, natychmiast pan to zgłasza. Kiedy będzie pan brał prysznic, proszę regularnie sprawdzać, czy węzły chłonne w pachwinie nie są powiększone. Jeśli tylko cokolwiek pana zaniepokoi, natychmiast pan to zgłasza. Ponadto niech unika pan opalania i długiego przebywania na słońcu oraz solarium — wyrecytował. — W tej chwili może pan przestać się stresować i cieszyć wakacjami, a jak pan wróci w październiku na studia, to wpadnie pan na kontrolę. — Uśmiechnął się na zakończenie jeszcze serdeczniej.

— Czy można robić coś profilaktycznie? Można na to jakoś realnie wpłynąć? — zapytała z nadzieją Alicja, ale lekarz tylko westchnął.

— Niestety nie — poinformował ją. — To nie jest coś, co pacjenci lubią słyszeć, ale można jedynie czekać. Oczywiście zdrowy tryb życia, odpowiednia ilość snu czy aktywność fizyczna są jak najbardziej wskazane. Zdrowy organizm ma teoretycznie większe szanse, by znieść na przykład jakieś bardziej radykalne leczenie. Ponadto jak najbardziej obowiązują zasady profilaktyki przeciwko czerniakowi, czyli tak jak wspominałem, unikanie przebywania na słońcu, rezygnacja z solarium, stosowanie kremów z wysokim filtrem, obserwacja znamion na skórze, regularna dermatoskopia — wyjaśnił.

Denis słuchał tego wykładu trochę jednym uchem. Sytuacja nie była idealna, bo zaatakował go pieprzony nowotwór, ale fakt, że w tej chwili był… czysty? Chyba tak to można było nazwać, bo nawet lekarz unikał powiedzenia, że jest zdrowy. W każdym razie fakt, że był obecnie czysty, mu wystarczył. Moment, w którym usłyszał, że wszystko jest w porządku, był momentem, w którym cały ciężar z jego serca magicznie rozpłynął się w powietrzu. Nie było istotne, że tylko na jakiś czas, bo za trzy miesiące czekały go kolejne konsultacje, a w parze z nimi szła kolejna dawka stresu… ale to miało nastąpić dopiero za trzy miesiące. Póki co nowotwór odpuścił i Denis poczuł, że musi to wykorzystać.

Profesor Orłowski wytłumaczył jeszcze kilka technicznych kwestii i zwrócił chłopakowi uwagę, na co szczególnie powinien uważać, a także obejrzał bliznę na łydce, i po kilkunastu minutach wizyta dobiegła końca. Gdy wyszli z kliniki, Denis był jeszcze nieco oszołomiony i z tego swoistego letargu wyrwała go dopiero mama, która nieoczekiwanie przytuliła go z całych sił i zaczęła szlochać.

— Wiedziałam, że wszystko będzie dobrze — wyszeptała cała w emocjach. Przez całą konsultację była opanowana i zdawało się, że ma wszystko pod kontrolą, ale dopiero teraz do Denisa dotarło, że i dla jego rodzicielki był to ogromny stres. — Muszę zadzwonić do taty i przekazać mu świetne wiadomości — przypomniała sobie po chwili, kiedy już uwolniła syna.

— Może ja poprowadzę? — zaoferował Denis ostrożnie, na co Ala tylko się zaśmiała, widząc skonfundowaną minę syna. Skinęła jednak głową i rzuciła mu klucze. — Jestem z ciebie dumna, wiesz? Jesteś cholernie dzielny — powiedziała jeszcze niemal podniosłym tonem, kiedy wsiedli do samochodu.

Denis popatrzył na nią przez moment z uśmiechem, czując jak po jego ciele rozlewa się przyjemne ciepło. Był cholernym szczęściarzem, że miał takie wsparcie.

Gdy tylko wrócili do mieszkania, Denis znowu padł ofiarą uścisków. O dziwo pierwsza na szyję rzuciła mu się… Ola. Po niej akurat najmniej spodziewał się wylewności, ale miło go zaskoczyła. Nic nie powiedziała, ale ten gest wyrażał więcej niż jakiekolwiek słowa. Kiedy się od niego odsunęła, ledwie zdążył złapać oddech i już ściskała go Ada, a potem jeszcze tata i trwali tak w tym dziwnym stanie jakiś czas, nie potrafiąc pohamować emocji.

— Daliście znać Wiktorowi? — upewnił się Marcel, kierując się do kuchni, a kiedy Denis zanim poszedł, okazało się, że ojciec przygotował szampana. Aż zmrużył brwi. Nie spodziewał się aż takiej celebracji.

— Wow, aż strach pomyśleć, co by było, jakby jednak okazało się, że mam przerzuty. Czekalibyście z katalogiem trumien? — dopytał rozbawiony, za co Alicja zaraz zdzieliła go karcąco w ramię, i to wcale niedelikatnie. — Oj dobra, no — mruknął nieco skruszony. Może faktycznie przesadził z tym żartem.

— Dzwoniłam do niego po drodze — odpowiedziała wreszcie na pytanie męża Armińska.

— Okej, to może nim będziemy wracać, to wyjdziemy zjeść coś dobrego? — zaoferował mężczyzna.

— A możemy zamówić? Nie chce wychodzić… wolę być z wami — wyjaśnił nieco niezręcznie Denis i choć to mogło wydawać się głupie, naprawdę chciał cieszyć się tą chwilą z najbliższymi, bez dodatkowych par obcych oczu.

— Pewnie, co tylko zechcesz — odpowiedziała szybko Ala i dla odmiany pogłaskała go z czułością po ramieniu. Tym samym, które przed chwilą tak ostro skarciła.

— Macie tu jakieś kieliszki… albo chociaż więcej szklanek? — zapytał Marcel, po tym jak przejrzał wszystkie szafki w kuchni.

— Kieliszki? W tym mieszkaniu wyłącznie się uczymy, nie ma mowy o żadnym piciu alkoholu — wybrnął błyskotliwie Denis, woląc nie przyznawać się, że kieliszki zostały najpewniej wytłuczone w trakcie jakiejś pijackiej posiadówki. Marcel pokręcił tylko głową z dezaprobatą.

— Macie jakieś preferencje żywieniowe — zapytała zaraz Ala.

— Na lodówce są ulotki miejsc, z których zazwyczaj zamawiamy żarcie — poinstruował Denis, po czym wykorzystując, że nastąpił trochę niekontrolowany chaos i wszyscy byli nieco rozstrojeni przez euforię, poinformował wręcz niewinnym głosikiem: — Zadzwonię do Oliwiera, bo czeka, aż dam mu znać co i jak — a następnie czmychnął do swojego pokoju, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. Mimo wszystko musiał wprawić resztę w konsternację, bo przez kilka chwil nie słyszał nic, poza ciszą, ale nie przejmował się tym, bo skupił się na wykonaniu połączenia.

Oliwier faktycznie musiał czekać na jego telefon, bo odebrał natychmiast.

— Trzymam szampana, a w zamrażarce chłodzi się whisky, gdybym jednak chciał się upić na smutno… ale nie muszę się po nie fatygować, prawda? — zaczął bez żadnego przywitania.

— Nie musisz — potwierdził wręcz rozpromieniony Denis. Głos Oliwiera w połączeniu z fantastycznymi wieściami wprawił go w jeszcze lepszy humor. Był po prostu szczęśliwy.

— To dobrze, bo tak naprawdę wyzerowałem zapas i zamrażarka świeci pustkami — przyznał policjant, na co Armiński się zaśmiał. — Co ci dokładnie powiedzieli? — zapytał już bardziej zwyczajnym tonem.

— Nie mam przerzutów. W tej chwili jestem wolny od nowotworu. Przez kolejne dwa lata czekają mnie kontrole co trzy miesiące i w zasadzie to tyle. Jeśli wierzyć statystykom, to istnieje od piętnastu do dwudziestu procent szans, że dojdzie do nawrotu*. Pięcioletnie przeżycie w moim przypadku sięga dziewięćdziesięciu procent*. Podobno fakt, że ognisko pierwotne było na nodze, to też dobra wiadomość w kontekście potencjalnych przerzutów ze względu na układ spływu chłonnego, czy jakoś tak — zasypał policjanta garścią suchych faktów, które przekazał mu specjalista. — Poza kontrolami sam muszę obserwować bliznę i sprawdzać, czy nie mam powiększonych węzłów chłonnych — wyjaśnił.

— Czyli na osiemdziesiąt pięć procent jest po problemie — wywnioskował bardziej optymistycznie Oli. — Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę — dodał zaraz.

— Ja też — zapewnił Denis. — Hej, wiem, że i tak mamy się potem zobaczyć, ale może wpadniesz do mnie teraz? Jesteśmy prawie w komplecie i będziemy zamawiać jakieś jedzenie. Marcel też wytrzasnął skądś szampana — dodał ze śmiechem na koniec, a po drugiej stronie przez dłuższą chwilę panowała cisza.

— To nie jest najlepszy pomysł — odparł niechętnie Francuz.

— Nie możesz wiecznie unikać mojego taty — przypomniał Denis. — Poza tym… naprawdę chciałbym, żebyście byli tu teraz wszyscy — dodał tak rozczulającym tonem, że mimo iż policjant nadal uważał to za fatalny pomysł, nie potrafił odmówić chłopakowi.

— Będę tego żałował — westchnął z rezygnacją.

— Wszystko będzie dobrze — zapewnił Denis. — Poza tym pamiętaj, że jeszcze kilka godzin temu było blisko tego, abym ustawił sobie na dzwonek „Anielski Orszak” — dodał prześmiewczo. Czarny humor najwyraźniej mocno się go trzymał. — Dziś wszyscy będą chcieli być dla mnie mili i będą unikać wywołania dramy — wytłumaczył.

— Twoje umiejętności perswazyjnie coraz bardziej mnie przerażają — zdradził zupełnie szczerze Oliwier. — Widzę, że na poważnie muszę zmotywować się do terapii, bo oprócz pracowania nad tym, jak bardzo jestem zjebany, będę musiał dorzucić pracę nad technikami obrony przed manipulującym chłopakiem.

— Ha, ha, ha — wykpił go Armiński. — Czekam na ciebie — powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, co miało dać Francuzowi do zrozumienia, że decyzja zapadła i nie zdoła się już wykręcić.

— Czegoś potrzebujesz? Mam coś zabrać? — zapytał zatem już bez dalszych dyskusji starszy mężczyzna.

— Przynieś wieniec pogrzebowy dla beki. Mama wpadnie w szał — wymyślił.

— Denis… — jęknął karcąco policjant.

— Przepraszam, nie mogę się powstrzymać — zachichotał chłopak.

Ich wymiana zdań trwała jeszcze dosłownie chwilę, aż wreszcie Denis się rozłączył, dochodząc do wniosku, że skoro Oli zaraz wpadnie, to nie było sensu się rozgadywać, a poza tym nie chciał za długo kazać rodzinie na siebie czekać. Poza tym musiał ich jeszcze uprzedzić o przybyciu dodatkowego gościa, choć w zasadzie w ogóle się tym nie przejął. Był tak szczęśliwy, że nawet nie brał pod uwagę, by ktokolwiek mógł nawet próbować zepsuć mu humor. Może i przez moment mogło być niezręcznie, jednak nie wyobrażał sobie, aby była lepsza chwilę na próbę pojednania Oliwiera i Marcela.

Może faktycznie miał tę nietypową umiejętność manipulacji za pomocą niewinności i uroku osobistego. Kto w końcu chciałby zrobić przykrość chłopakowi, który właśnie wysunął się na  prowadzenie w walce z nowotworem? Denis nie sądził, by ktokolwiek się odważył.

***

Czwartkową służbę miał na rano, a to oznaczało brak rozpraszacza i samotną noc w mieszkaniu i… była to naprawdę ciężka noc. Starał się być dobrej myśli, ale im zegar wybijał coraz to późniejszą godzinę, tym ciężej było mu utrzymać optymizm. Skończyło się na tym, że znowu musiał ratować się alkoholem, w myślach przeklinając się dodatkowo, że genów nie oszuka. Zgorzkniały, nie dający poczucia bezpieczeństwa najbliższym i na najlepszej drodze do alkoholizmu. Naprawdę stawał się swoim ojcem.

Mimo wszystko, ku jego zaskoczeniu, w piątek obudził się w całkiem dobrym nastroju. Może nawet nie tyle co dobrym, ale był po prostu dziwnie spokojny. Wiedział, że Denis miał wizytę na dziesiątą, zatem kiedy tylko ta wybiła, Oli wyobraził sobie, że chłopak właśnie dowiaduje się, że jest zdrowy i po czerniaku nie został ślad.

Kiedy jego telefon zadzwonił, a na wyświetlaczu dostrzegł imię Denisa, automatycznie odebrał i był niemal pewny, co usłyszy w odpowiedzi, kiedy rzucił średniej jakości żart o whisky. Nie pomylił się, ale ulga, jaką odczuł po usłyszeniu uradowanego głosu Armińskiego, była nie do opisania. Denis był tak rozczulający, że Oliwier zgodziłby się w tamtej chwili na wszystko. Co zresztą młody bardzo umiejętnie wykorzystał, wmanewrowując Francuza w rodzinną posiadówkę. Ale co miał niby zrobić? Jak miał odmówić, kiedy Denis tak uroczo go prosił i mówił, że chce się cieszyć razem z nim. Jawnie pokazywał, że Oli jest dla niego ważny i nie wyobraża sobie spędzać tego dnia bez osób, które znaczą w jego życiu najwięcej.

Trudno, zgodził się i nie było już odwrotu.

Chciał do tego podejść w miarę na spokojnie. Po prostu pójdzie, pokaże tym Denisowi, że go wspiera i będzie odzywał się tylko wtedy, kiedy to będzie konieczne. Zasmucało go to w pewnym sensie, bo Armińscy jeszcze do niedawna byli dla niego jak własna rodzina i do głowy by mu nie przyszło, że nastanie dzień, w którym będzie musiał uważać na słowa w ich obecności. Tymczasem nie tylko musiał uważać na słowa, ale i w ogóle zdrowy rozsądek nakazywał, by lepiej nie wchodzić im w drogę. Oliwierowi zależało na Denisie i na tym etapie jedynym logicznym rozwiązaniem było unikanie konfrontacji.

Aż parsknął, kiedy tuż pod drzwiami mieszkania chłopaków dotarło do niego, że… denerwował się. A Oli nigdy nie denerwował się, jeżeli chodziło o kontakty międzyludzkie. Po prostu go nie obchodziło, jakie robił wrażenie. Albo ktoś go polubił, albo nie. Nie zależało mu na niczyim uznaniu.

Tymczasem czuł się jak nastolatek, który pierwszy raz miał odwiedzić swoją dziewczynę w domu jej rodziców. Brakowało tylko, żeby przyniósł czteropak dla Marcela i czekoladę dla Alicji.

Skarcił się ostatni raz w myślach, po czym dosadnie zapukał.

— Cześć — odezwał się uśmiechnięty Denis, zaraz po tym, kiedy otworzył drzwi.

I Oli tak po prostu na moment o wszystkim zapomniał. Uśmiechnięty Denis oznaczał szczęśliwego Denisa, a tylko tyle potrzebował aktualnie policjant do własnego szczęścia.

— Cześć — odpowiedział po dłuższej chwili wpatrywania się zagadkowo w chłopaka.

— Mam nadzieję, że jeszcze nie jadłeś? — zapytał niezobowiązująco Armiński, przepuszczając blondyna w drzwiach. — Nie zabrałeś Tonto? — zorientował się zaraz i zdążył niepostrzeżenie cmoknąć starszego mężczyznę na przywitanie.

— Jest dziś strasznie nieznośny, tylko by przeszkadzał. Trochę samotności dobrze mu zrobi — wyjaśnił Francuz, jakimś tylko cudem zachowując rezon.

— Jesteś okropnym panem — skarcił go żartobliwie Denis.

— Ktoś musi. Ty go za bardzo rozpuszczasz — skontrował Francuz, na co młodszy chłopak tylko się wyszczerzył. Nie zdążył nic dodać, bo z łazienki wyszła akurat Ola, która rzuciła tylko krótkie „hej”, po czym udała się do pokoju Wiktora, gdzie przebywała akurat reszta, i poinformowała rodziców:

— Przyszedł wasz zięć.

Oliwier aż przymknął oczy, a Denis przewrócił swoimi.

— Będzie niezręcznie tylko przez chwilę, obiecuję — powiedział cicho chłopak, patrząc z nadzieją na policjanta, jakby bardzo potrzebował zapewnienia, że ten wierzy w jego słowa. Oli uśmiechnął się na to przyjaźnie, niekoniecznie zwracając uwagę na same słowa. Denis po prostu rozczulił go swoją postawą, jakby na moment przejmując rolę tej bardziej opiekuńczej połówki ich związku.

Dłuższe stanie w korytarzu powoli stawało się niezręczne, zatem nie pozostawało im nic innego — a w zasadzie Oliwierowi — aby się przełamać i skierować kroki do pokoju, w którym przebywali Armińscy.

— Cześć wszystkim — rzucił stonowanym tonem, nie chcąc zabrzmieć na zestresowanego, ale i nie miał też powodu, by pokazywać przesadny entuzjazm. Wszyscy raczej byli w wyśmienitym nastroju, z uwagi na wiadomość o pomyślnym rezultacie badań Denisa, ale Francuz i tak musiał wyczuć, jakie nastawienie miała do niego reszta.

— Cześć, Oli — odezwała się Ala z dosyć przyjaznym uśmiechem, choć w jej tonie dało się wyczuć lekki dystans.

Marcel natomiast wszedł do mieszkania z balkonu i podszedł do policjanta, podając mu rękę na przywitanie, kiwając jeszcze znacząco głową. Póki co się nie odezwał.

— Zamawialiśmy jedzonko, wziąłem ci tego burgera co ostatnio — poinformował konwersacyjnym tonem Denis blondyna, nie chcąc doprowadzić, by zapanowała niezręczna cisza.

— W porządku — odpowiedział oszczędnie policjant, po czym niestety na moment zrobiło się dziwnie cicho, jednak Oli zmarszczył brwi i kiwnął głową na najmłodszą z Armińskich. — Ty — rzucił do niej. — Wyrzucili cię z sabatu czarownic, więc zapisałaś się do klubu przyjaciół Myszki Miki? — zapytał złośliwie, pamiętając, że jeszcze parę miesięcy temu Ola nosiła praktycznie wyłącznie czarne ubrania i zabijała spojrzeniem, a tymczasem miała na sobie jakąś zwiewną, czerwoną sukienkę w kropki i wyglądała jak zwyczajna, niewinna dziewczynka. Brakowało jej jedynie dwóch warkoczy zaplecionych po bokach głowy.

— A co? Też chcesz dołączyć? — zripostowała złośliwie, burząc obraz niewinności, jaki przez ułamek sekundy wyobraził sobie policjant.

— Raczej kiepsko wyglądam w sukienkach w groszki — odpowiedział w podobnym tonie.

— Wierzymy na słowo — wtrąciła Ala. — Niech mi ktoś pomoże z przygotowaniem talerzy i sztućców — poprosiła, kierując się do kuchni.           

— Ja muszę siku — stwierdziła Ada i czmychnęła do łazienki.

— Ja się dzisiaj nastresowałem z zapasem na dziesięć lat, więc nie zamierzam kiwnąć już palcem — podzielił się swoją wymówką Denis. — A Oli to mój gość — uratował zaraz też Francuza.

Marcel i Ola mierzyli się przez chwilę w ciszy spojrzeniami.

— Pomogłabyś matce — zarządził wreszcie mężczyzna.

— Pomógłbyś żonie — odpyskowała błyskawicznie Armińska.

— Myliłem się — zaczął konspiracyjnie Oli. — To nie sabat ani klub przyjaciół. To jakaś sekta — wywnioskował, obserwując bojową postawę nastolatki. Jej zdeterminowany wyraz twarzy w połączeniu z dziewczęcym stylem prezentował się komicznie. Zwłaszcza, że to Marcel odpuścił i tylko kręcąc głową poszedł pomóc Alicji, a Ola za to obdarowała kolejnym złośliwym uśmiechem policjanta.

— Nie martw się, jesteś za stary, żeby stać się naszym celem — dodała, ciągnąc żart z sektą.

— Nie żebym się znał, jestem tylko policjantem, ale czy przypadkiem starsi ludzie nie są najłatwiejszym celem, żeby od nich wyłudzać hajs? — zastanowił się na głos, ignorując przytyk nastolatki.

— Ale młodszym łatwiej pierze się mózgi — zauważył Denis, włączając się w tą absurdalną dyskusję, po czym dodał olśniony. — Idealnie nadawałbyś się na przywódcę sekty!

Oliwier tylko zamrugał zdezorientowany.

— Ej, totalnie! — podchwyciła jego siostra. — Widzę go jako tego dziwaka, który nawija w transie jakieś przypadkowe frazy, choćby cytuje jakiś głupi kodeks karny, udając, że to tajne zaklęcie otwierające czakry czy coś, a potem na koniec mówi „dajcie mi swoje pieniądze”, a ludzie patrzą na niego z przerażeniem, bo jest wielki i straszny, i oddają dla świętego spokoju, myśląc „co za pojeb” — pociągnęła wizję brata.

— To mógłby być on. — Pokiwał z uznaniem głową Denis.

— Nie wiem, co to miałaby być za sekta, w której wystarczyłoby, że kazałbym oddawać sobie pieniądze i ludzie by mi je oddawali, ale z chęcią dołączę — uznał niezrażony Francuz.

— Jak ty z taką moralnością zostałeś policjantem, to nawet wolę się nie zastanawiać — skwitowała wymownie Alicja, akurat wracając do pokoju.

— A to taka moralność nie jest wymogiem? — udała zdziwienie Ola.

Francuz tylko nieznacznie zagryzł wargę, próbując zamaskować tym uśmiech, jaki wkradł mu się na usta. Nie chciał się za bardzo na nic nastawiać, ale wszystko wskazywało na to, że ten najbardziej niezręczny moment mieli za sobą i póki co było znośnie. A może nawet… przyjemnie?

Chyba nikt nie był dziś w nastroju na kłótnie czy poważne rozmowy, bowiem priorytetem tego spotkania był Denis, a konkretniej — świętowanie jego stanu zdrowia. Choć nikt chyba nie miał odwagi tego przyznać, jakby bojąc się, że mówienie na głos będzie stanowiło „wywołanie wilka z lasu” czy coś w tym rodzaju, jednak Denis po prostu… otarł się o śmierć. Może i sytuacja nie była krytyczna, ale zdecydowanie mogła obrać krytyczny kierunek. Póki co pozostawało im się wszystkim cieszyć, bo nikt nie potrzebował tego stresu, ale życie pisało różne scenariusze i w tej chwili mogli być tylko wdzięczni, że los nie zakpił z nich jeszcze bardziej.

Oli, choć na co dzień twardo stąpający po ziemi i kpiący ze wszystkich wierzących w przeznaczenie, nawet przez moment pomyślał, że to mógł być jakiś znak od losu. Coś w rodzaju: „Hej, wy tu robicie niepoważne podchody i dajecie, by zawładnęły wami jakieś irracjonalne wątpliwości, zamiast cieszyć się tym, co macie! No to proszę bardzo, oto przypominajka, że nic nie jest dane raz na zawsze! Ogarnijcie się!”.

Kilka chwil później oczywiście się opamiętał i zrozumiał, że bez względu na to, co by się nie wydarzyło… Denis i tak by zachorował. To nie zmieniało jednak tego, że Oli faktycznie stwierdził, że warto się opamiętać. Obiecał — sam sobie — poprawę. Starał się pamiętać słowa Klaudii, że miał prawo czuć, to co czuł i część jego zachowań mogła być uzasadniona z uwagi na jego przeszłość, jednak życie rządziło się dosyć brutalnymi zasadami i miało w poważaniu wszelkie usprawiedliwienia, dlatego Oli zrozumiał, że na tym etapie już nie wystarczą tylko jego starania. Już nie mógł się wahać. Kiedy sytuacja była niepewna, nie wolno było mu się wycofywać, tylko musiał zacząć podejmować ryzyko, bo kiedy się poddawał, od razu zapędzał się na straconą pozycję.

To wszystko oczywiście nadal nie gwarantowało, że już będzie wyłącznie dobrze, jednak nawet jeśli miało być źle, to Oli nie chciał mieć sobie nic do zarzucenia. Jeżeli skończy ze złamanym sercem, to przynajmniej nie będzie mógł powiedzieć, że nie próbował. Zabawne, bo to sprowadzało się do tego, że musiał oddać kontrolę.

— Idę zanieść to do auta, pomożesz? — odezwał się po jakimś czasie Marcel, tknąwszy wymownie Francuza w ramię. Wszystko wskazywało na to, że Armińscy będą się powoli zbierać, a najstarszy z nich ewidentnie próbował doprowadzić do sytuacji, w której znajdzie się sam na sam z policjantem.

Oli zdążył opuścić gardę i po tej prośbie Marcela przeszedł go nieznaczny dreszcz, jednak szybko się opamiętał, skinął głową i bez gadania wstał. Chwycił jedną z toreb, w której chyba były jakieś pojemniki na jedzenie, i poszedł za drugim mężczyzną.

Cisza towarzyszyła im do momentu, w którym znaleźli się przy samochodzie. Zapakowali bagaż i Marcel chrząknął wymownie, po tym jak zatrzasnął klapę od bagażnika.

— Okej, wiem — zaczął nieco zniecierpliwiony Oli, gdy nie doczekał się żadnej innej reakcji. — Nie wolno ci skrzywdzić Denisa, teraz wszystkie ręce muszą być na pokładzie, jak to spierdolisz, to cię uduszę — wyrecytował, zgadując, co chciał powiedzieć Marcel.

Ten jednak tylko parsknął.

— W zasadzie to nie — zaprzeczył po chwili, a Francuz tylko uniósł zaskoczony brew, czekając, aż Armiński to rozwinie. — Fakt, kiedy Denis mi powiedział, że jest chory, miałem ochotę roznieść pół świata, bo to zajebiście niesprawiedliwie, że to gówno dotknęło akurat mojego syna, jakby jeszcze było mu mało wrażeń. Wiem, że coś się między wami popsuło niedługo przed tym, ale… — urwał, po czym kontynuował z innego miejsca. — Przypomniało mi się, że ty mimo wszystko lubisz, kiedy jest ciężko. — Popatrzył wymownie na policjanta.

— Nie mam pojęcia, gdzie zmierzasz, więc nawet nic na to nie odpowiem — wycofał się Oli, nawet nie próbując rzucać jakichś zdań-zapychaczy.

— Ja też nie — mruknął Marcel, przecierając twarz dłonią. — Ale ta cała sytuacja dała mi do zrozumienia, że jest strasznie chujowo żyć w strachu o życie dziecka i nawet nie móc wyżalić się w tym czasie facetowi, którego całe życie uważało się za brata — dodał, wzruszając niezręcznie ramionami.

— Marcel, zawsze możesz ze mną pogadać — zapewnił spokojnie Oli. — Wiem, że zajebiście to nam skomplikowałem… ale nadal jesteś dla mnie ważny. Jeżeli tylko będziesz potrafił to sobie poukładać, to ja tu jestem.

— Wiem. Uświadomiłem sobie dzisiaj, że choć trochę się oddaliliśmy, to w ostatecznym rozrachunku to nie poszło na marne, bo w zasadzie przez ten cały czas wspierałeś Denisa… a to oznacza, że nadal grasz w mojej drużynie — wywnioskował wreszcie Marcel nieco podniośle, ale Oliwier po prostu nie mógł się powstrzymać przed ripostą.

— Wiesz… powiedziałeś właśnie do geja, że grasz w jego drużynie — zauważył policjant, zagryzając wargę, a Marcel parsknął trochę zażenowany i pacnął go w ramię.

— To nadal dla mnie dziwne i nie wiem, czy będę potrafił oswoić się z tym uczuciem, ale chyba mieliśmy od siebie wystarczająco długą przerwę — zasugerował już luźniej Armiński.

— Czy to jakieś enigmatyczne zaproszenie na wódkę? Jakby co, to mnie namówiłeś — odpowiedział szybko rozbawiony Oli, czując jak ogarnia go poczucie ulgi. Ten dzień toczył się tak fartownie i płynnie, że to było aż podejrzane, ale mimo wszystko Francuz nawet nie miał głowy do tego, by się ewentualnie zastanawiać nad tym, co może pójść źle. Ostatnio i tak miał nadmiar zmartwień, zatem może to było jakieś wynagrodzenie? Jeśli tak, to nie mógł sobie wymarzyć lepszego. Zdrowy Denis i zgoda z Marcelem — to niemal jakby wygrał los na loterii.

To taktyczne wyciągnięcie policjanta z mieszkania przez Marcela zaowocowało tym, że przez czterdzieści minut stali przy samochodzie Armińskiego i coraz żywiej dyskutowali, nakręcając się nawzajem opowieściami wszelakiej treści. Nagle obaj zapragnęli zdać sobie nawzajem relację z tego, co działo się przez ostatni rok, ale wydarzyło się tyle, że nie było szans, aby móc to nadgonić w krótkiej rozmowie. W pewnym momencie Ola zaczęła coś do nich krzyczeć z balkonu, co zapewne miało zwrócić im uwagę, że trochę przeginają, bo w końcu rodzinę Armińskich czekał jeszcze powrót do domu.

Obaj mężczyźni za niemą zgodą uznali, że faktycznie pora wracać na górę, ale nie dało się ukryć, że gdy wracali, towarzyszył im już zupełnie inny nastrój. W obu zaczęła na nowo tlić się nadzieja, że mimo dosyć osobliwych okoliczności, mają szansę naprawić relację i nadgonić stracony czas. Chęci z pewnością im nie brakowało, a teraz, kiedy Marcel odważył zrobić się ten pierwszy krok, jakby całe napięcie opadło i wszystko wskazywało na to, że jednak mogą wrócić do tego, co było wcześniej.      

Przebyli drogę od najlepszych przyjaciół do praktycznie wrogów, więc teraz w zasadzie nie mieli już nic do stracenia. Wystarczyło poczekać i pozwolić, by sytuacja potoczyła się swoim własnym torem.

_________________

Źródła do fragmentów merytorycznych:

[1] https://www.akademiaczerniaka.pl/dla-lekarzy/diagnoza-leczenie-lista-osrodkow/zasady-leczenia

[2] https://www.akademiaczerniaka.pl/dla-pacjentow/diagnoza-leczenie-lista-osrodkow/przerzuty 

[3] https://twojeznamiona.pl/czerniak 



Cześć! 

No i mamy jesień pełną parą :/

Co tam u Was? Ja znowu zostałam pochłonięta siatkarskimi emocjami i nie mogłam się zebrać, żeby sprawdzić i poprawić rozdział, choć sam "goły" tekst miałam gotowy od niemal dwóch tygodni (Naru_Mon - z którą napisałyśmy wspólnie tekst do Antologii - po tym jak zmusiłam ją do wspólnego oglądania meczu, uznała, że pewnie teraz napiszę opowiadanie o siatkarzach xD).

Dobra, do rzeczy. Denis miał farta, wszystko wskazuje na to, że został zdiagnozowany w samą porę. Dzięki temu wyszedł dziś taki bardzo optymistyczny rozdział. Wszyscy są w wyśmienitych nastrojach - co wydaje się być zrozumiałe - do tego stopnia, że Oli z Marcelem się pojednali. :D No wiadomo, teraz się podjarali i czas pokaże, czy na dobrych chęciach się nie skończy, ale pocieszmy się póki co razem z nimi. :D

To na koniec mam zabawę. Ostatnio jeden z czytelników zadał mi w komentarzu pytanie, kogo bym obsadziła w rolach Oliwiera i Denisa, jakby nakręcić film na podstawie FP. Oli i Denis są tylko w mojej głowie, zatem ja nie znalazłam ich idealnych odpowiedników wśród osób znanych, ale jakby trzeba było wybierać to w roli Oliwiera obsadziłabym chyba Chrisa Evansa, ale takiego z zarostem, jak w serialu "Defending Jacob" (no i trzeba by było zrobić z niego blondyna :D), a w roli Denisa francuskiego modela Valentina Charlesa (za uśmiech, jak się nie uśmiecha to trochę burzy moją wizję xD). 

Teraz czekam na Wasze typy. Dajcie się ponieść wyobraźni, bo jestem cholernie ciekawa Waszych odpowiedzi. :)

Tymczasem to tyle na dziś, do następnego :)

5 komentarzy:

  1. Hej. Mam nadzieję ,że to szczęście teraz ich nie opuści i w końcu słońce wyjdzie zza chmur i to nie tylko u Denisa ale i u Oliego . Należy im się tyle czasu w stresie. Podobał mi się dziś czarny humor Denisa. Widać ,że stres mu odpuścił. Co najważniejsze chciał mieć Oliego przy sobie i wyszło to im obojgu na dobre. No może dla Oliego troszkę lepiej ,jest nadzieja na odzyskanie przyjaciela. ogólnie mam wrażenie jakbyś nam szykowała zła niespodziankę ,ale mam nadzieję ,że to tylko takie głupie przeczucie i że nie będziesz ta zła i dasz teraz chłopaka wiele szczęśliwych chwil.
    Jeżeli chodzi o mecze i ich oglądanie to szczerze jakoś mnie to nie wciąga. Ale! Jestem jak najbardziej za pomysłem opowiadania z siatkarzami . Chętnie przeczytała bym coś takiego twojego autorstwa. Pozdrawiam weny i czasu. W

    OdpowiedzUsuń
  2. Drugi czy trzeci odcinek pozytywny dla naszych milusińskich aż się boję co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana tęsknię, czy już wiadomo kiedy następny rozdział. Jak ci mija czas? Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Kiedy, kiedy, kiedy? Jak wena bo już nie mogę się doczekać?

    OdpowiedzUsuń
  5. Hymm ... myślałam, że prezent na Mikołajki będzie: )

    OdpowiedzUsuń