27 sierpnia 2017

Rozdział 5

Demińscy, którzy potrafią zawrócić w głowie. 

Gdy po skończonym treningu przebieraliśmy się w szatni, Dawid wpadł na genialny pomysł.
— No to skoro Robert podpisał kontrakt, to musimy go przypieczętować — powiedział, zwracając tym samym uwagę paru innych chłopaków. Większość (w tym ja) patrzyła na niego z konsternacją. — Musimy się schlać do nieprzytomności — wyjaśnił, co zostało przyjęte z entuzjazmem pod postacią gwizdów czy aprobującego śmiechu. — To znaczy my musimy, a ty się możesz co najwyżej popatrzeć. — Wskazał na mnie palcem. — Ale stawiasz, jutro — dodał po chwili zastanowienia, co zostało przyjęte z jeszcze większą ochotą. Ja tylko parsknąłem.
— Chyba za hajs z Monopoly — odpowiedziałem z sarkazmem. 
— Jak dla mnie to możesz nawet zapłacić workiem kartofli, dwoma kurami i słoikiem śmietany — odparł niezrażony. — Ale nas musi mocno sponiewierać — dodał, wskazując na siebie i stojących naokoło facetów, którzy ryknęli śmiechem.
— Oj Dawid, Dawid… — zacząłem, wzdychając. — Żeby twoja omoplata(1) była równie dobra jak twoja gadka — dopowiedziałem złośliwie, odnosząc się do techniki, która była jego piętą achillesową.
— Słuchaj, deal jest prosty — zaczął typowo biznesowym tonem. — Ty nam postawisz parę piw, a my cię tak wyszkolimy na tego Zawadę, że na sam twój widok będzie klepał — negocjował. 
Wybuchłem niepohamowanym śmiechem, podobnie zresztą jak cała reszta chłopaków obecnych w szatni. 
— Chyba nie mam wyjścia w takim razie, tylko muszę jechać po te kury — skapitulowałem, za co zostałem nagrodzony brawami.
— Nie zapomnij ubić śmietany — rzucił Grzesiek, ruszając wymownie brwiami.   
Wywróciłem jedynie oczami i zrzuciłem ręcznik z bioder, żeby się ubrać. Był to instynktowny ruch. Raczej nikt nie zwracał uwagi na moje przyrodzenie, tak jak ja nie zwracałem uwagi na penisy moich kumpli. No dobra, mogłem kiedyś tam rzucić okiem. Tak tylko dla porównania. 
Pospiesznie założyłem bokserki, a także pozostałe części garderoby, wysłuchałem jeszcze kilku wysublimowanych komentarzy odnośnie jutrzejszego spotkania i rozbawiony opuściłem szatnię w towarzystwie paru kolegów. Pożegnałem się z nimi pod halą, a następnie skierowałem się do swojej Toyoty.
Po paru utrudnieniach, w postaci objazdu spowodowanego jakąś kolizją w centrum oraz dosyć dużym korku, udało mi się dotrzeć na Dworską. Ku mojej uciesze, znalazłem wolne miejsce parkingowe tuż pod samą klatką. Było to osiągnięcie, zważywszy na to, że zazwyczaj musiałem się zastanawiać, czy w ogóle uda mi się zaparkować w obrębie własnego bloku.  
Po drodze do klatki minąłem dwóch kolesi, którzy kulturalnie pili sobie piwo na ławce tuż przed wejściem. Mógłbym ich nazwać dresami, ale zważywszy na to, że sam praktycznie cały czas się tak nosiłem, pocisnąłbym sam sobie. 
— Ej, gościu! Masz ogień? — usłyszałem, minąwszy ich.
— Nie palę — rzuciłem pospiesznie i już łapałem za klamkę (zamek i tak był popsuty), by dostać się do środka.
— To kopsnij chociaż piątaka! Nie bądź żyd! — usłyszałem ponownie, po czym się skrzywiłem, zatrzymując się w półkroku. Musiałem właśnie zrobić szybką kalkulację. Mój waleczny instynkt już podsuwał mi wizję, w której bez problemu rozprawiam się z nimi i odchodzę, oszczędzając przy tym aż pięć złotych, ale w mgnieniu oka zdałem sobie sprawę, że to idiotyczne. Nikt by się ze mną przecież nie bił o piątaka. Cóż, mój mózg był wypaczony pod względem walki. Bardziej prawdopodobny scenariusz był taki, że po odmowie nie będą nią zachwyceni, a jutro mogę zastać swój samochód wzbogacony o artystyczne graffiti (pewnie byłby to wizerunek kutasa, bo nie podejrzewałem żadnego z nich o ponadprzeciętny talent plastyczny) albo rysę na pół boku.
Westchnąłem niezauważalnie i w końcu skapitulowałem. 
— Niech będzie — mruknąłem, grzebiąc już w kieszeni, a kiedy znalazłem pożądaną przez szanownych kolegów kwotę, cofnąłem się kilka kroków i wręczyłem pieniądze jednemu z nich. 
— Dzięki ziom! Mamy u ciebie dług. Jakbyś czegoś potrzebował, to wal — usłyszałem w odpowiedzi, na co tylko skinąłem ze sztucznym uśmiechem i szybko zniknąłem w klatce. Chyba wolałem, żeby to była darowizna aniżeli pożyczka. Wątpiłem, że mogli mi załatwić to, czego potrzebowałem. Widziałem ich kilkukrotnie pod klatką, dlatego zakładałem, że prawdopodobnie mieszkali w okolicy. Aż dziwne, że dopiero dzisiaj zostałem zaczepiony. 
Ogólnie rzecz biorąc, nie była to za ciekawa okolica. Może nie było tu patologii, jak chociażby na Dziesięcinach czy sąsiednim Antoniuku, ale podczas niektórych wieczorów też mogło być wesoło, jeżeli przypadkiem natknęło się na kibiców Jagi. 
Głównie mieszkały tu stare baby, które robiły za osiedlowy monitoring, a część z nich miała wnuczków, którzy byli samozwańczymi królami osiedla. Osobiście nigdy nie dostałem tu propozycji wpierdolu (nawet po zmroku), ale gdybym był dziewczyną, to raczej nie przechadzałbym się tędy sam, zwłaszcza w nocy. 
Z Erykiem liczyło się przede wszystkim dla nas, że było tu dosyć tanio, a mieszkanie spełniało nasze standardy. 
Gdy dotarłem na trzecie piętro, mojego chłopaka jeszcze nie było. Ze smutkiem stwierdziłem, że nie było zatem także obiadu. To on z naszej dwójki posiadał jakiekolwiek wyczucie kulinarne. Mogłem zrobić kanapki czy zalać zupkę chińską wodą, jednak jakakolwiek praca na palnikach, to była już dla mnie wyższa szkoła jazdy. 
Zdany na siebie postawiłem na tosty, po cichu licząc, że gdy mój ukochanych wróci, to zapewni mi bardziej wartościowy posiłek. 
Stało się to dosyć szybko, bo jadłem właśnie ostatnią kromkę, kiedy usłyszałem szczęk klucza w zamku. Co zwróciło natychmiast moją uwagę, to fakt, że Eryk nie był sam. Po chwili do salonu wpadła jak burza Luiza — jego młodsza siostra.
— Cześć, Robercik! — zawołała radosnym tonem i przysiadła się do mnie na kanapę, oplatając mnie swoimi chudymi ramionami w ramach przywitania i zostawiając na moim policzku soczystego buziaka. Po chwili poczułem, jak zaczyna go pocierać, więc domyśliłem się, że próbuje w ten sposób zetrzeć z mojej twarzy ślad pozostawionej na niej szminki. 
— Hej — odparłem bez większego entuzjazmu. 
— Eryk mówił mi o twoim kontrakcie. Gratulacje! Gdy już będziesz gwiazdą, pamiętaj o mnie! Mogę zostać twoją menadżerką! — zawołała pogodnie, nie przerywając kontaktu fizycznego między nami. 
— Kto, jak nie ty — odparłem, próbując naśladować jej ton, w międzyczasie wpychając sobie do ust ostatni kawałek chleba tostowego.
— Prawdopodobnie wyjdziesz na tym tragicznie — usłyszałem Eryka, który zaszedł mnie z drugiej strony, pocałował mój drugi policzek i poszedł do kuchni.
— Hej! — zawołała za nim urażona dziewczyna. — Co więcej? — zwróciła się z powrotem do mnie już uśmiechnięta. — Trzy dni temu wróciłam ze znajomymi z Grecji, mówię ci, było awesome! Słońce tak mnie spiekło… — mówiła, mówiła… i mówiła.
Luiza była fajna. Jedna z najbardziej zakręconych osób, jakie znałem. Wszędzie było jej pełno, miała mnóstwo przyjaciół i zdecydowanie nie potrafiła usiedzieć na jednym miejscu. Po raz trzeci zmieniała kierunek studiów. Studiowała już weterynarię (jednak wyleciała po pierwszym semestrze), potem iberystykę (choć jej się odwidziało), a od października zaczynała marketing. Była prawdziwym wulkanem energii, mówiła zdecydowanie za dużo i często wtrącała w swoje wypowiedzi angielskie słowa — bo to przecież takie modne. 
Z Erykiem byli podobni do siebie pod względem wyglądu. Miała długie, pofalowane włosy w kolorze ciemnego blondu i te same intensywne, niebieskie oczy, a także szeroki uśmiech, który potrafił onieśmielić. Była naprawdę bardzo ładna. Z charakteru już niekoniecznie przypominała swojego brata. Chociaż w sumie łączyła ich zawziętość. To była chyba taka cecha konstytutywna rodziny Demińskich. Poza tym, brakowało jej tego wszechobecnego sarkazmu i ripost na zawołanie, do których już zdążyłem przywyknąć, przebywając z Erykiem na co dzień. 
Luiza miała też tendencję do stawania się najlepszą przyjaciółką każdego, zawsze i wszędzie. Jej niepoprawny optymizm, niezwykła otwartość i momentami brak taktu sprawiał, że potrafiła mnie przytłoczyć. Czasami zwyczajnie czułem się przez nią osaczony i jak nikt inny, niwelowała moją asertywność. 
— Oj daj mu już spokój. — Odetchnąłem z ulgą, kiedy Eryk wrócił do salonu i zajął fotel po mojej prawej stronie. — Jest pewnie zmęczony i głodny, a ty mu dupę zawracasz — skrytykował swoją siostrę, na co ta jednak pozostała niewzruszona.
— Och, jakbym zanudzała Roberta, to by mi o tym powiedział, prawda? — Spojrzała na mnie, trzepocząc długimi rzęsami.
Odmruknąłem jedynie potakująco.
— Z pewnością. — Parsknął ironicznie Eryk, po czym dopiero zauważyłem, że wyciąga jedzenie z reklamówki, którą wcześniej postawił na stole. — Byliśmy u chińczyka i wzięliśmy coś na wynos — poinformował mnie już zwyczajnym tonem i podał mi kartonowe pudełko, sygnowane logiem jakiegoś baru szybkiej obsługi. Odetchnąłem z zadowoleniem, choć w głowie zapaliła mi się pomarańczowa lampka, że przed walką powinienem zejść na bardziej restrykcyjną dietę. No cóż, zacznę od jutra.
Choć z Erykiem mieliśmy zwyczaj aby jeść w ciszy, tak gdy czasem wpadała do nas Luiza, to na ciszę przy posiłku nie mieliśmy co liczyć. W zasadzie to słuchałem jej tylko jednym uchem, a Eryk pewnie wcale, ale w pewnym momencie skutecznie zwróciła na siebie naszą uwagę. 
— W ogóle to mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia, Robert — zwróciła się do mnie, a ja obdarowałem ją ciekawskim spojrzeniem. I trochę przerażonym. 
— Tak? Jaką? — zapytałem.
— Za dwa tygodnie jest wedding mojej kumpeli i wiesz, potrzebuję jakiegoś przystojniaka do towarzystwa — powiedziała sugestywnie.
— Ja tu żadnego nie widzę — stwierdziłem bez zastanowienia wymijająco.
— Ekhm! — chrząknął wymownie Eryk, jednak został zignorowany.
— Oj już nie bądź taki skromny — zaświergotała radośnie Luiza i położyła dłoń na moim ramieniu. — Nie możesz mi odmówić. Ankę szlag trafi, jak mnie z tobą zobaczy! — stwierdziła w pełni przekonana.
— No nie wiem… pod koniec września mam walkę, a od poniedziałku zaczynam trenować dwa razy dzienne i… — wyrzucałem z siebie kolejne słowa, jednak to zdawało się nie robić na blondynce większego wrażenia.
— To tylko jedna noc! Chyba nie zostawisz damy w opałach? — Przy tych słowach dosłownie położyła się na moim ramieniu.
— Ja tu żadnej damy nie widzę — wtrącił się Eryk, parafrazując moje wcześniejsze słowa. Jednak i tym razem został zignorowany przez swoją siostrę. Chyba po prostu była bardziej odporna na jego sarkazm i nie dawała się tak łatwo wciągać w przepychanki słowne. 
Odstawiłem już puste opakowanie na stolik i spojrzałem z nadzieją na Eryka. 
— Na mnie nie patrz. Mówiłem, że bycie dla niej przesadnie miłym źle się dla ciebie skończy. — Wzruszył jedynie ramionami. 
— Nie no, jeżeli nie chcesz, to nie będę przecież cię do niczego zmuszać — stwierdziła Luiza  i wyraźnie przy tym posmutniała, a mnie opanowały wyrzuty sumienia. Prawie się udało… ale jednak się nie udało. Szlag by to!
— Okej, pójdę z tobą. Tylko naprawdę nie będę mógł zostać całą noc. Muszę się skupić na walce… — mówiłem, ale gdzieś w połowie mojego słowotoku poczułem, jak ramiona dziewczyny zaciskają się wokół mojej szyi, a ich właścicielka piszczy radośnie. Prosto do mojego ucha.
— Jesteś taki kochany! — usłyszałem.
Dziewczyna obdarowywała mnie kolejnymi komplementami, na co tylko uśmiechałem się grzecznie, w duchu przeklinając to, jak łatwo udało jej się mnie podejść. 
No i w coś ty się wplątał, Kwiatkowski? 
***
Luiza uraczyła nas jeszcze mnóstwem opowieści, które nieszczególnie odmieniły nasze życie, aż w końcu dostała smsa od jakiejś tam koleżanki — Renaty, która podobno wyglądała jak żyrafa skrzyżowana z hipopotamem — i z przykrością stwierdziła, że ma do załatwienia sprawę na mieście. 
Z widoczną ulgą rozłożyłem się na kanapie i przymknąłem oczy. Uwielbiałem Luizę. Naprawdę. Tylko że wolałem ją uwielbiać na odległość, bo jej obecność potrafiła odciskać ślady na mojej psychice. Eryk miał absolutną rację, mówiąc, że jeżeli będę dla jego siostry zbyt miły, to ta wejdzie mi na głowę i już nigdy nie da mi spokoju. 
— Biedaku, jak chcesz, to jakoś to odkręcę — usłyszałem Eryka, który wrócił z kuchni z dwoma kubkami kawy. Jeden z nich — dla mnie — postawił na stoliku, a z drugim usiadł na kanapie, uprzednio podnosząc moje nogi, a gdy już się usadowił, położył je z powrotem na swoich udach. 
— I co niby jej powiesz? — jęknąłem cierpiętniczo.
— Coś wymyślę. To tylko Luiza. Ja nie mam oporów jej odmawiać. Ta żmija, gdy była mała, zmuszała mnie tym swoim słodkim spojrzeniem, abym odrabiał za nią prace domowe. — Parsknąłem w odpowiedzi. — Potrzebowałem parunastu lat, żeby się uodpornić… — Pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Może lepiej będzie, jeżeli jednak z nią pójdę. Zmyję się po kilku godzinach pod pretekstem porannego treningu. Tak będzie sprawiedliwie — stwierdziłem po chwili z westchnieniem. Skoro nie miałem odwagi jej odmówić od razu, to powinienem teraz jak mężczyzna dotrzymać słowa. W końcu chyba nie będzie tak tragicznie? Z drugiej strony, skoro nawet Eryk chciał mnie ratować…
— Jak chcesz. Przynajmniej ona będzie wniebowzięta — skwitował z parsknięciem. 
— Przestań — zastrzegłem szybko.
— Przecież nic nie powiedziałem! — odparł obronnie.
— Ale słyszałem, jak pomyślałeś — wytknąłem.
— Tylko ty jesteś na tyle ślepy, aby nie zauważyć, że moja siostra się w tobie kocha — stwierdził.
— Wcale się we mnie nie kocha! — zaprzeczyłem natychmiast.
— No dobra, „kocha” to może za mocne słowo, ale zdecydowanie jesteś obiektem jej platonicznej miłości — poprawił się, na co tylko wywróciłem oczami. — To w sumie zabawne — dodał i faktycznie się zaśmiał. — Ciekawe czy jest o mnie zazdrosna? — zapytał na koniec, a po jego twarzy widziałem, że naprawdę się nad tym zastanawiał.
— Jesteś okropny —stwierdziłem, wzdychając.
Tkwiliśmy tak przez jakiś czas w ciszy, zupełnie się relaksując. Eryk zastanawiał się nad czymś, patrząc w zgaszony ekran telewizora, a mi pozostawało mieć jedynie nadzieję, że nie pastwił się nadal w myślach nad własną siostrą i jej wyimaginowanym przez niego zauroczeniu do mnie. Ja zaś nie rozmyślałem nad niczym szczególnym. Byłem przyjemnie zmęczony i leżałem tak sobie w spokoju, czując jak dłoń Eryka przesuwa się raz za razem po mojej nodze. 
Myśli jednak miały to do siebie, że zazwyczaj przychodziły spontanicznie, zatem i ja w pewnym momencie uzmysłowiłem sobie, że nie podzieliłem się z Erykiem opowieścią o tym, jak przebiegła moja wizyta w domu rodzinnym. Gdy wczoraj wróciłem do Białegostoku, było już dosyć późno, a mojego chłopaka przyłapałem na popołudniowej drzemce, która odrobinę się przedłużyła. Obudziłem go, żeby przetransportował się do sypialni i w telegraficznym skrócie opowiedziałem mu jedynie, jak przebiegło moje spotkanie z właścicielem Cage Strikers. Na więcej obydwaj nie mieliśmy siły, więc po prostu poszliśmy spać. 
— A propos wesela — zacząłem, czym skutecznie skupiłem na sobie uwagę Demińskiego. — Wczoraj dowiedziałem się, że Marek będzie się żenił… 
— Jak to? Przecież on ma jakieś dziewiętnaście lat, nie? Czy mi się twoi bracia pomylili? — Eryk popatrzył na mnie zdziwiony.
— Nie pomylili ci się. Marek zrobił dzieciaka jakiejś lasce z naszej wsi — dodałem z ciężkim westchnieniem.
— O kurczę. I chce się żenić? Nie lepiej żeby poczekał, aż będzie pewny? — zapytał.
— W tym właśnie problem, kochanie. On wcale nie chce się żenić, ale rodzicie już za niego zdecydowali — odparłem.
— To bez sensu, przecież miał iść na studia… 
— No to nie pójdzie. Rodzice nie dadzą mu pieniędzy, a sam się nie utrzyma — wyjaśniłem markotnie.
— I niby kiedy ten ślub?
— Nie wiem. Nie znam jeszcze szczegółów. Matka wymusiła na mnie, żebym przyjechał za dwa tygodnie na obiad, to może wtedy się czegoś dowiem i podpytam młodego. Kurwa… chciałbym mu jakoś pomóc — dodałem na koniec bezradnie.
— Kochanie, nie możemy go do siebie przygarnąć — zaznaczył delikatnie Eryk.
— Wiem. Wcale nie miałem tego na myśli — zaprzeczyłem szybko.
— A co się stanie, jeżeli po prostu powie, że żadnego ślubu nie będzie? — zaciekawił się.
— Rodzicie pewnie by go wydziedziczyli — stwierdziłem z parsknięciem, jednak zaraz spoważniałem. — Wiesz jak to jest na wsi — zacząłem, a Eryk pokiwał głową, choć w rzeczywistości pewnie nie miał najmniejszego pojęcia, o czym mówię. Sam był rodowitym Białostoczaninem i ze wsią miał niewiele wspólnego. — Moi rodzice są cholernie konserwatywni. „Co ludzie powiedzą” — zacytowałem na koniec, naśladując mojego ojca. 
— To przykre — stwierdził Eryk szczerze poruszony. — Zmarnują życie swojemu synowi tylko i wyłącznie przed obawą, że staną się tematem plotek wśród sąsiadów? — zapytał, nie potrafiąc tego zrozumieć.
— Jakby teraz nie plotkowali, że najmłodszy Kwiatkowski zrobił dzieciaka jakieś innej małolacie — podsumowałem z nutką cynizmu.
— No właśnie. Nie może zatem po prostu się zbuntować? Kiedy ty wyszedłeś przed nimi z szafy, to jakoś się ciebie nie wyrzekli. Pozłościli się trochę, ale ostatecznie jakoś przywykli do faktu, że mają syna geja — stwierdził.
— Ale to trochę inna sytuacja. Po pierwsze, o tym że jestem gejem, wiedzą tylko oni, a nie wszyscy sąsiedzi, a po drugie, ja już wtedy mieszkałem w Białym i w zasadzie to zostawiłem ich z tą informacją. A gdzie niby ma podziać się Marek? Przecież on tam cały czas mieszka — wytłumaczyłem. Poza tym, moi rodzice nie do końca pogodzili się z faktem, że mają syna geja. Co więcej, byłem niemal przekonany, że ojciec nadal myślał, że mi przejdzie i pewnego dnia przyprowadzę do domu jakąś ładną, cycatą blondynkę i stworzę z nią szczęśliwą rodzinę. Z matką mogło być podobnie, choć ona zawsze łagodniej podchodziła do tego tematu. Gdy pojawiałem się w domu, nie dyskutowaliśmy na temat mojej orientacji seksualnej. Zupełnie tak, jakby wszyscy ignorowali „problem”, licząc, że w pewnym momencie sam zniknie. Nie miałem ochoty łamać im serc bezustannym powtarzaniem, że raczej już mi się nie odmieni. Sami się o tym kiedyś przekonają. 
Już mogłem sobie być tym gejem, byleby tylko z dala od domu i byleby tylko nikt się nie dowiedział, że syn Kwiatkowskich jest „zboczeńcem”. Dopóki nie wciskałem im na siłę swojego homoseksualizmu i byłem dyskretny, cała moja rodzina po prostu ignorowała ten fakt i udawała, że nic się nie zmieniło. 
— No to niech przeniesie się do Białego. Ogarnie mu się jakąś robotę na początek, wynajmie sobie pokój i powoli ułoży życie — wymyślił w pewnym momencie. — Rodzicie nie będę się złościć na niego wiecznie.  
— Coś w tym jest — przyznałem po chwili zastanowienia. — Tylko… jak rodzicie się dowiedzą, że to ja go do tego namówiłem, nie dadzą mi żyć. Będą mi to wypominać do końca życia.
— No to już sam się zastanów, czy ważniejszy jest dla ciebie święty spokój, czy pomoc bratu — zestawił dla mnie obydwie opcje. 
— Pogadam z nim, jak pojadę na ten obiad — zdecydowałem ostatecznie, a po chwili klepnąłem się otwartą dłonią w czoło.
— Co jest? — Eryk popatrzył na mnie rozbawiony.
— Właśnie zdałem sobie sprawę, że te nieszczęsne wesele i obiad u rodziców wypadają w ten sam weekend — odparłem zrezygnowany. To mogło być cholernie ciężkie do zorganizowania. Od poniedziałku zaczynałem treningi mniej więcej trzynaście razy w tygodniu, a z dwa tygodnie przed walką będę musiał jeszcze wprowadzić pewne zmiany do swojej diety, aby w dniu ważenia zmieścić się w swoim limicie wagowym. 
— Jakby co, to serio mogę zająć się Luizką — przypomniał.
— Ta, iście bohaterska postawa z mojej strony. Zawodnik MMA, który boi się dać kosza siostrze swojego chłopaka… Boże, to zabrzmiało fatalnie — stwierdziłem, po czym oboje się zaśmialiśmy.
— Twój grafik robi się coraz bardziej napięty i mam wrażenie, że powoli zaczyna brakować w nim miejsca dla mnie — rzucił Eryk, gdy już się uspokoiliśmy, przybierając ostrzegawczy ton, jednak nadal się uśmiechał.
— Skoro już o nim mowa — zignorowałem jego uwagę. — Chłopaki uparli się, że musimy koniecznie opić mój kontrakt. To znaczy oni będą pić. Ja może jedno piwko. Idziemy gdzieś jutro — poinformowałem go. 
— Jakiś ty się rozrywkowy zrobił ostatnio — skitował z sarkazmem i pokręcił głową, na co tylko się wyszczerzyłem.
— Możesz iść ze mną — zaproponowałem poważniej, a Eryk obdarował mnie nieprzekonanym spojrzeniem. 
— Niby jako kto? 
— Współlokator? Kumpel? Chłopak? I tak nikt nie będzie wnikał — stwierdziłem z pełnym przekonaniem. Chłopaki z którymi trenowałem na co dzień, niespecjalnie interesowali się moim życiem prywatnym. Kiedyś tam mogłem wspomnieć, że mieszkam z innym mężczyzną, jednak pewnie nikogo to nie zaalarmowało. Część z nich była studentami i sami wynajmowali kilkupokojowe mieszkania z kumplami. Przecież to normalne, że faceci ze sobą mieszkają, nie?
— Nie, dzięki. — Pociągnął łyk ze swojego kubka, co przypomniało mi, że na stoliku znajdowała się też porcja kofeiny dla mnie. Zaraz po nią sięgnąłem, a gdy się napiłem, ustawiłem kubek na brzuchu, żeby nie wychylać się po niego co chwilę. Pozostawało mi się modlić, żeby nagle nie włączył mi się jakiś Parkinson i bym nie zalał się jeszcze dosyć gorącym napojem, a przy okazji i pół kanapy. 
— Czemu? — spytałem luźno.
— I niby o czym ja bym z wami gadał? — Popatrzył na mnie z politowaniem — O jakichś rzutach sushi, podcięciach sashimi albo dźwigniach bukkake? — spytał sarkastycznie, co skomentowałem wybuchem śmiechu. To fakt, Eryk nie miał zielonego pojęcia na temat sztuk walki, a zwłaszcza na temat jiu jitsu, gdzie każda technika miała swoją japońską nazwę. Z jakiegoś powodu zawsze go to bawiło i nie wahał się nadawać własnego nazewnictwa. Z pomocą przychodziły mu najpopularniejsze japońskie słowa. 
Podczas napadu śmiechu kawa niebezpiecznie zakołysała się w garnuszku i kilka kropel zdążyło uciec, ściekając po jego ściankach i po chwili wsiąkają w mój t-shirt. Trudno. I tak miałem wieczorem wrzucić go do kosza na pranie. 
— Gdyby kiedykolwiek miał powstać poradnik odnośnie brazylijskiego jiu jitsu dla opornych, to ty byłbyś najlepszym kandydatem aby go napisać — stwierdziłam, nadal chichocząc. 
— Jiu jitsu dla debili. Eryk Demiński — wypowiedział potencjalny tytuł na głos, po czym z uznaniem pokiwał głową. — To brzmi jak coś, co faktycznie mogłoby wyjść spod moich palców — dodał z uśmiechem. 
— Czyli co? Zdecydowanie i bezsprzecznie raczej nie idziesz? — zapytałem po raz ostatni.
— Spasuję. Poza tym, Ala przeżyła zawód miłosny i coś wspominała o topieniu smutków, także może zostanę jej powiernikiem — poinformował.
— Jezu, znowu? Który to już raz w tym roku? — spytałem zdziwiony, choć do tej pory powinienem przywyknąć. Alicja była przyjaciółką Eryka ze studiów. Była bardzo kochliwa, jednak jej miłości nigdy nie trwały zbyt długo. Nie byłem pewny, czy to ona miała takiego pecha, że trafiała cały czas na jakichś podejrzanych typków, czy to po prostu z nią było coś nie tak. Obie opcje były tak samo prawdopodobne. 
— Drugi w tym miesiącu — zawęził z zawadiackim uśmiechem, a ja westchnąłem. 
— No to została nam niedziela — wywnioskowałem. 
— No. Może przejedziemy się na plażę? Jutro i w niedzielę chyba też ma być ciepło — zaproponował.
— Możemy się przejechać — przytaknąłem. 
Resztę popołudnia spędziliśmy leniąc się na kanapie i obgadując wszelkie znane nam osoby, by pod wieczór ostatecznie zalegnąć przed telewizorem (czyli w zasadzie nie ruszyliśmy się z miejsca) i odświeżyć sobie jeden z horrorów, którym była pierwsza część Koszmaru z Ulicy Wiązów. O ile ja nie byłem wybredny i mogłem oglądać cokolwiek, byleby tylko nie zanudzić się na śmierć, tak z Erykiem sprawa była już bardziej skomplikowana, bo był o wiele bardziej wybredny. Ale wiedziałem, że zawsze można go zadowolić, puszczając jakiś klasyczny horror z lat osiemdziesiątych, których był ogromnym fanem.
W nocy, gdy już przysypialiśmy, ja — jako ten bardziej przytomny — zarządziłem ewakuację do sypialni, gdzie ostatecznie pozasypialiśmy w mgnieniu oka.
______________
(1) Omoplata - dźwignia na rękę zakładana nogami. 

Rozdział dosyć przestojowy i przegadany. W kolejnym będzie działo się o wiele więcej, to mogę obiecać.

Dziś w nocy miała miejsce najgłośniejsza walka bokserska wszech czasów. Boksem akurat nie interesuję się jakoś specjalnie, jednak fakt, że mieliśmy okazję oglądać jednego z najlepszych bokserów na świecie w pojedynku z jednym z najlepszych zawodników MMA, sprawił, że nie dało się obok tej walki przejść obojętnie. 
Był to pojedynek typowego bad boya... z jeszcze większym bad boyem. Generalnie same konferencje prasowe i tak zwany trash talking przed wydarzeniem były o wiele ciekawszy od samej walki - tak to mogę podsumować (dlatego wolę oglądać MMA - tam się zawsze więcej dzieje).
Warto wspomnieć, że przed walką praktycznie wszyscy obstawiali wygraną boksera tj. Floyda Mayweathera. I tak też się stało. Amerykanin osiągnął rekordową wygraną i obecnie może się szczycić pięćdziesięcioma wygranymi i żadną porażką. Nikt się chyba jednak nie spodziewał, że Conor McGregor sprawi mu tyle trudności. Wygrał nawet kilka pierwszych rund! Ostatecznie przegrał przez nokaut w dziesiątej (a w planach było dwanaście), jednak nie wylądował na deskach - pojedynek przerwał sędzia.
Na pierwszy rzut oka nic w tym ekscytującego, no bo przecież i boks i MMA zaliczają się do sportów walki, do tego boks jest jednym z fundamentów MMA. No nie do końca. To tak jakby najlepszy napastnik w piłce nożnej podjął się pojedynku biegowego z Usainem Boltem, albo najlepszy narciarz miał się zmierzyć w skokach narciarskich z najlepszym skoczkiem. W pierwszym przypadku czynnikiem wspólnym obu dyscyplin jest szybki bieg, w drugim zaś narty. Jednak już na pierwszy rzut oka wiadomo, że ani piłkarz nie wygra z Boltem, ani narciarz ze skoczkiem. Tu było identycznie - zawodnik MMA nie mógł wygrać z bokserem na jego podwórku (w odwrotnej sytuacji, gdyby do pojedynku doszło na zasadach MMA, to McGregor zdominowałby Mayweathera).  
Osobiście sercem byłam Team McGregor, bo MMA jest mi o wiele bliższe. Nie dosyć, że Conor fenomenalnie walczy w klatce, w pewnym momencie był mistrzem dwóch kategorii wagowych (jednocześnie!) no i jego trash talk zawsze zapewnia najlepszych lotów rozrywkę. 
Cholernie kupił mnie jeszcze tym, co zrobił po walce. Akurat gdy wstałam, to leciała tak zwana "post fight press conference". Często na takich konferencjach pojawiają się tylko wygrani zawodnicy. Przegrani albo nie mogą (bo na przykład doznali jakiejś poważnej kontuzji w trakcie walki), albo nie chcą odpowiadać na pytania. Conor za to odpierniczył się w garniak (co wyglądało komicznie przy jego poobijanej twarzy), wyszedł z whiskey, wzniósł toast i z podniesionym czołem odpowiedział na wszelkie pytania. Ach crazy Irish man! :D
Po co Wam o tym wszystkim piszę? Cóż, tematyka opowiadania jest dosyć pokrewna. Muszę wylać swoje emocje, a jako, że większość gal ma miejsce w nocy z soboty na niedzielę, to chcę się z Wami podzielić wrażeniami. 
Może przekonam Was do MMA? Chcę pokazać, że to nie tylko Pudzian i Popek, a przedstawiciele tego sportu to nie są jedynie tępe karki, które biją się w klatkach niczym zwierzęta.  Poza tym, pisząc te opowiadanie, sama dowiaduję się jeszcze mnóstwo rzeczy, o których nie miałam pojęcia i nakręcam się na ten sport jeszcze bardziej.
Koniec roku zapowiada się wręcz fascynująco, jeśli chodzi o wydarzenia MMAmowe (odezwał się we mnie słowo-twórca :D). Kilka fajnych gal UFC we wrześniu, gala KSW w październiku i gala UFC na początku listopada, na którą czekam najbardziej, bo do klatki po czterech latach przerwy wraca mój ulubiony zawodnik - Georges St-Pierre (niepokonany mistrz wagi półśredniej UFC, który zwakował pas, gdy zawiesił karierę). Jeżeli MMA kojarzy się Wam właśnie z Popkiem i Pudzianem, to zapoznajcie się z personą GSP. Przysięgam, że to najsłodszy i najbardziej inteligentny facet jaki tylko istnieje w tym sporcie. Jego uśmiech i sposób, w jaki się wypowiada w wywiadach... ach, chciałabym, żeby to z takimi zawodnikami w pierwszym rzędzie identyfikowano MMA. 
Czy ktoś dotrwał do tego momentu? :D 

Obiecuję, że pod kolejnym rozdziałem zamilknę ;)
Pozdrawiam! 


7 komentarzy:

  1. No jestem dużą fanką Roberta i jest z niego dumna(tak jak można być dumnym z fikcyjnej postaci)
    Naprawdę chłopacy mają mało czasu dla siebie.Pomijając treningi czy pomoc bratu to są jakieś niepotrzebne rzeczy, ale dobrze, że gdzieś jednak uda im się wybrać.
    W ogóle to, że irlandczyk zdecydował się na te walkę było czymś dużymXD Tylko czym?
    I hej nie obiecuj, że zamilkniesz pod rozdziałem, czytam od pierwszego do ostatniego zdania w poście i te ostatnie zdania bardzo mi się podobają niezależnie o czym są :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie grafik Roberta znacznie się napiął i będzie miał dla Eryka mniej czasu. Będe musieli się przyzwyczaić do nowych warunków.
      Myślę, że wcale nie trzeba było długo Conora przekonywać do tej walki, kiedy zaproponowało mu się kilkaset milionów wypłaty :D Choć postawił na szali swój honor, to mimo wszystko wyszedł z twarzą i z klasą ;)
      Haha, dobrze wiedzieć, że mój bełkot nie został pominięty :D
      Pewnie gdy będe jakieś ekscytujące wydarzenia, to i tak nie będę potrafiła się powstrzymać przed napisaniem kilku słów :D
      Dziękuję i pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Cieszę się, że Robert ma takie ambitne plany treningowe... ale mam dziwne wrażenie, że problemy z bratem i to całe wesele mogą mu trochę przeszkodzić. Ale to taki mój szósty zmysł :D Zobaczymy czy bardzo się pomylę. Wciąż gdzieś tam z tyłu głowy siedzi mi to spojrzenie Eryka, które Robertowi skojarzyło się tak jednoznacznie... i tu znów mój szósty zmysł podpowiada mi, że coś jeszcze z tego będzie :D Ewidentnie za dużo Gry o Tron się dziś naoglądałam i wzięłam się za przewidywanie przyszłości. Jak zawsze czekam z niecierpliwością na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, zobaczymy czy Twój szósty zmysł dobrze Ci podpowiada :D Swoją drogą uwielbiam takie przewidywania czytelników :)
      Ach, aż szkoda, że właśnie GoT się skończyła, też oglądałam!
      Dziękuję i pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. O rety! Przyznam się, że dawno już nie czytałam opowiadań na blogu jakimkolwiek, ale Twoje "zapraszam do siebie", sprawiło, że faktycznie poczułam się zaproszona. A skoro już mnie zaprosiłaś, to zostaję! xD
    Chyba nie będę oryginalna jak powiem, że prolog to totalnie inny świat niż rozdziały. Ale mnie się to podoba. Podoba mi się takie rozgraniczenie, bo jednak prolog to chyba bardziej wspomnienie Roberta? I wyraźnie widać tę granicę między wtedy, a tym "5 lat później". No i sam prolog tez był tak ładnie i zgrabnie napisany. Robert romantyk, a Eryk taki pragmatyk, dwa światy. Podczas tamtej rozmowy niejednokrotnie parsknęłam śmiechem,a postawa Roberta i te jego pyskówki tylko po to by pod jednym spojrzeniem Eryka się ugiąć sprawiały takie kochane wrażenie. Trochę było mi przykro, że Eryk tak reagował na te wszystkie romantyczne rzeczy, a jak Robert powiedział "jesteś moją osobliwością", to reakcja Eryka mnie zabolała i beczeee :< Ale rozumiem, że mogło się zrobić zbyt cukierkowo, i że to nie byłoby w stylu Eryka, ale no, to było takie piękne. A jednocześnie smutne.
    Pochłonęłam te wszystkie rozdziały i uch, przywiązałam się do chłopaków, a raczej do Roberta, i ech, czuję, że Eryk go zrani. :<
    Ja jestem strasznie sceptycznym człowiekiem chyba, a w rozdziale 3, kiedy wynikła między nimi ta niezręczność i to wszystko zostało bardziej wyjaśnione, to uch, tak mi smutno się zrobiło. Nie prosiłaś mnie o autobiografię xD ale tak bardzo się utożsamiam z Robertem :< Kurczę, wiem, że Eryk może naprawdę Roberta kochać, w końcu są razem tyle lat, ale ludzie się zmieniają i mam wrażenie, że Eryk się zmienił i być może zmieniło się też to, co czuje do Roberta. Ale może mimo wszystko Eryk nie jest taki gruboskórny i z nich dwóch to jednak on przezywa wszytko bardziej i bardziej rozmyśla niż Robert, któremu było dobrze i nawet nie zauważył, że między nim a Erykiem coś się wypaliło? :< Nie wierzę też w to, że temat zdrady jest zamknięty. Mam wrażenie, że takie rzeczy jednak wiszą między ludźmi i to jest tak gorzko prawdziwe w tym co pisałaś - znajomość imienia boli, bo nabiera kształtu jakiegoś człowieka. Współczuję im obu. Broń boże nie skreślam ich związku, ale mam wrażenie, że tylko się obaj zranią. Nie przepadam za Erykiem i nie życzę mu źle, ale wydaje mi się, że jednak ma coś więcej za uszami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę bardzo dobrze mi się czytało te rozdziały. Tylko w jednym momencie, kiedy tam Robert rozwodził się nad chyba zasadami mma trochę mi się dłużyło, ale bardzo Cię podziwiam, że ogarnęłaś takie rzeczy i dzięki temu faktycznie czuć, że Robert jest tym sportowcem naprawdę, a nie tylko w założeniu, bo fajnie by było gdyby był zawodnikiem MMA, męsko-męskim ciachem, bo przecież bycie gejem w takim środowisku jest takie wow, takie kontrowersyjne. Nie, ja czuję, że Robert ma pasję do tego co robi, że to nie będzie opowieść nastawiona na ciągle ruchanko i to mnie przekonuje. Robert mnie przekonuje. Przekonuje mnie także Eryk, który nie jest idealnym chłopakiem, nawet jeżeli za nim nie przepadam, albo gdy okaże się, że znowu zdradził. Lubię kiedy w opowiadaniu nie jest tak czarno-biało, kiedy faktycznie czuję że bohaterowie są ludźmi. Tutaj to czuję i mam nadzieję, że tak już zostanie. c:
      Najmniej mi się chyba podoba to jaka jest rodzina Roberta. Znaczy jasne, rozumiem kwestię pochodzenia, ale wyglądają mi na taką stereotypowa rodzinkę z zapadniętej wioski. Ale przez to chyba jeszcze bardziej mi szkoda Roberta. Rozumiem jego chęć wyrwania się z domu, wyjazd itd, i w sumie też nie dziwi mnie że ma chyba całkiem słaby kontakt z rodziną - że nie dzwoni, nie jeździ, jakby faktycznie niewiele już miał z nimi wspólnego. I cóż, tak chyba jest tym bardziej że prowadzi takie życie jakie prowadzi.
      Totalnie mnie ujęłaś też realiami. To znaczy tym, że to akurat jest Białystok, że akurat Toruń się przewija w tym opowiadaniu. Tez pochodzę z Podlasia, a aktualnie okupuję Toruń, a nie muszę chyba mówić, że takie smaczki robią robotę. Zrobiły xD
      Ten rozdział nieco luźniejszy i tak szybko go przeczytałam! Rozumiem jednak, że czasami jak się pisze to wychodzą takie własnie "przegadane rozdziały". Mogą się wydawać zapychaczami, ale ja myślę, że jeżeli między Erykiem a Robertem się "coś" szykuje to takie chwile jak te, które opisałaś w tym rozdziale sprawiają, że bardziej przywiązujemy się do pary? Że widzimy ich bliżej i ewentualne zawirowania wzbudzą więcej emocji, a o to przecież chodzi.
      Chcę Eryka i Roberta. :< Chcę już wiedzieć czy ich związek przetrwa, bo zrobiłaś mi takiego smaka. Mam nadzieję, że utrzymasz ten poziom pisania, bo wtedy będzie mi tak przykro czytać jak coś się psuje między chłopakami (chyba nie jestem masolem, ale póki co fajnie mi się przeżywa z chłopakami to co się dzieje xDD).
      Daj jakiś smaczek w następnym rozdziale QuQ
      Serio, dziękuję Ci, bo naprawdę dawno już nie zaangażowałam się w jakichś bohaterów aż tak! <3

      Pozdrawiam ciepło!
      Inga

      [Napisałam taki esej, że muszę w dwóch komentarzach wstawiać bo na tym blogsocie jest jakieś ograniczenie dotyczące ilości znaków xD]

      Usuń
    2. O kurczę, wow. Tego się nie spodziewałam :D
      Ale taki esej to miód na moje oczy (chyba właśnie stworzyłam nowe powiedzenie), także strasznie dziękuję!
      Zdecydowanie ten prolog mi wyszedł najlepiej i nawet nie wiem czemu tak się stało :D Mogę jedynie zdradzić, że ma drugie dno i jeszcze będę się do niego odnosić. Także nie był taki z dupy, aby odwrócić uwagę od części właściwej opowiadania :)
      Robert faktycznie jest trochę niepoprawnym romantykiem, za to Eryk woli działać, a nie rzucać puste słowa (jak chociażby, kiedy pokłócili się o Adama, a Eryk zamiast przeprosić, to zaczął szukać dorywczej pracy, by pokazać, że wszystko sobie przemyślał).
      Widzę, że ogólnie czytelnicy nie ufają Erykowi i mają mu coś do zarzucenia. Nic w tym dziwnego, w końcu już raz zdradził Roberta i choć ten usilnie wierzy, że Demiński odkupił swoje winy i zdołał na nowo mu zaufać, to czy rzeczywiście jest jego wymarzonym partnerem na całe życie?
      Oczywiście nie mogę zdradzić co zaplanowałam dla tej dwójki, czy jednak przeczekają czarne chmury i znowu wyjdą na prostą, czy może jednak coś im stanie na drodze, czego nie będą w stanie pokonać.
      Z tym MMA to nikomu nie będę w stanie dogodzić niestety :D Jednym się podobają takie wstawki, inni czekają w zasadzie tylko na wątek z życiem prywatnym Roberta. Osobiście postanowiłam to wypośrodkować i stety bądź niestety będą tu jeszcze wstawki z MMA - ale to chyba nie powinno być zaskoczeniem, bo Robert podpisał kontrakt, więc muszę ten wątek pociągnąć. Z drugiej strony rozplanowałam też wątek na linii Robert-Eryk i... i jeszcze mnóstwo innych rzeczy, niekoniecznie związanych z MMA, także liczę, że jednak przeczekasz te dłużące się momenty i nie zawiedzie Cię reszta wątków.
      Ja nigdy nie byłam dobra w opisywaniu seksu, także z pewnością nie będzie to opowiadanie erotyczne. Coś tam się z pewnością pojawi, ale będzie to tylko dodatek, a nie fundament historii.
      Też jestem z Podlasia i wybór Białegostoku na główne miejsce akcji był dla mnie oczywisty :D
      Ze wsią mam też wiele wspólnego i choć moja rodzina osobiście taka stereotypowa nie jest, to mogę zagwarantować, że mieszkając na wsi miałam mnóstwo sąsiadów, którzy wręcz byli uosobieniem rodziny Roberta.
      Teraz był przestój i obiecuję "smaczek" w przyszłym, bo już go dawno napisałam i faktycznie ten rozdział to taka trochę cisza przed burzą :D

      Jeszcze raz dziękuję ślicznie za tyle miłych słów i ogólnie za poświęcony czas na napisanie takiego treściwego i konstruktywnego komentarza. Strasznie to doceniam.
      Również pozdrawiam! :)

      Usuń