3 września 2017

Rozdział 6

Wtyki u kiboli i tajemnica.

Do „Burego Kota” dotarłem kwadrans po dwudziestej pierwszej, czyli w zasadzie byłem o piętnaście minut spóźniony, jednak w ogóle się tym nie przejmowałem. Prawdopodobnie nie będę jedyny, który ma w poważaniu punktualność, jeżeli chodzi o imprezy.
Miałem w planach wypić maksymalnie jedno piwo, dlatego też postanowiłem przyjechać własnym samochodem. Przez kilka godzin alkohol powinien opuścić mój organizm, a przynajmniej taką miałem nadzieję. 
Po wejściu do środka, zlokalizowałem już kilku moich kumpli, którzy połączyli trzy stoliki pod ścianą — jak najdalej od baru — i po przywitaniu z barmanką Olgą (która już mnie dosyć dobrze kojarzyła, bo jak „szliśmy na miasto”, to i tak ostatecznie lądowaliśmy w „Burym Kocie”) dosiadłem się do chłopaków. 
Zabawa zaczęła się dopiero, kiedy po kolejnym kwadransie dotarł do nas Dawid.
— Stawiasz mi dzisiaj dwadzieścia pięć piw. — Skierował w moją stronę oskarżycielsko palec, nawet się nie przywitawszy.
— Aha? — Popatrzyłem na niego, unosząc pytająco brew.
— Jak tu szedłem, poświęcając swój wolny czas, aby tylko poświętować z tobą podpisanie kontraktu, to złapały mnie psy i wjebały mi mandat, bo przeszedłem w niedozwolonym miejscu, czaisz? — wyjaśnił rozżalony nader patetycznym tonem.
— To smutne — stwierdziłem bez jakichkolwiek emocji. — Postawię ci dwa piwa — negocjowałem.
— Okej — odparł posłusznie po chwili zastanowienia. 
Już po zaledwie godzinie i po kilkunastu piwach (na szczęście zostałem sponsorem tylko pierwszej kolejki — no i oczywiście Dawid upomniał się o swoje drugie piwo) atmosfera zdecydowanie się rozluźniła. 
Jako że przy grupie dziesięciu facetów niemożliwe było rozmawianie ze wszystkimi, to utworzyły się grupki, w których żywo o czymś dyskutowano. Ja siedziałem oczywiście najbliżej Dawida i dlatego to z nim rozmawiałem najwięcej. Jak zwykle zresztą. 
— Kurwa, nie wiem stary, czy się nie rzuciłem na głęboką wodę — zacząłem w pewnym momencie swój lament, który nawet nie wiem przez co został wywołany. — Chciałem wszystko szybko, szybko, tylko żebym się teraz na tym nie przejechał. Jak zwykle muszę być narwany — żaliłem się.
— No a co? Wolałbyś walczyć chuj wie kiedy? Równie dobrze i rok mogliby ci szukać przeciwnika. Wtedy by było dobrze? — zapytał. 
— No nie, jasne że nie… ale znowu miesiąc przed walką, to wydaje mi się przegięcie w drugą stronę. Zawada już pewnie od miesiąca szykował się do walki z Terlickim, a teraz mu się tylko po prostu przeciwnik zmienił, a ja? Miałem dwa tygodnie roztrenowania, gdzie nie zrobiłem praktyczne nic, a teraz zostanie mi raptem cztery na przygotowanie  — wyraziłem swoje obawy. 
— Treningi to nie to samo co walka. Z tego co wiem, to Zawada walczył ostatnio w grudniu zeszłego roku, za to ty walczyłeś już trzy razy w tym, także jesteś zahartowany. On mógł złapać trochę rdzy, za to ty idziesz jak tur — tłumaczył mi Jastrzębski. 
— Ta… tyle że ja walczyłem amatorsko z jakimiś leszczami, no może poza Domareckim, za to Zawada zawodowo rozwalił już trzech mocnych kolesi — brnąłem w swoje obawy.
— No to natnie się na czwartego mocnego, który pokaże mu, gdzie jego miejsce — przekonywał mnie.
— Tak jak on ostatnio pokazał mi… — mruknąłem niepocieszony. Nie dało się ukryć, że bardzo źle znosiłem jakiekolwiek porażki.
— Weź nie pierdol. Byłeś wtedy nieopierzonym kogucikiem, co to ledwo purpurę dostał. A ten Zawada to co? Ćwiczy już podobno piętnaście lat i nadal brązowy pas. Już do tej pory to powinien mieć chyba czarny, co? Ale go nie ma. Bo jest chujowy — argumentował Dawid, co faktycznie sprawiło, że się zaśmiałem. 
— Mam taką wizję, jak sprowadzam go do parteru i kończę go kimurą — zdradziłem konspiracyjnym szeptem. To byłoby idealne odkupienie. Nic nie smakowałoby tak słodko, jak wygrana za pomocą techniki, z której słynie twój przeciwnik i którą już raz cię poddał. 
— No i tego się trzymaj, Robercik. — Poklepał mnie po ramieniu. — Chociaż mi się wydaje, że mógłbyś go znokautować — stwierdził po chwili, na co ja wybuchłem śmiechem. Spoważniałem po chwili, gdy dotarło do mnie, że i mina Dawida była całkiem poważna.
— Ja i nokaut? — spytałem nieprzekonany.
— No popatrz, jakbyśmy dobrze poćwiczyli obronę przed obaleniami, żeby cię skurczybyk nie sprowadził do parteru i poćwiczyli boks, to byłby całkiem dobry gameplan — wymyślił, a ja ponownie wybuchłem śmiechem.
— Może tobie wystarczy, Jastrzębski, bo już zaczynasz pierdolić — skomentowałem, skinąwszy wymownie na kufel piwa, który przed nim stał.
— Ale popatrz tylko — zignorował mój przytyk. — Widziałem jego ostatnią walkę, on ma tak chujowy boks, że w życiu nie przetrwałby trzech rund w stójce — wyznał odkrywczo.
— Ja też mam chujowy boks — stwierdziłem natychmiast. 
— Wcale nie. Z Domareckim dotrwałeś do trzeciej rundy i nawet nie byłeś mocno poobijany, a na koniec jeszcze go udusiłeś — przypomniał mi. — Gdyby to Zawada był na jego miejscu, to rozjebał byś go jeszcze w pierwszej albo ewentualnie drugiej rundzie — zobrazował. 
— Myślę, że to by było cholerne ryzykowane, żeby parterowiec trzymał walkę w stójce. Poza tym, pokazałbym takim zachowaniem, że najzwyczajniej boję się wdać z nim w kulankę. A się kurwa nie boję — zaznaczyłem.
— Może, ale gdybyś wygrał w taki sposób, to zaraz zwróciłbyś na siebie uwagę jakichś ważniejszych ludzi. Kto wie, może chcieliby cię nawet w KSW! A z KSW już prosta droga do UFC — popuścił wodze fantazji.
— Z pewnością po jednej walce chcieliby mnie w KSW — przytaknąłem z ironią. To była bardzo piękna wizja, jednak marzenia marzeniami, a realia realiami. W tych drugich niestety prawda była zdecydowanie bardziej mniej piękna i wiedziałem, że nawet jakbym skończył Zawadę z półobrotu niczym Chuck Norris, to i tak niewiele by to znaczyło. Miałbym jedynie większą satysfakcję, a włodarze Cage Strikers patrzyliby na mnie przychylniej. 
— Możesz się ze mnie śmiać, Kwiatkowski, ale gdy już zostaniesz jebanym mistrzem UFC, to pamiętaj o Dawidzie, który zawsze w ciebie wierzył — wyznał patetycznie.
— Gdy tak się stanie, to ten Dawid będzie wtedy w moim narożniku — odparłem. 
— A tam, pierdolisz. Pewnie będziesz wtedy ćwiczył w Orionie, albo jeszcze lepiej, w jakimś American Top Team. — Machnął ręką.
— Z Białego się nie ruszę — zaznaczyłem pewnie. — Mam dosyć dobry powód, aby tu zostać — stwierdziłem wymownie.
Dawid popatrzył na mnie spod przymrużonych powiek, jakby się nad czymś zastanawiając, aż w końcu skinął głową.
— Aaa, Eryk — odpowiedział półszeptem, po tym gdy zrozumiał, co miałem na myśli. 
Po chwili z powrotem wróciliśmy do tematu mojej przyszłej walki, jednak wraz z ilością pochłanianego przez Jastrzębskiego piwa, rozmowa przestawała mieć większy sens. Gdy rozejrzałem się po reszcie chłopaków, ich stan wcale nie był lepszy. Stwierdziłem więc, że to najlepszy moment, żeby się ulotnić, bo nie było nic zabawnego we wdawaniu się w dyskusję z nawalonymi facetami, kiedy sam byłem trzeźwy. Było koło pierwszej, zatem po moim wypitym na początku piwie nie powinno już być teraz śladu. 
Pożegnałem się z kumplami, uprzednio pytając, czy przypadkiem żaden z nich nie potrzebuje podwózki, a kiedy zaprzeczyli, bo najwyraźniej nie mieli jeszcze zamiaru kończyć imprezy, ulotniłem się.
Gdy siedziałem już w samochodzie, poczułem wibracje w kieszeni. Odrobinę zdezorientowany pospiesznie wyciągnęłam telefon, jednak nie rozpoznałem numeru.
— Tak? — spytałem niepewnie, gdy odebrałem. W tle było słychać dudniącą muzykę i rozmowy.
— Robert? — próbował upewnić się jakiś kobiecy głos.
— Tak, a kto mówi? 
— Hej, tu Ala! Słuchaj, mam tu mały kryzys — przekrzykiwała muzykę. — Eryk trochę przesadził z alko i zaliczył zgona. Dasz radę go jakoś stąd zabrać? Muszę się zbierać, a nie jestem w stanie sama go przetransportować — wyjaśniła.
— Stąd, czyli skąd? — zapytałem już zirytowany. 
— Kawaleryjska dwadzieścia osiem. To niedaleko stadionu na Słonecznej — wytłumaczyła.
—  Dobra, jestem niedaleko. Zaraz tam będę — rzuciłem z westchnieniem i nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się. 
Co to do cholery znaczyło, że Eryk zaliczył zgona? Przecież rzekomo to ta cała Alicja miała być w rozpaczy, a tymczasem to mój chłopak zabalował najbardziej. 
Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mnie nieprzyjemny dreszcz, bo przypomniałem sobie sytuację z poniedziałku, w której Eryk spanikował. Czy te zdarzenia mogły być ze sobą powiązane? Co też do kurwy nędzy on przede mną ukrywał?!
Ulice o tej porze były w miarę puste, dlatego pod wskazany adres dostałem się raptem po pięciu minutach. Była to okolica domów jednorodzinnych i wcale nie musiałem szukać konkretnego adresu, bo już z oddali było słychać, gdzie odbywa się gruba impreza. Aż dziwne, że jeszcze nie interweniowała tu policja. Może po prostu sąsiedzi mieli wywalone.
Zaparkowałem przy krawężniku, nic nie robiąc sobie ze stojącego kilka metrów dalej zakazu. Przeszedłem przez furtkę i po przejściu wyłożoną kostką ścieżką, wdrapałem się na cztery stopnie i zapukałem w drzwi. 
Zgodnie z moimi oczekiwaniami, nikt mi nie otworzył, bo prawdopodobnie nikt nie słyszał, dlatego też za drugim podejściem po prostu nacisnąłem na klamkę i już po chwili znalazłem się w środku. Już na wstępie dotarło do mnie, że na próżno było tu szukać choć jednej trzeźwej osoby. 
Tuż na wprost od wejścia znajdowały się schody, prowadzące na piętro, na których aktualnie obściskiwała się jakaś para. Odbiłem w lewo, bo tam chyba znajdował się salon, w którym na oko mogło być ze dwadzieścia osób. Rozejrzałem się nerwowo po wszystkich twarzach, jednak nie dostrzegłem wśród nich Eryka. Przedarłem się przez środek pomieszczenia, aż w końcu dotarłem do drzwi balkonowych, które prowadziły na taras. 
— O jesteś! — usłyszałem Alicję, kiedy tylko znalazłem się na zewnątrz. Spojrzałem w prawo, gdzie znajdował się komplet mebli ogrodowych i gdzie na jednym z krzeseł zlokalizowałem skuloną postać, która już na pierwszy rzut oka wyglądała jak Eryk. 
Zignorowałem Alicję i podszedłem do chłopaka, który siedział z głową spuszczoną w dół, podpierając łokcie na kolanach. Między jego nogami znajdowała się kałuża wymiocin. Skrzywiłem się nieznacznie.
— Żyjesz? — zapytałem cicho, kładąc mu rękę na ramieniu i bardzo delikatnie nim potrząsając. W odpowiedzi mruknął coś tylko pod nosem, nawet nie podnosząc głowy. — Dlaczego on jest w takim stanie? — zapytałem z pretensją Alicję, która siedziała po drugiej stronie stołu i paliła papierosa. Też była pijana, jednak znajdowała się w znacznie lepszej kondycji.
— To duży chłopiec, przecież nie będę go pilnowała — odparła, wzruszając ramionami. 
— Faktycznie, dobra z ciebie przyjaciółka — sarknąłem. 
— Hej, przecież po ciebie zadzwoniłam! — odparła obronnie.
Zignorowałem ją i podjąłem próbę komunikacji z Erykiem. 
— Musimy cię stąd zabrać. Dasz radę wstać? — zapytałem z nadzieją, że jednak wyjdzie stąd o własnych siłach.
— Do domu? — zapytał cicho z nadzieję i wreszcie podniósł nieznacznie głowę. Widać było, że sprawia mu to kłopoty.
— Tak, do domu — potwierdziłem. — Chodź — dodałem, po czym podjąłem próbę postawienia go na nogi. Pochyliłem się nad nim, włożyłem ręce pod jego pachy, zapiałem mu tak zwaną klamrę na plecach, po czym go dźwignąłem. Eryk stał, ale wiedziałem, że bez mojej pomocy, niekoniecznie by sobie poradził, dlatego też przełożyłem jego ramię za swoją szyję i objąłem go w pasie. 
W takiej pozycji zaczęliśmy przedzierać się przez tłum pijanych ludzi, aż wreszcie z powrotem znaleźliśmy się na zewnątrz i skierowaliśmy się w stronę mojego samochodu. 
— Będę rzygał — poinformował mnie w pewnym momencie, gdy już w zasadzie miałem go wsadzać do środka. Przytrzymałem go za ramię, aby nie stracił równowagi i po chwili zostałem świadkiem, jak Eryk puszcza kolejnego pawia, tym razem na środku chodnika.
Czekaliśmy około dziesięciu minut, aby jego mdłości przeszły i dopiero wtedy pomogłem mu wsiąść do auta.
— Jakby ci było niedobrze, to od razu mów — zastrzegłem, bo nie chciałem, aby zarzygał mi samochód, choć nie byłem pewny, czy moja prośba do niego dotarła. 
Na Nowym Stoczku znaleźliśmy się po piętnastu minutach, a ja ze smutkiem stwierdziłem, że o tej porze, to nawet nie mam co liczyć na wolne miejsce pod naszym blokiem. Pod sąsiednim też takowych nie było, jednak na skraju, tuż przy krawężniku, stał zaparkowany maluch, który w zasadzie zajmował tylko połowę wyznaczonego miejsca. Podjąłem szybką decyzję i wwaliłem się obok, stając w połowie na trawniku. Po prostu przyjdę rano i przestawię auto.
Wysiadłem z samochodu, obszedłem go i otworzyłem drzwi od strony pasażera, głowiąc się, jak mam zabrać te zwłoki do mieszkania. W trakcie drogi Eryk zasnął i nie było siły, która mogłaby go teraz wybudzić. Na domiar złego, gdy już się miałem nad nim pochylać, żeby go jakoś wyciągnąć, usłyszałem głośne krzyki i śmiechy. Obejrzałem się przez ramię, po czym się skrzywiłem. Tego mi właśnie teraz trzeba było. Kiboli Jagielloni. 
Grupka pięciu potężnych osobników w ortalionowych zbrojach, wesoło i kulturalnie śpiewała wyrywkowe wersy z najpopularniejszych przyśpiewek o Jagielloni. No tak, wcześniej chłopaki coś wspominali, że białostocki klub wygrał dzisiaj na swoim stadionie z Lechią… albo Legią? Nie, raczej z Lechią, bo gdyby wygrał z Legią, to Białystok nie byłby taki spokojny nocą, a gdy pojechałem po Eryka, w okolicach stadionu nic specjalnego się nie działo. 
Kibole zbliżali się do nas nieubłaganie, a ja zacząłem się modlić, aby tylko nas — a w zasadzie mnie — nie zaczepiali. 
— E kurwa! Ty tam! —  Szybko dotarło do mnie, że moje nadzieje były płonne. — Co tak jak pizda zaparkowałeś?! Kto ci prawo jazdy dał cwelu jebany?! 
Gdy ja zastanawiałem się jak zareagować, mężczyźni zeszli z chodnika (to i tak cud, że po nim szli, a nie na przykład środkiem ulicy) i ruszyli w moją stronę. Westchnąłem ciężko. 
Co robić? Zatrzasnąć Eryka i się z nimi bić? To bez sensu, nie dam rady całej piątce. Zresztą jeżeli faktycznie byli to kibole — tacy z pierwszego zdarzenia — to pewnie mieli doświadczenie w bójkach z ustawek. Uciekać? To było najrozsądniejsze, jednak nie zdążyłbym wyciągnąć Eryka, a nie było takiej opcji, abym go zostawił. Porozmawiać? 
— Współlokator zabalował, a ja muszę go jakoś zaciągnąć do mieszkania — wyjaśniłem spokojnym tonem. 
Po chwili dotarli do mnie z iście bojowym nastawieniem, ale jeden z nich nagle zatrzymał pozostałych gestem ręki.
— Panowie, to jest nasz człowiek! Kopsnął nam na piwko ostatnio. Jak ci możemy pomóc, kolego? — Zamrugałem ze zdziwienia, gdy dotarł do mnie sens jego słów. Gdy się mu przyjrzałem, faktycznie rozpoznałem w nim jednego z dresów, którzy zaczepiali mnie pod klatką. — O kurwa! A gdzie on się tak urobił?! — zapytał, kiedy zajarzał mi przez ramię i popatrzył na śpiącego Eryka.
— Tak świętował wygrany mecz Jagi — odparłem z nutką ironii, ale zgodnie z moimi przypuszczeniami, cała piątka potraktowała moje słowa całkowicie poważnie. 
— A no to trzeba mu wybaczyć — rzucił. — Cho no tu, Dentysta — zwrócił się do najpotężniejszego chłopaka z całej ich piątki. Koleś miał pewnie ze dwa metry i ważył pewnie dobrze ponad stówę. — Weź kolegę wyjmij z auta i zanieś go do mieszkania — polecił.
— Nie no, nie trzeba. Damy sobie radę… — zacząłem, jednak zostałem zignorowany, bo ów Dentysta podszedł do Eryka i sprawnie wyciągnął go z siedzenia. Przełożył jedną rękę między jego nogami, podniósł go, układając jego ciało na swoich barkach, po czym chwycił ręką, którą miał przełożoną między nogami, za nadgarstek ręki Eryka zwisającej z przodu. Potem zwrócił się do mnie.
— Gdzie go zanieść? — zapytał, sepleniąc. Dotarło do mnie, dlaczego wołali na niego Dentysta. Chłopak nie miał jedynek.
— Tamten blok, trzecie piętro — rzuciłem, poddając się i wskazując przy tym na odpowiedni budynek. 
— No, no. To nakurwiaj, a mu tu poczekamy! — zawołał ten sam koleś co wcześniej, który chyba był kimś w stylu przywódcy ich grupy, bo odniosłem wrażenie, że strasznie się panoszy.
Zamknąłem samochód, podziękowałem pozostałej czwórce i ruszyłem w stronę własnego bloku, kierując tym samym Dentystę, który niósł Eryka i któremu chyba nie sprawiało to najmniejszego problemu. 
Gdy dotarliśmy już pod drzwi mieszkania, zastopowałem faceta, mówiąc, że już sobie poradzę, bo niekoniecznie chciałem, aby Dentysta ładował mi się na chatę i zobaczył, że mamy jedną sypialnię, jedno łóżko i dodatkowo mnóstwo wspólnych zdjęć, które nie pozostawiały wątpliwości co do tego, jaka relacja łączyła mnie z Erykiem. 
Znalazłem w kieszeni dwie dychy, które wręczyłem chłopakowi w ramach wdzięczności, po czym go pożegnałem.
Cóż, wyglądało na to, że warto było mieć wtyki u kiboli. 
Eryk przez całą drogę do mieszkania nie kontaktował, zatem gdy kładłem go do łóżka, miałem lekkie trudności w ściąganiu jego ubrań i układaniu go w bezpiecznej pozycji. Gdy po kilkunastu minutach już sobie z tym poradziłem, poszedłem jeszcze po miskę — tak na wszelki wypadek — choć nie wydawało mi się, żeby Eryk miał jeszcze wymiotować. Wyglądało na to, że zapadł w głęboki, pijacki sen.
Gdy po szybkim prysznicu położyłem się obok niego, westchnąłem ciężko. Poprzednim razem postanowiłem zignorować jego dziwne zachowanie… bo w sumie potem przez cały tydzień nic się nie wydarzyło, co miałoby wzbudzać moje wątpliwości i kurwa, ufałem mu. 
Po dzisiejszej akcji… nadal mu ufałem. Coś było na rzeczy. Coś musiało się stać, bo wiedziałem, że Eryk pod żadnym pozorem nie spił by się do nieprzytomności, jednak usilnie próbowałem wierzyć, że to będzie jakiś trywialny powód. Albo przynajmniej nie związany z nami.
Nie było już odwrotu. W końcu musiałem z nim porozmawiać. 
***
Niedzielny poranek był słoneczny, zatem zrobiłem sobie kawę, zabrałem laptopa i udałem się na balkon.
Dzisiaj na stronie Cage Striker oficjalnie ogłoszono, że jestem nowym przeciwnikiem Kamila Zawady w walce na gali, która miała się odbyć dwudziestego piątego września. W artykule napisano o mnie w zasadzie niewiele. Ot, kilka podstawowych informacji. Mój wiek, skąd pochodziłem, klub który reprezentowałem, moje osiągnięcia w brazylijskim jiu jitsu oraz opisano po krótce przebieg moich amatorskich walk. Gdy zszedłem do sekcji komentarzy, wcale nie zdziwiło mnie to, co tam przeczytałem. Było ich niewiele, jednak praktycznie każdy głosił niemal tą samą treść — „ten Kwiatkowski przegra”. Cóż, niewiele sobie z tego robiłem. Lubiłem być underdogiem(1) i udowadniać ludziom, że się mylą. Wygrana w momencie, gdy w zasadzie nikt na ciebie nie stawiał, zawsze smakowała najlepiej. 
Gdy kończyłem pić kawę, usłyszałem jakiś hałas z wnętrza mieszkania. Zamknąłem klapę laptopa, zabrałem kubek i wszedłem do środka. 
Eryk stał w progu salonu i przecierał twarz.
— Jak się spało? — zapytałem neutralnie, po czym odstawiłem komputer na stolik.
— Zaraz umrę — wybełkotał zachrypniętym głosem i ruszył do kuchni, prawdopodobnie w poszukiwaniu wody. Okazało się, że miałem rację, gdy po chwili Eryk pojawił się z powrotem w salonie z półtoralitrową butelką Cisowianki. 
— Trochę cię chyba wczoraj poniosło — zauważyłem, kiedy oklapł obok mnie mało delikatnie na kanapę. 
Eryk jedynie mruknął potwierdzająco w odpowiedzi.
— Ile pamiętasz? — zapytałem.
— Pamiętam że rzygałem i… przyjechałeś po mnie? Albo mi się przyśniło — zgadywał.
— Przyjechałem — potwierdziłem.
— Przepraszam. Nie powinienem był tyle pić — wyznał słabo.
— Nie powinieneś — przyznałem. — Jak się czujesz? 
— Zgadnij. — Popatrzył na mnie spod ukosa. 
Nie odpowiedziałem, a Eryk zniżył się na kanapie, po czym położył głowę na jej oparciu i zamknął oczy. 
— Jak tam Ala? — zapytałem w pewnym momencie. Eryk otworzył jedno oko, odwrócił głowę w moją stronę i popatrzył na mnie jak na kosmitę. — Podobno miała topić smutki po rozstaniu — przypomniałem mu.
— No i topiła. A ja razem z nią. Tylko, że ona przestała, a ja piłem dalej — wyznał.
— Czyj to był w ogóle dom?
— Nie wiem… Jakiejś przyjaciółki siostry koleżanki Ali, czy chuj wie kogo — odmruknął, wzruszając ramionami. 
— A mieliśmy jechać na plażę… — przypomniałem sobie nagle. W moim głosie było słychać zawód. 
— Innym razem, okej? — Popatrzył na mnie przepraszająco.
— Dobrze wiesz, że nie będzie innego razu — odburknąłem. — Zaraz będzie wrzesień, a ja prawdopodobnie zamieszkam na najbliższy miesiąc na sali, żeby przygotować się do walki — wyolbrzymiłem. Z jakiegoś powodu chciałem, aby zrobiło mu się przykro. Może to i było dziecinne zachowanie, ale jakimś sposobem ta myśl o plaży wyzwoliła we mnie złość i chciałem udowodnić Erykowi, że to jego wina, że nie spędzimy ostatniego weekendu lata razem, bo postanowił się upić… z niewiadomych mi przyczyn. Z jednej strony wiedziałem, że coś musiało być na rzeczy, a z drugiej odezwał się mój wewnętrzy tchórz. Może wcale nie warto było poznawać prawdy? Może lepiej to zostawić tak jak jest i problem sam zniknie? Z doświadczenia wiedziałem, że to nigdy nie działa, ale mimo wszystko i tak postanowiłem w to ślepo wierzyć, bo tak mi było wygodniej. Może rzeczywiście Eryka po prostu „poniosło” i nie kryło się za jego czynem nic strasznego? Może wyolbrzymiałem i byłem przewrażliwiony? Może, może, może…
— Przepraszam…
— Dlaczego to zrobiłeś?! — wpadłem mu agresywnie w słowo, zaskakując nawet sam siebie swoją postawą. Słowa mimowolnie opuściły moje usta.
Eryk usiadł normalnie i popatrzył na mnie zdezorientowany.
— Ale co? — spytał ostrożnie.
— Wiem, że nie najebałeś się tak po prostu. I ta akcja w zeszły poniedziałek? Jak zacząłeś nagle wywlekać… — urwałem i westchnąłem ciężko. To była dla mnie ostatnia szansa, aby zdecydować czy chcę poznać prawdę. — Powiesz mi, co się dzieje? — zapytałem spokojnie, choć moje serce zaczęło niebezpiecznie łomotać. 
Eryk zagryzł wargę i odwrócił wzrok jakby zawstydzony. 
— Wiesz… twoje zachowanie strasznie przypomina tamto, gdy… — znowu nie dokończyłem.
— Boże, Robert. Nie zdradziłem cię — zaznaczył szybko, z powrotem skupiając na mnie swój wzrok. — To nic takiego… — dodał na koniec, ale jakby bez przekonania.
— To po prostu mi powiedz — poprosiłem spokojniej. Skoro nie była to zdrada, to chyba nie było nic straszniejszego. A przynajmniej tak mi się wydawało. 
— Bo… — zaczął niepewnie. — Chodzi o to, że… on się do mnie odezwał. Napisał do mnie na fejsie — powiedział ledwo słyszalnie, a ja początkowo obdarowałem go zdezorientowanym spojrzeniem. Nie zrozumiałem do czego się odnosił. Jaki „on”?
On.. on… ON!
— Po co? — zapytałem zaskakująco spokojnie, choć czułem, jak wzbiera się we mnie wściekłość. 
— Nie wiem — odpowiedział pospiesznie. — Nic mu nie odpisałem — dodał, patrząc na mnie z nadzieją, że nie będę zły, bo przecież nie zrobił nic złego. I to była prawda. Nie zrobił. Jednak czułem, że to jeszcze nie koniec historii.
— To dobrze — zaznaczyłem płasko.
— Wczoraj… — zaczął Eryk, jednak zawiesił głos, przymknął oczy i pokręcił głową z dezaprobatą. — Wczoraj dowiedziałem się, że rozpoczyna staż w tym samym biurze co ja — dodał i odwrócił wzrok, jakby bojąc się mojej reakcji.
Nie odpowiedziałem nic. Patrzyłem na niego przez moment bez jakichkolwiek emocji i przełknąłem zauważalnie ślinę. 
— Zamierzałeś mi powiedzieć? — spytałem cicho.
— Przecież ci powiedziałem — zaznaczył i spojrzał na mnie z przestrachem, jakby spodziewając się mojego wybuchu w każdej chwili.
— Gdybyś nie zwrócił na siebie uwagi zachowaniem i gdybym nie naciskał — sprecyzowałem przez zaciśnięte zęby. 
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
— Ja… nie chciałem przed tobą niczego ukrywać, ale… ale to chyba nie byłby najlepszy czas, abym ci o tym mówił. Dopiero co podpisałeś kontrakt, masz walkę i czeka nas ciężki okres…
— Nie wykręcaj się moją jebaną walką — przerwałem mu, syknąwszy. 
— Przecież nie miałem na to wpływu, okej? Myślisz, że chcę z nim pracować? — zaczął obronnie.
— Chyba zwariowałeś, jeżeli myślisz, że ci na to pozwolę — stwierdziłem pewnie.
— Chyba nie mamy wyjścia — odparł — Zresztą to nic takiego…
— To nie jest nic takiego, kurwa! — znowu mu wszedłem ostro w słowo. — Ten koleś cię wyruchał i dla mnie to nie jest nic takiego! — krzyknąłem, po czym podniosłem się z kanapy i podszedłem do drzwi balkonowych, zakładając ręce za głowę. Coś się we mnie właśnie zagotowało. — Jak mam ci pozwolić spędzać z nim kilkadziesiąt godzin tygodniowo? — zapytałem niemal żałośnie. 
— Ufasz mi, Robert? — rzucił ostrożnie do moich pleców.
— A co to ma za znaczenie? — spytałem gorzko.
— Ogromne — odparł z pewnością. — Po prostu powiedz, czy mi ufasz — poprosił jeszcze raz.
— Ufam, ale… — zacząłem, jednak tym razem to Eryk wszedł mi w słowo.
— To dobrze — zaznaczył szybko. — Posłuchaj… ja wiem, że musisz się teraz paskudnie czuć. Ja też bym wariował, gdyby sytuacja była odwrotna… — przerwał na moment, a ja usłyszałem, jak podnosi się z kanapy, a po chwili poczułem jego obecność za plecami. Położył swoje dłonie na moich barkach i zaczął je delikatnie pocierać. Opuściłem ramiona. — Staż mam do końca listopada. To tylko trzy miesiące. Potem znajdę sobie pracę w innym biurze. Możesz dla mnie wytrzymać? — poprosił z nadzieją. — Obiecuję, że nawet tego nie odczujesz.
— Ale będę wiedział, że on tam jest. Blisko ciebie… — wyraziłem swoje obawy.
— To nie ma znaczenia. To bez różnicy czy jest na Antarktydzie, czy dwa metry dalej. Dla mnie zawsze będzie znaczył tyle samo. Czyli nic. — Poczułem, jak obejmuje mnie od tyłu w pasie i kładzie swoją głowę na moim ramieniu. — Wiem, że kiedyś bardzo się na mnie zwiodłeś, ale proszę, uwierz, że nauczyłem się na swoich błędach i nie odważyłbym się zrobić czegoś, co mogłoby cię zranić — wyznał tuż przy moim uchu, a ja poczułem, że mu ulegnę. 
— Jeżeli tylko dowiem się, że on czegoś próbował… — zawiesiłem wymowie głos i odwróciłem się do niego przodem. 
— Ty tu rządzisz — zaznaczył natychmiast z delikatnym uśmiechem i przyległ do mnie, ciasno obejmując mnie w pasie. — Możesz mnie kontrolować na każdym kroku, czytać wiadomości, wpadać do biura niezapowiedziany, czy co ci tam jeszcze do głowy przyjdzie. Po prostu pozwól mi skończyć ten staż. Oboje tego potrzebujemy — dodał niemal błagalnie, a ja — nie ważne, jak bardzo mi się to nie podobało — nie mogłem mu się sprzeciwić. Gdyby Eryk przerwał staż, skutki byłyby dla nas opłakane. Zostalibyśmy pogrążeni finansowo. 
— Masz z nim nie rozmawiać, ani nawet na niego nie patrzeć — zaznaczyłem ostrzegawczo.
— Będę traktował go jak powietrze — obiecał szybko. 
Mój wyraz twarzy musiał złagodnieć, bo Eryk uśmiechnął się pod nosem i jedynie cmoknął mnie w policzek. Byłem mu za to wdzięczny, bo pocałunki na kacu nie były najprzyjemniejszym doznaniem.
— Daj mi ze cztery godzinki, a ja postaram się doprowadzić do stanu używalności i może pojedziemy na tę plażę? — zaproponował, na co ja jedynie przytaknąłem. 
Odkleił się ode mnie i pomaszerował do łazienki, a ja z westchnieniem udałem się z powrotem na kanapę i sięgnąłem po pilot od telewizora. 
Przeskakiwałem bezwiednie po kanałach, aż w końcu zostawiłem ten, na którym leciał jakiś dokument przyrodniczy. Nie za bardzo jednak interesowało mnie życie dzikich kotów na sawannie. Moje myśli krążyły bezustannie wokół informacji, jaką przekazał mi Eryk. Chyba to do mnie jeszcze na dobrą sprawę nie docierało, bo nie potrafiłem sobie wyobrazić, że mój chłopak będzie pracował ze swoim byłym kochankiem. To nie mogło przynieść nic dobrego poza faktem, że Eryk ukończy staż. 
Dotarło do mnie też, że chcąc czy nie, poznałem kolejne fakty odnośnie mężczyzny, który uwiódł mojego faceta. Już nie miał tylko imienia (którego nadal nie wolno wymawiać). Był tej samej profesji co Eryk, a to oznaczało, że prawdopodobnie znali się ze studiów. Czy chciałem wiedzieć o nim więcej? Czy chciałem wiedzieć, jak wygląda? Czy powinienem rozpatrywać go w kategoriach zagrożenia?
Na chwilę obecną jedyne co powinienem, to zaufać Erykowi
_______________________
(1) Underdog - zawodnik skazywany przez ekspertów na porażkę.

Wydało się. Nie chodziło o zdradę, ale prawda też niekoniecznie sprawiła, że Robert odetchnął z ulgą. Dobrze robi, pozwalając Erykowi na bliski kontakt z byłym kochankiem? Czy to był przypadek, że ten faktycznie zacznie staż w tym samym biurze?

10 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie, jest super napisane i w ogóle cudo, że obaj bohaterowie są męscy <3 chyba nie ma nic lepszego hahah :D
    CHOCIAŻ... pewna rzecz mnie bardzo niepokoi, ponieważ totalnie nie czuję od Eryka aury truloffa (przepraszam za takie określenie, ale nie wiem, jak to inaczej nazwać XD). Może to się zmieni, ale na razie zalatuje od niego gnojem na kilometr i baaardzo mi się to nie podoba :/ na pewno ostre dramy z tym jego byłym, i w ogóle... ten typ jest podejrzany, kurczę serio O_O
    Za to z miejsca pokochałam Roberta, jest jak taki duży misiu, niby groźny, ale jaki kochany i opiekuńczy *u* widać, że bardzo kocha swojego bojfrenda, ale czy ten na to zasługuje :/
    No nie wiem.
    Jeszcze ta zapowiedź (?) na końcu...
    Brrrr D:
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ^^
    Pozdrawiam i życzę weny~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, dziękuję bardzo za tyle pozytywnych słów! :)
      Co do tych męskich bohaterów, to nie ukrywam, że sama wolę właśnie takie pairingi, a nie te stereotypowe z podziałem na samca alfa i jego uległego.
      Cóż, zauważyłam że praktycznie każdy czytelnik nie ufa Erykowi i w sumie to się nie ma co dziwić. Zdradzę, że zaczynając to opowiadanie, nie spodziewałam się aż takiej podejrzliwości co do jego postaci, no ale teraz przynajmniej wiem, jak jest widziany. Czy okaże się faktycznie gnojem? Tego nie powiem, wyjdzie w praniu, że tak napiszę :D
      Podoba mi się też to jak postrzegasz Roberta, coś w tym jest ;)
      Również pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Robert powinien przestać odpuszczać, dla dobra związku.Na dodatek nie przeniesie się do innego klubu z powodu Eryka.Nie dość, że trzeba z niego wyciągać informacje to jeszcze ratować kiedy się upije.Jak na razie nie sądzę żeby Eryk kłamał (oczywiście jak się go zmusi do mówienia)zadeklarował się, że nie będzie zwracał na niego uwagi ale jeśli odnowi kontakt to raczej nie pozostaje nic innego jak zakończyć związek(poważnie się zrobiło)Albo Robert stwierdziłby, że do trzech razy sztuka.
    Propsy dla ziomków z osiedlaXD
    Trochę się zdziwiłam, bo chciałam dodać chyba wczoraj komentarz a post zniknąłXD
    Pozdrawiam:D i miłego dnia i tych następnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo wczoraj coś się rypło i przez przypadek blogspot opublikował o osiemnastej w sobote zamiast w niedzielę (a na sto procent ustawiłam datę publikacji trzeciego września) i cofnęłam, bo po wyświetleniach stwierdziłam, że w zasadzie nikt jeszcze nie przeczytał - jak widać się pomyliłam :D
      Dzięki, że wróciłaś dzisiaj, aby zostawić komentarz :D
      Może i faktycznie Robert powinien bardziej przyciskać Eryka, ale z drugiej strony sam przyznał, że jest trochę tchórzem i najwyraźniej woli udawać że jest w porządku, niż się zawieść.
      Zobaczymy, jakie kroki podejmie i co znowu odwali Eryk, lub czym pozytywnie zaskoczy Roberta :)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Szczerze to szkoda mi Roberta, bo mam bardzo nieprzyjemne przeczucie, że to zmierza w fatalnym kierunku. Myślę, że Eryk nie odezwałby się słowem gdyby nie został zmuszony, a to sprawia, że nie ufam za grosz jego deklaracji. Mam trochę takie wrażenie, że Robert chowa głowę w piasek, bo dopóki nie przyzna sam przed sobą na głos, że coś nie gra, to może ciągnąć takie uginanie się "dla wyższego dobra" do usranej śmierci, za przeproszeniem. Nie, żebym coraz bardziej nie lubiła Eryka :D No, może troszkę. W każdym razie mam poczucie, że wszystko wybuchnie na raz. Walka się zbliża, więc będzie tylko coraz więcej stresu, a jeszcze wisi to wesele, które pewnie coś nowego przyniesie, tak, tak to znów mój szósty zmysł :D Znów czekam niecierpliwie i mam nieśmiałe pytanie czy jest opcja kupienia całości opowiadania? Czy może dopiero powstaje i nie mam na co liczyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znowu ten biedny Eryk wyzwala we wszystkich podejrzliwość i wzbudza niechęć :D
      Robert sam przed sobą przyznaje, że tchórzy w sytuacjach, kiedy robi się poważnie i kiedy zależy od tego jego związek. Faktycznie takie rozwiązanie jest fatalne i jeżeli nie przestanie chować głowy w piasek, tak jak napisałaś, to może się to dla niego skończyć jeszcze większą katastrofą. A może faktycznie Eryk jest niewinny i okaże się, że to tylko nieporozumienia :)
      Nie sądziłam, że ktoś by na to chciał wydać choć złotówkę, także niezmiernie mi miło xD
      Niestety póki co nie ma takiej opcji, bo opowiadanie nadal się pisze (jestem w trakcie jedenastego rozdziału).
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. No cóż to pozostaje mi czekać na każdą nową notkę :) Może to mnie nauczy w końcu choć odrobiny cierpliwości :D

      Usuń
    3. Jakby udało mi się jakoś wyprzedzić publikację i zdołam napisać opowiadanie do końca sporo wcześniej, to dam znać :D

      Usuń
  4. O rety!
    No nieee, to się skończy źle. Mam wrażenie, że ten facet tylko namiesza, i że wcale a wcale nie będzie współpracował z Erykiem, kiedy ten będzie zamierzał go ignorować. Najgorzej będzie jak będą musieli wspólnie pracować nad jakimś projektem, a spodziewam się, że w takim biurze wcale o to nie trudno. Pozostaje mi wierzyć, że Eryk znowu nie ulegnie. :<
    W ogóle to się boję, że przez te wszystkie wydarzenia Robert zawali trening :< Kurczę, chciałabym, żeby mu się udało i żeby wyszedł na prostą, ale jak to zrobić? Wcale nie tak łatwo odciąć się od osobistych problemów. Chociaż może Robert znajduje jakieś zapomnienie w treningu? Oby. Teraz to juz trzymam kciuki też za Eryka, żeby nie padł ofiarą jakiegoś flirtu czy manipulacji tego kolesia. :I
    W ogóle, nawiązując do Twojej odpowiedzi pod ostatnim rozdziałem to wiesz, jasne, dłużyło mi się trochę, ale to w żadnym wypadku nie sprawia, że mi się nie podobało. Nie mam pojęcia o MMA, a dzięki tym opisom wiem trochę więcej. To jest mega. Szanuję. C:
    Wielkie dzięki za kolejny rozdział i czekam na następny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No raczej nie wrzucałabym go tam, żeby sobie był i nic nie robił :D A może jednak? :P Może jest tylko po to, żeby narobić czytelnikom mętliku w głowie :D
      Tak czy inaczej, będzie to ogromna próba dla związku chłopaków, a przede wszystkim sprawdzi zaufanie Roberta i wierność Eryka.
      To dla nich intensywny okres i z pewnością ostatnia rzecz jakiej potrzebują, to jakieś konflikty.
      Cieszę się w takim razie bardzo, że mogę też czegoś "nauczyć" o MMA :) Kilka lat temu sama nie miałam pojęcia o tym sporcie i kojarzył mi się jedynie właśnie z mega brutalnymi walkami i karkami. Gdy na studiach zaczęłam interesować się sportami walki, to MMA pochłonęło mnie bez reszty. To naprawdę fajny sport ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń