27 czerwca 2018

Osobliwość: Bonus 3

Słodki drań

Kiedy patrzyłem na tych wszystkich podekscytowanych ludzi, czułem narastające zrezygnowanie. Nie rozumiałem, z czego tak bardzo się cieszyli. Studia jak studia. Może to i brzmiało ekscytująco, ale byłem przekonany, że już po miesiącu wszystkim to wyjdzie bokiem, a część narwańców nie dotrwa nawet do pierwszej sesji.
Cóż, mogłem zrozumieć, że niektórzy podniecali się usamodzielnieniem, bo nie pochodzili z Białegostoku, tylko z okolicznych miejscowości i studia były sposobem wyrwania się do większego miasta. 
Ja nie potrafiłem poczuć tej niezdrowej ekscytacji, bo po pierwsze, doskonale wiedziałem, co mnie czeka — mój ojciec nie omieszkał zwątpić we mnie trzysta
pięćdziesiąt tysięcy razy, że sobie nie poradzę i straszył mnie, że architektura krajobrazu to ciężki kierunek. Phi, już ja mu pokażę, jaki jestem niezaradny. 
Jedyny plus tej dorosłości był taki, że rodzice wynajęli mi małą kawalerkę niedaleko centrum. Poszczęściło mi się, bo chyba umarłbym w akademiku… a i w domu niekoniecznie wytrzymywałem. Zresztą podejrzewałem, że ojciec zgodził się na wynajem, bo chciał mnie się pozbyć. Dyskusje ze mną go sporo kosztowały, bo nie lubił przegrywać, a ja byłem godnym przeciwnikiem do prowadzenia zażartych kłótni. Najprościej mówiąc, warto było wjechać mu na ambicję. 
Takim oto sposobem miałem swoją własną przestrzeń, w którą nikt mi nie ingerował i w której byłem panem i władcą. Nie było w niej innych ludzi. Cudownie.
Od czasu do czasu jednak musiałem zachować pozory, że wcale nie jestem socjopatą, tylko mam jakieś tam życie towarzyskie. Tak jak na przykład dzisiaj, bo moja grupa wymyśliła sobie, że po pierwszym tygodniu zajęć warto by było zorganizować spotkanie integracyjne. 
Ze smutkiem stwierdziłem, że kojarzę niewiele twarzy, nie wspominając już o dopasowaniu do nich imion. Zapamiętałem jedynie dwie dziewczyny — Alicję i Dagmarę, bo one się koło mnie kręciły i chyba były nawet do polubienia, bo póki co jakoś drastycznie mnie nie zirytowały.
— Ten Adam z drugiej grupy mówił, że koleś od materiałoznawstwa jest masakryczny i że zawsze jest rzeź na jego ćwiczeniach — zdradziła nieco przestraszona Ala.
— Mnie trochę przeraża matematyka. Byłam kiepska ze ścisłych przedmiotów — pożaliła się Daga.
— Nie panikujcie — zarządziłem. — Jeszcze się studia na dobre nie zaczęły — uspokoiłem je. Miałem ochotę powiedzieć coś w stylu „tu nie będzie luźnych przedmiotów”, ale stwierdziłem, że moja złośliwość na tak wczesnym etapie znajomości mogłaby zostać błędnie zrozumiana. 
— W sumie racja — przytaknęła Alicja. — Szkoda, że tak mało mamy facetów w grupie — zamarudziła w zamian. 
— No — przytaknęła jej Daga.
— Ten Krzysiek jest całkiem spoko — uznała Ala.
— Ja bym powiedziała, że Eryk to największe ciacho — rzekła wymownie Dagmara, szturchając mnie znacząco w bok. Druga dziewczyna też zachichotała, a ja powstrzymałem się, żeby nie wywrócić oczami.
— Bez urazy, dziewczyny, ale Krzysiek ma w tej chwili u mnie największe szanse… choć nawet nie jest w moim typie — odpowiedziałem znacząco, co sprawiło, że obie na moment zamilkły.
— Ty jesteś… — zaczęła Alicja, ale zawiesiła głos.
— Jestem — potwierdziłem bez cienie zawahania.
— No jasne. Zawsze najlepszy towar jest niedostępny — zamarudziła Dagmara. — Ale przynajmniej będziemy miały przyjaciela geja. — Poszukała pozytywów, a ja jęknąłem w duchu. Kiepski był ze mnie przyjaciel… a gej-przyjaciel to już w ogóle. No ale same się z czasem przekonają. 
Dopiero po wypiciu dwóch piw byłem gotowy, aby nawiązywać jakieś inne interakcje niż z dwiema dziewczynami. Co prawda robiłem co w mojej mocy, aby nie skreślać ludzi już na starcie… ale chyba nie bardzo mi wychodziło, bo gdy już zamieniłem po kilka zdań raczej ze wszystkimi osobami, jakie były w tej samej grupie co ja, uznałem ze smutkiem, że faktycznie jedynie Dagmara i Alicja są warte jakiejś większej uwagi. 
Kiedy szedłem po kolejną porcję alkoholu, minąłem stolik, który był słabo widoczny z tej części pomieszczenia, w której stacjonowała moja grupa. Było to o tyle fascynujące, że dojrzałem przy nim kilku chłopaków, którzy… przyciągnęli mój wzrok. W grupie prezentowali się całkiem atrakcyjnie. Wyglądali jak stowarzyszenie osiedlowych dresów… tylko takich ekskluzywnych — jakby stanowili specjalną delegację. Albo nie, jakby byli finalistami „Dres Top Model”. W zasadzie to byli ubrani dosyć galowo, bo pomimo iż wszyscy mieli bluzy dresowe, czy to zasuwane, czy typu hoodie, to jednak ten co siedział na skraju miał jeansy, zamiast ortalionów… Może właśnie mieli jakieś tajne spotkanie, na którym decydowali o losach członków swojej organizacji. Taki zarząd dresów.
Aż uśmiechnąłem się pod nosem, na swoje kuriozalne myśli i stanąłem przy barze.
Złożyłem zamówienie i kiedy na nie czekałem, mimowolnie powędrowałem wzrokiem do tego samego stolika i zacząłem nieco bezczelnie skanować wzrokiem osoby, które przy nim siedziały. Zresztą nawet na mnie nie patrzyli, także mogłem na dłużej zawiesić na nich wzrok. Pierwsze co mnie zaintrygowało, to że wszyscy wyglądali na wysportowanych. Dwóch pierwszych było blondynami. Jeden miał strasznie krzywy nos, ale drugi już był całkiem ruchalny. Potem siedział jakiś brunet. Niby nic specjalnego, ale miał proporcjonalną twarz. Przeniosłem wzrok na kolejnego z nich i przeszedł mnie bardzo przyjemny dreszcz. Owiałem spojrzeniem pospiesznie jeszcze tego piątego, ale nie był godny mojej uwagi, więc wróciłem do poprzedniego, który był zdecydowanie najbardziej ruchalny. Miał wyraziste kontury twarzy, prosty nos, ciemne brwi, praktycznie czarne, krótko przystrzyżone włosy i idealnie osadzone oczy... a jedno z nich było podbite. Z tej odległości nie byłem w stanie dostrzec ich koloru, ale raczej były jasne. Wyglądał dosyć groźnie, kiedy mówił coś do tego chłopaka z krzywym nosem, ale kiedy na koniec się zaśmiał, coś we mnie zadrżało. Ależ on był uroczy! Taki… taki słodki drań. 
Zdecydowanie nie broniłbym się, jakby zaatakował mnie gdzieś w ciemnym zaułku. 
Barmanka podała moje piwo, więc z rozczarowaniem stwierdziłem, że muszę wracać, bo nie będę tu stał jak kołek i niepotrzebnie przyciągał uwagę.
Gdy w drodze powrotnej przechodziłem z powrotem obok ich stolika, ten najbardziej interesujący mnie chłopak podniósł wzrok i na moment nasze spojrzenia się spotkały. To było… elektryzujące przeżycie. Przełknąłem ślinę i zniknąłem z jego pola widzenia. 
Po powrocie do stolika sytuacja nie za bardzo się zmieniła. Wszyscy po prostu byli nieco bardziej pijani, a ja wciąż byłem w stanie dłużej podyskutować jedynie z dziewczynami. Co jakiś czas oglądałem się za siebie, jednak z tego miejsca nie widziałem stolika, przy którym siedziała dresowa delegacja. 
Kiedy po dwudziestu minutach zacząłem rozważać, żeby iść po jeszcze jedno piwo, byleby tylko znowu zobaczyć tego chłopaka… sam pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Podszedł do baru i coś tam zagadał do stojącej za nim dziewczyny. Ta zachichotała radośnie, a potem zaczęła nalewać mu piwo. O proszę, jaki pies na baby!
Omiotłem spojrzeniem jego posturę i z zagryzioną wargą zawiesiłem się na wysokości pośladków. God damn, jakby to powiedziała moja siostra. Jeżeli one tak wyglądały pod materiałem jeansów, to aż nie byłem w stanie sobie wyobrazić, jak mogły wyglądać nago. 
Wróciłem z powrotem do góry i… przyłapałem go! Patrzył na mnie! Kiedy tylko spotkałem jego wzrok, odwrócił zawstydzony głowę, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Te nieśmiałe i speszone spojrzenie zdradziło, że musiał grać do tej samej bramki co ja. Takie rzeczy było po prostu widać. 
Taki zakłopotany chuligan wyglądał niesamowicie rozkosznie. Nie wiedziałem, czy to przez piwo — choć nie wypiłem wiele — czy to po prostu on tak na mnie działał. Z pewnością mój wieczór zrobił się nieporównywalnie lepszy, tylko przez to, że on się pojawił. 
Gdy wracał do stolika, znowu podniósł wzrok, ale gdy dojrzał, że ja nadal patrzę, szybko spuścił swój. 
— Co ty taki zadowolony? — spytała Dagmara, a ja jedynie wzruszyłem ramionami.
Kolejne piętnaście minut minęło mi znowu pod znakiem oglądania się przez ramię, ale mój obiekt zainteresowań się nie pojawiał w zasięgu mojego wzroku. Bałem się, że wyjdzie z kumplami, a ja nawet tego nie zauważę, ale nim zacząłem się tym przejmować na poważnie, znowu go zobaczyłem.
A w zasadzie jego zgrabny tyłeczek, bo dostrzegłem go, kiedy mijał mój stolik i zmierzał w kierunku łazienki. Było coś hipnotyzującego w sposobie, jaki się poruszał. Szedł tak sprężyście, zgrabnie prześlizgując się pomiędzy ludźmi, że nie sposób było oderwać od niego wzrok.
Wstałem. 
Musiałem wejść z nim w jakąś interakcję, bo nie darowałbym sobie, jakbym wypuścił go bez spróbowania. Co prawda miałem  pewne obawy. Nie żebym się bał go zagadywać, nic z tych rzeczy. Po prostu… bałem się, że jak tylko otworzy usta, to czar pryśnie. Że będzie miał jakiś zjebany głos, albo okaże się jakąś amebą umysłową. W końcu byłoby zbyt pięknie, abym dalej miał szczęście. No ale przynajmniej będę wiedział, czy warto tracić czas na fantazjowanie o jego tyłku, kiedy będę brał wieczorny prysznic. 
Odczekałem pod drzwiami kilka chwil, żeby nie być takim oczywistym, aż w końcu wszedłem. Stał na wprost, tyłem do mnie, myjąc dłonie przy zlewie. Od razu dostrzegł mnie w lustrze i szybko spuścił wzrok. 
proszę bardzo, wiedział, co to higiena osobista! Bolało mnie przeraźliwie, kiedy w szkole widziałem chłopaków, którzy wychodzili z kibla, nawet nie myśląc o pozbyciu się zarazków. A ten uroczy drań szorował dwoje dłonie dokładnie, jakby od tego zależało jego życie. 
Zastanawiałem się ułamek sekundy, czy mam udać, że też przyszedłem za potrzebą, ale ostatecznie stwierdziłem, że nie będę się przyczajał i pewnie podszedłem bliżej.
— Byłem przekonany, że nikt nie używa mydła w męskich kiblach — zagaiłem, opierając się tyłkiem o sąsiedni zlew. 
Podniósł na mnie zaskoczone spojrzenie, jakby niedowierzając, że do niego mówię. Zakręcił wodę, a ja zauważywszy to, wyciągnąłem kilka ręczników papierowych z pojemnika, który znajdował się na ścianie obok mnie i podałem mu, żeby mógł wytrzeć dłonie. 
Przyjął je, wahając się ułamek sekundy.
— A ja, że nikt nie prowadzi z tego powodu ewidencji — odpowiedział, co sprawiło, że znowu poczułem uderzenie gorąca. Miał taki ładny głos… i znał trudne słowa! Dobra, nie ma na co czekać, od razu zaproponuję mu obciąganie. Nie, nie! Wpierw muszę pokazać, że też jestem inteligentny i zabawny. A dopiero potem zaproponuję mu… 
— Mam taki fetysz, że chodzę i sprawdzam stan mydła w dozownikach — zażartowałem w końcu, zdając sobie sprawę z tego, że za długo się na niego gapię i nic nie mówię.
— A ja taki, że chodzę i myję ręce w publicznych toaletach — odpowiedział znowu błyskotliwie, na co aż się zaśmiałem. 
— Jestem Eryk — powiedziałem przyjaźnie, wyciągając do niego rękę.
— Robert — odpowiedział, odwzajemniając mój gest. Celowo przytrzymałem jego dłoń dłużej, niż przyzwalały na to standardy społeczne, ale nie wyrwał jej. Była przyjemnie duża, a fakt, że była czysta, dodatkowo mnie nakręcił. Zabrał ją niespiesznie, kiedy zwolniłem swój uścisk. 
— Więc… — zacząłem, chcą dać mu do zrozumienia, że mam ochotę na krótką pogawędkę i żeby mi nie uciekał. Zresztą nie wyglądał, jakby miał zamiar, co dodatkowo mnie zmotywowało. — Męski wypad? — zgadłem.
— Próbuję być towarzyski, żeby potem mieć od kogo wyciągnąć notatki — zdradził, wymownie oglądając się na drzwi, jakby sprawdzał, czy nikt nie podsłuchuje. Ależ on był uroczy. Kurwa, miałem wrażenie, że zachowuję się jak oczarowana dziewica, ale ten bydlak już mnie miał. Nie dyskutowałbym nawet sekundy, gdyby kazał mi przed sobą klęknąć. 
Opanuj się Eryk! Bądź lwem! 
— I jak ci wychodzi? — spytałem, starając się trzymać fason.
— Powiem ci po sesji — stwierdził. 
— Trzymam za słowo — odpowiedziałem jeszcze prędzej, dając znać, że faktycznie liczę, że ta niepozorna rozmowa zaowocuje znajomością, która przetrwa co najmniej do lutego. — Co studiujesz? — spytałem zaintrygowany.
— Wychowanie fizyczne — powiedział, a ja musiałem przyznać, że faktycznie wyglądał, jak student AWF-u. — A ty?
— Architekturę krajobrazu na polibudzie — odpowiedziałem. — Czyli te blizny wojenne to nie wynik zlotu fanów Jagi? — spytałem wymownie, skinąwszy na limo pod jego okiem.
Roześmiał się, a ja jęknąłem w duchu, nie mogąc wyjść spod wrażenia, że wyglądał jak jakiś gangster, ale gdy tylko się uśmiechał, czar pryskał i chciało się go przytulić i wycałować.
— Tak naprawdę to jestem za Legią — wyszeptał konspiracyjnie, a ja udałem zszokowanie.
— Przykro mi, w takim razie nic z tego nie będzie — rzuciłem urażony i udałem, że wychodzę, ale ostatecznie parsknąłem śmiechem i się zawróciłem. On był taki błyskotliwy!
— Historia tego lima niestety nie jest tak fascynująca, jakby się mogło wydawać — powiedział wreszcie nieco zrezygnowany.
— Dostałeś drzwiami? — zgadłem.
— No dobra, jednak jest trochę bardziej fascynująca — uznał po chwili zastanowienia, a ja znowu zachichotałem. 
— Dostałeś korkiem od szampana? — Dalej zgadywałem.
— Wow, nie aż tak fascynująca! Nie rozpędzaj się. — Wyciągnął przed siebie obronnie dłonie, chcąc mnie zastopować. A ja nie potrafiłem przestać się do niego szczerzyć. — Po prostu próbuję swoich możliwości w sportach walki i jak widać są różne wyniki — wyjaśnił nieco poważniej, jednak nadal luźno.
— Ooo, a co trenujesz? — zaciekawiłem się. Gówno wiedziałem o sportach walki, ale to brzmiało tak… groźnie? Niebezpiecznie? Na pewno pociągająco…
— Od jakichś trzech lat jiu jitsu brazylijskie, a niedawno poszedłem na kick-boxing — sprecyzował, a ja tylko pokiwałem głową. Strasznie podobał mi się jego głos, zresztą nie tylko on… — A ty coś trenujesz? — zapytał przewrotnie.
— A pogoń za autobusem z powodu zaspania się liczy? — spytałem z udawaną nadzieją.
— To taka dyscyplina olimpijska? — dopytał, a ja znowu parsknąłem śmiechem.
Nie mogłem się opamiętać. Kiedy przyszedłem za nim do tej przeklętej łazienki, miałem nadzieję, że po prostu nie będzie skończonym kretynem, o głosie, jakby zatrzymała mu się mutacja… ale to co zastałem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. 
Robert był dokładnie tym, czego tego wieczoru szukałem. Zresztą nie tylko tego wieczoru. Po prostu miałem słabość do takich niegrzecznych chłopców o wyglądzie zbirów. Problem polegał na tym, że zawsze moje jednorazowe randki były jednorazowe, bo… żaden z nich nie stanowił dla mnie intelektualnego wyzwania. Na jeden numerek mogłem się poświęcić, ale potem gra nie była już warta świeczki. 
Tym razem czułem się wręcz przytłoczony, że znalazłem w nim tyle pożądanych cech. Był absolutnie w moim typie, miał przyjemny dla ucha głos, był błyskotliwy, potrafił żartować… I mył ręce po siku! — no kurwa, ideał! 
Po kilku minutach Robert stwierdził, że powinien już iść, bo nie chciał zostać posądzony przez kolegów, o to że dostał biegunki i przysięgam, że to był pierwszy żart o kupie, jaki mnie w życiu rozbawił. 
Będąc pod ogromnym wrażeniem, zapomniałem poprosić go o numer telefonu, albo chociaż powiedzieć, by dał mi znać, jakby się zbierał. Nie było szansy, abym wypuścił go z tego baru, ryzykując, że już go więcej nie zobaczę. Już nawet zacząłem obmyślać desperacki plan, w którym stoję codziennie pod uczelnią, na której studiował, żeby tylko go złapać. Robert z WSWFiT, trenujący jiu jitsu i kick-boxing — to już był strzępek informacji, z którego mogłem zrobić jakiś użytek.
***
Kurwa, zgubiłem go! 
Zagadały mnie dziewczyny, a kiedy zrobiłem wycieczkę do baru, z przerażeniem odkryłem, że grupka kolesi, w której znajdował się mój rycerz bez rumaka, który pewnie na co dzień nosił dresową zbroję, zniknęła.
Byłem wściekły. Liczyłem, że zasypie mnie jeszcze kilkoma niebanalnymi tekstami, ja go zaproszę do siebie i przyjemnie spędzimy noc. Chociaż… może w tym tkwił szkopuł? Może był chujowy w łóżku? Albo… albo wcale nie był gejem, tylko był miły?! Nie… niemożliwe. Mój gejradar nigdy nie wył tak głośno, kiedy tylko spotkałem jego spojrzenie. 
Zresztą, wyglądało na to, że mój koszmar z czatowaniem pod jego uczelnią miał się ziścić. Cholera, a jak sobie pomyśli, że jestem jakiś nienormalny albo zdesperowany? Hmm… to może udałbym, że jednak zainteresowałem się sportem i mam ochotę poćwiczyć jiu jitsu? Nieee, musiałbym w tym celu rzeczywiście ćwiczyć. Aż tak zrozpaczony nie byłem. 
Próbowałem potem wgryźć się z powrotem w swoje towarzystwo, ale byłem już zbyt rozdrażniony, żeby faktycznie czerpać z tego wypadu jakąś, choćby znikomą, przyjemność. Zdecydowałem wreszcie, że nie ma sensu, abym się dłużej męczył, więc w ostateczności pożegnałem zaskoczone dziewczyny, a także resztę ludzi z mojej grupy — a przynajmniej tych, którzy jeszcze byli w miarę trzeźwi. 
Trochę ochłonąłem, kiedy wyszedłem na rześkie powietrze, ale mimo wszystko nadal było mi smutno. Kurwa, no ale z drugiej strony mógł się domyślić i dać mi znać, że znika! Przecież fajnie nam się rozmawiało… on chyba też tak uważał? O! no i jest pierwsza wada. Wiedziałem, że tak to się skończy.
— Przepraszam, czy ma pan chwilkę, żeby porozmawiać o Jezusie? — usłyszałem niespodziewanie, czując w tym samym momencie dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłem się szybko, nie spodziewając się takiego nagłego zaczepienia
Wyszczerzyłem się szeroko, kiedy dojrzałem przed sobą tę niebezpiecznie intrygującą buźkę i niepasujące do niej łagodne, szare oczy. 
— A dzieje się u niego coś ciekawego? — odbiłem pytanie, wywołując podobny zadowolony grymas na twarzy Roberta. Zaczepił mnie kilkanaście metrów za lokalem, w najmniej oświetlonym miejscu. Miał na głowie kaptur swojej szarej bluzy z logiem pewnej sportowej marki, a ręce wsadził w jej kieszenie. Wyglądał dosyć groźnie i… pociągająco. 
— Co się tak wcześnie urwałeś? — Zaciekawił się po chwili.
— A co? Miałeś zamiar mnie śledzić? — zapytałem bez namysłu.
— Jak tak, to co? — odparł jeszcze szybciej, wywołując we mnie kolejne przyjemne dreszcze.
— To możesz mnie odprowadzić — zarządziłem, uznając, że to świetna okazja. 
Robert przystał na moją propozycję, co niezmiernie mnie uradowało, więc ruszyłem bardzo wolnym krokiem w kierunku centrum. Miałem z tego miejsca jakieś dwa kilometry na swoje osiedle i normalnie pewnie złapałbym jakiś nocny autobus, ale taki dystans pieszo w połączeniu z żółwim tempem, jakie narzuciłem umyślnie, dawał mi więcej czasu w towarzystwie tego uroczego pana. 
Zaczęliśmy dyskutować bardzo swobodnie, o rzeczach mniej czy bardziej poważnych, wtykając co jakiś czas błyskotliwe komentarze. 
Z czasem naprawdę zacząłem zastanawiać się, co było z nim nie tak. Może jednak był jakimś psychopatą, który miał zamiar nakręcić jakiegoś snuffa ze mną w roli głównej, mordując mnie długo i boleśnie? Albo miał paskudne stopy. Choć dłonie miał zadbane, więc istniała szansa, że i z jego stopami nie było najgorzej. 
— O! Spadająca gwiazda — zauważyłem nagle, wskazując na skrawek nieba, na którym przed ułamkiem sekundy pojawiła się charakterystyczna, podłużna poświata. Już nawet miałem dodać, żeby pomyślał życzenie, ale w ostateczności się powstrzymałem, uznając, że to tandetny tekst.
— Wiesz, skąd się biorą? — zapytał niespodziewanie.
— Spadające gwiazdy? — upewniłem się.
— To meteoroidy — poprawił mnie, a ja wywróciłem oczami. No przecież wiedziałem, że to nie są żadne gwiazdy, tylko tak się po prostu mówiło. — To materia kosmiczna, najczęściej pozostałości komety — sprecyzował. — Kiedy wejdzie w atmosferę Ziemi, to jest meteorem, a jak dotrze do powierzchni Ziemi, to wtedy jest meteorytem — wytłumaczył, a ja zamrugałem zauroczony. On był niemożliwy. Dres-astronom, czy ja mogłem mieć dziś większego farta? — To w sumie przerażające, jak o tym pomyśleć, że mkniemy przez kosmos z prędkością trzydziestu kilometrów na sekundę — mówił dalej, a ja zauważyłem, że włączył mu się jakiś filozoficzno-naukowy tryb. Nie śmiałbym mu przerwać. To było zbyt fascynujące. — I sobie tak od czasu do czasu wpadniemy w rój tego kosmicznego gruzu. Gorzej jak nam kiedyś stanie na drodze coś większego. Jakaś kometa na przykład. Swoją drogą to niesamowite, że taka mała bryła lodu, no… może dla nas i duża, ale w skali kosmosu mała — wtrącił dygresję — jak dociera w okolice Słońca, to pozostawia za sobą warkocz na czasami kilkaset milionów kilometrów! I się nie roztopi! Nie ogarniam tego. No niby one właśnie parują, ale nim znikną, to mogą tak okrążyć Słońce kilka tysięcy razy… 
Przerwałem mu brutalnie, łapiąc go niespodziewanie za przód bluzy, a potem pchając go na ścianę jakiejś kamienicy, którą właśnie mijaliśmy. Limit mojej cierpliwości się skończył, więc bez żadnego ostrzeżenia po prostu do niego przylgnąłem, a potem na oślep złączyłem nasze usta. 
On był wręcz nierealny. Przestałem na moment zastanawiać się nad jego potencjalnymi wadami i po prostu rozkoszowałem się jego miękkimi ustami. Na początku był zaskoczony i nawet nie drgnął, ale w końcu zaskoczył i oddał pocałunek. Dosyć nieśmiało, jednak z każdą chwilą się rozkręcał.
Wiedziałem już, że całowanie z pewnością nie należało do jego wad.
Po kilkudziesięciu sekundach wreszcie rozłączyłem nasze wargi, oddychając ciężko, jakbym przebiegł jakiś maraton.
— Mów dalej — poprosiłem, po czym oderwałem się od niego tak nagle, jak do niego przylgnąłem. Jego mina wyrażała tyle emocji, że nawet nie byłem pewny, czy w ostateczności mu się podobało. Tak czy inaczej, zrobiłem na nim wrażenie. Wznowiłem zatem swój marsz, czekając aż mnie dogoni. 
Przez kilka chwil nic się nie działo, ale w końcu usłyszałem, jak zbliża się do mnie szybkim krokiem i… zaczyna mówić dalej. Jakby gdyby nigdy nic.
A ja słuchałem. 
Wkręciłem się w tę opowieść o kosmicznym bezkresie, który choć przyciągał tajemniczością i pięknem, to stanowił zarazem przestrzeń pełną kataklizmów w gargantuicznej skali.
***
Robert był po prostu przesłodki.
Bez przerwy wysyłałem mu sygnały, że jak mu się zachce, to może mnie bez problemu zaliczyć, ale on odważał się jedynie na nieśmiałe pocałunki, które skradał mi w momentach, kiedy najmniej się tego spodziewałem. Odnosiłem takie wrażenie, że chyba się mnie wstydził, albo bał mojej reakcji, gdyby zrobił coś nie tak. Z jednej strony trochę mnie to drażniło, bo miałem nadzieję, że w końcu się odpali, przyciśnie mnie do najbliższej ściany i nie wypuści, dopóki ze mną nie skończy. Z drugiej… to było rozkoszne, że starał się być taki delikatny. 
Minęło ze dwa tygodnie od naszego pierwszego spotkania i widywaliśmy się praktycznie co drugi dzień. Głównie zapraszałem Roberta do swojej kawalerki, bo dostrzegłem, że niekoniecznie lubił publicznie chwalić się swoją orientacją. Zastanawiałem się jakiś czas, czy to właśnie nie jest jedna z jego wad, których tak zawzięcie wypatrywałem… ale uznałem, że w zasadzie był odważny, wchodząc tak bezpośrednio w znajomość ze mną — a ja byłem, co tu dużo ukrywać, dosyć osaczający. Poza tym, dowiedziałem się, że pochodził ze wsi i to również dało mi do zrozumienia, że musi być mu trudno mówić otwarcie o swojej seksualności.
Gdy odwiedził mnie w piątkowy wieczór… wiedziałem, że to się stanie właśnie tego dnia. 
Był rzekomo zmęczony po treningu, więc grzecznie zaproponowałem, że zrobię mu na kolację budyń. Zgodził się, a kiedy go spokojnie pałaszował, ja nie potrafiłem oderwać wzroku od jego ust, za każdym razem kiedy oblizywał łyżeczkę. 
W końcu mnie przyłapał… chociaż w zasadzie celowo mu na to pozwoliłem, i wiedziałem już, że i do niego dotarło, co się zdarzy tej nocy. 
Po tym budyniu waniliowym smakował tak słodko, że nie potrafiłem oderwać się od jego ust. Zaczęliśmy się nawzajem rozpalać do czerwoności i ostatecznie, będąc już na skraju podniecenia, pociągnąłem go na łóżko, bez ceregieli ściągając po drodze część ubrań. 
Robert też ściągnął swoje, zostawiając jedynie bieliznę, choć doskonale widziałem, co się za nią kryje. Jego penis wyraźnie odznaczał się pod materiałem niebieskich bokserek i dawał mi sygnał, że jest gotowy do działania. Chwyciłem więc władczo za gumkę i śmiało pociągnąłem ostatnią część odzieży na jego ciele w dół. 
Uhhh, nago też prezentował się absolutnie perfekcyjnie. Włączając w to zgrabnego członka, który może i nie był jakimś gigantycznym monstrum, ale był proporcjonalny, zadbany i przede wszystkim czysty. A patrząc na to, jak się apetycznie prężył, wiedziałem, że z pewnością będzie z niego użytek. 
Byłem podobnych rozmiarów co on, więc bez cienia wstydu sam pozbyłem się własnych bokserek, a potem pociągnąłem go na siebie, znowu inicjując serię soczystych pocałunków. Czułem się taki… na swoim miejscu, kiedy przyciskał mnie ciężarem swojego ciała do materaca. Jego skóra była rozpalona, mięśnie napięte, a dłonie zaborcze. Pragnąłem, żeby dotykał mnie wszędzie jednocześnie, więc przyciskałem go do siebie ciasno, chcąc, aby stykała się ze sobą jak największa powierzchnia naszych ciał. 
I wtedy coś mnie tknęło. A dokładnie gdy Robert robił malinkę ma mojej szyi.
Nie przepadałem za seksem analnym, kiedy byłem w nim bierną stroną. Nie wiem, czy to była kwestia tego, że po prostu nie byłem w stanie odczuwać przyjemności z tej formy seksu, czy po prostu miałem do tej pory chujowych kochanków, którzy nie potrafili mnie dostatecznie zaspokoić.
— Chcesz być na dole? — spytałem w pewnej chwili i natychmiast poczułem, jak Robert się spiął. 
Och, chyba jednak nie chciał. Jego reakcja jednoznacznie wskazywała na to, że jeszcze nikt nie otworzył jego tylnych drzwi. Fajnie byłoby być tym pierwszym, ale nie chciałem wywoływać u niego jakiejś traumy podczas naszego pierwszego razu. 
— Ja… — zaczął niepewnie.
— Okej, ja mogę być — zdecydowałem, odpuszczając. Najwyżej jak zwykle wspomogę się ręką. Tak przynajmniej obydwaj coś na tym ugramy. 
— Na pewno? — upewnił się z nadzieją.
— Jasne — odpowiedziałem, posyłając mu uśmiech, którym chciałem go zachęcić do kontynuowania naznaczania mojej szyi. Na szczęście tak właśnie postąpił.
Był tak przyjemnie ciepły, jego ciało było umięśnione, sprężyste i cholernie miłe w dotyku. Jakbym dotykał jakiegoś idealnie wyrzeźbionego posągu, tyle że ten był żywy. Mój zmysł estetyczny szalał z powodu tych perfekcyjnych doznań. 
Poobmacywaliśmy się jeszcze kilka chwil, aż wreszcie Robert nieśmiało zaczął błądzić dłońmi w okolicach mojego tyłka. Nie opierałem się, a jedynie skupiałem na jego dotyku, nakręcając się tym, że taki zbir potrafił być tak cholernie delikatny. Wyobrażałem sobie, jak agresywnie okładał się z kolegami na tym swoim kick-boxingu, a potem przychodził do mnie poobijany jak najgorszy chuligan i dotykał mnie tak czule.  
Czułem, jak niespiesznie mnie rozluźnia, choć miałem wrażenie, że wcale tego nie potrzebuję i jestem gotowy. W końcu od dwóch tygodni czekałem na ten moment. 
— Mogę? — zapytał kilka chwil później, na co ja tylko wymownie sięgnąłem po prezerwatywę, która już od dłuższego czasu czekała w strategicznym miejscu razem z poślizgiem. Przyjął ją, a ja podekscytowany czekałem, aż w końcu będzie tak blisko mnie, jak to tylko możliwe.
I wreszcie się doczekałem. Robert jak zwykle robił wszystko delikatnie i powoli, przez co naprawdę czułem się odprężony, a po chwili także wypełniony. Kiedy wsunął się do końca, zastygł na moment, abym mógł się do niego przyzwyczaić, a ja w tym czasie mocno go do siebie przytuliłem i skrzyżowałem nogi w kostkach nad jego biodrami. Miałem go w gardzie, ha! Proszę, jak się szybko uczyłem. A tak naprawdę to czułem potrzebę, żeby bezustannie się o mnie ocierał — w każdy możliwy sposób. To było dosyć dziwne… bo ja niekoniecznie lubiłem, kiedy jakiś facet za bardzo się do mnie zbliżał, dotykał moich włosów, albo starał się mnie zbyt nachalnie zdominować — choć paradoksalnie seks na tym właśnie polegał, że zazwyczaj stawało się kompletnie nago przed drugim człowiekiem i zbliżało do niego maksymalnie. Ja za to zawsze wolałem takie bezpieczne pozycje, jak na pieska, bo pozwalały mi na ewentualną ewakuację i przy nich dochodziło najczęściej tylko do kontaktu tych najistotniejszych części ciała. 
Ale teraz… czułem się dobrze, taki osaczony przez Roberta. Było mi pod nim przyjemnie, wygodnie, nie był brutalny i ładnie pachniał. Chyba chodziło w głównej mierze o to… że ja wcale nie miałem zamiaru uciekać.
Więc nie miałem problemu, aby oddać mu władzę i pozwolić, by poczuł się jak samiec alfa — pewnie był w swoim żywiole. Ja w tym czasie rozkoszowałem się przyjemnym tarciem, wewnątrz, jak i na zewnątrz ciała, odnosząc wrażenie, że tym razem czułem się znacznie przyjemniej w takiej konfiguracji niż zazwyczaj. Było jakoś tak… bardziej. Bardziej gorąco, bardziej ślisko, bardziej podniecająco, bardziej intymnie... Skupiałem się na tym, jak mocno wgniatał mnie w materac, jak jego krótkie włosy łaskoczą skórę mojej dłoni, kiedy głaskałem tył jego głowy, jak cicho posapywał, powstrzymując się, aby nie wydać z siebie jakiegoś nieplanowanego dźwięku, jak gładził mnie po boku jedną ręką, a drugą podpierał się o poduszkę gdzieś na wysokości mojej głowy. Skupiałem się na ogromnym siniaku, jaki miał na żebrach i który był efektem morderczego treningu. Nie widziałem go z tej pozycji, ale czułem, że tam był i samym dotykiem chciałem sprawić, żeby zniknął i nie sprawiał już mu dyskomfortu. W końcu zabrałem dłoń z jego głowy i odważyłem się dotknąć innego miejsca — w efekcie sprawiając, że znowu poczułem, jak się spiął i popatrzył na mnie w końcu z lekką niepewnością, bo dotychczas trzymał głowę tuż obok mojej, opierając się czołem o poduszkę. Jakby nie miał odwagi na mnie patrzeć. Posłem mu delikatny uśmiech, sugerując, że nie posunę się dalej i nie zrobię niczego, czego by nie chciał… więc rozluźnił się, a ja z czułością pogłaskałem jego pośladek, by po chwili władczo zacisnąć na nim palce. Mmm… był taki twardy, jędrny i pełny.
Wtedy Robert nieco zaskoczony wypchnął swoje biodra, zaskakując tym mnie, bo poczułem, że dotknął… sięgnął takiego zakamarka, że na moment pociemniało mi przed oczami.
— O tak! — jęknąłem, chcąc, by to powtórzył jeszcze raz… i jeszcze, i jeszcze. Cieszyłem się, że nie musiałem mu już nic więcej tłumaczyć, bo bezbłędnie przeczytał, czego oczekiwałem i podążył tym tropem. 
Z każdym kolejnym pchnięciem trafiał coraz bardziej precyzyjnie w moją prostatę, a ja nie potrafiłem powstrzymać się przed dosyć znaczącymi jękami z przyjemności.
Przycisnąłem go do siebie jeszcze mocniej, nie chcąc by przestawał.
— Zabiję cię, jeżeli teraz prze… staniesz! — zagroziłem wcale nie na żarty, jednak to nie przestraszyło mojego kochanka, a jedynie sprawiło, że stał się jeszcze bardziej stanowczy. Wiedziałem, że za chwilę zaprowadzi mnie na sam szczyt.
— Ja zaraz… — jęknął, sam będąc już na skraju.
— Ja też — zapewniłem, skupiając się na tej nieznanej dla mnie dotąd energii, którą czułem gdzieś pomiędzy nogami. Tam, gdzie Robert był obecnie najbliżej. 
Miałem wrażenie, że moje podniecenie sięgnęło już zenitu, ale z każdym ruchem Robert tylko je wzmagał. W końcu przestałem wiedzieć, gdzie jest mój limit… albo on się po prostu nieustannie zwiększał. Nie byłem pewny, czy zdołam przeżyć orgazm, czy wcześniej jednak postradam zmysły, bo przestałem nad tym panować. 
Te spektrum przeżyć sprawiło, że odrzuciłem jedną ręką na poduszkę i wygiąłem się lekko w łuk, co spowodowało, że poczułem niebiańsko przyjemny impuls, który przeszedł moje ciało na wskroś, począwszy od epicentrum, które stanowiła moja prostata, a skończywszy na palcach dłoni, bo poczułem, jak Robert splata z nimi swoje i to mnie tak cholernie rozczuliło, dodatkowo potęgując orgazm, choć myślałem, że ten już się skończył.
Nie wiem, ile minęło, nim wróciłem z zaświatów, bo kompletnie straciłem poczucie czasu. Mój oddech był nadal chaotyczny, czułem, że płonę i serce waliło mi jak oszalałe.
Mój umysł pozbierał się jako pierwszy, a wtedy dotarło do mnie, że nikt jeszcze nie rozkołysał mojej łódki tak, jak pan Robert Kwiatkowski. 
***
— Nigdy nie widziałem krowy — wyznałem. — Tak na żywo — sprecyzowałem, co spotkało się ze zdziwionym spojrzeniem.
— Nawet jak gdzieś przejeżdżałeś wiejską drogą? — dopytał, przez co na moment się zastanowiłem.
— Chyba nie — uznałem ostatecznie. — Doiłeś kiedyś krowę? — zaciekawiłem się.
— Moi rodzice mają gospodarstwo, więc robiłem o wiele więcej innych rzeczy z krowami, niż tylko dojenie — powiedział, po czym zamilkł i intensywnie się nad czymś zastanowił. — To zabrzmiało okropnie — stwierdził, a ja standardowo dostałem napadu śmiechu.
Robert się rozkręcił. Już chyba powoli opuściła go nieśmiałość, bo teraz nie miał oporów żeby podejść nago do lodówki i bez pytania poczęstować się wodą, a ja z przerażeniem stwierdziłem, że nawet nie zdenerwował mnie fakt, że nie użył szklanki, tylko napił się prosto z butelki.
Właśnie robiliśmy sobie przerwę gdzieś pomiędzy czwartym a piątym razem i chyba nic nie zwiastowało, żeby nasza zabawa miała się szybko skończyć… choć po pierwszym razie myślałem, że będę potrzebował co najmniej doby, aby się pozbierać. Robert jednak miał jakiś niezwykły dar. Potrafił mnie zarazem wykończyć do granic możliwości, by za kilkanaście minut znowu rozbudzić we mnie demona seksu.
— Która godzina? — spytałem, znowu się nim wysługując.
— Dziesięć po drugiej — odpowiedział, spoglądając w tym celu na swój telefon, który został na stole w aneksie kuchennym. 
Czułem się jak pieprzony królewicz, bo ciągle prosiłem, żeby podał mi to, czy tamto, żeby wyrzucił zużyte gumki, czy zaciągnął rolety, kiedy ja przeleżałem kilka godzin, jedynie rozkładając przed nim nogi, kiedy nastawała pora kolejnej rundy. 
Aż mi było trochę głupio… ale Robert nie narzekał. Zresztą podnosił się nawet, jak go o nic nie prosiłem. Chyba miał coś w rodzaju ADHD, bo nie potrafił poleżeć spokojnie obok, tylko bez przerwy gdzieś migrował. To też było urocze. 
A ja ciągle czekałem na tę pierwszą, rażącą skazę w jego charakterze… i nadal niczym mnie nie zrażał. Dopiero po jakimś czasie zacząłem dochodzić do nieco przerażającego wniosku, że on wcale nie był taki idealny… to po prostu ja przymykałem na wszystko oko, bo się zwyczajnie zauroczyłem.
Przecież zamordowałbym jakiegoś faceta, gdyby bez pytania wziął sobie z mojej lodówki moją wodę i nie użył nawet szklanki w celu jej spożycia. Albo gdybym musiał przypominać mu o posprzątaniu zużytych prezerwatyw. 
Ale w Robercie… wcale jakoś strasznie mnie to nie gryzło. Raczej cieszyłem się, że czuł się przy mnie komfortowo i paradował nago. To łechtało mój zmysł estetyczny, bo chyba powoli uzależniałem się od widoku jego pięknego ciała i tego, jak mięśnie pracują pod jego skórą. I… kurwa, nigdy nie sądziłem, że tak pomyślę, ale miał takie idealne stopy! 
Kiedy tak go podziwiałem, skanując uważnie wzrokiem każdy skrawek jego skóry, zadał mi bardzo dziwne pytanie.
— Mogę cię o coś zapytać? — zaczął nieco niezręcznie i usiadł na skraju łóżka.
— Absolutnie nie możesz — odpowiedziałem z sarkazmem, na co uśmiechnął się pod nosem. — Co jest? — dopytałem normalniej.
— Czemu w ogóle zwróciłeś uwagę na moją łajdacką mordę? — spytał dosyć poważnie, ale ja w odpowiedzi wybuchłem śmiechem. Nie chodziło o to, że go wyśmiałem — nic z tych rzeczy! Po prostu rozbawił mnie tym określeniem. Coś w nim było, tyle że mnie cholernie się podobała ta surowość jego twarzy… ale Robert raczej powiedział to z negatywnym wydźwiękiem.
— Przepraszam — rzuciłem przez śmiech, próbując się uspokoić, bo dostrzegłem jego zdezorientowaną miną. — Dlaczego uważasz, że masz łajdacką mordę? — dopytałem spokojniej.
— Umiem korzystać z lustra i zdaję sobie sprawę, że do najprzystojniejszych nie należę — wyjaśnił, co trochę zbiło mnie z tropu. Nie chciałem brzmieć jak jakiś zdesperowany narwaniec i nie miałem zamiaru wspominać mu, że w moim prywatnym rankingu zajmował zaszczytne pierwsze miejsce i daleko po nim nikogo nie było, ale wiedziałem, że muszę go jakoś wyprowadzić z błędu.
— Mnie się podobasz — powiedziałem szczerze, a on chwilę badał mnie wzrokiem.
— Dlaczego? — spytał, nie do końca dowierzając.
— Po prostu, lubię takich niegrzecznych chłopców, na widok których znaczna część osób przeszłaby na drugą stronę ulicy — wyjaśniłem zwyczajnie.
— Ale nawet wśród tych niegrzecznych chłopców — zrobił znaczący cudzysłów palcami — znalazłbyś o wiele przystojniejszych kolesi. Ja jestem mocno przeciętny i nie ukrywam, że dziwi mnie, że zwrócił na mnie uwagę ktoś tak wysoko spoza mojej ligi. 
Tym razem to ja zamilkłem. Dotarło do mnie, że Robert najzwyczajniej w świecie był dla siebie zbyt surowy i oceniał się w jakichś wyimaginowanych, rażąco bezlitosnych kategoriach, co w efekcie doprowadzało, że miał niską samoocenę. To z kolei sprawiło, że zrobiło mi się trochę smutno.
— Jak dla mnie jesteś tym najprzystojniejszym kolesiem — zapewniłem z przyjaznym uśmiechem. — I nie mów tak o sobie. Że jesteś przeciętny. Jeżeli do tej pory zaliczałeś same pasztety, to wiedz, że działo się tak tylko na twoje życzenie, bo stać cię na towar z najwyższej półki — powiedziałem znacząco, na co w końcu parsknął. I od razu zrobiło się lepiej. 
— Babka w liceum twierdziła, że wyglądam jak kryminalista — zdradził.
— Pewnie sama wyglądała jak stara, niedoruchana prukwa, która bez zastanowienia rozłożyłaby nogi przed takim kryminalistą — odpowiedziałem bez namysłu, na co Robert zareagował chichotem.
— Byłaby zaskoczona, że wyrwałem taką dziesiątkę — rzucił, po czym zagryzł wargę. 
— Pfff… — fuknąłem. — To ja wyrwałem ciebie — zauważyłem i zaczepnie stuknąłem go stopą w udo. W ramach odwetu złapał mnie za kostkę, a potem wszedł na łóżko, klękając przede mną, po czym chwycił moją drugą stopę, rozłożył moje nogi na boki i wkradł się między nie, kładąc się na mnie całym ciałem. 
— Szybko się regenerujesz — zauważyłem, kiedy obcałowywał moją twarz. Ja już też zacząłem z powrotem odczuwać podniecenie. 
— Obaj na tym skorzystamy — wydedukował i cmoknął mnie w usta. Potem oderwał się od mojej twarzy i nieoczekiwanie popatrzył mi w oczy, zastygając na dłuższą chwilę. — Lubię cię — wyznał.
— To się dobrze składa, bo ja ciebie też… a to się bardzo rzadko zdarza — dodałem, dla podkreślenia. 
Robert jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi i… myślałem, że znowu mnie pocałuje, ale nie zrobił tego. W zamian potarł swoim nosem o mój.
To było takie urzekające. 
Potem znowu zacząłem czuć jego dłonie, jak przesuwają się władczo po moim ciele, a ja zacząłem się zastanawiać. Czy mogłem się w nim zakochać? Tak na poważnie? 
Nigdy wcześniej nie miałem chłopaka. Po prostu miałem… bardzo wysokie wymagania i kiedy tylko umawiałem się z jakimś facetem, od razu zakładałem, że będzie tylko na raz, bo z pewnością będzie miał zbyt wiele wad, aby mnie do siebie przekonać. I tak też się zazwyczaj kończyło. Bardzo się starałem, żeby przymykać oko na niektóre mankamenty, ale ostatecznie odnosiłem wrażenie, że każdy z tych kolesi aż się prosił, żeby go olać. Mimo iż często potem do mnie wypisywali, to ja bezczelnie ich ignorowałem. 
To z Robertem było inne. Miłe. 
Fajnie było móc przytulać się do kolesia, który nie wkurwiał cię każdym gestem czy słowem. A już w ogóle nie sądziłem, abym mógł kiedykolwiek uznać, że czyjaś wada będzie urocza
Niby to były tylko dwa tygodnie i nadal podświadomie obawiałem się, że za tydzień to wszystko się skończy. Że może się nim znudzę, albo on znudzi się mną i damy sobie spokój.
A co, jeśli nie mieliśmy się sobą znudzić? 
Jak mógłby wyglądać nasz związek? Za miesiąc? Rok? Pięć lat? 
Chyba… chyba miałem ochotę się tego dowiedzieć.

____________

Czołem! :)
Wiecie co? Chciałam, żebyście zobaczyli, że ten Eryk jest taki spoko ziomek, że tak się zauroczył tym Robertem, że przez cały czas miał dobre intencje i że w zasadzie to postrzega go zupełnie inaczej, niż Robert sam siebie. Nie wiem jak Wam, ale mnie wydaje się, że w efekcie to i tak Kwiatkowski wygrał na tych opisach. No czyż on nie wyszedł uroczo? :D
I kolejna kwestia: trochę siara się do tego przyznawać... ale czy ja niczego nie pomieszałam? xD Przez dwa dni przeglądałam pierwszy i drugi tom, bo byłam przekonana, że gdzieś tam wspominałam o tym, jak chłopaki się poznali. Coś mi się przyśniło z jakąś imprezą w akademiku... ale nic takiego nie znalazłam :/ 
W zasadzie jedyne co znalazłam, to że Robert myślał na samym początku, że nie ma szans u Eryka i ten jest spoza jego ligi. 
Cóż... jeżeli jednak wersja Roberta była trochę inna, to załóżmy, że po prostu nie pamiętał tego tak, jak należy :D
A jeżeli Wy pamiętacie, to dajcie mi znać :)
Tymczasem do niedzieli! 

PS. Ile z Was czyta moje opowiadanie na telefonie? Bo niedawno uświadomiłam sobie, że dla nowych czytelników, którzy trafią na mojego bloga w wersji mobilnej, wygląda to jak totalna katastrofa (w sensie nie o szablon chodzi, bo znaczenie ma w głównej mierze treść). Dotychczas wyświetlało się tylko pięć ostatnich postów... a jak ktoś chciał dotrzeć do sedna, to czekało go skrolowanie miliona stron. W wersji na komputer macie wszystko elegancko, z boku jest menu, opowiadania - wszystko pięknie i przejrzyście. 
Wreszcie ujednoliciłam to i w wersji mobilnej (a przynajmniej opowiadania) i mam nadzieję, że teraz będzie Wam o wiele łatwiej dotrzeć do listy z rozdziałami. 
Że też nikt mi na to wcześniej nie zwrócił uwagi... a ja swojego bloga nie czytam, zwłaszcza na telefonie, dlatego zareagowałam z praktycznie rocznym opóźnieniem :D

7 komentarzy:

  1. Rany. Tak właśnie powinno się opisywać seks moim zdaniem. Wiesz, dzięki. W końcu mam dobry przykład haha :D
    Robert wyszedł tak słodko, przez różowe okulary wręcz. Mega! :D
    Wgl coraz bardziej lubię twój styl pisania. No po prostu gęba się cieszy od pierwszych słów.
    A z perspektywy Eryka wszystkie porównania są mistrzowskie. Rozbroiłaś mnie jego orgazmem haha cudowny opis, a za chwilę rozkmina o krowach. :,)
    Nie pamiętam czy było wspominane gdzie się poznali. Wiem tylko, że w czasach studiów xD
    Ja czytam w wersji mobilnej... ale dotąd nie miałam żadnych problemów. Jak coś to klikałam "pokaż wersję komputerową" i tyle.
    Dziękuję :)
    Weny, czasu i chęci.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swoją drogą, teraz przyszło mi na myśl, czytając twoje opowiadania reaguję podobnie jak Eryk na Roberta: "Dres, myje ręce i zna trudne słowa... Ideał!"... Opowiadanie LGBT, z normalną fabułą i dobrze napisane!... :D

      Usuń
    2. Ojej, dziękuję i cieszę się bardzo :)
      Nie wiem, na ile mój styl się poprawił, ale po roku "praktyki" mogę jedynie powiedzieć, że z pewnością piszę mi się łatwiej i jakoś tak płynniej, także chyba jest progres :)
      Co do opisów seksu - tu mam zdecydowanie mniej wprawy, ale cieszę się, że nie dałam plamy i było to w miarę do przeczytania :D
      Ten Erykowy punkt widzenia jest z pewnością ciekawy i sama nawet trochę się ubawiłam (nie ma jak to śmiać się z własnych żartów xD), ale na dłuższą metę chyba bym nie dała rady napisać całego opowiadania jego oczami.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hasło Eryka - dres-astronom mnie rozwaliło!!! XD
    Ogólnie super bonus! Fajnie poczytac coś z perspektywy Eryka, jego rozkminki są świetne. Scena seksu także bardzooooo fajna, koniecznie musisz robić to częściej! XD
    A Robert faktycznie masakrycznie słodki! No taki słodziak, cała się rozpływam!!!!! Uwielbiam chłopaków. Czekam na niedzielny rozdział i ....może kiedyś wpadnie jeszcze jakis bonusik???

    Pozdrawiam,
    I.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie w takim razie, że udało mi się oddzielić Eryka od Roberta i stworzyć dla niego charakterystyczną narrację.
      Co do scen seksu... no pewnie się jeszcze gdzieś tam pojawią, ale raczej nie podjęłabym się stworzenia opowiadania typowo erotycznego :).
      Kolejny bonus? Raczej na pewno się pojawi, ale kiedy to nastąpi, to sama nie mam pojęcia :D
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. To było genialne ale mogłaś pociągnąć to ciut dalej. Mimp to jestem zauroczona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale co dokładnie? :D
      To jeden z dłuższych rozdziałów, jaki napisałam. :)

      Usuń