23 sierpnia 2019

Francuski piesek: Rozdział 3

Wolność ponad wszystko

20 kwietnia 2018
Było kilka minut po siedemnastej, kiedy wszyscy zaczęli rozchodzić się w swoje strony. Wiktor jak zwykle zwinął się na basen, Ada z mamą stwierdziły, że będą piekły ciasto, Olka… Denis w sumie nie wiedział, gdzie zapodziała się jego młodsza siostra, a Marcel postanowił, że zabierze swoje cztery bestie w teren, nim o dziewiętnastej wróci do Oriona na ostatni trening, jaki musiał przeprowadzić tego dnia.
Denis się wahał. Choć stwierdził, że po zaliczeniu niemieckiego i przeżyciu kolejnego tygodnia należy mu się trochę odpoczynku i że niegłupim pomysłem będzie rozwalenie się na kanapie w salonie i odpalenie Netflixa… to jakaś jego część była dręczona przez dozę niepewności i niezręczności, przez co nie czuł się
w pełni komfortowo. 
Jednak z tyłu głowy miał plan, który mógł teoretycznie rozwiązać jego rozterki. 
Nie powiedziałby, że dziś miał lepszy dzień. Po prostu nie buzowała już w nim taka wściekłość i po rollercoasterze jaki wczoraj przeżył, teraz czuł się nieco zobojętniały, ale w gruncie rzeczy to była miła odmiana. Zachowywał się raczej normalnie, świat nie irytował go aż tak bardzo, atmosfera w domu była jak zwykle luźna i przyjazna, więc naprawdę nie miał na co narzekać. 
Tylko że… odczuwał dziwną presję. Choć to zapewne brzmiało kuriozalnie, to potrzebował jakiegoś zapewnienia, że ojciec się na niego nie gniewa. Kuriozalne było w tym to, że Marcel w zasadzie nigdy nie gniewał się na swoje dzieci i… na nikogo. Taki już był z niego typ — on nie potrafił się gniewać. Czasami czuł się rozczarowany, ale szybko mu mijało. Stronił od konfliktów i lubił wszystko załatwiać rozmową. Mimo wszystko Denis uroił sobie, że ojciec może po prostu po sobie nie pokazuje, jak bardzo czuje się rozczarowany synem i chłopak stwierdził, że aby przyjemnie wejść w weekend, powinien oczyścić atmosferę.
W związku z tym pokręcił się trochę bez celu na pierwszym piętrze, gdzie znajdowały się salon, kuchnia, jadalnia i pokój, który stanowił coś na kształt gabinetu, żeby przypadkiem wpaść na ojca, nim ten wyjdzie. 
— Idziesz do lasu? — zagaił z pozoru bezinteresownie, kiedy wreszcie dostrzegł Marcela, w momencie gdy zapinał wokół bioder nerkę, zapewne już wypchaną smakołykami dla psów.
— Tak, chcę, żeby te dzikusy się trochę wybiegały — odpowiedział mu ojciec zwyczajnym, pogodnym tonem.
— A ten… — zaczął niemrawo. — Mogę z wami? — dokończył wreszcie i poczuł, że z jakiegoś powodu ogarnia go zażenowanie.
Marcel faktycznie chyba nie spodziewał się takiej oferty, bo w pierwszej sekundzie zmarszczył brwi, jakby nie dowierzał, ale zaraz się ocknął i żywo przytaknął.
— Jasne! — Uśmiechnął się szeroko, po czym poinformował żonę, że wychodzą i kilka chwil później razem z Denisem przywołali wszystkie cztery dobermany, a następnie ruszyli na drugi koniec działki. Znajdowała się tam ukryta między krzewami furtka, prowadząca na rozległą polanę, która również stanowiła własność Armińskich. 
Pomimo iż wieś w której mieszkali była duża, bo liczyła około dwóch tysięcy mieszkańców, to posiadłość Armińskich znajdowała się na skraju miejscowości, tuż na końcu ślepej uliczki. Najbliższy sąsiad mieszkał pięćset metrów dalej, a dzięki temu Marcel zawsze mógł sobie pozwalać na swobodę z psami, które — choć w żadnym stopniu nie były agresywny — to ze względu na rasę wywoływały postrach. 
Tak więc przemierzali sobie trawiastą łąkę, pozwalając, by całe stadko wesoło biegało po terenie, aż dotarli do ściany lasu, który był obszerny i posiadał wiele atrakcyjnych dróżek, przez co nie tylko psy mogły korzystać z jego uroków. Ich pan od czasu do czasu uprawiał tam jogging czy w niedzielne popołudnia zabierał na spacery żonę.
Oczywiście Marcel zdawał sobie sprawę, że puszczanie psa luzem w lesie stanowi wykroczenie, ale zamierzał dalej ryzykować — tym bardziej, że mieszkając w tym miejscu od kilkunastu lat, jeszcze nie natknął się na nikogo, komu przeszkadzałyby jego psy. Poza tym przeprowadził na ten temat kiedyś rozmowę z Oliwierem, który stwierdził, że przepis zabraniający tego procederu jest niejasny, bo dla niego pies słuchający się przewodnika nie jest puszczony luzem. Ten argument przemówił do Marcela i mężczyzna doszedł do wniosku, że gdyby kiedyś ktoś wytoczył mu z tego absurdalnego powodu proces, to broniłby się właśnie w ten sposób.
Póki co spacerowali w ciszy, czujnie obserwując psy, by nie oddalały się za daleko, a Marcel dodatkowo nieco odpłynął myślami, odtwarzając sobie ponownie w głowie grafik zajęć. Był cholernie energicznym człowiekiem i uwielbiał, kiedy w jego życiu dużo się działo. Zatem choć był właścicielem jednego z najlepszych europejskich klubów, miał pod sobą całą rzeszę podopiecznych, których trenował i z którymi podróżował po całym świecie, miał dużą, chaotyczną i nie mniej energiczną od siebie rodzinę, a na dodatek małe stadko żywiołowych dobermanów… to potrafił to wszystko idealnie ze sobą łączyć i jeszcze znaleźć kilka chwil na odpoczynek i pozbieranie myśli.
— Wszystko u ciebie w porządku, mistrzu? — zagadnął nagle, kiedy po krótkiej analizie całego dnia dotarł do analizowania zachowania swojego syna. 
— A co ma być nie w porządku? — zapytał z udawanym zaskoczeniem chłopak, choć czuł, że to była idiotyczna próba przekonania ojca. Przecież jego zachowanie świadczyło dokładnie o tym, że coś jest nie w porządku.
— Mam wrażenie, że ostatnio coś cię dręczy i przykro mi z tego powodu — wyznał szczerze, jak to miał w zwyczaju. — Ktoś ci robi krzywdę? Masz jakieś problemy? Chodzi o maturę czy jeszcze coś innego?
Denis nieco skulił się w sobie. Choć pozornie słowa Marcela były wyrazem troski, a nawet można było je uznać za znak, że jest dobrym ojcem, bo przejmuje się losem swojego dziecka, to Denis przeczytał to nieco inaczej. W nim te słowa wywołały skojarzenie pod tytułem: „To ja jestem problemem”. 
— Nie wiem… — bąknął tylko. — To chyba ta matura i… — dodał bez przekonania, po czym urwał.
— Martwisz się, że coś się kończy i będziesz musiał zaczynać od nowa? — zgadł Marcel, widząc, że Denis wykazuje chęć do rozmowy, choć nieco błądzi.
Chłopak nieśmiało przytaknął, bo nie dało się ukryć, że to było częścią problemu. Oczywiście, że bał się tego, co ma nadejść. Ale chyba jeszcze bardziej bał się tego, co się skończy…
— Może… może po prostu nie pójdę na studia? — zaoferował nieśmiało pod wpływem chwili, na co Marcel posłał mu zaskoczone spojrzenie. — Zostałbym tu z tobą, pomagał ci w klubie…
— Denis — zastopował go ojciec. — To nie twoja działka — przypomniał mu. — Wiem, że trenowanie dzieciaków to fajny sposób, żebyś dorobił sobie w wakacje czy kilka razy w tygodniu w roku szkolnym… ale bycie pełnoetatowym trenerem to nie to samo — zaznaczył.
— No wiem ale… przecież uczyłbym się przy tobie — wymyślił chłopak, na co starszy Armiński parsknął.
— Mistrzu, tu nie chodzi o to, że ja twierdzę, że się do tego nie nadajesz, bo nie potrafisz — zaznaczył szybko. — Ja po prostu widzę, że to nie jest coś, co chciałbyś robić w życiu — dodał dobitnie. — Wiesz, że jestem ostatnią osobą, która by cię do czegokolwiek zmuszała, ale nie rezygnuj z tego, o czym naprawdę marzysz tylko dlatego, że się boisz — powiedział motywująco, na co Denis parsknął.
— Zabrzmiałeś jak jeden z tych coachy z YouTuba. — W odpowiedzi Marcel popchnął zaczepnie chłopaka w ramię i się zaśmiał.
— Mówię poważnie. Teraz cię to przeraża… ale obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Po prostu musisz być ze mną szczery, okej? — zagadnął pogodnie. 
Denis przytaknął, czując, jak nieprzyjemny dreszcz przebiega mu po plecach. Oczywiście, że chciał być z ojcem w stu procentach szczery, bo wiedział, że Marcel nie rzucał słów na wiatr i absolutnie zawsze mu pomoże. Tyle że chłopak nie do końca wiedział, co jest nie tak. Może to faktycznie była kombinacja tego, że stresował się maturą, czy poradzi sobie na wymarzonej weterynarii, cholernie bał się potencjalnej przeprowadzki i… był beznadziejnie zauroczony w Oliwierze. A może chodziło o coś jeszcze. Ale Denis chyba wolał się w to nie zagłębiać. Nie był przecież jakimś mazgajem, który nie potrafi rozwiązywać własnych problemów. W końcu był już pełnoletni i było mu zwyczajnie wstyd latać ze wszystkim do ojca.
— Jakieś problemy z chłopakiem? — Marcel skutecznie wyrwał syna z zamyślenia, najwyraźniej nadal próbując szukać przyczyny jego napadów agresji i opóźnionego buntu.
— Nie mam chłopaka — wycedził z zawstydzeniem brunet.
— Czyli nic się nie zmieniło — wydedukował na głos Marcel.
— To akurat zabrzmiało wrednie — zauważył chłopak.
— Ach, nie no… — zaplątał się mężczyzna. — Po prostu aktualizuję bazę danych — dokończył niezręcznie. — Ale na pewno znajdziesz! Tylko pamiętaj o zabezpieczaniu się…
— Tato — jęknął z zażenowaniem Denis.
— To są poważne sprawy, synu. — Marcel nie widział w tej rozmowie niczego nieadekwatnego.
— Tato — powtórzył jeszcze raz chłopak, chcąc w pełni skupić na sobie uwagę ojca, a kiedy mu się to udało, dodał: — Ostatnia rzecz, o jakiej chcę z tobą rozmawiać to seks — zaznaczył dobitnie, zbierając w sobie całe pokłady powagi. Na szczęście udało mu się ją zachować, a Marcel tylko przytaknął na to rozbawiony.
— Ale jakby co, z tym też możesz do mnie przyjść — dodał mimo wszystko, na co Denis wywrócił oczami.
Choć temat seksu w rozmowie z rodzicem chyba już zawsze miał go wprowadzać w zakłopotanie, to jednak zrobiło mu się cholernie miło. Posiadanie Marcela jako ojca spowodowało, że kiedy Denis zaczął odkrywać swoją seksualność, nie miał najmniejszych oporów przed tym, by o swoich wątpliwościach opowiedzieć tacie. W końcu ten zawsze słuchał z uwagą swoich dzieci i rzeczywiście mocno się starał, aby pomóc w rozwiązaniu ich problemów. Więc kiedy Denis zauważył, że jego brat zaczyna oglądać się za koleżankami, a jemu w tym czasie z jakiegoś powodu bardziej interesujący wydawali się kumple — zwłaszcza gdy przebierali się przed wuefem — bez cienia zawahania zapytał wprost Marcela, o co z tym chodzi i czemu jest inny niż reszta. 
Marcela to nie ruszyło. Jak zwykle z uśmiechem i stoickim spokojem utwierdził swojego syna w przekonaniu, że wszystko jest z nim jak najbardziej w porządku i nie ma się czym przejmować. Podobno tak czasami bywało, że chłopcy woleli chłopców i Denis uznał, że nie ma podstaw, aby nie wierzyć ojcu.
I zgodnie z zaleceniem taty się tym nie przejmował. Nigdy nie czuł potrzeby ukrywania swojej orientacji, ale była ona dla niego czymś tak oczywistym, że nie czuł też potrzeby, aby cokolwiek komukolwiek tłumaczyć. Ot, kto się domyślił, ten wiedział, ten kto nie, to bazował na plotkach i tyle. Grunt, że Denis czuł się w tym wszystkim dobrze. 
Skłamałby, gdyby powiedział, że jego homoseksualizm kompletnie nigdy nie przysporzył mu problemów. 
Denis wyglądał raczej zwyczajnie. Do szkoły przeważnie stawiał na jeansy, jakiś zwykły podkoszulek, tudzież bluzę, kiedy było chłodniej i trampki czy adidasy. Jeszcze na początku gimnazjum razem z bratem byli raczej kurduplami, ale najwyraźniej potrzebowali trochę czasu, bo kiedy zaczęli rosnąć, to pod koniec liceum byli jednymi z najwyższych chłopców. Pod workowatymi ubraniami budowa ciała chłopaka też zdawała się być kompletnie zwyczajna. Miał całkiem przystojną twarz, a uroku dodawały mu z pewnością duże, brązowe oczy, ciemne brwi, długie rzęsy i czarne włosy, które ścinał na krótko. To były te aspekty, które mogły zdradzać, że płynie w nim trochę latynoskiej krwi, co w efekcie tworzyło całkiem ciekawą mieszankę. Dziewczynom się to ewidentnie podobało, bo Wiktor nie mógł narzekać na brak zainteresowania. Zresztą i Denis wcale nie czuł się gorszy, choć jemu bardziej zależało na zainteresowaniu mężczyzn.
Mimo tego zwyczajnego wyglądu, kilka razy jacyś starsi goście chcieli sprezentować mu wpierdol z powodu jego orientacji… ale najwidoczniej umknął im fakt, że gej, na którego polowali, posiada czarny pas w brazylijskim jiu jitsu, jest młodzieżowym mistrzem świata i wszelkie chwyty obronne były dla niego tak naturalne jak oddychanie. Zatem na tych kilku razach się skończyło, inni potencjalni oprawcy odpuszczali sobie na starcie i wszystkim żyło się dobrze i szczęśliwie…. No, tak jakby. W końcu mieszkał w Białymstoku i miał znacznie więcej okazji do zaprezentowania swoich umiejętności, ale po prostu nie lubił bić się na ulicy. Uwielbiał sporty walki za aspekt sportowy i tego zamierzał się trzymać, zatem bronił się tylko wtedy, kiedy absolutnie musiał. W innych wypadkach po prostu się ewakuował. 
— ¿Volvemos? — Z zamyślenia wyrwał go Marcel, sugerując, żeby wracali. 
Skinął tylko głową, po czym podniósł patyk i kiedy tylko dojrzał, jak rozpędzony Horus biegnie w jego stronę, rzucił go z całej siły, co oczywiście wprawiło psa w jeszcze szybszy pęd, by jak najszybciej zdobyć kawałek drewna. W pogodni za nim ruszyła też Dakota, co spowodowało, że obydwa psy przez moment toczyły walkę o dominację, a ich zachowanie wprawiło obydwu mężczyzn w śmiech. Żaden z nich nie zdziwił się, że Horus wygrał, bowiem on z całej zgrai najbardziej lubił biegać po rzucone patyki — te były dla niego najlepszą zabawką.
— Gdyby mógł, wyrwałby drzewo z korzeniami — zażartował Marcel.
Denis czuł się już znacznie lepiej. Zdołał się wyluzować, a rozmowa i żarty z tatą go uspokoiły. Dobrze było go mieć po swojej stronie, zwłaszcza w tym — co by nie mówić — gorszym okresie, który owocował w pokaźne pokłady stresu.
To miłe popołudnie rzutowało przyjemną wizję spokojnego weekendu w rodzinnym gronie, bez dramatów. Choć chłopak miał jeszcze sporo rzeczy do przemyślenia i dręczyło go kilka kwestii, to jednak wierzył, że na te parę dni zdoła odsunąć od siebie wszystkie negatywne myśli i po prostu odpocznie… no, ewentualnie zajrzy na chwilę do podręcznika do biologii. 
***
22 kwietnia 2018
Weekend przemijał nieubłaganie, ale cała rodzina Armińskich postanowiła wykorzystać go co do minuty, spędzając niedzielny wieczór na wspólnym oglądaniu filmu. Wbrew pozorom takie sytuacje zdarzały się bardzo rzadko, bo ciężko było pogodzić grafiki wszystkich członków — głównie wszelkie plany psuł Marcel, bo zazwyczaj w weekendy towarzyszył swoim podopiecznym na zawodach — a kiedy to już się udawało, narastał kolejny problem: oczywiście każdy chciał oglądać coś innego. Dziewczyny wolały coś lżejszego, jakąś komedię czy ewentualnie dramat, kiedy męska część preferowała akcję czy horror. W sprawiedliwym głosowaniu padło na komedię… i to w dodatku romantyczną. Tak więc kiedy Alicja z córkami z zaciekawieniem śledziły fabułę, Wiktor scrolował coś w telefonie, Denis przysypiał w fotelu, a Marcel… myślał. 
— Hmm… — westchnął z zaciekawieniem, sprawdzając swój telefon. Jego reakcja była na tyle głośna, że zwrócił na siebie uwagę wszystkich oprócz Denisa, który zdawał się na dobre odpłynąć.
— Fascynujące — rzuciła z sarkazmem Alicja, kiedy dotarło do niej, że Marcel jedynie myśli na głos, a w rzeczywistości jest w innym świecie.
Mężczyzna nieco się zreflektował i uśmiechnął przepraszająco, odkładając smartfona na bok. Jako że miał chwilę na zebranie myśli, standardowo odtworzył w głowie check-listę i zaraz po tym, kiedy uznał, że każdy z członków jego rodziny — łącznie z psami rzecz jasna — jest bezpieczny i ma zaspokojone potrzeby, przeszedł myślami do Oliwiera. Gdy tylko to zrobił, uzmysłowił sobie, że jego przyjaciel przepadł bez słowa i od praktycznie czterech dni nie mieli kontaktu. Marcel nawet napisał do niego kilka godzin wcześniej, ale kiedy przed chwilą sprawdził telefon, nadal nie otrzymał żadnej informacji zwrotnej. To nie była znowu jakaś nadzwyczajna sytuacja, bo Oli już tak czasami miał, że znikał, odizolowawszy się od wszystkich i od wszystkiego, ale z drugiej strony Marcel poczuł jakieś ukłucie niepokoju. 
— Zastanawiam się, czy Oli żyje — wyznał wreszcie, czując na sobie ponaglające spojrzenie Alicji.
— Pewnie po prostu odsypia służbę — stwierdziła kobieta, wzruszając ramionami.
— Przez trzy dni? — dopytał nieprzekonany Marcel.
Alicja ostatecznie zignorowała męża, skupiając się na ekranie telewizora, bo akurat zaczęła dziać się ciekawa akcja, przez co wszystkie trzy kobiety wytężyły słuch.
Szybko też zapomniała o cichych dniach Oliwiera, jednak najwyraźniej Marcel nie potrafił wyrzucić tego z umysłu, bo kiedy dwie godziny później, tuż przed spaniem, kobieta wyszła z łazienki, ten zaatakował ją oświadczeniem:
— Nie odbiera i nie odpisuje.
— Pewnie nie ma czasu. Albo zwyczajnie nie chce — wydedukowała Ala. To było całkiem zabawne, bo przeważnie to ona była tą bardziej przewrażliwioną stroną w związku i to Marcel ją uspokajał, ale momentami ich role z jakiegoś powodu się odwracały. 
Armiński zmarszczył brwi, skupiając wzrok w jakimś niewidzialnym punkcie i widocznie zaczął coś głęboko analizować. 
Była jedna osoba, której Oliwier nie olałby na tak długo bez słowa, ale stanowiła zarazem ostatnią deskę ratunku, do której Marcel nie chciał się uciekać, ale z drugiej strony….
— Myślisz, że powinienem zadzwonić do…? — urwał znacząco głos i zagryzł wargę, skupiając swoje spojrzenie na kobiecie.
— Oliwier się wścieknie — wydedukowała niemal natychmiast Ala. 
— Zadzwonię. — Marcel zdawał się podjąć decyzję, na co kobieta westchnęła.
— Jak chcesz — powiedziała, po czym wkradła się pod kołdrę i z uśmiechem na ustach zaczęła obserwować, jak jej mąż walczył jeszcze chwilę ze sobą, ale ostatecznie poległ i sięgnął po telefon, który znajdował się na szafce nocnej.
— Jeżeli będzie na mnie zły, to wytłumaczysz mu, że ja po prostu staram się być dobrym przyjacielem, kiedy on jest egoistycznym dupkiem — oświadczył, szukając odpowiedniego kontaktu.
— Albo możesz mu to powiedzieć sam — wymyśliła Alicja.
— Oszalałaś? Faceci nie gadają o takich rzeczach — parsknął. 
— Tylko potem wypłakują się swoim żonom w ramię — odgryzła się szybko, tknąwszy mężczyznę palcem w bok.
— Niby kiedy widziałaś mnie płaczącego? — odbił szybko pytanie, już przykładając telefon do ucha.
— Nigdy. Tobie zawsze coś tylko wpada do oka — zironizowała, na co Marcel parsknął, nie zaszczycając jej odpowiedzią, bo usłyszał nieco przytłumione „Słucham?” w telefonie.
— Cześć, tu Marcel — zaczął, starając się utrzymać łagodny ton głosu.
— Eee… cześć — odpowiedział mu mężczyzna po drugiej stronie, wyraźnie zaskoczony tym telefonem. W zasadzie to miał do tego pełne prawo, bo Armiński dzwonił do niego drugi raz w życiu.
— Potrzebuję Oliwiera, ale…
— O tej porze? — usłyszał podejrzliwy głos.
— Cóż… hmm… — Marcel zaczął dukać, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Oczywiście, że nie zamierzał powiedzieć wprost, że martwi się o Francuza i szuka tylko zapewnienia, że wszystko z nim okej, więc na poczekaniu wymyślił inną historyjkę, jednak mężczyzna do którego dzwonił, już na wstępie pokrzyżował mu plany.
Jego mina musiała wyglądać na wyjątkowo zagubioną, bo niespodziewanie Alicja odebrała mu telefon, po czym rzuciła radosnym tonem:
— Cześć, Marcin. Oli obiecał, że odbierze dla mnie ważne dokumenty, których pilnie potrzebuję z rana i Marcel chciał się tylko upewnić, że Oli pamięta, ale niestety nie możemy się do niego dodzwonić — wyjaśniła, znacznie lepiej radząc sobie z wymyślaniem historyjek na poczekaniu.
— Na pewno pamięta — odezwał się wspomniany Marcin. 
— Mam nadzieję… A jest w ogóle? Mógłbyś mu przypomnieć? — zagadała inaczej, widząc, że mężczyzna nie jest skory do dzielenia się jakimikolwiek informacjami.
— Wyszedł z Tytanem. Jak wróci, to mu przypomnę — obiecał.
— No dobrze… — odparła Ala. — To… do zobaczenia — pożegnała się niepewnie, nie wiedząc, czy to koniec rozmowy. Jednak Marcin rzucił tylko krótkim „cześć”, po czym sam się rozłączył. — Cóż… wygadany to on nie jest — powiedziała do Marcela, oddając mu telefon.
— Ale co ci powiedział?
— Powiedział, że Oli wyszedł z Tytanem. Widzisz? Wszystko jest okej — zapewniła męża, widząc, jak wszystkie mięśnie na jego twarzy momentalnie się rozluźniają. Zaśmiała się na to w głos. — Jesteś uroczy — stwierdziła, na co Marcel ponownie zmarszczył brwi. — Tak bardzo, że obiecuję nakrzyczeć na Oliwiera, jak będzie dla ciebie niemiły — dodała przesłodzonym głosem i wyciągnęła dłoń, żeby pogłaskać męża po lekko zarośniętym policzku.
— Weź, Ala — jęknął, odsuwając się z odrazą. Nie to, że nie lubił takich czułości żony. Wręcz przeciwnie, uwielbiał… tylko może nie w momentach, kiedy robiła z niego jakąś ciepłą kluchę. 
Alicja zaśmiała się na tę reakcję jeszcze głośniej, a potem sięgnęła dłonią do lampki, wyłączając światło po swojej stronie łóżka, i odwracając się plecami do mężczyzny, ułożyła się wygodnie na boku. 
Ten chwilę później zgasił lampkę po swojej stronie i położył się wygodnie na plecach. Po kilkunastu sekundach poczuł, jak Alicja delikatnie się zatrzęsła, a na koniec wyrwał jej się jeszcze jeden, cichy chichot.
— Jesteś okropna — skomentował, wzdychając ciężko.
***
Rzadko zdarzały się sytuacje, kiedy miewał cały wolny weekend, a już w ogóle nie pamiętał sytuacji, kiedy miał wolne praktycznie od czwartku. Wstępując do policji na dobre pożegnał się z klasycznym modelem pracy. Nie miał wolnych świąt czy całych weekendów, chyba że akurat tak wypadło mu w grafiku. Ostatecznie doszło do sytuacji, gdzie każdy dzień traktował tak samo i w sumie było mu wszystko jedno, kiedy miał wolne.
Kiedy miewał bardzo intensywny okres w pracy, potem odbierał sobie kilka dni wolnego, żeby się zresetować i tak też postąpił tym razem. 
Po fatalnej nocy jego potrzeba resetu stała się jeszcze silniejsza, więc postanowił… zniknąć. Zostawił telefon, nic nikomu nie powiedział i po prostu wyparował. Był świadomy, że im więcej osób będzie wiedziało, gdzie się podziewa, tym zmniejszą się jego szanse na wykorzystanie tych wolnych dni w stu procentach. I wcale się nie pomylił, bo kiedy tylko w niedzielę wieczorem wrócił do domu, uśmiechnął się jedynie głupio, widząc dosłownie setki nieodebranych połączeń — zarówno prywatnych jak i służbowych. 
Powiedział tylko jednej osobie, co zamierza zrobić. No… w zasadzie to zasygnalizował jedynie, że go nie będzie i żeby go nie szukać. 
— Odnoszę delikatnie wrażenie, że jesteś zły — rzucił luźno, kiedy po ostatnim, wieczornym spacerze z Tytanem wziął prysznic i opuścił łazienkę w samym ręczniku. 
W odpowiedzi usłyszał tylko ciche parsknięcie, które… zignorował. To nie było w jego stylu, aby przejmować się fochami Marcina. Przecież nie kazał mu tu nawet przychodzić, a jeżeli ten myślał, że swoją obrażoną postawą wywrze na Francuzie jakąś presję, to się grubo przeliczył. 
— Alicja dzwoniła upewnić się, że pamiętasz, że rano masz odebrać dla niej jakieś ważne dokumenty — wyrzucił z siebie drugi mężczyzna pretensjonalnie, udając, że jest wielce zaabsorbowany tym, co akurat leciało na jednym z kanałów w telewizji, którą włączył, jak tylko Oliwier wyszedł z łazienki.
Blondyn zmarszczył brwi i chwilowo ogarnęło go zdezorientowanie, jednak na szczęście Marcin siedział odwrócony do niego plecami, więc nie mógł tego zauważyć. Po chwili Francuz połączył fakty i uśmiechnął się jedynie pod nosem. To było urocze, że Armińscy się o niego martwili, a przy tym próbowali dyskretnie się czegoś dowiedzieć. W sumie to mógł napomknąć Marcelowi, że zniknie na parę dni…
Minimalne wyrzuty sumienia zostały nagle zagłuszone przez słowa, które postanowił wydobyć z siebie Marcin.
— Dlaczego zawsze musisz być takim dupkiem? — syknął, odwracając się w kierunku Oliwiera. Nie dało się ukryć, że dusił w sobie te słowa odkąd tylko tu przyszedł i wreszcie pękł. Jego twarz przeszywała złość połączona z zawodem.
— O co ci znowu chodzi? — Francuz jedynie rozłożył ręce.
— Hmm… no nie wiem — zironizował Marcin. — Miałeś tyle wolnego. Nie przyszło ci do głowy, że mogliśmy spędzić choć trochę czasu razem? — zapytał poważniej z wyraźnym żalem w głosie.
— Albo mam jakieś zwidy, albo właśnie to robimy — zauważył policjant i otworzył lodówkę, żeby poszukać w niej schłodzonej wody. 
Drugi mężczyzna westchnął ciężko, jakby bezsilnie.
— Ty mówisz poważnie, prawda? — zapytał z cieniem nadziei na negatywną reakcję, choć coś w głębi podpowiadało mu, że to pytanie retoryczne.
Oliwier wcale nie spieszył się z odpowiedzią. Powoli zrobił kilka dużych łyków, zakręcił butelkę, ostrożnie zamknął lodówkę, a potem odwrócił się do mężczyzny, opierając się dłońmi o blat, który odgradzał aneks kuchenny od salonu.
— A nie przyszło ci do głowy, że chcę pobyć sam? — zapytał, przekręcając pytanie Marcina, który w odpowiedzi obdarował go ponurym spojrzeniem. — Poza tym, jak czegoś ode mnie oczekiwałeś, to było mi o tym powiedzieć, a nie zakładać, że się domyślę i teraz stroić fochy — dodał już agresywniej. 
— Nie stroję żadnych fochów! — Marcin podniósł głos. — Po prostu miałem nadzieję, że choć raz zachowasz się jak partner i będziesz o mnie pamiętał, a nie, że olejesz mnie i…
— Stop. — Oliwer wszedł drugiemu mężczyźnie stanowczo w słowo. — Nie będę tracił czasu na kłótnie o takie pierdoły. — Kiedy tylko wypowiedział słowo „pierdoły”, Marcin aż otworzył usta z oburzenia. — Niczego ci nie obiecywałem, więc jak coś ci nie pasuje, to wiesz, gdzie są drzwi. Możesz też zluzować i dzięki temu spędzimy miło wieczór. Decyzja należy do ciebie — postawił ultimatum, z góry przewidując, jaką odpowiedź otrzyma. 
Marcin mierzył go jeszcze kilka chwil rozeźlonym i zarazem pełnym wyrzutu spojrzeniem, ale ostatecznie westchnął i spuścił wzrok, co było wyraźną oznaką jego kapitulacji. Zareagował dokładnie tak, jak przewidział Oliwier. 
— Jak to się dzieje, że jesteś takim dupkiem, a ja i tak cię kocham? — zapytał retorycznie, wstając i wolnym krokiem podchodząc do blondyna. Gdy już się przy nim znalazł, oplótł swoje ramiona wokół jego szyi i popatrzył mu w oczy, zadzierając delikatnie głowę, bo Francuz był wyższy.
— Nie mam pojęcia. Jesteś szalony — odparł tylko, uśmiechając się kącikiem ust i automatycznie ułożył dłonie na talii kochanka, a ten w tym czasie cmoknął go gdzieś na linii żuchwy. 
Marcin nawet się nie łudził, że usłyszy magiczne „ja ciebie też”. Co więcej, czasami egoizm Francuza doprowadzał go na skraj wytrzymałości, a mimo wszystko nawet przez myśl mu nie przeszło, by w takiej sytuacji faktycznie wyjść i trzasnąć drzwiami. Przecież to było klarowne, że policjantowi nie zależało nawet w połowie tak bardzo jak Marcinowi na tym… związku. A tak przynajmniej szatyn lubił myśleć o tym, co mieli. 
Ta relacja o dziwo ciągnęła się już półtora roku, co na standardy Francuza było niechlubnym rekordem. Poznali się przez aplikację, za pomocą której umówili się na seks, a potem na następny i następny… aż odkryli, że jakimś cudem czasami spotykają się tylko po to, by pobyć ze sobą. Ale w zasadzie na tym się skończyło. Oliwier nawet nie miał zamiaru robić z tego nic oficjalnego, choć Marcin na początku się łudził, że jakoś wpłynie na blondyna. Po jakimś czasie odkrył, że na policjanta nie działają absolutnie żadne sztuki perswazji, manipulacji czy czegokolwiek takiego. Pomimo tego w głębi duszy pragnął się na dobre ustatkować. W końcu miał prawie czterdzieści lat i potrzebował stałego, pewnego partnera, z którym by zamieszkał, któremu mógłby opowiadać o swojej pracy przy wspólnie przygotowanej kolacji, z którym chodziłby na randki, wyjeżdżał na wakacje, którym pochwaliłby się przed rodziną… ale wiedział, że nie doczeka się tego z Francuzem. 
Czasami wydawało mu się, że choć trochę go zna. Wiedział, co ten najbardziej lubił jeść, czytać, jakie filmy są w jego guście, znał jego poczucie humoru i poglądy, wiedział, jakie miał hobby… ale bywały momenty, kiedy docierało do niego, że blondyn jest kompletną zagadką. Praktycznie nigdy nie mówił o swojej pracy, poza jakimiś nieistotnymi anegdotkami, trzymał z dala od Marcina swoich przyjaciół, nie mówił o swojej rodzinie czy w ogóle o przeszłości. Nie dopuszczał do siebie absolutnie nikogo, poza tym… Marcelem, o którego Marcin bywał czasami zazdrosny, bo czy to nie było dziwne, że jego chłopak ufał tylko Armińskiemu? Niby tamten miał żonę i gromadkę dzieci, ale czy to stanowiło realną przeszkodę? 
Istniało bardziej racjonalne wytłumaczenie takiego stanu rzeczy i pochodziło od samego Oliwiera, który miał tendencję do bycia szczerym do bólu, o czym Marcin niejednokrotnie się przekonał. Blondyn po prostu z jakiegoś powodu ponad wszystko cenił sobie wolność. Nie dało się go w żadnym stopniu poskromić, a na jakiekolwiek próby zobowiązania reagował wręcz panicznie, jakby miał zginąć od odrobiny poświęcenia. Marcin natomiast nie miał pojęcia, z czego to wynikało, bo tego kochanek już nie raczył mu wytłumaczyć. Oliwier już tak miał. Albo mówił prawdę, albo nie mówił nic, ale nie miał w zwyczaju kłamać. 
Może właśnie to ta przedziwna kombinacja tak cholernie pociągała Marcina, że po prostu nie był w stanie uwolnić się od Francuza, choć ten w żadnym stopniu go nie więził, a wręcz przeciwnie, często zaznaczał, że droga wolna
To, no i oczywiście fakt, jak uroczy był policjant. Żaden gej przy zdrowych zmysłach nie przeszedłby obok niego obojętnie. A co tam gej, żaden człowiek! 
Zawsze miał tak cholernie pewną siebie minę, która w połączeniu ze świdrującym spojrzeniem różnobarwnych tęczówek powodowała, że Marcinowi uginały się kolana. Jak on miał się złościć na kogoś, kto tak na niego patrzył? Jak miał się złościć na faceta, w którego muskularnych, wytatuowanych ramionach czuł się najbezpieczniej na świecie? 
Czuł… wiedział, że to nie będzie na zawsze. Wiedział, że Oliwier złamie mu serce.
Ale teraz o to nie dbał. Teraz pragnął jedynie czuć na sobie jego ciało i drżeć z ekscytacji przed tym, co policjant mógł mu dać tej nocy.
________________

Jak dobrze, że już weekend!
Mam nadzieję, że zaczęliście go przyjemnie. :)
Rozdział oczywiście wstawiam z poślizgiem, bo urlopy rządzą się swoimi prawami, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Jestem całkiem zadowolona z tego rozdziału. Co prawda nie poznaliście w nim odpowiedzi na pytanie, które zawisło na końcu poprzedniego rozdziału, jednak jeszcze do tego wrócimy i... chyba tu też pojawiło się kilka bardzo ciekawych wątków i informacji. :)
Jestem naprawdę cholernie ciekawa, co sądzicie o takim rozwoju wydarzeń - a w zasadzie to o położeniu bohaterów.
Tak strasznie chciałabym już Wam wszystko wyłożyć, czemu, co i jak, no ale wszyscy niestety musimy uzbroić się w cierpliwość.
Kolejny rozdział planuję już mniej więcej planowo, czyli w okolicach przyszłego weekendu. 
To chyba tyle, trzymajcie się! :)

8 komentarzy:

  1. Hej. Powiem ci autorko,że jestem w szoku. Serio niby wiem że francuz ma już swoje lata (haha)i napewno nie jest prawiczkiem, ale jakoś mnie zaskoczyłaś tym że kogoś ma. Fakt,że Marcin nie jest tym jedynym do końca życia trochę mnie uspokaja, ale z drugiej strony szkoda mi Marcina, napewno będzie miał złamane serce. Rozdział jak zawsze swietny. Pozdrawiam i dużo weny zycze. W

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      No Oli jak widać jest dosyć samolubny i lubi zaspokajać swoje potrzeby. W swoim przekonaniu nic Marcinowi nie obiecywał, przez co nie ma wyrzutów sumienia, ale fakt, Marcin pewnie źle zniesie, jak Oli ostatecznie go od siebie odsunie - o ile tak się stanie oczywiście. ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Och ty to lubisz trzymać ludzi w napieciu;-).

      Usuń
  2. Hej. Czy będzie dziś rozdział ? Pozdrawiam i dużo weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, rozdział jest napisany, tylko pytanie, czy zdołam go dziś ogarnąć.
      Więc albo dziś wieczorem, albo jutro. :)

      Usuń
  3. Jej strasznie się cieszę, że już napisałaś kolejny rozdział. Nie mogłam się już doczekać. Będę teraz co chwilę sprawdzać
    Weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobię co mogę, żeby jednak był dzisiaj. :)

      Usuń
  4. Hejka,
    wspaniały rozdział, Oliver kogoś ma no nie spodziewałam się tego, jest bardzo samolubny jak widac w jego mniemaniu nic nie jest winien Marcinowi no i żal mi Marcina, bo pewnie będzie miał złamane serce...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń