6 października 2019

Francuski piesek: Rozdział 7

Bez ofiar

30 kwietnia 2018
Kiedy mył zęby, wpatrywał się w międzyczasie bezwiednie w swoje odbicie w lustrze i nie mógł powstrzymać się przed kalkulowaniem, co może pójść nie tak. Brak kontroli nad jakąś sytuacją zawsze przyprawiał go o dreszcze, choć paradoksalnie jego praca polegała na ładowaniu się w zdarzenia, które było totalnie nieprzewidywalne, a momentami nawet zagrażały jego życiu lub zdrowiu. Im dłużej o tym myślał, dochodził do wniosku, że to nie spontaniczność stanowiła jego problem. Fakt, nie mógł przewidzieć kryzysowej sytuacji, ani tego jak potoczy się jakaś akcja, ale znał siebie i wiedział, jak zareaguje — jeżeli nie intencjonalnie, to intuicyjnie, jednak mógł przewidzieć swoje zachowanie. A tutaj… jasne, nadal miał
kontrolę, ale tylko nad sobą. Marcin nie był robotem, którego mógł zaprogramować. Rozważał nawet, by napomknąć mu coś w stylu „tego nie mów, a tego nie rób przy moich przyjaciołach”, jednak musiał przyznać, że to byłoby cholernie niesprawiedliwe i samolubne. W końcu to miały być ich krótkie wakacje i takimi dyspozycjami dałby kochankowi do zrozumienia, że zabiera go z łaski, a wbrew pozorom wcale tak nie było. No dobra, nie robił tego, bo jakoś szczególnie mocno mu na tym zależało, ale tak podpowiadał mu rozum i chciał się zrekompensować. 
Co najgorszego mógł zrobić Marcin? Pomimo gorączkowego rozmyślania Oliwierowi nic konkretnego nie przychodziło na myśl. Jego kochanek mógł w towarzystwie rozmawiać o swojej pracy, hobby, jakichś bieżących wydarzeniach na świecie, opowiadać anegdotki, żartować… Wstępnie nic nie zapowiadało katastrofy. Raczej miał w sobie na tyle ogłady, by wiedzieć, że Oliwier nie był fanem publicznego okazywania uczuć i rozmawianiu o nich, zatem w tym aspekcie też nie powinien stwarzać  problemów. 
Czy to serio mogło być takie proste? Po prostu pojadą i będzie… dobrze? 
Zresztą, nikomu by się nie przyznał, że dręczył się takimi błahymi sprawami. Współpracownicy tworzyli o nim niestworzone plotki, codziennie ktoś robił mu w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób przytyki odnośnie jego orientacji i musiał ścierać się z najgorszymi ścierwami w tym mieście, a potem spał spokojnie… ale przejmował się takim gównem, jak to, czy Marcin nie narobi mu przypału? Choć „przejmował” to było za duże słowo. Francuz był po prostu lekko skonsternowany i poświęcał temu więcej myśli, niż by chciał. 
Choć kiedy mierzył się z całym światem, na jego drodze zazwyczaj stawali nic nieznaczący dla niego ludzie, a tym razem zabierał kochanka w prywatne miejsce, które stanowiło swego rodzaju oazę dla jego najlepszego przyjaciela i często samego Oliwiera, więc chyba właśnie przez to zależało mu, aby wszystko potoczyło się gładko, bez potknięć.
Nie pozostawało mu nic innego, jak pozwolić, by wszystko potoczyło się naturalnym torem, bo był już spakowany i czekał na Marcina, by mogli wspólnie wybrać się do małej Mazurskiej wioski, w której ulokowany był domek letniskowy Armińskich. 
Po umyciu zębów przemył jeszcze twarz chłodną wodą i przybliżył się do lustra, by móc dokładniej obejrzeć swoją twarz. Od kilku dni spał dobrze, bez kolejnych przygód, a mimo wszystko wydawało mu się, że ma bardziej poszarzałą cerę i podkrążone oczy. Może jednak to chroniczne zmęczenie dawało o sobie znać? Białka gałek ocznych też miał delikatnie przekrwione, ale nie wyglądało to jak nic niepokojącego. Raczej na pierwszy plan i tak, jak zwykle, wybijały się jego różnobarwne tęczówki. Prawa była błękitna, a lewa jasnobrązowa. 
Masz takie piękne oczy — ta myśl przeszyła go tak znienacka, że aż odsunął się gwałtownie od lustra. 
Zagapił się dla odmiany na kosz na pranie, który stał tuż przy drzwiach i w bezruchu zaczął analizować, co właśnie prześlizgnęło mu się przez głowę. 
Denis. 
Pijany, totalnie pozbawiony hamulców, cholernie zadowolony i rozkosznie uroczy Denis. 
Po prostu to zignoruj. On i tak pewnie nic nie pamięta. Udaj, że nic się nie stało i będzie dobrze — wymyślił na poczekaniu. 
Dlaczego w ogóle od przejmowania się Marcinem przeszedł do przejmowania się Denisem? Choć nie, lepszym pytaniem było — dlaczego on w ogóle się przejmował? Kiedy stał się taki ckliwy? 
Parsknął pogardliwie pod nosem i pokręcił głową, opuszczając łazienkę. Koniec z tym. Był niezależnym, samowystarczalnym mężczyzną i nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek zepsuł mu ten urlop. Na znak udowodnienia samemu sobie, że jest ponad jakieś koperkowe afery, postanowił, że pójdzie jeszcze na szybki spacer z Tytanem. No i co z tego, że Marcin miał zjawić się za jakieś dziesięć minut? Najwyżej poczeka pod drzwiami.
Jak pomyślał, tak też uczynił i po paru chwilach chwycił smycz. Nie musiał nawet przywoływać owczarka, bo ten, zobaczywszy co jego pan ma w dłoni, w mgnieniu oka pojawił się przy jego nodze i zaczął entuzjastycznie koło niego dreptać i szaleńczo merdać ogonem. 
Francuz natychmiast uśmiechnął się na ten widok. To było niesamowite, jak szybko ten pies potrafił wprowadzić go w zupełnie inny nastrój. Kiedy na niego patrzył, wiedział, że zwierzę ufa mu bezgranicznie i jest gotowe do największych poświęceń za naprawdę niewiele. To z pozoru mogło wydawać się oczywiste i normalne, ale w tej sytuacji wcale takie nie było. Tytan zawsze znał swoje miejsce w szeregu. Zero spania na łóżku, zakaz wstępu do sypialni i pieszczoty czy smakołyki tylko w nagrodę. A przynajmniej tak było do niedawna, bo jednak miał już swoje lata i oficjalnie przeszedł na psią emeryturę. To nie zmieniało faktu, że był psem służbowym, a Francuz był jego przewodnikiem. Bez względu na to, jak policjant nie uwielbiałby swojego pupila, nie mógł go bezkarnie rozpieszczać. Tytan nie był pociesznym futrzakiem do głaskania i przytulania. Był przede wszystkim środkiem przymusu bezpośredniego i jakkolwiek bezdusznie czy surowo to nie brzmiało, pies za każdym razem musiał znać swoje miejsce, a Oli nie mógł pozwolić, by ten go testował. Byli duetem, niezawodnym i wspaniale funkcjonującym tylko dlatego, że w ich relacji nie było miejsca na wyjątki i odstępstwa od normy. Owszem, Tytan niejednokrotnie rozpuszczał serce Oliwiera i czasami bywało naprawdę blisko, by mężczyzna się przed nim ugiął… ale wiedział, że nie może. Dla ich własnego bezpieczeństwa.
Teraz sytuacja nieco się zmieniła. Tytan był już za stary, by pełnić z Francuzem regularne patrole, więc policjant zabierał psa do pracy tylko dlatego, bo miał taki kaprys. Czasami, kiedy brakowało psów, a jakaś sprawa była na etapie poszukiwań i nie było bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia, Francuz wykorzystywał zwierzaka służbowo. Poza tym wreszcie dotarli do takiego etapu, gdzie Tytan mógł być po prostu jego psem, a nie narzędziem pracy
Nie wyobrażał sobie, że mógłby oddać Tytana, więc kiedy nadszedł czas jego psiej emerytury, nie wahał się nawet sekundy, że chce zatrzymać psa prywatnie. Nie miał pojęcia, co mogłoby się z nim stać w innym przypadku. Niechciane psy czasami sprzedawano… ale najczęściej usypiano, bo te były tak przywiązane do swojego przewodnika, że nie nadawały się do ponownej socjalizacji. 
Teraz Tytan pozwalał sobie już na wiele więcej, choć nie był zbyt wymagający, bo oprócz spacerów, jego ulubioną rozrywką były… drzemki. Zatem czemu Oliwier miałby nie spełnić jednej z nielicznych zachcianek swojego pupila? Od dwóch lat Tytan już nie służył i Francuz zamierzał odwdzięczyć mu się za każdą wspólną służbę, podczas której pies stawał w jego obronie, ryzykując przy tym życie. Obecnie jego pokłady agresji pomieszanej z energią zaczęły wygasać. Miał już w końcu jedenaście lat, więc do szczęścia potrzebował tylko ciepłego legowiska, pełnej michy i sporadycznego… albo częstego smyrania tu i ówdzie. Najlepiej za uszami albo po brzuchu. 
W policji można było głównie wyróżnić dwa typy przewodników psa. Zostawali nimi policjanci, którzy od zawsze byli miłośnikami zwierząt i w ten sposób mogli połączyć pasję z pracą lub policjanci, którzy chwytali się tej fuchy, bo był większy dodatek do pensji i specjalizacja pozwalała im na zdobycie wyższego stopnia oficerskiego. Ci drudzy, którzy niestety stanowili większość, zazwyczaj nawet nie zabierali po służbie psa do domu, tylko zostawiali go w klatce na komendzie. Nie było też co liczyć, że zaopiekują się nim na starość. W końcu trzeba było go wykarmić, chodzić do weterynarza i nadal dbać o jego socjalizację, a państwo nie poczuwało się w obowiązku do zapewnienia jakiegoś wsparcia finansowego dla przewodnika, by ten mógł zapewnić godne bytowanie swojemu podopiecznemu po zakończeniu kariery w policji. 
Oliwier nie zaliczał się do żadnej z tych grup. Lubił zwierzęta, zwłaszcza psy, ale kiedy szedł do policji nawet do głowy mu nie przyszło, żeby zostawać przewodnikiem psa. Zresztą wtedy zupełnie inaczej wyobrażał sobie swoją karierę w tej formacji. Marzył, że ciężką pracą na starość zagarnie dla siebie jakiś kierowniczy stołek i tak przekoczuje do emerytury, na którą notabene mógł odejść już jakieś trzy lata temu. Jednak szybko odkrył, że wcale nie chce stołka. Pierwsza lata służby nie były łatwe, bo wykazanie się i zostanie zauważonym było praktycznie niemożliwe i nawet momentami czuł się zniechęcony, jednak bywały takie chwile, w których był z siebie dumny jak nigdy w życiu. To były momenty, kiedy znajdował się w niebezpiecznej, nieprzewidywalnej sytuacji i dzięki pokładom opanowania, o których nawet istnieniu wcześniej nie wiedział, zawsze wychodził z niej bez szwanku, jeszcze przy okazji pomagając innym.
Szybko zyskał opinię nieustraszonego i mówiono o nim, że ma jaja. 
Ale to mu nie wystarczało. Był chwilę w drogówce, potem całkiem długo w prewencji, zaliczył wydział kryminalny, w międzyczasie skończył prawo, wciągnął się w strzelectwo sportowe, potem trafiła mu się niesamowita okazja i wyjechał na misję do Kosowa, gdzie nauczył się serbskiego, a gdy wrócił, uznał, że w sumie czemu miałby nie zostać przewodnikiem psa. Nie potrzebował nikogo w swoim życiu, oprócz przyjaciół, ale doszedł do wniosku, że fajnie byłoby mieć pod opieką jakiegoś czworonoga, jednak po co miałby mieć zwykłego psa, skoro mógł połączyć jego posiadanie z pracą? W międzyczasie miał też romans z Europolem, trochę podróżował po świecie, a gdy wrócił, zaczepił się w wydziale dochodzeniowo-śledczym.
Wiedział, że to nie był koniec. Czuł, że to nie jest szczyt jego możliwości i chce więcej. Czuł podskórnie, że jego dni jako zastępcy naczelnika są policzone. 
I pomyśleć, że te dwadzieścia lat temu, ostatnią rzeczą, którą można było o nim powiedzieć to, że ten dzieciak nadaje się na policjanta. Ludzie co najwyżej wybuchali śmiechem, kiedy deklarował, że chce iść do policji. Ba! Nawet sam Oliwier w to za bardzo nie wierzył, a prawda była taka, że miał zupełnie inny powód, by się tam dostać, niż się wszystkim wydawało…
— Ale jestem szczęśliwym pieskiem — rzucił, przyklęknąwszy przy owczarku, by zapiąć mu smycz. — Zaraz obsikam wszystkie drzewa i pokażę, kto jest samcem alfa na dzielni — kontynuował, szczerząc się na widok przesadnie rozentuzjazmowanego Tytana, któremu w takich momentach chyba wydawało się, że nadal jest szczeniakiem. — A potem pohasam nad jeziorkiem — mówił dalej, ciągnąc narrację psa. — I… nasikam Werze do butów? — Popatrzył z nadzieją na zwierzaka. — Liczę na ciebie — dodał już normalniej, po czym sam szybko się ogarnął i wyszli.  
Spacer nie mógł być długi, ale szybka rundka wzdłuż ulicy powinna zaspokoić potrzeby psa przed dwugodzinną podróżą. Zresztą entuzjazm Tytana gasł tak szybko jak wybuchał. Uwielbiał długie spacery i kiedy Oli zabierał go na całodniowe przebieżki po lesie, ale biegał jak szalony tylko przez pierwszy kwadrans czy dwa. Potem już poziom jego energii spadał i grzecznie eksplorował środowisko w tempie swojego przewodnika, a po powrocie spał. 
Zamęczą cię tam — pomyślał, bo przypomniało mu się, że Marcel też zabiera swoje stado, a młodym dobermanom energia zdawała się nie kończyć. Tytan będzie musiał się wysilić, aby wytrzymać ich tempo. 
Jak tylko pomyślał o przyjacielu, jego telefon się rozdzwonił, a po zerknięciu na wyświetlacz okazało się, że dzwoni właśnie Marcel. Cóż za telepatia. 
— Hmm… czegoż to może chcieć mój przyjaciel? — rzucił bez przywitania z sarkazmem policjant.
— Oliwier! Mój przyjacielu! Jak dobrze cię słyszeć! — zaczął zaraz przymilnie Armiński.
— Czego chcesz? — zapytał już bezpośrednio i nieco wrednie Francuz, ale wiedział, że z Marcelem może sobie pozwolić na takie odzywki.
— A już zaraz, że chcę — oburzył się drugi mężczyzna. — Po prostu jestem ciekawy, jak się czuje mój przyjaciel…
— Jak jeszcze raz usłyszę „przyjaciel”, to się rozłączę — zagroził szybko blondyn, choć uśmiechał się pod nosem.
— Oj co się tak zaraz irytujesz, przyja…
— Marcel — syknął Oli.
— No dobra, dobra — skapitulował Armiński. — Jest sprawa… kolego — sparafrazował, na co Francuz zaczął się śmiać. 
— Przysięgam, że…
— Okej, okej — tym razem Marcel mu przerwał i zaraz zaczął normalniejszym tonem. — Słuchaj, mam prośbę.
— Nie brzmisz na przekonanego — zauważył Oli, kiedy drugi mężczyzna nic nie dodał. To było dziwne, bo Marcel słynął z tego, że cały czas mówił. W jego towarzystwie nie było miejsca na niezręczną ciszę, bo brunet mógł mówić godzinami, choćby to był monolog. 
— No bo tak szczerze to nie wiem, czy się ucieszysz, czy będziesz wściekły — wyznał.
— Zabrzmiało groźnie — przyznał Francuz. — Dajesz — zachęcił.
— Dobra. Zatem jedziemy z Alą i zabieramy psy. Dzieciaki pojadą swoim autem i w piątkę z Werą będzie im ciasno, więc…
— Mam ją zabrać? — zgadł blondyn.
— Brak mi pomysłu na inne rozwiązanie — przyznał Marcel. — To jak, wchodzisz w to? 
— Wiesz, dla mnie nie ma problemu. Pytanie tylko, czy twoja siostra będzie w stanie wytrzymać ze mną trzy godziny w aucie.
— Przecież tam się nie jedzie trzy godziny — zauważył Armiński.
— Już ja o to zadbam, żebyśmy jechali — obiecał złowieszczo Oli.
— Jesteś okropny. — Marcel się zaśmiał.
— Wiem — odparł tylko zwyczajnie Francuz, po czym ustalili resztę detali i się pożegnali.
Po tej rozmowie Oliwier zrozumiał dezorientację Marcela. Ten prawdopodobnie pomyślał, że skoro Oli jedzie z Marcinem, to nie będzie chciał pasażera na gapę — tym bardziej jego siostry. Tyle tylko, że Francuz był przekonany, że z Marcinem czy bez niego i tak zmiażdży Weronikę na riposty. Kobieta po prostu nie miała z nim szans. I tu nie chodziło o to, że Francuz miał tak bardzo wybujałe ego. Najzwyczajniej był świadomy, że to tylko gra i nie dał ponosić się emocjom, kiedy Wera często nie miała tego filtra i traktowała niektóre jego wypowiedzi bardzo personalnie. A kiedy zaczynała się złościć, Oliwier zdobywał nad nią przewagę. 
To wszystko brzmiało jak tajny plan zagłady, kiedy w gruncie rzeczy chodziło tylko o docinanie sobie nawzajem dwójki ludzi w średnim wieku. Oliwier traktował to po prostu jako rozrywkę i zapowiadało się, że droga na Mazury będzie o wiele ciekawsza z Werą na pokładzie.
Póki co musiał wrócić do mieszkania, spakować resztę rzeczy, które uznał za potrzebne i razem z Marcinem udać się do Armińskich. Ten spacer sprawił, że jego paranoja też się ustabilizowała i już nie rozmyślał tak gorączkowo nad tym, co się może wydarzyć. W końcu i tak nie miał na to wpływu.
Gdy był już pod klatką, zobaczył Marcina, który też musiał dopiero co przyjść, bo jeszcze dzwonił domofonem i najwyraźniej czekał, aż Oliwier mu otworzy. Zakradł się więc, wiedząc, że Marcin raczej nie był zbyt czujny i nie miał oczu dookoła głowy i kiedy był już za jego plecami, wyszeptał mu do ucha:
— Nikogo nie ma w domu.
Mężczyzna aż się wzdrygnął i natychmiast odwrócił przestraszony, ale kiedy tylko zobaczył rozbawioną twarz Oliwiera, odetchnął z ulgą.
— Zawsze musisz się tak zakradać? — zapytał z pretensją, choć było słychać, że wcale nie był z tego powodu zły. 
— Wcale się nie zakradałem — skłamał gładko Francuz. — To ciebie mogliby właśnie okraść i nawet byś nie zauważył — zarzucił.
— Ha ha — powiedział wymownie Marcin, mrużąc przy tym oczy.
— Gotowy? — Oli zmienił temat. — Zabierasz tylko plecak?
— Brzmisz na zdziwionego i nie wiem, czy powinienem się obrazić — zastanowił się na głos Marcin i przepuścił policjanta, by ten mógł w końcu dostać się do klatki.
— Proszę bardzo, nie krępuj się — parsknął jedynie Oli, dając kochankowi do zrozumienia, jakie ma podejście do jego obrażania się, choć oczywiście tym razem to było zwykłe droczenie się i policjant wiedział, że Marcin nie obrazi się o taką pierdołę. Zresztą to były po prostu fakty. Nie było tajemnicą, że Marcin lubił się dobrze ubrać i ogólnie przywiązywał dużą uwagę do swojego wyglądu. Co… było widać. Mężczyzna mimo czterdziestki na karku prezentował się zawsze nienagannie. Miał modne, świetnie skrojone ubrania, które zawsze podkreślały jego sylwetkę. Ciemne blond włosy były krótko przystrzyżone po bokach, a te na czubku były zawsze zaczesane do tyłu na jakąś pachnącą pastę. Do tego dobrze pachniał, miał delikatne, zadbane dłonie, hollywoodzki uśmiech i perfekcyjną cerę. Ta ostatnia cecha wynikała akurat z faktu, że Marcin był dermatologiem i to cholernie dobrym, bo pomimo iż prowadził prywatną praktykę, kolejki do niego sięgały tygodni. Zdaniem Oliwiera nie był przystojny. Był po prostu elegancki i przez to, jak się prowadził, wyglądał zawsze pociągająco. 
Można było bezpiecznie uznać, że Marcin Sokołowski stanowił kompletnie przeciwieństwo Francuza. Mieli zupełnie inny styl, inne pasje, inne podejście do życia, różnili się diametralnie charakterami i pochodzili z dwóch różnych światów. Jedyną płaszczyzną, na której dogadywali się bezbłędnie, było… łóżko. To znaczy, w tym aspekcie też mieli inne preferencje, ale akurat to sprawiało, że idealnie ze sobą współgrali. 
Tymczasem przez cały tydzień mieli dogadywać się też w każdej innej kwestii. Czy to było w ogóle wykonalne? Nigdy nie spędzali ze sobą tak dużo czasu, a gdy spędzali, to głównie uprawiali seks. Czy na Mazurach będą mieli okazję, żeby to robić? Oliwier miał głęboką nadzieję, że tak. W końcu to były wakacje, majówka, jeziora, dużo zieleni dookoła… i cała rodzina Armińskich plus stado psów. 
Póki co Francuz poinformował kochanka, że będą mieli dodatkowego pasażera na gapę, pobieżnie wyjaśnił, jakim typem człowieka jego zdaniem jest Weronika i kwadrans później zabrali swoje skromne bagaże oraz psa i ruszyli do Grabówki. 
***
Denerwował się. 
Cały weekend spędził walcząc z moralniakiem — a przynajmniej niedzielę, bo w sobotę męczył go przeogromny kac i musiał dodatkowo zgrywać przed matką, że wszystko jest okej. Na szczęście Wiktor skutecznie rozpraszał jej uwagę i kobieta, albo się nie domyślała, albo stwierdziła, że sytuacja jest w miarę znośna i nie musi pouczać syna. Tak czy inaczej, był za to wdzięczny bratu. Mimo wszystko to był jedyny plus tej sytuacji. Już w sobotni wieczór dopadły go wyrzuty sumienia i nie mógł myśleć o niczym innym oprócz tego, co mógł zrobić, kiedy został sam na sam z Oliwierem. Praktycznie nie miał złudzeń, że powiedział lub zrobił coś, co odkryło jego intencje. Miał jakieś przebłyski z początku imprezy i pamiętał, że był cholernie otwarty i nie miał granic, więc domyślał się, że wraz z czasem i ilością alkoholu, jaką w siebie wlewał, stawał się coraz bardziej bezpośredni i bezwstydny. 
Większość niedzieli spędził z psami, bo jego ojciec miał wrócić z Lublina dopiero wieczorem, a samotna przebieżka po lesie wydawała się być świetną wymówką, żeby odizolować się od rodzinnego chaosu. Nie chciał, żeby ktokolwiek widział, jak cholernie było mu źle z samym sobą. Wiktor coś tam próbował zagadywać, ale ostatecznie Denis przed nim uciekł i wrócił dopiero pod wieczór. Niestety nie udało mu się uniknąć konfrontacji z rodziną, bo ci zauważyli, że był jakiś nieswój. Moment kulminacyjny nastąpił, gdy wrócił Marcel.
— Co jest, mistrzu? Czemu nie schodzisz na kolację? — zagadnął, kiedy chłopak zaszył się w swoim pokoju i nawet nie wyszedł powitać ojca.
— Nie jestem głodny — bąknął tylko, udając, że jest wielce zaczytany. Faktycznie próbował skupić się na książce i jednocześnie rozproszyć swoje myśli, niestety od kilkudziesięciu minut tylko wgapiał się tępo w pierwszą stronę, próbując zrozumieć sens czytanych słów — bezskutecznie. 
— Wszystko okej? — zapytał zaraz zmartwionym tonem Marcel.
— No… — mruknął ponownie, nie wiedząc, co dodać. Był cholernie zły. Nie na ojca… tak po prostu. Na siebie, na wczorajszy wieczór, na swoje zachowanie, na to, jak się teraz czuł. To wszystko tak strasznie w nim kipiało, że nie potrafił tego dłużej w sobie dusić i bolało go, że wylewał swój jad akurat na tatę.
— Chodź, dziewczyny robią pizzę, wypijemy zimne piwo…
— Powiedziałem, że nie chcę — przerwał mu dobitnie Denis. Nie było racjonalnego wytłumaczenia dla jego zachowania i był tego świadomy. Naprawdę nie chciał wyładowywać swojej złości na Marcelu. W ogóle nie chciał, ale na ojcu to już szczególnie. Mimo wszystko słowa i tak opuszczały jego usta, a on czuł się z każdą sekundą coraz gorzej. Ten mechanizm był mu bardzo znajomy, ale i tak do niego nie przywykł. Wręcz go nienawidził. Jak to się działo, że robił coś wbrew sobie, będąc jednocześnie świadomym, że nie chce tego robić? Czasami podejrzewał, że drzemie w nim ogromny potencjał masochistyczny, bo nie było innego wytłumaczenia na to, jak się zachowywał.
— Denis, jeżeli jesteś na mnie o coś zły, to przepraszam, ale…
— Możesz po prostu dać mi spokój?! — warknął rozwścieczony, będąc na skraju płaczu. Bardzo nie chciał pokazać swojego smutku, więc w efekcie… zaatakował agresją. To jednak wcale nie pomogło.
Marcel zastygł w bezruchu, najwidoczniej nie spodziewając się takiej reakcji. Na początku patrzył tylko skonsternowany na Denisa, a potem spuścił wzrok i ze zmartwioną miną w ciszy się wycofał.
Serce nastolatka pękło. Dlaczego tak się zachowywał? Dlaczego mówił takie rzeczy i nie był w stanie nad tym zapanować?
Nie wyszedł już do końca dnia z pokoju… i nikt też do niego nie przyszedł. Dostał swój upragniony spokój. Odechciało mu się wszystkiego. Nie chciał jechać na te głupie Mazury, nie chciał patrzeć na Oliwiera ani tego jego… typka, nie chciał mierzyć się z ojcem i nie chciał, by ktokolwiek zawracał mu głowę.
Ale nie mógł się wycofać. Bardzo chciał, jednak był świadomy, że jeśli teraz nagle to zrobi, to zaalarmuje wszystkich i stanie się numerem jeden we wszelkich rodzinnych rozmowach. Nie chciał tego akurat w takim aspekcie. 
Rano w poniedziałek zacisnął zęby, wstał i wyszedł z pokoju. Póki co postanowił udawać, że nic się nie stało. Nie był gotowy na rozmowę i jakkolwiek głupio to nie brzmiało — nie był gotowy, aby przeprosić ojca. Czuł się strasznie nie na miejscu i wiedział, że wpierw musi poskładać myśli. Chciał, aby jego skrucha płynęła z serca, a nie dlatego, że czuł wstyd. Oczywiście wiedział, że wstyd nie minie, ale po prostu zamierzał to zrobić jak należy. Czy czekanie i udawanie, że nie ma za co przepraszać było dobrą taktyką? Wątpił, jednak szczere przeprosiny go teraz przerastały. 
Na śniadaniu atmosfera była jakaś taka… dziwna. Niby zwyczajna, niby jego siostry i Wiktor jak zwykle sobie dogryzali, a mama uśmiechała się pod nosem albo wywracała oczami na teksty swoich dzieci, ale dało się wyczuć, że sytuacja jest nieco drętwa. 
— Wcinaj, kochanie, bo zaraz przyjedzie Wera i wszyscy stracimy apetyt — zażartowała Alicja, nakładając Denisowi jajecznicę. 
— Dlaczego w ogóle nie mogła dojechać do nas z Warszawy, tylko musi przyjechać tu i jechać z nami? — Zdziwił się. 
— Bo to ciotka Weronika — odparła jego matka, jakby to było coś oczywistego. 
Ta krótka wymiana zdań była próbą przejścia do normalności. Denis nie miał pojęcia, czy zadziałała. Jemu co prawda ulżyło, że mama nie jest zła i traktuje go normalnie, ale czy to nie była tylko zasłona dymna? 
Marcela nie było, a nastolatek nawet nie miał odwagi zapytać, gdzie ten się znajduje. Nie widział w pobliżu psów, więc może ojciec poszedł właśnie z nimi? Ale z drugiej strony czy opuściłby przez to śniadanie? To już nie było w jego stylu. Cholera… na pewno był na niego zły i nie chciał go widzieć.
***
Marcel chyba jednak nie był zły. Okazało się, że psy były w ogrodzie,  a mężczyzna po prostu pojechał z samego rana do Oriona, żeby przekazać ostatnie instrukcje wszystkim obecnym współpracownikom co do rozkładu jazdy na weekend majowy. Nie wszyscy mieli wolne i całe mnóstwo zawodników było akurat w najważniejszym momencie przygotowań do swoich walk, więc trzeba było wszystko idealnie zgrać, by nikt nie był poszkodowany. 
Tak czy inaczej, odzywał się do syna normalnie, zapytał, czy wszystko w porządku, a Denis tym razem skinął tylko nieśmiało głową i wyszeptał, że przeprasza. Marcel w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko i poklepał go po ramieniu. 
Denis wiedział, że to nie wystarczy i musi się jakoś bardziej zrehabilitować, ale w tym momencie miał o wiele większy problem. Właśnie przyjechała Weronika i za niedługo miał też zjawić się Oliwier, a nastolatek nie był gotowy, żeby spojrzeć mu w oczy. 
Po chwili zrozumiał, że w równym stopniu nie był gotowy na spotkanie z ciotką.
— Cześć, kochani! — zawołała radośnie Weronika, wchodząc pewnym krokiem do części jadalnianej, gdzie kręciła się większość rodziny. Alicja pakowała ostatnie pojemniki z jedzeniem do torby termicznej, Wiktor siedział przy stole i przeglądał coś w telefonie, a z kuchni właśnie wyszła Ada, podając Denisowi szklankę soku. Brakowało tylko Olki, która najpewniej pakowała się na górze. — Ala — zwróciła się personalnie do Armińskiej — chyba ci się trochę przytyło? — zapytała niewinnie, na co Alicja uśmiechnęła się sztucznie, postanawiając nie komentować. W tym czasie Weronika podeszła do Ady, by ją przytulić na przywitanie. — Adusiu, czy mi się zdaje, czy od ostatniego razu urosły ci piersi? — zagaiła bezpośrednio i po odsunięciu się od nastolatki spojrzała wymownie na jej biust. — Co myślisz, Denis? — zapytała o poradę stojącego nieopodal chłopaka.
— Nic nie myślę, właśnie usmażyło mi mózg — bąknął z obrzydzeniem, zerkając na nie mniej zdegustowanego brata, po czym posłali sobie wymowne spojrzenia.
— Ale wyście się delikatni zrobili — zamarudziła Wera. — A niby taka otwarta i nowoczesna rodzina — dodała kąśliwie.
— Otwarta, nie patologiczna — powiedziała pod nosem Alicja, co usłyszał jedynie Wiktor i wyszczerzył się na ten komentarz głupkowato. 
— Co tam? Jesteśmy gotowi? — Do pomieszczenia dotarł też Marcel, któremu towarzyszyły dwa dobermany. 
— Och, Ala, dlaczego ty mu pozwalasz wpuszczać psy do domu? Przecież ta sierść jest potem wszędzie! Założę się, że nawet nie wiecie, ile zjadacie jej z jedzeniem. — Nim ktokolwiek zdołał odpowiedzieć mężczyźnie, Wera postanowiła natychmiast podzielić się swoimi przemyśleniami.
— Czyli śpimy w pokoju ze wszystkimi psami. Nawet podpierdolimy Tytana Oliwierowi. Może wtedy nie będzie zawracać nam dupy — wymyślił Wiktor, szeptem dzieląc się swoim pomysłem z Denisem.
— Chyba mamy to — odezwała się Alicja, ignorując siostrę męża. — Spakowałeś psy? — dodała nieco złośliwie, aby podkreślić, że te gubiące sierść stworzenia także jadą.
— Tak — przytaknął Marcel, nie wychwytując docinek kobiet. — O właśnie, Wera — zwrócił się do siostry. — Pewnie nie chcesz jechać na tylnym siedzeniu z psami, więc pomyślałem, że Oliwier cię zabierze? Z dzieciakami w piątkę będzie wam ciasno — przedstawił jej swój plan.
— Z Oliwierem? — upewniła się, natychmiast się krzywiąc.
— I z jego chłopakiem — dodała konspiracyjnie Ala, mając nadzieję, że to zniechęci kobietę do podróży z nimi i przystanie na pomysł jazdy z policjantem. Czy Armińskiej było go szkoda? Ani trochę. Po pierwsze uważała, że Francuz ze swoją niewyparzoną gębą zasłużył na jej zemstę, a po drugie to bardziej Werę trzeba było ratować przed Oliwierem, nie na odwrót. 
— Uuu… chłopakiem? — zaciekawiła się, natychmiast zmieniając nastawienie. — Nie widzieliśmy się ledwo dwa miesiące, a u was tyle zmian, no proszę! — dodała, zaśmiawszy się, a Marcel za jej plecami pokazał uniesionego kciuka Alicji, pochwalając jej sprytną manipulację. 
— No, to pakujemy torby, Oli też zaraz powinien dotrzeć i ruszamy — zarządził Armiński i odebrał od Ali pakunek z jedzeniem. 
Jak zwykle panował chaos. Tym razem jednak nieco bardziej irytujący niż pozytywny i rodzinny. Wszystko za sprawą Weroniki Armińskiej, która w okamgnieniu potrafiła zirytować wszystkich na raz. Starsza o dwa lata od Marcela kobieta była bardzo specyficznym człowiekiem i ciężko było ją polubić przy pierwszym podejściu, jednak Armińscy przywykli do jej stylu bycia i przymykali oko na różne umoralniające gadki czy pouczenia. Tym bardziej, że mieszkała w Warszawie i nie widywali się zbyt często.
Weronika widocznie do szczęścia potrzebowała dzielić się krytycznymi komentarzami z innymi, ale Armińscy żyli filozofią, że póki nikomu nie robiła tym krzywdy, bez sensu były próby dyskusji na ten temat. Te prowadziły jedynie do poważnych kłótni, a Marcel ze wszystkich ludzi na świecie najbardziej kochał swoją rodzinę w całości i serce by mu pękło, gdyby ktoś się z niej wykluczył. Do zachowania Weroniki podchodził raczej z dystansem. Uważał, że dzięki temu przynajmniej mieli mnóstwo anegdot do opowiadania. Poza tym kobieta była cholernie ciekawą osobą. Mnóstwo podróżowała, miała wiele pasji i interesowała się różnorakimi dziedzinami życia. Można było z nią porozmawiać na interesujące tematy i wiele się od niej nauczyć. I choć zazwyczaj uchodziła za ostrą, to Marcel nie miał wątpliwości, że zawsze mógł na nią liczyć. 
Po krótkich ustaleniach i kłótni Wiktora z Olką, że ta zabiera ze sobą za dużo rzeczy, w końcu spakowali obydwa samochody i czekali na Francuza.
— To może my już pojedziemy, skoro jesteśmy gotowi? — zasugerował Denis, widząc w tej sytuacji okazję do ucieczki przed policjantem. Zdawał sobie sprawę, że to było głupie, bo przesunąłby ich spotkanie jedynie dwie godziny w czasie i dołożył sobie dodatkowego stresu… ale nie potrafił przełamać w sobie strachu. Na jego nieszczęście, nim ktokolwiek zdążył się odezwać, w bramie pojawiła się czarna insignia mężczyzny. 
Teraz już nie było ucieczki.
— Znacie tego Marcina? — zagadnęła Weronika, wpatrując się z ciekawością w boczną szybę auta policjanta. Nawet nie kryła, że cholernie intrygowała ją kwestia kochanka Oliwiera. 
— Widziałem go ze dwa razy — przyznał Marcel. — Wydawał się całkiem w porządku — podkreślił pogodnie, jak to miał w zwyczaju. Trzeba było się cholernie natrudzić, żeby wywrzeć na nim złe pierwsze wrażenie. 
— Dla ciebie wszyscy są w porządku — skrytykowała go zraz celnie siostra. Jej zdaniem Marcel był zbyt… dobry. 
— A wy co tak wszyscy na baczności? Zatrzasnęliście wszystkie drzwi i nie możecie dostać się do środka? — zawołał z sarkazmem Oliwier, kiedy wysiadł z samochodu. Nie mógł powstrzymać się przed głupkowatym uśmiechem na widok całej rodziny Armińskich przed domem, którzy ciekawsko zerkali w jego stronę.
— Tak, czekamy, aż nas zbawisz — odezwała się złośliwie Alicja i ruszyła pewnym krokiem w stronę Marcina, by podać mu rękę na przywitanie. — Cześć, miło cię znowu widzieć. Na pewno będziemy się świetnie bawić — powiedziała przyjaźnie. 
Marcin uśmiechnął się dosyć nieśmiało, ale Alicja dostrzegła, że stres widocznie zszedł z jego twarzy, jak tylko się odezwała. Wcale się nie dziwiła, że się denerwował. Miał w końcu spędzić tydzień z obcymi ludźmi i brunetka był pewna, że Oliwier wcale nie zamierzał mu tego ułatwiać. 
— Co wy byście beze mnie zrobili — westchnął teatralnie policjant i w pierwszej kolejności podszedł przywitać się z roześmianym Marcelem. Nim ten jednak zdążył jakoś odpowiedzieć, wyprzedziła go Weronika.
— Wiedlibyśmy spokojne, bezstresowe życie? — zapytała ironicznie.
— Weronika — odezwał się tylko pobłażliwie i podszedł ją przytulić. Trochę za mocno niż przyzwalały na to standardy społeczne.
— Oliwier — opowiedziała podobnie formalnym tonem i pozwoliła się objąć, choć nadal trzymała ręce skrzyżowane na piersiach i ani myślała zaszczycać policjanta dotykiem. 
— Co tak blado wyglądasz, jesteś chora? — zapytał przymilnie, kiedy się od niej odsunął i spojrzał z bliska na jej twarz.
— Wiesz, jak przyjechałeś, to nagle zaczęło mnie mdlić — odpowiedziała, uśmiechając się sztucznie.
— Dobrze, że powiedziałaś. Będę starał się jechać baaardzo wolno, żeby za bardzo nie kołysało samochodem — zapewnił dobrodusznie.
— Cudnie — odparła tylko sucho i z braku innej riposty dodała: — Chyba przybyło ci zmarszczek przez ten czas.
— Może zatem polecisz mi jakiś krem? Na bank jesteś obcykana w temacie — poprosił, nie przestając się uśmiechać. To był też moment, kiedy po raz pierwszy wyprowadził Werę z równowagi.  
— Marcel! — zawołała, szukając wzrokiem brata. — Mogę się jeszcze rozmyślić? — zapytała, mając na myśli podróż z policjantem. 
— Nie! — odkrzyknął jej pospiesznie mężczyzna, nawet nie odwracając się w jej kierunku. Był zbyt zajęty wsłuchiwaniem się w pogawędkę Alicji z Marcinem. 
— Ten twój wymuskany laluś na pewno coś ci znajdzie. — Weronika skupiła się zatem ponownie na Francuzie. Nawet nie znała Marcina i widziała go pierwszy raz na oczy, ale w akcie desperacji musiała go użyć jako mięsa armatniego. Nic do niego nie miała, ale skoro zadawał się z Francuzem, coś musiało być z nim nie tak. 
— Całkiem możliwe, bo jest dermatologiem. Jak dobrze go zbajerujesz, to może da ci zniżkę na jakiś botoks, czy… — nie zdołał skończyć, bo Weronika fuknęła pod nosem i po prosu odeszła w kierunku córek Marcela. Uśmiechnął się więc po raz kolejny szeroko i podszedł do kochanka. — Zbieramy się?
— Nie pozabijacie się? — dopytał z obawą Marcel, widząc, że Oli pobił rekord w czasie doprowadzenie jego siostry do szału. 
— Cóż… trzymaj kciuki — stwierdził złowieszczo Francuz, wzruszając ramionami. 
— Oli… — jęknął błagalnie Marcel. — To był zły pomysł — rzucił w przestrzeń.
— Nie dramatyzuj — powiedział Oliwier. — Werka, zbieramy się! — zawołał radośnie jego siostrę
— Mogę ci obiecać, że to będzie podróż twojego życia — odezwała się konspiracyjnie Alicja, kładąc wymownie dłoń na ramieniu Marcina. Ten w odpowiedzi uśmiechnął się przyjaźnie i spojrzał na Oliwiera, który dla odmiany walczył na spojrzenia z siostrą Marcela. Ta szła w ich kierunku z nienawistną miną, nie spuszczając wzroku z policjanta. 
— Dobra, to jedziemy — zarządził Marcel, stwierdzając ostatecznie, że już nic na to nie poradzi i faktycznie jedynie co mu pozostało to… trzymanie kciuków. — Dzieciaki gotowe? — zapytał, spoglądając na trójkę swoich pociech, które stały przy swoim aucie. — Denis? — dopytał, nie zauważywszy nastolatka w pierwszej chwili.
Wiktor skinął jedynie na samochód, dając znać, że chłopak był już w środku, gotowy do drogi.
— Następnym razem jedziemy tylko we dwoje — zastrzegł, upewniając się, że usłyszy go jedynie Alicja.
— Może obędzie się bez ofiar — pocieszyła go kobieta.
— Ta… może. 
______________________

Czołem!
Wszyscy zdrowi? Udaje Wam się póki co omijać jesienne choróbska? Mam nadzieję, że tak. :)

Poznajcie Weronikę. Jeszcze będziecie mieli okazję o niej poczytać i zdaje mi się, że to taka postać, wokół której zawsze będzie się coś działo. Jak widzicie, łączy ją bardzo specyficzna relacja z Oliwierem. :D
No właśnie, w tym rozdziale mieliście okazję dowiedzieć się co nieco o jego pracy w policji i jak sprawdza się w roli przewodnika. Na pewno będę jeszcze wracać do jego tematów zawodowych, ale nie martwcie się, niedługo też powoli zacznie odkrywać przed Wami kulisy swojego życia prywatnego.
Denis póki co wpadł w panikę i chyba nie za bardzo zdoła wyluzować na tych wakacjach, ale kto wie? Może zdarzy się "coś", co go skutecznie postawi na nogi? W końcu rodzinka dopiero co wyruszyła na Mazury, a w takim gronie zapewne będzie dziać się dużo intrygujących rzeczy.

To chyba tyle ode mnie, do następnego. :)

10 komentarzy:

  1. Witam,
    a ja kochana cóż ja mogę powiedzieć już dawno, dawno trafiłam na Twój blog ale zawsze było coś , że nie czytałam, nie komentowałam... ale teraz zaczęłaś nowe opowiadanie, więc się zebrałam w sobie i o to jestem.... ok, na razie to właśnie jestem po dwóch pierwszych rozdziałach „Francuski piesek”, ale och spodobało mi się, Twój styl pisania jest bardzo dobry, historia wciąga i to bardzo, ten klimat świetnie budujesz, no i postacie... oczywiście każdy rozdział to skomentuję, jak i powrócę do tych poprzednich...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Super, że w takim wypadku znalazła się tu historia, która na tyle przyciągnęła Twoją uwagę, że postanowiłaś czytać na bieżąco. :)
      Bardzo mnie też cieszy, że Francuski piesek Ci się podoba. :)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej. Rozdział jak zawsze świetny. Wera coś czuję że nie da się jej tak łatwo zapomnieć. Jeżeli chodzi o Denisa to mam nadzieję ,że trochę zluzuje i że zacznie wymyślać jakieś podstępne plany odnośnie Oliwiera no chyba że to Oli przejrzy na oczy i zacznie biegać za Denisem . Jak na nuz się nie mogę tegoż szystkiego doczekać to nawet nie masz pojęcia. Pozdrawiam i weny i czasu do pisania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie Weronika nie da o sobie zapomnieć i będzie wracać, żeby czasem rozśmieszyć, a czasem wkurzyć Oliwiera. :D
      Co do Denisa... kto wie. Może faktycznie coś go tknie, że oprócz marzyć, zacznie coś działać. :)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Hej. Będzie dziś rozdział jakby co to czekam i to z niecierpliwością ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest napisany... ale nie mam pojęcia, czy zdążę go sprawdzić, bo rozlazł mi się trochę bardziej niż planowałam :/

      Usuń
  4. Wierzę w twoją moc i chęci i będę czekac i zaglądać:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, rozdział będzie dopiero jutro, jak wrócę z pracy, czyli gdzieś ok 18:00

      Usuń
  5. Dzięki za informacje będę zaglądać pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka, hejeczka,
    fantastycznie, o to może być całkiem zabawny wyjazd dzięki Oliwerowi i Weronice... Denis cóż panikuje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń