20 marca 2020

Francuski piesek: Rozdział 22

Mentalny terroryzm

9 czerwca 2018
Pierwsze co poczuł, zanim jeszcze otworzył oczy, to przeszywający ból głowy. Zdawało mu się, jakby ktoś rozłupał jego czaszkę. Taki stan rzeczy utrzymał się jednak tylko kilka minut, bo kiedy Oliwier zdołał otworzyć oczy, w jego głowie zaczął szaleć potok myśli. Spróbował się podnieść do pozycji siedzącej, ignorując pulsujący ból, ale wtedy poczuł też nieznośnie rwanie w prawym ramieniu.
Strzelali do mnie. Pod własnym mieszkaniem!
Zerwał wenflon i postawił stopy na podłodze, już szykując się, aby wstać i… iść. Gdzieś. Na komendę na przykład — przecież musiał jak najszybciej złożyć zeznanie, póki pamiętał wszystkie detale. Czarne audi na białostockich blachach.
W środku było dwóch mężczyzn. 
— Halo! Co pan wyprawia?! Proszę się natychmiast położyć! — Do pokoju wpadła przechodząca obok pielęgniarka, która dojrzała, jak Francuz szykował się do wyjścia.
— Nie mam czasu na leżenie — fuknął tylko i w miarę delikatnie, choć stanowczo, strącił jej dłoń z lewego ramienia, którą próbowała go zatrzymać w pozycji siedzącej.
— Proszę pana, nie może pan wyjść! Został pan postrzelony w ramię! — mówiła zdenerwowana, czując podskórnie, że szykują się kłopoty. Nie cierpiała takich problematycznych pacjentów.
— To się dobrze składa, bo nie zamierzam stąd wychodzić na rękach, tylko na nogach — wyjaśnił jej, patrząc na nią jak na wariatkę. Dla niego wszystko było oczywiste.
— Ale panie Francuz! — zaprotestowała raz jeszcze. Mimo wszystko policjant jej nie posłuchał i wstał… ale niemal natychmiast usiadł z powrotem, czując zakręciło mu się w głowie. — Proszę się nie wygłupiać, tylko się położyć. Rana postrzałowa nie była groźna, jednak w trakcie zdarzenia upadł pan i mocno uderzył głową o chodnik. Mogło dojść do wstrząśnienia mózgu. Proszę zaczekać, zaraz zawołam lekarza — mówiła błagalnym tonem, zdając sobie sprawę, że o stanie pacjenta powinien poinformować go lekarz prowadzący, ale wiedziała, że jak go nie uspokoi, to nadal będzie próbował wyjść i tylko narobi wszystkim kłopotów.
— Proszę iść, zapewniam, że pan Francuz nigdzie się nie ruszy. Zadbam o to. — Przepychankę słowną, a po części też fizyczną, przerwał głos mężczyzny, który właśnie wszedł do pokoju i skutecznie skupił na sobie uwagę.
— Liczę na pana — odpowiedziała kobieta i pospiesznie wyszła, jakby z ulgą, że nie musi się użerać z blondynem, tylko może normalnie poinformować lekarza.
— Czarne audi A6, rejestracja BI osiemdziesiąt osiem… E albo F… nie pamiętam dokładnie. Sedan. Rocznik około dwa tysiące piąty — zaczął wyrzucać z siebie informacje Francuz, gdy tylko pielęgniarka wyszła i został sam z Zawadzkim.
— Franek, wracaj do łóżka, zajmiemy się tym. Szukamy świadków i to kwestia czasu, jak dorwiemy sprawcę — zapewnił Jakub, starając się brzmieć pewnie. 
— Sprawców — poprawił zirytowany blondyn, chcąc udowodnić drugiemu policjantowi, że kompletnie nie mają pojęcia, co się dzieje i że go potrzebują, aby się dowiedzieć. — No i macie świadka. Mnie. Gdzie są moje pierdolone ubrania? — zastanowił się na głos i wstał, nadal czując zawirowanie w głowie, ale pod wpływem adrenaliny udało mu się tym razem utrzymać na nogach. Zaczął szukać swoich rzeczy.
— Gdzie ty chcesz iść? Jest trzecia w nocy i byłeś kilka godzin nieprzytomny — poinformował go Kuba. — Nikomu nie pomożesz, jak twój stan się pogorszy, nie bądź głupi! — uniósł się, chyba nie spodziewając się, że zatrzymanie Francuza będzie aż takim wyzwaniem. 
— Mój telefon? Aaa… zostawiłem w domu — gadał dalej do siebie, ignorując partnera. W ogóle nie brał pod uwagę faktu, że miałby zostać w szpitalu i… leżeć. Chyba ich posrało! — Tytan? Jest z tobą? Musiał się wystraszyć — zadał kolejne pytanie, w ogóle nie zakładając, że jego pies mógł w takiej sytuacji uciec w popłochu. Wiedział, że Tytan by od niego nie odszedł. Zapewne próbował zwrócić czyjąś uwagę i jak już przyjechały posiłki, to ktoś się nim zaopiekował. — No tylko mi nie mów, że zamknęliście go w kojcu na komendzie? — zgadł karcącym tonem. — Wiesz, jakie mam zdanie o zostawianiu psa po służbie w kojcu — warknął jeszcze z pogardą, by podkreślić swoje stanowisko.
— Oli… — zaczął niepewnie Kuba, obserwując jak jego przełożony zlokalizował ubrania włożone do szafki, a następnie fuknął z rezygnacją, widząc zniszczoną i zakrwawioną bluzę.
Dopiero po kilku sekundach do Francuza dotarło, jak nazwał go partner. Oli. Nikt z komendy tak do niego nie mówił. Może poza Klaudią, ale dla innych policjantów był „nadkomisarzem” czy tam „szefem” — o ile ktoś był niższy stopniem i nie miał z nim na co dzień do czynienia — albo „Frankiem” — tak nazywali go najbliżsi współpracownicy, z którymi po prostu się kolegował. No i naczelnik wrzeszczał do niego po nazwisku, gdy był wściekły — czyli prawie zawsze. Nikt natomiast nie nazywał go po imieniu.
Zmarszczył brwi i bardzo powoli zerknął na Zawadzkiego.
— Gdzie jest Tytan? — zapytał sucho, czując, jak jego serce na moment przestało bić.
Kuba zagryzł wargę, patrząc na Francuza z niezidentyfikowanym smutkiem wymalowanym na twarzy.
— Zadałem ci proste pytanie — syknął blondyn, cholernie zirytowany brakiem natychmiastowej odpowiedzi.
— Tak mi przykro, Oli…
— Nie ma być ci przykro, tylko masz go tu natychmiast przyprowadzić, słyszysz? — warknął, niespodziewanie popychając Kubę w klatkę piersiową. — Na co się gapisz? Natychmiast! — podkreślił jeszcze raz. — To polecenie służbowe — zarządził nieznoszącym sprzeciwu tonem, nie chcąc i nie potrafiąc dopuścić do siebie myśli, że…
— Uspokój się, nie powinieneś się teraz denerwować. Wszystkim się zajmiemy…
— Przestać pierdolić, tylko przyprowadź tutaj mojego psa! — krzyknął, łapiąc Zawadzkiego za ramiona i nim potrząsnął. Na jego twarzy wymalował się obłęd, a w głosie dało usłyszeć się przerażenie.
Kubę ogarnęło oszołomienie pomieszane z żalem. Kiedy tylko się dowiedział, że strzelano do jego partnera, a Tytan tego starcia nie przeżył, pękło mu serce. W czasie gdy Francuz jeszcze dochodził do siebie w szpitalu po upadku, Zawadzki cały czas się głowił, jak ma mu przekazać tę potworną wiadomość. Teraz, gdy dostrzegł jego reakcję… dopiero i do niego zaczęło docierać, co się tak naprawdę wydarzyło. Nigdy nie widział Oliwiera w takim stanie. Nie przeszkadzało mu w ogóle, że mężczyzna nim potrząsa, popycha go, krzyczy, wyzywa… przed oczami miał obraz człowieka, któremu odebrano najlepszego przyjaciela, a on nie mógł zrobić nic, aby mu jakoś w tym cierpieniu ulżyć. Co gorsza, jeszcze sam musiał mu tę informację przekazać.
Kolejne chwile potoczyły się błyskawicznie i nawet Jakub pamiętał je jak przez mgłę. Francuz podniósł takie larum, że do pokoju natychmiast przybiegł lekarz i kilka innych osób z personelu medycznego. Próbowali nad nim zapanować, jednak bezskutecznie, zatem siłą położyli go na łóżko, gdzie został przytrzymany, a następnie podano mu dożylnie środek uspokajający. Nie było innego wyjścia. Wszystkim zależało, aby jak najszybciej unieruchomić policjanta, by nie zrobił nikomu krzywdy — zwłaszcza sobie samemu.
Sedacja niemal natychmiast przyniosła efekt. Nie tylko uspokojenia… ale także uśpienia. 
Kuba uznał, że może to i lepiej. Bowiem tylko w takim stanie Francuz nie musiał mierzyć się z tą druzgoczącą rzeczywistością, w której nie ma już jego czworonożnego przyjaciela. Mimo wszystko ten szok i zmiażdżone rozpaczą serce były nieuniknione. Akurat tej przypadłości nie mógł zaradzić żaden lekarz — a jedynie nieznacznie odwlec w czasie.
***
Wszystko do niego docierało, tylko jakby przefiltrowane. Widział przemieszczających się co jakiś czas ludzi, był świadomy, co mówią do niego pielęgniarki i lekarze, słyszał pokrzepiające wypowiedzi kolegów, którzy do niego na parę minut zaglądali, czuł zapachy, dotyk, ból… zwłaszcza ten emocjonalny.
Dokładnie pamiętał, co powiedział mu wczoraj Kuba. 
Tytan…
Miał ochotę roznieść wszystko. Ten szpital, miasto, najlepiej cały świat. Pragnął brutalnie zamordować to ścierwo, które nieudolnie próbowało przeprowadzić na niego zamach, a przy okazji pozbawiło życia istotę, którą Francuz kochał ponad wszystko. Tylko po prostu… nie chciało mu się. Był zrezygnowany i wypruty z energii. Miał niemal całkowicie rozładowane akumulatory i jakby jego organizm został wprowadzony w tryb oszczędzania. 
Środki uspokajające skutecznie go unieruchomiły — sprawiły, że stał się bezsilny i musiał kilka minut motywować się do ruszenia choćby palcem. Niestety nie działały aż tak skutecznie na jego psychikę. Czuł i przeżywał wszystko dokładnie tak samo jak wczoraj. Po prostu nie miał sił, by to pokazać czy jakkolwiek zareagować.
Rozumiał, czemu mu je podali. Rozumiał, ale jednocześnie buzowała w nim wściekłość. Nie powinien tu leżeć! Powinien szukać tych bydlaków, którzy w ciągu ułamka sekundy zamienili jego egzystencję w piekło! Ale nie mógł. Nie dał rady.
Więc leżał — w końcu tylko to mu pozostało. Pielęgniarki zapewniały go, że to wszystko dla jego bezpieczeństwa, że co prawda postrzelenie nie było groźne, wyciągnięto odłamki pocisku i skończyło się na paru szwach, ale uderzenie w głowę wyglądało niepokojąco i powinien zostać jakiś czas pod obserwacją. Wiedział, że z kroplówkami podają mu kolejne dawki środków sedatywnych. Jakby to mu miało w jakikolwiek sposób pomóc! Nawet jeśli zamierzali go przez parę dni szprycować prochami, żeby leżał spokojnie, to przecież w końcu przestaną, a to co czuł się nie zmieni! Teraz po prostu cierpiał i nie miał szans, by rozładować swój gniew, a przez to czuł się jeszcze gorzej. Jedynie nie miał siły tego pokazać.
To trwało… może kilka minut, a może godzin. Ciężko było stwierdzić, ponieważ każda sekunda zdawała mu się wiecznością, jednak w pewnej chwili stało się coś, czego się nie spodziewał. 
Usłyszał jakiś hałas, ale że nie spodziewał się nikogo oprócz pielęgniarek czy lekarza, to nawet nie chciało mu się przekręcać głowy, by sprawdzić. Dopiero kiedy poczuł dotyk na swoim przedramieniu, spojrzał zamglonym spojrzeniem na… Marcela.
— Jak się trzymasz? — zapytał łagodnym tonem, posyłając policjantowi delikatny uśmiech. Gdy tylko dowiedział się o strzelaninie, a potem inny znajomy funkcjonariusz zdradził mu, co dokładnie zaszło, przeżył szok. Po prostu nie chciał uwierzyć, że to wszystko się stało i to w dodatku w takim momencie! Czy naprawdę to wykrakał? Przecież nie chodziło mu o takie rozwiązanie! To jedynie wszystko pogarszało! Zupełnie jak w tym przeklętym przysłowiu…
Szybko się otrząsnął. Mógł być zły na Oliwiera. Mógł być zdezorientowany i nie wiedzieć, co powinien czuć, ale jego wątpliwości musiały zaczekać. Przecież przyjaciel go potrzebował i absolutnie nie mógł zostawić go w takiej sytuacji. Wątpił, aby to wszystko rozwiązało. Obawiał się, że nawet w takich warunkach to nie będzie takie proste… ale skoro jego chęć wsparcia Francuza przewyższała chęć odcięcia się od niego, to musiał być chyba jakiś znak? Tym bardziej, że zarówno Alicja i przede wszystkim Denis dopingowali go w tej decyzji.
Póki co nie miał innego wyjścia jak odstawić wszelkie zgrzyty i niesnaski na bok i stanąć  na wysokości zadania. Jego przyjaciel o mało nie stracił życia… i jednocześnie cierpiał, bo jego czworonożny towarzysz nie miał tyle szczęścia.
— Tak jak widać — mruknął jakby od niechcenia Francuz. — Jestem totalnie naćpany, bo tylko tym sposobem mogą zatrzymać mnie w łóżku — dodał tym samym tonem, na co Marcel nieznacznie parsknął. Nie mógł się powstrzymać. Zaraz jednak spoważniał.
— Tak mi przykro… — niemal wyszeptał, czując nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. — Ale hej, dorwą ich, nim zdążysz stanąć na nogi — zapewnił. — Słono za to zapłacą.
— Nie ma takiej kary, która byłaby wystarczająca — mruknął Oli, wlepiając z powrotem wzrok w sufit.
— Zapewne nie… — przyznał mu niechętnie rację Marcel i zapanowała cisza. Armiński widział, że blondyn poważnie zmaga się nawet z utrzymaniem koncentracji, więc postanowił go dłużej nie męczyć. — Słuchaj, wiem, że nasze ostatnie spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych. Powiedziałem trochę za dużo, byłem w szoku… Po prostu na razie się tym nie przejmuj. Jestem tu, jakbyś mnie potrzebował, a tymczasem skup się na tym, żeby wydobrzeć — przeszedł wreszcie do meritum. 
Oli jedynie znowu spojrzał na niego nieco zamglonym spojrzeniem i skinął głową, a Marcel nie był pewien, czy przyjaciel go zrozumiał, czy może środki jakimi był nafaszerowany skutecznie go otumaniły. Póki co i tak nie mógł z tym nic zrobić, więc poklepał delikatnie Francuza po zdrowym ramieniu i ruszył do wyjścia.
— Marcel — odezwał się niespodziewanie blondyn, skutecznie skupiając na sobie uwagę Armińskiego. — Przykro mi, że tak wyszło.
— Wiem — skinął głową brunet. — Po prostu odpoczywaj i pozwól kumplom zająć się wszystkim — polecił i po chwili kontaktu wzrokowego z policjantem wreszcie opuścił salę.
***
11 czerwca 2018
— Masz jakichś wrogów?
— Naczelniku, z całym szacunkiem, ale co to w ogóle za idiotyczne pytanie? — zirytował się. — Jestem policjantem. Dzień w którym ktoś mi nie zagrozi, że mnie zapierdoli, będzie można ogłosić świętem narodowym — zakpił.
— No muszę wykluczyć najbardziej oczywiste poszlaki przecież! — warknął Głowacki.
— Po prostu przyjadę i…
— Ani mi się waż. Dyżurni wiedzą, że jak się zjawisz, to mają cię wypieprzyć na kopach — zagrzmiał natychmiast starszy mężczyzna, na co Oli przewrócił oczami. — Słuchaj — zmienił ton na… troskliwy? — to straszne, co się stało. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co czujesz, ale najważniejsze, że tobie nic poważnego się nie stało. Mam wrażenie, że nie dociera do ciebie, że ktoś próbował cię zabić, Oliwier — pokreślił, nie wiedząc, że Francuz właśnie przeklął go w duchu, przez to, że mówił z sensem. — Dorwiemy tych skurwieli.
— A ja mam siedzieć i nic nie robić? — fuknął blondyn, bo nawet sobie tego nie wyobrażał. — Zastrzelili mi psa, kurwa mać!
— Dokładnie, masz siedzieć na dupie. Ktoś cię odbierze ze szpitala? — dopytał Głowacki, celowo chcąc zmienić temat, żeby nie nakręcać jeszcze bardziej mężczyzny.
— Taaa. Ale może…?
— Nie. Jedziesz do domu i nie chcę cię tu widzieć przez co najmniej tydzień. Chłopaki będą w pogotowiu, bo ktokolwiek to był, może wrócić.
— Bardzo dobrze, tylko na to czekam — syknął gniewnie Francuz. — Mam gorącą nadzieję, że wróci i wtedy sobie porozmawiamy
— Nie wydurniaj się, Francuz. Wiem, że uważasz się za najlepszego, ale muszę cię zasmucić, bo poradzimy sobie z tym bez twojej pomocy — wyjaśnił mu dosadnie naczelnik.
— Już to widzę, jak naczelnik sobie beze mnie radzi — sarknął.
— Widzę, że już ci chyba lepiej? — zakpił mężczyzna.
— Tak. Dlatego może…
— Nie, nie możesz — uciął brutalnie Głowacki.
— Dobra, dobra, zostanę w domu dwa dni…
— Tydzień!
— Dwa i pół…
— Francuz, przysięgam, że jeszcze jedno słowo i cię zdegraduję — ostrzegł Głowacki.
Oli westchnął jedynie głęboko. Doskonale wiedział, że nic takiego się nie wydarzy, ale zaczęło do niego docierać, że naczelnik nie zamierzał się ugiąć. 
— Dobra. Po prostu chcę pomóc. Muszę się dowiedzieć, kto to był.
— Wiem i obiecuję, że się tego dowiemy…
— Posprawdzajcie kto w ostatnim czasie dostał wyrok i czy przypadkiem ja nie przyczyniłem się do tego ukarania. Może to jakiś wkurzony brat albo kumpel — polecił.
— Francuz, nie jesteśmy bezmózgami. Już to zrobiliśmy — zapewnił Głowacki.
— I?! — ponaglił go zirytowanym głosem Oliwier.
— Nie powiem ci. My się zajmiemy swoją robotą, a ty masz odpoczywać. To polecenie służbowe — rozkazał, brzmiąc na coraz bardziej zniecierpliwionego. Już szykował kolejną reprymendę, spodziewając się następnej wymówki Francuza, ale ten mruknął jedynie coś niezrozumiałego i łaskawie zgodził się zostać w domu. A przynajmniej na chwilę. Głowacki nie był głupi i domyślał się, że jeszcze dzisiaj Francuz zapewne wymyśli coś, czym będzie chciał się wymigać ze zwolnienia, byleby tylko móc aktywnie uczestniczyć w śledztwie.
— Gotowy? — Kiedy skończył rozmawiać z naczelnikiem, usłyszał głos Marcela. Westchnął w miarę dyskretnie, czując ulgę i wyrzuty sumienia jednocześnie. Nie chciał litości ani tego, by Armiński pomagał mu ze względu na to wszystko, co się stało. Chciał sam go przekonać, że zasługuje na drugą szansę. Mimo wszystko to było niesamowicie pocieszające, że Marcel tu był i obiecał zabrać go do domu. Choć Oliwier w życiu nie przyznałby się na głos, to… potrzebował tego. Potrzebował Marcela jak nigdy dotąd.
— Tak, spierdalajmy stąd, bo jeszcze pięć minut i zwariuję — zgodził się pospiesznie i wstał, zarzucając plecak na zdrowe ramię. Drugie nieznośnie mu dokuczało, ale był to ból do wytrzymania, więc nie narzekał. Na szczęście wszystko było też w porządku z jego głową, a przynajmniej somatyczne, bo psychicznie już niekoniecznie. Bardziej uporczywe w jego mniemaniu było siedzenie na tyłku bez możliwości robienia czegokolwiek. Dobrze zatem, że mógł chociaż cierpieć w ten sposób w domu, a nie w szpitalu. 
To chyba jeszcze do niego nie docierało. Ciągle myślał tylko o tym, jak ma wyjść ze szpitala, kombinował też, jak ma złapać sprawcę, który go postrzelił, był otumaniony lekami uspokajającymi, zajęty szeregiem badań, które miały wykluczyć wszelkie komplikacje… kierowała nim adrenalina. Chciał dorwać tych zwyrodnialców i ukarać, ale jednocześnie nie do końca był świadomy, dlaczego tak mu na tym zależy. Wiedział, że stracił swojego czworonożnego przyjaciela, jednak ten cały splot zdarzeń i towarzyszący mu przy tym pokaźny szereg emocji nieco go zdezorientował. Był rozżalony i wściekły, ale jego odczucia przekładały się na całą sytuację, a nie na poszczególne elementy układanki.
Coś tknęło go, kiedy wracał z Marcelem do domu, a w samochodzie panowała cisza. Początkowo czuł się niezręcznie, nie wiedząc, czy ma coś powiedzieć, a gdy nieco się oswoił, przypomniał sobie, że nie było go kilka dni w mieszkaniu i musi wyprowadzić Tytana na spacer.
Przełknął widocznie ślinę i zacisnął dłoń na poręczy w drzwiach. Ogarnęła go panika, a jego oddech nienaturalnie przyspieszył. Za wszelką cenę chciał ukryć to, jak reaguje jego ciało, a jednocześnie poczuł się cholernie zagubiony.
Boże! Co on miał teraz zrobić?!
— Oli? Wszystko okej? — Marcel mimo wszystko zauważył nienaturalne zachowanie blondyna. Albo był aż tak wyczulony na to, co dobiegało od normy, albo udawanie nie wychodziło Oliwierowi aż tak dobrze jak myślał. Nie odpowiedział. — Nie chcesz jechać do domu? Możemy jechać do mnie, albo…
— Nie — przerwał mu szybko. — Po prostu… — zaczął, jednak nawet nie wiedział, co ma dodać.
Marcel też zamilkł. Zawsze był pierwszy do pocieszania i wygłaszania motywacyjnych wywodów, ale nawet jemu w tej chwili zabrakło słów. Nie miał zielonego pojęcia, co mógł powiedzieć, aby choć minimalnie poprawić humor policjantowi. Jednak czy w ogóle to było wykonalne? Wyobraził sobie, jak coś się dzieje jednemu z jego psów i aż przeszył go dreszcz. Chyba nie istniały takie słowa, które byłby pomocne. Mógł jedynie zapewnić przyjaciela, że w razie czego ma jego wsparcie.
— Słuchaj… nawet nie chcę sobie wyobrażać, co teraz przechodzisz, ale wiedz, że nie jesteś w tym sam, okej? Jeżeli czegoś potrzebujesz, wystarczy powiedzieć — zapewnił tylko, choć nie wydawało mu się, aby te słowa podziałały na Francuza w jakimkolwiek stopniu kojąco. Nadal siedział kompletnie spięty i wręcz przerażony.
Niecały kwadrans później dotarli na Chrobrego, a gdy kierowali się do klatki, Oli instynktownie się zatrzymał i zerknął w kierunku, w którym ostatni raz widział swojego psa żywego. Marcel, dostrzegając to, popchnął go nieznacznie i zmusił, by weszli do środka, bo nie sądził, aby przebywanie w tym miejscu zrobiło Francuzowi dobrze. 
Nie przewidział jednego. 
Kiedy weszli do mieszkania blondyna, Marcel zabrał od niego plecak, a sam gospodarz poszedł powoli do salonu, gdzie usiadł w fotelu i rozejrzał się zdezorientowany, zupełnie jakby nie poznawał tego miejsca. Armiński obserwował go początkowo w ciszy, zastanawiając się, co powinien zrobić w następnej kolejności. Zaproponować mu coś do picia? Może zamówić coś do jedzenia? Tak, to był chyba dobry pomysł, Oliwier musiał być głodny.
Wtedy stało się coś kompletnie nieoczekiwanego, czego Marcel nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek będzie świadkiem. Francuz w pewnym momencie zawiesił swój wzrok na kilka sekund w jakimś martwym punkcie, a następnie pochylił się, zakrywając twarz dłonią i… zaczął płakać? 
Myśli Marcela zaczęły galopować z prędkością światła.
Cholera jasna! Myśl! Myśl!
W panice powędrował wzrokiem w miejsce, w które jeszcze kilka sekund temu wpatrywał się Oli i coś go tknęło.
— Wiesz co? Wstawię wodę na kawę czy herbatę, ty sobie tu posiedzisz i odpoczniesz, a ja trochę… posprzątam — rzucił enigmatycznie. W kącie salonu dostrzegł legowisko Tytana, na którego widok nawet Marcela ścisnęło serce. Więc co musiał poczuć Oliwier, patrząc na zabawki i inne przedmioty należące do jego pupila? Musiał się ich pozbyć, przechować je tymczasowo… zrobić z nimi cokolwiek, byleby tylko zniknęły z oczu Francuza i nie doprowadzały go na skraj załamania.
Po kilku minutach Marcel zaczął dochodzić do wniosku, że to był całkiem dobry pomysł. Nie stał tak bezczynnie i niezręcznie nad Oliwierem, a przez to go nie stresował. Z kuchni wziął worek na śmieci — w międzyczasie przygotowując herbatę — i jakieś reklamówki, a potem zaczął zgarniać każdą zabawkę, legowisko, miski a nawet jedzenie, by  nic nie stało na widoku i nie wyzwalało w policjancie przykrych emocji. Gdy już wszystko zapakował, postawił to przy drzwiach wyjściowych i zamierzał zabrać to do siebie. Ciężko było stwierdzić, co z tym wszystkim zrobić. Na pewno nie chciał się wszystkiego pozbywać już teraz, zatem pozostawało mu jedynie przechować te rzeczy.
Chcąc mieć Oliwiera na oku, ale nie chcąc go osaczać, poszedł nawet do sklepu, by zrobić mu większe zakupy. Po powrocie zastał go w tym samym miejscu, ale chociaż było widać, że napił się herbaty. Spróbował zatem do niego zagadać i Francuz odpowiadał mu półsłówkami, a jakąś godzinę później Marcelowi udało się namówić blondyna na coś do jedzenia, więc zamówił jakieś wytrawne naleśniki w jednej z lepszych naleśnikarni.
Domyślał się, że kryzys będzie trwał jeszcze bardzo długo, ale jego zdaniem stawienie czoła nowej rzeczywistości było najbardziej istotne — zwłaszcza w początkowej fazie — i chyba mieli to za sobą. Jego przyjaciel musiał teraz po prostu… wytrzymać.
Po jedzeniu, choć Oli ledwie tknął swoją porcję, włączyli TV, by zabić ciszę i tak dłuższy czas egzystowali obok siebie na kanapie. Marcel miał nadzieję, że sama jego obecność wesprze Oliwiera i da mu poczucie, że wcale nie został sam. Może i milczeli, ale byli razem. 
W pewnej chwili Francuz niespodziewanie się odezwał.
— Nie musisz tu być, naprawdę. Wracaj do domu, nic mi nie będzie.
Marcel zamrugał początkowo zdezorientowany faktem, że jego przyjaciel przemówił, a dopiero potem przeanalizował jego słowa.
— Poradzą sobie beze mnie — zapewnił z delikatnym uśmiechem.
Oli tylko potaknął nieznacznie głową i znowu wlepił wzrok w ekran telewizora, choć zapewne żaden z nich nie miał pojęcia, co właściwie oglądają.
— Dlaczego to robisz? — odezwał się po kolejnych pięciu minutach, na co Marcel odchrząknął niezręcznie i poprawił się na siedzeniu. — Nie musisz się nade mną litować. Wiem, że jesteś na mnie wściekły i naprawdę nie musisz się teraz ze mną męczyć. 
— Nie jestem na ciebie wściekły — zaprzeczył szybko Armiński.
— Nie powiesz mi też, że nagle o wszystkim zapomniałeś — zauważył Oli i po raz pierwszy, odkąd wrócili do mieszkania, spojrzał na Marcela. Wyraz jego twarzy nadal prezentował smutek i lekkie otumanienie, ale dało się dostrzec, że jego procesy myślowe wcale nie są w tej chwili zachwiane. 
— Nie… — przyznał znacznie ściszonym tonem drugi mężczyzna.
— No właśnie, więc… — zaczął Oli, jednak przyjaciel mu przerwał.
— To skomplikowane. — Po jego słowach zapadła chwilowa cisza, a gdy upewnił się, że Oliwier nie będzie mu przerywał, kontynuował. — Oczywiście, że o tym nie zapomniałem — podkreślił dosadniej. — To nadal nie mieści mi się w głowie. Jak tylko sobie przypominam, że ty i mój syn… że wy coś razem… — urwał ponownie, bo nawet nie potrafił powiedzieć tego na głos. — To dla mnie za dużo — przyznał nieco ponurym tonem. — Ale to nie jest takie czarno białe, Oli — zaznaczył. — Nie jestem w stanie cię przez to znienawidzić i przekreślić naszej przyjaźni. Nawet teraz… mogłeś mi po prostu o tym nie mówić, ale skoro to zrobiłeś, wierzę, że to dlatego, bo chciałeś być ze mną szczery. — Francuz nieznacznie skinął głową. — Wiem, że jesteś dorosły i, choć ciężko mi to przyznać, mój syn też jest dorosły. Nie wiem natomiast, czy kiedykolwiek bym to zaakceptował i potrafił nie wzdrygać się na samą myśl — znowu przybrał bardziej ponury ton. — Dlatego… po prostu nie chcę wiedzieć, okej? — poprosił, czym zaskoczył widocznie Oliwiera, który aż zamrugał zdezorientowany. — Jeżeli jeszcze cokolwiek się między wami wydarzy…
— Nie wydarzy…
Jeżeli się wydarzy — podkreślił Marcel — nie informuj mnie o tym. Nie traktuj też tego w żadnym wypadku jako przyzwolenie — dodał pospiesznie, widząc minę Francuza.
— Naprawdę? Chodzi tylko o to, że nie chcesz wiedzieć?
— Oczywiście, że nie — zaprzeczył Armiński. — Masz lepsze rozwiązanie? Nie każę ci wybierać, czy wolisz mieć przyjaciela, czy… — urwał, bo słowo kochanek nie chciało przejść mu przez gardło. — Ale też nie licz na to, że będę wam kibicował. 
Oli niespodziewanie parsknął w odpowiedzi.
— Naprawdę cieszę się, że po tym wszystkim jesteś w stanie się śmiać, ale wybrałeś sobie chujowy moment — warknął zirytowany Marcel, co zdradzało chociażby przekleństwo.
— Nie o to chodzi. — Pokręcił głową policjant. — Po prostu bawi mnie twoje myślenie, że to ja miałbym wybierać. Gdybym mógł, to uwierz, że nigdy nie doprowadziłbym do takiej sytuacji — wyjaśnił już poważniej. — Ale Denis…
— Ach, więc to wszystko jego wina? — spytał z powątpiewaniem Marcel.
— To wina mojego mózgu, który przy nim zamienia się w papkę — odpowiedział blondyn, na co Armiński skrzywił się i wbił wzrok w podłogę. Zastanawiał się, czy chce jeszcze kontynuować tę rozmowę. To zmierzało w bardzo dziwnym kierunku.
— Słuchaj, chcę dla mojego syna… dla wszystkim moich dzieci — poprawił się — jak najlepiej. — Chcę by Denis odważnie ruszył w świat, spełniał swoje marzenia, poznał miłość swojego życia — zawiesił wymownie głos — ale to nie możesz być ty — skończył dobitnie. — Każdego dnia będę budził się z nadzieją, że to tylko głupi wyskok i on zaraz o tobie zapomni.
— Tak zapewne będzie — zgodził się bezdyskusyjnie blondyn.
— Będę ostatnią osobą, która stanie mu na drodze, ale niewykluczone, że umrę na zawał, jeżeli jednak… — znowu zawiesił głos, bo słowa nie chciały przejść mu przez gardło. Zmienił więc taktykę. — Wybacz Oli, ale wiem jaki jesteś z innymi facetami. Nie urodziłem się wczoraj i nie uwierzę w twoją cudowną przemianę, że przez mojego syna ci się odmieniło i będziesz od teraz cudownym partnerem — stwierdził brutalnie, na moment zapominając, że przyszedł tu wspierać Francuza. Jednak ten sam zaczął i wcale nie wyglądał, jakby miał się przez te słowa załamać. Marcel nie planował odbywać tej rozmowy w najbliższej przyszłości przez to wszystko z Tytanem… ale może wcale nie musiał czekać? Oli chyba chciał to załatwić od razu. Albo… albo właśnie dlatego chciał o tym dyskutować teraz, bo to był jego sposób, aby odepchnąć te najbardziej depresyjne myśli?
— Pewnie masz rację. Pewnie boleśnie by się na mnie przejechał — przyznał bez bicia, co wcale nie pomogło Marcelowi w zebraniu myśli. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej się nachmurzył. — Tylko że nic więcej się nie… — zaczął z przekonaniem, jednak Marcel szybko mu przerwał.
— Umówmy się, że jesteś na warunkowym, okej? Jestem w stanie pojąć, dlaczego mój syn zawrócił ci w głowie, bo… to mój syn — podkreślił, jakby to było coś oczywistego. — W głowie mi się nie mieści tylko to, że jesteś dorosłym, odpowiedzialnym facetem i nie potrafisz się kontrolować. Albo nie chcesz. Nie wiem, co gorsze — powtórzył swój argument z początku rozmowy. — W moich oczach on jest moim synem, ty moim kumplem i to co was łączy to fakt, że obydwaj jesteście ze mną powiązani. Nie chcę wiedzieć nic więcej.
— I naprawdę takie wmawianie sobie, że nic nie wiesz i nic nie widziałeś, to jest twój sposób? — zapytał sceptycznie Oliwier.
— Nie mam zielonego pojęcia — przyznał Armiński. — Denis zaraz się wyniesie i liczę, że to wszystko po prostu rozejdzie się po kościach. Chcę dać ci szansę, a mam wrażenie, że próbujesz mnie w tej chwili do tego zniechęcić — zauważył.
Francuz odetchnął głębiej i zamyślił się na moment.
— Doceniam to — przyznał. — Przepraszam, że tego nie pokazuję. Po prostu nie chcę, byś się teraz nade mną litował. Jeżeli czujesz, że potrzebujesz ode mnie przerwy, to nie męczmy się tymi eksperymentami, że nic się nie stało. Bo stało, a ja, choć przed sekundą zapewniłem cię, że to się nie powtórzy, to wcale nie jestem o tym przekonany — przyznał, choć Marcel odebrał to jako prowokację.
— Jak skrzywdzisz mojego syna, to cię zabiję — powiedział zaraz śmiertelnie poważnie, by dodać zaraz z sarkazmem; — Właśnie tego oczekujesz? Wojny? Nie potrafisz po prostu zaakceptować, że nie mam zamiaru cię karać ani się mścić? 
Oliwier ponownie zamilkł, myśląc nad odpowiedzią. Fakt, nawet nie był świadomy, że o to chodzi, dopóki Marcel nie powiedział tego na głos. Zdecydowanie łatwiej by mu było się z tym pogodzić, gdyby przyjaciel chciał go za to wszystko ukarać, bo to wydawało mu się sprawiedliwe. Nie wiedział, czy zasłużył na takie łatwe odpuszczenie win, a przez to było mu ciężko tak po prostu ucieszyć się, że Marcel spróbuje przymknąć na wszystko oko, choć to musiało być dla niego cholernie trudne. 
— Po prostu czuję się jak zdrajca… — mruknął wreszcie.
— Zatem niech to będzie twoją karą — wymyślił brunet, a kiedy dostrzegł pytające spojrzenie policjanta, wyjaśnił; — Niech to uczucie, że nie zasługujesz, bym tak szybko ci odpuścił będzie twoją karą, skoro tak bardzo się jej domagasz.
Francuz wpatrywał się przez kilka chwil w przyjaciela, analizując jego słowa. Chyba… chyba tak na to nie patrzył, a być może Marcel miał rację? To było przecież coś, co go dotykało, a kary miały to do siebie, że były uciążliwe.
— Dziękuję — powiedział w końcu.
— Nie dziękuj. Po prostu przestańmy o tym rozmawiać, dobra? Nie spodziewałem się tej rozmowy w najbliższym czasie i to mnie stresuje — poprosił Armiński.
— W porządku — zgodził się policjant.
Marcel miał rację. Ta rozmowa pozwoliła Oliwierowi na moment oderwać przygnębiające myśli o Tytanie i o tym że został postrzelony, a sprawcy nadal są na wolności. Przez to wszystko nie była aż tak przerażająca, jak blondyn na początku zakładał. Szkoda tylko, że ten lęk został zastąpiony znacznie poważniejszą traumą — którą miał jedynie szansę pokonać upływający czas. No chyba że miałoby się stać coś jeszcze gorszego, ale Oli nawet nie wiedział, czy istniało coś gorszego, a jeśli tak… to wolał się o tym nie przekonywać. Musiał uporać się wpierw z jednym kataklizmem, choć póki co nie miał pojęcia, jak tego dokona.
Odzyskiwał pełną świadomość, a jego stany emocjonalne głównie oscylowały wokół rozdzierającego smutku i zaślepiającej wściekłości. Marcel chwilowo wpędził go swoją obecnością w stan zawieszenia, ale to było krótkotrwałe rozwiązanie. Musiał przygotować się, że nim się cokolwiek poprawi, prawdopodobnie będzie gorzej. 
Nawet nie dopuszczał do siebie, że miałby nie dorwać sprawców. Nie było opcji, aby mógł się pogodzić z faktem, że ci byli na wolności… że uchodziło im to płazem. 
Oliwier nie mógł oprzeć się też niepokojącemu wrażeniu, że coś się skończyło. W jego życiu zaszła właśnie jakaś nieodwracalna zmiana i wcale nie chodziło o to, że stracił Tytana. Owszem, to rozdzierało mu obecnie serce, ale stanowiło tylko punkt zapalny — wstęp do nowej ery.
Z jakiegoś powodu nagle stracił zdolność wyobrażenia sobie przyszłości. Nigdy za wiele o niej nie myślał — może w kontekście jakiegoś awansu zawodowego czy kolejnych kochanków — i raczej nie sądził, by w jego życiu mogło się dużo zmienić. Jednak teraz nawet kiedy próbował sobie wyobrazić, co będzie za pół roku… po prostu jego umysł wypełniała pustka. Tylko czarna plama. Jakby już nic nie miało nadejść.
Wbrew pozorom było to uczucie znajome. Już raz Oliwier doświadczył stanu, podczas którego nie potrafił sobie wyobrazić swojej przyszłości. Momentalnie ogarnął go niepokój, bo to nie zwiastowało niczego dobrego. Wręcz przeciwnie, to mogła być zapowiedź, że zbliżał się czas próby.
______________

Cześć wszystkim!
Ja punktualnie, świat się jeszcze nie skończył, więc w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, bym kontynuowała pisanie (praca zdalna taka super *,*).
No dobra, co tu dzisiaj się wydarzyło...
Marcel się trochę odobraził, ale jednak nie do końca. Zabrakło dziś Denisa, ale on pewnie obmyśla jakiś plan uwiedzenia Francuza i uderzy niedługo z podwójną siłą. Hmm... COŚ POMINĘŁAM?
No to może dodam na zachętę, że na Bucketbook obecnie trwa promocja (do niedzieli) z okazji akcji "Zostań w domu" i w związku z tym możecie nabyć wszystkie ebooki (oprócz nowości i pozycji już przecenionych) o 10% taniej. Wystarczy, że podacie kod #STAYHOME (wcale nie próbuję odwrócić uwagi, wcale :)

To chyba tyle ode mnie dziś,
do poczytania jakoś za tydzień!

12 komentarzy:

  1. Och Kobieto! jak mogłaś? gdybyś uśmierciła głównego bohatera pokręciłabym głową zdegustowana, że znowu trafiłam na dramat a wolę happy end. Ale nie, NIE! TY ZABIŁAŚ najfajniejszego zwierzaka o jakim czytałam w ciągu ostatnich miesięcy... Jak mogłaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem okropna, wiem. :D
      A tak poważnie, to czytelnicy to czytają, a ja to musiałam NAPISAĆ (tak, tak się tłumacz - trzeba było nie pisać. :D)

      Usuń
  2. Hej. wiesz muszę ci powiedzieć, że to był cios poniżej pasa.serio aż mi łzy poleciały.lacze się w bólu z olim i pytam dlaczego, dlaczego tak postapilas ??. Bardzo smutny ten rodzial, ale emocje byly. Podoba mi się to że armanski nie zawiódł i jest przy swoim przyjacielu, a także to że jednak przeprowadzili ta rozmowe że w jakimś stopniu i na jakieś płaszczyźnie się porozumieli. Rozumiem to, że Oli nakłada na siebie kary i nie dopuszcza do siebie myśli.ale myślę że armanski wyszedł z dobra opcja nic nie widzę nic nie wiem i trochę co ma być to będzie. Także rozdział świetny jak zawsze chodź smutny i czekam na dalsze losy oliego jestem ciekawa co za czas próby mu szykujesz. Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie ja, to jakieś typy spod ciemnej gwiazdy, które miały na pieńku z Oliwierem. :/
      Ale chętnie pomogę mu w wymierzeniu sprawiedliwości. :)
      Fakt, na JAKIEJŚ płaszczyźnie się porozumieli, a czy plan Marcela ostatecznie wypali? To się dopiero okaże.
      Oli jest po prostu takim typem człowieka, który doszukuje się wszędzie sprawiedliwości. Dla tego podejrzana jest dla niego każda sytuacja, gdzie "nabroił" i nie dostał kary, tak samo jakby "dostał" nagrodę za nic.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Ale ty kombinujesz, myślałam że tym rodziałem coś się wyklaruje między Denisem i Olim, liczyłam na jakieś ciężkie obrażenia francuza i walkę o jego życie, łzy rozpoczy Marcela, Ali i Denisa, czuwanie przy jego łóżku. Tylko jeden wątek, bez pokazania co przeżywali Denis i Marcel po postrzeleniu Francuza. Generalnie super ale mam wrażenie że dałaś nam pół rozdziału :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie, nie Oli miał tu ucierpieć. :)
      To znaczy nie miał ucierpieć fizycznie (za bardzo).
      Co przeżywali Denis i Marcel po postrzeleniu Oliwiera? Pewnie byli zmartwieni, ale nie przesadnie, bo wiedzieli, że się bez problemu wyliże (przypominam, że dowiedzieli się tego dopiero następnego ranka, jak Oli już był sprawny i gotowy do wyjścia. :D).
      Ja osobiście sobie nie wyobrażam takiej ilości lamentu w jednym rozdziale. Ja bym nie była w stanie tego napisać i gwarantuję, że nikt nie byłby w stanie tego przeczytać. Tak więc, przyznaję, że z pełną premedytacją zrezygnowałam z takiej opcji.
      Plus nie przypadkowo zostawiłam Denisa na "kiedy indziej". :D

      Usuń
  4. Będzie rozdział dzisiaj?

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam cię ;) w

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, nie no jak mogłaś zabić takiego wspsnialego kochanego psiaka... ale i Oliver pokazał sie z tej wrażliwszej strony... dobrze że jest Marcel i daje to wsparcie, ale tak jakby do Marcela nie dociera że to Denis prowokuje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    wspaniały rozdział,  o nie no jak mogłaś zabić takiego wspaniałego kochanego psiaka... chlip, chlip... ale i Oliver pokazał się z tej wrażliwszej strony... dobrze że jest Marcel i daje to wsparcie, ale tak jakby do Marcela nie dociera że to Denis jest tym prowokującym...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń