28 marca 2020

Francuski piesek: Rozdział 23

Wszechświat, który można schwycić w ramiona

14 czerwca 2018
Promienie słoneczne wpadały przez okno, zalewając całe pomieszczenie złocistym blaskiem. Przez otwarte okno dało się usłyszeć wesołe krzyki i śmiechy dzieciaków z pobliskiego placu zabaw. Ktoś nieopodal kosił trawnik, przez co w powietrzu unosił się przyjemny zapach świeżo skoszonej trawy. Niewielki podmuch letniej bryzy co jakiś czas delikatnie targał firankami.
Było tak pięknie i przyjemnie. Wszystko dookoła kwitło, budziło się do życia, atakowało kolorami.
Ale nie on. 
Leżał na miękkim materacu, wpatrując się bezwiednie w sufit. Słyszał te
wszystkie dźwięki, czuł te kuszące zapachy lata i… nic. Nie pamiętał nawet, kiedy się tu położył. Od kilku nocy nie mógł spać, a przez to był strasznie zmęczony w ciągu dnia. Chyba się zdrzemnął, ale z jakiegoś powodu czuł się przez to jeszcze bardziej… przytłoczony? Ociężały? Wszystko, absolutnie wszystko przychodziło mu z trudnością.
Jako że od dwóch dni nawet nie brał prysznica, rano wreszcie się do tego zmusił. To znaczy… od myśli, że powinien wreszcie się umyć i ogolić do momentu, w którym to ostatecznie zrobił, minęło trzy godziny. Tyle zajęła mu droga z sypialni do łazienki. Zresztą tyle zajmowało mu wykonywanie każdej, nawet najprostszej czynności. 
Nie wiedział, co się z nim działo. Pamiętał, że rozmawiał z Marcelem, że się w miarę dogadali, potem jego przyjaciel pojechał wreszcie do domu, Oli poszedł spać… miał koszmarny paraliż senny, a następnego ranka czuł, jakby uleciało z niego życie. Przeleżał resztę dnia przed telewizorem, by następnego wybrać się… po skremowane zwłoki swojego psa, a następnie na cmentarz dla zwierząt, gdzie został zakopany Tytan.
We wtorek kompletnie pękł, choć w zasadzie nie był smutny ani przygnębiony. A przynajmniej nie bez przerwy. Tylko czasami nachodziły go te najbardziej przygnębiające myśli. Przez resztę czasu zjadały go wyrzuty sumienia i nieuzasadniony lęk. Nie chciał tu być. Nie chciał leżeć w tym łóżku ani nie chciał siedzieć w tym mieszkaniu. Ale… nie chciał też być gdziekolwiek indziej. Nie chciał nikogo widzieć, nie chciał z nikim rozmawiać, a na samą myśl, że po weekendzie mógł wrócić do pracy, dostawał drgawek. 
Miał wrażenie, że utknął w jakiejś pętli czasowej i nie wiedział, gdzie jest wyjście. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, co stanie się za kilka godzin, a przez to atakowały go potworne wyrzuty sumienia, że nie potrafi tak po prostu wstać i coś zrobić. Cokolwiek. 
Przez ten czas odbierał jedynie SMS-y. Od Kuby, od naczelnika, od Marcela, od Marcina, który jakimś sposobem o wszystkim się dowiedział, a nawet od Klaudii. Każdą odpowiedź opracowywał z należytą starannością. Tak bardzo bał się, że ich zaalarmuje. Wiedział, że nie może odpisać czegoś kompletnie na luzie czy złośliwie, tak jak brzmiałby zazwyczaj, bo to byłoby oznaką, że coś jest nie tak. Nie mógł w ogóle nie odpowiadać, bo to tym bardziej sygnalizowałoby jakieś problemy. Nie mógł też napisać prawdy, bo wtedy to już na pewno wpadłby do niego cały orszak zmartwionych nim osób. Więc zmyślał. Co czułby normalny Oliwier w takiej sytuacji? Byłby przygnębiony, ale nie zrozpaczony. Potrzebowałby trochę czasu dla siebie, ale z pewnością nie zamykałby się w mieszkaniu. W swoich odpowiedział byłby nadal cyniczny, ale w stonowany sposób.
Od: Marcel. „Jak się czujesz? Jakbyś czegoś potrzebował, to wal jak w dym.  W ogóle… aż nie wierzę, że to napiszę, ale Denis pyta, czy to dobry pomysł, żeby jakoś się z tobą skontaktować. Nie jest pewien, czy to ci pomoże, czy tylko dodatkowo zestresuje. Co mu odpowiedzieć?”.
Och… więc jednak młody o nim nie zapomniał? W sumie gdzieś tam w odmętach umysłu przemknęła mu lękowa myśl, że właśnie tak się mogło stać.
Do: Marcel. „Czuję się wybornie. Nagle człowiek może dłużej pospać, bo już nie musi wyprowadzać psa ”.
Zabrzmiało wystarczająco cynicznie i gorzko jednocześnie? Chyba tak. Chyba to brzmiało tak, że nadal cierpi, ale wraca do siebie i się pozbiera. 
Zaraz wysłał jeszcze drugą wiadomość:
Do: Marcel. „Ostatnie z czym potrzebuję się teraz szarpać to Denis, więc tak, zdecydowanie trzymaj go ode mnie z daleka”.
Chyba Marcel łyknął haczyk. Odpisał jedynie, żeby Oli się trzymał i w razie czego koniecznie dzwonił, pisał albo wsiadał w samochód i przyjeżdżał. Niestety Oliwier wiedział doskonale, że nie tylko Marcel, ale i inni zaczną domyślać się, że coś jest nie tak, jeśli w porę się nie ogarnie. 
Znowu poczuł nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Zresztą… to było uczucie, które towarzyszyło mu już od kilku dni, a momentami po prostu się nasilało. Bez przerwy zdawało mu się, że może ledwo oddychać, jakby przyciskał go jakiś niewidzialny głaz. Tak samo miał wrażenie, że coś boleśnie ściska go za krtań. 
Będę musiał iść za kilka dni do pracy. 
Nagły atak paniki.
Ktoś się wreszcie dowie, że coś jest nie tak, jeżeli się nie ogarnę.
Kolejny atak.
Nie mam pojęcia co zrobić, żeby przestać się tak czuć.
I następny.
Czuł się trochę jak w tym szpitalu po środkach uspokajających, tylko że… gorzej. Wtedy przynajmniej był świadomy, że to wynik działania leku. Teraz już nie miał na co zwalić swojego katatonicznego stanu. 
Zmusił się, by podnieść się do pozycji siedzącej, jednak kiedy tylko to zrobił, opanował go lęk, bo nie wiedział, co ma zrobić w następnej kolejności. Wstać? Ale po co? Może wyjść na balkon? Nieee… tam byłby za bardzo odkryty. Za blisko świata. Włączyć telewizor? To by tylko przypominało mu, że są ludzie, którzy potrafią normalnie żyć. Może powinien coś w końcu zjeść? Bez sensu, i tak nic nie przełknie. Wypić kawę? Też nie przełknie. Alkohol? Tylko miałby wyrzuty sumienia, że posuwa się do takiego rozwiązania. Zostać tu gdzie siedział i nic nie robić? Dobiłby go fakt, co się z nim właśnie stało i jaki jest bezużyteczny.
Najprościej było strzelić sobie w łeb.
Jednak to nie było w stylu Oliwera. Nie miał myśli samobójczych. Nie chciał umierać… ale za bardzo nie chciał też teraz żyć. Chciał po prostu zniknąć. Albo zasnąć i obudzić się po wszystkim, cokolwiek by to miało oznaczać.
Opadł z powrotem plecami na materac i wziął głębszy oddech, co jedynie przypomniało mu, jak cholernie trudna i bolesna jest to czynność. Przypomniał też sobie, że przecież został postrzelony w ramię i to ta część ciała powinna mu teraz dokuczać, a kompletnie o niej zapomniał… do teraz. Zabawne, że dla niego było to tylko głupie postrzelenie, po którym zostanie niewielka blizna. Jego czworonożny przyjaciel nie miał tyle szczęścia.
Przypomniał sobie wydarzenia z poniedziałku, gdzie w towarzystwie Kuby, naczelnika i kilku innych policjantów oraz Marcela odebrał od weterynarza pudełko z prochami psa, a potem pojechali na podmiejski cmentarz dla zwierząt, by godnie go pożegnać. Oliwier czuł, że powinien być za to wdzięczny, bo śmierć psa służbowego nie była prawnie uregulowana i zazwyczaj kończyło się tak, że trzeba było oddać zwłoki do utylizacji lub ewentualnie przewodnik je zabierał i zakopywał gdzieś pod drzewkiem na swojej posesji. W bardzo rzadkich przypadkach komendant wystosowywał zlecenie, by pochować poległego na służbie psa na specjalnym cmentarzu. Tak się jednak stało w przypadku Tytana. Tej ceremonii nie towarzyszył żaden przesadny patetyzm. Postali kilka chwil nad świeżo zakopanymi prochami zwierzęcia wyraźnie zasmuceni, na koniec każdy jeszcze raz zapewnił Oliwiera, jak bardzo jest mu z tego powodu przykro oraz że dołożą wszelkich starań, aby dorwać sprawców. 
Oliwier też tego chciał. Tylko nie w tej chwili. Po prostu nie teraz. 
To niesamowite, jak szybko zmieniły mu się priorytety. Jednego dnia był gotowy postawić cały świat w płomieniach niczym John Wick… a następnego ogromnym wyzwaniem było dla niego zmuszenie się, by iść chociaż do łazienki. 
Denerwowało i smuciło go jednocześnie, jak bardzo kruchy się stał. Każda najmniejsza niewłaściwa myśl mogła w ekspresowym tempie doprowadzić go do kolejnego ataku paniki i sprawić, by cały zesztywniał i był zdolny jedynie do tępego wpatrywania się w ścianę czy w sufit. Tak jak na przykład postrzelone ramię przypominało mu, że jego przyjaciel zginął, a to przewróciło mu świat do góry nogami. Niby życie toczyło się dalej, a jednak nie było możliwe, aby dalej funkcjonować w ten sam sposób co wcześniej.
Z tej bezsilności i rozgoryczenia wstał gwałtownie, że aż zakręciło mu się w głowie, a potem… znowu nic. Nie miał pojęcia nawet, w którą stronę wykonać krok. Przerastało go to do tego stopnia, jakby od tej decyzji zależało jego życie. 
Aż go skręcało na myśl, że miałby z powrotem usiąść na łóżku, zatem poszedł do salonu i… tam usiadł w fotelu. Wpatrywał się tępo przez kilkanaście minut w uchylone drzwi balkonowe i starał się skupić na głosach, jakie docierały do niego z zewnątrz. Tam dalej toczyło się zwyczajne życie. Dzieciaki bawiły się na placu zabaw, ludzie wracali z pracy, z zakupów… spacerowali z psami.
Przełknął wręcz boleśnie ślinę i spuścił głowę.
Chciał znaleźć jakiś sens swojego istnienia, ale w tej chwili kompletnie nic nie chciało mu przyjść do głowy. Zupełnie jakby myślenie o tym sensie nie miało sensu. 
Czy od zawsze był straconym przypadkiem? A co jeśli to był czysty fart, że udało mu się wytrwać aż do teraz, kiedy w rzeczywistości już dawno nie powinno go tu być?
Od lat powtarzał sobie, że sam jest odpowiedzialny za swoje życie i tylko on ma na nie realny wpływ. Oczywiście liczył się, że będą w nim następować pewne wypadkowe, których nie będzie w stanie przewidzieć, ale zawsze to on będzie miał wpływ na swoją reakcję i na to, jak się dostosuje do sytuacji. Jego życie leżało w jego rękach. 
Zawsze miał pod górkę. Jeszcze do niedawna uważał, że powinien być dumny, bo tak świetnie stawiał czoła wszelkim przeciwnościom, jednak teraz zaczął mieć dziwne przeczucie, że to było tylko złudzenie. Swoiste trwanie w jakiejś dziwnej hibernacji.
Został skreślony już na starcie. Matka ledwie zdążyła wypchnąć go z macicy i spierdoliła. Przez kilka pierwszych lat swojego życia myślał, że ma na imię „Kurwa”, bo jeżeli już słyszał jak ojciec się o niej wyrażał, to używał jedynie tego przydomku. Dopiero jak miał z pięć lat, usłyszał od jakiejś sąsiadki coś w stylu: „Dobrze zrobiła ta Dominika, że uciekła od tego skurwysyna”. Na początku był zasmucony, bo przecież to nie była jego wina i tak… ojciec był potworem, ale przecież Oliwier był za mały aby być zły. Przecież nie zdążył nikogo skrzywdzić. Dlaczego więc matka postanowiła zostawić i jego? Teorię na ten temat usłyszał niedługo potem od tej samej sąsiadki: „Jak ty masz być normalny, skoro cała rodzina to same zjeby?”. Oli nie znał innej rodziny poza ojcem, ale coś tam słyszał o jakimś jego bracie, który zginął potrącony przez samochód jeszcze przed jego narodzinami. Podobno też był pijakiem. Tak samo jak jego dziadek — jedyne co słyszał o nim policjant, to że był pijakiem. Rodzina zjebów — sąsiadka wcale się nie myliła. 
W końcu jego ojciec też zapił się na śmierć, a jedyne co poczuł wtedy Oli to niesamowita ulga. Choć tak naprawdę potem wcale nie było lepiej. Może i już nikt nie bił go niemal do nieprzytomności, ale nadal nikt o niego nie dbał. Nikogo nie obchodził. Nikt nie przejmował się jego losem. Musiał radzić sobie sam. 
Nie ufał nikomu, bo z wczesnego dzieciństwa zapamiętał, że zaufanie wiąże się zazwyczaj z bólem i rozczarowaniem. Do nikogo się nie przywiązywał, bo pamiętał, że gdy to robił, te osoby odchodziły. Na nikim nie polegał, bo wiedział, że uzależnienie od innej osoby jest gorsze niż więzienie. 
I… to pozornie było pomocne. Tak nauczył się żyć, był niezależny i kierował swoim życiem. Pozornie taktyka bez wad. Tylko że co mu teraz zostało?
Kiedy był dzieciakiem, a potem nastolatkiem, jego jedynym celem życiowym była niezależność. Uważał, że jeżeli będzie wolny, będzie jednocześnie szczęśliwy. Kiedy to osiągnął, jego kolejnym celem było utrzymanie tego stanu: nie dopuszczał do sytuacji, w których musiał na kimś polegać i nie przywiązywał się do ludzi. Był panem swojego życia, robił to, co chciał, sam podejmował decyzje i nie pozwalał, by ktokolwiek lub cokolwiek go ograniczało. 
Nagle ten światopogląd boleśnie upadł. Nadal był wolny, nadal mógł o sobie decydować… tylko dlaczego czuł się przez to ograniczony i osaczony? Dlaczego niespodziewanie z trybu „mogę” przeszedł w „muszę”? Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym dopadały go coraz czarniejsze wizje, a na pierwszy plan wysuwała się konkretna konkluzja, która napawała go jedynie przerażeniem — czyli uczuciem, które pamiętał jedynie z dzieciństwa.
Czy te rygorystyczne reguły, którymi się kierował, na pewno gwarantowały mu wolność? Czy może raczej się ograniczał? Czy skazując się na życie w pojedynkę, w obawie, że się od kogoś uzależni, nie skazywał się na swoiste więzienie? Wmawiał sobie przecież, że może absolutnie wszystko… tylko dlaczego jednocześnie wyznaczał ludziom granice? Na pewno nie chciał otwierać się przed nimi, czy może raczej już nie potrafił?
Ten cel, to życiowe marzenie o wolności z dnia na dzień przestało brzmieć jak osiągnięcie, a zaczęło jak porażka. To z kolei prowadziło Oliwiera do kolejnego druzgoczącego wniosku: skoro właśnie okazało się, że żył złudzeniem, to czego tak naprawdę pragnął? Jaki sens miało jego istnienie?
Tytan był jedyną istotą, która ufała mu bezwarunkowo, była bezwzględnie posłuszna i ufna. Przez to i Oli mu ufał. Doskonale wiedział, że ma do czynienia z psem i nie dorabiał sobie do tego dziwnej ideologii, ale po raz pierwszy w życiu czuł, że to jest prawdopodobnie jedyna relacja, której nie można zachwiać. Nawet przyjaźń z Marcelem — jak się przekonał — miała swoje limity, natomiast więź z psem była prosta i klarowna. 
A teraz cierpiał. Śmierć Tytana przypomniała mu, że jego koncepcja bycia niezależnym — choć solidna i okraszona żelaznymi zasadami — została wybudowana na miękkim piasku. Gdy zawodził jeden element, nie można było go naprawić czy wymieniać. Waliła się wtedy cała idea.
Po co miał dalej walczyć? Perspektywa bycia odizolowanym do samego końca zdawała się teraz przygnębiająca i niestabilna. Z drugiej strony wiedział też, że nikomu nie zaufa. Nikogo nie wpuści do swojego świata — scenariusz w którym uzależnia swoje życie od kogoś, był jeszcze bardziej przerażający niż samotność. Tym bardziej, że to było coś, co wymagało od groma pracy i poświęcenia, wymagało inwestycji, która wcale nie gwarantowała, że włożony czas kiedykolwiek się zwróci. A co jeśli kierowałby nim tylko strach i niezdrowa presja, przez co nieobiektywnie oceniałby rzeczywistość i wystawił się komuś nieodpowiedniemu jak na tacy? Jak miał zawalczyć o powrót do normalnego życia i się otworzyć, kiedy obecnie wysiłkiem było zaplanowanie wyjścia do łazienki?
Nie da rady. Nie zrobi tego. Na samą tylko myśl poczuł jak jego żołądek wykonał salto, a krtań boleśnie się zacisnęła.
Uspokój się. Dobrze wiesz, że to nie twoje myśli. To tylko próba, którą musisz przejść. Pozbierasz się, jak zawsze. Musiałeś mierzyć się ze znacznie gorszym gównem, więc i teraz dasz radę.
Pomogło. Co prawda na jakieś dziesięć sekund, ale była to cholernie potrzebna chwila oddechu. Szybko jednak lękowe myśli ponownie zalały jego umysł, kompletnie przejmując nad nim kontrolę i ogarnął go kolejny atak paniki. Nie miał żadnych duszności, nie czuł, jak waliło mu serce, nie oblewał go zimny pot… po prostu go paraliżowało. Zastygał w bezruchu, czując nieprzyjemny ścisk w krtani, a wszystkiemu towarzyszyło dziwne poczucie odrealnienia. Jakby tracił połączenie między umysłem a ciałem.
Po dwóch, trzech minutach odzywał się jego zdrowy rozsądek i mógł odpocząć, choć wcale nie czuł się przy tym lepiej, bo uporczywe myśli nie przestawały go nękać.
Nie dasz rady. Wtedy byłeś młody i miałeś jeszcze o co walczyć. Teraz jesteś stary i już nic nie zmienisz. To bez sensu, po prostu sobie odpuść.
Aż wstał, czując nieopisany wstręt i w ramach protestu, że nic nie robi, podszedł do okna. Tam jednak ponownie zastygł, bo nie wiedział, jaką czynność powinien następnie wykonać…
To idiotyczne, ogarnij się! Jeszcze parę dni temu byłeś facetem, który bez mrugnięcia okiem wdawał się we wszelkie konfrontacje, owijał sobie innych wokół palca i dominował, a teraz przeraża cię nawet dźwięk SMS-a?! To nie jesteś ty!
Nie pomogło. 
Prychnął żałośnie, czując z każdą sekundą, jak jest mu coraz ciężej ze sobą wytrzymać. Odwrócił się tyłem do okna, opierając się jednocześnie o parapet, a potem zerknął za zegar powieszony na przeciwległej ścianie. Jezu! Ledwie dochodziła dwunasta! Jak on ma przetrwać resztę dnia? A potem noc i… kolejny dzień?
Przykucnął, czując, jak momentalnie się stresuje. 
Kiedy kolejny raz zerknął na zegar, było kilka minut po trzynastej, na co przymknął oczy zrezygnowany. Zdawało mu się, że minęło co najmniej pięć godzin. Był już tak cholernie zmęczony…
Łóżko było za daleko, a poza tym wiązało się z ryzykiem, że jak tylko zamknie oczy, to złapie go paraliż. Sofa była bliżej… ale w sumie mógł położyć się tutaj, na dywanie, i nie musiał podnosić się wcale, a przez to nie musiał też planować jak i kiedy ma wstać. Nawet tak prozaiczne rzeczy go przerastały.
Po kolejnym kwadransie zmotywował się wreszcie, aby położyć się na tym cholernym dywanie, ale wcale nie poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie. Czuł jedynie wstręt do siebie, że tak strasznie się nad sobą rozczulał i nie potrafił nawet podnieść swojej dupy i zaprowadzić jej do pierdolonego łóżka, żeby zdrzemnąć się jak człowiek.
Żałosny…. 
Żałosny i zmęczony. Ledwo żywy.
Aż wzdrygnął się, usłyszawszy jakiś głośny huk koło ucha. Z ogromnym trudem otworzył oczy, jednocześnie uzmysławiając sobie, że zdołał zasnąć. Jego głowa zdawała się być przeraźliwie ciężka i choć bardzo chciał, to nie dał rady jej przekręcić, by sprawdzić, skąd dochodził dźwięk.
Ponowny huk i jakiś cień na suficie.
Jeszcze raz spróbował odwrócić głowę… i dopiero zaczęło do niego docierać.
Dokładnie tak. To paraliż, kretynie. A było nie zasypiać. Teraz sobie radź.
Usłyszał, jak ktoś zaczął krzyczeć mu prosto do ucha, a potem rozległy się kolejne łomoty, jakby ktoś stukał w ściany czy wywracał meble. Nadal było jasno, co potwierdzało, że nie nastała jeszcze noc, a ludzie na zewnątrz normalnie funkcjonowali.
No dalej, rusz się. Powolutku. Najpierw jeden palec.
Krzyk ustał, ale inne dźwięki tylko się nasilały… aż wreszcie zapanowała przeraźliwa cisza. I co? To już? Koniec? Niemożliwe… nadal nie mógł się ruszyć. 
Nagle po lewej stronie zauważył kątem oka postać. Stała jak na złość w takim miejscu, że nie był w stanie dostatecznie skupić na niej wzroku, ale czuł, że tam jest i mu się przygląda.
Dobrze wiesz, że jego tam nie ma. Skup się!
W końcu! Poczuł, że desperacko wysyłane sygnały z mózgu do mięśni wreszcie zaczęły docierać i powolutku poczuł mrowienie w dłoni, którą od samego początku próbował poruszyć. W następnej kolejności poczuł specyficzny prąd, który przeszył całe jego ciało i powoli odzyskał nad nim kontrolę. Kiedy tylko mu się to udało, podniósł się do pozycji siedzącej, oddychając ciężko.
Ulga mieszała się z żalem i bezsilnością. Przecież się zamęczy. Ile jeszcze wytrzyma w takim stanie? Dzień? Dwa? Nie da rady. Wykończy się nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. 
Chciał wstać, ale znowu ogarnęła go bezradność, bo nie wiedział, w jakim celu miał wstać. Czuł się jak zawieszony w próżni, kompletnie pozbawiony szansy, by znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Dryfował sobie w tych odmętach mroku, pozwalając, by coraz to okrutniejsze i coraz bardziej dobijające myśli wciągały go głębiej i głębiej…
Chyba jednak nie da rady. Tak bardzo chciał… ale jak? 
Coś znowu zaczęło dzwonić mu w głowie i już miał ochotę roztrzaskać ją o ścianę, ale po kilku chwilach zdał sobie sprawę, że ktoś po prostu dobijał się do drzwi.
***
Już milion razy chwytał telefon, żeby zadzwonić do Oliwiera albo chociaż do niego napisać i resztkami sił woli się od tego powstrzymywał. Wierzył, że powinien zostawić policjanta w rękach swojego ojca, nie wtrącać się, a przez to nie komplikować jeszcze bardziej sytuacji. Oliwier na pewno nie miał głowy, żeby się nim teraz przejmować, a ostatnie czego chciał Denis, to przyprawić starszego mężczyznę o kolejne kłopoty. To musiał być dla niego horrendalnie ciężki czas — Denis aż nie potrafił sobie wyobrazić, co ten mógł czuć — a sama myśl, że zamiast pomóc, byłby tylko kolejną kłodą pod nogi, napawała go obrzydzeniem. Jak niby Oliwier odebrałby jego wizytę czy telefony? Zapewne pomyślałby, że Denis stara się wykorzystać sytuację i jego słabość. To brzmiało fatalnie — nie mógł tego zrobić.
Nawet zapytał ojca, kiedy w pewnym momencie zaczął wariować, czy to na pewno zły pomysł, by odwiedzić Oliwiera, a Marcel… sam o to zapytał Francuza. Cóż, nie takiej reakcji na to pytanie oczekiwał Denis, ale przynajmniej na własne oczy zobaczył, że policjant nie życzył sobie, aby się z nim widzieć.
Denisowi zrobiło się z tego powodu trochę przykro… ale przełknął dumę. Naprawdę nie chciał dowalić jeszcze bardziej blondynowi, dlatego grzecznie się wycofał. Poza tym nie miał za bardzo wyjścia. Poczuł się przez to wszystko nieco odizolowany czy wręcz odsunięty na boczny plan, ale postarał się zachować rozsądnie i dostosować do nowej sytuacji.
Mimo wszystko miał takie momenty, gdzie odzywała się jego szczeniacka złość. Przypomniał sobie tamten poranek, jak usłyszał rozmowę ojca z jakimś znajomym policjantem, który poinformował go, że Oliwier został postrzelony. Początkowo Marcel próbował go zbyć, ale że Denis niespecjalnie sobie na to pozwolił, wreszcie powiedział mu prawdę — starając się brzmieć jak najbardziej spokojnie.
— Co?! Został postrzelony?! — zapytał wtedy zszokowany.
— Ale to nic poważnego — odparł od razu Marcel. — Nic mu nie jest. Zostanie dzisiaj na obserwacji i pewnie jutro czy pojutrze go wypuszczą. Dla Oliwiera to ledwie draśnięcie — spróbował zażartować na koniec.
— Tato, strzelali do niego! To jest Polska a nie film akcji o gangsterach, tu normalnie nie strzelają nawet do policjantów! — zracjonalizował zaraz Denis. — Powinniśmy do niego jechać i się upewnić, czy wszystko jest w porządku — wymyślił. 
— Nie, nie. Oli musi teraz odpocząć — zaprzeczył szybko Marcel, na co chłopak zmrużył podejrzliwie oczy. Jego tata brzmiał jakoś dziwnie. Tak… jakby próbował ukryć, że uzyskane informacje go przytłoczyły. 
— Co? — zapytał zaraz wprost.
— Nic… — mruknął tylko starszy Armiński, ale nawet jego głos zdradzał, że już się poddał i zaraz pęknie.
— Tato — ponaglił go Denis.
— Tylko się nie denerwuj — poprosił wpierw mężczyzna, na co chłopak miał ochotę sarknąć, że po tej prośbie to już na pewno się nie zdenerwuje, ale się nie odezwał w obawie, że ojciec się wycofa.
— No mów!
— Bo… niestety Tytan też oberwał — powiedział to takim tonem, że Denis momentalnie zbladł. Nie, Marcel nawet nie musiał być bardziej dosadny, bo chłopak natychmiast zrozumiał, co oznaczało, że pies Oliwiera… oberwał.
— Nie… — wyszeptał tylko, czując, jak przeszywa go cholernie złowrogi dreszcz.
— Przykro mi — odparł ze smutkiem wypisanym na twarzy starszy Armiński.
W pierwszej chwili Denis myślał, że się po prostu przewróci. Nadmiar tak szokujących informacji przyprawił go o palpitację serca, mdłości, gonitwę myśli. Poprzedniego dnia jego największym zmartwieniem było opracowanie taktyki, która pozwoli załagodzić napiętą sytuację pomiędzy jego ojcem a Oliwierem, a kilkanaście godzin później to wydało się wręcz błahe. Aż nie dowierzał, że w ciągu niecałej doby sytuacja zmieniła się tak drastycznie. Oli wpadł w lekką melancholię po pocałunku… a w następnej chwili walczył o życie i stracił Tytana.
To się nie działo naprawdę!
Tamtego dnia był zbyt roztrzęsiony, by zrobić cokolwiek produktywnego i dodatkowo rodzice mieli go na oku, więc nawet nie przyszło mu do głowy, żeby nagabywać policjanta. Marcel sam się do niego wybrał, a gdy wrócił, wyglądał na nieco uspokojonego, więc Denis nie miał podstaw, by nie wierzyć ojcu, że Oli faktycznie został ledwie draśnięty i nic mu nie będzie.
Sytuacja niespodziewanie przybrała inny bieg. 
Przez ten cały czas Denis czuł się trochę jak zaszczuty szczeniak, który z jednej strony bardzo chciał pomóc i coś zrobić, ale jeszcze bardziej bał się, że zamiast pomóc, zaszkodzi, zatem dryfował w tej swojej bańce niewiedzy i bezsilności, a jego frustracja narastała. Stał się markotny, mało rozmowny… odizolował się. Miał wyrzuty sumienia, że zachowywał się tak niedojrzale i nie potrafił wziąć się w garść. Nie chciał, by to wyglądało tak, że obraża się, bo ojciec nie pozwolił mu — nie dosłownie, ale taki był przekaz podprogowy — zobaczyć się z Oliwierem. Jednak im bardziej starał się zachować spokój, tym opanowywały go coraz większe wyrzuty sumienia i jeszcze bardziej się nakręcał. Tkwienie w tym błędnym kole doprowadzało go praktycznie do obłędu.
Nie wiedział, czy to chwilowy przypływ adrenaliny, czy może raczej przekroczył granicę cierpliwości i pękł, ale czwartkowego wieczoru stwierdził, że dłużej już nie wytrzyma i musi przekonać się na własne oczy, że Oliwier był w jednym kawałku. Najwyżej wyjdzie na naiwnego i namolnego gówniarza, trudno.
Zadziało się to naprawdę błyskawicznie i nieoczekiwanie. W jednej chwili leżał na łóżku z laptopem, próbując — bezskutecznie — rozproszyć swoje myśli, a w drugiej zatrzasnął ze złością klapę, chwycił kluczyki do auta i po prostu wyszedł z domu. Nawet nie wiedział, jakim cudem przemknął się przez cały dom i dotarł do garażu niezauważony. Całe szczęście, bo jakby na kogoś wpadł i zaczął się tłumaczyć, to może straciłby pewność siebie i ostatecznie skapitulował.
Zresztą wątpliwości zaczęły go dopadać w połowie drogi, jednak nim ostatecznie się namyślił, czy aby na pewno nie zawrócić, dotarł na Chrobrego. Siedział z dziesięć minut w samochodzie, próbując dodać sobie odwagi, ale kiedy zauważył wychodzącego z klatki mężczyznę, uderzył w niego kolejny impuls adrenaliny, więc wyparował z pojazdu i wdarł się do środka budynku, nim drzwi zdążyły się zatrzasnąć.
Jeżeli zdołał ułożyć sobie w głowie, co ma powiedzieć, kiedy tylko Oli otworzy… to wszystko zapomniał w momencie, jak naciskał dzwonek. Nawet nie był do końca świadomy, dlaczego tak bardzo się denerwuje i czego tak naprawdę się obawia. Sprawdzi, czy wszystko jest okej, nie będzie się narzucał, a jak policjant wygoni go już w progu… no to sobie pójdzie. 
Chciał po prostu mieć pewność.
Usłyszał, jak wewnątrz mieszkania rozchodzi się charakterystyczny dźwięk dzwonka, a potem zapada grobowa cisza. Kiedy się przeciągała, Denis spróbował czegokolwiek nasłuchać, ale albo miał wyjątkowo kiepski słuch, albo drzwi były na tyle dźwiękoszczelne, że nie przepuszczały dźwięku, albo Oliwiera po prostu nie było w środku. To możliwe? Co prawda widział jego auto zaparkowane pod blokiem, ale może udał się na spacer? Kiedy wyciągał ponownie dłoń do dzwonka, by mieć pewność, że Francuza nie ma w środku, usłyszał niespodziewanie ciche szczęknięcie zamka. Serce podeszło mu do gardła i kompletnie znieruchomiał. Gdy tylko drzwi się uchyliły i ujrzał po drugiej stronie Oliwiera, poczuł coś na kształt ulgi i… dezorientacji? Cieszył się, że widział policjanta, ale jednocześnie jego podświadomość wysłała mu jakiś komunikat, że coś jest nie tak, jednak nie potrafił tak z marszu stwierdzić, co dokładnie.
Oliwier wyglądał… tak jak zwykle. W oczy z pewnością rzucało się zabandażowane ramię, które stanowiło jednoznaczny dowód, że doszło do wypadku. Z pozoru nie dało się dostrzec nic więcej niezwykłego, ale Denisowi coś nie pasowało. Może chodziło o wyraz twarzy albo spojrzenie? Tak, chyba tak — od policjanta biła znacznie mniejsza pewność siebie niż zazwyczaj. Wyglądał też na bardzo zmęczonego, ale tego brunet się akurat spodziewał, zatem to nie wzbudziło jego niepokoju.
— Zastanawiałeś się czy mnie wpuścić? — zapytał, nawiązując do długiej reakcji Francuza. Nawet nie wiedział, dlaczego akurat te słowa opuściły jego usta jako pierwsze.
— Spałem — wyjaśnił jednym słowem starszy mężczyzna, delikatnie zbijając nastolatka z tropu.
— Och… to przepraszam. Nie chciałem cię budzić — odpowiedział niezręcznie, jednocześnie zastanawiając się, czy to właśnie było to, co mu nie grało w wyglądzie policjanta. Nie… to znaczy, nie negował, że Oliwier faktycznie spał, ale nie wyglądał, jakby by po prostu zaspany. No i nie odpowiedział. Stał dalej nieruchomo i tylko wpatrywał się dziwnie pustym spojrzeniem w Denisa, jakby analizował, czy opłaca i chce mu się odzywać. — Tata twierdzi, że trzeba cię zostawić w spokoju i dać cię przestrzeń, więc jeżeli nie życzysz sobie mnie widzieć, to powiedz, a się odczepię, ale jednak mam nadzieję, że mogę coś zrobić, żeby poprawić ci humor — zaoferował więc Armiński, przypominając sobie formułkę, jaką ułożył, siedząc jeszcze w samochodzie pod blokiem. 
— Chyba spokój i przestrzeń niezbyt mi służą — przyznał niespodziewanie policjant, otwierając szerzej drzwi i jednocześnie robiąc krok w tył, dając chłopakowi sygnał, że go zaprasza. Denis zawahał się jedynie przez moment, bo chwilowo sparaliżowało go zdziwienie, ale szybko się ocknął i posłusznie wszedł do mieszkania. 
Z pozoru nic się w nim nie zmieniło. Wszystko na pierwszy rzut oka znajdowało się na swoim miejscu… tylko oczywiście niektóre strategiczne miejsca, w których przedtem znajdowały się rzeczy Tytana, świeciły pustkami i to był cholernie przykry widok. Denis zaczął dochodzić do wniosku, że to właśnie ta przygnębiająca atmosfera, jaka tu panowała, przelała się na Oliwiera i teraz on emanował apatią i swoistą beznadziejnością.
— Hej… — zaczął niepewnie, gdy dotarli do salonu. Z jakiegoś powodu zaczęło go krępować, że w mieszkaniu policjanta jest tak nienaturalnie cicho — wiem, że już pewnie masz dosyć tych wszystkich pokrzepiających słów, że wszystko będzie lepiej, ale chciałem, abyś wiedział, że jest mi strasznie przykro i jeżeli jest coś, co mogę zrobić, po prostu powiedz — zapewnił, starając się brzmieć jak najbardziej zwyczajnie. Kiedy w odpowiedzi Oliwier potaknął w ramach niemego podziękowania, Denis posłał mu delikatny uśmiech i postanowił skończyć temat. — Cieszę się, że tobie nic poważnego się nie stało. Bardzo boli? — zapytał, robią krok w kierunku policjanta, automatycznie chcąc dotknąć zabandażowane ramię, ale w ostatnim momencie uzmysłowił sobie, że to za bardzo frywolne i nie powinien tak bezczelnie, bez ostrzeżenia naruszać przestrzeni osobistej drugiego mężczyzny. Ostatecznie tylko wskazał dosyć niezręcznie palcem na zranione miejsce. — Nie powinieneś mieć usztywnionej ręki? — dopytał, chcąc zakryć swoje skrępowanie. Po reakcji Oliwiera zrozumiał, że ten kompletnie niczego nie zauważył, bo w odpowiedzi wzruszył tylko od niechcenia ramionami i zaraz się skrzywił z bólu, gdy dotarło do niego, co zrobił. — Chyba jednak powinieneś — wydedukował szybko chłopak. — Nie dali ci żadnego temblaka, czy go po prostu nie nosisz? — dopytał.
— Praktycznie i tak się nie ruszam, a było mi w nim niewygodnie — odezwał się wreszcie, siadając od niechcenia na kanapie.
Armiński odetchnął głęboko. 
— Aż się boję zapytać, ale… jadłeś coś dzisiaj?
Oliwier znowu w odpowiedzi wzruszył ramionami, jednak tym razem, by nie narażać się na dyskomfort, zrobił to ledwie zauważalnie, ale nie umknęło to oczom chłopaka. 
— Oli… — jęknął Denis. — Tak nie można — dodał z przejęciem.
— Nie jestem głodny — mruknął policjant, wlepiając wzrok gdzieś w przestrzeń.
Denis zagryzł wargę, patrząc na Francuza, będącego w kompletnej rozsypce, i aż coś ścisnęło go za serce. Spodziewał się, że ten może być przygnębiony i zniechęcony, ale wyobrażał sobie, że zobaczy raczej nieco bardziej zgorzkniałą i jeszcze bardziej sarkastyczną wersję policjanta, który przecież zawsze kreował się na takiego niezłomnego… a tymczasem zdawało mu się, że patrzył na obcą osobę. Jak dobrze, że nie posłuchał ostatecznie ojca i tu przyszedł! Przecież Oliwier potrzebował pomocy!
Jeszcze nie wiedział w jaki sposób, ale nagle wezbrała się w nim ogromna determinacja i zamierzał naprawić sytuację. Wyciągnie z tej otchłani Oliwiera, choćby miał zatańczyć na rzęsach. No przecież go nie zostawi w takim stanie. Może i był właśnie naiwnym gówniarzem, skoro myślał, że jest wyjątkowy i to był znak od losu, że się tu teraz znalazł, a przez to może wszystko naprawić… ale nie obchodziło go to. Oliwier pomógł jemu, więc teraz on zamierzał odwdzięczyć się z nawiązką… zwłaszcza, że ostatnio wcale nie był pomocny, a jedynie przysporzył mu problemów.
— Ale ja jestem głodny — odezwał się po dłuższej chwili ciszy, nadal stojąc nad mężczyzną, czym skupił na sobie jego zdezorientowane spojrzenie, bo przez ten czas zapewne już zdążył zapomnieć, o czym mówił i do czego odnosi się ta dziwna deklaracja Denisa.
— Sugeruję w takim razie, żebyś coś zjadł — odpowiedział, a Armiński przekrzywił śmiesznie głowę, zastanawiając się, czy przypadkiem Oliwier nie był właśnie sarkastyczny. Chyba był. To dobrze.
— Geniusz — odpowiedział zatem w podobnym tonie, postanawiając sprawdzić, czy ta taktyka zadziała, a kiedy Oli nieznacznie parsknął pod nosem, uśmiechnął się szeroko i energicznie pomaszerował za kontuar, który oddzielał aneks kuchenny. — Zobaczmy, co tu masz — mruknął bardziej do siebie i bez skrępowania zaczął buszować po szafkach Francuza. Nie było tragedii. Z pewnością nie było to wyposażenie, jakim zaopatrzona była kuchnia Alicji, ale dało się coś z tego wyczarować. — No dobra, szef kuchni ze mnie żaden, ale odróżniam sól od cukru więc… co może pójść nie tak? — zapytał prześmiewczo, oglądając się kontrolnie na policjanta i odetchnął z ulgą, widząc, że ten odwrócił się w jego stronę, przyglądając mu się z umiarkowanym zaciekawieniem, opierając brodę na wytatuowanym ramieniu, które oparł o sofę.
— Coraz bardziej podziwiam twój entuzjazm i wiarę we własne możliwości — skomentował.
— Ja też — mruknął pod nosem Denis, gdy dotarło do niego, że w ostatnim czasie faktycznie był człowiekiem wielkiej wiary. Jeszcze przed kilkoma tygodniami, gdy teoretycznie nie miał większych powodów do zmartwień, raczej miał skłonności do bycia pesymistą i doszukiwał się dziury w całym, a obecnie, gdy wszyscy dookoła zaczęli rzucać mu kłody pod nogi, zaczął myśleć kategoriami typowego Polaka, że „jakoś to będzie”. Wcześniej martwił się, że kończy szkołę i nie poradzi sobie w nowej rzeczywistości. Potem Oliwier dowiedział się o jego uczuciach, dał mu kosza… nawet jego ojciec dowiedział się o jego uczuciach do Oliwiera, a teraz Oliwier prawie zginął… i Denis nagle uznał, że to wszystko naprawi. Może to wcale nie było nagle, może po prostu potrzebował silnych bodźców, by zmotywować się do działania, i to brzmiało bardziej prawdopodobnie niż że tak po prostu mu się odmieniło, ale nie zamierzał teraz się nad tym zastanawiać, bo miał ważniejsze zadanie; uchronić Oliwiera przed śmiercią głodową.
***
Nie wiedział za bardzo, co się dzieje. Po raz pierwszy od tygodnia poczuł, jak ten supeł w jego żołądku się rozwiązuje, a gula w gardle się kurczy. Ależ to była ulga! Odetchnął głęboko i aż przymknął oczy, rozkoszując się tym, być może chwilowym, uwolnieniem spod ciężaru beznadziejności. Kompletnie zapomniał, że to był Denis, którego przecież postanowił nie widywać i się od niego odciąć dla dobra wszystkich. Liczyło się, że był tu żywy człowiek, który nie próbował go sztucznie pocieszać, nie wypytywał, nie litował się nad nim, tylko… był sobą. Może jedynie udawał nonszalancję, by stwarzać pozory normalności, ale właśnie takiego oderwania potrzebował Oliwier. Nie musiał sam się przełamywać i robić czegokolwiek, by powrócić do rutynowej codzienności, bo Denis sam mu ją właśnie przyprowadził. Cudownie było choć na moment złapać oddech i odbić się od dna, więc nawet nie zamierzał dyskutować czy się sprzeciwiać. To było ponad jego siły, a poświęcenie dumy chyba było w tym momencie tego warte.
— Dobra — zaczął młody, kiedy wyciągnął na blat mąkę, mleko, jajka i kilka innych składników. — Wrzucę to wszystko do miski i będę trzymał kciuki, że wyjdzie z tego ciasto na naleśniki — przedstawił swój plan takim tonem, jakby w ogóle nie zostawiał żadnego marginesu na popełnienie błędu, a Oli uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. Wychodziło na to, że te nieszczęsne naleśniki to było jakieś remedium na problemy, niewygodne rozmowy i ogólnie na tak zwane ciężkie czasy. Kiedy zrywał z Marcinem, jedli naleśniki; kiedy rozmawiał z Marcelem o swoich uczuciach do Denisa, też jedli naleśniki i teraz, kiedy grunt uciekał mu spod nóg i waliło się całe życie… miał zjeść naleśniki. — Mąka ziemniaczana się nada, nie? — głos chłopaka niespodziewanie wyrwał go z zamyślenia. Zlustrował go zaskoczonym spojrzeniem. — Żartowałem — sprostował zaraz, uśmiechając się szeroko. — Sprawdzam, czy jeszcze tu jesteś — dodał pogodnie, a potem przeniósł się na blat obok lodówki, odwracając się jednocześnie plecami i chwycił za blender.
W tym czasie Oliwier z ciekawości aż się podniósł i niespiesznie podszedł do kontuaru, wyciągając spod niego wysoki taboret, na którym przysiadł. Gdy Denis skończył przygotowywać ciasto i odwrócił się z powrotem w stronę policjanta, aż podskoczył w miejscu i przeklął pod nosem.
— Masz szczęście, że jesteś obecnie kaleką — zagroził, próbując brzmieć groźnie, ale zaraz uśmiechnął się pogodnie i pokręcił głową.
— No patrz, nie pomyślałem o tym, żeby szukać w tym wszystkim pozytywów — odparł sarkastycznie.
— Do usług — powiedział z rozbrajającym optymizmem chłopak i skierował się do kuchenki, gdzie zaraz rozgrzał patelnię i zaczął na niej smażyć pierwszego naleśnika. W międzyczasie poczuł, jak telefon zawibrował mu w kieszeni, więc wyjął go i dostrzegł, że napisał do niego brat.
Od: Wiktor. „Twoje zbiegostwo zostało dostrzeżone. Jakby co to jesteś u Alberta, ale i tak już nikt nie wierzy w tę wymówkę, więc musimy popracować nad lepszą. Ojciec nawet przeprowadził prowo i zapytał, czy może w takim razie zadzwonić do ojca Alberta i się upewnić, to mu powiedziałem, żeby się nie krępował xD”.
— Możliwe, że Marcel będzie do ciebie dzwonił albo pisał z pytaniem, czy mnie tu nie ma — ostrzegł policjanta, uśmiechając się przyjaźnie jeszcze rozbawiony treścią wiadomości, a potem kompletnie wyciszył telefon, by już mu nie przeszkadzał.
— Przepraszam — zaczął jednak od razu bardziej przybity Oliwier — nie powinieneś przeze mnie wdawać się w żadne konflikty z ojcem.
— Przestań — zastopował go pospiesznie Denis. — To ja się do ciebie przyczepiłem i nie potrafię odczepić i to przeze mnie wynikły te wszystkie dziwne sytuacje, więc… — zawiesił znacząco głos. — Po prostu o tym zapomnijmy i się nie przepraszajmy, co? — zaoferował, wykładając placek na talerz, po czym podsunął go pod nos policjanta. 
— Kiedy ty to mówisz, to wszystko brzmi tak prosto — skomentował po chwili, uśmiechając się słabo. 
— Bo to jest proste, wbrew pozorom. To od nas zależy, czy to skomplikujemy, czy nie — wydedukował tonem eksperta. — Ostatnie czego chcę, to cokolwiek ci utrudniać, Oli, więc proszę, żebyś też sobie niczego nie utrudniał.
Oliwier posłał chłopakowi krótkie, niewiele wyrażające spojrzenie, a następnie z pewną dozą ostrożności chwycił za dżem i nałożył niewielką ilość na naleśnik, który następnie zawinął w rulonik i jeszcze bardziej ostrożnie kawałek ugryzł. Nie obawiał się talentu kulinarnego Denisa, po prostu nie był pewien, czy jego żołądek jest gotowy na pokarm. Co prawda zaczął odczuwać głód, ale po kilkudniowej głodówce jego system trawienny mógł mu zacząć płatać figle.
— No już nie przesadzaj — zaczął nieco oburzony Armiński. — Wydurniałem się. Wiem, jak zrobić głupie naleśniki. Jedz, nie otrujesz się — zapewnił.
— Lubisz się rządzić, co? — zapytał w odpowiedzi Oliwier, lekko zbijając chłopaka z tropu. 
— Chyba tak — stwierdził po chwili zastanowienia.
— Ja też. Zatem masz szczęście, że nie jestem dzisiaj w formie — zagroził, na co Denis się wyszczerzył.
— Wychodzi na to, że to nasz szczęśliwy dzień — podsumował optymistycznie i wrócił do patelni, nie chcąc tak stać bezczelnie nad starszym mężczyzną, kiedy ten ewidentnie nieufnie podchodził do jego kulinarnych popisów. Jednak kiedy usmażył kolejnego placka i odwrócił się kontrolnie w stronę policjanta, jego porcja zniknęła z talerza i wcale nie wyglądał, jakby zjedzenie naleśnika kosztowało go wiele wysiłku, więc chyba nie było najgorzej. Nałożył mu zatem kolejną porcję i ponownie wrócił do patelni, by usmażyć resztę ciasta. Gdy skończył, wrócił z pełnym talerzem do blondyna i usiadł naprzeciwko niego, by mogli wspólnie zjeść. 
Kontynuowali posiłek w ciszy przez kilka minut, zupełnie, jakby to był kompletnie zwyczajny dzień. Ta atmosfera zaczęła bardzo odpowiadać Oliwierowi, bo przypomniał sobie, jak to jest nie mieć zmartwień. Nie rozumiał kompletnie co się z nim działo. Wpierw pękł i dosłownie złamał się jak zapałka w jeden dzień, z przerażeniem myśląc nad tym, jakim do cholery sposobem się pozbiera, aż tu nagle przyszedł Denis, Francuzowi wrócił apetyt, wcale nie musiał przesadnie udawać, że jakoś się trzyma i było tak… lekko. Szybko się od tego uzależniał i aż coś go boleśnie ścisnęło, gdy pomyślał sobie, że Denis wreszcie pójdzie i zabierze ze sobą ten błogi spokój, a on znowu zostanie sam ze sobą, uwięziony we własnych myślach.
— Hej, co jest? — zapytał zmartwionym tonem Armiński, zauważając, że blondyn nagle spoważniał i się spiął. 
— Nic — odparł po chwili, kręcąc głową.
— Nie wygląda jak „nic” — drążył młody i dla podkreślenia swoich słów zaczął świdrować Oliwiera spojrzeniem. — W sensie… — zaczął łagodniej — wiem, że miałeś tydzień rodem z piekła i wcale mnie nie dziwi, że nie masz ochoty bez przerwy się uśmiechać czy dyskutować o pierdołach. Dlatego nie próbuj też udawać, że wszystko jest w porządku. Jeżeli mogę coś zrobić… — zawiesił wymownie głos.
— Już zrobiłeś — odparł ze słabym uśmiechem policjant. — Z resztą muszę poradzić sobie sam — dodał poważniej.
— Nic nie musisz, ewentualnie możesz — zastrzegł szybko Denis. — Nie jesteś ostatnim człowiekiem na ziemi, żeby narzucać na siebie taki rygor.
— Już to kiedyś mówiłem, ale powtórzę: jesteś za młody, żeby mówić takie mądre rzeczy — parsknął, chcąc delikatnie zmienić temat.
— No to może mądrze ci coś poradzę, wal — zachęcił Denis, nie dając zbić się z tropu.
— Obawiam się, że ja jestem jednak za stary, by podzielać twój entuzjazm — uznał, skupiając wzrok na pustym talerzu, by po chwili chwycić łyżeczkę, którą wcześniej nakładał dżem, a teraz zaczął ją obracać w palcach, by czymś się zająć.
— A ten znowu swoje… — mruknął chłopak, przewracając teatralnie oczami. — Mówisz tak, jakbyś miał z siedemdziesiąt lat, a przypomnę, że jeszcze ci trochę zostało do czterdziestki — zauważył i posłał Oliwierowi pogodny uśmiech, odetchnąwszy w duchu z ulgą, gdy dostrzegł jak ten odpowiada tym samym.
— Pewnie masz rację — przyznał. — Tylko że… — zawiesił na moment głos, z powrotem spuszczając wzrok — zupełnie inaczej jest, kiedy wali się twoje życie i masz dwadzieścia lat, niż kiedy masz czterdzieści — wytoczył swój argument. — Naprawdę myślałem, że wiem, czego chcę i że podoba mi się punkt, w którym się znajduję — dodał ściszonym tonem, nadal nie patrząc na Denisa. — A załamał mi się cały światopogląd i nie mam zielonego pojęcia, co teraz. Nie chcę już tu być… ale jednocześnie nie chcę być nigdzie indziej. 
Denis przyglądał mu się z uwagą, jednocześnie poruszony i rozczulony szczerością starszego mężczyzny. Nie wiedział, czym sobie zasłużył, że wiecznie zamknięty i kompletnie nie biorący pod uwagę porażki facet, który absolutnie zawsze potrafił znaleźć wyjście z każdej sytuacji, odsłonił się akurat przed nim i zademonstrował w pełni swoją słabość. 
— Pewnie masz rację — powtórzył po policjancie z delikatnym uśmiechem. — Że jest inaczej — sprecyzował, widząc jego pytające spojrzenie. — Ale to jest właśnie słowo klucz. „Inaczej” nie znaczy „to nie jest możliwe”. Nie wiem, czy jestem aż taki mądry, jakim mnie widzisz, ale jeszcze mądrzejsi ode mnie twierdzą, że zauważenie swojego problemu i przyznanie przed samym sobą, że jest to coś, nad czym należy popracować, to pierwszy krok w stronę jego rozwiązania. Jestem przekonany, że sobie poradzisz — zapewnił, szczerze nie mając co do tego najmniejszej wątpliwości.
Oliwier przygryzł wargę i zastanowił się chwilę, nim odpowiedział.
— To wydaje się teraz poza moim zasięgiem — uznał pesymistycznie Francuz.
— Nikt nie każe ci tego robić teraz — zauważył Denis, podpierając brodę na dłoni. — Zasłużyłeś na przerwę od pracy… od życia. Tylko niech to będzie przerwa, a nie ucieczka — podkreślił.
Oliwier westchnął głęboko i przetarł twarz dłonią. Ta dekonstrukcja psychologiczna w wykonaniu Armińskiego była niczym wiwisekcja, która choć przyniosła mu w pewnym stopniu ukojenie, to też niemiłosiernie wymęczyła. Nie miał pojęcia, dlaczego tak wylewał z siebie słowa bez żadnego filtra i nawet nie podjął próby udawania, że wcale nie jest z nim tak źle i jakoś ogarnia. Wolał też się teraz nie zastanawiać, czy ostatecznie wyszło mu to na dobre, czy nie.
— Dobra… powiedz mi, jak twoje treningu. Co tam w klubie? — zmienił temat, choć nawet nie dlatego, że nie chciał już rozmawiać. Wręcz przeciwnie. Chciał, by Denis go zagadywał i jak najdłużej odciągał jego myśli od ponurej rzeczywistości, jaka z pewnością miała go zastać prędzej czy później. 
Chłopak posłał policjantowi już nie wiadomo który uśmiech, a potem zmieniając ton na konwersacyjny, faktycznie zaczął opowiadać, co się ostatnio ciekawego działo, nie szczędząc najmniejszych czy najbardziej idiotycznych detali. Oliwier potrzebował swoistego oderwania i od codzienności, i od problemów, zatem młody zamierzał nawijać, dopóki nie zachrypnie. I chyba działało. Francuz widocznie się rozluźnił i choć sam mało się odzywał, to sprawiał wrażenie skupionego i zainteresowanego.
Takim sposobem minęło im trzy godziny, a pogodny wieczór zamienił się w noc. Denis aż przetarł oczy ze zdziwienia, kiedy zauważył, że jest w pół do pierwszej w nocy i ma kilka nieodebranych połączeń oraz wiadomości. 
— Wow, nie wiedziałem, że potrafię tak długo gadać — parsknął rozbawiony, a potem spojrzał znacząco na Oliwiera, który wyglądał na nie mniej zaskoczonego faktem, która była godzina. — Będę się zbierał — oświadczył, czując, że nie powinien sztucznie przedłużać tego spotkania. Miał wręcz wyrzuty sumienia, myśląc, że Oliwier zapewne miał go dosyć i nie wyprosił go do tej pory jedynie przez grzeczność. Podniósł się więc, wychodząc zza kontuaru, a kiedy stanął po drugiej stronie przy policjancie, ten nawet nie drgnął, nadal wpatrując się w miejsce, w którym chłopak wcześniej siedział.
— A… mógłbyś zostać? — zapytał niepewnie, nadal nie mając odwagi, by spojrzeć na bruneta.
Armiński aż znieruchomiał. Czy Oliwier chciał, żeby został, czy był tak zmęczony, że słuch płatał mu figle?
— Naprawdę? — zapytał głupio.
— Już późno i… po co masz się tłuc po nocy i… — zaczął nieskładnie wyjaśniać policjant, ale wreszcie westchnął jakby z rezygnacją, zebrał się na odwagę i spojrzał na Denisa. — Po prostu nie chcę być dziś sam — powiedział wprost, z jednej strony czując ulgę, że to z siebie wyrzucił, a z drugiej wstyd, że musiał o to prosić.
— Jasne — zgodził się szybko Armiński, nie pytając o nic więcej, jakby się bał, że Oliwier jeszcze się rozmyśli, ale ten skinął tylko nieznacznie głową w ramach podziękowania.
Potem nastąpiła krótka reorganizacja. Francuz poszedł do łazienki, Denis ogarnął pobieżnie bałagan, jakiego sam narobił w kuchni, a gdy blondyn wrócił, sam poszedł skorzystać z toalety. Gdy z niej wyszedł, przystanął zaskoczony, widząc pogaszone światła, a jedyna poświata dochodziła zza drzwi do sypialni policjanta. 
Och… więc kiedy Oliwier poprosił go, by został na noc, miał na myśli, by został na noc… w jego łóżku? 
Czując wręcz niezdrową ze względu na okoliczności ekscytację, skierował swoje kroki do właściwego pokoju, a kiedy uchylił drzwi, przystanął w progu, opierając się z założonymi rękami o futrynę i patrzył, jak Oliwier leży na środku łóżka z zamkniętymi oczami. Aż poczuł przyjemne mrowienie w brzuchu na ten widok.
W pewnej chwili Francuz wyczuł, że jest obserwowany, więc uchylił niespiesznie powieki i spojrzał sennie na chłopaka. Następnie niechętnie usiadł, a potem powoli wstał i zaczął rozpinać rozporek.
— Gdyby ktoś mi jeszcze miesiąc temu powiedział, że sam cię zaproszę do łóżka, to bym go wyśmiał.
— Ja też — zgodził się Denis, a potem z delikatnym uśmiechem wszedł głębiej do pokoju i biorąc przykład ze starszego mężczyzny, zaczął ściągać spodnie. Koszulek — jakby telepatycznie się zgadzając — nie zdejmowali, tylko w ciszy podeszli do łóżka, każdy z innej strony. Oliwier jako pierwszy zadarł róg kołdry, po czym się pod nią wślizgnął, a następnie odgarnął ją szerzej, zapraszając w ten sposób Denisa. Ten chętnie z tego zaproszenia skorzystał i kilka chwil później leżeli twarzami do siebie, blisko, ale zachowując stosowny dystans.
— Obiecałem Marcelowi, że już cię nigdy więcej nie tknę — zdradził półszeptem Francuz.
— Głupio zrobiłeś — stwierdził tylko chłopak i uśmiechnął się delikatnie.
— No. Nie wytrzymałem w tym postanowieniu nawet tygodnia.
— Niestety nie jest mi z tego powodu w ogóle przykro — uznał dobitnie Denis, na co Oli nieznacznie parsknął i zapadła chwilowa cisza, którą pierwszy przerwał policjant, brzmiąc o wiele poważniej niż wcześniej.
— Mogę mieć prośbę?
— Oli, znasz odpowiedź…
— Okej — mruknął blondyn. — Poproszę cię o coś, ale obiecaj, że nie będziesz pytał o detale. Po prostu nie dzisiaj — zaczął ostrożnie, a widząc jak Denis momentalnie robi niepewną miną, westchnął ciężej, jednak zebrał się na odwagę i mimo wszystko dokończył. Musiał go uprzedzić. — Gdybyś obudził się w nocy i zobaczył, że… nie śpię i z trudem łapię oddech, to… nie panikuj, okej? Po prostu spróbuj mnie delikatnie dobudzić, ale nie panikuj, dobrze?
— Dobudzić? — zapytał zaskoczony Denis.
— Słyszałeś o czymś takim jak paraliże senne?
— Och… — jęknął tylko ze smutkiem brunet. — Tak, czytałem o tym kiedyś. Przytrafiają ci się? Tak mi przykro… 
— Niepotrzebnie. To brzmi o wiele poważniej, niż jest w rzeczywistości — standardowo skłamał, nie chcąc, by Denis się niepotrzebnie o to martwił. 
— Możesz na mnie liczyć — obiecał Armiński i nim się zorientował, jego ciało pomyślało za niego i wyciągnął dłoń do policzka Oliwiera. Tak dobrze było go mieć przy sobie i wiedzieć, że jest cały i zdrowy… 
Francuz nawet nie próbował się bronić, tylko pozwolił, by młody niespiesznie i czule głaskał jego policzek. To było zbyt przyjemne, by mógł sam z siebie to przerwać. Zwłaszcza kiedy po chwili Denis położył kciuk na jego dolnej wardze i zaczął ją delikatnie pocierać. 
Wpatrywali się tak w siebie jakiś czas, czując, jak ogarnia ich przyjemne rozluźnienie i błogi, niczym niezakłócony spokój. 
Gdy Francuz poczuł, że zaraz odpłynie, schwycił dłoń Denis w swoją własną, odciągając ją jednocześnie od swojego policzka, potem ucałował jej wnętrze i telepatycznie zasugerował chłopakowi, by odwrócił się do niego plecami, tak, by sam mógł się do niego przytulić.
Przez te kilka dni czuł się tak strasznie osaczony, że praktycznie zapomniał, jak to jest móc zapomnieć o problemach i po prostu cieszyć się tym, co jest tu i teraz. To wszystko było tak intensywnie przytłaczające, że autentycznie uwierzył, że już nigdy nie ucieknie przed tym ciężarem i jednocześnie stracił szansę na normalne życie.
Być może to był prawda. Być może miał się już nie pozbierać albo ten powrót do rzeczywistości miał być przeciągającą się w nieskończoność drogą przez mękę, ale jednak potrafił jeszcze odczuwać ulgę i zasypiać z niezmąconymi myślami. Tak… warto było się tego trzymać. Denis był niczym gwiazda międzygalaktyczna, która przecinała swoim blaskiem kosmiczną pustkę. Tylko głupiec broniłby się przed jej grawitacją. Będąc z dala od reszty wszechświata, jej obecność stanowiła wybawienie. Nie wolno było pozwolić, by się bezpowrotnie oddaliła.
Oliwier nie był głupcem. Wręcz przeciwnie, był szczęściarzem, bo odnalazł swój własny kawałek wszechświata, który można było tak po prostu schwycić w ramiona i go nie puszczać.
__________________

Walczyłam jak lwica z tym rozdziałem, żeby go sprawdzić i dodać jeszcze dzisiaj. Ostatecznie się udało, ale coś mi się wydaje, że mogło mi się tu wkraść sporo błędów, za co przepraszam - w wolnej chwili jeszcze raz to przeczytam i poprawię.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał, bo ja jestem z jego naprawdę zadowolona. Mam też nadzieję, że udało się Wam wczuć niejako w skórę Oliwiera i troszkę poprzeżywać to razem z nim.
Coś się zmieniło. Oli pękł, dotarło do niego, że chyba kierował się nieco niewłaściwymi wartościami i chyba można mu tylko życzyć, by udało mu się pozbierać i znaleźć nowy cel. Może Denis mu w tym pomoże? :)
Koniecznie dajcie mi znać, co o  tym wszystkim sądzicie i do poczytania za tydzień!

16 komentarzy:

  1. Rozdział extra
    Nie mogę się doczekać na następny

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też nie mogę się już doczekać na następny bo ten jest świetny. Masz talent do opisywania stanów emocjonalnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, staram się jak mogę, by wszystko było jak najbardziej przyjemne w odbiorze. :)

      Usuń
  3. Super rozdział. Tak, wczułam się w to co przeżywał Oli. Czekam na więcej.
    Weny, czasu, chęci i zdrowia,
    Kyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, taki był plan, by trochę poruszyć czytelników. :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. W tych "czasach zarazy" czekanie na kolejny rozdział jest nielicznym odstresowującym momentem. Super piszesz. Nie zauważyłam błędów. W jednym zdaniu tylko "Wydawało mu się, że minęło co najmniej pięć minut." ja napisałabym "co najwyżej", bo jak zrozumiałam, czas Oliemu mijał niezauważalnie, szybko i gdzieś obok. I w notatce do nas powinno być "z niego naprawdę zadowolona", ale to już głupotki i czepianie się z mojej strony. Cudowny rozdział. Piszesz rewelacyjnie. Zdrowia i weny. Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie odstresowującym momentem jest pisanie, więc się akurat dobrze składa. :D
      Dzięki za podkreślenie błędów, oczywiście masz rację, już je poprawiam. :)
      I to nie jest czepianie, tak że na przyszłość, jak coś zauważysz, to pisz śmiało.

      Usuń
  5. Jak zwykle super. Chociaż wydaje mi się że rozdziały teraz są trochę krótrze. Albo to ja chce więcej 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat ten rozdział był najdłuższym w historii "Francuskiego pieska" i raczej staram się pisać w miarę równe rozdziały. :)

      Usuń
  6. Hej. Rozdział jak zawsze świetny. Tyle emocji przedstawiałas i to w taki sposób.nawet nie wiesz jak się cieszę że to właśnie Denis jest osobą przed którą Oliwier się otwiera i mam bardzo dużą nadzieję że Oli podaży za Denisem i że to nie będzie tylko chwilowy stan że będą ze soba do końca życia. Muszę się zgodzić z olim że Denis jest bardzo mądry jak na swoje lata;). A na koniec OMG oni razem w łóżku nawet tyko w taki sposób że spia obok siebie. Mam nadzieję że Oli jednak nie dostanie paraliżu że przy denisie prześpi spokojnie noc i będzie mógł spojrzeć na wszystko z dobrej strony .pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na następny rozdział oczywiście życzę dużo weny i czasu na pisanie pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na dobrą sprawę, to Denis jako jedyny się uparł i postanowił sprawdzić osobiście, co u Oliwiera, a ten był akurat w tak słabym momencie, że Denis okazał się zbawieniem.
      No i tak, Denis to całkiem ogarnięty chłopak. Pewnie jeszcze nie raz zrobi jakąś głupotę, ale ogólne wykazuje sie zdrowym rozsądkiem, o ile oczywiście nie pozwala, by zjadł go strach.
      Dzięki wielkie i również pozdrawiam!

      Usuń
  7. Bardzo dziękuję za to, że piszesz i dzielisz się z nami tak cudownymi historiami. Serdecznie pozdrawiam ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa i również pozdrawiam! :)

      Usuń
  8. Hejeczka,
    wspaniale, ekstra, chyba właśnie Oli potrzebował czegoś takiego, no Denis to skutecznie odciągnął jego uwagę... tak pomyślałam że może jakiś psiak się przypałęta do Oliego... nie zastąpi Tytana, ale da poczucie że nie jest sam, Denis chyba powiem dać znać choć Wiktorowi że nie wróci na noc bo będzie piekło...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ekstra, chyba właśnie Oli potrzebowal czegoś takiego, Denis bardzo skutecznie odciągnął jego uwage... tak pomyślałam sobie, że może jakiś psiak się przypałęta do Oliego nie zastapi mu ztytana ale da poczucie że nie jest sam, Denis chyba powiem dac znać choć Wiktorowi że nie wróci na noc bo będzie piekło...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń