3 kwietnia 2020

Francuski piesek: Rozdział 24

Regresja

18 czerwca 2018
Kiedy przemierzał zadrzewiony skwer przed budynkiem komendy, czuł się cholernie dziwnie, trochę obco i nie na miejscu. Z drugiej strony próbował wewnętrznie się motywować, że przecież tu był, w miarę racjonalnie myślał, szedł do pracy i świat się wcale nie skończył. Pogodził się z faktem, że musi wrócić do rzeczywistości, było prawie tak samo jak „po staremu” i… „prawie” stanowiło słowo klucz. Oli już nawet nie pamiętał, jak to było „po staremu”, ale z pewnością nie tak, jak się aktualnie czuł. 
Mimo wszystko nie dało się ukryć, że nastąpił pewien przełom, dzięki któremu się tu dzisiaj w ogóle znalazł. Było mu to wstyd przed sobą przyznawać, ale kiedy
w czwartek Denis z nim został… wszystko stało się nagle nieco bardziej znośne. Przespał bez problemu całą noc, nie miał paraliżu i obudził się w miarę wypoczęty. Cała reszta odczuć nadal była przytłumiona i zdecydowanie nie był w stanie tak po prostu wyskoczyć z entuzjazmem z łóżka i odzyskać kontroli nad swoim życiem, ale tymczasowo wystarczyło mu, że był w ogóle w stanie podnieść się z łóżka i nawet pomyśleć o kawie. Denis był w tym wszystkim uroczo pomocny, co choć pomagało Francuzowi trzymać się jakoś w ryzach, tak nie ominął go potworny kac moralny.
Brawo, dalej użalaj się nad sobą i wykorzystuj tego dzieciaka, który może sobie teraz wyobrażać nie wiadomo co, a ty jesteś tylko jebanym egoistą, który woli dać mu fałszywą nadzieję, niż ogarnąć się samodzielnie.
Bał się tego. Bał się, że Denis sobie ubzdura, że skoro przez jeden wieczór było tak miło i słodko, to teraz stanie się to jakąś rutyną i już zawsze będzie sielanka… a Oli po prostu desperacko potrzebował natychmiastowej pomocy. Żeby ktoś się o niego zatroszczył i przypomniał, że za oknem jest normalny świat i on może do niego wrócić. Dlatego tak cudownie trzymało mu się Denisa w nocy w ramionach i nie chciał go puszczać, bo bał się, że jak tylko Armiński zniknie, to jednocześnie zniknie też nadzieja dla Oliwiera.
Zresztą kiedy Denis następnego ranka wreszcie poszedł, Oli przez kilka minut nie wiedział, co się z nim dzieje i co ma ze sobą zrobić. Znowu zawładnęła nim panika i siedział przez jakiś czas przy tej nieszczęsnej kawie sparaliżowany, ale potem zadzwonił telefon, który wyrwał go z letargu i chcąc czy nie, musiał odebrać, żeby nikt nie nabrał podejrzeń. Dzwonił Kuba, żeby zdać relację z przebiegu śledztwa… ale że nie działo się kompletnie nic nowego, Oli zrozumiał, że jego partner po prostu go sprawdzał. 
Kolejne trzy dni spędził na pograniczu rozpaczy i nadziei, że może jednak będzie lepiej. Nie wiedział, od czego to zależało, ale jego nastrój zmieniał się wraz z porą dnia. Zawsze zasypiał i budził się z tym dziwnym ciężarem w klatce piersiowej i przygnębiającymi myślami, że nie ma siły, nie chce mu się walczyć i zostanie w łóżku do końca swojego bezsensownego życia. Kiedy największy kryzys mijał, zazwyczaj zmuszał się do wstania, bo goniły go potrzeby fizjologiczne… a potem już jakoś to było. Trochę się snuł bez celu po mieszkaniu, ale był w stanie zrobić coś do jedzenia, obejrzeć coś w telewizji, a w sobotę po południu wreszcie zebrał się na odwagę i wyszedł do sklepu. Wegetował w tym melancholijnym nastroju przez większość dnia i codziennie około osiemnastej znowu następowało załamanie. Kompletnie nie wiedział, czemu akurat o tej godzinie, ale doszedł do wniosku, że sam to mógł wywoływać. Kiedy zdarzyło się raz, spodziewał się, że wydarzy się kolejny i gdy następnego dnia wybijała ta godzina zero, automatycznie robił się bardziej nieswój i przygotowywał na natłok panicznych, gnębionych myśli, samoistnie je wywołując.
I tak sobie egzystował do niedzielnego wieczoru, kiedy zaczął uświadamiać sobie, że następnego dnia takie przetrwanie już nie wystarczy, bo przecież musiał iść do pracy. Nie wyobrażał sobie zatem, jak przetrwa tę noc. Niby cały czas o tym pamiętał, ale jednocześnie tak desperacko próbował utrzymać się na powierzchni, że jednocześnie starał się wypierać ze świadomości wszystko to, co mogło mu przypominać o codziennych obowiązkach. 
W panice zrobił coś bardzo głupiego, przez co obecnie męczył go kolejny kac moralny — napisał do Denisa i poprosił go, by do niego przyszedł i znowu został z nim na noc…
Armiński oczywiście się zgodził. Zjawił się u niego niecałą godzinę później i samą obecnością sprawił, że Oliwierowi faktycznie lepiej było znieść świadomość, że musi iść do pracy. Wiedział, że jak tylko trochę bardziej się ogarnie, to będzie musiał z nim o tym porozmawiać i wytłumaczyć mu, że…
Że tylko go wykorzystujesz — podpowiedział zaraz złośliwy głos w jego głowie. — Jesteś złym człowiekiem. Bardzo złym człowiekiem. Robisz mu to samo, co robiłeś Marcinowi.
Póki co rozgonił te przerażające myśli, bo wchodził do budynku i musiał przybrać maskę oraz zacząć perfekcyjnie udawać, że trzyma się w jednym kawałku i choć może jest teraz nieco przygnębiony przez śmierć swojego ukochanego psa, to z pewnością szybko się pozbiera.
Wkurzył się już po przejściu przez dyżurkę. Od razu dostrzegł, że inni policjanci — choć starają się zachowywać zwyczajnie — to patrzą na niego z żalem, jak na jakąś ofiarę losu. Jego chęć aby pokazać wszystkim, jaki jest twardy i że wcale się nie złamał, momentalnie wzrosła co najmniej trzykrotnie.
— Oliwier — zaczął z łagodnym uśmiechem naczelnik, kiedy tylko Oli wszedł do jego gabinetu, by pokazać, że wrócił i jest gotowy do pracy. Znowu go skręciło. Nawet Głowacki starał się być miły. No nie, kurwa.
— Nie widziałem na biurku teczki z raportem, więc domyślam się, że wszyscy się opierdalaliście, zamiast wziąć do roboty — burknął w odpowiedzi, doskonale wiedząc, że to niesprawiedliwe, bo był wręcz przekonany, że jego kumple robili co mogli, by dorwać sprawców.
Głowacki natychmiast się zasępił.
— Ale zapewne widziałeś tę górę papierzysk, więc może ty też skończ się opierdalać i zacznij je w końcu wypełniać — warknął, zmieniając nastawienie.
Oliwier nie odpowiedział, a tylko powalczył przez moment na spojrzenia z przełożonym, a potem wyszedł i nieznacznie uśmiechnął się pod nosem. No. Tak było lepiej, bardziej zwyczajnie.
Zrobił sobie kawę, zamknął w gabinecie — na szczęście sekretarka nie zadawała mu zbędnych czy głupich pytań, a jedynie jak przyszedł to oświadczyła z uśmiechem, że cieszy się z jego powrotu — a potem zakopał w papierach. Tego mu teraz było potrzeba — czegoś niezobowiązującego i niezbyt angażującego. Mógł się uspokoić, bo nikt nie zawracał mu tyłka i ogólnie nikogo nie widział, a jednocześnie musiał się na tyle skupić i myśleć co pisze, że nie był w stanie popłynąć w otchłań i zabrnąć tam, gdzie zdecydowanie nie chciał brnąć. Po raz pierwszy w życiu wypełnianie raportów stało się jego ulubioną częścią dnia.
Po jakichś dwóch godzinach jego spokój został zaburzony. Usłyszał ciche pukanie do drzwi, więc dosyć niechętnie powiedział, że zaprasza. Chwilę później ujrzał w drzwiach Kubę, który wpierw tylko oparł się o futrynę i czujnie zlustrował Francuza.
— Koniec lenistwa? — zagaił niezobowiązująco.
— Jak widać — mruknął Oli.
— Mimo wszystko dobrze cię tu z powrotem widzieć — zapewnił Zawadzki i wreszcie wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi, a potem rozsiadł się wygodnie po przeciwnej stronie biurka blondyna. Francuz natomiast dla odmiany wstał, żeby rozprostować nogi, chwycił swój kubek z kolejną już kawą i podszedł do okna, a po chwili oparł się tyłem o parapet i dopiero skupił wzrok na partnerze. — Strasznie mi przykro, stary. Obiecałem ci, że ich dorwiemy lada moment, a… — zaczął bardziej skruszonym tonem Kuba, po czym urwał, spuszczając wzrok.
— Daj spokój — westchnął Oliwier. — Przecież wiem, że robiliście wszystko, co tylko się dało — zapewnił. — Bez obaw. Nie ma takiej dziury, z których bym ich nie wyciągnął — parsknął na koniec. Mógł się wściekać, że to wszystko się przeciągało i że sprawcy nadal są na wolności, ale znał swój zespół i wiedział, że to pracowici i niezwykle ogarnięci policjanci, na których zawsze mógł polegać. Wierzył, że dali z siebie wszystko, ale niestety ograniczało ich prawo, a Oliwier nawet nie miałby honoru, by wymagać od nich łamania zasad, tylko dlatego, że sam był wściekły i chciał znać odpowiedź natychmiast.
— Też jestem przekonany, że prędzej czy później wpadną — zapewnił Kuba.
— Dobra, to powiedz mi, na czym stoimy, co już sprawdziliście i gdzie jeszcze można pogrzebać — poprosił Francuz, połowicznie zmieniając temat.
— Sprawdziliśmy wszystkie najbardziej oczywiste tropy; ludzi, którym dałeś popalić i mogliby teraz chcieć się mścić. Większość ma solidne alibi, które da się potwierdzić. Nie wykluczamy, że to było po prostu zlecenie, ale na ten moment to tylko spekulacje. Nie mamy nawet poszlak — wyjaśnił z rezygnacją Zawadzki.
—  A ten świadek, który mnie znalazł? Kto to w ogóle był? — zadał kolejne pytanie blondyn i aż sam zmarszczył brwi, dziwiąc się, że przez te wszystkie dni nawet o to nie zapytał. Cóż… z drugiej strony jego myśli były przez ten czas zajęte czymś innym.
— Świadków samego zdarzenia nie ma. Znalazła cię babka z twojego bloku… Chmielewska? — zastanowił się na głos Kuba. — Jakoś tak, dam ci zaraz papiery, to wszystko dokładnie przeczytasz. 
Oliwier aż przetarł twarz. Cholera jasna, tak naskoczył na tę babę tamtego dnia, a tu się okazywało, że ona go znalazła i jeszcze udzieliła mu pomocy. Po raz pierwszy w życiu zrobiło mu się strasznie głupio. Trudno, pójdzie do niej później, przeprosi za swoje zachowanie i podziękuje za… możliwe, że nawet za uratowanie życia.
— Samochód? — zapytał w następnej kolejności Francuz, przypominając sobie, że to był istotny detal w sprawie.
— Skradziony. Należał do emeryta ze Starosielc, który na dwa dni przed zajściem zgłosił kradzież. Świadków brak — wyjaśnił zaraz Kuba.
— Nie znaleźliście go? — upewnił się, a Zawadzki pokręcił przecząco głową. — Ten emeryt, może ma jakiegoś wnusia, który ma z nami na pieńku? — zastanowił się jeszcze Francuz.
— Nie ma. Tylko wnuczka, studentka Uniwersytetu Medycznego, w życiu nie dostała nawet mandatu. Ogólnie cała rodzina jest niewidoczna w naszych bazach, są czyści.
Francuz odetchnął głęboko. Czyli nie mieli kompletnie nic. 
— Daj mi te akta, może jakimś cudem na coś wpadnę — poprosił wreszcie, choć wcale nie brzmiał na przekonanego. Nienawidził takich sytuacji, choć zazwyczaj wykazywał się anielską cierpliwością. Wiedział, że pośpiech to zły doradca, tylko że… tym razem to on był poszkodowany. To było strasznie wkurwiające uczucie, że był przecież narzędziem do rozwiązywania takich spraw, a okazywało się, że jest kompletnie bezradny. 
Spokojnie. Rozwiązywałeś sprawy z jeszcze mniejszą ilością dowodów. Poradzisz sobie — spróbował przemówić do swojego rozsądku, ale nie był pewien, czy podziałało.
Kuba pokiwał głową, posłał mu jeszcze jeden pokrzepiający uśmiech, po czym wstał i ruszył do wyjścia. Kiedy wyszedł, nie zamknął za sobą drzwi, więc Oliwier oderwał się od parapetu, żeby sam to zrobić i w połowie kroku dotarło do niego, skąd wynikało zachowanie jego partnera.
— Cześć, Oliwier — zawołała z entuzjazmem Klaudia. — Mogę? — upewniła się, stojąc jeszcze w przejściu. Francuz skinął jedynie w geście zaproszenia, a potem udał się do swojego biurka.
— Często sama nagabujesz policjantów? — zapytał nieco złośliwie, wiedząc, że to nie było powszechną praktyką, aby psycholog sama chodziła do funkcjonariuszy i próbowała zmusić do rozmowy. Ci sami musieli do niej przyjść, czy to dobrowolnie, czy pod naciskiem przełożonych, ale to do nich należał ten pierwszy krok.
— Nie. Ty masz u mnie specjalnie względy — odpowiedziała z uśmiechem i zajęła krzesło, na którym przed chwilą siedział Kuba. — Muszę przyznać, że byłam nieco zaniepokojona. Trochę się u ciebie zadziało, ale nie przyszedłeś, nie dzwoniłeś… jak się czujesz? — zapytała.
— Może cię zwyczajnie nie potrzebowałem? — odparł nieco zgryźliwie. — A jak myślisz? — zapytał zaraz poważniej, odnosząc się do jej pytania.
— Gdybym chciała kierować się swoimi domysłami, to bym nie pytała — uświadomiła mu. — Chcę, byś ty mi o tym opowiedział — sprecyzowała łagodnym tonem, na co Francuz tylko nieco bezradnie wzruszył ramionami. Nadal czuł nieprzyjemne ciągnięcie w ramieniu, gdy to robił, ale ból był zdecydowanie bardziej stonowany i znośny.
— To głupie, że nawet nie chce mi się o tym gadać? — znowu odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Oczywiście, że nie. I wbrew pozorom to jest dla mnie w pewnym sensie odpowiedź — zdradziła.
— Tak? I co ci to mówi? — zapytał z nutką kpiny, ale dało się dostrzec jego zainteresowanie.
— Z psychologicznego punktu widzenia… — zaczęła eksperckim tonem, na co Oli aż skrzyżował przedramiona na klatce piersiowej i oparł się wygodniej o fotel — to wstrząsnęło tobą tak mocno, że straciłeś na wszystko ochotę, nawet na to, by się pozbierać…
— Ale jakoś tu siedzę — przerwał jej.
— …albo jesteś psychopatą, który nie jest zdolny odczuwać smutku po stracie przyjaciela — przedstawiła alternatywę, na co Oliwier parsknął.
— Poradzę sobie, naprawdę — zapewnił zaraz z przekonaniem.
— Mam taką nadzieję — przyznała. — A gdybyś jednak potrzebował pomocy, to wiesz, gdzie mnie znaleźć — przypomniała. — Jestem pewna, że wspólnie opracowalibyśmy strategię działania — dodała zachęcająco, popatrzyła jeszcze kilka sekund wnikliwym wzrokiem na policjanta, uśmiechnęła się po raz ostatni i opuściła jego gabinet.
Oliwier zniżył się nieco na siedzeniu i odchylił głowę na oparciu, przymykając przy tym oczy. Oczywiście Klaudia miała rację. Był w takim stanie, że kompletnie nie chciało mu się o niczym gadać. Nie wiedział nawet, w jaki sposób rozmowa z kobietą mogłaby mu teraz pomóc. Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Tkwił w swoistym zawieszeniu i w tym momencie za ogromny sukces uważał, że tu siedział, chyba sprawiał wrażenie w miarę ogarniętego i mógł się w jakimś stopniu skupić na pracy. Jego celem stało się by przetrwać ten dzień, a potem złapać oddech w domu i przygotować się na kolejną dobę. To były jego priorytety i nie wydawało mu się, że nadmierne grzebanie w jego psychice, kiedy był tak niestabilny, było dobrym pomysłem. Może jeżeli cokolwiek się poprawi, to pogada o tym wszystkim z Klaudią… ale teraz nie czuł się na siłach. Musiał jakoś wziąć się do kupy i spróbować przetrwać. 
***
22 czerwca 2018
Umówił się z Albertem — tym razem prawdziwym, a nie wymyślonym na potrzeby wymówek — na coś, co nazwali wieczorem gier, ale tak naprawdę miał jedynie ochotę leżeć w łóżku i oglądać Netflixa, ewentualnie głupie filmiki na YouTube. Nie pomagał fakt, że gdy poinformował o swoich planach mamę, ta obdarowała go nieprzekonanym spojrzeniem. Nic się nie odezwała, jednak Denis doskonale wiedział, co sobie pomyślała. Super, doprowadził do tego, że nawet kiedy naprawdę zamierzał zobaczyć się z przyjacielem, to już nikt mu nie wierzył. 
Jako że w piątek nie miał nawet zajęć w Orionie, to snuł się po domu, próbując wytrzymać z siostrami, które entuzjastycznie świętowały zakończenie roku szkolnego. Wiktor gdzieś pojechał z ojcem, a Alicja miała jakieś spotkanie biznesowe z klientem na mieście.
Był wkurzony, zrezygnowany i zasmucony jednocześnie. Martwił się o Oliwiera, bo wiedział, w jakim ten obecnie znajduje się stanie, starał się mu pomóc, był na każde jego zawołanie… a tymczasem Francuz od dwóch dni mu nawet nie odpisał. To znaczy… odpisał, ale bardziej wymuszonych SMS-ów Denis dawno nie widział. Okej, zrozumiał przekaz. Miał się odczepić. Zrobił swoje i… nie był już potrzebny.
Tak, czuł się wykorzystany. Może niekoniecznie wyobrażał sobie, że po tym wszystkim Oli nagle odkryje, jaki cudowny jest z niego chłopak i będą sobie żyli długo i szczęśliwie, ale miał chociaż nadzieję, że mężczyzna zauważy jego poświęcenie i to jak bardzo dojrzale stara się do tego podchodzić. Przecież nie robił nic wbrew woli blondyna, nie prowokował go i dostosowywał się do jego potrzeb. Dlaczego zatem dosłownie z dnia na dzień Francuz tak brutalnie go od siebie odsunął? Nie rozumiał tego. Naprawdę nie rozumiał. Za każdym razem, kiedy zdawało mu się, że jest bliżej policjanta i że nawiązują jakąś nić porozumienia, Oliwier bez zapowiedzi zmieniał taktykę i kompletnie się zamykał, nie mając zamiaru niczego tłumaczyć.
Z tego nieco depresyjnego letargu wyrwał go SMS, którego z pewnością nie spodziewał się dostać.
Od: Mariusz. „Cześć cukiereczku. Jestem w mieście do jutra. Masz ochotę na obiad i ewentualnie deser? :)”.
Tak. Miał ochotę. Był tak rozdrażniony i zdesperowany, że potrzebował w tej chwili kogoś takiego jak Mariusz niczym powietrza. Miał wrażenie, że mężczyzna jako jedyny będzie go teraz w stanie zrozumieć. Był bezstronny, nie patrzył na niego jak na dziecko i w miarę go znał, a przez to mógł powiedzieć, czy Denis coś sobie wmawiał, czy jego obawy były uzasadnione. Tylko musiał się jakoś wykręcić z tego „deseru”, bo ostatnie na co miał teraz ochotę to seks.
W domu i tak nie było nikogo poza siostrami, więc nawet nie wysilał się na wymówkę, tylko rzucił mimochodem, że wychodzi i… wyszedł. 
Pod mieszkaniem Mariusza znalazł się niecałe pół godziny później. Nie wiedzieć czemu opanowały go jakieś głupie wyrzuty sumienia, że się z nim spotyka zamiast sprawdzić co z Oliwierem… ale do cholery jasnej! Oliwier dosłownie pokazał mu, jak bardzo go nie potrzebuje i jak bardzo ma go gdzieś, więc niby czemu miał unikać spotkania z Mariuszem? Tym bardziej, że od zawsze się dogadywali i nie było między nimi niejasności. Nawet teraz, kiedy tylko mężczyzna otworzył drzwi, Denis oświadczył bez przywitania:
— Tak naprawdę to nie mam ochoty na seks, ale miałem koszmarny tydzień i wszyscy doprowadzają mnie do szału.
Mariusz zamrugał na tę deklarację nieco skonsternowany, ale zaraz potem uśmiechnął się delikatnie i zaprosił nastolatka do środka.
— W takim razie czuję się zaszczycony, że jestem jedyną osobą, którą jesteś jeszcze w stanie znieść — odparł nieco prześmiewczo.
— Mówię całkiem poważnie, Mariusz, jak nie masz ochoty wysłuchiwać gorzkich żali jakiegoś gówniarza i nic z tego nie mieć, to powiedz, zrozumiem i sobie pójdę — zastrzegł, bo nie chciał nadużywać uprzejmości starszego mężczyzny. 
— Daj spokój, młody. Wiesz, że cię uwielbiam i serio jest mi miło, że chcesz ze mną pogadać o swoich problemach — zapewnił, nie przestając się przyjaźnie uśmiechać. — Ale z tym obiadem nie żartowałem, jestem zalatany od rana i nie miałem czasu zjeść, zamówimy coś? 
— Jasne — potaknął chłopak. — Co w ogóle robisz w Białym?
— Parę osób dziś oglądało to mieszkanie. Chcę je wynająć, żeby nie stało puste, bo raczej nie będę już tu za często wracał — wyjaśnił, przeglądając w międzyczasie w telefonie oferty z różnych punktów gastronomicznych.
— Czyli jednak zostajesz na dobre w Warszawie? — upewnił się Denis.
— No. Nie mam już tu po co wracać tak naprawdę — zaczął nieco smętnie.
— Ech, cudowna rodzinka? — zgadł brunet.
— Taaa… aż szkoda gadać — potwierdził. — Ale nieważne. Skupmy się na tobie, bo przyznam, że umieram z ciekawości, co może zaprzątać twoją śliczną główkę — zmienił szybko temat i popatrzył na Armińskiego w sposób, w jaki zawsze na niego patrzył, kiedy chciał mu pokazać, jak cholernie mu się podoba.
Denis aż spuścił na moment głowę, czując, że zaczyna się rumienić, ale szybko się otrząsnął, gdy Mariusz poszedł do kuchni po wodę, co dało mu czas, aby się opanować. W międzyczasie wygodnie rozsiadł się na kanapie.
— Więc? — popędził go Mariusz kilka minut później, po tym jak złożyli zamówienie w tajskiej knajpce.
Denis na moment zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś.
— Nie słyszałeś? — zdziwił się.
— O czym? — Mariusz odpowiedział mu tym samym tonem.
— Pisali o tym chyba na wszystkich portalach informacyjnych. Może też mówili w telewizji, ale w sumie nie oglądałem — wyjaśnił na początku. 
— Przepraszam, jestem pod tym względem totalnym ignorantem — przyznał.
— Była u nas w Białym strzelanina. Postrzelili policjanta — zaczął zatem ogólnie tłumaczyć Denis i popatrzył znacząco na starszego mężczyznę, który wpierw patrzył na niego, jakby chciał powiedzieć: „I co w związku z tym?”, ale po chwili zaskoczył, bo aż wytrzeszczył oczy.
— Postrzelili tego twojego Oliwiera? — zapytał z niedowierzaniem, a kiedy Denis potaknął, aż przeklął pod nosem, a potem dopytał jeszcze: — Nic mu nie jest? Ja pierdolę, myślałem, że takie rzeczy dzieją się tylko na amerykańskich filmach — dodał na koniec z niedowierzaniem.
— No, ja też — parsknął Armiński. — A z Olim wszystko okej… przynajmniej fizycznie. Został postrzelony w ramię i już nawet wrócił do pracy, ale… zastrzelili mu psa — uściślił, czując, jak coś boleśnie ściska go za gardło. To nadal nie było coś, o czym mógł mówić swobodnie. Nie wiedział, czy to kiedykolwiek będzie możliwe.
— Tego owczarka niemieckiego? Ja pierdolę — przeklął ponownie Mariusz — Co za śmieciem trzeba być, żeby strzelać do psa? — zezłościł się. — I jak on się trzyma?
— To Oliwier, więc raczej się pozbiera — odpowiedział smętnie, wzruszając nieznacznie ramionami. — Choć znosi to źle. Jak poszedłem jakoś tydzień temu sprawdzić, co u niego, to… no był w rozsypce. Ostatecznie zostałem nawet na noc… ale nic się nie wydarzyło! — zapewnił zaraz, widząc wymowne spojrzenie Mariusza.
— Widzę, że dużo się u ciebie działo przez ten ostatni miesiąc — podsumował znacząco.
— Nawet nie masz pojęcia. A najlepsze, że to tylko wierzchołek góry lodowej — parsknął, a widząc ponaglające spojrzenie Mariusza, przewrócił oczami i zaczął mu opowiadać, co się w ostatnim czasie działo. O tym jak Oliwier prawie zaliczył go na kanapie, że Marcel się dowiedział, co z tego wszystkiego wynikło… no i oczywiście o tym, jak się teraz czuł.
— Myślę, że on po prostu ma straszne wyrzuty sumienia ze względu na twojego tatę — wysnuł swoją teorię Mariusz. — Co nie zmienia faktu, że zachowuje się przy tym jak skończony kutas — nie oszczędził również odrobiny uszczypliwości.
— Wiem, że to mu siedzi w głowie — zapewnił Denis. — Ale… czuję się jakbym grał w Sapera". Nigdy nie wiem, co on zrobi. Raz pęka i mówi mi takie rzeczy, o których nawet nie śniłem i czuję się przez to zajebiście ważny, że mi ufa w takich kwestiach… a potem milknie, odpowiada z musu i daje mi do zrozumienia, że mam się odpierdolić. Co robię nie tak? — zapytał na koniec z żalem.
Mariusz odetchnął głębiej.
— Nie wiem, czemu wydaje ci się, że to ty robisz coś nie tak — zaczął swój wywód. — Nie wiem też, dlaczego wydaje ci się, że związek ze starszym facetem jest prostszy — dodał z udawanym zdziwieniem. — On jest policjantem, może właśnie przeżywa kryzys wieku średniego, ma ewidentnie jakieś problemy emocjonalne i uwierz mi, znacznie łatwiej jest okiełznać i zrozumieć o co chodzi chwiejnemu nastolatkowi niż dorosłemu facetowi, który nim się do czegokolwiek przyzna, pięćdziesiąt razy uniesie się dumą i zrazi do siebie przy tym tuzin osób — podsumował, a Denis nie potrafił na szybko znaleźć argumentu, który obaliłby tezę drugiego mężczyzny. 
— Jego życie ostatnio to piekło i niestety jest w tym trochę mojej winy, więc wcale mu się nie dziwię, że jest chwiejny emocjonalnie — stanął w takim razie w obronie Francuza.
— Fakt, postrzelili go, zabili mu psa… to strasznie chujowe. Ma prawo się wściekać i robić przez to głupie rzeczy, ale wiesz, czego nie ma prawa robić? Sprawiać, że ty się przez to czujesz jak gówno. To są jego problemy, Denis, i to on musi je rozwiązać. Super, że chcesz mu pomóc, wcale mnie to nie dziwi, ale nie da się pomóc komuś, kto tego nie chce — spróbował to racjonalnie wytłumaczyć chłopakowi.
— Czyli co? Mam go zostawić samemu sobie? Nie potrafię, boję się o niego… — mruknął bezsilnie Denis.
— Wiem, młody — zapewnił Mariusz. — Tylko obawiam się, że on może tego nie docenić. Wiesz, że się spotkaliśmy… — przypomniał delikatnie. — I tak, nie znam go, widziałem go parę minut — zaznaczył na wstępie — ale pierwsze wrażenie też jest ważne, a moje było takie, że to tykająca bomba — dodał dobitnie. — Nie mam wątpliwości co do tego, że cię uwielbia — podkreślił. — Zresztą po co mnie atakował? Bo się o ciebie bał? Nie, był o ciebie cholernie zazdrosny — przedstawił swoją tezę. — Niestety nie sądzę, żeby on był w tym momencie gotowy na jakąkolwiek relację. Powinien popracować nad sobą i… wiem, że nie chcesz tego słyszeć, ale uważam, że dla własnego dobra powinieneś złapać do niego trochę dystansu — polecił ostrożnie, choć widząc strapioną i przybitą twarz Denis, aż coś w nim zadrżało. Ten chłopak był zbyt słodki, żeby się smucić.
— W ogóle mi się to nie podoba — przyznał Armiński, widocznie jeszcze bardziej przygaszony. — Wszystko się pierdoli. Nawet ojciec odsunął się od Oliwiera, choć z pozoru niby się pogodzili.
— Może potrzebują po prostu czasu, żeby się z tym oswoić? — zasugerował Mariusz.
— Nie wiem. — Denis wzruszył od niechcenia ramionami. — Tata zaczął udawać, że Oliwier nie istnieje. Niby wszystko jest po staremu, a jak tylko ktoś wspomni jego imię, to on zaraz zmienia temat. 
— Wiesz, ja myślę, że po prostu wszyscy chcą dla ciebie dobrze. Takich kwestii nie da się rozwiązać jedną rozmową. Potrzeba czasu — wytłumaczył starszy mężczyzna.
— Bez sensu… — mruknął tylko brunet i wlepił wzrok gdzieś w ścianę. Zdecydowanie nie to chciał usłyszeć. Miał nadzieję, że chociaż Mariusz będzie mu kibicował, albo przynajmniej doradzi mu coś, na co sam Denis jeszcze nie wpadł. Tymczasem Mariusz mówił to, co wszyscy. No dobra, w sumie Wiktor był neutralny, krył go za każdym razem, ale to było co innego. 
— No już, nie smuć się, słonko — poprosił Mariusz i położył swoją dłoń na dłoni Denisa i potarł ją delikatnie.
Chłopak uśmiechnął się wymuszenie, ale już nic nie powiedział. Zamiast czuć się lepiej, czuł się jeszcze gorzej. Czuł, że zaczyna się w nim wewnętrzna walka. Mariusz mówił mu to wszystko z dobroci serca… czy może miał w tym jakiś ukryty interes? Tylko niby jaki? Może liczył, że jeżeli Denisowi nie uda się z Oliwierem, to nadal będą mogli spotykać się, gdy już Armiński przeniesie się, najprawdopodobniej, do Warszawy?
Tak sobie wmawia, naiwniaku — podpowiedział mu jakiś złośliwy głosik. — Wszyscy ci powtarzają, że Oli to nie facet dla ciebie, łącznie z samym Oliwierem, a ty dalej jak głupi wierzysz, że to będzie twój książę z bajki?
Może zatem faktycznie powinien sobie odpuścić? Pozwolić, by Oliwier sam się ze wszystkim uporał? Nieee… aż nie chciał myśleć, co by się mogło stać, gdyby policjant został sam, bez wsparcia. Tak się zwyczajnie nie robiło. Gdy ktoś potrzebował pomocy, należało mu po prostu pomóc, nawet jeżeli udawał, że tej pomocy nie potrzebuje. Oliwier dokładnie tak robił. Jego stan odrobinę się polepszył, znalazł siłę i motywację na powrót do pracy i do wykonywania codziennych czynności, więc z automatu założył, że już da sobie radę i nie potrzebuje, by ktoś się nad nim litował. Tylko Denis przeczuwał, że to wcale nie koniec. Oczywiście miał nadzieję, że Oli po prostu się podniesie, otrzepie i pójdzie dalej — życzył mu tego z całych sił — niestety gdy spotkał go w zeszły czwartek… wiedział, że cokolwiek Oliwier teraz stara się pokazać, to jedynie maska, a pod spodem jest przestraszony i niepewny.
Czy można było tak po prostu przestać bać się o swoją przyszłość i o to, że nic już nie zostało… kiedy zostawało się samemu i nie było ani jednej osoby, która zapewniłaby, że będzie lepiej? To brzmiało jak paradoks i Denis nie zamierzał odpuszczać. Nawet jeżeli Oliwier miał mu przez to złamać serce jeszcze sto razy.
***
Dni zlatywały i jakoś się trzymał, choć był daleki od stwierdzenia, że wszystko już było dobrze. Wręcz przeciwnie, ostatnie, co mu się nasuwało na myśl, kiedy myślał o swojej sytuacji, to że było dobrze.
Egzystował. To było dobre słowo. Wmieszał się w rzeczywistość, która go otaczała i jedyne, co go zaskakiwało, to jak dobrze potrafił udawać, że dochodzi do siebie. Jego zdaniem nikt nawet nie podejrzewał, co faktycznie działo się w jego głowie i… chciał, by tak zostało. Jakoś to w końcu ogarnie. Chyba.
Był odrętwiały. Rozumiał wszystko, co się działo wokół i co mówili do niego ludzie, ale po prostu nie potrafił tego poczuć. Nic go nie cieszyło… nic go też nie było w stanie porządnie rozzłościć. Czuł się pusty i jedyne, co do niego docierało, to przygnębienie, które łapało go tuż przed snem, zaraz po przebudzeniu i gdy wracał późnym popołudniem do domu. Nie był w stanie tego opanować. W tych chwilach nachodziła go niemożliwa do powstrzymana fala całej palety czarnych scenariuszy i jedyne co mógł zrobić, to sobie wśród nich dryfować. Im bardziej się szarpał i walczył, tym szybciej do niego docierało, jaki jest w rzeczywistości bezsilny i to przybijało go jeszcze bardziej, więc prościej i mniej boleśnie było po prostu nie walczyć.
Po prostu się poddaj. To zaraz minie — starał sobie powtarzać, o ile pamiętał. 
Tego popołudnia nie było inaczej. Nie miał za bardzo apetytu, ale wmusił w siebie jakiś makaron, który zamówił, a potem zaległ na kanapie, włączył telewizor i… nic. Nie miał nawet pojęcia, co oglądał. 
Z tego amoku ocknął się koło dwudziestej i stwierdził, że przyda mu się trochę świeżego powietrza, a poza tym to jego lodówka świeciła pustkami, więc wstąpi przy okazji do sklepu, żeby kupić jakieś najbardziej podstawowe produkty. Ostatnio zaczęły go nachodzić myśli, że może mógłby znowu zacząć biegać… ale oczywiście jak na złość to nie było teraz możliwe, bo ramię nadal mu doskwierało, a to skutecznie uniemożliwiało uprawianie jakiegokolwiek sportu. Zostały mu jedynie samotne spacery, które wcale nie brzmiały zachęcająco. Brzmiały wręcz żałośnie. Bez Tytana to wszystko było bez sensu, a kiedy tylko widział innych ludzi spacerujących z psami, aż coś go skręcało.
Tak jak teraz gdy minął faceta, który wyprowadzał swojego owczarka niemieckiego…
Oliwier obejrzał się za nimi w połowie wkurzony, a w połowie zasmucony, ale niespodziewanie został z tego depresyjnego letargu wyrwany.
— Uszanowanko, panie komisarzu.
Obejrzał się lekko skonsternowany, słysząc, jak ktoś go nawołuje, a gdy już rozpoznał tego osobnika, przewrócił oczami i ruszył dalej.
— Nie mam kasy — odburknął na odczepnego, ale osiedlowy menel Mietek wcale się nie zraził.
— Na pewno pan władza ma ze dwa złote w kieszeni — zachęcał.
— Mietek — warknął na niego ostrzegawczo Francuz — nie jestem w nastroju. Odpierdol się, co? — poradził. 
Znali się nie od dziś, a ich relacja była co najmniej intrygująca. Ów Mieczysław był obecnie bezdomny i tułał się od meliny do meliny, gdzie przebywali jego kumple, choć był to tylko i wyłącznie jego wybór. Miał bowiem wcześniej rodzinę, całkiem zwyczajną. Żona pracowała w sklepie, a syn skończył zawodówkę i wyjechał pracować do Wielkiej Brytanii. Sam Mietek, oprócz żony, darzył ogromnym uczuciem alkohol, którego nigdy sobie nie odmawiał. Pewnego dnia jego żona stwierdziła, że tak dłużej być nie może i kazała mu wybierać; albo się ogarnie, albo się wynosi i zapomina o rodzinie. Mieczysław postawił na alkohol i Oliwier wcale nie był taki przekonany, że tej decyzji żałował. Wręcz przeciwnie, za każdym razem gdy go widywał, czy to gdzieś koło sklepu monopolowego, czy w pobliżu garaży, gdzie często urządzał libację z kumplami, zawsze wydawał się taki… beztroski. Nic go nie obchodziło i choć większość mijających go ludzi patrzyła na niego jak na przestrogę i motywację jednocześnie, by samemu tak nie skończyć, sam Mietek nie użalał się nad swoim losem. Zawsze ktoś dał mu coś do zjedzenia, zawsze ktoś się zlitował i dał mu piątaka na jakiegoś mózgotrzepa… a kiedy znajdował się w bardziej podbramkowej sytuacji, okazywało się, że był też bardzo kreatywnym człowiekiem, o czym Francuz przekonał się ze dwa lata wcześniej na własnej skórze.
Tamta zima była dosyć mroźna i nocami temperatura spadała do nawet minus piętnastu stopni, co niekoniecznie sprzyjało warunkom mieszkaniowym Mietka, więc wymyślił sobie, że przeczeka ten czas… w więzieniu, no bo czy było lepsze miejsce, w którym miałby dach nad głową, ciepło i darmowe jedzenie? Musiał jedynie zrezygnować z alkoholu, ale widocznie to sobie przeanalizował i uznał, że jest gotowy na takie poświęcenie. 
Pewnego wieczoru zaczaił się na Francuza i kiedy tylko dostrzegł, jak ten wychodzi z bloku, zawołał go i… zaczął okładać jakąś pałą jego samochód, a potem, dla podkreślenia swojego czynu, zamachnął się nawet na samego policjanta, ale nim cokolwiek zrobił, Oliwier zdążył go obezwładnić. 
Myślał wtedy, że zabije tego menela i nawet na złość chciał go kopnąć w dupę i niczego nie zgłaszać… ale uznał, że ten kretyn pewnie pójdzie gdzieś indziej narobić jakiegoś ambarasu i komuś naprawdę stanie się krzywda, więc ostatecznie ochłonął i odprowadził swojego kumpla na komendę. Po czasie nawet zmienił swoje nastawienie i przyznał, że Mietek to niezwykle inteligentna bestia, ale kiedy tylko menel na wiosnę opuścił areszt, policjant ostrzegł go, że jak jeszcze raz odwali taki numer, to powyrywa mu nogi z dupy. Nie był pewien, czy to do niego dotarło, ale z jakiegoś powodu po tej akcji Mietek zawsze mówił mu dzień dobry i czasami gnębił o te nieszczęsne dwa złote. Zupełnie jakby naprawdę stali się kumplami. Cóż, Oliwier już niejednokrotnie się przekonał, że warto było mieć znajomości w różnych miejscach, a nawet i menel bywał pomocny, o czym się właśnie przekonał.
— No już dobra, dobra. — Mężczyzna machnął ręką. — Dobrze, że kierownikowi się nic nie stało — dodał łaskawie. — A złapali już tych gówniarzy, co to panu psiaka zastrzelili? — zapytał konspiracyjnym szeptem, podchodząc bliżej Francuza, który aż przymknął na moment oczy, przytłoczony fetorem, jednak szybko ja otworzył i popatrzył w skupieniu na swojego rozmówcę.
— Jakich gówniarzy? — dopytał. — Widziałeś coś?
— Aaa… to pan władza nic nie wie? — Mietek momentalnie się podekscytował. 
— Mietek, wiesz, że jak mnie wkurwisz, to się zrobię niemiły, nie? — zagroził. — Gadaj jak na spowiedzi, co wiesz — popędził.
— A te dwa złote się znajdzie jednak? — upewnił się menel, ale widząc ostrzegawcze spojrzenie policjanta, uniósł w obronnym geście dłonie. — No w tym takim audi podjechali dwa gówniarze. To znaczy… chyba dwa, bo ten pasażer to miał kominiarkę. Już z pamięcią u mnie kiepsko, to nie pamiętam za dobrze, ale za kierownicą, jak syna kocham, siedziała dziewczyna.
— Dziewczyna? — powtórzył nieprzekonany policjant. Sam nie pamiętał za wiele z tamtego wieczoru, a poza tym to wszystko działo się tak szybko, że i tak zapamiętał zaskakująco dużo detali. Zapamiętał praktycznie całą rejestrację, markę, wiedział, że w środku było dwie osoby… nie pamiętał natomiast kompletnie, czy osoba, która do niego strzelała, miała na twarzy kominiarkę. Tym bardziej nie pamiętał, czy zdążył dostrzec kierowcę. 
— Nooo — potwierdził Mietek. — Taka była przestraszona, że jak odjeżdżali, to mało w te kubły na śmieci nie wjechała — sprecyzował i nawet wskazał palcem miejsce, gdzie faktycznie stały śmietniki.
— Pamiętasz jak wyglądała? — zadał kolejne pytanie Francuz.
— A gdzie tam, panie władzo. Ja żem ledwie na nogach stał, tylko tak mnie się rzuciła w oczy jak tak driftowała przy tych śmietnikach. — Wzruszył bezradnie ramionami. — Nawet chciałem pomóc, ale wtedy ta baba wyskoczyła z klatki i tam jakieś modły nad panem komisarzem zaczęła odprawiać, no to żem poszedł, żeby mnie nie ciągali potem po komisariatach — przyznał bez bicia.
— Oj, Mietek, Mietek — pokręcił z wrażenia głową Oliwier. — Ja zawsze wiedziałem, że ty cwana bestia jesteś — pochwalił, po czym wsadził rękę do kieszeni. Miał co prawda tylko dwie dychy, ale uznał, że nie będzie mu żałował, bo jego zdaniem to była szalenie istotna informacja i mogła rzucić nowe światło na całą sprawę. 
— Ale kierownik hojny — ucieszył się zaraz Mietek. 
— Powiedziałbym, żebyś nie przejebał wszystkiego na te swoje mamroty, ale ty pewnie grzecznie potakniesz, a i tak zrobisz swoje, więc powiem tylko: weź się nie zachlaj, żebym cię nie miał na sumieniu, co? — poprosił z rozbrajającą bezpośredniością.
— Bez obaw, złego diabli nie biorą — pocieszył Mietek i chętnie przyjął banknot. 
Następnie się pożegnali i Oliwier, w znacznie lepszym nastroju, pomaszerował do sklepu, choć już się nie mógł doczekać, aż poinformuje o wszystkim chłopaków i zaczną w tym wszystkim grzebać.
Kupił jakieś podstawowe rzeczy, po drodze nawet z apetytem zjadając KitKata z masłem orzechowym… ale pod klatką czekała go kolejna tego dnia niespodzianka. Nie był jedynie pewien, czy należała do tych miłych, czy niekoniecznie. 
Marcel dostrzegł go w połowie drogi i poczekał z założonymi rękami, aż Oliwier do niego podejdzie. 
— Musimy porozmawiać — rzucił dosyć bezbarwnym tonem, a Francuzowi coś podpowiedziało, że raczej nie będzie to miła niespodzianka.
__________________

Cześć!
Musicie przyznać, że ostatnio Was rozpieszczam. Trzecia część w ciągu tygodnia! W ogóle jeżeli ktoś się nie dojrzał, a miałby ochotę poczytać, to przypominam, że w niedzielę dodałam bonus "Sezonu na grilla" i chyba wyszedł całkiem fajny. :)
W każdym razie skupmy się na bieżących wydarzeniach. Mamy powrót Mariusza, zasmuconego Denisa, podejrzanie zachowującego się Marcela i... Oliwiera, który już chyba wszystkich zdążył przyzwyczaić, że najpierw robi krok do przodu, a potem trzy w tył. :)
A no i Mietek! Nie zapominajmy o Mietku!
Często zadajecie takie pytanie: ile jeszcze razy Oli złamie serce Denisowi i chyba po tym rozdziale nie mam dla Was dobrych wiadomości, bo okazuje się, że Francuz nie wyznaczył sobie żadnych limitów. Gorzej będzie, jak Denis zbierze się w sobie i sam to zrobi, czyli dobitniej mówiąc; tym razem on kopnie w zadek Oliwiera. Musicie przyznać, że takie szarpanie się bez konkretnych decyzji prędzej czy później zamęczy albo jednego, albo drugiego - a może i obydwu. Zdaje się, że coś lub ktoś musi ich zachęcić do podjęcia konkretnych działań.
Pisanie ostatnio dobrze mi idzie, mam już połowę kolejnego rozdziału, więc powinien pojawić się spokojnie w okolicach przyszłego weekendu.
Chyba tyle ode mnie na dzisiaj, trzymajcie się cieplutko, myjcie rączki i dbajcie o siebie! :)

13 komentarzy:

  1. Pierwsza! Wow. Uwielbiam takie emocjonalne zawirowania. Tylko trochę dziwnie poprowadziłaś wątek Marcela, w ogóle nie pasuje mi jego zachowanie do słów wypowiedzianych w szpitalu. Strasznie jestem ciekawa po co zatem przyszedł do Oliego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie pasuje, nie pasuje. Marcel w ostatnich rozdziałach był raczej "za kurtyną", ale to nie oznacza, że sobie w tym czasie tego i owego nie przemyślał. :P
      Słusznie zauważone. :)

      Usuń
  2. Hej. Oj ten nasz biedny olis nic mu nie idzie do przodu. Współczuję mu. Mam nadzieję jednak że facet podniesie się po tym wszystkim silniejszy i jakoś to wszystko ułoży sobie w głowie. Co do pana miecia no to facet wymiata, wie jak dostać to czego chce taki mały cwaniaczek, coś mi się wydaje że miecio jeszcze do nas wróci. Jeżeli chodzi o Denisa plus dla niego że nie skusił go deser. Muszę powiedzieć że w tym rozdziale Mariusz mądrze gada ;). Jestem ciekawa jak to się dalej potoczy. Co do Marcela kiedyś musi nastąpić ten moment zeby wygarnąć wszystko co mu leży na sercu ale nie oszukujemy się Marcel nie jest facetem który zostawia w potrzebie przyjaciół ani nie zostawia spraw nie wyjaśnionych. i jesteś wielka tak nas rozpieszczasz a i tak zawsze nam mało ;). Jestem ciekawa czy masz może w zanadrzu więcej bonusów chętnie poczytam .pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oli mniej lub bardziej świadomie sam sabotuje swoje działania. Pytanie, czy to jest punkt zwrotny, czy jeszcze musi "coś" się stać, żeby ochłonął. I czy wtedy nie bedzie już za późno.
      Mariusz to w końcu starszy i doświadczony facet, który potrafi zerknąć na sytuację z innej, bardziej obiektywnej perspektywy, zatem fakt, jego pogadanka wydaje się całkiem logiczna.
      Dobre podsumowanie Marcela - na prawdę trzeba się postarać, aby go do siebie zniechęcić, a z drugiej strony widać, że pomimo wcześniejszego planu, jednak takie udawanie ze nic nie widzi i nic nie słyszy niekoniecznie działa w jego przypadku i chce raz a porządnie załatwić sprawę.
      Bonusów brak, raczej wszystko piszę na bieżąco.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Skończyć w takim momencie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś ze mną nie tak już, jeśli czytam o spacerze, to myślę "nie wyłaź jak nie potrzeba" xD Straszne.
    No ale! Jeny, jak jestem ciekawa po co Marcel przybył (xD). Aż pogdybam. Zły jest? Bo synkowi Oliwier dupę zawraca? A może się zorientował w końcu, że z przyjacielem coś grubo nie tak... A może zobaczył przypadkowo Denisa z tym starszym panem na M (xD) i stwierdził, że już lepiej Oliwier.
    Weny, chęci :) Pozdrawiam!
    Kyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak mam jak pisze, zatem rozumiem Twoją dezorientację. :D
      Hahaha, ostatnia teza najlepsza. Może Marcel faktycznie postanowił w ramach mniejszego złą oddać syna Oliwierowi. :D
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  5. Naprawdę robi się bardzo ciekawie. Nie mogę się doczekać co będzie dalej!

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej. Czy dzisiaj rozdział będzie ? Życzę dużo zdrowka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki!
      Myślę, że dziś wstawię. Jestem na etapie sprawdzania.

      Usuń
  7. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Oliver się w końcu ruszył, ale tak Mariusz ma rację to nie z Denisem jest coś nie tak to Oliver jako ten doroślejszy powinien ogarnąć wszystko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Oliver się w końcu ruszył, ale tak Mariusz ma rację to nie z Denisem jest coś nolie tak to Oliver jako ten doroślejszy powinien ogarnąć...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń