13 kwietnia 2020

Francuski piesek: Rozdział 25

Powrót do przeszłości

Miał całą masę roboty przed gigantyczną galą MMA w Brazylii, zatem poświęcił się przygotowaniom do wylotu i ostatnimi treningami ze swoimi zawodnikami, którzy mieli na tej gali walczyć. To był niezwykle szalony okres i Marcelowi zostawało bardzo mało czasu wolnego, a to co zostawało, poświęcał swoim psom, wyrwał się któregoś dnia z Wiktorem na basen oraz tego właśnie popołudnia Alicja wyciągnęła go na większe zakupy, by uzupełnić żywnościowe zapasy. Mógł co prawda wysłać któregoś z synów do pełnienia roli tragarza, ale Wiktor gdzieś przepadł w Białymstoku, a Denis… jego wolał o nic nie prosić.
— Marcel. — Alicja próbowała zwrócić na siebie uwagę męża, gdy przemierzali supermarket. 
      — Mmm… — mruknął, stwarzając pozory zainteresowania.
— Mamy jeszcze mleko?
— Mmm… — mruknął znowu.
— Na pewno? — Popatrzyła na niego sceptycznie, a kiedy znowu mruknął, miała ochotę go udusić. Zamiast tego, obwieściła jednak: — Chcę rozwodu — zażądała ostro, aż kilka zaskoczonych osób obejrzało się za nią, a kilka innych przystało nagle przy regałach nieopodal, oczekując z podekscytowaniem na jakąś dramę.
Marcel też przystanął i popatrzył w pierwszej chwili nieco zdezorientowany na Alę, a potem parsknął.
— Wcale nie chcesz — uznał i posłał jej skonsternowany uśmiech, jakby chciał powiedzieć: „Co ty pleciesz, głuptasie?”.
— Marcel — jęknęła bezsilnie. — W ogóle mnie nie słuchasz — zarzuciła z pretensją.
— Przepraszam — mruknął skruszony i skulił się bardziej w sobie, robiąc smutną minę, na co tylko brunetka pokręciła głową. Nigdy by nie przyznała tego na głos, ale kiedy Marcel za coś przepraszał i wyglądał przy tym jak zbity szczeniak, to w rzeczywistości nie było takiego świństwa, którego by mu po takich przeprosinach nie wybaczyła. Co śmieszniejsze, Denis robił dokładnie tak samo. Wiktor praktycznie nigdy za nic nie przepraszał, więc jego nie brała pod uwagę, ale Denis zdecydowanie nie wyrósł ze swojej dziecięcej niewinności, kiedy coś nabroił i wyrażał skruchę. Ala była całkiem przekonana, że Marcel nie był świadomy swojej broni i ciekawiło ją, czy jej syn również tego nie odkryje. W zasadzie to właśnie aspekt  tej niewiedzy był w tym wszystkim najbardziej uroczy.
— Po prostu do niego jedź i sam się przekonasz — powiedziała z pozoru bez sensu.
— O czym mówisz? — Marcel udał zdziwienie i tym razem Alicja nie miała wątpliwości, że jej mąż stwarza jedynie pozory.
— Wiem, że się na niego złościsz, ale to nadal Oliwier i dla własnego spokoju po prostu do niego pojedź i upewnij się, że wszystko jest w porządku — poleciła.
— Nie mam czasu — odburknął, na co Ala tylko przewróciła oczami.
— Kochanie, ty masz zawsze na wszystko czas — wytoczyła kontrargument i Marcel już się nie odezwał, co sugerowało, że nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Był człowiekiem z wieloma talentami, a jednym z nich była właśnie niesamowita organizacja. Kiedy wszyscy narzekali na niedoczas, Marcel potrafił wykonywać pięć czynności jednocześnie, wszystkiemu poświęcać należytą ilość uwagi i do tego o wszystkim pamiętać. Z jednej strony praktycznie całe życie poświęcał swojemu klubowi, często latał po świecie ze swoimi zawodnikami, a mimo to nie dało się nie odnieść wrażenia, że jest go wszędzie pełno i jednocześnie jest bez przerwy w domu, zajmuje się swoimi psami, ma czas by usiąść i obejrzeć z całą rodziną film, pograć w planszówki, pomóc z obiadem, spędzić czas z dziećmi czy zrobić zakupy. Zatem wymówka z brakiem czasu nigdy w jego przypadku nie była wiarygodna.
— Może później — odmruknął na odczepnego, co nie uszło uwadze Alicji, ale postanowiła to przemilczeć.
Marcel poczuł natomiast od razu wyrzuty sumienia, bo nie potrafił i nienawidził kłamać, ale niestety to nie było coś, o czym mógł porozmawiać z żoną. Oboje podchodzili sceptycznie do tego, co działo się między ich synem a Oliwierem, ale jednocześnie byli zgodni co do tego, że to jest tylko tymczasowa anomalia i ostatecznie wszystko rozejdzie się po kościach. Denis wyjedzie, pozna kogoś i zapomni o Francuzie, a Francuz… pewnie znajdzie sobie tuzin następnych naiwniaków.
Był jednak jeden problem. To znaczy… było ich wiele, ale ten konkretny zaczął się wysuwać na pierwszy plan, a Marcel połączył sobie kilka faktów i zaczął się nie na żarty martwić.
Doskonale wiedział, że Denis wymykał się do Oliwiera, co mu się wybitnie nie podobało, ale starał się ze wszystkich sił, aby tego po sobie nie pokazać i nie robić scen. Nikomu by to nie pomogło. Obiecał Oliwierowi, że w razie czego może się do niego zwrócić po pomoc… i ta oferta nadal obowiązywała, choć wszystko było dla niego trudniejsze niż zakładał i kiedy tylko widział, jak jego syn znika na noc i wyobraził sobie, że Oliwier nie był w stanie dotrzymać słowa, tylko robił coś wręcz odwrotnego, to po prostu się w nim gotowało i nie był w stanie sam z siebie wyciągnąć do Francuza pomocnej dłoni. 
Wiedział, że nie może zamknąć syna w pokoju ani tym bardziej zrobić kolejnej awantury Francuzowi, bo… no i tu zaczął się poważnie martwić.
Póki Denis do niego biegał i potem wracał do domu, to Marcel dostrzegał, że jego syn jest spokojniejszy, bardziej wyluzowany i zachowuje się zwyczajnie. Niestety na początku tego tygodnia coś się zaczęło zmieniać. Denis nagle przestał znikać — czyli to oznaczało, że przestał widywać się z Oliwierem — stał się bardziej spięty, zamykał się w pokoju, a jak już z niego wychodził, to nie rozstawał się z telefonem, tylko zerkał na niego co kilka chwil.
Marcel wiedział, co to mogło zwiastować. Wypierał to ze świadomości i miał głęboką nadzieję, że jednak się myli… ale czuł podskórnie, że ta sytuacja zmierza w jednym kierunku. Wiedział też przez to, gdzie ta historia może mieć swój finał i aż coś go ściskało na samą myśl.
Alicja miała rację. Musiał się zobaczyć z Oliwierem, tylko niekoniecznie po to aby go pocieszyć. Zamierzał go… zaszantażować. Jednak wbrew pozorom — w mniemaniu Marcela — miało to był z korzyścią przede wszystkim dla policjanta. 
Oby tylko go posłuchał.
***
Kiedy Francuz dostrzegł postawę przyjaciela, a potem usłyszał ton jego głosu, dopiero co poprawiony nastrój wyparował, a zamiast tego poczuł, jak coś boleśnie ściska go za gardło. Mimo wszystko skinął nieznacznie głową na przywitanie, otworzył drzwi do klatki i zaczęli wspólnie wspinać się po schodach, by po minucie dotrzeć do mieszkania policjanta.
— Chcesz coś do picia? — zaoferował Armińskiemu, gdy po zdjęciu butów skierował się do aneksu kuchennego, by zostawić tam siatkę z zakupami.
— Nie — odparł stanowczo Marcel, idąc za przyjacielem, a następnie ponownie stanął ze skrzyżowanymi ramionami i obserwował uważnie policjanta, który znajdował się za kontuarem. 
Oliwier wreszcie dostrzegł, że sprawa jest naprawdę poważna, bo Marcel patrzył na niego z wyczekiwaniem, więc odpuścił sobie rozpakowywanie produktów i skupił w pełni swoją uwagę na drugim mężczyźnie, podpierając się jednocześnie dłońmi o blat.
— Co jest? — zapytał wreszcie niepewnie, choć nie był przekonany, czy chce tego w ogóle słuchać. Z góry wiedział, że to nie będzie przyjemna rozmowa. 
— Ty mi powiedz — zażądał dosyć ostro Marcel.
— Chyba nie rozumiem… — stwierdził ostrożnie Francuz.
— Och, rozumiesz — zapewnił Armiński.
Oliwier spuścił głowę, wyraźniej kuląc się w sobie.
— Przepraszam — zaczął skruszony. — Wiem, co ci obiecałem i zjebałem już na wstępie. Denis… 
— Masz się trzymać od niego z daleka — zażądał kategorycznie, przerywając blondynowi. — Nie pozwolę, żebyś mu to zrobił — dodał pewnie. — Nie pozwolę, żebyś ponownie zrobił to mi — dodał już ciszej, co paradoksalnie zabrzmiało o wiele bardziej złowieszczo.
— Marcel, co ty… — zaczął wręcz zagubionym tonem Francuz, ale Armiński powstrzymał go gestem dłoni.
— Przez całe dekady zastanawiałam się, czy dobrze wtedy zrobiłem, że cię kryłem. I przyznam, że przez większość czasu uważałem, że to była dobra decyzja. Radziłeś sobie, udowadniałeś mi na każdym kroku, że to było najlepsze wyjście, ale nie dam się na to nabrać drugi raz.
— Marcel — próbował wtrącić Francuz, ale jego przyjaciel zdawał się być w jakimś amoku i nie zamierzał go słuchać.
— Potrzebujesz pomocy — przerwał znowu blondynowi.
— O czym ty mówisz? — zezłościł się wreszcie policjant. — Jakiej, kurwa, pomocy? Zabili mi psa i sam o mało nie zginąłem. Nie mam prawa przez to być odrobinę przybity?! Jedyne czego potrzebuję to czasu i świętego spokoju — warknął, na co Marcel parsknął, a potem podszedł do lady, również położył na niej dłonie, pochylił się do przyjaciela, tak, że ich twarze dzieliły centymetry, a następnie zażądał:
— Popatrz mi w oczy i powiedz, że przez to wszystko nie przyszła ci do głowy ani jedna głupia myśl — podkreślił, wiedząc doskonale, że Oliwier zrozumie, co miał na myśli. Walczyli przez moment na spojrzenia, ale zgodnie z przewidywaniami Armińskiego, blondyn w pewnej chwili skapitulował. — Tak myślałem — podsumował, choć wcale nie brzmiał, jakby cieszyło go, że miał rację.
— Myślę, że i tobie by przyszła, ale to nie znaczy, że się zaraz, kurwa, zabiję — warknął wreszcie obronnie Oli.
— Pewnie tak — przyznał cynicznie Armiński. — Tylko przypomnę, że to ja musiałem cię ściągać ze sznura, nie ty mnie — wycedził w złości, nawet nie potrafiąc się kontrolować. 
Po jego słowach zapadła grobowa cisza. Oliwier patrzył na niego skonsternowany, jakby nie wierzył, że Marcel powiedział to na głos, natomiast sam Armiński się zmieszał i zrobił dwa kroki do tyłu.
— Przykro mi to mówić, Oliwier, ale albo zgłosisz się po pomoc… — zaczął nieco łagodniej.
— Albo co? — warknął rozeźlony Francuz.
— Albo powiem o wszystkim swojej rodzinie. Nie pozwolę, żeby mój syn musiał przez to przechodzić. Jeżeli już naprawdę nie możesz się powstrzymać przed wykorzystywaniem go…
— Nie wykorzystuję go!
— …to ma prawo wiedzieć, co się z tobą dzieje. 
— Marcel…
— Nie, Oli. To była nasza tajemnica, bo naprawdę wierzyłem, że ci w ten sposób pomogę, ale…
— No właśnie. Dzięki temu przyjęli mnie do policji. Nie rozumiesz, że nie mogę tego zrobić? Jestem jebanym policjantem, nie mogę mieć żółtych papierów. Wypierdolą mnie — próbował racjonalizować.
— Idź na terapię — zaoferował w zamian.
— Chodzę…
— Mam na myśli prawdziwą terapię, a nie spotkania z psychologiem policyjnym raz na parę miesięcy, gdzie rozmawiasz na wygodne dla ciebie tematy — sprecyzował Armiński, nim Francuz skończył. — Jak pójdziesz prywatnie, nikt się nie dowie. 
— Marcel — zaczął jeszcze raz błagalnie Francuz.
— Przykro mi. To nie podlega negocjacjom. Możesz mnie nienawidzić, ale wbrew pozorom nadal mi na tobie zależy i robię to dla twojego dobra. Być może powinienem był to zrobić lata temu —  wyjaśnił Marcel, a po jego postawie było widać, że jest mu naprawdę ciężko i posunięcie się do tego, bądź co bądź, szantażu, kosztowało go wiele nerwów.
Oliwier patrzył na niego kilka chwil trochę z zawodem i trochę bezsilnie, jakby wiedział, że jego przyjaciel ma rację… ale za wszelką cenę odpychał od siebie tę wizję. Gdzieś tam do niego docierało, że to po prostu racjonalne rozwiązanie, jednak nie był w stanie na to przystać. Nie był na to gotowy. Jego natura buntownika kazała mu teraz za wszelką cenę szukać wymówek.
— To zupełnie inna sytuacja — zaczął innym tonem, jakby teraz to on chciał na spokojnie wyjaśnić Armińskiemu swoją rację. — Zresztą zobacz, minęło tyle lat i nic się nie stało. Dobrze wtedy zrobiłeś. Teraz… poradzę sobie z tym, obiecuję — zapewnił, ale dostrzegł, że te słowa w ogóle nie trafiają do Marcela.
— Sytuacja jest inna, to prawda — potwierdził na wstępie — ale to co robisz teraz… to jest identyczny mechanizm. Pamiętam to dokładnie, Oli — próbował go przekonać. — Odsuwasz się od wszystkich…
— Ja nigdy nie jestem z nikim blisko — racjonalnie przypomniał Francuz.
— Odsuwasz się od nas, robisz głupie rzeczy, jesteś nerwowy… zdaje ci się, że nic nie idzie po twojej myśli. Brzmi znajomo? — zapytał spokojnie. — Tracisz tę swoją kontrolę — podkreślił. — Będziesz tak teraz jakiś czas wegetował, udając, że w zasadzie nic się nie zmieniło, że jest okej, aż nagle pewnego dnia, bez ostrzeżenia… — urwał znacząco, a jego głos na koniec nieznacznie się załamał. — Tak jak wtedy, pamiętasz?
Oliwier nie odezwał się, a jedynie słuchał przyjaciela z ciężkim sercem i spuścił głowę.
— Zaufałem ci wtedy, Oliwier — przypomniał Armiński. — Więc teraz ty zaufaj mi i zróbmy tym razem po mojemu — poprosił łagodniej. — Nadal nikt nie musi o tym wiedzieć, jeżeli nie będziesz chciał. Tylko warunek jest taki, że musisz coś z tym zrobić, a przez „coś” mam na myśli, że musisz udać się do specjalisty — przypomniał o swoim żądaniu, które postawił jeszcze w trakcie… kłótni? Ostrej wymiany zdań? — Lecę w niedzielę na tydzień do Brazylii, a potem zahaczę o Buenos Aires, żeby odwiedzić rodziców. Wracam na początku lipca. Ogarnij pomoc w tym czasie — polecił już zwyczajnym tonem, jakby dawał instrukcję. — Mogę na ciebie liczyć? — zapytał ostatecznie po wymownej pauzie i doskonale wiedział, że Oliwier zrozumie dokładny sens tego pytania i że Marcel nie prosił jedynie, by Oli znalazł pomoc… ale też, żeby przez te dwa tygodnie nie zrobił czegoś głupiego i — co gorsza — nieodwracalnego. 
Ich znajomość zaczęła się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym. Marcel był wówczas siedemnastoletnim chłopakiem i pomimo nauki, pomagał ojcu w prowadzeniu rodzinnego biznesu, jakim był oczywiście Orion. Świetnie się w tym sprawdzał, bo od dziecka był książkowym przykładem ekstrawertyka, który dzielnie kroczył przez świat, był niebywale ciekawski i nie wiedział, co to wstyd. Mimo iż raczej nigdy nie miał prawdziwego przyjaciela, to miał całe mnóstwo znajomych, których jeden po drugim wkręcał w swoją pasję, a w efekcie ci stawali się klientami Oriona. Może i nie był to zbyt duży klub, to mimo wszystko prosperował całkiem przyzwoicie, a Leon z Marcelem z pasją przekazywali całą swoją wiedzę i próbowali zaszczepić tego sportowego bakcyla wśród swoich podopiecznych. W pewnym momencie Leonard uznał nawet, że nawiąże współpracę z miejscowym domem dziecka i przyjmie pod swoje skrzydła trójkę dzieciaków, które będzie trenował za darmo. Pomimo dobrego uczynku wierzył, że to zachęci kolejne osoby, które może zechcą coś zmienić w swoim życiu. 
I tak wczesną wiosną pod ich skrzydła trafili dwunastoletni Patryk, piętnastoletni Sławek i szesnastoletni Oliwier.
Patryk od samego początku zdawał się być zafascynowany nową przygodą i chętnie angażował się w treningi, Sławek niestety stanowił jego kompletnie przeciwieństwo i na każdym kroku próbował pokazać, jak bardzo go to nie obchodzi, natomiast Oliwier trzymał się na uboczu, nie wychylał się i mogłoby się zdawać, że też nie jest zainteresowany, jednak za każdym razem kiedy przychodził na matę, starał się być zawsze najlepszy i choć tego po sobie nie pokazywał, było widać, że uwielbia rywalizację. Zaintrygował Marcela na tyle, że postanowił dobrać się z nim w parę i go trenować. 
— Cześć — zagadnął wtedy, stając nad blondynem, który obdarował go nieufnym spojrzeniem i nawet nie odpowiedział, co nieco zmieszało Armińskiego, ale nie zraził się. — Widzę, że się mocno angażujesz — pochwalił. — Jeżeli chcesz, możemy razem trenować. Myślę, że mogę cię nauczyć paru fajnych technik — zachęcił, na co Oliwier znowu się nie odezwał, ale też nie zaprzeczył, co Marcel ostatecznie potraktował jako zgodę.
Zaczęli więc razem sparować. Wpierw Armiński demonstrował Francuzowi różne rodzaje skończeń w jiu jitsu, zaczynając od tych najbardziej powszechnych i prostych, ale widząc, że blondyn w ekspresowym tempie przyswaja chwyty, szybko przeszli do bardziej zaawansowanych technik i po niedługim czasie postanowili nawet się zmierzyć w serii krótkich pojedynków. Oczywiście Oli z góry był na straconej pozycji i doskonale wiedział, że nie ma szans z szalenie doświadczonym Marcelem, ale dzięki temu mógł się obyć w rywalizacji i doświadczyć, jak można wykorzystać to, czego się nauczył w mniej kontrolowanych warunkach.
Po pięciu krótkich rundach, które w każdym przypadku skończyły się poddaniem lub duszeniem blondyna, Marcel dostrzegł, że jego kolega z maty, mimo braku doświadczenia, wkłada w te sparingi całe serce i choć był pozornie pogodzony z porażką, to za każdym razem próbował jak najbardziej utrudnić wygraną Armińskiemu.
— Patrzysz na mnie, jakbyś chciał mi wpierdolić — wyszeptał konspiracyjnie Marcel, widząc, że z każdą minutą blondyn staje się coraz bardziej rozjuszony. Chyba nie lubił przegrywać, co zaraz potwierdził.
— Bo chcę — warknął bez namysłu, po czym przyklęknął, podnosząc się po ostatniej próbie poddania i poprosił już zwyczajnie: — Naucz mnie.
Marcel wyszczerzył się tylko zadowolony i skinął głową. 
Nie wiedział jak i kiedy, ale to po prostu zagrało. Zanim się obejrzał, zaczął spędzać z Oliwierem czas też poza klubem i dogadywali się, jakby znali się całe życie, a nie raptem parę tygodni. Francuz był wtedy innym człowiekiem, aczkolwiek dało się zauważyć u niego pewne charakterystyczne cechy, które nie zmieniły się pomimo upływu lat. Od zawsze był skryty, nie lubił mówić o sobie i nie miał w zwyczaju narzekać. Był też cholernie uparty i potrafił walczyć o swoje, przez co zdarzało mu się wdawać w konflikty. Nikomu nie ufał i z nikim się nie trzymał. Był samotnikiem. Marcel znał go obecnie ponad dwie dekady i dla niego Oliwier niewiele się zmienił… choć kiedy przypominał sobie tamtego cichego chłopaka, to dopiero docierało do niego, że jego przyjaciel był jednak innym człowiekiem. Zmieniła się szczególnie jedna kwestia — nabrał pewności siebie. 
Obecnie przecież też nie był wylewny, był samotnikiem, nie użalał się nad sobą… ale lepiej było z nim nie zadzierać. Znał swoje mocne strony i posiadał cenną umiejętność argumentowania, przez co prawie niemożliwym było, aby go przegadać. Przez lata stał się też bardziej perfidny i chamski. Zupełnie jakby wraz z zyskiwaną pewnością siebie tracił empatię.
To właśnie ta pewność siebie, jaką zaczął przejawiać Oliwier, zwiodła Marcela. To przez nią uwierzył, że Oli pozbył się swoich demonów, dostrzegł, że wszystko zależy od niego i nie mógł ponownie wpaść w ten stan… który za pierwszym razem zakończył się dla niego próbą samobójczą.
Przez pierwsze dwa lata ich przyjaźni wszystko szło gładko i bez potknięć. Marcel wręcz podziwiał Francuza, że jak na dzieciaka z domu dziecka, który wcześniej przeżywał jeszcze gehennę w domu, był on… może nie od razu optymistą, ale z pewnością nie pozwolił, by to go złamało i dzielnie parł na przód. Miał na siebie konkretny plan i nie brał pod uwagę, że mogłoby mu się nie powieść. 
— Pójdę do policji — obwieścił pewnego dnia niepytany, kiedy już nieco lepiej poznali się z Marcelem. Dla drugiego chłopaka było to właśnie zaskakujące, bo Francuz nie lubił opowiadać o sobie, a tu niespodziewanie wyskoczył z taką deklaracją. Armiński od razu zrozumiał, że to nie przelewki i jego przyjaciel musiał to sobie dobrze przemyśleć.
— Brzmi dobrze — pochwalił. — Nadawałbyś się. Jesteś zdyscyplinowany, szybko się uczysz, nie łatwo wyprowadzić cię z równowagi — wymieniał jego zalety na zachętę. — Chcesz to robić, czy na ten moment traktujesz to jako najbardziej racjonalną opcję? — dopytał zaraz z zaciekawieniem.
— Nie wiem, co chcę robić — wyznał szczerze. — Ale to wydaje się być czymś, co mógłbym robić i jest dla mnie osiągalne. Wiesz, w policji też można zbudować karierę. Jest cała masa wydziałów, można robić różne specjalizacje… chcę przynajmniej spróbować.
— Pewnie, nic na siłę. Może to będzie strzał w dziesiątkę, a jeśli nie… nikt cię tam na siłę nie będzie trzymał i sprawdzisz się gdzie indziej — poparł jego pomysł Armiński, choć coś mu podpowiadało, że Oliwier szybko znajdzie swoje miejsce w szeregach policji i tam już zostanie. Szkoda tylko, że po drodze do tego celu wyniknął jeden, poważny problem…
Po roku dołączyła do nich Alicja, którą Marcel od dawna obserwował w szkole, ale dopiero pod naciskami Francuza zebrał się na odwagę, by do niej zagadać. Co było w zasadzie zabawne, bo to był pierwszy i póki co ostatni raz w życiu, kiedy Marcel wstydził się z kimś nawiązać interakcję. Nie pomagał fakt, że o rok młodsza Alicja zawsze wydawała mu się temperamentną dziewczyną i bał się, że jak spali swoją szansę przy pierwszym podejściu, to nie dostanie następnej. Było naprawdę blisko, aby to spieprzył.
Plan był co prawda banalnie prosty, ale stres zjadł Marcela do tego stopnia, że pomimo braku technicznych przeszkód, podchodził do jego realizacji przez kilka dni, często kapitulując w ostatniej chwili. Ale wreszcie nadszedł taki dzień, w którym zebrał się na odwagę.
Alicja — wtedy jeszcze — Rybarczyk pochodziła z jednej z podbiałostockich wiosek, zatem często po lekcjach czekała na szkolnym przystanku na autobus. Często towarzyszyła jej jakaś koleżanka, czasami niestety kolega, ale bywały takie dni, kiedy czekała sama. To właśnie jednego z tych dni Marcel postanowił nawiązać z nią znajomość. Przyszedł na przystanek, udając, że jest szalenie zainteresowany rozkładem jazdy autobusów, w rzeczywistości mobilizując się i powtarzając w głowie po raz setny kwestię, którą miał do niej zagadać. 
— Czekasz na autobus? — zapytał wreszcie pod wpływem chwili i oblała go fala zażenowania.
Na jaki autobus czekasz, kretynie! — poprawił się w myślach, ze wściekłością stwierdzając, że był w stanie spieprzyć nawet tak prostą czynność jak powtórzenie myśli na głos. Przecież to było oczywiste, że czeka na autobus. Co niby innego miała tu robić?
Alicja też to musiała zauważyć, bo popatrzyła na niego jak na kosmitę.
— To się zazwyczaj robi na przystanku — wyjaśniła, a w jej tonie głosu dało się usłyszeć ironię.
— Tak… — potwierdził tylko głupio Marcel.
— A ty? — zapytała jakąś minutę później, widząc, że chłopak po prostu stał sparaliżowany, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Rozczulił ją, bo kojarzyła go ze szkolnego korytarza i zawsze był uśmiechnięty, rozmowny, towarzyski, istny wulkan energii. A tu nagle zupełnie inne oblicze.
— Ja? — powtórzył głupio.
— A jest tu ktoś inny? — spytała, nie potrafiąc ukryć rozbawienia.
— Eee… — wydukał tylko.
— Jestem Alicja — przedstawiła się wreszcie, chcąc jakoś zachęcić chłopaka do rozmowy i sprawić, żeby wyluzował.
— Wiem — wypalił szybko, czego natychmiast pożałował, a Ala uniosła zaintrygowana brew.
Po prostu się odwróć i uciekaj — polecił sobie w myślach.
— Tak? A skąd? — zaciekawiła się.
— Wow… zupełnie inaczej to sobie wyobrażałem — rzucił w przestrzeń, nie kryjąc zażenowania. — Po prostu sobie pójdę — obwieścił ze spuszczoną głowę i faktycznie się odwrócił, kiedy usłyszał:
— Marcel, prawda? — zawołała za nim.
Armiński natychmiast zawrócił i popatrzył na nią niepewnie. Znała jego imię?
— Znasz moje imię? — tym razem bezbłędnie zwerbalizował swoją myśl.
Alicja tylko zaśmiała się w głos, obserwując uroczo nieporadne podchody Armińskiego. Naprawdę nie poznawała jego zachowania. To było coś kompletnie innego, niż prezentował na co dzień. Zawsze taki pewny siebie, a tu stał przed nią z miną zbitego psa i rozczulił ją jak nikt inny w życiu.
— Jesteś uroczy — podsumowała, kręcąc głową.
Nagle Marcel ponownie nabrał pewności siebie i widząc zainteresowanie ze strony Alicji, zaczął śmielej uskuteczniać swój podryw. Za wiele starać się nie musiał, bo Ala sama zaangażowała się w tę relację i zamiast jak ta księżniczka czekać na ruch chłopaka, sama często coś inicjowała.
Szybko dołączył do nich Oli i od tamtej pory trzymali się we trójkę. Żeby tego szczęścia było mało, to blondyn okazał się gustować w mężczyznach, zatem nic, nawet potencjalnie, nie mogło zagrozić tej paczce.
Zaledwie po roku związku przydarzyło się coś nieoczekiwanego, bo okazało się, że Ala jest w ciąży. Miała ledwie osiemnaście lat i była przed maturą, co wybitnie nie spodobało się jej rodzinie, która… wyrzuciła ją z domu. Natomiast Marcel ani przez ułamek sekundy nie myślał uciekać od odpowiedzialności. Porozmawiał poważnie ze swoimi rodzicami i wszyscy zgodnie stwierdzili, że Alicja powinna zamieszkać razem z nimi. 
Wtedy kontakt Oliwiera z Marcelem został delikatnie ograniczony, ponieważ Armiński miał lada moment zostać ojcem, nie jednego, a dwójki dzieci, zatem oczywistym było, że musiał skupić się przede wszystkim na rodzinie. Jednak z pozoru nic się nie zmieniło. Mimo wszystko starał się być dobrym przyjacielem, a Francuz ani razu nie dał mu odczuć, że coś się z nim zaczyna dziać.
W styczniu dziewięćdziesiątego dziewiątego na świat przyszły bliźniaki. Marcel skończył szkołę rok wcześniej, jednak o rok młodsza Ala była w ostatniej klasie i bardzo zależało jej na dokończeniu edukacji i przede wszystkim — zdaniu matury. Armiński stawał na głowie, żeby wyrabiać z pracą w klubie, a potem pomagać w domu z chłopcami, którzy od samego początku wcale nie byli słodkimi, małymi bobaskami, które ciągle śpią, a… małymi szatanami. Gdy tylko jeden zaczynał płakać, zaraz przyłączał się do niego drugi — chyba tylko dla zasady, żeby zsolidaryzować się z bratem. Ale radzili sobie. Kiedy Marcel pracował, Alicja zajmowała się dziećmi, gdy wracał z Oriona, przerzucała na niego ten obowiązek, by móc choć dwie godziny przeznaczyć na naukę. Zresztą rodzice Marcela też chętnie zajmowali się chłopcami, kiedy tylko mieli okazję. To był szalony czas, ale Armińscy już tak mieli, że byli niepoprawnymi optymistami i ciężko było ich przygnieść. 
Oli, Ala i Marcel byli młodymi dorosłymi, którzy właśnie stawiali swoje pierwsze kroki w te prawdziwie dorosłe życie i pomimo przeciwności losu, odnajdowali się w swoich rolach. Marcel i Ala zostali nieplanowanie rodzicami, a Oliwier był zdeterminowany, by zrealizować swój plan na zostanie policjantem. Kilka miesięcy wcześniej zyskał pełnoletniość i musiał opuścić dom dziecka, jednak placówka zdołała załatwić mu, i dwóm innym chłopakom, mieszkanie od miasta, dzięki czemu nie stali się bezdomni. Zostali również wsparci skromnym zasiłkiem, a warunek był tylko jeden — mieli kontynuować naukę.
To pasowało Oliwierowi. Miał póki co dach nad głową, za parę miesięcy miał zdać maturę, potem złoży papiery do policji, a nim przejdzie przez rekrutacje, Leonard Armiński obiecał zatrudnić go na te kilka miesięcy w Orionie, by chłopak nie został zupełnie z niczym. Wszystko się układało i nic nie zwiastowało, że ten plan może legnąć w gruzach.
A jednak.
Był kwiecień dziewięćdziesiątego dziewiątego. Bliźniaki złapały jakieś przeziębienie, zatem cała rodzina Armińskich stanęła na głowie, by zadbać o chłopców i sprawić, by jak najszybciej wrócili do zdrowia. Marcel — choć chciał — to nie miał fizycznej możliwości utrzymywać tak częstych kontaktów ze swoim przyjacielem jak wcześniej. Widywali się jedynie kilka godzin w tygodniu na macie, ale nie spotykali się tam, by porozmawiać, a trenować. Zresztą wszystko zdawało się być po staremu. Co prawda Oli był jeszcze bardziej cichy niż zazwyczaj, ale początkowo nie alarmowało to Marcela. 
Minęły kolejne dwa tygodnie, Denis z Wiktorem na szczęście wyzdrowieli i Marcel wreszcie miał chwilę na złapanie oddechu. Zobaczył się z Francuzem ze dwa razy i… coś było nie tak, choć Armiński na początku nie potrafił powiedzieć co. Oli niby zachowywał się zwyczajnie, a jednocześnie dało się odnieść jakieś dziwne wrażenie, że jest nieswój. Trochę zrezygnowany, niezbyt skory do rozmowy… ale jednocześnie nadal trzymała się go ironia i potrafił odszczeknąć, gdy się go za bardzo rozdrażniło.
Któregoś dnia Marcel obudził się z niepokojącym przeczuciem. Nie potrafił powiedzieć, o co chodzi, ale ogarniał go niepokój i nie mógł się na niczym skupić. Coś mu podpowiedziało, by odwiedzić Francuza i może wyciągnąć go na jakieś piwo. Skoro obaj mieli ewidentnie słabszy dzień, może właśnie tego potrzebowali?
Jak pomyślał, tak zrobił. Jednak to co zastał na miejscu, było ostatnim, co przyszłoby mu do głowy. Albo nawet nie. To by mu po prostu nie przyszło nigdy do głowy.
Mieszkanie socjalne, w którym rezydował Oli z innymi chłopakami, znajdowało się w starej kamienicy na Starosielcach, gdzie mieszkali głównie ludzie z marginesu społecznego. Nikogo nie dziwił pijak leżący na klatce, smród moczu, wieczne kłótnie i libacje. Jeden ze współlokatorów Oliwiera niestety nie radził sobie z usamodzielnianiem i wpadł w patologiczne towarzystwo. Przez to często wracał do mieszkania i z jakiegoś powodu zasypiał w przedpokoju, co było akurat tego dnia… pomocne.
Marcel pukał do drzwi, ale kiedy po kilku minutach nie było odzewu, wreszcie pociągnął za klamkę i ku jego zaskoczeniu nie napotkał oporu. Ułamek sekundy później dostrzegł zgonującego na podłodze Tomka, dzięki czemu wyjaśniło się, czemu drzwi były otwarte. Chłopak po prostu nie zamknął ich za sobą.
Czyżby Oliwiera nie było w domu? Nie miał tendencji szwendać się wieczorami… ale z drugiej strony, gdyby był, zatargałby Tomka do jego łóżka i… no przede wszystkim otworzyłby drzwi.
— Oli, jesteś? — zawołał, przechodząc nad leżącym chłopakiem, kiedy tylko upewnił się, że ten faktycznie zapadł w pijacki sen i raczej nic mu nie zagraża. Rozejrzał się po korytarzu, ale z racji na dosyć późną porę panował już półmrok. Jednak Marcel szybko odkrył, że z pokoju Oliwiera dobiega delikatna poświata, jakby paliła się tam lampka. Ruszył więc pewniejszym krokiem i nawet zapukał profilaktycznie, gdy stanął już pod drzwiami, choć nie czekał na odpowiedź, tylko po prostu wszedł do środka. 
Zaskoczyło go, że wewnątrz nikogo nie było, dlatego automatycznie wszedł głębiej… i natychmiast przeszedł go szalenie nieprzyjemny dreszcz. Dostrzegł uchylone drzwi od dużej, dębowej szafy, która iż była wiekowa, to masywna i solidna. W środku natomiast znajdował się Oliwier. Wisiał w pozycji półleżącej na pasku od spodni, który był przymocowany do drążka na ubrania. Był nieprzytomny, a jego twarz posiniała.
— Oli! — krzyknął Marcel po ułamku sekundy zawieszenia, a potem rzucił się w stronę przyjaciela, przytrzymał go jedną ręką, próbując jednocześnie odpiąć pasek, co było w tej sytuacji, i w pojedynkę, cholernie trudne. Nawet nie wiedział, jak udało mu się go ostatecznie odpiąć. Buzowała w nim adrenalina i całkiem możliwe, że wstąpiła w niego jakaś nadnaturalna siła. 
Wyciągnął Francuza z szafy, kładąc go na podłodze, gdzie zaraz ostatecznie pozbył się paska z jego szyi, a potem zaczął go rozpaczliwie cucić.
— Oli, obudź się, kurwa! — prosił, klepiąc go w policzek. — Coś ty zrobił?!
Kiedy Francuz odzyskał przytomność i zaczął nagle kaszleć, to dla odmiany Marcel o mało nie zemdlał z ulgi. Jednak dalej kierowała nim adrenalina, więc pomógł przyjacielowi przekręcić się na bok, choć nie był pewien, jak ma mu to pomóc. Na szczęście po kilkudziesięciosekundowym ataku kaszlu i rozpaczliwego łapania powietrza sytuacja zaczęła się poprawiać i Oliwier wreszcie zerknął na Marcela.
Armiński miał ochotę zacząć na niego wrzeszczeć i wytłuc go po łbie, ale był tak skołowany, że ostatecznie tylko odpowiadał na spojrzenie przyjaciela. Po jego reakcji Marcel uświadomił sobie, że Oli tak naprawdę nie wie, co się dzieje. Wyglądał na kompletnie otumanionego i zdezorientowanego, jakby nie miał zielonego pojęcia, co przed chwilą zrobił ani czemu to zrobił.
Po paru chwilach przejmującej ciszy Francuz wreszcie się odezwał, a gdyby Marcelowi ktoś kazał zgadywać, co jako pierwsze blondyn powie po próbie samobójczej, to strzelałby do usranej śmierci, a i tak by nie zgadł.
— Nie możesz nikomu powiedzieć. Nie przyjmą mnie do policji.
— Co? — aż wydukał Armiński, jakby nie wiedział, o czym mówił Francuz. Rozejrzał się jeszcze bardziej skonfundowany po pomieszczeniu. Otwarta szafa, z której wylewały się niechlujnie ubrania; jego przyjaciel, który jeszcze był cały czerwony na twarzy; leżący nieopodal pasek od spodni, na którym próbował się powiesić… a ten mu coś pierdoli o policji? — Oli! Co ty chciałeś zrobić?! — zapytał, choć przecież doskonale widział, co jego przyjaciel chciał zrobić. 
— Ja… — zaczął nieskładnie Francuz, widocznie borykając się ze swoimi myślami.
— Co się dzieje? — Marcel chwycił jego głowę dłońmi na wysokości uszu i zmusił go, by ten spojrzał mu w oczy.
Nie był w stanie tamtego dnia wyciągnąć od przyjaciela odpowiedzi. Nie dlatego, że Oli uparcie milczał, tylko dlatego, że zdawał się być w jakimś amoku i nie był w stanie normalnie funkcjonować. Marcel, już do końca tego dnia cały zesztywniały ze stresu, posprzątał te nieszczęsne ubrania, ukrył profilaktycznie wszystkie paski i inne podobne przedmioty, ułożył Francuza do łóżka, nawet zatargał nieszczęsnego Tomka do jego pokoju i ostatecznie został z przyjacielem na noc. Nie wyobrażał sobie, aby miał go w takim stanie zostawić samemu sobie. W głowie mu się to nie mieściło i kiedy Oli wreszcie późnym wieczorem zasnął, Marcel obsesyjnie próbował znaleźć jakiś racjonalny powód, dlaczego blondyn właśnie próbował targnąć się na własne życie. Nic też nikomu nie powiedział. Sam był młodym chłopakiem i bał się, że jeżeli coś komuś powie, to faktycznie zaszkodzi przyjacielowi, więc wolał to zachować dla siebie, przynajmniej dopóki Oli mu tego nie wyjaśni.
Wreszcie wyjaśnił. Wreszcie odzyskał zdrowy rozsądek i wydusił to z siebie… choć oczywiście, jak to z Oliwierem bywało, trzeba było to z niego wyciągnąć na siłę, a nawet uciekać się do gróźb i manipulacji.
— Wyjebali mnie ze szkoły — wyszeptał. — Nie dopuszczą mnie do matury. Nie będę mógł pójść do policji… — zdradził.
— Co? Dlaczego cię wyrzucili? — Marcel zmarszczył brwi.
— Dałem w mordę takiemu jednemu. Miał ze mną jakiś problem, tylko że na moje nieszczęście jego starzy są dziani i zrobili z tego aferę. Ja natomiast jestem śmieciem z marginesu, no to mnie wyrzucili, żeby przypodobać się tym bogatym frajerom. Jak nie skończę szkoły, to nie będę miał średniego wykształcenia… a bez tego mnie nie przyjmą. — Na koniec załamał mu się głos, choć stwierdzenie, że był blisko płaczu, byłoby nad wyraz.
— Kiedy? — zadał kolejne pytanie Marcel, nieco suchym tonem.
— Cała akcja miała miejsce ponad miesiąc temu, a oficjalnie wyjebali mnie trzy tygodnie temu — wyjaśnił Oli.
— Dlaczego mi nic nie powiedziałeś przez ten cały czas? — zapytał zaraz i choć tego nie planował, w jego głosie dało dostrzec się pretensję. Był po prostu zły. Na Oliwiera, że milczał; na siebie, że nie dostrzegł żadnych sygnałów i na cały świat, bo był zajebiście niesprawiedliwy.
— A co ja ci miałem mówić? Masz rodzinę na głowie i swoje życie, nie jesteś za mnie odpowiedzialny. — Oliwier nie był w stanie patrzeć Armińskiemu w oczy w trakcie tej rozmowy.
— Oli… — jęknął błagalnie Marcel, choć nawet nie wiedział, co ma dodać. — To nie jest głupie narzekanie, ty się o mały włos nie zabiłeś — przypomniał mu. — Musisz mi mówić o takich rzeczach. Coś byśmy wymyślili. A nawet jeśli nie, to po prostu w najgorszym przypadku przełożyłbyś te plany o rok. Przecież bym ci pomógł — racjonalizował Marcel, naprawdę nie będąc w stanie dostrzec, jakim cudem Oliwier, który zawsze wydawał mu się niesamowicie niezłomny i zawzięty… o mało nie znalazł się na tamtym świecie.
— Po prostu… — zaczął Francuz — wszystko mnie wkurwiało. Miałem wrażenie, że nagle wszystko jest przeciwko mnie. Nawet że głupia baba zabrała w sklepie przede mną ostatnią bułkę. Nie dali mi w ogóle możliwości na wytłumaczenie. Nie chcieli mnie słuchać — zmienił nagle temat. — Zanim… — zaczął, ale urwał, nie potrafiąc nawet tego wypowiedzieć na głos… — tego dnia poszedłem do dyrektorki, bo obiecała jeszcze to przemyśleć. Do końca, jak ten debil, miałem nadzieję, że jednak się nade mną zlitują. I… nie wiem, Marcel. Nie planowałem tego. Byłem po prostu wkurwiony i miałem jedynie ochotę znowu dać komuś po mordzie, a nagle wróciłem tutaj, nikogo nie było, za ścianą się kłócili, a ja zostałem pozbawiony jakichkolwiek szans. 
Marcel milczał, patrząc tylko z przejęciem na Francuza i jedynie położył dłoń na jego ramieniu i pocierał je co jakiś czas.
— Dlaczego akurat… w ten sposób? — zapytał, kiedy zebrał się na odwagę.
— Bo jest najszybszy? Najmniej bolesny? Nie miałem czasu aby się rozmyślić — parsknął pod nosem. — To trochę jak na jiu jitsu — przytoczył przykład. — Jak zakładasz komuś duszenie i nie odklepie, to po paru sekundach odpływa, bo odcinasz mu dopływ krwi do mózgu. Tu jest przeważnie tak samo. Pod wpływem ciężaru pętla się zaciska i w ciągu kilku sekund tracisz świadomość… Nawet nie zdążysz się zorientować.
Armiński tylko pokiwał głową z przejęciem, gdy nagle mu się to zaczęło przejaśniać. To był impuls. Oliwierowi zaczęło się nawarstwiać — i te poważniejsze i te kompletnie bzdurne problemy — aż ostatecznie nie wytrzymał i pod wpływem chwili postanowił targnąć się na własne życie. Oczywistym było, że teraz ochłonął i dotarło do niego, że to nie był najlepszy pomysł. Tylko… no właśnie, pomimo iż — tak jak twierdził — ostatnio towarzyszył mu nieustanny pech, tak tym razem miał zajebiście dużo szczęścia. Marcel przyszedł do niego w absolutnie idealnym momencie. Gdyby przybył nawet minutę później… mogłoby być za późno. 
Prosił Oliwiera, żeby z tym gdzieś poszedł. Pomimo iż, jak przekonywał go Francuz, to był tylko impuls, to Marcel wiedział, że to nie wzięło się przecież znikąd i Oli miał problemy, którymi najprawdopodobniej powinien przyjrzeć się specjalista.
— Marcel, nie mogę pozwolić, by gdziekolwiek został po tym ślad. Wtedy to już mnie na pewno nie przyjmą do policji — argumentował i za każdym razem — nawet długo po tym zajściu — robił to z takim przekonaniem, że Armiński ostatecznie ulegał. Wierzył, że Oli naprawdę miał jedynie chwilowy kryzys, teraz już wiedział, że to nie było rozwiązanie i na następny raz po prostu zgłosi się po pomoc… albo że w ogóle nie będzie następnego razu.
Po latach wreszcie sobie odpuścił dopytywanie i rozmowy na ten temat, bo Oliwier wylądował w tej swojej wymarzonej policji i, ku zdziwieniu Armińskiego, naprawdę odżył. Tak widocznie. Zaczął się robić bardziej pewny siebie, sprawdzał się, miał całkiem ogarniętych przełożonych, po czasie odkrył też, jak ogromne możliwości daje kariera w policji i szybko zaliczał po kolei różne wydziały, zdobywając kolejne stopnie i zyskując doświadczenie. Chyba naprawdę właśnie tego potrzebował — zajęcia, w którym kompletnie się spełniał i gdzie towarzyszyło mu poczucie, że robi coś ważnego i autentycznie ma wpływ na otoczenie, a ludzie na nim polegają. To widocznie dawało mu kopa i motywowało już nie tylko do pracy, ale samodoskonalenia. Poszedł na studia, by móc dalej awansować, zaliczał różne kursy specjalistyczne, piął się… stał się nieustraszony i zaczęła bić od niego pewność siebie. 
Nikt nie miał wątpliwości co do tego, że Francuz był stworzony do tej roboty.
Armiński nie miał już podstaw, aby podejrzewać, że z jego przyjacielem coś się dzieje, albo że zadzieje się w przyszłości. Na porządku dziennym było, że miał styczność z groźnymi przestępcami, był świadkiem traumatycznych zdarzeń, widział najgorsze ludzkie cierpienie… ale radził z tym sobie. To go nie łamało. Wręcz przeciwnie, to go motywowało, by dawać z siebie jeszcze więcej i uchronić jak największą ilość ludzi przed zbędnym bólem, czy — co chyba sprawiało mu jeszcze większą satysfakcję — uprzykrzyć jak najbardziej życie tym, którzy mieli na bakier z prawem.
Choć na początku Marcelowi w ogóle to nie chciało zagrać, no bo… policjant po próbie samobójczej? Obawiał się, że Oli nawet nie przejdzie testów psychologicznych, kiedy szedł do policji… ale o dziwo nikt nie miał zastrzeżeń. No dobra, może trafił się jakiś niezbyt roztropny psycholog, zresztą na tamte czasy psychologia mogła jeszcze kuleć, jednak Francuz w ciągu całej swojej kariery był poddawany kilkudziesięciu takim badaniom. Czy to przy zmianie jednostki, wydziału, przy jakiejś akcji, w ramach badań kontrolnych, przeważnie wywiad robił inny specjalista i… nic. Nikt nigdy nie miał absolutnie żadnych zastrzeżeń czy wątpliwości co do tego, czy aby Oliwier Francuz nadaje się do tej pracy.
Czyż to nie był jednoznaczny dowód na to, że był idealnym człowiekiem na to miejsce?
Przez te dwadzieścia lat Oli ani razu nie wzbudził w Marcelu poważniejszego niepokoju, ale Armiński obawiał się, że znowu mógł nadejść ten moment, gdzie Francuzowi zebrało się całe mnóstwo — mniej lub bardziej — dotkliwych problemów i w pewnej chwili, pod wpływem impulsu, znowu zrobi coś głupiego. I tym razem nie będzie już miał szczęścia.
— Wiem, że ta robota jest dla ciebie wszystkim — zaczął po jakimś czasie, kiedy Francuz przestał zabijać go wzrokiem i nieco się opanował. — O mało cię nie zabili, a ty nawet razu o tym nie wspomniałeś, zupełnie jakbyś miał to gdzieś i nie zrobiło to na tobie wrażenia. Pod tym względem jesteś niczym pierdolony Terminator. Ale czy nie byłoby dobrze zrobić też porządek tutaj, w twoim prywatnym świecie? — zasugerował łagodnie.
— Zdecydowanie za dużo przeklinasz. To do ciebie niepodobne. Chyba mam na ciebie zły wpływ — zauważył Francuz, chcąc nieco rozluźnić atmosferę i rozproszyć uwagę przyjaciela… choć faktycznie zaintrygowały go te wulgaryzmy. W trakcie tej rozmowy przekleństwo wymsknęło się Marcelowi już z trzeci raz… a do tej pory Oli słyszał przekleństwo z jego ust może trzy razy w życiu.
— Dobra, nie zmieniaj tematu — skarcił go brunet. — Przestań być taki zawzięty i udawać niezniszczalnego. Zajmij się wreszcie sobą — przypomniał nieco ostrzejszym tonem, by podkreślić, że jego żądanie z początku tej rozmowy jak najbardziej dalej obowiązywało.
— Ja nic nie chcę mówić, Marcel… ale niby jak zamierzasz to sprawdzić? — zapytał z jakiegoś powodu, choć mógł równie dobrze przytaknąć dla świętego spokoju. Chyba jednak nie potrafił tak czegoś w ciemno obiecać Armińskiemu. Już za wiele razy zawiódł jego zaufanie i pomimo iż ten pomysł mu się nie podobał, to nie chciał go znowu oszukać… a nawet nie tyle co oszukać, a po prostu zbyć.
— Oli, nie jesteśmy małymi dziećmi. Wierzę, że jesteś odpowiedzialnym człowiekiem i rozumiesz, że próbuję ochronić nie tylko ciebie, ale też naszą rodzinę.
— Nasza rodzinę… — powtórzył Francuz.
— Tak. Naszą. Przykro mi. Nie jesteś sam i jak postanowisz coś głupiego, to skażesz nas wszystkich na traumę — postanowił zagrać na uczuciach policjanta.
— Sprytnie — przyznał zupełnie tego świadomy blondyn. Mimo wszystko taktyka Armińskiego była skuteczna. Takie zrzucenie na niego odpowiedzialności w pewnym sensie obciążało go psychicznie, a to faktycznie mogło go odwieść od jakichś głupot.
— Załatw to, o co cię proszę i postarajmy się wrócić do jakiegoś normalnego funkcjonowania, okej? — poprosił jeszcze raz na koniec.
Oli nie odpowiedział. Nadal nie potrafił się na to tak po prostu zgodzić… ale też nie miał sumienia zaprzeczać i udawać, że nic się nie dzieje. Co więcej, gdzieś tam podskórnie czuł, że może rzeczywiście potrzebował pomocy… takiej bardziej specjalistycznej i systematycznej, a nie, jak to wspomniał Marcel, tylko psychologa policyjnego, z którym rozmawiał sporadycznie i na wygodne dla siebie tematy. Owszem, Klaudia zdawała mu się świetnym psychologiem, trochę go znała… ale była zatrudniona przez jednostkę. Nie mógł jej wyznać, że w przeszłości miał próbę samobójczą i istnieje jakieś ryzyko, że może podjąć kolejną. Jej zadaniem było zgłaszanie swoich obaw przełożonemu, by ten mógł zareagować i zapobiec ewentualnemu nieszczęściu. To w praktyce oznaczało, że wysłaliby Oliwiera na zwolnienie, szereg badań, obserwację… i utrudnili maksymalnie powrót do służby. Nawet jeśli okazałoby się, że nic mu nie dolega i może normalnie pracować, to i tak spróbowaliby się go pozbyć, czysto profilaktycznie. Zatem to nie mogła być Klaudia. To musiał być inny specjalista — nie psychiatra, bo po tym zostałby ślad w dokumentacji medycznej. Ale prywatny psychoterapeuta? Tam mógłby nawet podać fałszywe dane, a za wizyty płacić wyłącznie gotówką. Anonimowość niemalże gwarantowana.
Dobra. Spróbuje. Wypełni obietnicę — której notabene nawet nie złożył — i jak się nie uda, to przynajmniej będzie miał wymówkę, że przecież próbował
Ale najpierw praca. Dotarł do bezcennego — no dobra, za dwie dychy — świadka i zamierzał jak najszybciej wykorzystać przekazaną informację. 
Koniec użalania się nad sobą. Miał robotę do wykonania. 
Ty, chuju, który do mnie strzelałeś — twoje dni są policzone.
_______________________

Czołem! 
Trochę spóźnione, ale Wesołych Świąt! - mam nadzieję, że czas mija Wam w miarę przyjemnie i bezpiecznie. 
Publikuję ten rozdział z lekkim poślizgiem i jak już wspomniałam gdzieś w komentarzu pod poprzednim rozdziałem, tym razem to nie brak weny i czasu... a brak chęci na sprawdzenie stanął na przeszkodzie. Mam nadzieję, że mimo wszystko ta obsuwa nie była dla Was uciążliwa. 
Co do rozdziału... znowu postanowiłam poeksperymentować z formą i retrospekcjami (to nie będzie stały element), bo oprócz tego, że chciałam Wam przemycić główne powody tej - dla niektórych być może - zaskakującej decyzji Oliwiera, to uznałam, że to też dobry moment, aby przemycić Wam kulisy narodzin jego przyjaźni z Marcelem (a nawet pierwszej pseudorandki Marcela z Alicją :D). No i też mam wrażenie, że w ten sposób to jest bardziej płynne, a mniej wyrwane z kontekstu.  
Mam nadzieję, że mimo wszystko rozdział się Wam podobał, bo jakby nie patrzeć kończy się dosyć optymistycznym, jak na tę sytuację, akcentem. Jednocześnie też uspokajam, że kolejny rozdział zaczniemy od Denisa i o nim nie zapomniałam. :D
Na koniec małe ogłoszenie/prośba - w sumie sama nie wiem co. Otóż pod jednym z rozdziałów "Sezonu na Grilla" dostałam dziwny komentarz, że taka sama opowieść jest u inne pisarki (cokolwiek to znaczy). Osoba z komentarza obecnie milczy i nie odpowiada, a ja nie wiem, czy to jakiś troll, jej nieuwaga i niedopatrzenie, że mam też bloga (komentarz zostawiono na Wattpadzie) czy... rzeczywiście coś jest na rzeczy. Co prawda zaraz spróbowałam zweryfikować to "doniesienie" (nawet pomogła mi w tym przyjaciółka), ale nic nie znalazłam. Zatem moja prośba polega na tym, abyście zgłosili mi niezwłocznie, jeżeli natkniecie się na coś niepokojącego. Mam nadzieje, że jednak to nieporozumienie i nikt nie łamie moich praw autorskich.
Chyba tyle na dziś. Do następnego. :)

14 komentarzy:

  1. Pierwsza! O ja cię... Ależ emocje, ależ to było piękne i porywające. Jakie głębokie i emocjonalne!!!! Najlepszy rozdział jaki kiedykolwiek napisałaś!!!! OMG OMG OMG. normalnie SZOK. Gratulacje. To był jednak błąd że przeczytałam przed snem :P Super pomysł zarówno na pokazanie nam początków Oriona, przyjaźni Oliego i Marcela, a także tej najbardziej dramatycznej rzeczy w jego życiu. Wesołych Świąt!!! Mokry był Dyngus? ;) pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O wow, jestem w szoku aż tak pozytywnego odbioru. :)
      Nie byłam do końca pewna, czy udało mi się przekazać wszystko dokładnie tak jak chciałam, ale chyba czytelnicy poczuli ten klimat, więc mega się cieszę. :)
      Na szczęście - bądź nie, zależy jak na to patrzeć - u mnie nie za bardzo obchodzi się Dyngusa i ostatni raz ktoś mnie oblał wodą, jak byłam kilkuletnią gówniarą, tak że no. :D

      Usuń
  2. Cześć! Jestem z powrotem. Zdaje się, że to już miesiąc(?) odkąd ostatnio komentowałam, za co bardzo przepraszam, ale ostatnio trochę nam się życie pozmieniało i miałam problem, żeby się z tym wszystkim ogarnąć. Mam nadzieję, że nie będziesz mi mieć tego za złe. No i oczywiście, uwzględnię w tym komentarzu też poprzednie rozdziały.
    Skończyłam gdzieś na etapie, gdy Oliwier został postrzelony. I, muszę przyznać, ani przez chwilę nie wątpiłam, że to przeżyje. W sensie, nie żebym uważała, że jesteś przewidywalna, ale to technicznie nie miałoby żadnego sensu. Oliwier jest zajebiście intrygującą postacią, ewidentnie w trakcie dość dynamicznej przemiany i po prostu szkoda by byłe tego potencjału. Więc gdybyś go uśmierciła, to po prostu byś sobie strzeliła (heh) w stopę. A więc, o tego blond dupka ani trochę się nie martwiłam. Nie martwiłam się też o Tytana, bo kompletnie nie sądziłam… Jak mogłaś to zrobić? Bez serca jesteś czy co? Nie ukrywam, że uroniłam parę łez (lub i więcej) na zmarłego psa. Najgorsza postać jaką można uśmiercić w opowiadaniach, to zwierzę. Nic tak człowieka psychicznie nie niszczy. A zatem, dzięki wielkie!
    Oczywiście, nie obrażam się ani nic, ale byłam wtedy tak rozwalona psychicznie, a Ty jeszcze uśmierciłaś Tytana i to było dla mnie już zbyt wiele. Cały czas jak go wspominam, to łzy mi się w oczach kręcą. Ech, co Ty ze mną robisz.
    No i potem Oliwier popadł w ten taki jakby stan… depresyjny? Podoba mi się sposób, w jaki to opisałaś, jak upływał mu czas na nicnierobieniu, on nie był w stanie się pozbierać. Po prostu taka kompletna bezsilność. Naprawdę straszne, ale bardzo umiejętnie to przekazałaś w swoim tekście, co bardzo mnie cieszy, bo normalnie czułam to poczucie beznadziejności, które wręcz się z Oliwiera wylewało. Widać było, że znalazł się w naprawdę ciężkim punkcie swojego życia. Swoją drogą, tak podejrzewałam, że coś nad nim takiego wisi, jakieś problemy z psychiką. Znaczy, to było w sumie od pewnego czasu już wiadome, ale tak myślałam, że może już kiedyś zmagał się z depresją albo czymś podobnym…
    A potem pojawia się Denis. I muszę Ci przyznać, że nie cierpię tych rozdziałów, gdy Denisa jest mało. Znaczy, i tak są fantastyczne (bo jesteś fantastyczna i fenomenalnie piszesz), ale ja tak mocno kocham Denisa, że to jest aż niepojęte. Wraz z ojcem konkretnie konkurują o zaszczytne pierwsze miejsce w konkursie na najlepszego bohatera. Denis jest po prostu tak uroczy i tak pocieszny, i jest takim promyczkiem słoneczka, że jak tylko się pojawia to rozjaśnia sobą każdą scenę. Więc gdy miał te sceny z Oliwierem i próbował go pocieszać, to normalnie czułam się tak, jakby pocieszał i mnie. Gratuluję Ci tak umiejętnej kreacji bohatera, bo czytać o Denisie to jest czysta przyjemność. Aż żałuję, że chłopak jest gejem i istnieje tylko w Twoim opowiadaniu. :P
    Idąc dalej, Oliwier jest jednak Oliwierem. Jakoś nie zdziwiło mnie to mocno, jak po wszystkim, po całej pomocy Denisa, po prostu go olał. To bardzo oliwierowe. Choć, dziwi mnie, że Oliwier nie chce takiego Denisa na stałe. Serio, ja bym brała. Póki wolny. No ale, wiadomo, przed Oliwierem jeszcze pewna droga, żeby docenić fantastyczność Denisa. Szkoda mi go, bo jest taki uroczy, że zasługuje na kogoś, kto będzie w stanie zawsze go docenić.
    Marcel też jest super (co za szok). Jest takim po prostu idealnym przyjacielem, który mimo niepewnej sytuacji między nim a Oliwierem i tak był gotów mu pomagać. Co w sumie objawiło się i w tym rozdziale. Dzięki tym jego zamartwianiom dowiedzieliśmy się coś więcej o przeszłości Oliwiera. Faktycznie coś tam w nim siedziało i mam nadzieję, że będzie jednak w stanie się z tym uporać. Ale ten jego depresyjny stan był dość mocno niepokojący.
    Rozbawił mnie też dzisiaj też ten moment z tym rozwodem. Ala to wie, jak przykuć uwagę męża. :D
    Fajnie, że pokazałaś trochę przeszłości Marcela i Oliwiera. Super było przeczytać o tym, jak rozpoczęła się ich przyjaźń i jak Marcel poderwał Alę. No i też o nieudanej próbie Oliwiera, choć to akurat bardzo smutne. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ogółem bardzo mi się podobała ta retrospekcja. Ostatnio Ci chyba pisałam, że nie przepadam za retrospekcjami, bo z reguły się w nich gubię, ale Tobie wyszło wszystko bardzo naturalnie. Płynne przejście, bez zbędnego przeciągania i zawoalowania opisałaś wszystkie najważniejsze fakty i momenty, robiąc bardzo fajny rys ich przeszłości. Przyjemnie mi się to czytało, takich retrospekcji to możesz pisać nawet więcej. :D
      W tym momencie będę już kończyć, bo mój komentarz zajmuje jedną stronę A4 w procesorze tekstu (ups?). Chyba będę musiała, go podzielić, wybacz, że tak się rozpisuję.
      Ach, widziałam, że dodałaś bonus do Sezonu i tam również się odezwę, ale po prostu uznałam aktualnie trwające opowiadanie za bardziej priorytetowe.
      Mam nadzieję, że miło spędziłaś święta i życzę Ci wszystkiego dobrego!
      Buziaki ♥

      Usuń
    2. Nie przepraszaj za takie rzeczy! To jest Twoja dobra wola jedynie, jeśli postanowisz zostawić po sobie parę słów - za co bardzo dziękuję, bo to daje ogromnego kopa do dalszego pisania. :)
      Fakt, myślę, że przeważająca większość czytelników w tej scenie byłą spokojna o Oliwiera i słusznie założyła, że uśmiercanie bohatera na tym etapie nie miałoby najmniejszego sensu. Ale taki był mój plan - uśpić czujność, bo znowu niewiele przewidziało, że celem tego "ataku" padnie Tytan.
      I jakkolwiek to zabrzmi - na prawdę mi przykro z powodu Tytana. Odkąd w mojej głowie zakiełkował ten pomysł rozmyśliłam się kilkanaście razy, bo sama w pewnym momencie wymiękłam i uznałam, że chyba nie dam rady tego napisać. Jednak jak już doszło do pisania tej sceny, to uznałam, że co będzie to będzie... no i ostatecznie poszłam w tym krytycznym kierunku. W pełni rozumiem wściekłość niektórych, no ale z perspektywy autora o to mi właśnie chodziło, by cała scena wniosła tzw. shocking value.
      Co do stanu Oliwiera - bardzo się cieszę, że "wyszło mi" pokazanie jego stanu, bo to był cholernie trudny fragment do opisania. Nie dało się go tak pisać z automatu i było potrzeba czegoś więcej niż weny, zatem tym bardziej mnie cieszy, że efekt końcowy się przyjął.
      Fakt, Denis troszeczkę ostatnio zginął przez całą sytuację z Oliwierem, aczkolwiek myślę, że dla większości jest jasne, że ta część tekstu opiera się na walce Oliwiera z samym sobą i nadejdzie ten moment, gdzie Denis będzie grał pierwsze skrzypce, tak że - proszę jedynie o uzbrojenie się w cierpliwość. :D
      Co do tego że Oli nie chce takiego Denisa... tu myślę, że to nie kwestia, że nie chodzi o to, że on nie chce Denisa, czy kogoś takiego jak Denisa - on nie jest na tym etapie psychicznym, by się przełamać i kogoś wpuścić do swojego życia. Zbudował wokół siebie mur, i teraz nawet sam nie potrafi go zburzyć. Może potrzeba czasu... a może czegoś więcej. :)
      Ja w sumie też nie za bardzo przepadam za retrospekcjami - zazwyczaj jak coś oglądam i jakiś serial bazuje na scenach mieszanych to strasznie mnie to irytuje, dlatego sama bym się raczej nie zdecydowała by tak na stałe skakać z jednej płaszczyzny do drugiej, ale ogolnie super, że ta forma wyszła raczej na plus niż na minus. :)
      Zapraszam oczywiście też pod Sezon i mam nadzieję, że bonus Ci się spodoba. :D

      Usuń
  3. Hej. Powiem ci że sposób przekazu i ta retrospekcja to fajna sprawa jak zawsze rozdział dopracowany do perfekcji. Jeżeli chodzi o oliego to naprawdę mi go szkoda. Dużo przeżył w tym swoim życiu i mam nadzieję że jednak szykujesz dla niego szczęśliwe zakończenia. Powiem ci że w jakimś stopniu się domyślałam że zachowanie i sposób bycia francuza został ukształtowany przez to co działo się w jego życiu,ale że chciał się powiesić w sumie to zrobił to jestem trochę w szoku trzeba mieć naprawdę dużo odwagi żeby to zrobić. Dobrze że ma Marcela. Wcale się nie dziwię oliemu że ma takie opory przed byciem z Denisem. Jakby nie patrzeć to syn osoby która przez ten cały czas jego życia była taka ostoja a teraz to wszystko się zmienia i oli czuje że traci grunt pod nogami. Nie chciałabym być na miejscu oliego. Muszę ci powiedzieć że łezka zakręciła mi się w oku. I teraz jeszcze bardziej czekam na kolejny rozdzial. Życzę dużo zdrówka. W

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że rozdział się podobał. :)
      Fakt, Oli nie miał łatwego startu i jak widać jego dzieciństwo odbija się na nim nawet w życiu dorosłym. Jakoś się trzyma i dla osób postronnych wydaje się nawet ultra poukładany i zdecydowany... ale każdy ma swoje demony niestety.
      Decyzja Oliwiera była bardzo spontaniczna i podjęta pod wpływem ogromnego stresu. Pewnie gdyby to sobie przemyślał, to by skapitulował... ale niestety mimo wszystko coś w nim pękło i zdecydował się na ten drastyczny krok.
      Nie da się też kłócić z tym, że Oli jest w dosyć patowej sytuacji. Też mu nie zazdroszczę. :D
      Dzięki i pozdrawiam!

      Usuń
  4. no, no... akcja się zagęszcza. Tyle tajemnic, mrocznych w dodatku...
    aż żal, że nie można czytać dalej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, trzeba czekać aż skończę pisać, a różnie z tym bywa. :/

      Usuń
  5. Będzie rozdział dzisiaj?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Walczę z nim, tzn. już napisałam, a teraz staram się go sprawdzić. Tak że jak nie dziś to jutro. :)

      Usuń
  6. Dzięki za info, ja walczę z chandrą a więc niecierpliwie czekam bo wiem że to co "wyprodukujesz" na pewno mi pomoże��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że obecnie wiele osób ledwo trzyma się przy zdrowych zmysłach, tak że rozumiem. Ale to dobry deal, ja Wam trochę urozmaicę dzień, a Wy mi dacie kopa motywacyjnego w komentarzach. :D

      Usuń
  7. Hejeczka,
    wspaniale, Marcel jak ty możesz mi szantażować Olivera, ale z drugiej strony ma rację... ale widze że o wszysto oskarza Olivera, ale nie słyszy co mówi Denis, zaliczyli wpadkę z bliźniakami, a jak ich córka była podejrzana to taka akcja...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń