6 sierpnia 2020

Francuski piesek 2: Rozdział 6

Trochę bardziej niż "trochę"

Tej nocy spał jak dziecko, mimo iż odkąd tylko wrócił do nowego mieszkania, jego umysł nieustannie bombardowała salwa myśli. Nie mógł przestać myśleć o Denisie, a w jego głowie zaczęła się toczyć zażarta bitwa na argumenty. Nie miał pojęcia, co zrobił. Albo inaczej — doskonale wiedział, co zrobił, tylko nie miał pojęcia, czy przewidział konsekwencje. Cholernie obawiał się, że te ostatecznie go przygniotą. 
Jedynym chyba plusem tego wszystkiego było, że wszystkie czynności wykonywał mechanicznie, a czas zlatywał mu szybciej, więc wykorzystał to do przeniesienia rzeczy z samochodu do nowego mieszkania. Jednak był to wysiłek fizyczny i ostatecznie, kiedy wziął prysznic i położył się do łóżka, odpłynął niemal
błyskawicznie.
Następnego ranka obudził się dosłownie minutę przed budzikiem i dotarło do niego, że za taki stan odpowiadał stres, choć wydawało mu się, że wcale go nie odczuwa. Ale nie walczył z tym — w końcu to był jego pierwszy dzień służby w nowej jednostce. Zresztą jak tylko sobie przypomniał wczorajszą rozmowę z Denisem i to, co sobie wzajemnie zadeklarowali, zapomniał o stresie i myślami był już tylko przy Armińskim. 
Miał swoje fazy i przechodził między nimi płynnie, zupełnie jakby był dwubiegunowy. W jednej chwili powtarzał sobie, że wszystko będzie dobrze — Denis był młody, ale był dorosły. Mówił z sensem i był niezmiernie przekonujący w swoich zapewnieniach. Po prostu spróbują, może się ułoży i stworzą jakiś rodzaj… relacji. Jeżeli im się uda, to z czasem i Marcel się przekona. Nie będzie miał wyjścia. 
Po tej fazie swoistego pocieszania i niepoprawnego optymizmu następowała faza paniki i czarnych myśli. Oliwier wpadał w nią raptownie, wręcz bez żadnego ostrzeżenia. W tych momentach rugał się w myślach, że był idiotą i tylko niepotrzebnie robił chłopakowi nadzieję. Przecież doskonale siebie znał. Nienawidził być uwiązany. Nienawidził mieć poczucia, że za kogoś odpowiada i musi się komuś tłumaczyć albo kogokolwiek uwzględniać w swoich planach. To nie miało prawa się udać. Naprawdę nie chciał krzywdzić Denisa, ale wiedział, że prędzej czy później ten się boleśnie rozczaruje i dotrze do niego, że Oliwier był koszmarną pomyłką i stratą czasu. Wtedy Oli straci już nie tylko chłopaka, ale i całą rodzinę Armińskich. Zostanie sam.
A potem znowu na chwilę się uspokajał i starał się przekonać, że przecież to od niego zależy. Może się postarać, a przecież istniała szansa, że to po prostu się sprawdzi i spodoba mu się taka forma układu. Denis był tak niewyobrażalnie uroczy, że nie dało mu się oprzeć.
Obiecał sobie, i Denisowi przy okazji, że nim cokolwiek zrobią, Oli wpierw musi poukładać bałagan w swojej głowie. Teraz nasiliła się myśl, że może nie był gotowy i choć normalnie mieliby szansę, ale robią to przedwcześnie, przyprawiała go o zawroty głowy. Z drugiej strony od kilku miesięcy opowiadał o tych obawach nowej terapeutce, a ta twierdziła, że to nie kwestia tego, że nie jest gotowy na związek tylko tego, że tak już zaprogramował swój umysł i zamknął się w tym potwornym schemacie. Tłumaczyła mu, że jego umysł nauczył się, że najlepiej jest być samodzielnym i nie wprowadzać nikogo do swojego życia, ale właśnie, to był tylko schemat, który nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. Zapewniała, że skoro zdołał nauczyć się odpychać ludzi, to teraz powinien nauczyć się, aby ich do siebie dopuszczać. Chodziło po prostu o wyrobienie nawyku — albo inaczej; chodziło o zastąpienie tego niszczącego nawyku nowym, przyjemniejszym i zdrowszym.
W jego głowie to wszystko miało sens. Wierzył, że był na tyle silny, by dać sobie radę. Zresztą — przecież o tym myślał, chciał to zmienić i kiedy sobie o tym przypominał, docierało do niego, że to spory postęp, bo jeszcze w maju był otoczony takim murem, którego mógłby pozazdrościć mu sam Donald Trump. 
Ale mury nie chroniły jednie przed czynnikami zewnętrznymi… mury odgradzały od świata zewnętrznego również samego Oliwiera. Ta twierdza stała się w pewnym momencie jego więzieniem i wreszcie to zrozumiał. Nie chciał dokładać nowych cegiełek. Chciał wydostać się na zewnątrz.
To wszystko brzmiało tak rozsądnie i był zdeterminowany, aby to zmienić. Istniała jednak jedna obawa, której do tej pory nie potrafił sobie przetłumaczyć i nie trafiały do niego żadne argumenty. Nadal cholernie bał się, że mu nie wyjdzie — i to z pozoru też było normalne, bo przecież jeszcze nie wiedział, co i jak robić, więc miał prawo do pomyłek — a obiektem jego eksperymentu miał być Denis. Jak miał do cholery się z tym pogodzić? Jak miał na spokojnie zaakceptować fakt, że rykoszetem jego pomyłek oberwie Armiński? Już wystarczająco wymęczył tego chłopaka swoimi ciągłymi zmianami zdania. Czuł, że przez to wszystko został mu bardzo mały margines na popełnienie błędu, a właśnie rzucał się na głęboką wodę i coś mu podpowiadało, że będzie potykał się przy każdym kroku.
Ale już obiecał. Wycofanie się w tym momencie wydawało się jeszcze gorszym rozwiązaniem.
Czyli zostawała jedyna opcja, która była w jakikolwiek sposób znośna i nie wymagała podejmowania decyzji — czekać, nic nie robić i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Od tego myślenia aż zaczęło mu pulsować w skroniach i nawet szybki, poranny prysznic niewiele dał. Wziął zatem kilka łyków kawy, zabrał swoje rzeczy i ruszył do samochodu. Denis nawet na moment nie opuścił jego głowy, ale to nie zmieniało faktu, że musiał podzielić swoją uwagę, bo czekał go długi dzień.
***
Oli wcale się nie pomylił, że czekał go długi dzień, ale nie sądził, że aż tak. 
Zaczęło się w gruncie rzeczy niewinnie. Zjechał na jednostkę, odebrał przepustkę, poszedł do szatni się przebrać — bo w końcu po latach pracy w cywilnym ubraniu musiał powrócić do munduru, ale na szczęście do jego mniej formalnej wersji taktycznej, bez całego osprzętu z pasem taktycznym na czele — gdzie już zapoznał się z kilkoma chłopakami, a następnie udał się do kierownika sekcji, do której został przydzielony. 
Nie dyskutował przesadnie, co jak na niego było zaskakujące, ale nie chciał od razu sprawiać wrażenia, że jest raczej kłopotliwym osobnikiem, który niekoniecznie wykonuje rozkazy bez mrugnięcia okiem. Jego kierownik — Szymon Modzelewski — albo był bardzo małomówny, albo miał jakiś gorszy dzień, bo nie sprawiał wrażenia najprzyjemniejszego człowieka. Ale chyba raczej chodziło o pierwszą opcję, bo już mieli okazję spotkać się kilkukrotnie wcześniej, kiedy Oli zdecydował o przeniesieniu. Jednak takie zachowanie nowego kierownika wcale nie przeszkadzało, bo Francuz nie zamierzał się z nim przyjaźnić, choć już nieco denerwował go fakt, że musiał ciągnąć mężczyznę za język i o wszystko dopytywać, a Modzelewski odpowiadał mu półsłówkami i pozostawiał pole do snucia domysłów. 
Kiedy już załatwili całą niezbędną papierkologię, szef zaprowadził go do jego nowego biura, które miał dzielić z innymi negocjatorami, i szybko się zmył.
— Francuz, tak? — zagadnął postawny mężczyzna o krótko przystrzyżonych, rudych włosach i ze śmiesznym wąsem. Był wysoki i nabity, wyglądem przypominał typowego wojskowego z amerykańskich filmów akcji. — Cezary Wiśniewski, mówią na mnie… — zrobił wymowną pauzę — Rudy — dodał, a co Oli skomentował sugestywnym uniesieniem brwi. Ależ to było przewidywalne. — Ja zarządzam zespołem negocjatorów i za was odpowiadam, a ty, jak się pewnie domyślasz, będziesz moim reprezentantem w terenie — wyjaśnił, a potem zaczął przedstawiać resztę chłopaków. — To Krzysiek. — Wskazał na kolejnego krótko ściętego faceta, tym  razem wręcz platynowego blondyna. — Bogdan. — Wskazał na ogolonego na łyso najniższego ze wszystkich obecnych w pokoju. — Adam. — Wskazał na zgolonego niemal na zero, mocno opalonego bruneta. — I Włodek.  — Jego fryzura też nie odbiegała wyglądem od reszty mężczyzn. Cóż, Oliwiera wcale nie zdziwił fakt, że najpopularniejszym strzyżeniem jest fryzura „pod beret”. Sam ścinał włosy w ten sam sposób.
— Oliwier — doprecyzował, podając rękę Cezaremu. — Ale chłopaki zawsze wołali na mnie Franek, więc decyzję pozostawiam wam — dodał i zaczął się witać z pozostałymi.
— Na mnie mówią Alvaro, więc chyba spokojnie można założyć, że wymyślne pseudonimy to nie domena policjantów — skomentował Adam, brunet, który miał śniadą karnację i faktycznie można było uznać, że jest Latynosem. Gdyby Oli miał strzelać, powiedziałby, że Adam był o kilka lat młodszy od niego i… cholera, był przystojny.
— Trochę się zdążyliśmy o tobie nasłuchać. Podobno lubisz rozrabiać — sprowokował go pół żartem, pół serio Włodek.
— Lubię brać sprawy w swoje ręce — potwierdził enigmatycznie i przywitał się z ostatnim z mężczyzn, Krzyśkiem, który nic nie odpowiedział, a jedynie uśmiechnął się bardzo krótko. 
— Czemu negocjator? Wcale jakoś dobrze nam nie płacą, a z twoim doświadczeniem na spokojnie mogłeś powalczyć o jakiś wyższy stołek — zastanowił się Czarek.
— Gdyby mi zależało na siedzeniu na dupie, to zostałbym w starym wydziale, ale te dwa lata w dochodzeniówce utwierdziły mnie, że najlepiej sprawdzam się w akcji — wyjaśnił bez zbędnego wchodzenia w szczegóły.
— No tu ci się nudzić nie będzie z pewnością. Będą cię wyrywać z łóżka w środku nocy i nie ma przebacz — zagroził Bogdan, przyglądając się uważnie Francuzowi.
— Jeszcze ci się odechce, zobaczysz — zaśmiał się Czarek, po czym zaoferował, że nim Oli na dobre zadomowi się przy swoim biurku, wpierw przedstawi go reszcie chłopaków z sekcji. Francuz przystał na ten pomysł, choć wiedział, że zapewne i tak nie zapamięta imion większości ze swoich nowych kolegów.
Jak zarządził Wiśniewski, tak też zrobili i kolejne pół godziny poświęcili na obejście całej jednostki i wstępne zapoznanie się z innymi funkcjonariuszami. Oliwier stwierdził, że to było całkiem miłe, bo Czarek wcale nie musiał tego robić. Byli dorośli, zapracowani i po prostu mógł zarządzić coś w stylu: „Ej, nowy, tu nie ma czasu na pierdoły. Bierzemy się za robotę, a resztę poznasz przy okazji”. Widocznie uznał, że jako przełożony powinien wprowadzić nowego pracownika i opowiedzieć co nieco o zasadach tu panujących. Po kilku godzinach Oli dowiedział się od Bogdana, że Czarek został dowódcą raptem dwa miesiące temu i po prostu nadal tlił się w nim entuzjazm i robił, co mógł, by udowodnić, że jest kompetentny na swoje stanowisko. Oli dowiedział się jeszcze, że Szymon co prawda był z natury mrukiem i sprawiał wrażenie, że nic go nie obchodzi, ale w rzeczywistości dba o swój zespół i można na niego liczyć oraz że nie lubi, jak się mu zawraca dupę każdą pierdołą.
Potem przez większą część planowej służby nie działo się nic specjalnego. Po prostu jednostka była w fazie czuwania i czekała na ewentualne wezwanie. To był dobry moment na posprawdzanie starych raportów i poznanie jak działa ta formacja od wewnątrz. Tak jak Oli nie cierpiał pisać sprawozdań, tak już ich czytanie było fascynujące i wciągało lepiej niż niejedna książka. Ekscytującym było poznanie detali różnych akcji, o których słyszał mimochodem jakieś szczątkowe informacje. 
Około czternastej wreszcie zgłodniał, więc poszedł razem z Alvaro do socjalnego, gdzie przebywało już kilku innych mężczyzn i prowadzili luźną konwersację. 
— O, jest i nowy — odezwał się Darek, który chyba był medykiem. A przynajmniej tak się zdawało Oliwierowi. Tak jak przeczuwał, praktycznie nie zapamiętał imion, ani funkcji innych funkcjonariuszy. — Jak tam pierwszy dzień? Odnajdujesz się tu? — zagadnął grzecznościowo, kiedy Oli wkładał do mikrofalówki swój makaron z sosem i jakimś mięsem. Nie wiedział, jakie będę panować tutaj zasady, więc wolał sobie zawczasu przygotować jakieś jedzenie, przynajmniej tego pierwszego dnia. Miał jednak nadzieję, że nie będzie musiał spędzać za wiele czasu przy garach, bo tego nie cierpiał. Chociaż… miał teraz coś na wzór chłopaka. Denis chyba w miarę lubił gotować? A przynajmniej z tego co Oli zauważył, to młody się przesadnie nie opierał, więc może wykorzysta go do robienia jedzenia? 
O Boże, Denis…
Oliwiera aż przeszedł dreszcz, kiedy przypomniał sobie o młodym Armińskim. Od rana działo się tyle, że faktycznie nie miał za bardzo czasu o nim myśleć i jego umysł był za bardzo rozproszony, ale nagle mu się przypomniał i… cholera, to chyba nie świadczyło o nim dobrze, skoro pierwsze o czym pomyślał, to przerobienie chłopaka na swoją kucharkę.
Zaraz jednak szybko zreflektował, bo przypomniał sobie, że ktoś zadał mu pytanie.
— Dopiero przyszedłem, a już praktycznie dzień zleciał — rzucił enigmatycznie. — Mam nadzieję, że na co dzień jednak dzieje się tu więcej — zażartował i automatycznie został skarcony niezadowolonym jękiem innego z mężczyzn, którego imienia nie zapamiętał.
— Franek, tak? — upewnił się. — Słuchaj, mamy tu taką zasadę, że nigdy nie mówimy na głos, że nic się nie dzieje, bo wtedy prawie zawsze coś się stanie, rozumiesz? Taka samospełniająca się przepowiednia — wyjaśnił, choć wbrew początkowej, na pozór niezadowolonej reakcji, brzmiał przyjaźnie, więc i Oli odpowiedział uśmiechem.
— Zapamiętam to sobie — obiecał. 
— No… słowo się rzekło, teraz tylko czekać na alarm — rzucił w żartach inny z funkcjonariuszy. 
— A weźcie nie pierdolcie, muszę być dzisiaj w domu. Żona ma urodziny i jak znowu przegapię, to rozwód gwarantowany — zamarudził inny, jeden z najstarszych, co reszta skomentowała śmiechem.
— A idź, Waldek, tylko statystyki nam psujesz — odezwał się ten, który jako pierwszy upomniał Oliwiera, a potem zwrócił się właśnie do niego. — Bo widzisz, kolejna zasada jest taka, że u nas to sami rozwodnicy albo single — wyjaśnił ze śmiechem. — Niby za mundurem panny sznurem, a jak przyjdzie co do czego, to „a bo ciebie wiecznie w domu nie ma” i „nic nie można z tobą zaplanować" — zmodulował śmiesznie głos. — A ty, Franek, ile za sobą masz rozwodów? — zażartował. 
— Całe zero — odpowiedział, zabierając się do jedzenia.
— W sumie sprytnie, jak nie ma ślubu, to i nie ma rozwodu. Jakieś dzieci? Sam tu się przeniosłeś? — zainteresował się Waldek. 
— Miałem tylko psa…ale już nie mam — wyjaśnił oszczędnie, a po jego słowach zapadła chwilowa cisza. 
— Ta… słyszeliśmy, przejebana sprawa — odezwał się jako pierwszy Alvaro. — No ale dobrze, że tobie się nic nie stało. — Klepnął Oliwiera w ramię. Paradoksalnie w to, które zostało postrzelone.
— Dobra, to może jakieś integracyjne piwo po służbie, skoro okazuje się, że i tak wszyscy nie mamy życia prywatnego? — zasugerował inny z funkcjonariuszy, który do tej pory tylko przysłuchiwał się z zaciekawieniem konwersacji.
— No już nie wykluczajmy biednego Waldka, może lepiej jutro, jak nic nie wpadnie? — zasugerował Alvaro.
— Ja odpadam, jestem już umówiony — zaznaczył szybko Oli, bo z jakiegoś powodu od razu przypomniał sobie, że przecież jutro ma mieć randkę z Denisem. 
— A no proszę. Niby świeży w mieście, ale czasu nie traci — zaśmiał się kolejny z mężczyzn. 
— Kolejny nam będzie psuł statystyki — zamarudził w żartach Sylwek, bo wreszcie Oli przypomniał sobie imię faceta, który jako pierwszy go skarcił. — Niech będzie, ale powiedz swojej pannie, że kolejny wolny wieczór rezerwujesz dla nas — zarządził, co spotkało się ze śmiechem pozostałych chłopaków.
— Spotykam się z facetem — sprostował bez żadnego zastanowienia Francuz. To było dla niego coś tak naturalnego, że nawet nie pomyślał, że to może wywołać jakieś poruszenie. W poprzedniej jednostce przecież wszyscy o nim wiedzieli i nie było problemu. To znaczy… może i problem był, tylko Oliwier kompletnie olewał wszelkie zaczepki, więc i tym najbardziej zaczepnym wreszcie się znudziło i sobie odpuścili. 
Po jego słowach nastąpiła wymowna cisza i to właśnie to dało mu do zrozumienia, co właśnie powiedział i jak to mogło zostać odebrane. I w sumie trochę się zdziwił, bo uznał, że ta plotka powinna tu za nim przyjść, a okazywało się, że jednak chyba nikt nie miał pojęcia.
— Że… że taki męski wieczór z kumplem? — chciał się naiwnie upewnić Waldek.
— Jestem gejem, jeżeli nad tym się teraz zastanawiacie — pozbawił wszystkich złudzeń Oli. Nigdy nie ukrywał swojej orientacji i teraz tym bardziej nie zamierzał. Był na to za stary. Co się najgorszego mogło stać? Przestaną go lubić, choć jeszcze nie zaczęli? Zaczną rzucać głupimi żartami? Nie obchodziło go to. Pytali, to odpowiedział i nie zamierzał się dalej tłumaczyć.
— Ale… — zająknął się Sylwek. 
— Ale nie wyglądam? — zgadł Oli, na co drugi mężczyzna niepewnie potaknął.
— York mojej sąsiadki też nie wyglądał na groźnego psa, a kilka razy o mało nie upierdolił mi nogi — zobrazował dosadnie, chcąc pokazać tą analogią, że nie warto oceniać po pozorach.
— No wiesz… — zaczął zakłopotany Waldek — rób, co tam sobie chcesz, mnie to w zasadzie nie interesuje… tylko się z tym nie obnoś, czy coś — mruknął, na co Oliwier parsknął.
— Rzucę na was klątwę i wszyscy zostaniecie homoseksualistami — powiedział przyciszonym, złowieszczym tonem i uśmiechnął się niczym chochlik, a zaraz potem dodał już normalnie: — Tak samo jak nie chcę słuchać, co robisz ze swoją żoną, tak samo ja nie zamierzam opowiadać, co robię ze swoim facetem.
— I słusznie — poparł nieco zmieszany, ale raczej zadowolony z tej odpowiedzi Waldek.
— I zawsze się tak deklarowałeś? — zaciekawił się kolejny mężczyzna, którego Oli imienia nie pamiętał. — Nie miałeś przez to problemów? — dopytał niepewnie, choć ewidentnie zdawał się mniej zakłopotany od reszty.
— Jakich problemów? Że na służbie? — upewnił się Francuz, a gdy drugi policjant potaknął, kontynuował: — A czemu miałbym mieć? W ustawie nic nie ma o tym, że jak się legitymuję, to oprócz stopnia, imienia i nazwiska, muszę też podawać swoją orientację seksualną — odpowiedział nieco ironicznie.
— A ogólnie w robocie nie miałeś żadnego przypału? — zapytał Alvaro.
— Części to przeszkadzało, części nie — odparł zgodnie z prawdą blondyn. — Ci, którym przeszkadzało, trzymali się ode mnie z daleka i nie wchodziliśmy sobie w drogę, ale znacznej części po prostu nie obchodziło, z kim sypiam. Jeżeli któryś z was ma z tym problem… no to cóż, to wasz problem, nie mój — podkreślił na koniec wymownie, dając pozostałym do zrozumienia, że ma w poważaniu ich opinię na ten temat i jakieś kręcenie nosem czy głupie komentarze nie będą na nim robić najmniejszego wrażenia.
— Jak powiedziałeś, to twoja sprawa z kim sypiasz — przypomniał Waldek. — Grunt, żebyś robił dobrze robotę — podsumował, na co Oli przytaknął. Doskonale wiedział, że nie każdy będzie miał tak neutralne podejście, ale dopóki nikt mu nie wchodził w drogę, nie interesowało go zdanie innych. Nie zależało mu na tym, żeby wszyscy go lubili. Zresztą znał siebie i wiedział, że jeżeli już pojawiały się konflikty w miejscu pracy, to nie jego orientacja była ich źródłem… a trudny charakter. 
Po tej krótkiej, aczkolwiek konkretnej wymianie zdań, jakoś zgrabnie przeszli na inny temat i zaczęli dyskutować o służbie, a Oli wdał się w konwersację z przewodnikiem psa i w połowie z niekrytym zainteresowaniem, a w połowie z nostalgią słuchał opowieści drugiego funkcjonariusza, jak wygląda jego praca w sekcji bojowej. Nie zdążył się jednak — na szczęście — za bardzo rozckliwić, bo nieoczekiwanie do pomieszczenia wpadł Modzelewski, oświadczając, że szykuje się akcja i mają się zbierać.
— Chciałeś, żeby działo się więcej, no to masz — rzucił Sylwek z dozą ironii i klepnął znacząco Francuza w plecy.
***
10 października 2018
Z jego przewidywanych ośmiu godzin służby zrobiły się od razu dwadzieścia cztery, zatem kiedy wrócił do mieszkania, na wpół przytomny przypomniał sobie, że powinien dać jakiś znak życia Denisowi, a potem padł trupem do łóżka i zasnął niemal natychmiast jak kamień, budząc się dopiero koło dziewiątej wieczorem. 
Skrzywił się, jak tylko zobaczył godzinę, bo to oznaczało, że prawdopodobnie czeka go długa noc. Mimo wszystko podniósł się w miarę wypoczęty, zjadł coś na szybko… a potem postanowił iść pobiegać.
Dawno tego nie robił, bo w zasadzie wcześniej jego ulubioną formą sportu oprócz jiu jitsu był dog trekking z psem… ale nie miał już psa, więc pozostało mu odnaleźć na nowo jakąś zajawkę. Trening fizyczny był w jego życiu czymś oczywistym i naturalnym, choć ciężko mu było zostać przy jednej konkretnej rzeczy na dłużej, ale to chyba wynikało po prostu z jego charakteru i tego, że nie lubił rutyny. Dlatego miewał momenty, gdzie przez kilka miesięcy był zapalonym biegaczem, za jakiś czas regularnie uczęszczał na basen i starał się to przeplatać siłownią no i oczywiście jiu jitsu.
Jako że mieszkał teraz tuż przy parku Promenada i dookoła było ogólnie sporo zieleni, to uznał, że musi to wykorzystać, a czy była lepsza pora na bieganie niż środek nocy? Dla Oliwiera zdawała się być idealna. Zresztą ze służbą już tak bywało, że faktycznie było ciężko cokolwiek zaplanować, zatem i on, i mnóstwie jego kolegów zdarzało się trenować o tak dziwnych porach.
Od kilku miesięcy nie biegał regularnie, więc i teraz postanowił nie porywać się od razu na maraton, a jedynie delikatnie obciążył swój organizm, by sprawdzić, na ile sobie może pozwolić i nie wypluć przy tym płuc. Siedem kilometrów było dla niego wynikiem satysfakcjonującym. Czuł, że może więcej, ale czuł też, że może przekroczyć jakąś granicę, a nie chciał się zrazić po pierwszej przebieżce, więc ostatecznie zadowolony z siebie wrócił do domu, wziął prysznic, spróbował co nieco ogarnąć, bo w zasadzie nadal nie wypakował większości kartonów… ale szybko mu się odechciało, więc zaczął oglądać jakiś film i o dziwo zasnął.
Kolejnego dnia obudził się o dziesiątej, co było już bardziej ludzką porą na wstawanie, choć zaczęło mu towarzyszyć dziwne uczucie zdenerwowania. Kiedy tylko jego mózg zaczął funkcjonować na normalnych obrotach, szybko zrozumiał, z czego to wynikało.
Miał spotkać się z Denisem. To miała być randka.
Cholera.
Może powinien odwołać?
Tak, spierdol to, zanim zdążysz cokolwiek zrobić. Świetny plan — skarcił się zaraz.
Na szczęście nie ugiął się pod presją swoich panicznych myśli i dla odmiany postarał się skupić na innych rzeczach. Na przykład podjął kolejną próbę rozpakowywania — ale i tym razem sromotnie poległ — więc stwierdził, że powinien zrobić jakieś większe zakupy spożywcze, zatem udał się do najbliższego hipermarketu.
Dwie godziny później było już po wszystkim i zaczął stresować się jeszcze mocniej, bo za każdym razem jak zerkał na zegarek, okazywało się, że jest coraz bliżej do przybycia Armińskiego.
Wbrew pozorom bardzo chciał go zobaczyć i oprócz strachu odczuwał też ogromną ekscytację… jednak ta pierwsza emocja zdawała się być dominująca i nie potrafił tak po prostu się z tego otrząsnąć. Dotarło do niego, że naprawdę zależało mu, aby nic nie schrzanić.
Denis miał wpaść jakoś po osiemnastej, bo miał do późna zajęcia i tuż po nich zamierzał przyjechać prosto do Francuza. To sprawiało, że czas policjantowi jednocześnie dłużył się niemiłosiernie i nie był w stanie zrobić nic w pełni konstruktywnego bez rozpraszania się, ale też aż coś go ścisnęło w żołądku, jak usłyszał dźwięk domofonu, bo nadal zdawało mu się, że ma jeszcze kupę czasu, aby się na to spotkanie mentalnie przygotować. Cóż, nie miał.
Otworzył chłopakowi drzwi do klatki i z dudniącym sercem zaczekał w przedpokoju, aż młody dotrze pod drzwi. Nagle zaczął też żałować, że jednak nie wypił drinka czy dwóch na rozluźnienie.
Wreszcie usłyszał dosyć nieśmiałe pukanie, zatem odczekał jeszcze kilka sekund, aby nie zdradzić, że w zasadzie stał pod drzwiami, a potem otworzył, starając się wyglądać jak najbardziej nonszalancko.
— Cześć — odezwał się niemal natychmiast Armiński, uśmiechając się tak szeroko i uroczo zarazem, że z Oliwiera zszedł niemal cały stres. To było tak nagłe, że aż nie wiedział, jak zareagować, ale po chwili się ocknął, odpowiedział pogodnym uśmiechem i przepuścił Armińskiego w drzwiach. Kiedy je za nim zamknął i się odwrócił, Denis bez ostrzeżenia się zbliżył i skradł mu soczystego całusa na powitanie, a potem bez żadnego skrępowania rozpiął kurtkę, jednocześnie ściągając buty.
Francuzowi na moment zawiesił się system i zamarł w bezruchu, jednak zdążył się opanować, nim młodszy chłopak cokolwiek zauważył, a potem zaprosił go głębiej do środka, udając, że ten buziak wcale nie wywarł na nim aż takiego wrażenia.
Co się z tobą dzieje, do cholery?! — zrugał się w myślach. — Po prostu bądź sobą. Robiłeś już z nim o wiele więcej i jakoś ci to nie przeszkadzało — starał się przywołać do porządku.
— Wow… ty tak na poważnie z tymi kartonami — skomentował Denis, widząc, że w części salonowej nadal stała cała masa pudeł.
— Nie miałem czasu — skłamał, za co został obdarowany stosownym spojrzeniem. — Nie chciało mi się — przyznał zatem bez bicia.
— Oj Oli, Oli… — westchnął chłopak i podszedł do dużej narożnej sofy, gdzie odłożył torbę z laptopem, a potem rozejrzał się ciekawsko. — Podoba mi się. Jest tu przestronnie — skomentował, bo salon od razu wydał mu się większy od tego, który był w poprzednim mieszkaniu policjanta. 
— Za to w sypialni mieści się praktycznie tylko łóżko i łazienka też jest mniejsza — wyznał dla równowagi.
— Ale masz też oddzielną kuchnię, a nie aneks jak poprzednio — zauważył Denis i po tej jakże grzecznościowej wymianie zdań zapadła chwilowa cisza. Oliwierowi zdawała się nawet nieco niezręczna, jednak jak się okazało, niezręcznie dopiero miało się zrobić, o czym przekonał się ułamek sekundy później, gdy chłopak bez pardonu zapytał go:
— Ile razy rozważałeś, żeby wcisnąć mi jakąś wymówkę i ostatecznie mnie olać? 
Oli aż przełknął ślinę, bo pomimo naturalnego odruchu — czyli skłamania, że wcale tak nie myślał — jakoś nie mógł otworzyć ust. Zrobił to dopiero po kilku sekundach przemyśleń.
— Nie chciałem cię olać — zaznaczył od razu. — Po prostu kilka razy zastanowiłem się, czy nie upadłem na głowę — odparł enigmatycznie. 
— Teraz nie wiem, czy mam się obrazić, czy być wdzięczny, że jesteś ze mną szczery — zastanowił się na głos Armiński, patrząc dosyć nieodgadnionym wzrokiem na policjanta, przez co ten się wyraźnie spiął.
— Nie no… nie chodzi mi o to, że… — zaciął się. — To nie tak, że nie chcę, tylko… no wiesz… umawialiśmy się, że nie będziemy się spieszyć, ale mimo wszystko… kurwa — przeklął na koniec i aż przetarł dłońmi twarz. Nie wiedział nawet, jak z tego wybrnąć. — Nie chcę tego zjebać już na starcie — powiedział po chwili i zerknął kontrolnie na Denisa, który jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w niego zagadkowo, ale wreszcie skinął głową, jakby coś kalkulując.
— Pewnie masz rację — odezwał się wreszcie. — Że coś zjebiesz — sprecyzował szybko. — I ja pewnie też — zaznaczył zaraz. — Ale wiesz, nie musimy wypełniać jakiejś instrukcji i przyznawać sobie punktów za dobre sprawowanie i karać za złe.
Oli tylko odetchnął głębiej.  
— Wiem, że masz rację — zaznaczył. — Chyba po prostu muszę się do tego przyzwyczaić… tak jak do tej pory byłem przyzwyczajony, że najlepsza opcja dla mnie, to bycie solo — wyjaśnił szczerze, starając się brzmieć przy tym w miarę optymistycznie, a Denis delikatnie się uśmiechnął.
— Okej, to skoro już ten niezręczny moment mamy za sobą, to wiedz, że umieram z głodu i błagam, zamówmy coś — poprosił Armiński, a Oli na to entuzjastycznie przytaknął, bo sam praktycznie cały dzień nic nie jadł. Wydawało mu się, że po prostu nie jest głodny, jednak właśnie odkrył, że to stres ściskał mu żołądek, a jak teraz młody wspomniał o jedzeniu, to i policjantowi nagle urósł apetyt.
— Jakieś specjalne życzenia? — zapytał, biorąc telefon ze stolika, a w międzyczasie Denis opadł na sofę, wzdychając ciężko.
— Dla mnie może być coś wege. Wiktor robił nam na dziś szamę i tak spektakularnie zjebał kurczaka, że aż na samo wspomnienie robi mi się niedobrze. — Skrzywił się z obrzydzeniem, a Francuz zaśmiał się krótko.
— To urocze, że mu zaufałeś.
— No pytałem, czy da sobie radę i chyba za mocno wjechałem mu na ambicję, bo odburknął mi, że to tylko głupi kurczak, a nie fizyka kwantowa… — urwał, marszcząc nagle brwi. — Aż się teraz zastanawiam, jak on sobie poradzi na tych studiach, skoro to fizyka jest niby jego konikiem, a pokonał go kurczak.
Oli znowu uśmiechnął się i zajął poszukiwaniem czegoś dobrego do jedzenia.
— Chcesz piwo? — zagadnął, kierując się już do kuchni. Wyrzuty sumienia powoli odpuszczały, zatem piwo wydało mu się dobrą, a nawet pożądaną w tym momencie opcją.
— Kartony stoją nietknięte, ale lodówkę zdążyłeś zaopatrzyć? — Przytknął mu nieco złośliwie Denis, na co Oli odwrócił się na moment i rzucił wręcz niewinnie:
— Priorytety — a potem wreszcie zniknął w kuchni.
Następnie przez kolejne dwadzieścia minut siedzieli na sofie, popijali piwo, czekali na jedzenie i dyskutowali luźno, a przy tym także ewidentnie próbowali udawać, że przestali się już stresować i generalnie wszystko jest w najlepszym porządku. Kiedy posiłki dotarły, odpalili Netflixa i w ciszy rozpoczęli konsumpcję, a jako że losowo włączony film był nawet wciągający, Oli udał się po kolejną kolejkę piwa. Kiedy wrócił, niby przypadkiem usiadł nieco bliżej Denisa, tak, że teraz praktycznie stykali się udami. Nie miał pojęcia, czy powinien robić coś więcej i wysyłać jeszcze jakieś sygnały. Nawet nie był pewien, czy w ogóle chciał. Może powinien zaczekać na bardziej odpowiedni moment, albo po prostu pozwolić, żeby sytuacja rozwinęła się naturalnie? Był taki skonfundowany.
Gdy tak o tym myślał, zupełnie nie skupiając się na fabule filmu, Denis chyba postanowił zdecydować za niego, bo chrząknął nieznacznie, po czym podniósł się pod pozorem poprawienia się, a kiedy z powrotem się opierał… jakoś tak przypadkiem zjechał nieco niżej na siedzeniu i w połowie oparł się o Oliwiera, a konkretniej o jego bark. 
Francuz przez kilka sekund siedział nieruchomo, zastanawiając się, jak ma zareagować, aż wreszcie przygryzł nieznacznie wargę i ostrożnie wyswobodził swoją rękę spod ciężaru Armińskiego, a następnie objął go nieco niepewnie, kładąc luźno dłoń na jego klatce piersiowej. Denis jakby automatycznie położył na niej swoją i uśmiechnął się zadowolony pod nosem. 
Choć te dwa piwa prawie w ogóle nie podziałały na policjanta, tak chyba skutecznie rozluźniły młodego, bo kiedy tylko film dobiegł końca, przeciągnął się, wyciągając swoje ręce gdzieś za głowę, a przy okazji chwycił Oliwiera za kark i przez chwilę go głaskał, w międzyczasie komentując, że film był całkiem spoko, ale z zakończeniem to już twórcom nie wyszło. 
— Na którą masz jutro? — zaciekawił się Francuz po tym krótkim monologu chłopaka.
— A co? Wyganiasz mnie? — zapytał podejrzliwie Armiński, odchylając wreszcie głowę, by spojrzeć na blondyna. Wyglądało na to, że skrępowanie całkowicie z niego zeszło. 
— Dobrze wiesz, że nie — zaprzeczył szybko mężczyzna. — Po prostu zastanawiam się, czy będziesz się zbierał, czy… — urwał, powstrzymując się w ostatniej chwili od zaproponowania, by przenocował. Czuł, że nie powinien. To znaczy bardzo chciał, ale coś mu podpowiadało, że jeśli już, to powinno to wypłynąć z inicjatywy młodego, mimo iż to Oli był gospodarzem. 
— Jutro mam aż na ósmą trzydzieści — zironizował Armiński, krzywiąc się. — Zatem mogę posiedzieć pół godziny dłużej.
— Chodzisz zawsze spać o tej samej godzinie? Jak uroczo. — Oli uśmiechnął się szeroko, rozczulony wizją, jak chłopak grzecznie patrzy na zegarek, a potem uznaje, że to już jego pora i bez dyskusji kładzie się pod kołderkę. 
Denis zaśmiał się krótko, podnosząc się wreszcie i oparł się o kanapę bokiem. Wylegiwanie się na Oliwierze było superprzyjemne, jednak miało jedną wadę — ciężko się w ten sposób rozmawiało i co ważniejsze — utrzymywało kontakt wzrokowy. 
— Zapłakałbym się, gdybym kładł się do łóżka ze świadomością, że zostało mi na przykład trzy godziny snu — wyjaśnił i na moment na jego twarzy wymalowało się przerażenie, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Oliwiera. — Nie wiem, jak ty to robisz, że zasypiasz o totalnie różnych porach — zastanowił się na głos.
— Do wszystkiego można się przyzwyczaić — stwierdził policjant.
— O właśnie, opowiadaj jak tam pierwsza służba. Jak nowi koledzy?
Oli odetchnął głębiej, zastanawiając się nad odpowiedzią.
— Całkiem w porządku — uznał wpierw ogólnie. — Na początku dużo biurokracji i zapoznawania, ale jak już praktycznie mieliśmy kończyć, to dostaliśmy wezwanie i ostatecznie była noc pełna atrakcji — wyjaśnił w telegraficznym skrócie. — Chłopaki też wydają się być okej, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Już mnie wyciągali na piwo — podsumował z delikatnym uśmiechem.
— Musisz koniecznie z nimi iść, przyda ci się nowe towarzystwo — zarządził od razu Denis. 
— Chyba dzisiaj nawet gdzieś poszli… no ale ja już miałem inne plany — zaznaczył wymownie blondyn, a Denis wyraźnie się zawstydził.
— To… miłe, że wybrałeś mnie — odpowiedział po chwili.
— To była bardzo prosta decyzja — powiedział bez cienia zawahania Francuz i tym razem to on wykazał inicjatywę i schwycił dłoń Denisa, po czym zaczął ją niespiesznie gładzić kciukiem. 
— Czyli jednak naprawdę mnie trochę lubisz — wydedukował chłopak, spoglądając tymi swoimi wielkimi oczyskami na Oliwiera, którego aż przeszedł dreszcz. Szybko się jednak opanował i pokręcił przecząco głową, a na pytające spojrzenie Armińskiego odpowiedział:
— To nie byłoby tego warte, gdyby chodziło tylko o „trochę” — wyjaśnił nieco pokrętnie, ale doskonale wiedział, że młody załapie.
I tak też się stało, bo Denis uśmiechnął się do niego delikatnie i wpatrywał się kilka minut w jego oczy z ogromną ufnością, a następnie odważył się wychylić i z uroczą nieśmiałością musnął wargi Oliwiera swoimi.
Francuz początkowo pozwalał chłopakowi na odrobinę samodzielności, ale kiedy dotarło do niego, że wszelkie granice zostały już dziś przekroczone i nie musiał się dłużej hamować, położył dłoń na potylicy Armińskiego i przyciągnął go do znacznie odważniejszego i gorętszego pocałunku. 
Denis zdawał się być chwilowo przytłoczony tą niespodziewaną inicjatywą blondyna, przez co na moment zabrakło mu tchu, ale w miarę szybko się zreflektował i z całkowitym oddaniem zaangażował się w pieszczotę, czując, jak wszystkie jego zmysły szaleją. To było takie dobre i właściwe, że na moment zapomniał o całym świecie i wszelkich potencjalnych przeszkodach. Był tylko on i Oliwier. Nic więcej.
A przynajmniej do momentu w którym nie rozdzwonił się telefon policjanta. Oli niechętnie oderwał się od chłopaka, już tęskniąc za jego ustami, i nadal będąc w delikatnym amoku, chwycił za smartfona. Kiedy zerknął na ekran, poczuł się, jakby ktoś wylał mu wiadro zimnej wody na łeb. Nie istniała bowiem żadna skuteczniejsza metoda, aby w tym konkretnym momencie sprowadzić go błyskawicznie na ziemię, niż telefon od Marcela.
Ależ on miał fatalne wyczucie!
A może… może właśnie było bezbłędne?
______________

Cześć wszystkim!
Patrzcie, od ostatniego rozdziału nie minęły nawet dwa tygodnie. Poprawiam statystykę. :D
Zatem zasadnicze pytanie po tym rozdziale: Marcel ma dobre wyczucie czy niekoniecznie?
Oli nadal się miota, bojąc się wręcz momentami panicznie - co do niego niepodobne - że coś spieprzy i jednak okaże się zupełnie kimś innym, niż się Denisowi wydawało. Dobra wiadomość jest taka, że nie spanikował, tylko pociągnął sprawę do końca... i chyba nawet im się podobało. Tylko że ten nieszczęsny Marcel akurat musiał zadzwonić. :D
Jak na pierwszą "randkę" chyba nie poszło im najgorzej? Teraz chyba powinno być łatwiej? 
No chyba że ktoś/coś im pokrzyżuje plany. :)
Rozdział sprawdzał Robert.

Chyba tyle na dziś ode mnie, do następnego!

6 komentarzy:

  1. Sama nie wiem czy ma wyczucie czy nie bo jednym razem Oli może zpanikować a innym nie więc jestem bardzo ciekawa

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Powiem ci że ich randka wyszła bardzo sielankowo i tak się oboje kontrolowali i delikatnie ze sobą postępowali i już maiło być gorąco i pojawia się Marcel . Hmm zapał na więcej napewno opadł ale gdyby nie to ,to napewno by było gorąco. Jak ja ich obu uwielbiam. Pozdrawiam i trzymam kciuki za szybkie napisanie następnego rozdziału .pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
  3. Oni są tak uroczo uroczy obydwaj...

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyczucie FATALNE i żadnego krzyżowania planów!!!! 😁

    OdpowiedzUsuń
  5. Strasznie dawno mnie tu nie było, ale przynajmniej miałam duuużo rozdziałów na raz do przeczytania.😁
    Ja tam mam wrażenie, że jeśli Marcel się dowie to jednak się z tym pogodzi, no bo w sumie czemu nie? To nie tak że ktoś tu kogoś do czegoś zmusza przecież... A Denis i Oliwer są tacy przesłodcy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Oliwer jak nie Oli, ale nie chce nic tutaj spieprzyć, bo właśnie mu zależy na Denisie nie chce go stracić jak i całej rodziny Armańskich, a Marcel i to jego wyczucie czasu, ale dobrze że to telefonicznie, a nie że jest za drzwiami ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń