Stracić głowę
12 października 2018
W przeddzień swojej przeprowadzki, Denis był
przekonany, że wróci do domu odwiedzić rodziców przy pierwszej lepszej okazji.
Już sama myśl o tym, że wyjeżdża, sprawiała, że tęsknił, nim na dobre opuścił
rodzinny dom.
Kiedy w piątek po zajęciach wrócił do mieszkania i zastał w nim już praktycznie gotowego do drogi Wiktora, aż coś go zakłuło. Cholera… tęsknił za rodzicami, chciał zobaczyć siostry i psy, odwiedzić Oriona i może złapać się na piwo z jakimś starym kumplem… ale tu miał Oliwiera. Swojego chłopaka Oliwiera, z którym nagle wdał się w romans, a przez jego pracę i studia Armińskiego widzieli się tylko raz. Denis pragnął z nim zostać na ten weekend, choć Francuz miał zaplanowaną w międzyczasie służbę, no ale mógł z nim spędzić choć kilka godzin, a to była niesamowicie kusząca opcja.
Niestety nie mógł. Rodzice byli już
przygotowani, że chłopcy wrócą na ten weekend do domu i żadna wymówka nie
wydawała się dostatecznie dobra. Zwłaszcza kiedy Denis przypomniał sobie, jak
ostatnio jego tata zadzwonił do Oliwiera w trakcie, kiedy sytuacja między nimi zrobiła
się bardzo gorąca. Oli zignorował połączenie — oddzwaniając do przyjaciela na
drugi dzień, a wtedy okazało się, że Marcel dzwonił z jakąś pierdołą — ale mimo
wszystko obaj stracili apetyt, by pójść o krok dalej. Zatem porozmawiali
jeszcze kilkanaście minut na trochę bardziej neutralne tematy i ostatecznie
Denis wrócił do swojego mieszkania, bo zrobiło się już późno.
Teraz miał aż wyrzuty sumienia, że zamiast
cieszyć się z powrotu do domu, miał jakiś taki markotny humor i wyobrażał
sobie, co mogliby robić z Oliwierem, gdyby został w Warszawie.
Jednak kiedy tylko zajechali do Grabówki, i już
w bramie przywitało ich głośne szczekanie całego stada dobermanów, serce
chłopaka przyspieszyło rytm. No dobra, Oli poczeka. Teraz wyskoczył z samochodu
i tracąc zainteresowanie mamą, która wyszła uradowana przed dom ich przywitać,
przykucnął i pozwolił, by psy zaczęły po nim skakać, lizać go po twarzy i
ogólnie przejawiać wszelkie akty, które miały dać mu do zrozumienia, że
tęskniły.
— Ja też tu jestem… ale kto by się przejmował —
mruknął Wiktor, patrząc na ten atak miłości dobermanów skierowany w jego brata.
Dakota jakby go usłyszała i z łaski podeszła, trącając go nosem w udo, więc
Wiktor potarmosił ją za ucho… ale suczka zaraz straciła zainteresowanie i
poszła z powrotem nagabywać Denisa.
— No już, na miejsce! — rozległ się stanowczy
ton Marcela, który spróbował zapanować nad swoimi pupilami. Nie podziałało za
pierwszym razem, więc powtórzył ostrzej i psy wreszcie się trochę uspokoiły.
— A panowie do kogo? — Zszedł na podjazd. —
Zabłądziliście? — dopytał, próbując ukryć głupowaty uśmiech, który wkradał mu
się na usta.
— Przyjechaliśmy porozmawiać o Bogu — odezwał
się Wiktor, również udając, że znalazł się tu przez przypadek.
— Chodźcie tu do mnie — zawołała Alicja i
skierowała się uradowana w stronę Denisa, by po chwili ścisnąć go z całych sił.
W międzyczasie Marcel spojrzał porozumiewawczo na drugiego syna.
— Cześć — rzucił tylko, kiwając na przywitanie
głową, co stanowiło zabawny kontrast do powitania kobiety, która kiedy tylko
skończyła przytulać Denisa, zaatakowała czułością Wiktora.
— Oj mamo — jęknął niezadowolony.
Alicja nie zareagowała na ten protest, tylko w
odpowiedzi zaczęła wesoło trajkotać, co przygotowała na kolację, w międzyczasie
czujnie przyglądając się synom, jakby chciała się upewnić, że mieli wszystko na
swoim miejscu i w obcym mieście nie działa im się krzywda.
Chłopcy
natomiast, wykorzystując Marcela, zabrali swoje rzeczy z auta i ruszyli wraz z
rodzicami, i z plączącą się pod nogami hordą psów rzecz jasna, do domu.
W środku panował chwilowy harmider, bo już
czekała na nich Ada, która przywitała się ciepło z braćmi, w międzyczasie Alicja
już popędziła do kuchni, psy szalały, a Marcel tylko stał nieco zdezorientowany
i obładowany torbami, nie wiedząc za bardzo, co powinien zrobić. W pewnej
chwili Wiktor uznał, że zaniesie swoje rzeczy do pokoju i już miał odciążyć
ojca, ale kiedy tylko usłyszał jakiś hałas dobiegający od strony schodów, obejrzał
się i ujrzał, że schodzi po nich jego najmłodsza siostra.
— O, to wy… — mruknęła, całą swoją postawą
krzycząc, że przyjazd braci jej nie wzrusza, a może nawet przeszkadza. — A już
było tak spokojnie — dodała złośliwie.
— Oleńka! — zawołał Wiktor z kompletnie
przeciwstawnym nastawieniem. — Jak ja za tobą, siostrzyczko, tęskniłem! —
zawołał z karykaturalnie przesadzonym entuzjazmem, po czym doskoczył do niej i
przytulił ją tak mocno, że całkiem możliwe, że poprzestawiał jej jakieś kości.
— Weź! — jęknęła niezadowolona, próbując się
wyswobodzić, a w odpowiedzi Wiktor dał jej soczystego buziaka w czoło, którego
echo rozniosło się po całym przedpokoju. — Tato! — zawołała rozpaczliwie
dziewczyna na ratunek.
— Wiktor… — poprosił błagalnie Marcel.
Chłopak wreszcie puścił dziewczynę, szczerząc
się wręcz diabelsko, a ta momentalnie odskoczyła od niego jak oparzona.
— Nie ma to jak w domu — podsumował, teatralnie
rozkładając ręce.
Potem
wreszcie bliźniacy zabrali swoje rzeczy na piętro, by nie zalegały pod
drzwiami, i następnie całą rodziną przetransportowali się do jadalni,
spodziewając się, że Alicja przygotowała jakąś pyszną kolację.
— Czy mi się wydaje, czy schudliście? —
zastanowiła się na głos, lustrując obydwu braci wzrokiem, kiedy stawiała na
stole miskę z sałatką.
— Mamo… — mruknął tylko Denis. Zawsze sądził,
że Ala jest zaprzeczeniem stereotypu matki, ale te dwa tygodnie rozłąki
utwierdziły go w przekonaniu, że jednak niekoniecznie. Kiedy tylko do nich
dzwoniła zawsze pytała, czy na pewno dobrze się odżywiają, czy nie są głodni i
czy są grzeczni.
— Zapewne zadbasz o to, żeby wyjechali stąd na
dodatnim bilansie kalorycznym — skomentował Marcel z szerokim uśmiechem,
zajmując od razu jedno krzesło przy stole.
— A ty co się rozsiadłeś jak ten królewicz? —
fuknęła na niego żona.
— Ale przecież już pomogłem… — zaczął obronnie,
jednak Ala mu przerwała.
— Oj biedaku, porozstawiałeś talerze i już się
przemęczyłeś? — zironizowała.
Marcel tylko westchnął głębiej, ale wstał już
bez dyskusji i pomaszerował za żoną do kuchni.
— Odkąd was nie ma, to cały swój dyktatorski
temperament skierowała na tatę. Aż mu czasami współczuję — wyjaśniła
konspiracyjnie Ada.
— Tak, jasne. Biedny tata — mruknęła Olka. —
Wcale to nie mi kazała wczoraj grabić liście — dodała z pretensją.
— Poprzez „kazała”, ma na myśli, że mama
musiała ją prosić o to pięćdziesiąt razy — wyjaśniła Ada braciom.
— Dobrze siostra, nie narzekaj. Bicki sobie
wyrobisz — podsumował Wiktor i poklepał ją dobrodusznie po ramieniu, po czym
zajął miejsce obok niej. Nie mógł oczekiwać innej reakcji niż nienawistne
spojrzenie.
— No dobra, to opowiadajcie wszystko jak na
spowiedzi — zarządziła Alicja, wchodząc do jadalni z kolejnym talerzem pełnym
jedzenia, a zaraz za nią maszerował Marcel, niosąc dzbanek z sokiem.
— Uuu, mamo — zaczął Wiktor, kręcąc głową. —
Gdybym zaczął mówić, jakimi grzechami obraziłem pana Boga, to byśmy siedzieli
tu do końca roku — zaśmiał się zawadiacko na koniec.
— No to żeby było szybciej, to ja zacznę —
wtrącił Denis. — U mnie sprawa jest prosta. Lubię chłopców, więc ja to się
nawet tłumaczył nie będę. I tak mam zagwarantowane miejsce w piekle.
— Wygrałeś — skapitulował Wiktor.
— Jestem przekonana, że Bóg wam wszystko wybaczy,
ale wiecie, czego wam nie wybaczy? Zatajania prawdy przed rodzicami. To jest
bardzo poważne przewinienie — przerwała im Alicja, spoglądając, czy na stole
znajduje się już wszystko. Najwidoczniej stwierdziła, że tak, bo usiadła.
— Sprytnie to sobie wymyśliła — mruknął Wiktor,
skinąwszy wymownie do brata. Denis wyszczerzył się w odpowiedzi, po czym zaczął
nakładać sobie na talerz kluski śląskie. Do tego był sos, chyba jakiś grzybowy,
oraz przepysznie wyglądająca pieczeń.
— Chłopcy — zaczął ostrzegawczo Marcel, jako
ostatni zasiadając do stołu.
— Oj no co? Wszystko jest spoko. Dużo się uczę,
z uczelni wracam prosto do mieszkania i w ogóle nie mam czasu na głupoty. W
tygodniu jestem na uczelni, a cały poprzedni weekend spędziłem w bibliotece.
Jestem bardzo pilnym studentem — odpowiedział Wiktor z pełnym przekonaniem, za
co został obdarowany nieprzekonanym spojrzeniem Marcela. — No nie, Denis? —
zwrócił się zatem do brata, by ten poparł jego wersję.
— Taaa… — zaczął drugi z bliźniaków. —
Próbowałem go wyciągnąć na imprezę, ale nie było szans. Tak się obładował
książkami, że aż było go ciężko znaleźć w tej stercie — dodał, a ton jego głosu
ociekał ironią. Siedząca nieopodal Ada o mało nie zakrztusiła się kluskiem, gdy
to usłyszała.
— Dobra, to inaczej. Czy nie zostanę dziadkiem,
ani nie muszę zakładać jakiegoś konta oszczędnościowego na wypadek, gdybym
musiał sfinansować odwyk? — spróbował podejść synów innym sposobem Marcel.
— W moim przypadku… dzieci z tego nie będzie —
zapewnił Denis, więc wzrok rodziców został skierowany na Wiktora.
— Ja się tylko uczę. Nie widziałem żadnej
dziewczyny na oczy — upierał się. — I nawet nie wiem, co to alkohol — dodał dla
pewności.
— Totalnie wam wierzę — stwierdziła Alicja,
choć jej mina wyrażała zupełnie co innego.
—
Serio. Bez spiny. Esesmanka Weronika robi nam naloty, więc jakby co, to
uprzejmie wam doniesie o wszelkich niegodziwościach… — podsumował Wiktor.
— Chociaż do czegoś się przyda… — wtrąciła
Alicja.
—
…których nie ma, bo jesteśmy grzeczni i tylko się uczymy — doprecyzował Denis.
—
Hej! Nie mówi się brzydko o nieobecnych — zastopował ich zaraz Marcel. Poczuł
się w obowiązku bronić siostrę, choć w rzeczywistości musiał walczyć ze sobą,
aby się głupio nie uśmiechnąć. Miał nadzieję, że Weronika nie będzie się zbytnio
naprzykrzać chłopakom… ale przecież jej odwiedziny raz na jakiś czas nie były
niczym złym, prawda?
Po tej prześmiewczej konfrontacji bracia
zaczęli już nieco bardziej poważnie opowiadać o tym, jak zaaklimatyzowali się w
nowym mieście, jak wyglądają ich studia i ogólnie jak przebiega obecnie ich
standardowy dzień. Dzięki temu spędzili całą rodziną przy stole ze trzy
godziny, a potem jeszcze przenieśli się do salonu, gdzie kontynuowali
zacieśnianie więzi rodzinnych przy grze planszowej. Nawet Ola zrzuciła maskę
buntowniczej nastolatki… choć oczywiście średnio raz na dziesięć minut Wiktor
próbował doprowadzić ją do szału. Mimo wszystko można było uznać, że wszyscy
świetnie się bawili.
Denis wreszcie zdołał wyluzować. To znaczy był
wyluzowany cały czas i od pierwszych chwil w domu czuł, jak kumuluje się w nim
szczęście z faktu, że znowu jego rodzina jest w komplecie, jednak na samym
początku atakowały go drobne wyrzuty sumienia, bo aż coś go ściskało na myśl,
że mógłby właśnie spędzać czas z Olim. A ta myśl z kolei uruchamiał kolejną; że
robi coś złego, co bardzo nie spodobałoby się jego rodzicom — zwłaszcza tacie.
Pomimo tego szybko zdążył się z powrotem
zadomowić i nawet nie zdawał sobie sprawy z tak prozaicznej rzeczy jak tęsknota
za swoim starym pokojem. Kiedy poszedł tam, by zabrać coś z plecaka,
momentalnie wyzwoliła się w nim jakaś taka nostalgia, że to właśnie przestało
być jego miejsce. Oczywiście będzie tu wracał i czuł się jak w domu… no ale
właśnie. To już będą takie spontaniczne przyjazdy na chwilę, by odsapnąć i
odwiedzić rodziców i że raczej już tu nie wróci na stałe.
Kiedy zrobiło mu się aż nazbyt przykro, wrócił
do salonu i aż odetchnął z ulgą, że panował tu ten przyjemny harmider, który
nigdy nie pozwalał na chwilę wytchnienia, a przez to nie pozwalał się skupić i
w efekcie odpychał dręczące myśli.
Potrzebował tego. Przeprowadzka nie była
procesem prostym, jednak zdołał sobie z nią poradzić o wiele lepiej, niż
początkowe zakładał, natomiast nie sądził nawet, że powroty do domu mogą być
tak cholernie przyjemne.
Oli zaczeka. W końcu uwaga Denisa była i tak w
dziewięćdziesięciu procentach skupiona na nim.
***
13 października 2018
Naprawdę mu się podobało. Nie był jeszcze
pewien, czy to ta specyficzna świeżość nowego środowiska, czy może raczej
przeniesienie było strzałem w dziesiątkę i tego właśnie potrzebował, czy może
jego nowo poznani kumple i specyfika służby były czymś stworzonym wprost dla
niego.
Zapewne była to kombinacja tych i kilku innych
czynników — choć Oli brał gdzieś tam na poprawkę, że nie uniknie w jakimś
stopniu rutyny czy konfliktów — a przez to palił się w nim entuzjazm i miał
wrażenie, że nie czuł się tak fantastycznie od bardzo dawna. Właśnie tego
potrzebował — znowu czuć się pewnie i bezpiecznie.
— …i wtedy typek zaczyna drzeć japę, że on
jeszcze nie skończył, ale Waldek i tak go bierze za schaby i na glebę, a tam
taka brunatna strużka — opowiadał w połowie rozbawiony, a w połowie obrzydzony
Sylwek, o tym, jak na jednej z akcji wbili do mieszkania pewnego gangstera,
który był podejrzany o szereg poważnych przestępstw, i zastali go na kiblu,
kiedy akurat miał biegunkę po całonocnej libacji.
— A trzeba było posłuchać pana, ostrzegał
przecież — skomentował Oli, popijając już nawet nie pamiętając którą szklankę
whisky z lodem.
— No oni zawsze mają jakieś wymówki — wtrącił
Alvaro. — Raz się zdarzyło, że delikwent nie kłamał i… no przesrana sprawa —
podsumował, a reszta mężczyzn ryknęła śmiechem.
— Idzie człowiek do policji, myśli sobie, że
będzie ścigał groźnych przestępców, a tu na każdej interwencji jak nie sraczka,
to jakiś obrzyganiec — zamarudził z westchnieniem Bogdan i upił łyk swojego
piwa.
Francuz wyszczerzył się na to, czując mentalną
nić porozumienia. Nawet nie chciał liczyć, ile razy został obrzygany na służbie,
czy musiał szarpać się z jakimś obsranym — dosłownie — pijaczkiem, który nagle
dostawał nadludzkiej siły i na widok policji opanowywała go dzika furia.
To spotkanie towarzyskie wynikło całkiem
spontanicznie i Oli aż dziękował sobie w duchu, że przyszedł, bo kiedy Sylwek
zadzwonił do niego dwie godziny wcześniej, że paru chłopaków wybiera się na
jakiegoś drinka, to chciał odruchowo podziękować. W końcu znowu mieli długą
służbę i wizja poleżenia przed telewizorem wcale nie brzmiała tak źle. Po szybkiej
kalkulacji uznał jednak, że to idiotyczne tak się izolować i skoro nowi kumple
wychodzą z inicjatywą i o nim pomyśleli, to powinien na to przystać. Więc się
zgodził.
Nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej był w
bliższych koleżeńskich stosunkach z innymi policjantami. Może to chodziło
konkretnie o jego komendę albo może po prostu mieli taką ekipę, która w czasie
wolnym wolała pobyć w kompletnie innym towarzystwie niż takim, w jakim
przebywała na co dzień. Oli zawierał jakieś pojedyncze znajomości, jak na
przykład nadal utrzymywał kontakt z Kubą, ale nie kojarzył, by kiedykolwiek
wyszli w większym gronie na piwo. Jakoś nigdy nie potrafili się zebrać.
A tu, z tego co tłumaczyli mu chłopaki, było to
dosyć regularną praktyką. Oczywiście ze względu na grafik służby i dyżury było
ciężko spotkać się w konkretnym gronie i cokolwiek zaplanować z góry, jednak
podobno zawsze dało się spontanicznie zebrać co najmniej pięciu chłopaków, żeby
trochę się rozerwać, a nie zamulać w domu. Tym bardziej, że to wcale nie był żart
z tymi rozwodnikami, jak się okazało.
Nasłuchał się całego mnóstwa szalonych,
zabawnych, czasem mrożących krew w żyłach opowieści, a przy tym alkohol
wchodził mu tak gładko, że w pewnym momencie poczuł, jak nieco szumi mu w
uszach. Dopiero wtedy zorientował się, że wypił dosyć sporo, bo miał cholernie
mocną głowę i kiedy zazwyczaj powoli sączył w towarzystwie alkohol, to trawił
go szybciej, niż ten zdążył uderzyć mu do głowy. Zatem ten delikatny stopień
upojenia, w jaki się właśnie wprowadził, był czymś, czego dawno nie
doświadczył. Ten stan był bardzo przyjemny, ale kiedy Alvaro oświadczył, że
idzie na fajka, Oli stwierdził, że mu potowarzyszy i nieco przewietrzy głowę.
— Chcesz? — zapytał Adam, wyciągając do
Francuza paczkę papierosów, gdy byli już na zewnątrz.
Oli zastanawiał się chwilę, starając się
przypomnieć sobie, kiedy ostatnio palił i uznał, że czymże był jeden papieros w
porównaniu do ilości alkoholu, jaką w siebie wlał. Zatem ostatecznie się
poczęstował.
— W zasadzie to nie palę — wyjaśnił z jakiegoś
powodu.
— Ja też nie. Tylko jak piję, to czasem mnie
najdzie ochota — wytłumaczył Racewicz, bo właśnie tak miał na nazwisko Alvaro.
Starszy policjant przytaknął na to, bo zdał
sobie sprawę, że w sumie też tak miał. A raczej miał w przeszłości, bo w ciągu
ostatnich kilku lat w ogóle nie palił. Tylko teraz jakoś tak... Dla
towarzystwa.
— I jak pierwsze wrażenia? Cieszysz się, że się
przeniosłeś, czy raczej myślisz: „W co ja się, kurwa, wpakowałem? — zapytał
Adam, patrząc ze znaczącym uśmiechem na Oliwiera. Było po nim widać, że też nie
jest do końca trzeźwy, ale kompletnie pijanym również nie można go było nazwać.
Ot, obydwaj mieli przyjemną fazę rozluźnienia.
Oli zaciągnął się wpierw dymem, nim
odpowiedział.
— Nie napalam się, ale w gruncie rzeczy odkąd
rozpocząłem proces przeniesienia, to utwierdzam się w przekonaniu, że to była
dobra decyzja. — A ty? Długo już jesteś w AT? — zainteresował się zaraz.
— Dwa lata będą w grudniu. Wcześniej byłem w prewencji,
praktycznie odkąd tylko przeszedłem przez służbę przygotowawczą.
— Tutaj, w Warszawie?
— Taaa. To znaczy jestem z Łodzi, ale odkąd
jestem w policji, to robię tutaj — potwierdził. — Ty za to, o ile mnie plotki
nie zawodzą, przyszedłeś tu z dochodzeniówki? — zapytał z lekkim
zaintrygowaniem.
Oli się zaśmiał i przytaknął.
— Też tam byłem dwa lata — potwierdził. — Ale
tak naprawdę przez te… w sumie zaraz będzie dwadzieścia lat, jak służę, to
obskoczyłem trzy czwarte wydziałów — doprecyzował.
— To chyba musiałeś mieć dobre plecy, że ci tak
pozwalali hasać? — dogryzł mu delikatnie Adam, choć po tym, co zaprezentował mu
Francuz, uznał, że nie powinien się obrazić za takie insynuacje. Nie pomylił
się.
— No właśnie nie. Wychowałem się w domu
dziecka, więc nie miałem absolutnie żadnych znajomości — wyznał swobodnie. —
Chyba po prostu miałem zajebiste szczęście, że trafiałem na takich ludzi,
którzy doceniali mój zapał — wywnioskował.
Adam nawet nie za bardzo wiedział, jak powinien
skomentować, czy przekazać jakieś wyrazy współczucia z powodu, jak się
domyślał, niezbyt kolorowego dzieciństwa, czy obrócić to w żart, czy… Pokiwał
tylko głową na znak zrozumienia, a potem zmienił temat.
— Ale dochodzeniówka to tak… kwity raczej, nie?
Spora zmiana chyba dla ciebie? — Alvaro patrzył na Oliwiera z coraz większym
zaciekawieniem. To mu się jakoś za specjalnie nie kleiło. Zastanawiał się, jak
to się stało, że facet zza biurka przetransferował się w miejsce, gdzie raczej
o rutynie ciężko było mówić.
— Wiesz, w wojewódzkiej to trochę inaczej. Do
nas trafiały już raczej grubsze sprawy i nie miałem okazji prowadzić
dochodzenia w stylu „bo sąsiad mi z piwnicy ogórki zajebał” — zażartował, na co
i Adam się zaśmiał. — Ale fakt, nie było tak brawurowo jak w kryminalnym, choć
miałem kilka naprawdę grubych spraw.
— Ach, słynny Antoniuk — wtrącił zaraz
Racewicz. — Ładnie go tam rozpracowaliście — pochwalił. — Musiałeś znaleźć na
niego dobry sposób — wywnioskował.
Oli uśmiechnął się krótko i dosyć tajemniczo.
— Nie wiem, czy to kwestia sposobu, czy tego,
że jestem naprawdę zawziętym skurwysynem — przedstawił alternatywę. — Wszyscy
dokładnie wiedzieli, co on odstawia, a nie można go było na niczym złapać. Tak
się potrafił ustawić, że zawsze wpadały tylko jego pionki. Jak wziąłem jego
sprawę, to obiecałem sobie, że nawet jak mi się nie uda, to tak mu utrudnię egzystencję,
że do końca życia będzie oglądał się przez ramię.
— To trochę zalatuje obsesją — zaśmiał się
Alvaro, a Oli właśnie zauważył, że robią mu się urocze dołki w policzkach.
— Och nie — zaprzeczył jednak od razu, nie
tracąc rezonu. — To nic osobistego. Mój były szef twierdził, że mam strasznie wybujałe
ego i coś w tym jest, bo zależało mi tylko na tym, żeby dokonać czegoś, czego
innym do tej pory się nie udało.
— Lubię cię — stwierdził niespodziewanie
młodszy policjant. — Zdajesz się być w chuj szczery — wyjaśnił szybko, widząc
zaskoczone spojrzenie Oliwiera. — Nie ma kręcenia, bo chcesz się przypodobać,
tylko jeb, kawa na ławę.
— No a co by mi to dało? — zapytał zupełnie
poważnie Francuz.
— Przypodobanie się? — upewnił się Adam, a
kiedy Oli potaknął, brunet wzruszył ramionami, zastanawiając się chwilę. —
Trochę spokoju? — zgadł. — Bo wiesz, jak ktoś się trochę wychyla przed szereg,
to jest zaraz na celowniku — zobrazował.
— No i co w związku z tym? — Oli się zaśmiał. —
Powstanie o mnie trochę więcej plotek? Trochę więcej ludzi się obrazi? Mam na
to wyjebane. Jak ktoś mnie przestanie lubić, bo powiem mu wprost, co o nim
myślę, no to proszę bardzo. Nie będę z tego powodu rozpaczał — wyjaśnił swoją
prostą filozofię.
— Trzeba mieć do tego ogromne jaja —
wywnioskował Adam.
— No myślę, że to powinno charakteryzować
każdego policjanta — uogólnił Oli.
— A jednak nie znam żadnego innego, który by
tak otwarcie przyznawał się do bycia pedałem — zauważył brunet, skrzętnie
zmieniając temat, w ogóle nie zastanawiając się nad tym, że użył pejoratywnego
określenia.
— To nie jest tak, że ja się otwarcie przyznaję
— zaśmiał się Francuz. — Jak ktoś pyta, to odpowiadam, tylko tyle.
— Albo aż tyle — upierał się Adam i widząc, że
Oli chce coś odpowiedzieć, dodał jeszcze: — Znasz innego od nas, który się do
tego przyznaje? Mam na myśli tak wprost, a nie, że wszyscy wiedzą, że to pedał,
on też wie, że wszyscy wiedzą, tylko nikt nie mówi tego na głos.
— No a co to za problem? — zapytał pozornie bez
sensu Francuz. — Skoro, jak sam mówisz, ten koleś wie, że jego kumple i tak
wiedzą, to po co wymuszać na nim, żeby o tym mówił głośno? Widocznie nie ma
ochoty, a reszta ma wyjebane i wszyscy zajmują się sobą.
— Nie odpowiadasz na moje pytanie — wytknął mu
Adam.
— Wręcz przeciwnie — nie zgodził się Oli. — Z
przykładu jaki podałeś wnioskuję, że jest on przykładem z życia — zauważył
sprytnie, mimo wypitego alkoholu, co zresztą potwierdziła wymowna cisza
Racewicza. — No właśnie, to teraz powiedz mi, czy ktoś kiedyś zapytał tego
kolesia o to wprost? Podszedł do niego i spytał, czy woli facetów?
— No nie — przyznał Alvaro.
— Więc dlaczego on miał to mówić na głos?
— Ty na przykład powiedziałeś.
— Równie dobrze mogłem wymownie milczeć, ale
zapewne za jakiś czas i tak by się wszyscy domyślili… no i tym sposobem wracamy
do punktu wyjścia. To nie jest tak, że ja jestem wyjątkowy, bo o tym mówię. Po
prostu ukróciłem wasze domysły już na starcie, a tamten koleś uznał, że ma to w
dupie, wiedząc, że wy i tak wiecie.
— A miałeś kiedyś przez to jakiś przypał na
mieście? — zainteresował się Alvaro. — Że wiesz, rozniosło się to wśród
jakiegoś elementu.
Oliwier znowu się zaśmiał.
— Ile razy na służbie zostałeś zwyzywany od
pedałów, ciot, frajerów i całego szeregu podobnych epitetów?
Adam uśmiechnął się pod nosem.
— O kurwa, nawet nie zliczę.
— Ja też nie — przyznał zaraz Oli. — A nawet
nie przyszło mi do głowy, żeby się zastanawiać, czy za którymś razem jakiś
agresor dosłownie miał to na myśli, bo coś o mnie wiedział.
— W sumie racja. Czasami zapominam, że
niektórzy nienawidzą mnie tylko dlatego, bo jestem psem. Nie potrzeba
dodatkowego pretekstu — uznał Adam.
Tak się zagadali, że kiedy tylko skończyli
palić, młodszy mężczyzna wyciągnął kolejnego papierosa, uznając, że za dobrze
im się rozmawia, by wracać do reszty. Kiedy tylko odpalił fajka i podał
zapalniczkę Oliwierowi, już chciał coś powiedzieć, kiedy poczuł wibracje w
telefonie.
— Kurwa — mruknął pod nosem, a potem odrzucił
połączenie i schował smartfona z powrotem do kieszeni.
— O tej porze to tylko albo szef, albo wściekła
kochanka. Ale zakładam, że od szefa byś raczej odebrał… — wysnuł swoją teorię
Francuz, a Adam obdarował go w odpowiedzi szerokim uśmiechem.
— Niech spierdala, nic jej nie obiecywałem —
skomentował wreszcie.
— A ona na pewno jest tego świadoma? — zaciekawił
się Oli.
— Jeżeli stwierdzenie: „To tylko seks, nie chcę
niczego więcej” do niej nie dociera, to już nic na to nie poradzę. — Wzruszył
nonszalancko ramionami.
Francuz już chciał powiedzieć coś w stylu, że
może w takim wypadku po prostu lepiej jest odciąć się od dziewczyny i nie robić
jej nadziei… ale powstrzymał się. Wyszedłby na zajebistego hipokrytę. Niech
Adam robi, co chce.
— A ty? — zapytał niespodziewanie Racewicz. —
Długo jesteś z tym swoim?
Oli aż przełknął ślinę. Nie spodziewał się
takiego pytania.
— Świeża sprawa — oparł tylko enigmatycznie.
— Ale to tak na poważnie?
Oliwier zagryzł wargę, czując, jak coś go
ściska w żołądku. To było zajebiste pytanie. Żeby tylko znał na nie odpowiedź…
— Chyba się okaże? — zastanowił się na głos,
starając się jednak stwarzać pozory, że podchodzi do tego totalnie na luzie.
— To jakiś policjant? — drążył dalej Adam.
— Nie. Nie ta bajka.
— Artysta-malarz? — dopytał Racewicz, tym razem
z typowo złośliwym uśmiechem.
— Jeszcze bardziej nie ta bajka — zaśmiał się
Oli.
— Czyli nie samiec alfa ani nie przegięta ciota
— wydedukował Alvaro. — O kurwa, to jest jakiś trzeci biegun?
Oli tylko wzruszył ramionami.
— No powiedz po prostu, bo mam przed oczami
teraz… dobra, nawet nie chcesz wiedzieć — podpuścił go Adam.
— Ja tylko wtrącę, że Waldek krzyczał, że mam
się nie obnosić i wszyscy mu entuzjastycznie przytaknęli… a teraz mnie, kurwa,
sami dopytujecie — uogólnił, sprytnie uciekając od odpowiedzi. Może i był
pijany, ale pewnych zasad trzymał się absolutnie zawsze.
Im
mniej o tobie wiedzą, tym lepiej.
Adam się zaśmiał.
— E tam, wszyscy są żądni plotek — uznał
niewzruszony.
— To może wracajmy, żeby nie pozwolić chłopakom
się rozkręcić w wymyślaniu teorii — zasugerował Oli. Doskonale wiedział, że
pozostali musieli o nim dyskutować, kiedy tylko wyszedł z Adamem. Miał
nadzieję, że nie byli obłudni i nie obrobili mu właśnie dupy z góry do dołu, a
teraz będą się fałszywie uśmiechać. Nie żeby się tym przejmował, bo wiedział,
że prędzej czy później i tak odkryje jaki mają do niego stosunek pozostali.
Wolał jednak, żeby to nastąpiło raczej prędzej niż później, by nie tracił czasu.
***
Denis już smacznie spał, kiedy poczuł, jak całe
jego łóżko wibruje. Na wpół świadomy otworzył oczy i kilka sekund zajęło mu, by
zorientować się, że dzwoni jego telefon. W pierwszej fazie miał po prostu
ochotę go wymownie zignorować i iść dalej spać, ale resztką sił woli zmusił
się, by chociaż sprawdzić, kto się do niego dobija kilka minut po trzeciej, bo
zdecydowanie nie była to normalna godzina na pogaduszki. Kiedy dojrzał na
ekranie imię policjanta, serce zaczęło mu łomotać.
— Oli? — zapytał kompletnie zaspanym głosem.
— W weekendy też kładziesz się spać wcześnie,
jak dobry chłopiec? — zaczął od razu rozbawiony policjant.
— Jestem dobrym chłopcem — odpowiedział bez
sensu Denis, nawet za bardzo się nie zastanawiając. Sens tych słów dotarł do
niego dopiero, kiedy usłyszał śmiech drugiego mężczyzny.
— To prawda. Nie da się z tym kłócić — przyznał
i gdyby Armiński kontaktował, w tej chwili potężnie by się zawstydził.
— Jesteś pijany? — zapytał zamiast tego Denis,
podnosząc się na przedramieniu. Rozbudzał się zbyt wolno, choć z sekundy na
sekundy docierało do niego coraz więcej informacji.
— Mmm… — mruknął jedynie Francuz.
— Aż tak dobrze wyszła ta „integracja”? —
domyślił się zatem młody, bo doskonale wiedział, że blondyn miał dziś gdzieś
wyjść z nowymi kolegami.
— Było przyjemnie — przyznał Oli.
— Cieszę się — odparł zupełnie szczerze Denis.
— Jesteś już w domu?
— Tak… brałem prysznic i o tobie myślałem —
wyznał policjant.
— Tak? — Denis uśmiechnął się sam do siebie.
— To znaczy te dwie rzeczy nie miały ze sobą
nic wspólnego. Nic więcej pod tym prysznicem się nie działo — zaczął się
tłumaczyć, a Denis uśmiechał się coraz szerzej.
— To miłe — skomentował oszczędnie.
— Wiesz kiedy ostatnio byłem taki pijany? —
zastanowił się Francuz.
— Kiedy?
— Nie pamiętam. To dlatego zawracam ci dupę w
środku nocy. Jutro będzie mi koszmarnie wstyd.
— Niepotrzebnie. Przecież nic takiego nie
robisz.
— Tracę dla ciebie głowę — nie zgodził się, a
jego deklaracja przyprawiła Armińskiego o dreszcz. — Nawet nie wiesz, co ty ze
mną robisz — westchnął na koniec.
— To źle? — zapytał niewinnie chłopak.
— Nie wiem. Ale jestem przerażony — wyznał otwarcie.
— Na pocieszenie powiem, że ja swoją straciłem
dla ciebie już dawno — wyszeptał, bo jednak trochę się bał, że jakimś cudem
ktoś go usłyszy, ale mimo wszystko się odważył, bo uznał, że Oli był pijany,
więc pewnie i tak nie będzie tej rozmowy pamiętał.
— I jak z tym żyjesz?
— Jestem naprawdę szczęśliwy. Wiem, że mnie nie
skrzywdzisz — zaznaczył, chcąc pokazać, jak bardzo ufa policjantowi.
— Wiesz, że kiedy tak mówisz, to wpadam w
jeszcze większą panikę, bo jestem przekonany, że nie sprostam twoim
oczekiwaniom? — parsknął nieco bezsilnie Francuz.
— Ale czego się boisz? — zapytał Denis. — Co
twoim zdaniem mógłbyś spieprzyć? Nie jestem żadną księżniczką, której trzeba
nadskakiwać i trzymać w złotej klatce, żeby się przypadkiem nie uszkodziła —
zapewnił.
— Ale zasługujesz na to — uznał Oli.
— Żeby traktować mnie jak księżniczkę? —
zapytał z powątpiewaniem Armiński a po drugiej stronie na moment zapadła cisza.
— Nie, kurwa, stop — parsknął Oliwier. — To
poszło w złym kierunku — przyznał, na co chłopak zachichotał. — Naprawdę
powinienem się już rozłączyć. Jakieś resztki rozsądku podpowiadają mi, że tylko
się pogrążam — zdecydował zaraz.
— Przesadzasz. Może to już nasza rzecz, że
wydzwaniamy do siebie po pijaku? — przypomniał mu Denis.
— I uważasz, że to zdrowy nawyk?
— Lepiej żebyś dzwonił do mnie, niż pisał z
kimś na Tinderze — uznał Denis i znowu usłyszał w odpowiedzi śmiech.
— Nie zasługuję na ciebie — stwierdził po
chwili ciszy. — Jestem zepsuty, zobaczysz, że…
— Dobra, nawet nie chcę tego słuchać. Obiecaj,
że pójdziesz zaraz grzecznie spać i się rozłączam.
Oli znowu zachichotał.
— Taki jest plan.
— Fantastycznie. Odezwij się już na trzeźwo i
albo będziemy się wstydzić, albo śmiać. Obie opcje są w porządku. Dobranoc! —
zawołał jeszcze Denis i nawet nie pozwolił policjantowi się pożegnać, tylko się
rozłączył. Pomimo iż Oli zaczął na koniec nieco smęcić, to Armiński wygaszał
telefon z błogim uśmiechem na ustach. Miał nadzieję, że blondyn nie będzie się
teraz nad sobą pastwił, tylko faktycznie jest na tyle pijany, że szybko zaśnie.
Dotarło do niego też, że jednak będzie musiał do tego jeszcze kilka razy wrócić
i zapewnić Oliwiera, że wcale nie jest takim czarnym charakterem, za jakiego
się uważa. Ale było warto. Denis miał ogromną motywację, by to zrobić, bo w
końcu czy ten pijacki telefon nie był najlepszym potwierdzeniem, że Oliwier
jednak myślał na poważnie?
Denis marzył, aby to okazało się prawdą.
________________
Dobry
wszystkim!
Na wstępie przepraszam Was mocno za to, jak wygląda ten tekst. Blogger wprowadził jakiś czas temu nowy skrypt i jeszcze przez kilka miesięcy można było używać starego... a ten nowy jest absolutnie okropny. "Normalna" czcionka wygląda tak, że czytanie bez lupy byłoby niemożliwe, natomiast "duża" to bohomazy wielkości tytułu. Choć te kompletnie niezależne ode mnie odstępy między akapitami chyba są okej? Jest jakoś bardziej przejrzyście? Dajcie znać - przepraszam, że ostatnio nie odpisywałam na komentarze, ale wiedzcie, że czytam i jestem wdzięczna za każdy :)
Dobra,
wróćmy do meritum, bo całkiem sporo się tu dziś zadziało.
Na
początek miły powrót do Armińskich, bo z racji na zmianę miejsca akcji niestety
jest ich mniej - no ale będę robiła co mogła, żeby jednak czasem wracali w
komplecie, bo wiem, że lubicie o nich czytać, a ja lubię o nich pisać.
Potem
Oli i jego podejrzanie udana interakcja z nowymi kolegami, która koniec końców
zaowocowała pijackim telefonem do Denisa i jakimś tam rodzajem deklaracji
miłosnej (oczywiście w Oliwierowy sposób).
I
tak mi się teraz nasunęło pytanie: czy myślicie, że Oli byłby zdolny powiedzieć
(nie że teraz, ale za jakiś czas na przykład) "Kocham cie", czy
raczej to nie w jego stylu i nawet jak na dobre wpadnie, to będzie to demonstrował
na swój unikalny sposób?
Standardowo
dajcie też znać, jak Waszym zdaniem mogą się potoczyć zapoczątkowane właśnie
wątki.
W następnym rozdziale wrócimy do uczelnianej rzeczywistości - bo w ogóle okazuje się, że jedną z czytelniczek jest studentka weterynarii, z którą skonsultowałam kilka spraw, by "dorealnić" karierę naukową Deniska, za co serdecznie dziękuję (mowa o FallenStarGadriel z Wattpada) - a reszta scen niech pozostanie niespodzianką :D
Tyle na dziś, do następnego! (z jakiegoś powodu ostatni wiersz skopiował się bez odstępu O_o).
Hej. Jak podejrzewałam po telefonie zapał zmalał. Jeżeli chodzi o rodzine Armanskich to są wspaniali , te ich przekomarzania są rewelacyjne . Na miejscu Denisa też bym miała dylemat rodzina czy Oli ale plus dla nich ,że może uda znalesc się im więcej czasu jak już Denis wróci do Warszawy .jeżeli chodzi o oliego to mam nadzieję że ta zmiana otoczenia wpłynie na niego bardzo dobrze już teraz mi się podoba taki jest szczęśliwy chodź jeszcze go męczy wiele rzeczy ale myślę że kocham cię nie powie Denisowi za to będzie mu to pokazywał na tysiąc różnych sposobów a Denis wydaje się być świadom tego i jak dla mnie to nie będzie wymuszał tych słów na olim.i tu się pojawią ale... ,Bo wszystko zależy od ciebie.wiec pisz i niech ci to sprawia jak najwięcej radości , która przejdzie w nasza radość jak będziemy to czytać. Pozdrawiam i do szybkiego następnego rozdziału w.
OdpowiedzUsuńTen Alvaro to jakiś podejrzany, mam wrażenie że w tej rozmowie mówił o sobie (w sensie że to on jest tym gejem o którym wszyscy wiedzą ale nikt nie mówi). Armińskich uwielbiam, fajnie do nich wrócić co jakiś czas.
OdpowiedzUsuńCzy Oliwer byłby w stanie powiedzieć kocham cię? Trudna kwestia. Ale wydaje mi się, że w którymś momencie się to wydarzy, Zapewne nieprędko, ale jednak :D
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, nie ma to jak radość psa ;) Oliver się integruje i super nie może być odludkiem... dobrze że do Denisa zadzwonił bo gdyby na przykład chciał do Denisa a wybrałby przez przypadek numer Marcea ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia