24 sierpnia 2020

Francuski piesek 2: Rozdział 8

Tak dobrze, że aż podejrzanie 


16 października 2018

Minęły dwa tygodnie i Denis powoli zaczął przyzwyczajać się do studenckiego trybu życia. Po pierwszym szoku, momentach grozy i próbach zastraszania przez niektórych wykładowców, że będą skutecznie utrudniać życie studentom i postarają się, żeby nie dotrwali do drugiego semestru w tym samym składzie, przyszedł czas na odrobinę otrzeźwienia i wyciągnięcia własnych wniosków. Weterynaria nie była pierwszym lepszym kierunkiem studiów, który wybierało się z braku laku, byleby tylko coś studiować… ale nie była też żadnym ostatecznym bossem, którego przejście to walka na śmierć i życie. 

Kilka uniwersalnych rad, jakie usłyszał przed studiami się sprawdziło, inne kompletnie nie. Zdążył już przekonać się, że faktycznie anatomia i histologia będą mu spędzać sen z powiek i to te przedmioty będą jego głównym utrapieniem. Nie zgadzał się natomiast ze stwierdzeniem, że zawsze należało być ze wszystkim na

bieżąco, bo inaczej nie da rady zaliczyć — że jak się w sesji nazbiera za dużo, to kaplica. Owszem, były takie przedmioty, z których bycie na bieżąco było po prostu na rękę, ale Denis już zdążył ustalić pewną hierarchię wartości i wykalkulował, które z nich może sobie odłożyć i zapomnieć o nich aż do sesji. Jak fakultety na przykład. Wybrał psychologię i negocjacje, a były to typowe zapchajdziury. Trzeba było je po prostu odbębnić i o nich zapomnieć. Już wiedział od starszych roczników, że na obydwu przedmiotach na ostatnich zajęciach jest prosty test, który na spokojnie można zdać bez wcześniejszego przygotowania. Ale nie dotyczyło to jedynie fakultetów, a innym z prostszych i zarazem obowiązkowych przedmiotów wydawała się być biologia. Podobno wykładowczyni dawała wcześniej pulę pytań i trzeba było się jedynie grzecznie nauczyć odpowiedzi. To samo tyczyło się fizjologii molekuł komórki czy technologii informacyjnej. Denis nie był natomiast pewien jak to było z chemią, bo o ile same ćwiczenia były bardzo ciekawe, wejściówki raczej proste a omawiany materiał był praktycznie powtórką z liceum, tak słyszał, że na egzaminie zawsze jest jakaś sieczka i zdanie go wcale nie jest łatwym zadaniem. Póki co nie myślał o tym, bo uznał, że z tym sobie jakoś poradzi, a główną uwagę skupił na anatomii i na biologii komórki, która w ciągu semestru miała przeistoczyć się w histologię i embriologię… ale wpierw trzeba było zdać egzamin z pierwszej części przedmiotu. W połowie listopada.

Tak więc nauki robiło się coraz więcej, ale były też pewne plusy, jak na przykład plan zajęć. Na samym początku Denis złorzeczył ile tylko mógł, że miał najbardziej beznadziejny plan świata. Obecnie trochę sobie odpuścił i uznał, że nie musi chodzić na wszystkie wykłady. Raptem okazało się, że ma jedne lub dwa zajęcia na dzień… i nawet wstawanie nie było już aż tak mordercze, bo miał w perspektywie, że często o dziesiątej będzie mógł wrócić do mieszkania, zrobić sobie coś do jedzenia i na spokojnie, w komfortowych warunkach zajrzeć do notatek. 

W ten wtorek było jednak inaczej, bo umówił się z dziewczynami i Kamilem, że razem pouczą się na ćwiczenia z anatomii, a przy okazji powtórzą materiał od początku, bo małymi kroczkami zbliżali się do pierwszego kolokwium i tu Denis nawet nie potrzebował opinii innych studentów, że zaliczenie z osteologii będzie kosztowało niemało wysiłku — sam już to wywnioskował. 

Jeszcze nie miał pojęcia, jak się w tym odnajdzie, bo zawsze uczył się sam i trochę obawiał się, że w grupie nie będzie mógł się skupić, ale postanowił dać takiemu rozwiązaniu szansę. 

Umówili się, że spotkają się w wynajmowanym przez Tośkę i Szyszkę mieszkaniu o trzynastej, bo po pierwsze Dominika miała jakieś sprawy do załatwienia, a Denis zaraz po ćwiczeniach z chemii miał WF, na który właśnie niezbyt zadowolony zmierzał.

Zapisał się na koszykówkę. Co prawda kiedy pierwszy raz zajrzał na stronę uczelni, ilość dyscyplin wydawała się imponująca, to połowę opcji odrzucił już na starcie — jak na przykład pilates czy aerobik. Gdy tylko zobaczył, że jest możliwość trenowania kickboxingu, aż serce zabiło mu z radości… ale po chwili zszedł na ziemię. Przecież to były zajęcia od podstaw i pewnie jedynie by się wkurzał, że nie może normalnie posparować. Po chwili zdecydował się na basen, ale kiedy zobaczył, w jakich godzinach są zajęcia, to szybko wybił to sobie z głowy. Ostatecznie uznał, że siłownia brzmi najbardziej produktywnie i jest najbliższa jego zainteresowaniom… niestety powstał problem w momencie logowania się na stronie, aby móc zapisać się na zajęcia. Jeszcze przed tym wiedział, że będzie walka o miejsca i na bank padną serwery, jednak do końca miał nadzieję, że szczęście mu dopisze i jakoś się uda. 

Cóż, nie udało się, a kiedy już miał możliwość się zapisać, nie było już wolnych miejsc ani na siłownię, ani na kickboxing, ani nawet na basen. Bez zastanowienia kliknął w tę nieszczęsną koszykówkę, bo jeszcze sekunda zwłoki i serio wylądowałby na aerobiku. Plus był tego taki, że WF całkiem zgrabnie wplatał się w plan jego zajęć i wcale nie musiał wracać na uczelnię po kilku godzinach okienka.

Jeszcze nie wiedział, co myślał o tych zajęciach, bo szedł raptem na drugie, a na pierwszych prowadzący przez połowę czasu tłumaczył jego grupie, co będą robić, jak będzie wyglądać zaliczenie czy ile można mieć nieobecności. Coś, co zajęło mu godzinę, mógł skrócić do pięciu minut, bo okazywało się, że na zaliczenie… trzeba po prostu chodzić. Poza tym na zajęciach będą grać w kosza — no kto by się spodziewał — a także można było mieć dwie nieobecności.

Kompleks sportowy był całkiem dobrze wyposażony i w niczym nie przypominał ciasnej hali z jego starego liceum. Szatnie też były czyste i schludne, a chłopaki z jego grupy zdawali się być pozytywnie nastawieni i jedynie zależało im, aby trochę wyżyć się na boisku. To było całkiem zabawne, bo płeć męska stanowiła na roku Denisa zdecydowaną mniejszość, a mimo wszystko miejsca na siłownię czy basen zapełniły się w kilka sekund. Wcale się nie dziwił, że akurat te zajęcia cieszyły się największym zainteresowaniem. 

Jakieś dwie minuty przed rozpoczęciem zajęć wraz z kilkoma nowo poznanymi kolegami udali się na halę i tam na Denisa czekała mała niespodzianka. W pomieszczeniu znajdowała się już pozostała część osób, a wśród nich był… Łukasz Kremer. Hmm, na poprzednich zajęciach Armiński go nie widział, ani nawet z jakiegoś powodu nie skojarzył, że chodzi o niego, kiedy wówczas prowadzący sprawdzał obecność.

Chwilowo go zignorował, choć zauważył, że i Łukasz już go dostrzegł, po czym ustawił się wraz z innymi na zbiórkę.

Prowadzący się z nimi przywitał, sprawdził obecność — brakowało jednej osoby — a potem nakazał podzielić się na trzy drużyny. Po dopełnieniu formalności jeden z chłopaków zgłosił się jako chętny do przeprowadzenia rozgrzewki i po niecałym kwadransie pierwsze dwie drużyny — w tym ta, do której trafili Denis z Łukaszem — rozstawiły się na boisku, by zacząć mecz. Grali po pięć osób w drużynie, przy czym w dwóch było po jednym rezerwowym, i umówili się, że zamiast po cztery kwadry, będą grali po dwie, by drużyny częściej się zmieniały, a przez to część studentów nie siedziała zbyt długo bezczynnie.

Denis średnio lubił gry zespołowe, znacznie bardziej wolał sporty, w których cała odpowiedzialność za wynik spoczywała na nim, jednak nie marudził i mocno się angażował, by pomóc kolegom w zwycięstwie. Tak jak był fatalny w rzutach, to w tym samym czasie był zwinny i odkrył, że całkiem dobrze wychodziło mu odbieranie piłki. Stał się swoistym wrzodem na tyłku chłopaka, którego w trakcie meczu krył i uprzykrzał mu rozgrywanie piłki do tego stopnia, że Tymon, bo tak miał na imię, w pewnej chwili nie wytrzymał i brutalnie staranował Denisa. To był tak ewidentny faul, że nawet nie protestował, kiedy sędzia odgwizdał.

— Żyjesz? — zapytał Łukasz, niespodziewanie znajdując się koło Armińskiego, nim ten nawet zdążył wstać, po czym wyciągnął do niego znacząco rękę.

Denis był tym tak zaskoczony, że na moment zapomniał o bólu w barku i pozwolił sobie pomóc.

— Nic mi nie jest — odpowiedział neutralnie.

— Może chcesz, żeby Przemek cię zastąpił? — zaoferował jeszcze Kremer.

— O ni chuja — zaczął rozzłoszczony Armiński. — Teraz to dopiero przyczepię się do niego jak pijawka — zagroził i rzucił rozgniewane spojrzenie w kierunku chłopaka, który go przewrócił i nawet nie poczuwał się, żeby rzucił głupie „sorry”.

Łukasz wyszczerzył się, najwidoczniej zadowolony z tej postawy, a potem klepnął Denisa w ramię i polecił, żeby starał się grać na niego, bo już chyba wszyscy zdążyli zauważyć, że Kremer był dobry w ataku i bardzo celnie rzucał.

Denis nawet nie wiedział, co ma o tym myśleć, bo to w sumie oznaczało, że wchodził w jakieś porozumienie z kimś na kształt wroga… ale ów Tymon obecnie bardziej zalazł mu za skórę, więc ostatecznie stwierdził, że może na czas meczu zawrzeć koalicję z Łukaszem. W końcu grali w tej samej drużynie.

Mecz został wznowiony, a młody jak postanowił, tak też uczynił. Stał się niczym cień Tymona i grał jeszcze agresywniej. Wiedział, że i jego oponentowi jeszcze bardziej puszczają hamulce, jednak tym razem i Denis nie omieszkał od czasu do czasu odpłacać się tym samym, czyli głównie niezbyt finezyjnie i delikatnie się przepychali. Po jednym z tych razów chłopak nie wytrzymał, wyrzucił piłkę poza pole gry i ruszył do Armińskiego z rozłożonymi rękami.

— Masz, kurwa, jakiś problem?! — warknął.

— Ja nie mam żadnego i nie podchodź do mnie z łapami, dobrze ci radzę — ostrzegł od razu, cofając się o adekwatną liczbę kroków. Naprawdę nie chciał robić sceny. Mecz meczem, to był ten rodzaj gry, gdzie czasami przez rywalizację mogło dochodzić do brutalniejszych zagrań, ale nie trzeba było tego od razu brać do siebie.

— Halo! Spokój! — krzyknął zaraz trener.

Tymon, choć ewidentnie chciał coś odpyskować, to spojrzał z lekką obawą na prowadzącego, zapewne bojąc się, że posadzi go za karę na ławce.

— To tylko głupi WF, zluzuj — rzucił półszeptem do niego Łukasz, prewencyjnie stając między nim a Denisem, jakby chcąc chronić tego drugiego. Tymon chyba uznał, że faktycznie nie warto i grzecznie się wycofał, a gra po chwili została wznowiona. 

Jako że zajęcia dobiegały końca, a walka była zacięta, niemal wszyscy na boisku jeszcze bardziej podkręcili tempo, by dać z siebie jeszcze więcej i wygrać. Nikogo nie obchodziło, że mecz nie miał żadnej stawki i nikt nie prowadził statystyk. Wszyscy solidarnie poczuli chęć rywalizacji i wzajemnie się nakręcali.

Denis, jak nie miał w zwyczaju bywać złośliwy, tak tym razem za punkt honoru wziął sobie, aby maksymalnie utrudnić grę Tymonowi. Plątał mu się pod nogami, zasłaniał rękami, próbował odbić piłkę, a kiedy ta należała do niego, przepychał się brutalnie, znajdując się na granicy faulu i nic sobie nie robiąc i z klnącego pod nosem przeciwnika. 

W pewnej chwili miarka się przebrała. Kiedy Tymon próbował rozegrać atak, Denis klasycznie zastąpił mu drogę i skutecznie zaburzył dynamikę rozegrania, przez co jego koledzy mogli wrócić pod kosz. Tymon widocznie się wkurzył, że jego plany zostały pokrzyżowane i za punkt honoru wziął sobie, aby chociaż nie stracić piłki. Nie było to łatwe z Denisem przyklejonym niczym rzep, więc automatycznie odepchnął go niezbyt delikatnie łokciem. 

Pech chciał, że Armiński był w tym czasie pochylony, próbując wyciągnąć piłkę pod ręką rywala… i oberwał łokciem w okolice skroni. 

— Kurwa — syknął, upadając od siły uderzenia. Szybko jednak usiadł na posadzce i instynktownie złapał się za twarz. Kiedy poczuł coś mokrego, dotarło do niego, że krwawił. 

— Ej, pojebało cię? — krzyknął zaraz jakiś chłopak z drużyny Denisa.

— Tymon, na Boga! — krzyknął dla odmiany prowadzący, podbiegając na miejsce.

— To było niechcący! — Tymon wyciągnął obronnie ręce, widząc, jak skrajne reakcje wywołał.

— Wszystko w porządku? — dopytał trener, kucając przy Armińskim, który rozciął łuk brwiowy. Miał zalane pół twarzy krwią i nie wyglądał za dobrze. — Niedobrze to wygląda — ocenił, przyglądając się bliżej ranie. — Może ktoś cię odebrać? Powinieneś jechać na SOR — ustalił mężczyzna.

— To zwykłe rozcięcie, nic mi nie będzie — zaprzeczył zaraz chłopak. — Przemyję to i będzie jak nowe — zapewnił, podnosząc się, bo po minie trenera miał wrażenie, że ten za moment faktycznie zadzwoni po karetkę. 

— Na pewno? — upewnił się.

— Tak — potwierdził Armiński i dosyć żwawo udał się do wyjścia z hali, żeby udowodnić swoje stanowisko i przy okazji dostać się do łazienki.

— Idź z nim — polecił mimo wszystko trener Łukaszowi, który stał najbliżej. — W moim pokoju jest apteczka, to sprawdź przy okazji, może coś się przyda — dodał jeszcze.

Kremer zamrugał w pierwszej chwili zaskoczony i jeszcze zdezorientowany tym, jak szybko wszystko się stało, ale zaraz potaknął głową i też ruszył do wyjścia. Wpierw zahaczył o gabinet trenera i dopiero potem udał się do szatni, i tam w łazience znalazł Denisa.

— Żyjesz? — rzucił, przystając w drzwiach i patrząc, jak Armiński próbuje zatamować krwawienie chusteczkami. — Weź może to jakąś wodą utlenioną przemyj czy coś — zasugerował i położył na zlewie obok Denisa apteczkę.

— Nic mi nie jest. To tylko głupie rozcięcie — powtórzył praktycznie to samo, co wcześniej powiedział prowadzącemu. 

— Ale mocno krwawi — zawyrokował Łukasz i oparł się o framugę ze skrzyżowanymi przedramionami, bo nie wiedział za bardzo, co ma zrobić z rękami. — Może przejdź się do tej uczelnianej przychodni i niech sprawdzą, czy nie trzeba tego zszyć? — zaoferował.

— To wystarczy — uznał Denis, który w międzyczasie zaczął jedną ręką grzebać w apteczce i wyciągnął z niej specjalne plastro-szwy, których często używali chłopaki z Oriona. Tam wszelkiego rodzaju rozcięcia były na porządku dziennym, a te magiczne pasterki zawsze dawały radę. 

— No jak chcesz — mruknął Łukasz, stwierdzając, że nie będzie naciskał, bo… no bo po co? Już teraz czuł się głupio, kiedy dawał Armińskiemu rady, a niecałe dwa tygodnie wcześniej ten zlał go na oczach kilkudziesięciu osób z ich roku.

Denis zajął się sobą, ignorując wymownie Kremera, a ten z każdą kolejną sekundą czuł się coraz dziwniej i dziwniej. Aż odetchnął z ulgą, kiedy do szatni zaczęli schodzić się pozostali studenci, bo zajęcia oficjalnie dobiegły końca. Wrócił więc do swojej szafki i postanowił udawać, że tego zdarzenia nigdy nie było.

— Hej, sorry, stary — rozległo się gdzieś koło jego ucha, więc zerknął z zaciekawieniem na, jak się okazało, Tymona, który podszedł do Denisa, który też już wyszedł z łazienki. — To nie było celowo — zapewnił. 

— Spoko — mruknął tylko Armiński i uścisnął wyciągniętą na znak zgody przez Tymona rękę.

— Przyznaj się, że po prostu nie chcesz dostać takiego wpierdolu jak Łukasz — odezwał się jakiś blondyn, a jego słowa wywołały salwę śmiechu wśród pozostałych. Prócz Łukasza oczywiście.

— No raczej, ale by była siara — przyznał w żartach Tymon i się wyszczerzył. Nawet Denisa to rozbawiło.

— Wbrew pozorom musiałbyś postarać się trochę bardziej, aby zasłużyć na wpierdol — uznał łaskawie Armiński.

— Ma cały rok, daj mu się rozkręcić — stwierdził jeszcze inny student i znowu przez szatnię rozległ się rechot. 

— Droga wolna. — Denis wzruszył ramionami i to co początkowo, w trakcie meczu, zaczęło wyglądać jak początek konfliktu, teraz zostało obrócone żart. Denisowi podobało się, że Tymon ostatecznie wyciągnął do niego rękę i przeprosił, zatem i on nie zamierzał dorabiać do tego większej historii i uznał, że sprawy nie było. A rozcięta brew? Cóż, ryzyko sportowe.

Nie wiedział tylko jeszcze, co myśleć o sytuacji z Kremerem. Czyżby i on poszedł po rozum do głowy i stwierdził, że rzucanie się z byle powodu to kiepska taktyka i postanowił udać, że sytuacja nie miała miejsca? A może tylko testował Denisa i próbował go w jakiś sposób rozgryźć? Na ten moment odpowiedź pozostawała niejasna, jednak Armiński nie zamierzał się na tym dłużej zastanawiać, bo nie była to paląca sprawa. Jeżeli Łukasz sobie odpuścił, to świetnie, jeżeli nie… Denis chętnie zademonstruje mu inne techniki jiu jitsu. 

***

— Co ci się stało?! — zapytała z lekkim przerażeniem Tosia, która otworzyła mu drzwi.

— Dostałem łokciem podczas kosza — wyjaśnił, wchodząc do środka, a kiedy zauważył nieprzekonaną minę dziewczyny, która wyraźnie sugerowała: „Mógłbyś się chociaż postarać”, Denis przewrócił oczami i westchnął. Mógł się spodziewać, że nikt mu nie uwierzy, bo to faktycznie brzmiało jak wymówka najniższych lotów. Niżej byłoby już tylko „Stanąłem na grabie”… a i to mu się kiedyś przydarzyło, choć jakimś cudem zrobił unik i nie zarobił trzonkiem. — Biłem się — uznał zatem, a Tosia spojrzała na niego z obawą, jednak nim nawet się odezwała, ze swojego pokoju wypadła Szyszka.

— Co?! Biłeś się?! A wygrałeś?! A ten drugi?! — wyrzucała z siebie pytania.

Denis parsknął śmiechem.

— Ciężko stwierdzić. Jego łokieć jest cały, a moja brew nie, więc… — urwał wymownie.

— Naprawdę dostałeś łokciem? — upewniła się Tosia, jakby powoli zaczynając wierzyć w tę wersję.

— No głupia sprawa, ale tak. Nie mam dla was pikantnych plotek, przykro mi. — Wzruszył bezradnie ramionami, kiedy tylko zdjął kurtkę.

— Meh, nudy — mruknęła Szyszka i skierowała się do kuchni. — Chcesz coś do picia? — zaoferowała zaraz już bardziej normalnym tonem.

— Może być po prostu kawa — uznał i poszedł za Tosią, która również udała się do kuchni. Był tu pierwszy raz, zatem nie mógł powstrzymać się przed rozglądaniem. Kuchnia była ciasna, ale za to, jak na studenckie standardy, całkiem dobrze wyposażona. Była nawet zmywarka. — Jestem pierwszy? — upewnił się.

— Tak, Kamil powinien zaraz być, a Dominika dotrze za jakieś pół godziny. Pójdziemy do Tośki, bo u niej będzie łatwiej się rozsiąść z notatkami i tak dalej. Nasze współlokatorki powinny wrócić dopiero gdzieś po siedemnastej, tak że będziemy mieli spokój — wyjaśniła Marcelina, przygotowując napoje.

Kamil jednak też się spóźniał, więc z kubkami udali się do pokoju Tosi, gdzie Denis od razu rozsiadł się w fotelu, który stał wciśnięty w kąt, ale jako że pokoik był mały, to zaraz obok znajdowało się łóżko — które Leonik na tę okazję złożyła, by przyjemniej się na nim siedziało — a pod ścianą jeszcze znajdowało się krzesło, które pierwotnie najpewniej stało przy biurku. Za pseudostolik pośrodku robił duży plastikowy organizer.

— W ogóle pomyślałam, że moglibyśmy się złożyć w kilka osób i kupić jakieś kości — zasugerowała Tosia. — Podobno nie opłaca ich się kupować dla jednej osoby, ale może jak byśmy się uczyli w grupie, to by się opłacało? W końcu i tak będą na kolokwium — wywnioskowała.

— Pewnie udałoby się odkupić jakieś taniej od starszych roczników. — Denis pokiwał na to głową.

— Ja liczę, że spłynie na mnie od was jakaś wena do nauki, bo póki co jak patrzę na ilość nazw, i mam świadomość, że trzeba znać je jeszcze po łacinie, to czuję wewnętrzny atak paniki — zamarudziła Szyszka.

— Ogarnie się — rzucił nonszalancko Denis. Doskonale wiedział, że przed kolokwium czy sesją i tak będzie zjadał go stres… ale po co było się denerwować na zapas? Całe rzesze studentów przed nimi przechodziło dokładnie przez to samo, więc i im się uda.

Potem Marcelina zaczęła relacjonować swoje konsultacje u prowadzącej ćwiczenia z chemii, ale w połowie Denis stracił wątek, bo dostał SMS-a od… Oliwiera.

Od: Oliwier. „Kończę dyżur i raczej nie powinni mi już dzisiaj zawracać głowy. Może chcesz wpaść?” — zasugerował, a Armiński poczuł natychmiastowe uderzenie gorąca.

Do: Oliwier. „Teraz uczę się z dziewczynami, ale około 17 powinienem być wolny, więc chętnie :)” — odpisał błyskawicznie, niemal bez zastanowienia.

Odkąd tylko Denis wrócił do Warszawy, nadal nie miał okazji zobaczyć się Olim. Ten co prawda miał mieć wolną niedzielę, ale ostatecznie wieczorem został nagle wezwany do jednostki, no i jakoś tak nie mogli się zgrać. Po tamtym pijackim telefonie Francuza rozmawiali jeszcze raz następnego dnia, już na trzeźwo, i Oli obrócił to żart, a w jego głosie Denis wyczuł cień zażenowania, co było jednoznacznym sygnałem, że pamiętał aż za dobrze, co mówił, kiedy dzwonił wcześniej do Denisa.

Armiński sam miał potem odezwać się do blondyna i nawet planował w akcie desperacji wymusić spotkanie, bo w zasadzie nie widzieli się od tygodnia, zatem teraz bez mrugnięcia okiem i z ogromną satysfakcją przystał na propozycję Francuza. Już nie mógł się doczekać.

— A ty co taki zadowolony? — Marcelina rzuciła w niego ołówkiem, żeby zwrócić na siebie uwagę.

Armiński aż się wzdrygnął i nieco skonfundowany spojrzał na dziewczynę, a potem delikatnie się zawstydził. 

— Normalny — mruknął, co tylko spowodowało, że znalazł się pod czujnym ostrzałem dwóch par oczu.

— Taaa… — zaczęła znacząco Szyszka. — Czyżby jakiś dżentelmen znalazł się w kręgu twoich zainteresowań? — zapytała wprost i zerknęła znacząco na Tośkę.

— Może — odparł dyplomatycznie chłopak. 

— To jakiś student od nas? — Do swoistego przesłuchania włączyła się też Leonik.

— Nie — odpowiedział rzeczowo i zamilkł, a po jego zaprzeczeniu nastąpiła wymowna cisza.

— No to się, kurwa, dowiedziałyśmy — zironizowała Szyszka. — Weźże nas nie torturuj, tylko zaspokój głód plotek. Niech choć jedno z naszej trójki ma ciekawe życie — poprosiła z przesadzonym dramatyzmem.

— Hej! — jęknęła nieco obrażona Tosia, nie do końca zgadzając się z rudowłosą.

Denis poczuł się przytłoczony, ale przez ten krótki okres, odkąd poznał dziewczyn, zdążył zauważyć, że z Marceliną już tak było. Była cholernie dominująca i jak już raz pozwoliło jej się wejść na głowę, to robiła wszystko, aby nie stracić tej pozycji. To oczywiście nie było do końca czymś złym. Z jednej strony mogło wkurzać i momentami — tak jak właśnie teraz Denisa — przytłaczać, ale z drugiej taka determinacja i zdecydowanie sprawiały, że Marcelina była szczera, niełatwo się zrażała i póki co wszystko wskazywało na to, że stanowiła dobry materiał na przyjaciółkę.

— Znamy się już od dawna — zaczął zdawkowo, zastanawiając się jeszcze, ile powinien i ile jeszcze chce zdradzać. Z jednej strony aż go korciło, by opowiedzieć, jak to wreszcie udało mu się przedrzeć przez gardę faceta, do którego wzdychał od lat, ale jednocześnie w głowie zapaliła mu się czerwona lampka. Oli mu ufał i bardzo wyraźnie zaznaczył, że nikt nie powinien za dużo o nim wiedzieć, bo tak będzie najbezpieczniej. — Po prostu niedawno coś między nami zaiskrzyło i tak jakoś… — urwał pokrętnie.

— To ktoś od ciebie z Białego? To wy tak na odległość czy on też tu jest? Jak się poznaliście? — storpedowała go serią pytań Szyszka.

— Tak, też jest z Białego, ale teraz pracuje tutaj, więc można powiedzieć, że to jakiś znak — parsknął, a zaraz potem poczuł delikatne ukłucie paniki. Cholera, co miał powiedzieć o tym, jak się poznali? — W sumie znamy się od zawsze, nie pamiętam konkretnego momentu poznania — rzucił na koniec, nonszalancko wzruszając ramionami.

— Aaa… — mruknęła Marcelina i znacząco skinęła głową, szczerząc się przy tym zawadiacko. — Czyli tacy przyjaciele z dzieciństwa, którzy odkryli, że zabawy w żołnierzyki były czymś więcej niż tylko zabawami? — wywnioskowała, posługując się jakąś dziwaczną analogią, którą Denis do końca nie zrozumiał. Znalazł się w niej jakiś podtekst seksualny, czy tylko mu się wydawało?

Na jego szczęście rozległ się dźwięk domofonu.

— Otworzę! — zdecydowała Tosia i podniosła się, po czym udała się do drzwi.

— Nie myśl sobie, że skończyliśmy — zagroziła w międzyczasie Armińskiemu Marcelina. 

Och, nawet się nie łudził. 

***

Jeszcze nie był w stu procentach przekonany, ale po tej pierwszej próbie wariant wspólnej nauki zdawał się działać. Przez kilkanaście minut, na samym początku, faktycznie nie mógł się skupić, bo całe życie uczył się w ciszy i w skupieniu sam, najpierw czytając notatki, a dopiero potem powtarzając je sobie w myślach. Jednak udało mu się zapanować nad chaosem myślowym i zaczął po prostu przysłuchiwać się i obserwować, jak to rozgrywa reszta, nie włączając się w dyskusję. Początkowo jeszcze bardziej się przeraził, bo dziewczyny i Kamil zaczęli wyrzucać z siebie losowe strzępki informacji, a Denis raczej wolał systematyczną, chronologiczną powtórkę. Ale za którymś razem automatycznie poprawił Dominikę, która pomyliła funkcje dwóch kości i… jakoś to poszło. W pierwszej chwili zdawało mu się, że panuje za duży rozgardiasz i pomimo iż zaczął się w nim odnajdować, to jednak chyba się to w jego przypadku nie sprawdzi, tak teraz, jak już jechał do Oliwiera i to sobie wszystko przypominał na spokojnie, z zadowoleniem odkrył, że te wszystkie nazwy, nawet na wyrywki, już nie brzmią tak całkiem obco. Taki sposób nauki zdawał się co prawda bardziej skomplikowany, bo na samym początku ciężko było to wszystko usystematyzować w głowie, ale wychodziło na to, że był jednak nieco szybszy i chyba bardziej efektywny, bo w końcu na kolokwium czy egzaminie należało odpowiadać wyrywkowo. No i zamiast kuć obłożony notatkami, Denis mógł robić praktycznie to samo, tylko że w towarzystwie znajomych, a wtedy od razu robiło się przyjemniej i czas leciał szybciej.

Przestał myśleć o nauce, kiedy lektor w tramwaju oświadczył, że dojechali na przystanek, na którym wysiadał. Od teraz jego myślami zawładnął wyłącznie Oliwier. To znaczy już wcześniej miał go w głowie, tylko starał się odciągać wizję jego twarzy jak tylko mógł… ale teraz już nie musiał. Nie chciał. 

Z przystanku do bloku, w którym mieszkanie miał Francuz, było jeszcze jakieś trzysta metrów i Denis pokonał tę trasę niemal biegiem. I tak już stracił za dużo czasu na dojazd, i choć to zdawało się brzmieć głupio, miał wrażenie, że ta dodatkowa minuta, którą nadrobił od przystanku do mieszkania, była na wagę złota i warta każdego wysiłku.

Zapomniał, że delikatnie pulsuje mu brew, zapomniał, że w zasadzie to nie jadł dziś żadnego konkretnego posiłku… i zapomniał zapewne też o paru innych rzeczach, ale jego umysł był już za bardzo zamroczony, więc automatycznie wpisał kod do klatki, który podał mu wcześniej Oli, i wbiegając po dwa stopnie, dotarł pod właściwe drzwi.

Tam odetchnął głębiej kilka razy, żeby zapanować nad oddechem i wreszcie nacisnął dzwonek, a potem w ekscytacji nasłuchiwał kroków z wewnątrz. Oliwier w końcu otworzył, a Denis znieruchomiał. 

Patrzyli na siebie kilka sekund, które zdawały się trwać wieczność, lustrując się uważnie spojrzeniami. 

— Co ci się stało?

— Co to jest? 

Zapytali jednocześnie i znowu zamilkli.

— Okej, hmm… — mruknął Francuz, przygryzając wargę. — Może wpierw wejdź — zreflektował i przesunął się bardziej do ściany, robiąc miejsce. Denis tylko skinął grzecznie i wślizgnął się do środka, ale nawet nie przyszło mu do głowy, żeby zdjąć buty i kurtkę, tylko stanął i dalej wpatrywał się czujnie w blondyna.

— Ty pierwszy — odezwał się wreszcie.

— Chodzi ci o to? — zapytał policjant i wskazał na majestatyczną śliwę pod okiem, choć doskonale wiedział, co miał na myśli młody. — Mały wypadek przy pracy — dodał enigmatycznie.

— Nie wygląda na taki mały… — podał jego słowa w wątpliwość Denis.

— Trenowaliśmy różne taktyki wejść do budynków. Nie zgraliśmy się z kumplem, który był przede mną, wpadł na mnie, dostałem przez przypadek w ryj. Koniec historii — wyjaśnił dobitnie, choć jak zwykle bez wchodzenia w detale. — A ty? — odbił szybko, nim Armiński zdążył zreflektować i zadać kolejne pytanie.

— Dostałem łokciem podczas gry w kosza — wyjaśnił, a kiedy dostrzegł spojrzenie Oliwiera pełne politowania, przewrócił oczami. Czego on się spodziewał? To była przecież tak groteskowa wymówka, że sam by w nią nie uwierzył… tylko że akurat była prawdziwa, a to komplikowało sytuację, no bo niby jak miał udowodnić, że to nie kłamstwo? — Przysięgam. Wiem, jak to brzmi, ale tak właśnie było — dodał, ale to spowodowało, że wzrok Oliwiera był jeszcze bardziej sceptyczny.

— Przez łokieć masz na myśli pięść, a przez kosza… — zastanowił się na moment — o co mogą bić się studencie? O notatki? — zgadł rozbawiony.

— Oli! — fuknął Denis. — Przez łokieć mam na myśli łokieć, a przez kosza mam na myśli kosza — wyjaśnił zaraz bezsilnie.

— Możesz mi powiedzieć, jeśli z kimś się pobiłeś, nie będę cię oceniał — zapewnił łagodnie, zmieniając taktykę.

— Pobiłem się z kumplem o notatki — stwierdził wreszcie, rozkładając bezradnie ręce, a Francuz śmiesznie przekręcił głowę. — Hej, twoja wymówka też wcale nie brzmi wiarygodnie! — zaczął zatem obronnie.

— To nie wymówka — oburzył się zaraz starszy mężczyzna, a widząc wymowne spojrzenie Denisa, przetarł twarz dłonią. — Okej, po prostu obiecajmy sobie, że nie wyjdą z tego żadne kłopoty i dajmy sobie spokój — zaoferował w ramach rozejmu. 

— Dobra, ty pierwszy — zarządził szybko Denis, świdrując blondyna spojrzeniem, na co ten aż pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Obiecuję.

— W porządku. Ja też obiecuję — powtórzył już odrobinę bardziej uspokojony Denis i dopiero wtedy zaczął się rozbierać.

— To chyba nie wróży dobrze, skoro sobie nie ufamy już na starcie, co? — wydedukował Oli, kiedy weszli do salonu.

Denis już się prawie zapowietrzył i miał dać policjantowi reprymendę, żeby ten nie zaczynał, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. To nie był najlepszy sposób. W ogóle nie wiedział, czy był jakiś dobry, aby odpierać te nagłe napływy wątpliwości u policjanta, ale na pewno był jakiś lepszy. Na przykład spróbowanie obrócenia tego argumentu w żart.

— Oli, to nie kwestia zaufania. Jestem pewien, że nawet osoby będące ze sobą w związku od trzech dekad byłby sceptycznie nastawione, gdyby się spotkały i okazało się, że z niezależnych od siebie przyczyn obie mają obite mordy — wywnioskował i odetchnął z ulgą, kiedy dostrzegł uśmiech na twarzy Francuza. — A tak w ogóle to cześć — stwierdził nagle, jakby oświecony, i dopiero do niego dotarło, że nawet nie dostał buziaka na powitanie. Nie czekając zatem na pozwolenia, szybko znalazł się przy blondynie i cmoknął go soczyście w usta.

— No cześć — odpowiedział dopiero po chwili półszeptem Oli, wpatrując się jak zahipnotyzowany w twarz Denisa, który dodatkowo delikatnie pogładził palcem miejsce koło oka, w które oberwał. — Głodny? — zapytał, kiedy tylko się ocknął. Wrócił już jakiś czas temu, ale domyślał się, że Denis nie zdąży nic zjeść, więc postanowił na niego zaczekać.

— Głodny, zmęczony, obolały… — zaczął wymieniać Armiński, jakoś nieszczególnie chcąc się oderwać od Oliwiera. Dobrze mu się tak stało na środku pokoju z rękami zarzuconymi na kark drugiego mężczyzny.

— Dobra, to jeden problem na raz — postanowił Oli. — Zamówię żarcie, a ty…

— …a ja sobie poleżę — zdecydował Denis, skradł policjantowi jeszcze jednego całusa i z szerokim uśmiechem podszedł do sofy, na którą chwilę później teatralnie upadł z głośnym jęknięciem.

Francuz przyglądał mu się jeszcze chwilę, ewidentnie myśląc nad jakimś stosownym komentarzem, ale ostatecznie uśmiechnął się tylko i zabrał ze stolika swój telefon, żeby coś zamówić.

Jakieś trzy kwadranse później, kiedy powoli kończyli kolację, zaczęli tak po prostu dyskutować — o wszystkim i o niczym. O kompletnych pierdołach i o rzeczach nieco bardziej poważnych, jednak znowu nie przesadnie, żeby zachować luźną atmosferę. Denis aż momentami nie dowierzał, bo taka gadka szmatka przecież nie była w stylu Oliwiera. To znaczy… często dyskutowali na mniej lub bardziej poważne tematy — na długo przed tym, nim cokolwiek się między nimi wydarzyło — jednak nie dało się ukryć, że Oliwier non stop trzymał gardę. Był czujny i przenikliwy. Zawsze uważał, aby nie powiedzieć za dużo. Jakby nie potrafił do końca wyluzować i tylko czekał, aż ktoś go zaatakuje. 

Teraz było nieco inaczej. Może Denis tylko tak sobie wmawiał i po prostu chciał wierzyć, że Oli przy nim staje się bardziej ucywilizowany, jednak kiedy tak rozmawiali, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że policjant nieco spuścił z tonu. Jakby bardzo starał się, aby pokazać, że potrafi normalnie funkcjonować… albo po prostu czuł się przy Denisie swobodnie. To było cholernie budujące uczucie, choć dla odmiany to młody zaczął wyczekiwać momentu, w którym coś pójdzie nie tak. Bo przecież było tak dobrze, że to było aż podejrzane. 

I Denis wcale się nie pomylił. Nie spodziewał się jednak, że to pójdzie w takim kierunku.

— Więc koniec końców masz dwa przedmioty, którymi powinieneś się martwić, a reszta to odbębnić i zapomnieć? — wydedukował policjant z opowieści chłopaka.

— No może nie do końca zapomnieć, bo to w sumie podstawy i zawsze coś się przyda… ale tak. Anatomia i histologia to moi obecni wrogowie i to z nimi mam do stoczenia kilka bitew, a potem wojna. Czyli sesja, wiesz, heh — wyjaśnił analogię, a potem przewrócił oczami. — Ale to było żenujące.

Oliwier nie potrafił nie zaśmiać się w głos.

— To było wyborne — uznał nadal rozbawiony.

— Już nie musisz kopać leżącego — mruknął Denis, odwracając z zawstydzeniem wzrok. — I właśnie sobie przypomniałem, że w czwartek mam wejściówkę, a przez to, że byliśmy w domu w weekend, nawet nie zajrzałem do książek — zamarudził.

— No to w czwartek dopiero, jeszcze zdążysz coś poczytać — starał się brzmieć niewzruszenie Oli, zupełnie jakby rozmowy o studiach i nauce były mu bliskie. Cóż, nie były, ale to była codzienność Denisa… a Denis powoli stawał się jego codziennością, więc chyba powinien wykazywać choć minimalne zainteresowanie.

— Tylko że Wiktor będzie robił jutro jakiś projekt z kumplami u nas w mieszkaniu i to może być nieco trudne — wyjaśnił faktycznie odrobinę zmartwiony. No dobra, nie będą przecież siedzieć cały dzień, poczyta coś pobieżnie przed snem i może nazmyśla na tróję.

— No to przyjdź tu — stwierdził jak coś oczywistego Oli, a Denis zamrugał skonfundowany.

— Ale… ty chyba jutro masz na popołudnie? — przypomniał sobie, co wcześniej mówił policjant.

— No to się dobrze składa, bo mógłbym ci co najwyżej przeszkadzać, a tak będziesz miał spokój — odparł, a potem niespodziewanie się podniósł i poszedł do przedpokoju, czegoś tam poszukał i wrócił kilka chwil później, siadając w tym samym miejscu, i wyciągnął rękę, w której trzymał komplet kluczy.

— Dajesz mi klucze? — zapytał głupio Denis, nie mogąc wyjść z szoku. W jego głowie zachodziło teraz tyle procesów, że chwilowo nie potrafił wyprodukować żadnej logicznej myśli.

— Jeżeli mnie tu nie będzie… to drzwi będą zamknięte — podpowiedział Oli, nieco rozbawiony miną chłopaka, a kiedy ten nawet nie drgnął, dodał: — Wolałbym, żebyś się nie włamywał. To głupi pomysł, a w ramach przypomnienia: jestem policjantem — poprosił na koniec, a kiedy Armiński nadal wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany, przełknął ślinę. — Nie no, mówię serio. To mieszkanie służbowe i jakby coś się działo, to muszę to zgłosić. Po prostu weź te klucze i wejdź jak człowiek.

Denis wreszcie się ocknął i nieśmiało odebrał ten niespodziewany prezent. Prezent, za pomocą którego miał dostać się do mieszkania Oliwiera. 

— To… — zaczął, ale nawet nie wiedział, jak to skomentować. — Dziękuję — powiedział tylko rozczulony. — Że mi ufasz — dodał zaraz.

— Znam cię całe twoje życie. Nie mam powodu, żeby ci nie ufać — uznał Oli, wzruszając ramionami. 

— Ale wiem, że to wcale nie była łatwa decyzja, mimo iż usilnie starasz mi się pokazać, że to nic takiego — wydedukował wreszcie, a Francuz nawet nie spróbował zaprzeczyć. Cóż, doskonale wiedział, że Denis jest stanowczo za mądry na próby wciskania mu kitu.

— Masz rację — przyznał zatem. — Ale znając siebie, to powinienem właśnie zacząć przeklinać w myślach, że nie warto i że po co wyrywam się przed szereg… a jedyne co myślę, to po prostu mam nadzieję, że faktycznie znajdziesz tu spokój, kiedy będziesz tego potrzebował.

Na to Denisowi już po prostu zabrakło słów. 

Oli niestety przyzwyczaił go, że sprawy mogą nagle przybrać zupełnie inny bieg i lepiej na nic się nie nastawiać, bo można się koszmarnie rozczarować… ale nauczył go też, że czasami mówił i robił rzeczy na pozór do niego niepodobne, które potrafiły roztopić serce niczym lody pozostawione na słońcu.

Choć paradoksalnie to było dokładnie w stylu Oliwiera — niepodobne do niego oznaczało w gruncie rzeczy nieprzewidywalne, a to już perfekcyjnie do niego pasowało.

______________________

Cześć!

Rozdział równo po tygodniu, kto by się spodziewał, co? :D

No ale ostrzegam Wam, żebyście się za bardzo nie rozpieścili, że od teraz mogą być małe komplikacje, bo tak jak jakiś czas temu wspomniałam - dostałam nową pracę, która wiąże się z przeprowadzką i cóż... no to się właśnie dzieje. Za tydzień będę Warszawianką (ale wiecie, Podlasie z człowieka nigdy nie wyjdzie :D). W każdym razie, trzymajcie kciuki, żebym nie umarła ze stresu i bądźcie troszkę bardziej wyrozumiali do ewentualnych rozdziałowych postojów (dla przypomnienia wspomnę, że publikuję od początku Osobliwość - na Wattpadzie, zatem jak ktoś nie czytał, a ma ochotę, albo chce sobie przypomnieć, to zapraszam :)

Dobra, do rzeczy. Denis miał bojowy dzień, polała się krew, ale wbrew pozorom wszystko skończyło się dobrze... a potem było już tylko lepiej. Normalnie wszystko idzie jak z płatka, Oli nie świruje, stara się być cywilizowanym człowiekiem, a nawet szarpnął się na danie kluczy. Aż chce się zacytować w tym momencie tytuł rozdziału; tak dobrze, że aż podejrzanie :D

To by było tyle na dziś - postaram się, żeby jednak nie było mega długiej przerwy, ale czujcie się ostrzeżeni. :)

5 komentarzy:

  1. No powiem ci że się nie spodziewałam rozdziału ,ale weszłam,a może jednak będzie i nawet nie wiesz jaka radość . No padłam po tym że chłopacy razem zostali poobijani jeżeli chodzi o Denisa to też bym się zastanawiałam czy to prawda z tą koszykówka czy nie ? Rozdział świetny taki przyjemny i sielankowy . Pozdrawiam trzymam kciuki za przeprowadzkę i nową pracę. Daj znać jak ci się tam podoba . Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się bardzo z rozdziału i z tego że chłopakom się układa. Błagam o więcej 😀

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej. Jak tam zadomowiła się już w Warszawie ? Jak w pracy? Wiem,że wspominałaś o przestojach, ale tak się stęskniłam,że zastanawiam się jak idzie ci pisanie ? Pozdrawiam i wysyłam dużo pozytywnej energii . W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, to bardzo miłe, dziękuję! :)
      Póki co aklimatyzacja idzie mi dobrze i już sobie nawet znalazłam w planie dnia czas na pisanie (nie zawsze się uda, wiadomo). Mam tak 3/4 dziewiątego rozdziału i postaram się go wrzucić w tym tygodniu, ale nic nie obiecuje :)

      Usuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, haha dostał naprawdę przez przypadek podczas gry w kosza a wszyscy jednak w to powątpiewają... hah tak Oliver wow wyrobił sobie pewien image...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń