18 grudnia 2020

Francuski piesek 2: Rozdział 14

Żółta kartka 


3 grudnia 2018        

        Nienawidził być bezsilny.

        Nienawidził, kiedy nie miał nad czymś kontroli i był zależy od czyjejś decyzji.

        Miał w głowie swoistą mapę pewnych zachowań i schematów, które zazwyczaj potrafił przewidzieć i nawet jeśli nie miał na nie wpływu, to potrafił mniej więcej określić, w którą stronę zmierzała konkretna sytuacja. Bywały jednak takie przypadki, niezwykle rzadkie, kiedy ktoś wyjeżdżał poza tę metaforyczną mapę, a przez to Oli tracił sygnał.

        Dokładnie tak się teraz czuł na myśl o Denisie — jakby zgubił zasięg. Zatrzymał się i tylko bezradnie rozglądał dookoła, nie mając pojęcia, jak ma zawrócić na właściwą trasę.

        Był wściekły na myśl, jak to wszystko się potoczyło. Zastyganie w bezruchu kompletnie nie leżało w jego naturze, tak samo jak momenty, w których nie wiedział co powiedzieć. Tymczasem przytrafiło mu się to w absolutnie najgorszym możliwym momencie. Bywały ułamki sekund, kiedy starał się pocieszyć, że przecież nawet nie rozumiał tamtej sytuacji, więc gdyby na siłę próbował cokolwiek z siebie wydusić czy pójść za Denisem, to tylko pogorszyłby sprawę. Zaraz jednak wracał na ziemię i instynkt podpowiadał mu, że powinien był wtedy powiedzieć cokolwiek. Jeszcze raz przeprosić, zgodzić się, że postąpił głupio, a nawet skłamać, że już zrozumiał swój błąd — przecież mógłby to na spokojnie przemyśleć później i kupiłby sobie trochę czasu.

        Nie zrobił nic. Siedział jak ten kretyn, nie odzywając się nawet słowem, obserwując w panice, jak Denis z każdą sekundą traci nadzieję.

        Przestał sobie zadawać pytania „dlaczego”. To było przecież oczywiste. Może i na dobrą sprawę nic nie wiedział o poważnych związkach, ale nie trudno było się domyślić, że Denis go osłabił. Gdyby to był ktokolwiek inny, Oli przybrałby defensywny ton i tak przekręcił sytuację, że jeszcze wpędziłby drugiego rozmówcę w poczucie winy. Z Denisem w ten sposób nie miał szans — zupełnie jakby stracił przy nim zdolność do bycia chujem. A przynajmniej świadomą zdolność, bo jak widać, nieintencjonalne bycie chujem wychodziło Oliwierowi nadal fantastycznie.

        Zatem odpowiedź na pytanie dlaczego zamienił się w słup soli podczas tamtej rozmowy już znał. Nie miał żadnych merytorycznych argumentów na swoją obronę, a zaatakować w odwecie Denisa po prostu nie potrafił.

        Nie znał natomiast odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie przyszło mu na myśl, że poinformowanie chłopaka to był jego obowiązek. Czy to dokładnie nie przemawiało za tym, że nie traktował Denisa poważnie, tak jak ten mu zarzucił?

        Wydawało mu się, że nie. Przecież starał się liczyć ze zdaniem Armińskiego. Odkąd zaczęli być razem, każde swoje zachowanie filtrował, zastanawiając się, czy to w porządku i czy tak wolno mu robić. Tylko właśnie… czy przez przypadek nie za bardzo się na tym zafiksował? Może wkręcił sobie, że tak bardzo nie wolno skrzywdzić mu Denisa, że zapomniał, że to nie od niego zależy ocena, co będzie dla chłopaka krzywdzące, a co nie. To było jedyne wyjaśnienie — a przynajmniej jedyne logiczne. Po rozmowie z Marcelem po prostu uznał, że skoro dostał coś na kształt przyzwolenia, to tematu nie ma, trzeba się postarać podtrzymać istniejący ład i nie zawieść Denisa.

        Teraz rozumiał, że to było niezwykle głupie i gdyby sytuacja była odwrotna i to Denis porozmawiał sobie za jego plecami z Marcelem o tym, co jest w porządku, a co nie w ich prywatnej relacji, w której Marcel przecież nie uczestniczył, to poczułby się zdradzony i nie potrafiłby ukryć swojego rozczarowania.

        Boże, czuł się jak kompletny kretyn.

        Zdawał już sobie sprawę z problemu. Zrozumiał, gdzie popełnił błąd. Logicznym zatem wydawało się, że powinien w następnej kolejności odezwać się do Denisa. Nic nachalnego — żadne nachodzenie czy bombardowanie telefonami. Ot, kulturalny, konkretny SMS ze zwykłym „Przepraszam, już wiem, że spieprzyłem. Proszę, porozmawiajmy”.

        Dokładnie taką wiadomość napisał… tylko nie nacisnął „wyślij”. Nie potrafił. Coś mu nie pozwalało, ale jednocześnie coś mu podpowiadało, że każda godzina zwłoki skreślała go w oczach Denisa coraz bardziej, a mimo wszystko zwlekał już kolejną dobę z próbą nawiązania kontaktu. Przecież teraz ruch należał do niego. To nie w interesie Denisa było bieganie za nim.

        Choć bardzo chciał wykonać ten krok w kierunku pojednania — zakładając, że w ogóle istniała na to szansa — to za każdym razem, kiedy niemal już sięgał po telefon, żeby ostatecznie wysłać tę przeklętą wiadomość, słyszał w głowie Marcela, który z pełnym przekonaniem deklarował, że Oliwier i tak skrzywdzi Denisa. A potem widział twarz rozczarowanej Weroniki po tym, jak stwierdziła, że każdego pociągnie na dno.

        Stał na rozdrożu. Mógł albo postarać się zrobić wszystko, by udowodnić pozostałym — ale też sobie — że wcale nie jest takim chodzącym koszmarem i potrafi się zaangażować, albo posłuchać ich i sobie odpuścić, dzięki czemu będzie miał pewność, że już na pewno więcej nie skrzywdzi Armińskiego.

        Wiedział, co powiedziałaby jego terapeutka, z którą w zasadzie nie gadał od jakichś trzech tygodni. Próbowałaby go przekonać, że zdroworozsądkowo byłoby porozmawiać z Denisem i wszystko mu wyjaśnić, otworzyć się. Ucieczka byłaby krokiem wstecz, a przecież włożył już tyle pracy, żeby zachowywać się jak człowiek i nie przekreślać ludzi przy pierwszym lepszym kryzysie.

        Dla Oliwiera jednak wcale nie było to takie oczywiste. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Denis jest swego rodzaju eksperymentem i tak długo, jak będzie tkwił przy boku Francuza, będzie skazany na cierpienie. Przecież już cierpiał…

        Była druga nad ranem, a gonitwa myśli w głowie policjanta tylko nabierała tempa. Długa i trudna służba, która w teorii powinna go wymęczyć, wcale nie sprawiła, że zrobił się senny. Przed pójściem do łóżka wypił nawet trzy drinki, ale i to nie pomogło. W końcu skapitulował i zamiast przewracać się dalej bezsensownie z boku na bok, wstał i wyszedł na balkon.

        Z racji na porę roku było bardzo zimno, ale jednocześnie jakoś tak rześko, przez co Oliwier uznał, że chyba przyda mu się spacer. Kiedyś robił to bardzo często. Albo chodził wybiegać jakiś problem, albo przechadzał się bez celu późną nocą. Z racji na wypity alkohol biegać mu się nie chciało, jednak spacer wydawał się całkiem dobrą alternatywą. W końcu i tak nic nie wskazywało na to, że uda mu się w najbliższym czasie zasnąć.

        Jakąś godzinę później okazało się, że miał rację. Co prawda jeszcze nie wiedział, czy przechadzka pomoże w szybszym zaśnięciu — bo niezbyt pomogła w pozbieraniu myśli — jednak przynajmniej rozchodził gromadzące się w nim napięcie i już go tak nie nosiło.

        Dochodził już do swojego bloku, kiedy coś niespodziewanie przykuło jego uwagę. Usłyszał jakieś ciche popiskiwanie, przez co automatycznie się zatrzymał i zaczął uważnie nasłuchiwać, rozglądając się czujnie. Gdy zlokalizował kierunek tych odgłosów, jego uwagę przykuły śmietniki. Stał jednak zbyt daleko, aby cokolwiek dostrzec, zwłaszcza, że kontenery były ogrodzone.

        Wahał się chwilę, czy ma tam podchodzić. Nie chodziło o to, że się bał — nic z tych rzeczy — po prostu jego egoizm nakazał mu zakwestionować, czy miał ochotę na potencjalne, dodatkowe problemy. Chyba nie miał, ale to nie miało już znaczenia, bo nogi same zaprowadziły go w stronę śmietników i już w połowie drogi domyślił się, co tam zastanie.

        Jego serce przyspieszyło, gdy podszedł do metalowej furtki, która stanowiła wejście na teren składowania odpadów, i ukucnął, by dostrzec maleńkiego szczeniaczka, który patrzył na niego nieufnie swoimi mokrymi oczami, trzęsąc się z zimna.

        — Kto cię tak urządził? — zapytał policjant, a pies, jakby wyczuwając przyjemny, nieagresywny ton głosu, podszedł bliżej drzwiczek, pisnął i postukał łapką o metalowy pręt, jakby chciał powiedzieć, żeby mężczyzna go wypuścił.

        Oliwier przypatrywał się zwierzęciu kilka chwil w skupieniu, analizując, jakie ma opcje. Bardzo nie chciał zabierać ze sobą tego psa. Nie był w nastroju i najzwyczajniej nie był na niego gotowy. Mimo wszystko podświadomie już wiedział, że przegrał tę walkę, bo był świadomy, że pozostawienie szczeniaka samego sobie równało się z jego śmiercią. A do tego dopuścić nie mógł.

        Rozejrzał się dokładniej w pobliżu, zastanawiając się, czy może znajdzie gdzieś sukę albo ewentualnie inne szczeniaki, ale nie było śladu po innych zwierzakach. Co więcej, to wyglądało tak, jakby ktoś po prostu wyrzucił szczeniaka na śmieci. Ten był za mały, aby urządzać sobie dłuższe przechadzki i wyglądał, jakby czekał w tym samym miejscu, mając nadzieję, że ten, kto go tam zostawił, po niego wróci.

        Policjant westchnął głęboko, po czym z ciężkim sercem otworzył metalowe drzwiczki i wziął psiaka na ręce.

        — Tylko się nie przyzwyczajaj — ostrzegł, zmierzając już do bloku, choć nie był pewien, czy kierował te słowa do niego… czy do siebie.

***

        4 grudnia 2018

        Miał za sobą ciężkie czterdzieści osiem godzin, a co gorsza, nic nie zapowiadało, aby cokolwiek w najbliższym czasie miało się poprawić.

        Nawet nie próbował ukryć, że ma kiepski czas — inną kwestią było, że po prostu by nie potrafił — ale jego znajomi wykazywali się zrozumieniem i był im za to wdzięczny, bo chyba nie zniósłby teraz nacisków z ich strony. Oczywiście Szyszka na samym początku trochę próbowała go przyprzeć do muru i wydusić z niego jakieś detale, bo ewidentnie wytłumaczenie, że miał „delikatnie spięcie ze swoim facetem” nie zaspokajało jej ciekawości. Na szczęście sobie odpuściła, a Denis podejrzewał, że to Tośka mogła trochę przystopować ich rudowłosą przyjaciółkę. Zresztą nieważne, grunt, że sobie odpuściła i Denis mógł spokojnie pogrążać się w smutku, nie musząc przy tym się nikomu tłumaczyć.

        Martwiło go nieco, że w czwartek mieli mieć ważne kolokwium, a on w ogóle nie miał głowy do nauki… no ale trudno. Jak to uwali, to dopiero zacznie się martwić. Teraz nie chciał sobie dodatkowo zaprzątać tym myśli.

        W trakcie WF-u udało mu się na chwilę rozproszyć przygnębiające myśli. I może dałoby się to rozpatrywać w kategoriach postępu, czy tam sukcesu, gdyby nie fakt, że udało mu się tego dokonać za pomocą… agresji. Szczęście w nieszczęściu, że podczas gry w kosza przeważnie było brutalnie, bo razem z kumplami nadal ostro rywalizowali, zatem nikt nie zwrócił uwagi, że Denis faulował częściej i używał jeszcze więcej siły do przepychanek niż zazwyczaj.

        Niestety to była tylko krótkotrwała ulga, bo kiedy po zajęciach zeszli do szatni i udał się pod prysznic, gdzie już nic innego go nie absorbowało, to znowu zobaczył przed oczami scenę z samochodu, gdzie dotarło do niego, że Oliwier dobitnie pokazał mu, że pomimo usilnych prób, nie potrafi być częścią drużyny i znowu grał solo.

        Denis czuł się autentycznie zmęczony, bo tu już nie chodziło wyłącznie o to, że Oli coś spieprzył. On się starał i Armiński widział te starania, odczuwał je na własnej skórze. Kiedy Oliwier próbował być bardziej otwarty i przełamywał swoje kolejne bariery, Denisowi roztapiało się serce. Tylko że właśnie to było w tym wszystkim najgorsze — Oliwier się starał, widocznie robił, co tylko mógł, by udowodnić, że mu zależy i chce spróbować prawdziwego związku. Problem polegał na tym, że w pewnym momencie dochodził do ściany… i się cofał.

        Czy zatem to wszystko miało sens? Armiński wiedział doskonale, że jeszcze nie jest na etapie, aby móc tak po prostu zrezygnować z policjanta. Wierzył głęboko, że jeszcze nie wykorzystali wszystkich narzędzi, aby nauczyć się siebie nawzajem.

        Tylko co, jeśli na koniec miało się okazać, że to po prostu nie zadziała, a on zaangażuje się jeszcze bardziej i dojdzie do takiego momentu, w którym już naprawdę nie będzie wyobrażał sobie bez Oliwiera życia? Jak niby wtedy będzie miał pozwolić mu odejść?

        Ale przecież teraz też nie potrafił tego zrobić. Jeszcze nie.

        Musiał po prostu pomyśleć, ochłonąć i liczyć, że Oliwier dojdzie do własnych wniosków, przyjdzie do niego i wyjaśni mu, co się działo w jego głowie i jakie procesy myślowe doprowadziły go do wniosku, że tak po prostu pominął Denisa, kiedy praktycznie decydował o ich związku… z Marcelem.

        To nie mógł być koniec. Nie w taki sposób.

        — Idziesz na wykład z negocjacji? — usłyszał jakieś pięć minut później, co na moment skutecznie wyrwało go z zamyślenia i jednocześnie spowodowało nieprzyjemny ucisk w okolicy żołądka. Cholera. Negocjacje. Czy wszystko będzie mu się teraz kojarzyć z Francuzem?!

        — Nie — parsknął i popatrzył na Łukasza jak na idiotę. Nikt normalny nie chodził na wykład z negocjacji.

        — To jedziesz do siebie? — zgadł w następnej kolejności Kremer.

        — Taaa… — mruknął Armiński.

        — Ja też. Idziesz do metra czy na autobus? — doprecyzował.

        — Chyba na autobus. Zniszczył mnie ten kosz, nie chce mi się iść taki kawał — odparł zrezygnowanym tonem Denis. Opcje powrotu do domu miał dwie i obie zajmowały około pół godziny. Mógł albo podejść na przystanek, a stamtąd dojechać do metra Służew i następnie wysiąść na przystanku Wierzbno albo iść prosto do metra Stokłosy, skąd podróż do Wierzbna zajmowała kilka minut, no ale niestety wpierw musiał do tego metra dojść, a z hali to był spory kawałek drogi.

        Po tej krótkiej wymianie zdań wyszli razem z budynku i w ciszy udali się na przystanek. Denisowi ta cisza w ogóle nie przeszkadzała, bo nie był dzisiaj zbyt rozmowny, a i Łukasz jakoś nie palił się do dyskusji, więc w efekcie przemaszerowali wspólnie w milczeniu, jednak na przystanku Kremer nie wytrzymał i rzucił niby niezobowiązująco:

        — Jakiś cichy jesteś dzisiaj.

        — Po prostu mam chujowy dzień — mruknął, przysiadając na ławce.

        — Chcesz poga…

        — Nie — przerwał Łukaszowi, nim ten nawet zdążył skończyć pytanie.

        — Okej — odparł speszony chłopak i wyglądało na to, że nie zamierzał podejmować kolejnych prób nawiązywania rozmowy. I niby to pasowało Denisowi, tylko że nagle przypomniał sobie o wiadomości Kremera z soboty i uzmysłowił sobie, że ten był taki spięty, bo zapewne głowił się, czy Denis sobie przypadkiem nie przypomniał.

        — Hej, co do tego SMS-a — zaczął, co skutecznie skupiło na nim uwagę Łukasza, który widocznie spiął się jeszcze bardziej.

        — Taaa… tak jak mówiłem, nie było tematu — wtrącił szybko obronnie, a Denis już chciał pospieszyć z wytłumaczeniem, żeby się nie przejmował, bo naprawdę zapomniał… kiedy w głowie pojawiła mu się szatańska myśl. A co, gdyby udał, że pamięta i po prostu spróbował podejść drugiego chłopaka tak, by ten sam mu powiedział, o co chodziło? Czy to w ogóle mogło się udać?

        — Nie no, byliśmy najebani… nie lepiej o tym pogadać na spokojnie? — zasugerował, zastanawiając się, jak bardzo perfidne to było. Na pewno czuł się głupio z faktem, że uciekał się do takich technik, ale zaraz wyobraził sobie Wiktora, który pewnie jeszcze by mu pogratulował i trochę mu przeszło.

        — Nie ma o czym gadać. Przekaz do mnie dotarł, nie przejmuj się tym już, serio — zapewnił Kremer, po czym odchrząknął niezręcznie, a Denis westchnął nieznacznie.

        — Tak jak wspomniałem… byłem pijany, może się po prostu nie zrozumieliśmy — spróbował zawoalować, co nie było proste, kiedy nie miało się żadnego pojęcia, o czym się w ogóle rozmawiało.

        — Powiedziałeś, że mi znowu wpierdolisz. Myślę, że bardzo dobrze się zrozumieliśmy — wyjaśnił z parsknięciem Łukasz, na co Armiński z ledwością opanował zaskoczone spojrzenie. Czemu do cholery zagroził Łukaszowi, że mu wpierdoli?!

        — No bez przesady, tak tylko palnąłem. Mieliśmy na początku spinę, ale teraz jest spoko. Serio nie musisz się niczego z mojej strony obawiać — zapewnił i nawet postarał się nieznacznie uśmiechnąć. Nie miał pojęcia, czy mu wyszło i czy ostatecznie nie wyszło to po prostu żenująco.

        Łukasz przyglądał mu się uważnie przez moment.

        — Dobra, stary, bo teraz to już nie wiem, czy między wierszami ostrzegasz mnie, że jak najbardziej mi wpierdolisz, czy dajesz mi jednak przyzwolenie? — zapytał, a Denis odetchnął głęboko teatralnie, zastanawiając się gorączkowo, jak ma z tego wybrnąć. Już nie mógł palnąć kolejnego głupiego truizmu, który pasowałby jako odpowiedź do setek pytań. Za bardzo weszli w detale i jeśli nie chciał wpaść, musiał właśnie wspiąć się na wyżyny cynizmu.

        — A… czy to cokolwiek zmieni? Naprawdę moje groźby cię powstrzymają? — podpuścił, uważnie obserwując reakcję Łukasza, który zmarszczył brwi, jakby dokładnie analizując słowa Denisa.

        — Wiesz… — zaczął niepewnie. — W zasadzie tu nie chodzi o to, że mi grozisz, ale no nie chcę być chujem i skoro twierdzisz, że twój brat coś kręci z Marceliną, no to nie będę się między nich wpierdalał…

        — Co? — wyrzucił z siebie instynktownie Denis, a zaskoczenie na jego twarzy wzrastało z sekundy na sekundę.

        — Co? — powtórzył po nim Łukasz i zapanowała chwilowa cisza, w trakcie której mierzyli się spojrzeniami. — Zaraz… — mruknął ostrzegawczo Kremer. — Ty nie masz pojęcia, o czym mówię — zauważył wreszcie.

        — Lecisz na Marcelinę? — odbił pytaniem zszokowany Denis.

        — Nawet nie pamiętałeś tamtej rozmowy… — parsknął Łukasz i przetarł twarz dłonią, czując, jak ogarnia go zażenowanie.

        — Hmm… coś tam do mnie wraca, jakieś takie strzępki — skłamał Armiński i to było chyba najgorsze kłamstwo w jego wykonaniu.

        — Więcej z tobą nie piję — zagroził Kremer, o dziwo wcale nie wyglądając na zezłoszczonego tym podstępem drugiego chłopaka. Wyglądało na to, jakby próbował wybrnąć z sytuacji i obrócić wszystko w żart.

        — W najbliższej przyszłości na pewno nie — zapewnił Denis, czując, jak na samo wspomnienie alkoholu jego żołądek zadrżał.

         Następnie wsiedli do autobusu, który właśnie zatrzymał się na przystanku i udali się na sam koniec pojazdu. Na szczęście o tej porze, oprócz nich, w środku znajdowała się tylko jakaś stara babinka, siedząca tuż przy kierowcy i jakiś facet, stojący przy drzwiach z zakupami w ręku.

        — To ten… — zaczął ponownie Denis, czując, że muszą wrócić do tej rozmowy i coś ustalić. — Nie będę ci znowu chamsko groził, że cię pobiję i powiem tylko, że byłbym wdzięczny, jak nie będziesz stawał mojemu bratu na przeszkodzie — poprosił grzecznie, dając jasno do zrozumienia, czego oczekuje.

        — Nie przejmuj się. — Łukasz machnął ręką. — Nie wiedziałem, że ona leci na twojego brata. Skoro jest nim zainteresowana, to nie ma tematu — zapewnił, czując, jak znowu ogarnia go zażenowanie.

        — Okej — rzucił zatem Denis, nie wiedząc, czy powinien brnąć dalej, czy jednak już sobie odpuścić. W zasadzie to chyba mógł uznać, że doszli do porozumienia i nie było sensu ciągnąć tego niezręcznego momentu.

        To okazało się dobrym wyborem, bo choć jeszcze przez kilka minut milczeli w napięciu, nie wiedząc, co powiedzieć, to w końcu Denis przerwał ciszę, podpytując o inne zdarzenia z imprezy, które Łukasz następnie zaczął streszczać i o dziwo przez resztę drogi dyskutowali już w miarę normalnie, zapominając o poprzednim temacie — lub skutecznie udając, że o nim zapomnieli.

***

5 grudnia 2018

        Był na siebie zły i wszystko zaczynało go drażnić, ale zamiast spróbować podejść do całej sytuacji na chłodno, wziąć głęboki oddech i w jakiś sposób zracjonalizować swoje postępowanie… zaczął robić sobie na złość. Co zamierzał w ten sposób osiągnąć? Nie miał absolutnie żadnego pojęcia, ale kiedy tylko przypominał sobie, jak bardzo przytłoczyła go pewna piękność, włączał mu się wewnętrzny masochista i pragnął ukarać sam siebie za to, że nie potrafił zebrać się na odwagę i załatwić sprawy tak, jak należy… jak mężczyzna.

        Gdzieś tam podskórnie czuł, że jego zachowanie jest kompletnie idiotyczne, bo niby w jaki sposób umawianie się z inną dziewczyną miało pomóc mu w przełamaniu się i zagadaniu do… Ach tak, to nie miało mu pomagać. To była kara. Za to że nie potrafił zagadać.

        Tak, Wiktor też przestawał widzieć jakikolwiek sens w swoim rozumowaniu, zatem kiedy Agnieszka — dziewczyna, z którą poprzedniego popołudnia poszedł na randkę — napisała do niego z pytaniem, czy to powtórzą… zgodził się. Odpisał, że chętnie ją znowu zobaczy, choć w rzeczywistości nie czuł się na takiego pewniaka, jakiego próbował zgrywać przed Agnieszką. Czuł, że to niewłaściwe, jeżeli czuł coś do innej dziewczyny i przez to nachodziły go momentami chwilowe wyrzuty sumienia.

        W pewnej chwili nawet stwierdził, że po prostu pogada z Denisem i poprosi go o pomoc, a wtedy aż się klepnął w czoło z zażenowania. Coś musiało być z nim naprawdę nie tak, skoro rozważał, aby to Denis pomagał mu w wyrwaniu laski. Na szczęście Denis akurat pokłócił się z Oliwierem i chodził przygnębiony… to znaczy, to było bardzo smutne, ale taki stan brata skutecznie wybijał Wiktorowi głupie pomysły z głowy.

        A takowych mu nie brakowało, bo znowu jakiś chochlik zaczął go podpuszczać, że może tak powinien zadzwonić. Co prawda poprzedni powód z tym, żeby odezwać się po imprezie, wydawał się być w tym momencie nieco przeterminowany… ale przecież był Wiktorem Armińskim i wymyślenie perfekcyjnej wymówki nie powinno stanowić dla niego wyzwania.

        Na całe szczęście, kiedy jakiś diabeł na jego ramieniu tak bezczelnie go prowokował, zadzwoniła do niego mama.

        — No co tam? — zaczął bez przywitania, kierując się do kuchni z zamiarem przyrządzenia jakiejś szybkiej przekąski.

        — Cześć, kochanie — zaczęła mama, a Wiktor zatrzymał się wpół kroku. Co prawda Alicja ledwie się przywitała i nie zdążyła jeszcze nic powiedzieć, ale chłopak poczuł natychmiastowe uderzenie gorąca. Nie podobał mu się ten ton. Niby mama brzmiała zupełnie normalnie, ale on już wiedział, że coś się stało. Po prostu czuł to w kościach.

        — Co jest? — zapytał, przełykając ślinę.

        — Jest w pobliżu Denis? — spytała wpierw.

        — No jest u siebie — wyjaśnił, nadal stoją w przejściu do kuchni.

        — To zawołaj go proszę i przełącz na głośnik — poleciła, a Wiktor automatycznie wszedł do pokoju brata, nawet nie myśląc, aby wcześniej zapukać.

        Denis wzdrygnął się widocznie, leżąc na łóżku ze słuchawkami, nie spodziewając się, że brat wejdzie mu tak bezczelnie do pokoju, za co obdarował go rozgniewanym spojrzeniem.

        Wiktor jednak się tym nie przejął i przełączył mamę na głośnik, tak jak prosiła.

        — Już, mów — niemal rozkazał, czując, jak wszystkie mięśnie w jego ciele nieprzyjemnie się spinają. Denis też przestał mordować go spojrzeniem, a dla odmiany popatrzył na niego zdezorientowany.

        — Cześć, Denis — przywitała się wpierw kobieta, jakby chcąc nabrać pewności, że obaj bliźniacy ją słyszą.

        — Hej, mamo. Stało się coś? — odpowiedział, siadając na kolanach.

        — Muszę wam coś powiedzieć, tylko się nie denerwujcie… — zaczęła.

        — Trudno się nie denerwować, kiedy zaczynasz od prośby, żebyśmy się nie denerwowali — zauważył Wiktor.

        — Tata jest w szpitalu! — usłyszeli przytłumiony komunikat Olki.

        — Ola! — skarciła ją zaraz Alicja.

        — Co?!

        — Tata jest w szpitalu?! — zaczęli obaj w tym samym momencie.

        — Tak, ale spokojnie — poprosiła jeszcze raz, jakby nadal mając złudną nadzieję, że ta informacja nie przytłoczy za bardzo chłopców.

        — Jak spokojnie?! — warknął Denis, podchodząc do Wiktora, aby upewnić się, że wszystko dobrze usłyszy.

        — Nad ranem zaczął boleć go brzuch — zaczęła tłumaczyć. — Wziął coś przeciwbólowego, ale niestety z upływem czasu było tylko gorzej, więc udaliśmy się na SOR i gdy go przyjęli, a potem zrobili badania, okazało się, że to zapalenie wyrostka. Zaraz będzie miał…

        — Czemu nie zadzwoniłaś wcześniej?! — gorączkował się Wiktor, przerywając jej.

        — Spokojnie, chcieliśmy mieć pewność. To standardowy zabieg, Nie martwcie się, za godzinę będzie po wszystkim — spróbowała ich uspokoić.

        — Będą go kroić, a nie przylepiać mu plasterek z Kubusiem Puchatkiem — warknął Denis, nieco zły, że mama próbowała zdegradować stopień zagrożenia w tej sytuacji. Niby wiedział, że robiła to tylko po to, aby nie denerwowali się z Wiktorem, ale mimo wszystko przez swój wisielczy humor nie potrafił tego docenić. Był w takim stanie, że oczami wyobraźni już widział, jak Marcel umiera na stole operacyjnym i aż zrobiło mu się niedobrze. — Przyjedziemy — dodał zaraz pod wpływem chwili.

        —  Nie! — zaprzeczyła szybko kobieta. — Dajcie spokój, tata zadzwoni do was po wszystkim, żebyście sami zobaczyli, że wszystko jest w porządku, ale nie ma sensu, żebyście jechali teraz dwieście kilometrów, zwłaszcza, że jest już ciemno i…

        — Mamo — jęknął Wiktor.

        — Naprawdę, chłopcy. Zajmijcie się swoimi sprawami, a jak tylko będzie po wszystkim, to dam wam znać — obiecała i w tle dało się usłyszeć jakieś rozmowy. — Muszę lecieć, postarajcie się nie stresować i do usłyszenia! — pożegnała się pospiesznie i rozłączyła.

        Chłopaki stali jeszcze kilka chwil nieruchomo, patrząc na siebie, aż wreszcie Denis rzucił:

        — Jedziemy.

        — Ja prowadzę — zarządził Wiktor i pospiesznie wrócił do swojego pokoju, żeby się przebrać.

        Obaj głęboko chcieli wierzyć, że to faktycznie będzie rutynowy zabieg i wszystko wskazywało na to, że Marcel znalazł się w szpitalu w samą porę, ale nawet nie chcieli myśleć, że mogłoby ich nie być przy tacie, kiedy będzie już po operacji. Musieli go natychmiast zobaczyć i to nie podlegało żadnym negocjacjom.

***

        6 grudnia 2018

        Pomimo iż bliźniacy postawili na swoim i jeszcze tego samego dnia pojechali do Białegostoku, nie udało im się dotrzeć do szpitala w godzinach dla odwiedzających. Już w drodze oddzwoniła do nich Alicja, informując, że zabieg przebiegł pomyślnie, a na dowód swoich słów podała na moment telefon Marcelowi, który nieco sennym od anestetyków głosem potwierdził, że wszystko z nim w porządku, tylko jest trochę zmęczony.

        Armińscy chcieli w ten sposób zapewnić synów, że wszystko jest już dobrze i odwieść ich od ewentualnego pomysłu z przyjazdem w środku tygodnia. Nie mogli jednak wiedzieć, że było na to za późno.

        Gdy w końcu zawitali do domu, Alicja sporządziła im ostrą reprymendę, że zachowali się nieodpowiedzialnie, bo przecież wszystko przekazała im przez telefon, a prowadzenie auta w stresie — i to jeszcze na tak długiej trasie — nie było najrozsądniejszym pomysłem. Mimo wszystko było już po fakcie i bliźniaki były w Grabówce… no i tak naprawdę kobieta cieszyła się, że ich widzi.

        Denis, mimo iż był tej nocy w swoim ukochanym łóżku, bardzo źle spał. Po pierwsze to przez dłuższy czas nie mógł zasnąć, a kiedy już mu się udało, to budził się co chwilę i nie mógł znaleźć sobie wygodnej pozycji. Leżał więc, rozmyślając nad tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło i nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że z każdą upływającą chwilą, ogarnia go coraz większa… rozpacz? To mogło być nieco za mocne słowo, ale zdecydowanie czuł coraz większą niepewność, smutek i wzmagający się lęk.

        Oliwier dalej milczał, zupełnie jakby tamta kłótnia nic dla niego nie znaczyła i uznał, że odpuszczenie sobie będzie najlepszym rozwiązaniem. Tata był w szpitalu i choć wszystko wskazywało na to, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, to po raz pierwszy w życiu do Denisa dotarło, że Marcel nie jest nieśmiertelny. Niby to wiedział. Wszyscy w końcu mieli kiedyś umrzeć, ale do tej pory chłopak odpychał te przygnębiające myśli, tłumacząc sobie, że wszyscy w jego rodzinie są zdrowi, a rodzice są relatywnie młodzi, więc to nie był czas na rozważnie czarnych scenariuszy. Dzisiejsza sytuacja jednak pokazała mu, że nie istniał odpowiedni moment na próbę pogodzenia się z faktem, że najbliższe jego sercu osoby kiedyś odejdą. Przecież nie spodziewał się, że jego tata nagle znajdzie się w szpitalu. Tak samo nagle mógł… umrzeć.

        Aż przymknął oczy, czując, jak przebiegają go nieprzyjemne dreszcze.

        Myśl o czymś innym — błagał, podświadomie pragnąc, aby nastał już ranek i mógł w końcu na żywo zobaczyć Marcela.

        Te błagania nie przyniosły żadnego skutku, ale na szczęście czas mijał i choć dłużyło mu się niemiłosiernie, to wreszcie zaczęło świtać, więc wstał, wyprowadził psy i po śniadaniu — które ledwie tknął — udali się razem z mamą i Wiktorem do szpitala, po drodze podrzucając dziewczyny do szkoły.

        Denis nawet nie pamiętał, czy kiedykolwiek poczuł tak ogromną ulgą, jak kiedy zobaczył tego ranka tatę. Marcel był co prawda nieco blady, ale uśmiechał się szeroko i pomimo zaskoczenia, którego nawet nie próbował kryć, cieszył się na widok synów.

        — No dobra, to ja pójdę złapać lekarza i podpytam go, kiedy będą mogli cię wypisać — obwieściła jakiś czas potem Alicja, wstając ze stołka.

        — A ja idę upolować jakiegoś batona czy coś dla naszego królewicza — odezwał się zaraz prześmiewczo Wiktor, nawiązując do wcześniejszej zachcianki Marcela, który obwieścił, że ma straszną ochotę na coś z masłem orzechowym.

        Denis na słowa brata poczuł wyrzuty sumienia, złoszcząc się jednocześnie, że sam nie podjął się tego zadania, ale zaraz zdał sobie sprawę z faktu, że tym sposobem został z ojcem sam na sam, bo choć ten leżał na dwuosobowej sali, to drugie łóżko stało aktualnie puste. I to w sumie nie było takie złe rozwiązanie. Wręcz podświadomie czuł, że bardzo chciał mieć teraz tatę tylko dla siebie.

        — Co jest, mistrzu? — zapytał niemal od razu Marcel, kiedy Alicja z Wiktorem już wyszli. — Odkąd przyszedłeś, ledwie wyrzuciłeś z siebie dwa słowa — zauważył od razu, lustrując syna spojrzeniem.

        Denis natychmiast się speszył, spuszczając głowę, po czym nieśmiało wzruszył ramionami.

        — Napędziłeś nam stracha — odezwał się po chwili, obdarowując ojca krótkim spojrzeniem.

        — Zdarza się… ale nie przejmuj się, gdy następnym razem przyjedziesz, będę jak nowy — obiecał, uśmiechając się pogodnie, chcąc tym dodać otuchy chłopakowi. Zaraz dostrzegł jednak, że choć Denis odpowiedział podobnie wyglądającym grymasem, to zaraz z powrotem się zasępił. — Okej, co spieprzył? — zapytał wprost, wiedząc, że jego syn domyśli się, do czego nawiązywał.

        Denis faktycznie się domyślił, choć nie od razu. Początkowo zerknął na ojca niepewnie, ale zaraz zagryzł wargę i dla odmiany utkwił spojrzenie za oknem.

        — Rozmawialiście o mnie — wspomniał wpierw, nie wiedząc za bardzo od czego zacząć i czy w ogóle powinien zaczynać.

        — Tak — potwierdził szczerze Marcel, póki co nie dodając nic więcej. Chciał wpierw wyczuć, co siedzi w głowie jego syna.

        — Skąd wiedziałeś…? — Denis zawiesił wymownie głos. Do tego nie zdążył dojść w rozmowie z Oliwierem. To znaczy policjant coś tam zdążył wybąkać, że Marcel po prostu się domyślił, ale Denis wolał usłyszeć to od taty.

        — Jestem twoim ojcem. Po prostu wiem takie rzeczy — stwierdził bardzo ogólnie mężczyzna.

        — I nie jesteś na mnie zły? — spytał z nadzieją chłopak, na co Marcel pokręcił tylko głową, jakby z niedowierzaniem.

        — Dlaczego miałbym? — zapytał wpierw retorycznie, ale po wyrazie twarzy Denisa dostrzegł, że ten nie do końca wydaje się być przekonany i usatysfakcjonowany taką reakcją. — Czy mi się to podoba? Nie — kontynuował zatem Marcel. — Czy wolałbym, żebyś znalazł sobie kogoś innego, może bardziej w twoim wieku? Jak najbardziej — dodał. — Czy chciałbym, żebyś zrobił coś, co uszczęśliwi mnie, a unieszczęśliwi ciebie? Absolutnie nie — wyjaśnił. — Nie chcę powtarzać tego, co powiedziałem Oliwierowi. Po prostu mam nadzieję, że się mylę… choć ten gamoń właśnie udowadnia tylko, że miałem rację — wtrącił — ale nie o to chodzi. Mi zależy przede wszystkim na tym, żebyś to ty był szczęśliwy — spuentował. — Prawdopodobnie nigdy nie zaakceptuję Oliwiera, jako twój wybór — dodał trochę bardziej dosadnie — jednak wystarczy mi świadomość, że jesteś szczęśliwy i nie robisz nic wbrew sobie.

        Denis nawet nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Poprzednie dni wymęczyły go psychicznie, a ta rozmowa z ojcem zdawała się być zwieńczeniem tej całej emocjonalnej jazdy. Zbierało mu się na płacz.

        — Nie powiedział mi o tym, o waszej rozmowie — zaczął zatem, nawiązując do wcześniejszego pytania Marcela. — To znaczy… w końcu powiedział, ale zupełnie przypadkiem i ogólnie wyszło na to, że nie widział nic złego w zatrzymaniu tej informacji dla siebie — zdradził jednak, skupiając wreszcie wzrok na ojcu.

        — Och… — mruknął wpierw Marcel, zastanawiając się chwilę nad czymś. — Dobra, nie mam pomysłu — poddał się zaraz, uznając, że nie będzie bronił Francuza, a Denis parsknął, jednak po chwili zmarszczył brwi.

        — Zaraz, Wera już ci powiedziała? — spytał z pozoru bez związku. Co prawda już wiedział, że Marcel po prostu sam wyciągnął stosowne wnioski, ale to jeszcze nie oznaczało, że Weronika powstrzymała się przed wsypaniem go.

        — O czym? — zdziwił się Marcel.

        Och, czyli jednak się powstrzymała.

        — Widzisz? — parsknął ponownie chłopak. — Nawet ty zapytałeś „co spieprzył”, od razu zakładając, że już wiem, bo powiedział mi o waszej rozmowie — zauważył po chwili młodszy Armiński, bo przecież Marcel by w ten sposób nie zaczynał, gdyby nie rozmawiał wcześniej z policjantem.

        — Fakt. — Marcel przytaknął. — A co z tą Werą? — przypomniał.

        — Ciocia… — zaczął speszony. — Cóż, widziała nas — zdradził enigmatycznie.

        — I jeszcze do mnie nie zadzwoniła?! — zapytał z przesadzonym zaskoczeniem Marcel, co skutecznie rozśmieszyło Denisa. Zaśmiał się po raz pierwszy od kilku dni zupełnie szczerze. — Posłuchaj, synu — zaczął normalnym tonem mężczyzna, kiedy przestali się śmiać, a śmiech w jego przypadku, ze świeżo założonymi szwami, nie był najrozsądniejszym pomysłem. — Jak znam Oliwiera, to on teraz zadręcza się, że zrobił dokładnie to, czego obiecał mi nie robić. Ostrzegłem go, że jak coś schrzani, to to będzie tylko i wyłącznie jego wina, no i w sumie jest… ale jeśli mam być zupełnie szczery, to muszę wziąć na poprawkę, że mogłem mu trochę podkopać ego — zrobił wymowną pauzę, ale czując na sobie intensywne spojrzenie syna, kontynuował: — Aż nie wierzę, że to powiem, ale… może odpuść mu troszeczkę tym razem? — zaproponował, krzywiąc się przy tym zabawnie. — Cokolwiek spieprzy w następnej kolejności, to będzie wyłącznie sam sobie winien i masz go kopnąć w tyłek tak mocno, że poleci na księżyc… ale tym razem czuję w jego zachowaniu swój wpływ. I nie godzę się na to.

        Denis popatrywał nieco nieufnie na ojca, jakby zastanawiając się, czy Marcel mówił poważnie, czy go podpuszczał. Im dłużej jednak go słuchał i obserwował mowę jego ciała, to zaczynało do niego docierać, że mężczyzna miał na myśli dokładnie to, co mówił.

        — Od niedzieli nie dał znaku życia… — zaczął jednak z powątpiewaniem. — Może po prostu uznał, że to dobry sposób, żeby się mnie pozbyć bez tłumaczenie mi czegokolwiek — dodał iście grobowy tonem.

        — Możesz mieć rację — odezwał się Marcel, czym skutecznie zaskoczył syna. Denis bardziej spodziewał się zaprzeczenia albo chociaż jakiejś delikatnej próby pocieszenia. Nim jednak zdążył jakkolwiek odpowiedzieć, starszy Armiński pospieszył z wytłumaczeniem. — To jest bardzo w jego stylu, żeby tak zlewać swoich… partnerów — zmienił w ostatniej chwili zdanie, bo pierwotnie chciał powiedzieć „kochanków”, ale wtedy to by oznaczało, że miał też na myśli Denisa, a jakoś nie potrafił i nawet nie chciał myśleć o swoim synu w takich kategoriach. — Jednak w tym przypadku bardziej obstawiam, że on przyjął twoją złość i nie odezwie się do ciebie, uznając, że decyzja, co zrobić z jego marnym losem, zależy od ciebie. I tak, wiem, że to popieprzone — dodał, widząc, jak chłopak chciał coś wtrącić. — On schrzanił, więc on powinien za tobą biegać i cię przepraszać, ale ten kretyn pewnie teraz sobie wmawia, że nie ma prawa prosić cię o szansę i jeżeli sam się do niego nie odezwiesz, to on to przyjmie jako twoją decyzję.

        — Fantastycznie. Zatem wychodzi na to, że podejmuje sam tylko te decyzje, których nie powinien — mruknął Denis.

        — Zaskoczenia nie stwierdzono — parsknął pod nosem Marcel. — Okej, to jest chyba ten moment, w którym powinniśmy przestać o nim rozmawiać, bo zaczynam czuć się niedorzecznie. Powinno mi być na rękę, że to potencjalny koniec, a tymczasem daję ci rady, jak go przełamać — westchnął, kręcąc głową. — Mocne to gówno — mruknął bardziej do siebie, spoglądając wymownie na kroplówkę, w której była mieszanka jakichś leków przeciwbólowych.

        Denis ponownie się na to zaśmiał.

        — Dziękuję, tato — powiedział po chwili nieśmiało.

        — …możesz po prostu go zostawić, to mnie ucieszy jeszcze bardziej — dodał znacząco starszy Armiński.

        Denis już powstrzymał się od komentarza, wiedząc, że rozmowa o Oliwierze musiała być naprawdę ciężka dla Marcela. Był za nią cholernie wdzięczy, bo przecież Marcel równie dobrze mógł teraz spróbować przekonać go do zakończenia relacji z Olim i… Denis mógł go tym razem posłuchać. A jednak Marcel powstrzymał się od bycia stronniczym i szczerze wyraził swoją opinię. To jedynie sprawiło, że Denis utwierdził się w przekonaniu, że może ufać ojcu bezgranicznie. Prawdopodobnie gdyby Marcel kazał mu skoczyć w przepaść, obiecując, że nie stanie mu się krzywda, Denis zrobiłby to bez mrugnięcia okiem.

        Chciał tak zaufać Oliwierowi. Chciał wierzyć, że mężczyzna będzie z nim zawsze szczery i nie będzie zatajał przed nim tak cholernie ważnych informacji. Bez tego ich związek nie mógł przetrwać.

            Denis nie miał pojęcia, co z tego miało wyjść, ale przekonał się co do jednego — musiał koniecznie porozmawiać z Oliwierem i uświadomić go, że to była ostatnia żółta kartka i więcej ostrzeżeń nie będzie.
_________________________

Witajcie, tym razem nawet mniej niż po dwóch tygodniach! :D

Nie minęło za dużo czasu, a i rozdział wyszedł jakiś taki długawy, zatem mam nadzieję, że choć trochę Was zadowoliłam przed świętami, bo... no nie oszukujmy się, pewnie już się nie wyrobię z nowym na święta, ale będę się starać dodać jeszcze coś w tym roku. :)

W związku z tym życzę Wam Wesołych Świąt, mnóstwa prezentów, odpoczynku... no i zdrowia, bo w tym popieprzonym roku zdaje się, że to najważniejsze. :)

A teraz wróćmy do rozdziału - pisałam go na raty i w sumie zdawał mi się "taki o", ale jak potem sprawdzałam za jednym razem, no to doszłam do wniosku, że całkiem sporo się tu zadziało. Oli niby zamula, ale znajduje szczeniaka (możecie obstawiać, jak to się dalej potoczy :D). Denis też zamula... ale udało mu się podejść Łukasza i odkryć, o czym rozmawiali po pijaku i o czym ten kazał zapomnieć Denisowi (ktoś obstawiał taki podwód?). No i mieliśmy mały kryzys z Marcelem... który na ten moment zdaje się być zażegnany. Wszystko chyba zmierza w dobrym kierunku, nie? :D

Do poczytania następnym razem!

5 komentarzy:

  1. Witaj, czuję się jak na torturach na raty. Pisz ! Życzę weny i szybkiego, nawet ekspresowego wrzucenia rozdziału. Pozdrawiam i czekam niecierpliwie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy piszesz że wszystko CHYBA idzie w dobrym kierunku to aż mi ciarki przechodzą po plecach. Rozdzial strasznie zakręcony myślowo ale jak zwykle świetny. Fajnie że pisząc historię jednej pary tak fajnie rozbudowujesz ją także o innych i to dość szczegółowo. Twoje rozdziały są przez to takie pełne, nie są postrzępione. I mimo że są naprawdę wyczerpujące to człowiek już czeka na następny rozdział. Mam nadzieje ze jednak wyrobisz się jeszcze w tym roku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej . Jaka ty mi tu niespodziankę zrobiłaś. Normalnie czuje się jakby to już były święta . Rozdział przeczytałam jednym tchem przecudny. Co tu dużo opowiadać .Oli jest taki jaki się spodziewałam ,że będzie. Facet naprawdę musi zacząć bardziej w siebie wierzyć .jaka ty jesteś kochana szczeniaczek dla oliego to świetna sprawa. (Już widzę ta miłość między nimi.)i już wiem ,ze Oli go nie odda.( Proszę cię niech on go sobie zostawi prosze... ). Dobrze że z moim ukochanym wzorem ojca się nic nie stało uwielbiam tego człowieka. Marcel jest poprostu cudowny. Wiesz ,że na miejscu chłopaków też bym przyjechała więc tu im się wogole nie dziwię. Ok. Chyba na tym tu skończę.
    Życzę Ci dużo zdrówka, prezentów i wszystkiego co sobie zapragniesz .
    Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć!
    Nawet nie wiesz, jak mnie zaskoczyłaś tym rozdziałem. I to jak najbardziej pozytywnie. :D Ostatni tydzień to była dla mnie masakra emocjonalna, czułam się już naprawdę wykończona, a tu proszę, zaglądam na Twojego bloga i przemiła niespodzianka w postaci rozdziału. Mega mi tym poprawiłaś humor, dziękuję ♥
    Co do samego rozdziału, to cóż… Oliwier, jak to Oliwier. Można było się spodziewać, że nie stanie na wysokości zadania i nie będzie umiał sam naprawić spieprzonej sytuacji. Naprawdę nie rozumiem, jak działa jego mózg, ale ewidentnie jest mocno spieprzony. Przydałoby mu się chyba jeszcze trochę tej terapii. Ale żeby było jasne, nie mówię tego tak złośliwie, tylko bardziej z troski, żeby ogarnął swoje sprawy (i przestał przypadkiem krzywdzić Denisa).
    A jak już jesteśmy przy Denisie. Czy ja Ci kiedykolwiek wspominałam, jak bardzo uwielbiam tę postać? XD Nie no, dobra, daruję sobie tym razem. (Ale uwielbiam Denisa.) Smutny Denis i mnie smucił, aż ciężko o nim czytać w takim stanie. :( Ale bardzo mnie cieszył, że rozwiązał się ten tajemniczy wątek z Łukaszem. Totalnie nie spodziewałam się takiego rozwiązania, ale w sumie wyszło bardzo ciekawie. No i Denis koncertowo go podszedł, swoją drogą ten jego sposób tak mi się skojarzył ze stylem działania Oliwiera. Denis już chyba zaczął podświadomie kopiować swojego partnera :P
    A co do Marcela, no to mocno mnie nastraszyłaś! Jak już tylko zaczęła się ta scena od telefonu mamy i ta prośba, żeby Wiktor poprosił też Denisa, czułam, że święci się coś złego. Na szczęście ostatecznie nie wyszło to nic strasznego, ale trochę stracha napędziłaś. W ogóle przeurocza była ta scena, jak bliźniaki oczywiście postanowili wrócić do Białego.
    A co do rozmowy Denisa z ojcem to jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem. Generalnie już wcześniej mocno Marcela uwielbiałam, jak na taką bardziej poboczną postać, to miałam do niego zaskakująco dużo miłości, ale teraz to już w ogóle. Naprawdę szanuję jego podejście do wszystkiego. Szanuję go za to, że mimo tego, że jest teraz zaplątany w trochę nieprzyjemną sytuację z tym Denisem i Oliwierem, a i tak potrafił być tak totalnie obiektywny, ze spokojem wysłuchać Denisa, doradzić mu, a przy tym nawet zażartować. Całą ta rozmowa z jego strony była przeprowadzona w tak fantastyczny sposób, tak żeby tylko Denis się czuł jak najbardziej komfortowo. No po prostu uwielbiam go. To jest chyba jeden z najlepszych ojcowskich wzorców z jakimi się zetknęłam. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak go kreujesz. Bo, oczywiście, to że jest taką pozytywną postacią to jedna kwestia, ale to, że jest przy tym tak bardzo naturalny, spójny i niewymuszony. Naprawdę bardzo przyjemnie się o nim czyta i każda najmniejsza scena, w której się przewija to miód na moje serce.
    Jakbyś robiła jakiś plebiscyt na najlepsze postacie ze swojego opowiadania to Denis i Marcel mocno by ze sobą walczyli o pierwsze miejsce. XD Pewnie ostatecznie by wygrał Denis, bo jednak jest go więcej i częściej mi poprawia humor, ale Marcel za każdym razem, jak się pojawia to nie sposób go nie docenić.
    Wybacz, że tak jak zawsze się rozwlekam nad Twoimi bohaterami, ale uwielbiam to, jak ich kreujesz. ♥
    Jeszcze raz, dziękuję Ci mocno za ten rozdział, był naprawdę wspaniały.
    I również życzę Ci wszystkiego dobrego na święta, dużo zdrowia, ale także i odpoczynku i ogółem wszystkiego dobrego! ♥

    OdpowiedzUsuń