Kto umrze pierwszy
20 grudnia 2018
To było niesamowite, że już zbliżało się Boże Narodzenie.
Denis czasami nie mógł oprzeć się wrażeniu, że czas
przeciekał mu przez palce. Przecież dopiero co się tu przeprowadził, zaczął
studia, a tymczasem — niemal po kilku mrugnięciach okiem — był już całkiem
dobrze zaaklimatyzowany, powoli zbliżał się do pierwszej sesji egzaminacyjnej
i… miał faceta. Oliwiera.
Ostatnie dwa tygodnie przebiegły zaskakująco spokojne i stabilnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę wcześniejsze nastroje, ale Armiński już zdążył wywnioskować, że z Francuzem żyło się po prostu łatwo. Starszy mężczyzna był bezpośredni, potrafił rozmawiać otwarcie, a dzięki temu wszystkie drobne spięcia znikały tak szybko, jak się pojawiały. O ile oczywiście nie następowało jakieś spięcie w jego umyśle i nie zaczynał działać sam, pomijając w swoich decyzjach Denisa. Poza tymi ekstremalnymi przypadkami było bardziej niż poprawnie.
Może to już miała być ich taka rutyna, że na co dzień mieli żyć sielankowo, bez zmartwień, a raz
na jakiś czas miał przychodzić kryzys, który stawiał na szali przyszłość ich
związku? W końcu historia powtórzyła się już dwa razy.
Było gorąco, ale po tamtej rozmowie w mikołajki kurz wojenny
opadł i jak dotąd układało im się dobrze — tak po prostu. Denis się uczył, Oli
pracował i co kilka dni widzieli się by porozmawiać, obejrzeć razem jakiś film,
czy najzwyczajniej na seks.
Jak teraz.
— Dziwnie mi z tym, że ja pojadę jutro, a ty zostaniesz tu na
święta, sam… — odezwał się po kilku dobrych minutach ciszy Denis, kiedy już
zdążyli odsapnąć, ale nadal jeszcze leżeli w pościeli. Oli na plecach z jedną
ręką pod głową, a drugą obejmował chłopaka, który przykleił policzek do jego
barku i niespiesznie masował klatkę piersiową starszego mężczyzny.
— I tak będę pracował, więc się nie przejmuj. Poza tym nie
będę sam, mam tego pchlarza na głowie — parsknął, słysząc, jak szczeniak
odstawia jakieś harce w swoim kojcu w salonie. Zapewne próbował rozszarpać
pluszowego krokodyla, którego pewnego dnia przyniósł mu Denis. Z ostatnim
pingwinkiem rozprawił się w ekspresowym tempie.
— No tak. To oczywiste przecież, że musisz zajmować się nie swoim psem — podkreślił złośliwie
Denis. Nie chciał nic insynuować w obawie, że jeszcze Francuz będzie mu chciał
coś udowodnić… ale coś tak przeczuwał, że pies, który oficjalnie nadal nie miał
imienia, po prostu już zostanie z policjantem. Jakimś sposobem nie znalazł się nikt chętny, żeby się nim
zaopiekować, a Oli nie wyglądał na zbyt zdeterminowanego, aby znaleźć psu stały
dom. Co więcej, zabrał go do weterynarza, kupował mu specjalistyczną — i
absurdalnie drogą — karmę, a także zaopatrzył go w szelki, legowisko… Nie
wspominając nawet o nauce chodzenia na smyczy i najprostszych komend. A to
wszystko w ledwie dwa tygodnie!
Tak, szczeniak
zdecydowanie miał tu zostać, nawet jeśli Oli jeszcze nie przyznawał tego na
głos.
— Na święta i tak go nikomu nie oddam, bo sam wiesz, jak to
jest. Jakaś Karyna z Sebą mogą sobie wymyślić, że to będzie świetny prezent dla
ich bąbla pod choinkę — wyjaśnił racjonalnie Francuz, co z pewnością było
zgodne z prawdą… ale też zaleciało Denisowi wymówką. Mimo wszystko nie
skomentował tego, udając, że przyjął takie wytłumaczenie bez cienia
podejrzliwości.
— Istnieje ryzyko, że po świętach wylądowałby w innym
śmietniku, albo nawet gorzej — skomentował zgodnie z narracją policjanta,
zagryzając przebiegle wargę. Dobrze, że Francuz nie mógł w tej pozycji zobaczyć
jego twarzy.
— Więc właśnie, niech już tu pchlarz zostanie do końca roku,
a potem coś z nim zrobię — postanowił.
— Jeśli dalej będziesz go tak nazywał, to jeszcze nauczy się,
że to jego imię — zagroził w żartach Denis.
— Lepsze niż po prostu pies
— wytoczył kontrargument policjant.
— Zwłaszcza, że w mieszkaniu są dwa — zripostował Armiński,
za co Oli uszczypnął go boleśnie w bok, na co chłopak aż podskoczył, a potem
zaczął chichotać. — Może nadasz mu jakieś robocze imię? — zasugerował
niewinnie, kiedy już się uspokoili, jakby kompletnie nie miał w tym ukrytego
zamiaru.
— Pchlarz jest
okej, uwierz mi. W dzieciństwie miałem psa, który wabił się Skurwysyn — zdradził, na co Denis zadarł
głowę, by móc spojrzeć na twarz blondyna, podłożył zaraz pod nią dłoń i
zmarszczył w zaintrygowaniu brwi. — To znaczy ja go nazwałem Szalik… miał być
Szarik, ale wtedy nie wymawiałem „r”, więc został Szalik — wtrącił dygresję.
— Myślałem, że jesteś bardziej kreatywny — stwierdził z
udawanym zawodem Denis, w pełni świadomy, że w tamtych czasach nazywał się tak
co drugi pies. Był nawet przekonany, że do dzisiaj to imię było dosyć
popularne, zwłaszcza na wsiach.
— Jak widać, nie byłem — przyznał Oli. — Ale to nie miało
znaczenia, bo on reagował tylko, kiedy wołał go mój ojciec. Wtedy automatycznie
sikał ze strachu — zakończył nieco złowieszczo, sugerując tym samym, skąd się
wzięło imię Skurwysyn.
— Przykro mi — powiedział po chwili ściszonym tonem Denis,
czując, że nie powinien sobie teraz żartować. Oliwier nie rozmawiał o swoim
dzieciństwie, zatem zrobiła się z tego dosyć ważna chwila i ostatnie czego chłopak
chciał, to nieodpowiednio zareagować. Wręcz przeciwnie, chciał pokazać, że
docenia takie otworzenie się.
— Było, minęło — odparł niby nonszalancko Oli, ale Denis wyczuł,
że zrobiło się nieco poważniej, więc zaczął niespiesznie głaskać wolną dłonią
bok policjanta.
— To był twój pierwszy pies? — zagaił po chwili ciszy, nie
chcąc, by ten moment za szybko uleciał. Nie chciał też naciskać, ale czuł, że
to jest jedna z tych chwil, dzięki którym może jeszcze lepiej poznać Oliwiera i
jego przeszłość.
— Tak. Wiesz jak to jest na wsi. Pełno błąka się przybłęd i
pewnego razu po prostu go znalazłem. Trzymałem go w takiej szopce. Przynosiłem
mu jedzenie, wodę, jakieś siano, żeby było mu w nocy cieplej, a czasami, gdy
ojciec wpadał w ciąg i nie wracał przez kilka dni, to zabierałem go do domu. —
Przez myśl Denisa przebiegło, że to było strasznie urocze i mimowolnie
wyobraził sobie małego Oliwiera, który uczy się odpowiedzialności i stara się
ochronić żywe stworzenie. Rozczulenie Denisa zniknęło chwilę po tym, jak Oli
kontynuował historię. — Za którymś razem jednak ojciec mnie nakrył. Tak zajebał
temu psu kopa, że aż odbił się od ściany, a mi wpierdolił pasem. Pies zdychał
przez kilka dni w męczarniach, a ja nawet nie mogłem się położyć, bo porobiły
mi się ropne bąble, więc klęczałem nad tym psem i ryczałem.
Denis podniósł się gwałtownie na wyprostowanej ręce i szerzej
otworzył oczy. Milczał kilka chwil, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie
jest jakiś czarny humor Oliwiera, ale kiedy dotarło do niego, że mężczyzna
mówił całkowicie poważnie, zawołał tylko z przerażeniem:
— O mój Boże!
— Taaa… dlatego nie przepadam za BDSM. Złe wspomnienia —
skomentował już prześmiewczo, starając się rozluźnić atmosferę.
— Aż nie wiem, co powiedzieć… — przyznał szczerze Armiński.
— No wiem, mam dostęp do kajdanek, pałki i paru innych,
ostrzejszych gadżetów i zero z nich pożytku — zironizował, za co został
obdarowany stosownym spojrzeniem, więc przewrócił oczami i zapewnił spokojnym
tonem: — Nie musisz absolutnie nic mówić. — Nie oczekiwał współczucia, ani też
nie miał w zamiarze sprawić tymi łzawymi historiami, że Denis będzie patrzył na
niego łaskawszym okiem. Wręcz przeciwnie, miał nadzieje, że to go nigdy nie
będzie usprawiedliwiało. Dzielił się tym z młodszym chłopakiem tylko dlatego,
bo czuł, że powinien. Marcel bardzo celnie zarzucił mu, że był zbyt zamknięty i
nie pozwalał się Denisowi dokładnie poznać. A czy było coś bardziej dosadnego,
co powiedziałoby „patrz, jak bardzo ci ufam”, niż opowiadanie tak cholernie
osobistych i traumatycznych zarazem przeżyć z dzieciństwa?
— Pamiętam, że wspominałeś o tym, że twój ojciec cię bił,
ale… chyba nigdy nie zastanowiłem się nad tym, jak to mogło wyglądać —
powiedział nieco zawstydzony Armiński, wracając do wcześniejszej pozycji, czyli
polegiwania na klatce piersiowej policjanta, jednak nie oparł brody o swoją
dłoń, którą na niej położył, tylko trzymał głowę wysoko. — Jak to się stało, że
nikt się tym nigdy nie zainteresował, ani nikt ci nie pomógł? — zapytał,
czując, jak ogarnia go rozgoryczenie połączone ze wściekłością. To przerastało
jego wyobrażenia.
— Co ci mogę powiedzieć? To były lata osiemdziesiąte, wiocha
zabita dechami. Gdyby mnie zakatował, to możliwe, że moje zniknięcie zostałoby
zauważone dopiero po paru miesiącach.
— Szkoła? — dopytał Denis.
— Wtedy też to inaczej wyglądało. Do pierwszej klasy
poszedłem w wieku siedmiu lat i chodziłem bardzo wybiórczo. Nikt się specjalnie
nie interesował, że nie ma mnie tygodniami na lekcjach. No a jak miałem osiem
lat, to stary się wreszcie przekręcił i trafiłem do domu dziecka w Białym —
wyjaśnił, a zaraz potem przeklął w myślach. Denis wyglądał na cholernie
przytłoczonego. — Hej, to było dekady temu. Mój ojciec dawno gnije w piachu.
Zobacz, jestem w zupełnie innym miejscu. Serio, nie ma nad czym płakać —
spróbował to jakoś spłycić i sprawić, by brzmiało na o wiele mniej drastyczne,
niż było w rzeczywistości.
Denis już chciał zaprzeczyć, bo jego zdaniem to było przecież
tragiczne i nie należało trywializować tak delikatnego tematu, tym bardziej, że
fizycznie zaczęło go boleć samo myślenie o tym, jak bardzo Oliwier musiał
cierpieć jako dziecko.
W ostatniej chwili się powstrzymał.
Właśnie, przecież to dotyczyło Oliwiera, a on ewidentnie nie
zamierzał się nad tym dłużej rozczulać. Denis też nie powinien. Mógł pokazać
swoje wsparcie w zupełnie inny sposób niż podnoszenie lamentu i powtarzanie w
rozemocjonowaniu, jak bardzo jest mu przykro i że to niesprawiedliwe. Nie cofną
czasu, a Oliwier wyrósł na cholernie silnego mężczyznę.
— Jest mi naprawdę bardzo przykro — zaczął, jednak spokojnym
tonem. — Wiem też, że nie lubisz o tym rozmawiać, zatem jestem naprawdę
wdzięczny, że mi o tym mówisz — powiedział, starając się zachować opanowanie, i
ponownie oparł brodę na swojej dłoni, przez co w tej pozycji wydał się od razu
bardziej uspokojony i uległy.
Oli uśmiechnął się tylko nieznacznie kącikiem ust i w
odpowiedzi pogłaskał policzek chłopaka.
— Teraz zaczynam rozumieć twoje wątpliwości do posiadania
kolejnego psa — przyznał na głos Armiński.
— No. Jeśli wierzyć regule, to każde stworzenie, na którym mi
zależy, skończy swój żywot w bardzo drastycznych okolicznościach — parsknął
niby żartobliwie, a potem spoważniał i spojrzał niepewnie na Denisa. Nie musiał
nawet nic mówić, bo od razu zauważył, że chłopak wiedział, o czym pomyślał.
— Hej, może będę tym, który się wyłamie i umrze spokojnie ze
starości? — zapytał, uśmiechając się pogodnie, bo choć Oli nieumyślnie
zasugerował, że może czekać go smutny koniec… to właśnie przyznał, że mu na nim
zależy.
— No ja, kurwa, myślę — zgodził się szybko Francuz, w typowym
dla siebie stylu. — Hej, wiesz, że kiedy będziesz w moim wieku, to ja będę już
jedną nogą w grobie? — zmienił zaraz temat. Tamta rozmowa z Adamem zasiała w
nim ziarno niepewności. Choć przestał się tym zadręczać i myśli nie nękały go
tak uporczywie, to jednak mimo wszystko sporadycznie wracały. Sam nie wiedział,
czy powinien poruszać tę kwestię, bo przecież i tak nic to nie zmieniało… no
ale teraz było już za późno, bo słowa mimowolnie opuściły jego usta.
— Ale się ciebie dzisiaj czarny humor trzyma — skomentował
tylko nieco zdezorientowany Denis.
— Nie mogę się powstrzymać — stwierdził sarkastycznie Francuz.
— A ja nawet nie mogę sobie wyobrazić siebie w wieku
czterdziestu lat — przyznał Denis, po czym z powrotem położył głowę na barku
policjanta, bo zaczęły mu drętwieć palce. Tak było mu znacznie wygodniej. — To
masa czasu — dodał, wzdychając.
Oliwier milczał przez chwilę, ściągnąwszy brwi. Właśnie coś
do niego dotarło.
— Masz rację. To w chuj odległa perspektywa — zgodził się z
chłopakiem. — Nie ma co tak wybiegać w przyszłość, nie? — uznał.
— Oczywiście, że nie — potwierdził zaraz Denis. — Jak mam być
kompletnie szczery to… nie wydaje mi się, żeby ten świat przetrwał kolejne
dwadzieścia lat w formie, jaką znamy — podzielił się swoją wizją.
— Że co? Wybuchnie wojna? — parsknął Oli.
— Na przykład. Albo będzie jakiś kataklizm na światową skalę…
albo jakaś pandemia i wszyscy umrzemy — zdradził swoje scenariusze.
— A jeszcze przed chwilą obiecywałeś, że umrzesz spokojnie ze
starości — przypomniał z udawaną pretensją Oli.
— Nic nie obiecywałem, tylko zauważyłem, że być może wyłamię się ze schematu stworzeń,
które giną w drastycznych okolicznościach — przypomniał Denis, na co Oli
zaśmiał się nieznacznie.
— Wyobrażałeś sobie kiedyś, jakby to mogło być w przyszłości?
Wiesz, jestem dwa razy starszy i to co teraz nie stanowi problemu… może w
przyszłości nim być — powiedział po kilku chwilach ciszy poważniej.
Denis ponownie przekręcił się na brzuch, jednak tym razem już
nie kładł się na Olim, tylko obok na materacu i podtrzymał się na łokciach, spoglądając
na blondyna z uśmiechem.
— Co? — spytał lekko zdezorientowany.
— Ty sobie wyobrażałeś — stwierdził od razu Denis, a kiedy mężczyzna
posłał mu pytające spojrzenie, wyjaśnił: — To bardzo mnie cieszy. Że wyobrażasz
sobie naszą przyszłość, nawet jeśli ona cię przeraża. Ale myślisz o nas —
zauważył.
Oliwier analizował chwilę w milczeniu słowa Armińskiego.
— Też mi to przeszło przez myśl kilka razy — kontynuował
zatem chłopak. — Ale… pamiętasz tę naszą rozmowę na Mazurach, na pomoście?
Kiedy bałem się przeprowadzki, a ty powiedziałeś mi, że tak daleko idące,
perspektywiczne myślenie jest przerażające i lepiej podchodzić do tego etapami?
— przypomniał, a gdy Oli potaknął, Denis wyjaśnił dalej: — Wydaje mi się, że to
jest właśnie jedna z tych sytuacji, gdzie takie krótkofalowe myślenie wyjdzie
nam na dobre. Naprawdę nie możemy mieć pojęcia, co będzie za dwadzieścia lat, a
ja chcę się skupić na tym, co mamy teraz — podzielił się swoimi
spostrzeżeniami.
— To zabawne, że jestem tego świadomy i przecież sam ci to
mówiłem… a teraz po prostu łapię jakiegoś laga i nie potrafię przyswoić tej
myśli — parsknął Oliwier, kręcąc głową.
— Hej, krok po kroku, okej? Ja też się nie wyzbyłem swoich
wątpliwości z dnia na dzień i wiem, że jesteś niecierpliwy…
— Och, ja jestem bardzo cierpliwy — nie zgodził się szybo
Francuz, na co Denis przewrócił oczami.
— Mam na myśli kiedy nie uganiasz się za jakimś typami spod
ciemnej gwiazdy — sprecyzował, bo choć może nie mógł powiedzieć, że znał
Oliwiera doskonale, to zdążył zauważyć, że Francuz miał delikatne rozdwojenie
jaźni i zawodowo był innym człowiekiem niż prywatnie. I niby nie było w tym nic
dziwnego, bo każdy człowiek przybierał jakieś role społeczne, jednak u Oliwiera
te zmiany w zależności od sytuacji bywały zaskakujące. Tak jak z tą
cierpliwością. W pracy mógł miesiącami łazić za jakimś przestępcą i nie tracił
motywacji, ale już kiedy chodziło o cierpliwość do samego siebie, to nie miał
jej za grosz.
Przemyślenia Denisa potwierdził delikatny uśmieszek na ustach
policjanta.
— Po prostu pamiętaj, że to co wydaje ci się teraz, za
dwadzieścia lat może nie mieć żadnego znaczenia. To nie tak, że się
teleportujemy do tego czasu. To będzie proces i z upływem lat będziemy
postrzegać pewne rzeczy zupełnie inaczej, niż jak teraz nam się wydaje, że
będziemy je postrzegali… ale to zagmatwałem. — Uśmiechnął się na koniec.
— Chyba że przyjdzie jakaś zaraza i wszyscy umrzemy —
spuentował Oli, czując, że zrobiło mu się jakoś lżej. Uzewnętrznianie się nadal
było dla niego ciężkie i miał wrażenie, że już mniej bolesne byłoby wyrwanie
zęba żywcem, tak nie potrafił nie zauważyć, że spokój i racjonalne podejście
Denisa uspokajały też jego.
Chłopak zachichotał tylko cicho i podrapał niespiesznie
palcami klatkę piersiową Francuza, po czym na moment zamilkli.
— Chciałeś kiedykolwiek odszukać swoją matkę? — zapytał
niespodziewanie, a jak tylko wypowiedział te słowa na głos, zesztywniał i
poczuł nieprzyjemne mrowienie. Cholera, poczuł się chyba zbyt wyluzowany i słowa bez jakiegokolwiek filtra opuściły jego
usta.
— Nie — odparł po chwili krótko Oliwier i zamilkł.
— Przepraszam, wypaliłem z tym bezmyślnie… — zaczął Denis,
ponownie przenosząc ciężar ciała na kochanka, zerkając na niego z przestrachem.
— Jest w porządku, nie przejmuj się — zapewnił Francuz,
przerywając mu i na podkreślenie swoich słów pogłaskał Denisa po plecach, tuż
nad pośladkami, bo automatycznie objął go ręką. — Po prostu wypchnęła mnie ze
swojej macicy. To jeszcze nie czyni z niej mojej matki. Przywykłem do
świadomości, że po prostu jej nie mam — wyjaśnił spokojnie. — Zresztą… jeżeli
miałaby praktykować na mnie takie techniki
wychowania jak ojciec, to w zasadzie zrobiła mi przysługę, zostawiając mnie
— dodał i westchnął głębiej.
Armiński skinął delikatnie głową i zagryzł wargę.
— Jestem z ciebie taki dumny… — powiedział wreszcie
nieśmiało.
Oli parsknął nieznacznie, odchrząknął i uciekł gdzieś
wzrokiem. Cholera jasna! Chyba po raz pierwszy w swoim trzydziestoośmioletnim
życiu ktoś powiedział mu, że jest z niego dumny. Tak bezpośrednio,
bezinteresownie i bez podtekstów. Tak po prostu.
Przez to, również po raz pierwszy w życiu, zabrakło słów i
chyba… chyba poczuł się zawstydzony? A może nawet nie zawstydzony, a po prostu
zakłopotany. Nie miał pojęcia, jak miał na to zareagować. Zrobiło mu się
cholernie miło i jakoś tak cieplej w środku, jednak nie wiedział, co ma na to
odpowiedzieć, ani jak zareagować.
— Dzięki — wyrzucił z siebie wreszcie nieco niezręcznie.
Denis uśmiechnął się na to szeroko, bo i do niego dotarło, że
to nie było coś, co Oli zwykł słyszeć, a jego reakcja była po prostu bezcenna.
— Nie ma za co — odpowiedział po chwili. — Po prostu każdego
dnia przypominasz mi, że nie ma sytuacji bez wyjścia i… to cholernie mi
imponuje. To jak silny jesteś — dodał, czując, że powinien iść za ciosem. W
końcu tak intymne rozmowy z Francuzem nie były na porządku dziennym. Owszem,
ten potrafił rozmawiać na trudne i poważne tematy, ale nieszczególnie lubił
rozmawiać o sobie. Denis czuł, że musi to wykorzystać.
Oli westchnął i przetarł twarz dłonią, po czym spojrzał nieco
zrezygnowanym wzrokiem na Armińskiego.
— Naprawdę mnie przeceniasz — stwierdził.
— Albo to ty nie doceniasz siebie — przedstawił alternatywę
chłopak.
— Nawet nie masz pojęcia, jak słaby potrafię być — rzucił
ściszonym tonem Francuz, uciekając wzrokiem gdzieś na ścianę.
— Każdy ma momenty słabości. Chyba to czyni nas ludźmi, nie?
— zastanowił się na głos Denis, ponownie podkładając sobie dłoń pod brodę,
którą wcześniej położył na piersi Oliwiera.
— Chyba… — mruknął policjant, a Denis od razu dostrzegł, że
mężczyzna dziwnie przygasł.
— Powiedziałem coś nie tak? — zapytał zaraz, marszcząc brwi.
— Nie, no co ty — zaprzeczył natychmiast Oli, skupiając
jednocześnie wzrok na chłopaku. Zmusił się nawet do delikatnego uśmiechu.
— Przecież widzę, że zabiłem nastrój — zauważył chłopak.
Francuz znowu westchnął, tocząc wewnętrzną walkę. I co on
miał teraz odpowiedzieć? Denis go trochę przytłoczył. Sam nie wiedział, czemu
tak się stało, ale kiedy chłopak zaczął mówić o tym, jaki to niby Oli nie był
silny, ten… jak na złość zaczął przypominać sobie wszystkie sytuacje z życia,
które kompletnie temu zaprzeczały. To nie tak, że nie chciał pokazywać słabości
przed Denisem. Po prostu nie czuł się gotowy opowiadać wszystko. A już na pewno nie chciał teraz na dowód wspominać o swoim
najmroczniejszym momencie życia. To nadal miał być sekret jego i Marcela… i
przez to Oli zaczął mieć wyrzuty sumienia. Przecież obiecał sobie, że się
bardziej otworzy i udowodni, że ufa Denisowi.
I wtedy sobie coś przypomniał. Coś równie mrocznego i popieprzonego.
Coś… czego nie wiedział nawet Marcel.
— Kilka razy w życiu byłem naprawdę słaby — zaczął w końcu,
zerkając badawczo na Denisa. — Ta konkretna sytuacja zdarzyła się, gdy byłem
dzieckiem… ale nawiedzała mnie potem długie lata. Mój ojciec zapił się na
śmierć, to już wiesz — wtrącił ku przypomnieniu, na co chłopak nieznacznie
pokiwał głową, by potwierdzić, że pamięta o tym fakcie, a Oli pomilczał dłuższą
chwilę, zanim kontynuował historię. — Tego dnia strasznie mnie zlał. Wrócił z
jakiejś meliny i musiał się wyżyć… a ja byłem pod ręką, jak zwykle zresztą,
więc oberwałem. Chyba było mu mało, bo wytrzasnął butelkę jakiegoś samogonu i
się nim uraczył do snu. Po prostu usiadł na takim rozlatującym się fotelu,
wcześniej kilkunastokrotnie przez niego obszczanym, i sobie popijał, niczym
soczek. Ja natomiast po tym wpierdolu skuliłem się na wersalce i ani drgnąłem.
Bałem się, że nawet mój za głośny oddech może go wkurzyć i jazda zacznie się od
nowa. W końcu przysnąłem, nie na długo, bo jak się przebudziłem, nadal było
ciemno… ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Ojciec zazwyczaj chrapał albo
charczał, ogólnie wydawał z siebie różne mniej lub bardziej obrzydliwe dźwięki,
a w tamtej chwili panowała przejmująca cisza.
— Nie żył? — upewnił się Denis, kiedy Oli na moment zamilkł.
— Tak — potwierdził sucho.
— Przykro mi… i co zrobiłeś? — zapytał wręcz nieśmiało
chłopak.
— Widzisz, to jest właśnie ten moment historii, który spędzał
mi przez lata sen z powiek i… — zawiesił głos.
— Spokojnie, możesz mi powiedzieć — powiedział łagodnie
Armiński.
Oli skinął głową i krótko zerknął w oczy Denisowi, nim
kontynuował.
— Co zrobiłem? — zapytał na głos niemal filozoficznym tonem.
— Nic. Nie zrobiłem kompletnie nic. Wiedziałem, że on umiera, albo, co nawet
bardziej prawdopodobne, już nie żyje, ale nie zrobiłem nic.
— Byłeś małym chłopcem… — zaczął usprawiedliwiającym tonem
Denis, jednak Oli szybko mu przerwał.
— Nie, nie. To nie chodzi o to, że ja nie wiedziałem, co
zrobić. Choć nie wiedziałem, ale nie w tym rzecz, to nie dlatego czekałem
bezczynnie. Ja po prostu… ja po prostu czekałem… żeby się upewnić — wyznał
nieco pokrętnie, bo każde słowa jakie przychodziły mu na myśl, brzmiały wręcz
tragicznie i jak teraz zaczął to analizować, to dotarło do niego, że mógł
brzmieć jak psychopata. Jednak już nie było odwrotu.
— Upewnić, że nie żyje? — odgadł mimo wszystko Armiński.
— Byłem mały, ale wiedziałem, że jak ktoś nie oddycha, to
bardzo zły znak. Mimo wszystko czekałem jeszcze długie godziny, by mieć
pewność. Naprawdę chciałem, żeby umarł — dodał z brutalną szczerością na koniec
i zebrał się na odwagę, by ponownie spojrzeć Denisowi w oczy. — Nie żyje, bo
nie zrobiłem… bo chciałem nic nie
robić — poprawił się. — Popierdolone, co? — parsknął na koniec, żeby jakoś
rozładować to napięcie, które wytworzył.
— Wiesz, że to nieprawda, nie? — upewnił się zaraz Denis,
kiedy dostrzegł, że Oliwier czeka na jego werdykt.
— Przez większość czasu… — odparł niechętnie Oli, wzruszając
nieznacznie ramionami.
— On zmarł, bo się zapił. Miałeś osiem lat i twoim
obowiązkiem z pewnością nie było niańczenie pijaka i upewnianie się, że
oddycha, zwłaszcza, że chwilę wcześniej cię pobił i to ty potrzebowałeś pomocy
— przedstawił swoją wizję chłopak, a na twarzy policjanta wymalowała się
widoczna ulga.
Niby to wiedział. Jednak… czasami nachodziły go wątpliwości,
że tylko się usprawiedliwiał, a w rzeczywistości był jakimś pieprzonym, małym
mordercą. Jednak skoro nawet Denis właśnie wybił mu to z głowy, nie wahając się
ani sekundy i nie mając cienia wątpliwości, to chyba nie był psychopatą?
— Wiem… ale mimo wszystko to czasami do mnie wracało, bo
przecież to nie było tak, że nie mogłem nic zrobić. W końcu rano poszedłem do
sąsiadki — dodał mimo wszystko, by dać Denisowi cały obraz na sytuację.
— To nie był twój obowiązek. Twój ojciec umarł tylko i
wyłącznie z własnej winy — podkreślił jeszcze raz Denis z delikatnym uśmiechem.
— Gdzieś tam w głębi wiem, że masz rację — przyznał Oli. —
Ale z drugiej strony… jestem policjantem. Mimo iż czasem jestem nieczułym
chujem, to jednak zawsze czułem, że pomaganie innym to mój obowiązek —
wytłumaczył swój punkt widzenia.
— Okej — rzucił Denis, po czym wyraźnie się nad czymś
zastanowił. — Okej — powiedział jeszcze raz, widocznie mając już jakiś plan —
to teraz wyobraź sobie taką sytuację. Może nawet już się z taką zetknąłeś —
dodał zaraz. — Jest małżeństwo. On alkoholik, znęca się nad żoną. Totalny
degenerat. Pewnego razu upija się do tego stopnia, że już się nie budzi. Żona
celowo nie wzywa pomocy jeszcze przez jakiś czas. Co o tym sądzisz? Czy ona
jest psychopatką i go zamordowała? — sprytnie nawiązał do sytuacji Oliwiera.
— Dobrze tak chujowi, niech zdycha — odparł zaraz Francuz z
parsknięciem. — Choć w świetle prawa…
— Pomijamy aspekt prawny. Czy czujesz, że to było moralnie
uzasadnione? — przerwał mu Denis, a kiedy Oli milczał, sam wyciągnął wniosek. —
Masz poczucie, że dostał to, na co zasłużył.
— W zasadzie tak — przyznał wreszcie Oli.
— No właśnie, to wyobraź sobie jeszcze, że w tym przykładzie
kobieta jest dorosłą osobą — podkreślił. — Są różne sytuacje życiowe, nie
zawsze się da, wiem o tym, ale mogła od niego na przykład odejść… ty nie
mogłeś. Miałeś osiem lat, Oli — wyjaśnił.
— Czy mówiłem ci już, że jesteś zdecydowanie zbyt mądry jak
na swój wiek? — Oli pozornie zmienił temat.
— Coś tam mogłeś kiedyś napomknąć. — Denis się wyszczerzył. —
To jak? Masz jeszcze jakieś mroczne sekrety? — zniżył zaraz znacząco głos i
uśmiechnął się bardziej zawadiacko.
— Kilka się znajdzie — wymruczał Oli, po czym wychylił szyję,
żeby cmoknąć chłopaka. — Ale co to by była za zabawa, jakbym ci wszystko na raz
powiedział? — zastopował entuzjazm młodego.
Armiński oddał pocałunek z nawiązką, mrucząc z przyjemnością
w usta policjanta, a potem westchnął z rozmarzeniem.
— Czy może tak zostać? Że będziemy sobie ufać i nie będziemy
się kłócić? — zapytał, nawet nie myśląc, że być może jego życzenie brzmiało
wręcz utopijnie.
— Bardzo bym chciał — odpowiedział zupełnie szczerze
policjant, ze słyszalną nadzieją w głosie.
Popatrzyli sobie w oczy, czując, że ta chwila przeradza się w
coraz bardziej intymną. Jednak nie w tym erotycznym sensie. Obydwaj czuli się
odprężeni po ostatnim razie, a teraz po prostu… czuli się blisko. Bezpiecznie.
Nic innego nie miało aktualnie znaczenia.
No, prawie nic.
— Zabiję tego pchlarza — powiedział niskim, spokojnym głosem
Francuz, zupełnie jaki prawił Denisowi najpiękniejsze komplementy.
Armiński oczywiście wyszczerzył się na to rozbawiony i z
niechęcią odsunął się od Oliwiera, gdyż ten zaczął się podnosić. Pchlarzowi wyraźnie nudziło się coraz
bardziej i czując obecność ludzi, którzy nie poświęcają mu żadnej uwagi, zaczął
się o nią upominać szczekaniem. Jak na szczeniaka przystało — piskliwym,
wwiercającym się w mógł szczekaniem.
— No i po co ta scena? — usłyszał Denis przytłumiony głos
Oliwiera, przekręcając się na plecy, zakładając ręce pod głowę i uśmiechając
pod nosem. — Myślisz, że będę na każde twoje zawołanie? — mówił dalej Francuz.
— Nie, nie, nie — zaprzeczył szybko z sarkazmem. — Nie będziemy bawić się w
wymuszanie, tak nie robią dobre pieski — pouczył. — Dlatego ja wrócę tam, a ty
zostaniesz tu i będziesz musiał się sobą zajść. Pora twoje spaceru wypada
dopiero za czterdzieści minut — wytłumaczył, zupełnie jakby pies miał to wszystko
zrozumieć.
Oliwier faktycznie po chwili wrócił, jednak wcześniej
zahaczył o kuchnię, skąd przyniósł Denisowi wodę, co chłopak przyjął z
wdzięcznością, unosząc się na łokciu. Uwielbiam ten mały rytuał. Czuł, że
dzięki temu ma z Olim coś unikatowego — taką swoją rzecz.
— Dobra robota — pochwalił z sarkazmem, kiedy Pchlarz ponownie zaczął poszczekiwać.
— Nawet się nie łudziłem — przyznał bez bicia Francuz,
przysiadając na skraju materaca. — Od dwóch dni próbuję uczyć go cierpliwości
przy misce. Jeszcze tydzień takich ćwiczeń samokontroli i oduczy się wymuszania
— obwieścił eksperckim tonem.
— Uwielbiasz, kiedy masz jakiś skrypt postępowania i wiesz,
co zrobić ze stworzeniem, by zachowywało się w taki sposób, jaki chcesz, nie? —
zgadł Denis, uśmiechając się zawadiacko i przygryzając wargę.
— Wyczuwam w tym pytaniu podstęp — obwieścił zaalarmowany
blondyn.
— Masz szczęście, że lubię być uległy — podpuszczał go dalej
Armiński.
— Czyżby? — Oli popatrzył na niego z powątpiewaniem, udając,
że wcale nie wie, o czym mówił chłopak, a ten tylko odpowiedział tajemniczym
spojrzeniem.
Ich role w łóżku były jasne. Oliwier dominował, a Denis nie
stawiał oporu — choć to nie oznaczało, że był bierny. Nic z tych rzeczy. Był
bardzo aktywny i uwielbiał pokazywać, że to, co daje mu Oliwier, doprowadza go
do ekstazy. Ale próbował przejmować dowodzenia i nie stawiał granic. Oczywiście
głównym powodem takiego stanu rzeczy był fakt, że po prostu nie musiał. Oli był
konkretny, stanowczy i zdecydowany, dając Armińskiemu to, co ten najbardziej
uwielbiał, jednocześnie wiedział, na ile sobie może pozwolić.
To nie zmieniało faktu, że poza aspektem łóżkowym Denis był…
po prostu niesforny. Z pozoru przypominał niegroźnego szczeniaczka niczym Pchlarz, który potrafił rozczulić swoim
niewinnym spojrzeniem brązowych oczu, jednak przy dogłębniejszej analizie
okazywało się, że też potrafił szczekać i broić. Z tą różnicą, że Denisa nie
zdało się zignorować, by w ten sposób „dać mu nauczkę”.
Oli poczekał, aż chłopak dopił wodę, po czym zabrał od niego
szklankę i wspiął się na łóżko, by po chwili przylgnąć do jego ciała. Denis w
ogóle się nie opierał — co nie było żadnym zaskoczeniem — a jedynie zarzucił
obie ręce na kark policjanta i w takiej pozycji zaczęli się niespiesznie
całować.
Może to ta słynna magia
świąt, a może po prostu osiągnęli stan stabilności na najwyższym poziomie. Francuz
nie był pewien, niemniej był bardziej niż zadowolony, że kryzys został
zażegnany. Nie przerażało go, że musiał się w tym celu odkryć przed młodszym chłopakiem.
Choć słowo musiał nie było do końca
adekwatne. Czuł, że powinien… ale też chciał. Sytuacja była na tyle komfortowa,
że podzielenie się jednym ze swoich najgłębiej skrywanych sekretów, przyszło mu
chyba najprościej w życiu. Choć to wcale nie oznaczało, że było to łatwe. Warto
było również wspomnieć, że nie miał w tym zbyt dużego doświadczenia. Przy
Denisie jednak wyznanie przyszło mu w
miarę bezboleśnie i bezstresowo. Oli jeszcze nie zdążył przeanalizować,
dlaczego tak się stało, ale sam powód chyba nie był najważniejszy. Grunt, że
czuł się dobrze i nie miał ochoty zamordować chłopaka, by pozbyć się jedynego świadka. W przypadku Oliwiera to
brzmiało jak sukces.
Zdołali przezwyciężyć ten naprawdę poważny kryzys w dosyć łagodny
sposób i wyraźnie obaj mieli chęć kontynuować tę przygodę zwaną związkiem.
Francuz znowu poczuł nadzieję i widział sens w ich wspólnej
przyszłości. Nie podchodził do tego jednak naiwnie. Nie wykluczał, że znowu coś
może schrzanić — bo czymś oczywistym dla niego było, że to on był w tym duecie
czarnym charakterem — ale przestał się tego tak panicznie obawiać, jak jeszcze
przed kilkoma tygodniami.
Teraz już wiedział, jak to jest. Wiedział, jak zminimalizować
ryzyko, aby nie popełnić tego samego, lub bardzo podobnego, błędu. Wiedział
też, że gdy coś spieprzy, pierwszy ruch będzie należał do niego. Ale przede
wszystkim wiedział, że mogą wspólnie pokonać całe mnóstwo przeszkód. Może nie
wszystkie. Zapewne istniały granice, po których przekroczeniu nie było już
powrotu. Tylko że teraz Oliwier nie miał
za bardzo ani czasu, ani ochoty, by wypatrywać potencjalnych kłopotów.
Denis był tu i teraz. Nie za dwadzieścia lat, nie pod czujnym
okiem Marcela. Był w łóżku Oliwiera, w pełni świadomy i samodzielnie o sobie
decydujący. Wszystko wskazywało na to, że Oliwier pasował do jego układanki,
więc głupim było skupianie się na teoretycznym scenariuszu, kiedy ewentualnie
przestanie do niej pasować. A już na pewno nie w tej chwili, kiedy byli sami i
absolutnie nic nie mogło…
Dziękuję, dziękuję, DZIĘKUJĘ ! Oni są wspaniali i cudowni. Uwielbiam to czytać i inne opowiadania też. Jesteś genialna. Dalej życzę weny i szybciutkiego w miarę Twoich możliwości wrzucenia rozdziału, bo warto czekać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńProszę bardzo, cieszę się, że się podoba :D
UsuńHej. Rozdział cudny. W 100%ci wyszedł. Oli tak otwarcie o swojej przeszłości nigdy nie opowiadał. Muszę ci powiedzieć ,że łezka mi się w oku zakręciła . Oliś taki biedny i katowany. Dobrze,że jego ojciec skończył tak jak skończył. Rozumiem a bynajmniej staram się zrozumieć podejście oliego do tej całej sytuacji i nie dziwię się ,że ma problemy ze sobą. Potem co przeszedł to Denis jest dla niego jak tak gwiazdka z nieba. Wydaje mi się,że dlatego oli tak podchodzi do ich związku ,bo gdzieś podświadomie uważa ,że mu się to nienalezy . A Denis jak zawsze nie zawiodl. Uwielbiam go. Jest taki młody ,a taki mądry i taki kochany .poprostu do schrupania. No i muszę Denisowi przyznać rację nie wiadomo co nas czeka w tym życiu i jak ono się zakończy ... Podsumowując rozdział świetny . Pozdrawiam i przesyłam dużo weny .w.
OdpowiedzUsuńOliwier jest dla mnie bardzo trudną postacią do napisania. Staram się do niej podejść z jak najbardziej logicznego punktu widzenia, ale też patrząc na to, jak przeszłość może oddziaływać na niego w teraźniejszości. Niestety tak jest, że dzieci z toksycznych rodzin muszą borykać się z szeregiem problemów w dorosłości, bo nie miały dobrego wzorca, który przekazałby im odpowiednie wartości.
UsuńDenis faktycznie chyba stanął na wysokości zadania i myślę, że dzięki temu Oli zaufa mu jeszcze bardziej. :)
♥♥♥
OdpowiedzUsuńNie umiem zacząć inaczej niż tymi serduszkami! Mega, naprawdę mega się cieszę, że udało Ci się napisać scenę, którą planowałaś od tak dawna. Domyślam się, że to ważny moment, zarówno w opowiadaniu jak i dla Ciebie, więc jestem bardzo podekscytowana!
Cóż Ci mogę powiedzieć, z mojej perspektywy wszystko jest idealnie!
Zacznę od tego, że jak tylko zaczęła się ta rozmowa o przyszłość i Oliwier zaproponował wojnę, ja już w myślach krzyczałam „pandemia, pandemia!”. XD No i nie zawiodłaś! Muszę przyznać, że perfidnie to sobie wymyśliłaś, ale cieszę się, że wykorzystałaś tę okazję, hahah. To było bardzo satysfakcjonujące, jak faktycznie ją wspomniałaś. :P
Rozdział rzeczywiście w innej formie, ale podoba mi się ta forma. Wydaje mi się, że to był bardzo dobry sposób na pokazanie tej zmiany, która zachodzi w Oliwierze i tego, że tak powoli otwiera się przed Denisem i wprowadza go w swoją przeszłość. Ale nie ukrywam, że totalnie się tego po nim nie spodziewałam, myślałam, że jeszcze będzie się dłużej motał i unikał tego tematu. Ale to dobrze w takiej sytuacji zmierza w dobrym kierunku. Jestem bardzo ciekawa, czy odważy się też Denisowi kiedyś wspomnieć o tej próbie samobójczej… W każdym razie, bardzo podobała mi się ta scena/w sumie cały rozdział. Wprowadziłaś taką naprawdę przyjemną, intymną atmosferę, fantastycznie się to czytało.
Cieszę się też, że do Oliwiera z pełną mocą dotarło, że to on jest tutaj czarnym charakterem! W sensie, w jego związku z Denisem. Denis jest taką uroczą gwiazdką (jak zawsze), że zasługuje na wszystko co najlepsze. Choć w tym rozdziale to Oliwier grał pierwsze skrzypce, to i tak nie mogę odpuścić tego jak nieziemski jest Denis. Uwielbiam go, mówiłam Ci to już? XDD
Co do przeszłości Oliwiera, to jest ona naprawdę straszna i przykro było mi o tym czytać. Nie przepadam za nim, ale nikomu nie życzyłabym takich rzeczy przeżywać. Wiem, że to tylko opowiadanie, ale niestety takie historie dla niektórych są prawdziwe i jest to dla mnie naprawdę przerażające :(( No, ale z takich pozytywnych aspektów, to bardzo dobrze radzisz sobie z tym tematem. Nie spłycasz go, Twoja kreacja Oliwiera jako takiej straumatyzowanej postaci też jest bardzo dobra. Nic, tylko chwalić!
A co do Pchlarza (można już uznać, że to będzie jego imię? XD), to dokładnie tak to sobie wyobrażałam. Że Oliwier nie jest gotowy na nowego psa, ale jakoś pozbycie się go, będzie się przeciągało i ostatecznie u niego zostanie. :P
A tak w ogóle, bo jakoś dzisiaj tak do mnie dotarło, że ta druga część to ma już 16 rozdziałów :O Kiedy ten czas tak zleciał? W każdym razie, chciałam zapytać, czy masz już jakiś plan, w ilu rozdziałach się zamkniesz? Nie żebym się spieszyła jakoś do tego końca, ale jeśli to już niedługo, to… no, muszę się do tego jakoś psychicznie przygotować! Więc mam nadzieję, że nie odwalisz tak jak z pierwszym tomem, tajemnicza Autorko! XD Liczę na Ciebie!
(subtelnie też wspominam, że szczęśliwe zakończenia sprawiają, że Czytelnicy są szczęśliwi… xd)
Dziękuję Ci bardzo za kolejny rozdział, zdążyłam się już porządnie stęsknić!
Życzę dużo czasu, weny i wszystkiego dobrego ♥♥♥
Tak, to jest zdecydowanie zawsze najbardziej ekscytujące do opisania, kiedy masz w głowie scenę, ale wiesz, że w publikacji to ona wypadnie dopiero gdzieś za rok. :D
UsuńNie mogłam się powstrzymać z tą pandemią, po prostu musiałam to wtrącić :D
Forma inna, bo to jedna długa scena, ale podejrzewałam, że tak to może wyglądać, bo jednak to istotny moment i nie mogłam go spłycić i w połowie rozdziału odpłynąć gdzieś indziej. Natomiast póki co nie planuję w najbliższych rozdziałach takich długich scen (ale też nie wykluczam, że już do końca się żadna nie pojawi).
Hah, no tak, Oli doskonale wie, że niesie na plecach ogromny bagaż i musi uważać, aby nie projektować swoich myśli na Denisa, bo ten dla odmiany wychowywał się w zdrowym, przyjaznym środowisku.
Co do końca przygód chłopaków - myślę, że znajdujemy się w połowie drugiego tomu. Jeszcze nie wiem, ile dokładnie będzie rozdziałów, ale pewnie podobnie jak w pierwszym, czyli ok. 30
Dzięki za komentarz i trzymaj się! :)