14 lutego 2021

Francuski piesek 2: Rozdział 17

 Będzie tylko gorzej


24 grudnia 2018

        Oliwier nie był sentymentalnym człowiekiem, tak samo jak nie miał potrzeby podążania za tradycjami, dlatego Boże Narodzenie, Wielkanoc i inne święta niewiele dla niego znaczyły. Poza tym w jego pracy również to nie miało żadnego znaczenia, bo jak w grafiku wypadła mu służba, to musiał wywiązać się z obowiązków bez względu na okoliczności.

        Tak też było i tego roku. Popołudniowa zmiana w Wigilię, wolne w pierwszy dzień świąt i nocna zmiana w drugi. Dla Francuza był to dzień jak co dzień i nie czuł w związku z tym żadnego magicznego nastroju, jednak widział po swoich kumplach, że niektórym wyraźnie była nie w smak służba w takim terminie. Rozumiał to. Tradycyjnie ten dzień spędzało się przecież z rodziną. Jemu samemu natomiast w pełni wystarczyła poranna rozmowa z Denisem, gdyż to wtedy umówili się na wspólne otwarcie prezentów. To było naprawdę urocze i choć zdecydowali, że dadzą sobie co najwyżej drobne upominki, to liczył się sam gest, dlatego gdy Oli, idąc za wskazówkami, znalazł ładnie zapakowany prezent, nie mógł udawać, że to nie działa zmiękczająco na jego serce. Oczywiście, w przeszłości już dostawał jakieś tam prezenty, które przyjmował z mniejszym lub większym entuzjazmem, jednak tym razem nie liczył się sam podarunek, a osoba, od której go dostał. Z jakiegoś powodu to zmieniło całe postrzeganie Oliwiera na tradycję wręczania sobie prezentów.

        Z racji na pogodę Denis wręczył mu getry termoaktywne do biegania i Oliwier, jeszcze ich nie przymierzając, już wiedział, że będzie to jego ulubiona para. Dodatkowo w paczce znalazł kilka słodkości, nie mogąc się powstrzymać, by nie zjeść od razu jednego z batonów.

        Sam nie mógł ukryć prezentu dla Armińskiego, gdyż ten wracał z bratem do domu, dlatego wręczył go chłopakowi tuż przed wyjazdem i pozostawało mu mieć nadzieję, że Denis dotrzyma słowa i nie rozpakuje go wcześniej. I wszystko wskazywało na to, że faktycznie tak się stało, bo przy otwieraniu brzmiał na podekscytowanego, a poza tym był raczej kiepskim kłamcą. Zatem Oli chyba trafił, a podarował młodemu planszówkę, o której naczytał się sporo pozytywnych opinii i jednocześnie nie kojarzył, aby Denis mu kiedyś o takiej wspominał.

        Te błogie rozmyślania były jak miód dla jego duszy po naprawdę bojowej służbie. Zwłaszcza kiedy wreszcie wrócili do jednostki i każdy przysiadł do swoich raportów, by skończyć je jak najszybciej i wrócić do domu, by odpocząć. Nawet Adam nie szukał wymówek, żeby się obijać, więc to był najlepszy dowód na to, że wszyscy mieli już dosyć i chcieli, by ta służba dobiegła końca.

        W pewnej chwili do ich pokoju wszedł Czarek i nieco wybił wszystkich z rytmu.

        — Dobra, jedna sprawa na koniec — zaczął, opierając się tyłkiem o wolne biurko, które stanowiło swego rodzaju składzik na rzeczy, które „warto było mieć pod ręką” i „nie opłacało ich się chować do szaf”. — Bogdan — zwrócił się do jednego z podwładnych, a pozostali od razu zrozumieli, co zamierzał powiedzieć dalej Czarek. — Słuchaj, nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje. Jak chcesz pogadać czy coś, to wal, ale nie może być więcej takiej sytuacji jak dzisiaj, że jesteś totalnie zdekoncentrowany i nie rozumiesz, co się do ciebie mówi. Dziś nic się nie stało, ale następnym razem ktoś może stracić życie, bo nie będziesz wystarczająco czujny — sporządził reprymendę, choć jego głos był stonowany i nie było w nim słychać przesadnych wyrzutów.

        — Przepraszam, stary… to… ogarnę się. Mam po prostu trochę problemów i… — zaczął się niezręcznie tłumaczyć, jednak Czarek mu przerwał.

        — Każdy z nas ma jakieś problemy. Jeśli to jest coś, co sprawia, że nie możesz się skupić, to bierz wolne albo idź na zwolnienie. Nie przychodź tutaj w takim stanie — pouczył już o wiele bardziej dosadnie. — Czy to jasne?

        — Tak — potwierdził bez dyskusji Bogdan.

        Czarek popatrzył na niego jeszcze moment, jakby chcąc zbadać wzrokiem, czy aby na pewno się rozumieją, a potem skinął głową, pożegnał się z pozostałymi i pozwolił im zbierać się do domu, a raporty ewentualnie dokończyć zaraz po przybyciu na kolejną służbę.

        Nikt jednak nie wyrwał się przed szereg.

        — Chcesz nam o czymś powiedzieć? — zasugerował zatem Oli. Nie obchodziło go życie prywatne kumpla i wcale nie odezwał się pierwszy, bo chciał pokazać, że ma dobre serce. Nie interesował się innymi, dopóki to nie miało wpływu na jego życie, ale dzisiejsza sytuacja właśnie do takich należała. Cały dzień byli w rozjazdach, dostali cynk, że jeden z typów, którego mieli pod obserwacją, może szykować jakąś akcję i było dosyć nerwowo. Ostatecznie nic się nie wydarzyło, ale Bogdan był widocznie cały dzień rozkojarzony i w pewnej chwili popełnił niewielki błąd, który mógł ich wszystkich utopić. Udało im się ugasić ten kryzys w zalążku, ale byli ułamki sekund od naprawdę nieciekawej sytuacji. Zatem w interesie każdego z grupy było, aby Bogdan uporał się z czymkolwiek aktualnie się mierzył, bo stan, w jakim się znajdował, zagrażał im wszystkim. Realnie.

        — Nie… przepraszam, chłopaki. Zdaję sobie sprawę, że zjebałem, ale ogarnę się.

        — Słuchaj, psychologiem nie jestem, ale jak dowodziłem zespołem w Białym, to zawsze zależało mi, aby panowała czysta atmosfera. Nie wiem, jak to tu zazwyczaj rozwiązujecie, ale ja wbrew pozorom jestem wyrozumiały, jeśli chodzi o godzenie życie prywatnego i zawodowego, więc jak coś trzeba, to pomogę — zaoferował szczerze. Nie sądził, aby Bogdan o tę pomoc faktycznie się upomniał, ale Oli z doświadczenia wiedział, że samo wygadanie się i swego rodzaju podzielenie się problemem, rozładowywało napięcie. Czasami wystarczała sama świadomość, że ktoś już wie i sytuacja stawała się bardziej załagodzona.

        — Jak coś, to wal, stary — zachęcił Włodek, popierając stanowisko Francuza.

        Bogdan milczał chwilę, skupiając wzrok na blacie swojego biurka, wyglądając, jakby walczył ze sobą, czy ma podzielić się swoimi problemami na głos.

        — Moja była żona właśnie wyprowadziła się do Wrocławia — wyznał słabo, zagryzł wargę i po chwili uściślił: — Zabrała mi dzieci. Od rozwodu utrudniała mi kontakty… a teraz wywiozła je na drugi koniec Polski — dodał z żalem, ciszej.

        — Kurwa… — wyrwało się Krzyśkowi, który do tej pory siedział w kompletnej ciszy i praktycznie nie zdradzał swojej obecności.

        — Wiesz — zaczął Włodek — moja po rozwodzie też próbowała trochę utrudniać mi widywanie się z dzieciakami, ale chyba jej się znudziło. Może to kwestia czasu. Daj jej się podąsać i jej przejdzie — zasugerował, bazując na swoim doświadczeniu.

        — A jak przy rozwodzie sąd orzekł w kwestii opieki nad dziećmi? — zapytał Oliwier.

        — Ze względu na moją służbę tylko raz w miesiącu na weekend, pod warunkiem, że tak uda się zorganizować grafik, a do tego połowa czasu w ferie i wakacje — wyjaśnił zrezygnowanym tonem Bogdan. — Jak by były na miejscu, to mógłbym je chociaż od czasu do czasu zabrać na jakieś lody po szkole czy… — urwał, widocznie zmagając się z sytuacją, jaka go spotkała.

        — Przestań płacić alimenty, to żonce szybko przejdzie — zażartował Alvaro, na co Oli zmarszczył brwi. Nie był wrażliwy ani zbyt poprawny, ale potrafił dostosować się do panujących nastrojów i na jego oko taki głupi komentarz był zbędny.

        — To nie jest zabawne — mruknął Bogdan, potwierdzając wnioski, do jakich chwilę wcześniej doszedł Francuz.

        — No chujowa sprawa — odezwał się Krzysiek. — Ale może będzie tak, jak mówi Włodek, że tylko na początku jej odwala, ale się uspokoi i jakoś się dogadacie w kwestii dzieci? — zasugerował zaraz z nadzieją.

        — Albo znalazła sobie innego bolca i chce się ciebie pozbyć z obrazka — przedstawił alternatywę Adam.

        — Nie pierdol, pewnie po prostu jest zła, że wam nie wyszło i się mści, ale daj jej trochę czasu na ochłonięcie i się dogadacie — odezwał się szybko Włodek, by zneutralizować wizję Alvaro.

        — Pewnie kogoś ma — podchwycił ze smutkiem Bogdan.

        — Nawet jeśli, to twoje dzieciaki są na tyle duże, że nie pozwolą cię zastąpić. Musiałaby być naprawdę wyrodną matką, gdyby krzywdziła je tylko po to, by tobie zrobić na złość — spróbował do tego racjonalnie podejść Francuz, przemilczając fakt, że rodzice potrafili być o wiele… wiele bardziej wyrodni. Nie zamierzał jednak straszyć Bogdana… w przeciwieństwie do:

        — Chyba że jest nadziany i będzie je przekupywał drogimi prezentami — rzucił z parsknięciem Alvaro, a Oli przekrzywił głowę, wpatrując się w niego zaintrygowany.

        Cholera jasna! Że też dopiero teraz to do niego dotarło!

        Dobra, może wcześniej było mu ciężej, bo sam był ofiarą tych sztuczek, ale teraz dostrzegł to jasno i wyraźnie, jakby słońce świeciło mu prosto w oczy. A znał przecież takich typów aż w nadmiarze — takich, którym coś się nie układało, ale maskowali swoje niepowodzenia, starając się ściągać na dno innych. Manipulowali rzeczywistością, przywołując najbardziej pesymistyczne scenariusze, umiejętnie pomijając, że jest druga strona medalu. Zupełnie jakby za wszelką cenę nie chcieli dopuścić do sytuacji, że inni będą mieli lepiej od nich.

        To właśnie robił Alvaro. Wcześniej z Olim, kiedy torpedował go wizjami tego, że Denis jest zbyt młody, by cokolwiek mogło z tego wyjść, a teraz Bogdana, strasząc go w zasadzie bez powodu. Zgrywał na pokaz dobrego kumpla, kiedy w rzeczywistości był niesamowicie toksyczny i tylko mącił.

        Francuz już się nie odezwał, a jedynie jeszcze przez kilka minut przyglądał się w ciszy całej sytuacji. Krzysiek i Włodek próbowali podnosić Bogdana na duchu, a Adam za każdym razem, niby nonszalancko i od niechcenia, jakby w formie żartu, rzucał czymś kompletnie przerażającym, czego osoba w stanie Bogdana z pewnością nie powinna słuchać.

        — Adam — odezwał się niespodziewanie, żeby skupić na sobie uwagę mężczyzny.

        — No? — odezwał się, spoglądając zaintrygowany na blondyna.

        — Zostawiłeś w socjalnym w lodówce zepsute mleko. Wyrzucisz je z łaski swojej? — zapytał pozornie bez sensu, domyślając się, że dla pozostałych jego pytanie musiało brzmieć w tym momencie kuriozalnie.

        — Co? — spytał z parsknięciem Adam, patrząc na Oliwiera jak na idiotę. — Jak się będę zbierał, to je wyrzucę…

        — Teraz — zażądał stanowczo, jednak spokojnie, drugi policjant.

        — Ale żeście się dziś wszyscy pospinali — mruknął Alvaro zrezygnowanym tonem, jednak się podniósł i skierował kroki ku wyjściu. Kiedy już opuścił pokój, Oli również wstał i podążył za nim. — Idziesz sprawdzić, czy na pewno wyrzucę? — zaśmiał się brunet, odwracając się na chwilę. — Musisz popracować nad swoim zaufaniem, Franek — rzucił żartobliwie. — Bo kiepściutko — podsumował. — Czyżby młody aż tak wystawiał cię na próbę? — zapytał podchwytliwie.

        Oli zaczekał, aż będą mijać zaułek, w którym stała kserokopiarka, po czym chwycił Adama za przedramię, dając mu znać, żeby się zatrzymał. Brunet popatrzył na niego zaskoczony.

        — Musisz przestać — zaczął bezpośrednio, co początkowo mogło zabrzmieć niezrozumiale, jednak tonem swojego głosu już zaalarmował drugiego mężczyznę, że nie jest nastawiony pokojowo.

        — O co ci chodzi? — odezwał się póki co delikatnie zdezorientowany Alvaro.

        — Nie wiem, czy tak już po prostu masz i robisz to nieświadome, czy z pełną premedytacją, ale musisz przestać dzielić się swoimi spostrzeżeniami, w momencie, kiedy nie jesteś w stanie postawić się w sytuacji drugiej osoby — wyjaśnił aż nazbyt dyplomatycznie, jak na siebie, blondyn.

        — Co ty pierdolisz? — fuknął tym razem Adam, wyraźnie rozzłoszczony, że Oliwier miał czelność zwracać mu uwagę.

        — No i po chuj straszyłeś Bogdana? — zapytał zatem w podobnym tonie. — W interesie nas wszystkich jest, żeby się ogarnął, a ty sobie robisz z tego żarty, jakby co najwyżej potłukł wytłaczankę z jajkami, a nie żona zabrała mu dzieci — przytoczył analogię.

        — Masz, kurwa, jakieś urojenia — parsknął z rozbawieniem Alvaro, co tylko potwierdziło teorię Francuza. Co prawda mógł podać kolejny przykład — tym razem z samym sobą, przypominając rozmowę sprzed kilku tygodni — ale nie miał najmniejszego zamiaru tego robić. Po reakcji Alvaro można było się spodziewać, że zacznie wszystko obracać w ten sposób, aby wyszło, że to Francuz wyolbrzymia i jest przewrażliwiony. Znał tę taktykę i nie zamierzał się podkładać.

        — Jeżeli już musisz wylewać swoje sfrustrowanie, to rób to gdzieś indziej, a jak masz dawać takie dobre rady, to po prostu się w ogóle nie odzywaj — polecił spokojnie, po czym, nie dając drugiemu mężczyźnie możliwości do kontrargumentu, odwrócił się i ruszył w stronę ich pokoju.

        Będąc jeszcze w drodze, poczuł, jak ogarnia go wręcz niezdrowe podekscytowanie. Zaczęła się w nim rozlewać nieopisana ulga. Jakby na pstryknięcie palcami zdał sobie sprawę, że jego ostatnie wątpliwości wynikały z tego ziarenka niepewności, jakie zasiał w nim Adam. Dopiero teraz do Francuza dotarło, że to przecież nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Nie sądził, aby Alvaro zależało konkretnie na nim, jako na osobie. To nie było nic personalnego. Wyglądało na to, że on z zasady lubił podcinać skrzydła innym i wypatrywał płaszczyzny, która stanowiła czyjś najsłabszy punkt.

        Oliwier niby od samego początku wiedział, że to takie gadanie i tylko jedna z możliwości, która wcale nie musiała się ziścić. Mimo wszystko gdzieś tam w podświadomości, nawet po rozmowie z Denisem, czuł, że coś go delikatnie drapie w mózgu i nie pozwala o sobie zapomnieć. Adam umiejętnie go podszedł, sprawiając, że Oliwier zwątpił.

        Do przewidzenia było, że po tej chwilowej fali ekscytacji z racji znalezienia rozwiązania, nadejdzie fala wkurzenia, bo policjantowi wydawało się, że jest odporny na wszelkiego rodzaju manipulacje. Do tej pory od razu demaskował wszelkie triki, jakie inni ludzie próbowali na nim stosować. I faktycznie był w tym wyśmienity… ale czasami zdarzało mu się zapomnieć, że nadal był człowiekiem, a przez to — jak każdy — miał swoje słabości.

        Obiecał sobie, że wyciągnie z tego lekcję i następnym razem będzie mądrzejszy.

***

3 stycznia 2019

        To były jedne z najlepszych świąt, jakie przeżył Denis. W jego rodzinie dosyć hucznie świętowało się Boże Narodzenie, mimo iż nikt z nich nie był wierzący. Jednak w świętach nie chodziło przecież wyłącznie o walor religijny. Armińscy traktowali ten okres jako wyjątkowy pod tym względem, że mogli nieco zwolnić i poświęcić sobie nawzajem jeszcze więcej czasu. To była bardzo dobra tradycja bez względu na powody, z jakich dana rodzina decydowała się ją kultywować.

        Oczywiście im coś było przyjemniejsze i magiczne, tym bardziej odnosiło się wrażenie, że czas przecieka przez palce, dlatego nim Denis się nie obejrzał, był już z powrotem w Warszawie. Ale… to też było coś dobrego. Spędził dwa tygodnie w rodzinnym domu, jednak zdecydowanie miał do czego wracać. Co prawda mógł zrobić sobie jeszcze dodatkowych kilka dni wolnego, bo sam zajęcia zaczynał dopiero siódmego stycznia, jednak Wiktor miał jakieś zaliczenie czwartego, zatem dzień wcześniej musiał wracać do stolicy, a Denis zdecydował się do niego dołączyć.

        — Ej, Tośka też jest już w Warszawie, będziesz miał coś przeciwko, jak ją zaproszę? — zagaił, kiedy znaleźli się już w mieszkaniu, rozpakowując w kuchni torby wypchane po brzegi świątecznym jedzeniem.

        — A czemu miałbym mieć? — zdziwił się Wiktor, wyjadając ciastka z pudełka, które miał tylko odstawić do szafki.

        — No nie wiem, myślałem, że będziesz się uczył na to zaliczenie jutro, więc nie chce ci przeszkadzać. W sumie to mogę iść do niej… — zastanowił się na koniec na głos.

        — Nie, nie. Niech wpada do nas — zapewnił go szybko Wiktor, na co Denis uśmiechnął się zawadiacko.

        — Szyszka wraca dopiero w sobotę — wyjaśnił, domyślając się, skąd ten nagły entuzjazm jego brata.

        — Spoko — mruknął niby obojętnie Wiktor i udał, że skupił się na wybieraniu idealnego miejsca w szafce, gdzie mógł odłożyć ciastka.

        Denis już tego nie skomentował, tylko uśmiechnął się pod nosem i zgodnie z pierwotnym pomysłem, napisał do Tosi, by wpadała na poświąteczne słodkości. Dziewczyna szybko odpisała, z chęcią przystając na pomysł, a Denis, idąc za ciosem, napisał jeszcze do Oliwiera. Co prawda wiedział, że mężczyzna dziś pracował i w zasadzie nawet nie wiadomo, kiedy kończył, dlatego wstępnie umówili się na kolejny dzień. Mimo wszystko Armiński chciał niejako o sobie przypomnieć i dać znać, że myśli i tęskni. W końcu nie widzieli się od dwóch tygodni.

        Odpowiedź Oliwiera go zaskoczyła.

       Od: Oliwier. „Zaraz kończę, więc skoczę na chwilę do mieszkania, żeby wyprowadzić pchlarza i mogę wpaść”.

        Denis aż uniósł w zaskoczeniu brwi, a potem na moment zagryzł wargę. Naprawdę nie spodziewał się, że Oli przystanie na tę propozycję, bo nie spotykali się w mieszkaniu bliźniaków, tylko w mieszkaniu policjanta. Właśnie według woli starszego mężczyzny. A Denis nawet uprzedził go, że będzie jego koleżanka…

        To zdecydowanie było niecodzienne zachowanie, ale mimo wszystko chłopak nie widział powodu, dla którego miałby się z takiego obrotu spraw nie ucieszyć.

        Skończyli zatem wypakowywać się z Wiktorem i raptem pół godziny później wpadła do nich Tosia, która, jak się okazało, nie przyszła z pustymi rękami. Bliźniaki w końcu dzień wcześniej obchodziły dwudzieste urodziny, a dziewczyna o tym pamiętała, więc zaraz na wejściu wręczyła im symboliczne prezenty. Z racji tego, że właśnie zaczął się nowy rok, kupiła chłopakom kalendarze w formie terminarzy — dla Denisa w śmieszne, animowane pieski, a dla Wiktora z motywem kosmicznym.

        Następnie rozsiedli się w kuchni, pałaszując sernik i popijając go aromatyczną kawą z ekspresu, który Denis podstępnie wynegocjował, wpierw podpuszczając rodziców, że przyda im się nowy. Kiedy ci uznali, że faktycznie mogą wymienić sprzęt na nowszy model, chłopak z rozbrajającym uśmiechem oznajmił, że skoro nie potrzebują starego, to on się nim zaopiekuje.

        Akurat kiedy Denis z Tośką zaczęli narzekać, że sesja jest za rogiem i przez najbliższy miesiąc nie będą mieli życia, rozległo się pukanie do drzwi, na dźwięk którego chłopak niemal wystartował niczym rakieta i w ułamku sekundy już przekręcał zamek.

        Kiedy tylko otworzył drzwi, poczuł konsternację i poczuł się bezradny. Nie wiedział, co miał zrobić. Nie widział Oliwiera od dawna i instynktownie chciał mu się rzucić na szyję… ale okazało się, że Francuz przyszedł z psem, którego Armiński zdecydowanie nie potrafił zignorować i po prostu nie wiedział, kogo ma utulić na śmierć jako pierwszego.

        — Cześć, jestem Oliwier, nie wiem, czy pamiętasz — zaczął policjant, widząc rozbiegane spojrzenie bruneta, po czym dodał pod nosem bardziej do siebie. — Demencja starcza zaatakowała cię o wiele szybciej, niż podejrzewałem.

        Denis przewrócił na to oczami, po czym skradł Francuzowi szybkiego buziaka, a potem przykucnął, by przywitać się ze szczeniakiem, który zaczął na jego widok wesoło merdać ogonkiem. To było niesamowite, jak urósł przez ostatni miesiąc.

        — Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że go zabrałem. Było mi go szkoda, bo ostatnio ciągle siedzi sam — wyjaśnił Oli.

        Denis nawet na to nie odpowiedział, tylko wziął psa na ręce, przytulając go do piersi, po czym ponownie wychylił się do starszego mężczyzny i skradł mu jeszcze kilka buziaków.

        — Tęskniłem — wyszeptał na koniec z rozmarzoną miną.

        — Nic dziwnego, nie widzieliśmy się rok — spuentował, a Denis zastygł w bezruchu, posyłając policjantowi wymowne spojrzenie. — Musiałem — parsknął Oli, nawiązując do tego starego jak świat suchara.

        — Jestem oficjalnie dorosły, już nie możesz o mnie powiedzieć, że jestem nastolatkiem — przypomniał zaraz dumnie Denis.

        — Nie masz się z czego cieszyć — zgasił go szybko Oli. — Od teraz już będzie tylko gorzej — zapewnił. — Każdego wieczoru przed zaśnięciem będziesz się zastanawiał, co cię będzie boleć po przebudzeniu — postraszył.

        — Uwielbiam, kiedy za każdym razem narzekasz, jaka starość jest straszna, jednocześnie potrafiąc wstać o piątej rano, żeby przebiec piętnaście kilometrów, będąc jednocześnie antyterrorystą w formie lepszej niż dwudziestu przeciętnych nastolatków razem wziętych — odpowiedział na to Denis z rozczulającym uśmiechem, na co Oli odparł obronnie:

        — Ty już nawet nie jesteś nastolatkiem, o przeciętności nie wspominając, zatem nie wolno mi za bardzo odstawać.

        — Och… czy ty właśnie powiedziałeś, że starasz się tak dla mnie? — jęknął urzeczony Denis.

        — Nie… — fuknął szybko Francuz, udając zakłopotanie.

        — W ogóle napisałem ci, że będzie też Tosia, nie? — upewnił się po tym, jak posłał policjantowi kolejny promienny uśmiech. Był pewny, że napisał, bo sprawdzał to kilka razy… ale teraz chciał też sprawdzić, czy Oli to uważnie przeczytał. To było niesamowite, że zgodził się wpaść, ale jednocześnie było to do niego niepodobne.

        — Tak. Napisałeś mi też, że będzie sernik Alicji — wyjaśnił Oliwier śmiertelnie poważnym tonem, jakby chcąc podkreślić, że to sprawa wagi państwowej i nic mu nie przeszkodzi na drodze do spałaszowania kawałka ciasta matki Denisa.

        Armiński pokiwał w odpowiedzi z uśmiechem głową, po czym skupił się na psiaku, który zaczął się wiercić, zatem postawił go na podłogę, a ten z zaciekawieniem zaczął obwąchiwać wszystko, co tylko pojawiło się na jego drodze.

        W kolejnej chwili nastąpiło delikatne poruszenie, bo szczeniak skupił na sobie uwagę pozostałych osób w kuchni i tak przez parę minut wszyscy się nad nim rozczulali, co ewidentnie podpasowało zwierzakowi, który chętnie przyjmował wszelkie czułości i drapanie za uchem.

        Oli wykorzystał to na zostawienie na stole dwóch dużych czekolad i niezobowiązująco rzucił „wszystkiego najlepszego”, ciesząc się w duchu, że nie musiał za bardzo gimnastykować się z wymyślaniem życzeń. Nie cierpiał tego robić, ale tak się składało, że jego kochanek był sklonowany i po prostu wypadało wręczyć jakiś upominek jego kopii. Dla Denisa miał coś ekstra, jednak zamierzał mu to podarować, kiedy zostaną sami.

        Póki co Pchlarz skradł całą uwagę.

        — Jak się wabi? — zapytała nieśmiało Tosia. Pomimo iż Oliwier nawet nie utrzymywał z nią kontaktu wzrokowego, była widocznie spięta na jego widok. Nadal ją przerażał.

        — Pchla…

        — Nie nazywaj go pchlarzem! — przerwał w połowie słowa kochankowi Denis. Do tej pory się nie odzywał, bo nie chciał prowokować policjanta, ale teraz już chyba można było spokojnie uznać, że i on pogodził się z obecnością psa, zatem trzeba było wybrać mu wreszcie imię i Denis zdecydowanie nie zamierzał akceptować Pchlarza.

        — To tylko robocze imię — odparł obronnie blondyn. — I tak ze mną nie zos…

        — Przestań — powstrzymał go ponownie chłopak. — Obaj dobrze wiemy, że on się nigdzie nie rusza — powiedział to wreszcie na głos i przez moment obserwował twarz mężczyzny, próbując wyczytać z niej jakieś emocje. Oliwier był niezmiernie dobry w ich kamuflowaniu, natomiast sam fakt, że nie zaprzeczył i ogólnie się nie odezwał, świadczył, przynajmniej zdaniem Denisa, że pies miał z nim zostać.

        — No dobra… może jeszcze chwilę zostać — odezwał się po chwili, niby od niechcenia, żeby przypadkiem nie musieć przyznać racji Armińskiemu. Fakt był jednak taki, że rzeczywiście pogodził się z myślą, że szczeniak raczej nigdzie się nie wybiera. Cholera, przyzwyczaił się do niego.

        — Musimy mu wybrać jakieś imię — oświadczył Denis.

        — Opel! — rzucił z entuzjazmem Wiktor.

        — Co? — wydukał tylko z zaskoczeniem Oli.  

        — Albo Gremlin! Nie, nie… wiem! Kotlet! Teksas? — zapytał niepewnie na koniec, kiedy okazało się, że pozostali nieszczególnie podzielają jego entuzjazm.

        — To najbardziej randomowy przekrój psich imion, jaki kiedykolwiek słyszałam — podsumowała Tosia.

        — Imię musi do niego pasować — zaczął Denis i jak tylko skończył mówić, Wiktor wykrzyknął:

        — Kłębuszek!

        — Nie nazwę psa Kłębuszek — obwieścił stanowczo, aczkolwiek spokojnie Francuz.

        — Jaki jest? — zapytała Tosia. — Co lubi robić? Ma jakieś ulubione zabawki? — spróbowała się czegoś dowiedzieć, by móc jakoś dopasować do niego imię. Jakoś żadna opcja zaproponowana przez Wiktora jej nie pasowała. Psiak wyglądał póki co jak przeciętny, mieszany szczeniak i chyba można było wnioskować, że wyrośnie na psa w typie owczarka. Miał podpalane umaszczenie o raczej krótkiej sierści, czarny pysk, stojące uszy, długą kufę i dosyć masywne łapy.

        — Chyba każdy widzi — stwierdził policjant, wskazując wymownie na psa, który próbował podskubywać ostrymi ząbkami drewnianą nogę od stołu.

        — Głupek? — zapytał nieprzekonany Wiktor, za co został obdarowany stosownym spojrzeniem przez Francuza.

        — Tonto — powiedział z olśnieniem Denis.

        — No jasne! — podchwycił zaraz Wiktor.

        — To po hiszpańsku… — zaczął Denis wyjaśniającym tonem, spoglądając na zaciekawionego Oliwiera.

        — …kretyn, frajer, palant, debil — przyszedł z pomocą Wiktor.

        — Cóż, chciałem powiedzieć głuptas — wyjaśnił Denis, spoglądając na starszego mężczyznę.

        Zapadła chwilowa cisza, w trakcie której policjant wyraźnie analizował propozycję Armińskiego.

        — Podoba mi się — przyznał niespodziewanie, po raz kolejny zaskakując Denisa, który pomyślał sobie, że nie poznaje swojego partnera. — Oryginalnie, a jednocześnie do niego pasuje. Taki Latynoski goofy, nie? — zobrazował, a Wiktor wymownie wskazał na niego palcem i pokiwał z uznaniem głową, jakby pod wrażeniem tego porównania.

        — Uderzyłeś się w głowę czy coś? — zasugerował cicho Denis, a na jego twarzy błąkało się delikatne rozbawienie.

        — Żeby to raz — parsknął Francuz, nie zamierzając odpowiadać poważnie, choć doskonale zrozumiał, do czego nawiązywał brunet.

        Tonto, bo chyba można było oficjalnie uznać, że tak od teraz nazywał się pies, obwąchał wszystkie możliwe kąty, próbował wyłudzić trochę ciasta, gdy tylko dostrzegł, że ludzie coś konsumują, i ostatecznie ułożył się przy kaloryferze na drzemkę.

        W międzyczasie w mieszkaniu bliźniaków zapanowała przyjemna, swojska atmosfera i nawet Tośka już nie wyglądała na taką przytłoczoną obecności policjanta… co zresztą było w dużej mierze jego zasługą, bo tego wieczoru zachowywał się po prostu po ludzku. Denis aż go nie poznawał, ale w gruncie rzeczy bardzo się cieszył, że jego partner stara się być towarzyski i nie przytłacza swoją osobowością. Oczywiście dla Denisa nie istniał taki termin jak „za dużo Oliwiera”, jednak po wnikliwej obserwacji chłopak stwierdził, że chyba odkrył, co jest problemem policjanta. Choć w sumie to nie z nim był problem, tylko problemem było to, jak odbierali go inni. Otóż zdaniem Denisa, kiedy nawiązywało się kontakty interpersonalne, to ludzka natura nakazywała zaprezentowanie się z jak najlepszej strony. Powoli, stopniowo — coś na zasadzie podawania esencji i dopiero z upływem czasu odkrywało się kolejne karty. Kiedy natomiast poznawało się Oliwiera, to było jak wiadro zimnej wody na głowę. Sto procent Oliwiera na raz, bez kompromisów. Trzeba było przyznać, że to był intrygujący sposób prezentacji… ale jednocześnie niesamowicie przytłaczający.

        — Ale się obżarłem — mruknął po jakimś czasie Wiktor, rozprostowując nogi pod stołem, zahaczając niechcący Tosię. — Teraz tylko pod kołderkę i drzemka — dodał z rozmarzeniem.

        — To był szalony wieczór — podsumowała dziewczyna z nutką sarkazmu.

        — Ekspertem od imprez nie jestem, dlatego wyprowadźcie mnie z błędu, jeśli się mylę, ale… czy jeśli z waszego wieku znika „naście” to automatycznie każda impreza przekształca się w geriatryczną posiadówkę? — zakpił Oli.

        — Nie wiem jak Wiktor, ale ja się czuję co najmniej dziesięć lat starszy — przyznał refleksyjnie Denis. — Ej, w ogóle to pierwszy raz, jak nie mieliśmy jakiejś większej imprezy — zorientował się zaraz. Co prawda okoliczności były nieco inne, bo tym razem mieszkali w innym mieście, a i termin był taki, gdzie ciężko było zgrać większą ilość znajomych, by po prostu posiedzieć wspólnie przy kilku piwach i jakichś przekąskach.

        — Uważaj i lepiej nie szastaj takimi tekstami, bo Oli zaraz uzna, że jesteś już dla niego za stary i będzie cię chciał wymienić na młodszy model — rzucił złośliwie Wiktor, co raczej miało być przytykiem w stronę policjanta, niż jego brata, co zresztą podkreślił, spoglądając wymownie na Francuza.

        — Dobrze się składa, że jesteś tym młodszym bliźniakiem, więc w razie czego, nie będę musiał daleko szukać — odgryzł mu się Oli w tym samym tonie.

        — Sorki, ale nie wpasowujesz się w mój kanon piękna — odmówił Wiktor.

        — Sugerujesz, że czegoś mi brakuje? — zapytał podchwytliwie Francuz.

        — Wręcz przeciwnie, masz pewne nadprogramowe narządy, którymi nie jestem zainteresowany — wyprowadził go z błędu Wiktor, na co Oli się zaśmiał.

        — Jestem pod wrażeniem, jak z tego wybrnąłeś — pochwalił z uznaniem policjant, na co Wiktor przybrał karykaturalnie dumną minę.

        — Ja tam lubię twoje nadprogramowe narządy — wtrącił przymilnie Denis.

        Ta przyjemna atmosfera trwała w najlepsze i wszyscy stracili poczucie czasu. Ze swoistego letargu wyrwał ich dźwięk telefonu Denisa.

        — Cholera, obiecałem mamie, że zadzwonię, jak dojedziemy — oświadczył chłopak, widząc nazwę kontaktu, więc wstał i wyszedł do swojego pokoju, by zdać matce krótką relację z drogi do Warszawy.

        — To ja skoczę do łazienki — poinformowała Tosia, również opuszczając kuchnię.

        Oliwier z Wiktorem zostali sami, nie licząc oczywiście Tonto, który dalej smacznie spał, i zapanowała między nimi cisza. Może nawet nieco niezręczna. Ich relacja polegała głównie na tym, że sobie dogryzali albo z czegoś żartowali, ale przeważnie przebywali ze sobą w towarzystwie innych. Teraz po prostu obaj nie wiedzieli, czy mają się nie odzywać, dalej żartować czy zacząć poważniejszy temat.

        — Więc… Tosia — rzucił hasłowo policjant, decydując się przełamać ciszę, a Wiktor popatrzył na niego pytająco. — Zamierzasz coś zrobić, czy będziesz tylko ją obserwował z daleka jak jakiś dziwak? — zapytał zatem wprost.

        — Co? — odbił szybko Wiktor. — Nie obserwuję jej — odparł zaraz obronnie.

        — Okej. — Oliwier wzruszył ramionami nonszalancko, pokazując, że nie zamierza się upierać.

        — Nie obserwuję — powtórzył chłopak, jednak o wiele ciszej i mniej pewnie.

        — W porządku — odpowiedział jeszcze raz Oli.

        — Skąd wiesz? — zapytał niepewnie Wiktor, uprzednio spoglądając w kierunku korytarza, aby upewnić się, że nikt jeszcze nie wraca.

        — Bo to widać z kilometra? — zapytał retorycznie Francuz. — Nigdy nie łapiesz z nią kontaktu wzrokowego, tylko panicznie odwracasz wzrok, gdy ona patrzy na ciebie, a gdy nie patrzy, to ty dla odmiany gapisz się na nią niepokojąco długo. Poza tym te niby przypadkowe smyrnięcia pod stołem… tak swoją drogą, to kilka razy nie trafiłeś — wtrącił prześmiewczo, dając chłopakowi do zrozumienia, że to jego kilka razy zaczepił, zamiast dziewczynę — i panika na twojej twarzy, kiedy ona coś odpowiada i okazuje się, że ma inne zdanie niż ty — dodał na koniec.

        Wiktor nawet już nie zamierzał zaprzeczać.

        — Myślisz, że ona wie?

        — Nie sądzę. Z jej perspektywy to pewnie wygląda tak, jakbyś ją ignorował — podzielił się swoim spostrzeżeniem Oli. — Plus nie znam tej całej Marceliny, ale Denis żyje przekonaniem, że to za nią wzdychasz, więc stworzyłeś sobie niezły kamuflaż — dodał, wyjaśniając, dlaczego prawdopodobnie nikt inny do tej pory tego nie zauważył.

        — Wiem. Celowo nie wyprowadzam go z błędu, bo nie wiem, jak to rozegrać… — wyjaśnił zmartwionym tonem Wiktor, nie mając pojęcia, jak to się stało, że właśnie uzewnętrznia się przed… Oliwierem. To było absurdalne, ale z drugiej strony, tak długo kumulował swoje uczucia, że gdy wreszcie ktoś go rozpracował, nie mógł już dłużej się wypierać. A pech chciał, że był to akurat Oliwier. Choć niby kto inny miał to być, jak nie cholernie wnikliwy i spostrzegawczy policjant, który jako jedyny w towarzystwie patrzył na to obiektywnie?

        W każdym razie Wiktor nie zdążył nic dodać, bo dziewczyna wróciła z toalety.

        — Tosia, jak tam sytuacja z… Andrzejem? Tak się ten typek nazywał? Nie uprzykrza ci życia? Odczepił się? — zapytał z pozoru niezobowiązująco Francuz, od razu dostrzegając zaalarmowane spojrzenie Wiktora, który zaczął podejrzewać, że to pytanie wcale nie było takie niezobowiązujące.

        — Och… — zaczęła zakłopotana. — Nie. Na początku trochę próbował zwrócić na siebie uwagę, ale chyba mu przeszło — odpowiedziała szczerze, nie dodając, że gdyby nie ówczesna interwencja, to sama pewnie nie miałaby tyle odwagi, by kategorycznie zerwać z Andrzejem.

        — To dobrze, fajna z ciebie dziewczyna i zasługujesz na kogoś znacznie lepszego — skomplementował, co było kompletnie nie w jego stylu, jednak w jego stylu było już robienie czegoś interesownie, a w ten sposób chciał zbudować pewne napięcie i być może sprowokować do czegoś Wiktora.

        Niestety w tej samej chwili wrócił Denis, a gdy Oli zerknął na jego brata, dostrzegł na jego twarzy przerażenie, jakby chciał powiedzieć „błagam, nic więcej już nie mów”. Choć zdaniem Francuza łatwiej było zerwać ten metaforyczny plaster i uwolnić chłopaka od zamęczania się… to jednak postanowił się dłużej nie wtrącać. Gdyby teraz to wszystko wywlókł przed Denisem, to doprowadziłby do skrajnie niezręcznej sytuacji i być może nawet ośmieszył Wiktora, a to z pewnością w niczym by mu nie pomogło. No trudno, to jego sprawa i skoro wolał dalej być bierny, niech tak będzie.

        W ostatniej chwili przyszedł mu do głowy pomysł.

        — Przesłuchanie zakończone? — zapytał nieco prześmiewczo Denisa, który przykucnął przy nim, kładąc mu dłoń na udzie, a drugą ręką zaczął głaskać Tonto, który przewrócił się na plecy, eksponując brzuch.

        — W gruncie rzeczy to mama przeżywa, że Wera ma przyjechać na weekend i musiała się wygadać — wyjaśnił Denis.

        — Ach, Wera… zapomniałem o jej istnieniu — westchnął z udawaną nostalgią policjant. — Tak czy inaczej, będę się zbierał, chcesz ze mną wyprowadzić tego pchla… tego psa? — poprawił się szybko na koniec, widząc spojrzenie Denisa.

        — Już? — zapytał zaraz jednak nieco zasmucony.

        — Miałem długi dzień i chcę odpocząć. Zresztą jutro mam wolne, ty też, więc będziemy mieć cały dzień dla siebie — wyjaśnił. — To co? Idziesz? — przypomniał, wstając. Jeżeli wyciągnie Denisa z mieszkania w tym momencie, to da Wiktorowi chwilę sam na sam z Tosią… no i oczywiście sam zyska moment prywatności ze swoim kochankiem.

        — Okej — przystał na to bez dyskusji chłopak, bo choć ten wieczór był niesamowicie przyjemny i stanowił idealne zakończenie tego poświątecznego, rodzinnego okresu, tak chciał wykorzystać każdą chwilę sam na sam z Olim, bo w gruncie rzeczy jeszcze nie mieli do tego okazji.

        Sam Francuz zerknął wymownie w stronę Wiktora, mentalnie przekazując mu, żeby nie spieprzył tej szansy, po czym wspólnie z Denisem zaczęli kierować się do wyjścia. Ubrali się w kurtki, założyli buty i po kilku minutach opuścili mieszkanie.

        Armiński instynktownie naciągnął kaptur na głowę i schował dłonie do kieszeni kurtki, kiedy tylko znaleźli się na zewnątrz. Zapomniał zabrać rękawiczek i od razu zrozumiał ten błąd. Co prawda krajobraz w niczym nie przypominał zimy, a około południa padał deszcz, natomiast temperatury były niskie, a do tego wiał nieprzyjemny wiatr.

        Oliwier natomiast zdawał się nie przejmować tymi okolicznościami.

        — Jakim cudem nie jest ci zimno? — zapytał chłopak, patrząc na policjanta, który nie tylko nie miał czapki, rękawiczek czy szalika, ale nawet nie zasunął do końca kurtki. — Przeziębisz się i co wtedy? — zasugerował z pretensją.

        — Będziesz mi robił rozgrzewające zupki, głaskał po główce i współczuł? — zasugerował jak coś oczywistego Francuz.

        Denis skomentował to wymownym milczeniem, choć coś w głębi duszy podpowiadało mu, że byłoby dokładnie tak, jak zobrazował jego partner.

        — A gdybym ja był chory, to też robiłbyś mi rozgrzewające zupki? — odbił pytanie, podchodząc blisko Oliwiera. O wiele za blisko, niż przyzwalały na to standardy społeczne… jednak w pobliżu nikogo nie było, a nawet gdyby był, Denis by się tym nie przejął.

        Oli uśmiechnął się zawadiacko, nim odpowiedział.

        — Gdybyś był chory, a ja podałbym ci ugotowaną własnoręcznie zupę… zmieniłbyś status na śmiertelnie chory — wyjaśnił, a kiedy dojrzał ten promienny uśmiech na twarzy chłopaka, po prostu nie mógł się powstrzymać przed skradnięciem mu soczystego całusa.

        — Nie wiem o co chodzi, ale jesteś jakiś inny — wyznał wreszcie Denis, ale w jego głosie nie było wyrzuty. Wręcz przeciwnie, brzmiał na zaintrygowanego.

        — To znaczy? — zapytał z parsknięciem Oli, udając, że nie za bardzo rozumie. W rzeczywistości domyślał się, jednak nie zamierzał ułatwiać Denisowi i chciał wpierw usłyszeć jego teorię.

        — Niby jesteś tym samym Oliwierem, przesadnie pewnym siebie, który absolutnie zawsze wie co powiedzieć i ma w zanadrzu cały arsenał ripost… ale jednocześnie jesteś jakiś… sam nie wiem, pogodniejszy? Spokojniejszy? — zastanowił się na głos. — Nawet Tosia już się ciebie nie bała — dodał na koniec z uznaniem.

        — Hej, potrafię być miły — odparł obronnie policjant, zerknąwszy profilaktycznie na Tonto, który coś węszył na trawniku nieopodal.

        — Fakt, potrafisz. Co nie znaczy, że z tej umiejętności korzystasz — wytknął mu Denis z uśmiechem, a Oli tylko pokręcił na to głową.

        Następnie przez kilkanaście sekund patrzyli sobie w oczy, a Armiński nawet zapomniał, że było mu zimno, jednak Oliwier z niechęcią przerwał to wręcz spirytualne doznanie.

        — Wracaj na górę — polecił. — Nie chcę, żebyś mi się tu rozchorował. Zaplanowałem na jutro bardzo aktywny dzień, bo w końcu trzeba należycie uczcić twoje dwudzieste urodziny i musisz być w formie — zdradził znacząco na koniec.

        Denis zagryzł wargę i milczał chwilę, zastanawiając się nad czymś.

        — Gdyby nie Tosia, to powiedziałbym, że jedźmy do ciebie natychmiast i zacznijmy realizować ten plan… ale głupio mi ją tak zostawiać.

        — Jestem przekonany, że została w dobrych rękach — zapewnił Oli, domyślając się, że w zasadzie robili przysługę Wiktorowi. Denis co prawda nie mógł tego wiedzieć, ale to nie miało obecnie znaczenia.

        — Dobra, daj mi minutę, tylko skoczę po telefon, uprzedzę Wiktora i przeproszę Tośkę — zdecydował zatem błyskawicznie Denis, cmoknął szybko policjanta i w podskokach popędził do klatki.

        Oliwier uśmiechnął się nieznacznie, nie potrafiąc ukryć, że był zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Co prawda czuł, że nie powinien się przesadnie ekscytować, bo jego obecne postrzeganie rzeczywistości niekoniecznie musiało wynikać z faktu, że już zdążył sobie przepracować w głowie ostatnie wydarzenia, tylko z tego, że nadal znajdował się na fali entuzjazmu. Oczywiście nie było w tym nic złego i popadanie teraz w przesadny sceptycyzm byłoby skrajnością w drugą stronę. Choć sceptyczne podejście było bardziej w stylu Oliwiera… zatem może faktycznie coś się zmieniało?

        Nie potrafił tego opisać, ani nawet na dobrą sprawę nie potrafił sobie wyobrazić, co musiałoby się stać, by jego umysł zaczął akceptować, że ludzkie odruchy są w porządku i nie powinien obawiać się być bardziej otwartym i ufnym. Zwłaszcza jeżeli chodziło o ufność — ten aspekt zdawał się być na ten moment dla niego nieosiągalny, jednak nie dało się nie zauważyć, że w Oliwierze zachodziła zmiana. Powolna, stopniowa… po drodze często robił kilka kroków w tył, jednak pod wpływem Denisa zaczynał ostrożnie wychodzić poza swoją strefę komfortu, a chwile, w których zdawał sobie sprawę, że to nie w nim tkwił problem, tylko wpływał na niego jakiś czynnik zewnętrzny — jak w tej sytuacji z Alvaro — po prostu go uskrzydlały. To był przecież dowód, że wcale nie był takim wypranym z uczuć robotem i mu zależało.

        Oliwier zaczynał rozumieć, że relacja z Denisem przestaje być eksperymentem, który miał sprawdzić, czy jest człowiekiem zdolnym do zaangażowania się w związek, w którym, oprócz brania, musiał też sam z siebie coś dać. Już przecież udowodnił i sobie, i Denisowi, że potrafił. Ale ta swoista misja wcale się nie zakończyła. Wręcz przeciwnie, Oli miał ogromną ochotę brnąć w to dalej, by sprawdzić, co może z tego wyniknąć.

        Nawet więcej. Oli nie tylko chciał w to brnąć. On już nawet nie wyobrażał sobie, jak wyglądałoby jego życie bez Denisa.

____________________

Czołem!

Trochę mi się zeszło z tym rozdziałem i w sumie sama nie wiem czemu, bo koniec końców jestem z niego w miarę zadowolona. 

Tak czy inaczej, niechcący wpasowałam się z tym rozdziałem w klimat, bo nie planowałam publikować go w walentynki, a tymczasem panował taki romantyczny klimacik, więc mam nadzieję, że jakoś zrekompensowałam tę przydługą przerwę. 

A jak tak ogólnie wrażenia? Pchlarz został przechrzczony na Tonto, Oli doznał olśnienia w związku z zachowaniem Alvaro, Wiktor okazał się w rzeczywistości interesować drugą przyjaciółką brata, a Denis... Denis żyje w słodkiej nieświadomości tego, co się dzieje i jest po prostu szczęśliwy. :) 

Kto sobie właśnie pomyślał: "No to teraz na pewno wszyscy umrą, bo jest za dobrze"? :D

Wiecie, że będziemy powolutku zbliżać się do końca FP? Tak mi się skojarzyło, bo właśnie kończę publikację "Sezonu na grilla" na Wattpadzie i uświadomiłam sobie, że tutaj też został mi w zasadzie do opisania ostatni wątek, którego - nie będę ukrywać - bardzo się boję, bo postawiłam sobie wysoko poprzeczkę i jak to ja, teraz mam obawy, czy stanę na wysokości zadnia, a jeszcze w międzyczasie trzeba będzie zamknąć rozpoczęte wątki. No ale Wy to ocenicie, jak mi to wyszło. 

Tak czy inaczej, pewnie do lata będziemy się tu spotykać, a potem się zobaczy. :)

Tymczasem do poczytania następnym razem. :)

4 komentarze:

  1. Hej,Hej żebyś ty wiedziała jak ja tęskniłam . Muszę ci powiedzieć ,że klimat wyszedł ci czysto walentynkowy. Tak słodko i cudnie już dawno nie było. Nasz Denis ma już 20 lat, myślę ,że do Oliego coraz bardziej dociera,że to nie jest żadną zabawa, czy tam coś nie realnego. coraz bardziej dociera do niego,że jednak potrafi kochać i stworzyć z kimś wspólne życie. Jestem ciekawa co dla Denisa ma Oli i jednego jestem pewna wieczór będzie napewno niezapomniany ;). Co do twojego podejrzenia odnośnie słodkiego klimatu ,to faktycznie zastanawiam się , co teraz się sypnie ,ale mam nadzieję ,że nie będziesz dla nich za okrutna. I zrobisz im tylko mała dramę ;).odnośnie twojej pracy ,tego co tworzysz , to ja jestem w niebowzieta .uwielbiam wszystko to co napisałaś. Nawet trudne wątki umialaś odpowiednio przedstawić. Jak dla mnie jesteś genialna w tym co robisz. Ale! Żeby nie było. mam jedną malutka prośbę. niech będzie szczęśliwe zakończenie. Przyznam szczerze ,że jak napisałaś o wątku ,ktorego się boisz, to aż sama zaczęłam się bać. Ale jedno jest pewne. Napewno dasz sobie radę. Jesteś dobra w tym co robisz, więc trzymam kciuki, za to co planujesz nam przedstawić. Liczę też na to ,że jak już będziemy się żegnać z FP ,to nie zostawisz nas, tylko będziesz tworzyć dalej. Życzę dużo weny i pozdrawiam cieplutko.w.

    OdpowiedzUsuń
  2. Parsknęłam, jak zobaczyłam ten tytuł rozdziału, naprawdę idealny na walentynki XD
    Cześć!
    Jak dobrze znowu Cię czytać, już się stęskniłam za chłopakami.
    Zacznę trochę od końca, ale w sumie poruszyłaś tę kwestię w końcowej notce, więc od razu odpowiem. XD Jak tylko skończyłam czytać ten rozdział, to miałam takie poczucie: jeju, jaka sielana tutaj, aż się boję, co im zgotujesz w najbliższej przyszłości! :O Serio, mam nadzieję, że wszyscy nie umrą, ale jeśli musisz już kogoś zabić, to zrób to, tylko oszczędź Denisa. Jak on nie przeżyje tego opowiadania, to ja chyba też. :((
    W ogóle, nie jestem jakoś gotowa na koniec Francuskiego Pieska, przywiązałam się! Ale trzymam kciuki mocno i przesyłam dobre wibracje, żeby ten ostatni wątek wyszedł dokładnie, tak jak sobie zaplanowałaś.
    Podobała mi się ta scena, gdy Oliwier rozszyfrował Alvaro, od początku czułam, że to jest taki śliski typ i nieprzyjemnie mi się o nim czytało. XD Dobrze, że teraz Oli już nie będzie tak mocno brał do siebie tych jego uwag, a przynajmniej mam taką nadzieję.
    Ostatnio właśnie tak sobie myślałam o tym, czy czekają nas tutaj czyjeś urodzinki i są, urodziny bliźniaków! Jeju, jakie z nich są małe bejbiczki, niby o tym wiedziałam, a jakoś mnie to tak uderzyło, gdy przeczytałam o ich urodzinach ♥
    Piesek został, oczywiście, że tak i bardzo fajnie to wyszło, tak mocno w Oliwierowym stylu, haha. Wybieranie imienia, normalnie złoto. :P W ogóle ta scena była bardzo urocza, bo Denis jakby przejął inicjatywę i trochę zdominował Oliwiera, to było całkiem urocze. I imię Tonto jest naprawdę super! ♥ I w sumie trochę smutek mnie złapał, bo pod względem liter i konstrukcji jest bardzo podobne do Tytana :((
    Oliwier bardzo mnie zaskoczył, że zgodził się przyjść, kiedy Tośka też była (i w sumie Wiktor), ale super było przeczytać trochę jego interakcji z innymi osobami niż Armińscy i policjanci. Ale ta rozmowa z Wiktorem, też wyszła naprawdę fantastycznie, Wiktor faktycznie wybrnął po mistrzowsku. W ogóle, nie wiem czemu, ale ubzdurałam sobie, że to Denis jest tym młodszym bliźniakiem, ale może jednak mi się to przyśniło, a ta kwestia wcale się wcześniej nie pojawiła w tym opowiadaniu. XDD
    Oliwier naprawdę ludzki się zrobił w tym rozdziale! Jestem pod wrażeniem, ale widać, że zachodzi w nim przemiana. Szczególnie końcówka do tego nawiązuje i bardzo przyjemnie mi się czyta, że facet w końcu wychodzi na prostą. Może nawet kiedyś zacznę go lubić. :P
    A co do Denisa... To nie wiem w sumie, czy Ci kiedyś o tym wspominałam, ale jakoś tak... Uwielbiam go. XD Wybacz, ale tak duży detoks od Denisa źle mi na mózg siadł, więc tym razem sobie nie daruję. Naprawdę kocham Denisa. Ja nie wiem, jak Ty to robisz, ale jak tylko jego imię się pojawia w tekście, to już na moją twarz wstępuje uśmiech, a potem jeszcze Denis robi coś tak zajebiście rozczulającego, że ja po prostu mam ochotę go utulić, przyciągnąć do serduszka i nigdy nie pozwolić mu odejść. Denis to jest chyba najlepsza postać, o jakiej kiedykolwiek czytałam, jak zrobisz mu krzywdę, to ja też Ci zrobię krzywdę. {Nie no żart, jak coś. [Choć może nie? (żart)]} Kocham Denisa. Mam wrażenie, że się powtarzam. :P Ach ta scena, jak Denis nie wiedział, czy przytulić Oliwiera na przywitanie czy zająć się pieskiem, ach, normalnie tak mnie to rozczuliło. Jak Oliwier coś odwali na koniec i odrzuci Denisa, to, plz, wyślij go do mnie, może być pocztą. Ja go przygarnę, obiecuję dobrze się nim zaopiekować!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i na koniec, największy reveal tego rozdziału. Wiktor i Tośka. Okay, przyznam, że zapaliła mi się taka ostrzegawcza lampka, gdy pojawiło się to wspomnienie, że Wiktor zahaczył nogą o Tośkę. Miałam takie: czemu o tym piszesz?? No a potem Oliwier już totalnie rozwiał moje wątpliwości i muszę przyznać, że nieźle to sobie zaplanowałaś, bo w sumie nie spodziewałam się tego. Wcześniej, ani razu mi to do głowy nie przyszło! Ale bardzo fajny zwrot akcji w sumie. XD Nadal trochę bardziej widzę Wiktora z Szyszką, jakoś mają dla mnie lepszą chemię, ale czekam, może to się jakoś rozwinie. W ogóle, jestem pod wrażeniem, jak Oliwier podjął z Wiktorem interakcję na ten temat i jeszcze próbował mu pomóc. No nie spodziewałabym się po nim takiej bezinteresowności. No ale to chyba te zmiany na lepsze. :D
      Mimo tego strasznego tytułu, rozdział bardzo przyjemny, naprawdę super się czytało! ♥ Coraz mocniej się martwię, co tam zaplanowałaś, ale nie pozostaje mi nic innego, jak czekać cierpliwie. Ale wiesz co? Nie spiesz się może jednak z tym finałem, ja nie wiem, co ja zrobię bez Denisa w moim życiu. :((
      Dużo dobrego Ci życzę, zdrówka, weny, czasu, relaksu i wszystkiego, czego tylko potrzebujesz! ♥
      Pozdrawiam!

      PS Wybacz, podwójny komentarz, ale limit znaków :x

      Usuń
  3. Dziękuję za walentynkowy prezent. I mam pytanie czy będzie można dwie serie kupić w postaci e booka ? Powodzenia i do kolejnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń