Definicja miłości
28 kwietnia
2019
Odchrząknął
niepostrzeżenie i wystawiając przed siebie dłonie, bardzo powoli zrobił krok
naprzód. Starał się przede wszystkim pokazać, że jest tu w pokojowych
zamiarach. Nie zamierzał niczego przeforsowywać, chciał tylko bezpiecznie
rozbroić konflikt. Zależało mu też na tym, by kupić sobie trochę czasu, ale
tego drugi osobnik nie musiał wiedzieć.
— Nie podchodź, kurwa!
— krzyknął mężczyzna, stawiając stopę na gzymsie, gdy tylko dostrzegł
zbliżającego się policjanta.
— Podejdę do krawędzi — obwieścił spokojnie Oli, wiedząc, że pytanie o zgodę nie ma sensu, a uspokajanie delikwenta może go tylko jeszcze bardziej rozjuszyć. — O tutaj, widzisz? — wskazał palcem na miejsce, które znajdowało się w bezpiecznej odległości od jegomościa. To miało stworzyć iluzję, że Oli daje mu przestrzeń. Poza tym policjantowi bardzo zależało, aby stanąć w tym miejscu, bo dzięki temu widział, co działo się na dole.
— Nie zbliżaj się,
człowieku, bo strzelę! — zagroził jeszcze raz i uniósł trzęsącą się dłoń, w
której miał pistolet. Oli zauważył, że był to Walther, kaliber dziewięć
milimetrów.
— Zostanę tutaj —
poinformował go w odpowiedzi i faktycznie stanął w miejscu.
Dłoń mężczyzny z
powrotem opadła, na co policjant nieznacznie odetchnął. Gdyby facet dalej tak
wymachiwał bronią, to w pewnym momencie mógłby go odstrzelić snajper, a tego
Oliwier bardzo nie chciał. Uważał, że był w stanie złagodzić kryzys, choć z
perspektywy osoby trzeciej to mogło wyglądać na sytuację bez wyjścia. Koleś
spieprzył z bronią na dach budynku i nie wiadomo było, czy zamierza skoczyć,
strzelić sobie w łeb, a może skrzywdzić kogoś postronnego. Oli jednak widział
przede wszystkim, że facet jest w rozterce i się waha. A w takich scenariuszach
najlepiej sprawdzała się taktyka na przetrzymanie. Istniało bowiem spore
prawdopodobieństwo, że z upływem czasu poziom adrenaliny spadnie i mężczyzna
zacznie się poddawać.
Póki co był widocznie
podminowany i to stanowiło kluczowy moment całego zdarzenia. Francuz musiał go
bardzo umiejętnie podejść, a najmniejszy błąd mógł doprowadzić do tragedii.
— Franek, nim dotrze
straż i rozłoży skokochron minie od ośmiu do dziesięciu minut. Musisz
rozproszyć jego uwagę, żeby się bardziej nie rozochocił, gdy zorientuje się, co
się dzieje — poinformował go przez słuchawkę Czarek, który znajdował się na
dole w wozie operacyjnym i zdalnie dowodził akcją.
— Mam na imię Oliwier —
przedstawił się wpierw blondyn, gdyż dopiero teraz stanęli twarzą w twarz i
mogli nawiązać dialog. — Minęło trochę czasu. Nie jadłeś, nie piłeś, a słońce
smaży jak jasna cholera. Ciężko się rozmawia w takich warunkach. Może… —
zaczął, ale mężczyzna zaraz mu przerwał.
— Wiem, co robisz. Nie
będę z tobą gadał, po prostu się odpierdol — syknął, zerkając krótko na
policjanta.
— Okej, a co twoim
zdaniem robię? — zagadnął go Francuz.
— Jesteś negocjatorem.
Chcesz mnie namówić, żebym się wycofał — odparł z pogardą, zupełnie jakby jego
zdaniem to było abstrakcyjne. Był zdecydowany i żaden głupi pies go do niczego
nie namówi! Przecież to było oczywiste, po co został tu wysłany… że też idioci
z tej policji uznali, że to będzie dobry pomysł, jak kogoś za nim wyślą.
— A co zamierzasz
zrobić? — odbił tym razem Oli, bo zależało mu na podtrzymaniu konwersacji.
Prowokowanie do dialogu w tym przypadku zdawało się być działającą techniką.
— Masz mnie za debila?
— fuknął potencjalny samobójca.
— Wręcz przeciwnie,
pytam zupełnie poważnie — zaprzeczył zaraz Francuz, cały czas trzymając się
swojego neutralnego, spokojnego tonu. — Widzę, że jesteś zdenerwowany i nie mam
pojęcia, co teraz myślisz — przyznał. — Opowiesz mi o tym?
Całe zdarzenie trwało
już kilkadziesiąt minut, choć Oliwier mógł porozmawiać ze sprawcą bezpośrednio
dopiero teraz. Wcześniej akcja toczyła się wewnątrz budynku, w którym swoją
siedzibę miał jeden z banków, a obecnie przeniosła się na dach. Mężczyzna,
który dokonał napadu, w pewnej chwili musiał dojść do wniosku, że niczego nie
ugra, zatem zostawił zakładniczki w spokoju, a potem uciekł w głąb budynku i
wbiegł schodami na górę.
— To bez sensu —
warknął i zerknął na ulicę, która znajdowała się kilkadziesiąt metrów pod nimi.
Na dole znajdowało się już pełno policji i gapiów.
— Czemu dzisiaj? Co
takiego się stało, że wybrałeś ten dzień? — zagadał go po raz kolejny Oli, choć
już znał odpowiedź na to pytanie. Kiedy on negocjował, osoby zaangażowane w
operację prześwietlały mężczyznę, by dowiedzieć się, kim jest i co może być
jego motywem.
Wszystko wskazywało na
to, że mieli do czynienia z człowiekiem w kryzysie. Nie był wcześniej notowany,
nie przechodził w żadnych postępowaniach, miał żonę, dzieci, dom… oraz
zamiłowanie do obstawiania zakładów bukmacherskich, a także kredyt hipoteczny.
Wpadł w potężne tarapaty finansowe i najwyraźniej uznał, że nie ma już dla
niego wyjścia. Napad był chaotyczny i raczej nieprzemyślany. Jedyną przesłanką
wskazującą na wcześniejsze planowanie była broń, ale o jej pochodzeniu póki co
nie było nic wiadomo. Mimo wszystko Mateusz, bo tak miał na imię mężczyzna,
musiał być w mocnym stresie, bo gdyby myślał racjonalnie, z pewnością miałby
świadomość, że napad w takiej formie nie może zakończyć się sukcesem. Po prostu
wpadł z bronią do placówki, parkując przed wejściem samochód zarejestrowany na
własne nazwisko, nie próbował zakrywać twarzy i tak po prostu kazał spakować
dwóm obecnym kasjerom gotówkę do zwykłej podróżnej walizki na kółkach. Do tej
pory nie postawił też żadnych żądań i działał sam. Ponadto nie leczył się
psychiatrycznie i nic nie wskazywało na to, żeby był pod wpływem jakichś
środków odurzających.
— Mateusz, mogę się do
ciebie zwracać po imieniu? — zwrócił na siebie uwagę mężczyzny, kiedy ten zbyt
długo się nie odzywał. — Powiesz mi, proszę, co sprawiło, że akurat dzisiaj? —
Oliwier musiał nawiązać z nim nić porozumienia. Zdawał sobie sprawę, że to co
dla niego wydawało się być irracjonalne, dla mężczyzny mogło stanowić jakiś
ważny priorytet. Jako negocjator nie mógł go skarcić i tak po prostu powiedzieć
mu, że postępuje idiotycznie, bo prawdopodobnie tylko by wszystko pogorszył. W
tej chwili obaj mieli inny system wartości, zatem należało zbudować swoisty
most i znaleźć punkt, w którym mogli się zgodzić
— Nie udawaj, że cię to
obchodzi — parsknął, nie odpowiadając policjantowi.
— Oczywiście, że
obchodzi. Chciałbym pomóc ci wypracować rozwiązanie... … — zaczął wyjaśniać,
ale Mateusz mu przerwał.
— To twoja praca.
Musisz tu być.
— I tak, i nie. Masz
rację, to moja praca i powinienem — celowo sparafrazował słowo „muszę” —
sumiennie wypełniać obowiązki służbowe… ale widzisz, jest różnica pomiędzy
potrzebą zarobienia pieniędzy, a pasją. To jest specyficzna robota. Nikt nie
zostaje negocjatorem z przypadku, ot tak, bo akurat potrzebował pracy i stwierdził,
że się zaczepi, dopóki nie znajdzie czegoś lepszego — wyjaśnił dosyć luźno i nieznacznie
uśmiechnął się na koniec, gdy dostrzegł dozę zainteresowania na twarzy
mężczyzny. Zaraz jednak ten potrząsnął głową.
— Zjebałem… To nie tak
miało być. Wszystko się pokomplikowało, nie ma z tego dla mnie wyjścia, a moja
rodzina… — urwał, kiedy głos niebezpiecznie mu zadrżał. Przełknął wyraźnie
ślinę i spojrzał w dół, na ulicę pod nim, gdzie stało pełno radiowozów, a
policja oddzieliła kordonem całą rzeszę gapiów.
— Zawsze jest jakieś
wyjście — nie zgodził się grzecznie Francuz. — Możesz na przykład zdecydować
się teraz, by odejść od krawędzi i odłożyć broń. Przecież masz rodzinę, oni na
ciebie czekają i nie wyobrażają sobie, że miałbyś nie wrócić — sprytnie użył
zwrotu „nie wyobrażają sobie”, wiedząc, że Mateusz zacznie to sobie wyobrażać —
A chyba lepiej, jeśli wrócisz cały i zdrowy, prawda? Wiesz… skok z tej
wysokości nie musi skończyć się śmiercią — zasugerował na koniec, że mężczyzna
może nie osiągnąć celu, tylko na przykład zostać kaleką. O broni nawet nie
wspominał, bo tak długo, jak uczestniczył w tym zdarzeniu, tak tylko utwierdzał
się w przekonaniu, że Mateusz nie miał zamiaru jej używać. Zapewne zaplanował
sobie, że przestraszy tych, których miał w zamiarze przestraszyć, dostanie
pieniądze i ucieknie. Nie planował pociągać za spust. Nawet teraz, kiedy
sytuacja zdawała mu się być bez wyjścia. Zupełnie jakby brał pod uwagę tylko
skok z dachu.
— Co ze mną będzie? —
zapytał, nie patrząc na Oliwiera. Jego pytanie w pierwszej chwili mogło zdawać
się niejasne, ale policjant zrozumiał jego przekaz.
— Przede wszystkim
będziesz żył — podkreślił to, co było najważniejsze. — A co dalej? Wiesz, że
tego nie mogę ci powiedzieć. Nie mam na to wpływu, moim zadaniem jest, aby
wszyscy wyszli z tej sytuacji bez szwanku — podkreślił, by pokazać, że nie może
przyjąć na siebie odpowiedzialności, a potem wrócił do spekulacji, umiejętnie
sugerując, że jego zdanie ma spore prawdopodobieństwo przerodzić się w wersję
rzeczywistą. — Pozbierajmy do kupy fakty — zaczął. — Nie byłeś nigdy notowany
ani skazany, działasz pod wpływem silnego wzburzenia, nikogo nie skrzywdziłeś,
a jeśli teraz dobrowolnie zejdziesz ze mną na dół… — zawiesił sugestywnie głos.
— Nie obiecuj mu
niczego — przypomniał w słuchawce Czarek.
— Na twoją korzyść
przemawia dużo okoliczności łagodzących, które z pewnością zostaną wzięte pod
uwagę — dokończył dosyć enigmatycznie Oli, trzymając się zalecenia przełożonego.
— Myślisz, że moja żona
już wie? — zastanowił się Mateusz i zerknął z nadzieją na Oliwiera.
— Akcja jest gorąca,
więc póki co nie powinna — odpowiedział, co raczej nie było zgodne z prawdą. —
Mamy na miejscu media, ale póki co jeszcze chyba nikt nie zdążył o tym napisać —
podkreślił, by pokazać, że nie robi z mężczyzny idioty, bo przecież ten
widział, co działo się na dole. Ale kiedy Oli dodał, że minęło za mało czasu,
ta opcja zdawała się bardziej wiarygodna.
— Musi być jej za mnie
tak wstyd… — wyrzucił z siebie nieco trzęsącym się głosem.
— Gdyby się już
dowiedziała, to jestem niemal pewien, że jedyne, na czym jej teraz zależy, to
żebyś wrócił do niej bezpiecznie — postarał się nieco rozmydlić wyobrażenie
Mateusza i jednocześnie sprawić, by ten skupił się na czymś bardziej istotnym.
— Masz żonę? — zapytał
niespodziewanie.
— Nie mam, ale jestem w
związku — odpowiedział zgodnie z prawdą Francuz i to nie dlatego, że chciał być
szczery, ale po prostu już wiedział, dokąd mógł zmierzać mężczyzna. Pokazanie,
że Oli może zrozumieć jego sytuację, bo sam jest w podobnej, mogło przyczynić
się do deeskalacji napięcia.
— Twoja kobieta się o
ciebie nie boi? Wchodzisz w konfrontację z przestępcami, którzy grożą ci bronią
i nigdy nie możesz mieć pewności, że ktoś ci nie strzeli w łeb — zobrazował.
— Masz rację, nie mogę
mieć pewności — przyznał Oli, próbując początkowo ominąć odpowiedź na pytanie.
Nie zamierzał też wyprowadzać Mateusza z błędu co do płci. To nie miało żadnego
znaczenia. — Może jestem też trochę naiwny, ale wierzę, że istnieje jakakolwiek
sprawiedliwość — skłamał, ale tylko połowicznie.
— Czyli że co? Ty niby
jesteś ten dobry, więc nie powinno ci się nic stać? — parsknął Mateusz. — Masz
rację, jesteś, kurwa, naiwny — dodał, na co Oli się uśmiechnął.
— Nie wiem, czy jestem
ten dobry i jak najbardziej jestem
świadomy, że może stać mi się krzywda — zaznaczył. — Ale… — urwał, próbując
znaleźć odpowiednie słowa. — To nie jest rozwiązanie — powiedział, wskazując
wymownie palcem, na ulicę pod nimi, sugerując, że skok z tej wysokości nie był
rozwiązaniem. — Śmierć nie jest rozwiązaniem — dodał dosadniej.
— Czyli po prostu
chcesz, żeby każdy dostał to, na co zasłużył? — wydedukował Mateusz.
— Poniekąd — zgodził
się spokojnie Oli. — Gdy mam do czynienia z naprawdę groźnymi typami, to tak,
chcę, by ponieśli konsekwencje swoich czynów, bo śmierć byłaby za prosta —
przyznał szczerze. — Ale czasami są zdarzenia takie jak te, gdzie śmierć jest
kompletnie nieadekwatna, wiesz? Nic nie jest zerojedynkowe. Każdego człowieka
można doprowadzić czasami do takiego skraju, że może znaleźć się w podobnej
sytuacji. Absolutnie każdego — powiedział, by nieco usprawiedliwić zachowanie
mężczyzny i pokazać mu, że jest w stanie zrozumieć jego postępowanie.
— Po prostu jestem już
zmęczony… — westchnął mężczyzna.
— To zrozumiałe. Ciężko
zaczął się ten dzień, co? — zażartował Francuz, chcąc jeszcze bardziej
rozładować napięcie. Mateusz zauważalnie stawał się coraz mniej zdenerwowany,
odkąd tylko zaczęli rozmawiać, jednak jak tylko Oli skończył mówić, wreszcie
nadjechała straż pożarna, więc musiał czym prędzej odwrócić uwagę sprawcy. To było
to, o czym mówił Czarek. Więcej służb i większy chaos mógł ponownie wyprowadzić
mężczyznę z równowagi i trzeba było jak najszybciej go uspokoić. — Wyobraź
sobie, że stąd wychodzimy. Co się twoim zdaniem potem stanie?
— Pójdę siedzieć, a
niby co innego? — fuknął Mateusz i zerknął nerwowo na strażaków, którzy zaczęli
kręcić się na chodniku i coś rozkładać.
— Mówisz teraz o
bardziej odległym wydarzeniu, a ja chcę, byś wyobraził sobie sytuację
bezpośrednio po tym, jak stąd wychodzimy — podkreślił.
— Po co? — zapytał tym
razem rozdrażniony Mateusz. Zaczynało robić się z powrotem nerwowo.
— Bo może masz błędne
wyobrażenie i to jest coś, co cię przeraża, a nie powinno — wyjaśnił Oli. — Oni
tu są, bo tak wygląda procedura, ale jeśli ze mną zejdziesz, nie stanie ci się
krzywda. Dam znać kolegom, że jesteś pokojowo nastawiony i w spokoju
przeniesiemy się na komendę. Bez spiny, bez użycia siły… po prostu po ludzku.
Co ty na to? — zaoferował Oli. Pod budynkiem znajdowało się mnóstwo policji,
straży, mediów i innych ludzi, a to, dla niewtajemniczonej osoby, mogło
wyglądać jak scena z amerykańskiego filmu akcji. Trudno było nie wyobrażać
sobie, że się coś strasznie spieprzyło, kiedy nieopodal czekały na ciebie
liczne zastępy służb porządkowych.
— Nie mogę… nie… nie
jestem złym człowiekiem — powiedział chaotycznie i dało się dostrzec, że wyraźnie
się wahał. — Nie chcę być z dala od rodziny! Tylko oni mają sens — wyznał i
znowu zerknął ze strachem na Francuza.
— Świetnie, Mateusz.
Wygląda na to, że mamy wspólny cel. Ty chcesz być z rodziną, a ja nie chcę, by
stała ci się krzywda. Jesteś troszkę zdenerwowany, ale zdajesz się być mądrym
facetem, więc wiesz już z pewnością, co powinieneś zrobić, byśmy obaj byli
zadowoleni — zasugerował Oli, chcąc, by to mężczyzna sam doszedł do konkretnych
wniosków. To mogło dawać wrażenie, że sam wypracował rozwiązanie i że
kontroluje sytuację.
— Chcę z nią
porozmawiać — zażądał niespodziewanie. — Chcę wpierw z nią porozmawiać i jej to
wszystko wyjaśnić — powtórzył już bardziej konkretnie.
— Muszę to uzgodnić ze
swoim szefem — odparł spokojnie Oliwier.
— Żona jest z nami w
kontakcie. Już o wszystkim wie. Możemy zaaranżować rozmowę telefoniczną, bo
jest szansa, że ona go przekona, by stamtąd zszedł, ale wpierw zażądaj, by w
zamian oddał broń. Jeśli na to pójdzie, to pilnuj, by został w tym samym
miejscu — poinstruował Czarek, a Oli zrobił w głowie błyskawiczną symulację. Jeśli
Mateusz się zgodzi, a po rozmowie z żoną mimo wszystko nie będzie chciał
współpracować, to zostaną mu trzy drogi ewakuacji.
Mógł albo zawrócić się do środka budynku, co Oli praktycznie wykluczał. Mógł po
prostu skoczyć, ale pod nimi był już rozłożony skokochron, więc nie powinno mu
się nic stać. Istniała jeszcze opcja, że mógł podejść do drugiej krawędzi dachu,
naprzeciwko Francuza, ale była on zabudowana dosyć wysoką balustradą, zatem istniała
duża szansa, że Oli zdążyłby go złapać, nim Mateusz by się na nią wspiął i skoczył.
To było warte podjęcia ryzyka.
— Jesteś dzielny i
świetnie współpracujesz, dlatego mamy zielone światło na rozmowę telefoniczną,
jednak zanim to się stanie, musisz oddać mi broń. To brzmi jak sprawiedliwa
wymiana, prawda? — zasugerował od razu odpowiedź, jakiej oczekiwał.
— Nie mogę po prostu
sam do niej zadzwonić? — zapytał, jakby nagle go olśniło, że ma przecież
telefon.
— Dla bezpieczeństwa
zakłóciliśmy w pobliżu sygnał. Nikt tu nie ma zasięgu. Działa tylko nasz
szyfrowany kanał — wyjaśnił policjant.
— Skąd mam wiedzieć, że
nie kłamiesz? — zapytał zaraz nieufnie Mateusz.
— Nie mam żadnej
korzyści z kłamstwa w tej sytuacji — podkreślił Francuz.
— Udowodnij — zażądał
mężczyzna. — Jeśli naprawdę z nią rozmawiacie, to niech powie, co jedliśmy na
śniadanie.
Oliwier był naprawdę pod
wrażeniem tego żądania, bo było cholernie inteligentne.
— W porządku, daj mi
chwilę na ustalenia — zgodził się i zaczekał na odpowiedź zwrotną od dowódcy. Gdy
już ją dostał, powtórzył z uśmiechem: — Jedliście omlety, puszyste, ze świeżymi
pomidorami, szczypiorkiem, szynką i mozzarellą — wyrecytował. — Masz
fantastyczną żonę, skoro po tylu latach małżeństwa nadal serwuje ci takie
rarytasy — zażartował, by rozładować napięcie.
Mateusz odetchnął z
widoczną ulgą, choć po wyrazie jego twarzy można było wysnuć wniosek, że
targają nim silne emocje.
— Okej, jak mam to
zrobić? — zapytał, mając na myśli broń w swojej dłoni.
— Jest zabezpieczona? —
upewnił się wpierw Oli.
— Magazynek jest pusty —
wyznał z zawstydzeniem, bo to ostatecznie demaskowało jego zamiary.
— Świetnie, zatem
zrobimy to tak. Bardzo powoli położysz ją na ziemi i zrobisz dwa kroki w tył,
rozumiesz? Kiedy już twoja żona zadzwoni — Oli wyjął ze sprzączki specjalny telefon,
by pokazać, jak się skomunikują — ja do ciebie powoli podejdę i ci go dam, a
sam zabiorę broń i wrócę na swoje miejsce, czy to jest dla ciebie jasne? —
zapytał na koniec.
Mateusz już nic nie
odpowiedział, tylko potaknął głową, zatem kilka sekund później zaczęła się
dosyć napięta akcja. Wszystko było dokładnie zaplanowane, ale teoretycznie
wszystko mogło pójść nie tak. Oliwierowi pozostawało w tym momencie zaufać
Mateuszowi. Tylko własne opanowania dawało mu namiastkę poczucia kontroli nad
sytuacją.
Czas zdawał się płynąć
w zwolnionym tempie, a Francuz rozluźnił się dopiero, kiedy zaczął
przysłuchiwać się rozmowie mężczyzny z żoną. Coś go wtedy nieprzyjemnie
ścisnęło. Mateusz znajdował się w absolutnie beznadziejnej sytuacji, zaczęło do
niego docierać, że spieprzył i nie ominą go poważne konsekwencje. Mimo wszystko
jedyne o czym myślał, to rodzina. Chciał porozmawiać z żoną, przeprosić ją,
wyjaśnić, że nie chciał tego zrobić i jest mu przykro. Kobieta natomiast
zapewniała, że jakoś sobie z tym poradzą i pewnego dnia znowu będą razem. Oboje
płakali i jednocześnie zapewniali się nawzajem o swojej miłości. Okoliczności
były tragiczne, ale nic między nimi miało nie ulec zmianie.
To była bardzo
podniosła i emocjonalna chwila. Choć Oliwier zakładał, że proza życia może
przynieść w przyszłości zupełnie inne rozwiązanie, tak teraz wszystko
wskazywało na to, że człowiek był zdolny do każdego poświęcenia, jeśli kogoś
kochał. Nawet jeśli w efekcie miał stracić najbliższą osobę.
Czy to była definicja
tej mitycznej miłości? Czy o to w tym chodziło, że dla ukochanej osoby było się
gotowym robić irracjonalne, katastrofalne w skutkach rzeczy? [1]
***
Patrzył na swój raport
urlopowy, starając się jednocześnie zagłuszyć te dziwne wibracje, które
powodowały, że drżał mu żołądek. To przecież była tylko formalność, bo już
wcześniej pytał o wolne i dostał zielone światło. Mimo wszystko siedział nadal
przy biurku i co jakiś czas zerkał na świstek papieru, udając, że wcześniej
musi jeszcze wypełnić kilka innych służbowych dokumentów. Jako jedyny, bo cała
reszta już dawno się zmyła. Dzisiejszy dzień był niesamowicie intensywny i
wszyscy marzyli o jak najszybszych powrotach do domu. Oli też… A przynajmniej
tak sobie wmawiał.
W mieszkaniu czekał
Denis, zapewne z jakimś dobrym jedzeniem, Tonto, który na widok policjanta z
radości poprzestawia ogonem wszystko, co tylko stanie na jego drodze, a poza
tym to był ostatni dzień pracy i miał w perspektywie wizję spędzenia majówki w
Bieszczadach — bo ostatecznie wraz z Armińskim zdecydowali się na kierunek
górski.
Dlaczego zatem czuł się
przytwierdzony do tego pieprzonego krzesła i sama myśl o tym, że ma wstać,
przyprawiała go o nieprzyjemne skurcze w okolicach mostka? Zupełnie jakby bał
się, że kolejny krok zapoczątkuje jakąś reakcję łańcuchową, która doprowadzi do
niekoniecznie przyjemnego splotu zdarzeń. Może niekoniecznie takiego, jaki zapoczątkował tego ranka Mateusz — który na
szczęście po rozmowie z żoną stał się kompletnie potulny jak baranek i bez dalszych
dyskusji oddał się w ręce policji — ale wywołującego podobnie nieprzyjemne
wrażenia emocjonalne.
Kolejne myśli były
jeszcze bardziej przytłaczające. Na dobrą sprawę Oliwier nawet nie był w stanie
powiedzieć, o czym myślał. Chodziło po prostu o samo uczucie, że taki tok
rozumowania nie zwiastował nic dobrego. Nie powinien się tak czuć. Czekało go
coś bardzo przyjemnego i zasłużonego. Nie powinien w związku z tym odczuwać
lęku. Ba! Lęk to powinno być w tej chwili dla niego totalnie obce uczucie.
Niestety lęk dominował.
— O, a co ty tu jeszcze
robisz? — Do jego pokoju zajrzał Czarek.
— Chciałem dokończyć
papiery — wyjaśnił dosyć sztywno, mając wrażenie, że jego głos brzmiał tak
jakoś pusto i niezręcznie.
— Kierownika już nie
ma, tak że i tak podpisze ci to dopiero po urlopie. Bez spiny, spadaj lepiej do
domu, taka ładna dziś pogoda, że szkoda tu gnić — polecił z uśmiechem
mężczyzna.
— Tak zrobię. — Skinął
potulnie Francuz, chcąc jak najszybciej go spławić.
— Ach, twój raport —
zauważył Czarek. — Jutro będę z rana na chwilę, to podrzucę go do podpisu
zastępcy — zaoferował przyjaźnie, chwytając w dłoń kartkę.
Oliwiera znowu coś
nieprzyjemnie ścisnęło i wręcz z przestrachem obserwował, jak chwilę potem jego
kolega pożegnał się i opuścił pomieszczenie z jego wnioskiem urlopowym…
Nie, kurwa. To się nie
stanie. To mnie nie przerośnie — sprzedał sobie szybko
mentalną reprymendę. — Wrócę, spędzę zajebiste popołudnie z Denisem, a
jutro wieczorem zrealizujemy nasz plan i będziemy się przy tym, kurwa, świetnie
bawić.
Z tym impulsem
adrenaliny Oliwier zamknął wymownie teczkę, odrzucił ją na kupę pozostałych akt
i wstał, chwytając za telefon, który pospiesznie wsunął do kieszeni spodni.
Droga powrotna do mieszkania minęła mu w podobnie podminowanym nastroju, tym
bardziej, że władował się w koszmarny korek i zdarzyło mu się sprawić kilka
niewybrednych komplementów pod adresem innych kierowców.
Gdy już wrócił i
zaatakował go niemal posikujący ze szczęścia Tonto, uznał, że chyba to była
tylko chwilowa niedyspozycja umysłowa, jakiś głupi psikus w wykonaniu jego
mózgu, i po prostu już mu przeszło. A przynajmniej wszystko na to wskazywało do
momentu, kiedy skończył czule witać się z Denisem i ten zaczął dzielić się
entuzjastycznymi wizjami na temat tego, co będą robić w trakcie wspólnego
wypadu.
Co się ze mną dzieje?!
— zadał sobie to nieme pytanie, gdy odkrył, że stopień jego spanikowania
wzrasta wprost proporcjonalnie do stopnia podekscytowania Denisa.
Przecież tego chciał!
Zajebiście chciał się stąd wyrwać, zabrać psa i swojego partnera, i spędzić
cały tydzień gdzieś w górskiej chatce na odludziu.
Pomimo najszczerszych
chęci i rozpaczliwych prób pobudzenia swojego umysłu do wytworzenia właściwej
reakcji na zaistniałą sytuację, Oli do końca dnia robił dobrą minę do złej gry,
mając przy tym cholerną nadzieję, że Denis niczego się nie domyśli. Może musi
się z tym po prostu przespać. Może rano wstanie jak gdyby nigdy nic i
stwierdzi, że to był tylko incydent, a teraz jest zwarty i gotowy na pierwszą
wspólną przygodę u boku chłopaka, którego ubóstwiał ponad wszystko.
Prawie nie zmrużył oka.
Przez cały czas czuł tak nieprzyjemne spięcie, że był niemal pewien, że
dostanie jakiegoś przykurczu mięśni albo w najlepszym przypadku skończy z
zakwasami.
Obserwował śpiącego
spokojnie Denisa i nie mógł wyjść z podziwu, jak niewinnie i bezbronnie
wyglądał. Zasługiwał na to, co najlepsze. Zasługiwał na kogoś, kto nie będzie
miał dziwnych jazd i kogo nie będą napadały znienacka niezidentyfikowane
wątpliwości.
Po prostu się zmuszę.
Zacisnę zęby i pojadę. Nieważne, że mam teraz sieczkę zamiast mózgu. Nie
zawiodę go. Nie wolno mi. Nie wolno — powtarzał sobie jak
mantrę… aż zasnął ze zmęczenia.
Kolejnego dnia obudził
się z pulsującym bólem głowy.
Denis o dziwo podniósł
się jako pierwszy i poszedł wyprowadzić Tonto. W tym czasie Oli również zmusił
się do wstania, choć gdy tylko usiadł, rozejrzał się nieco bezradnie po
sypialni, nie wiedząc, co ma zrobić. Dopóki był w łóżku, jeszcze niczego nie
musiał. Mógł udawać, że jeszcze odpoczywa, wybudza się. Jednak gdy już wstanie…
będzie musiał zmierzyć się z rzeczywistością, z którą najzwyczajniej nie był w
stanie tego dnia się zmierzyć.
Mijały kolejne minuty, a
wraz z nimi wzrastało przytłoczenie policjanta. Miał ciągle w głowie, że Denis
za moment wróci, a to oznaczało, że Oli powinien być gotowy na… nawet nie
wiedział na co. Ale chłopak z pewnością nie mógł go zastać w takim stanie, bo
Francuz nawet nie wyobrażał sobie, jakby miał wyjaśnić swoje zachowanie.
Pomogło. Brak logiki w
jego postępowaniu przestraszył go tak bardzo, że wolał wstać, niż musieć się za
chwilę tłumaczyć, czemu znowu mu odpierdala bez żadnego powodu.
— Jest tak cudownie, że
najchętniej w ogóle bym tu nie wracał — zawołał już w progu Denis, kiedy tylko
po jakimś czasie wrócili razem z Tonto ze spaceru.
Oli stanął w progu
balkonu z kubkiem kawy i posłał słaby uśmiech Armińskiemu.
— W sumie to teraz
trochę zazdroszczę Wiktorowi, bo wizja wylegiwania się w tym słońcu nad
jeziorem totalnie mnie pochłania — zaśmiał się, podchodząc do policjanta,
któremu skradł zaraz buziaka, a potem uniósł dłoń Oliwiera, w której trzymał
kubek i sam się z niego napił. — Nic? Ani słowa? — dopytał rozbawiony, widząc,
że i tym razem Francuz się nie odezwał.
— Czuję się fatalnie.
Nie mogłem w nocy zasnąć i teraz pęka mi głowa — zdradził wreszcie zgodnie z
prawdą, jednak nie wdając się w szczegóły. Chciał mimo wszystko mieć jakąś wymówkę swojego zachowania. Denis
przecież nie był ślepy i zaraz zacząłby coś podejrzewać.
— Och, przykro mi —
odparł zmartwiony. — Mamy jeszcze kupę czasu. Dziewczyny wyciągają mnie na
lody, nim porozjeżdżamy się na majówkę i w sumie odmówiłem… ale może ty się
jeszcze prześpisz przed odjazdem, a ja z nimi wyskoczę? — zaoferował, a Oli
przytaknął na to z ulgą. Tak. To brzmiało jak genialny pomysł. W ten sposób nie
musiał…
Aż przełknął znacząco
ślinę. Kurwa, on świadomie chciał się pozbyć Denisa z mieszkania, by nie musieć
przed nim udawać. Było naprawdę źle.
— No dobrze, to ja
wrócę za jakieś dwie godziny — postanowił Denis i pogłaskał blondyna po
policzku, przypatrując mu się jeszcze chwilę. — Wszystko w porządku? — zapytał
znacznie ciszej, a Francuz poczuł, jakby coś nieprzyjemnie ściskało mu
wnętrzności.
— Jestem po prostu
zmęczony — wyjaśnił, dbając o to, by jego ton brzmiał jak najbardziej
neutralnie.
Denis obserwował
badawczo mężczyznę przez kilka kolejnych sekund, ale wreszcie skapitulował,
uśmiechając się nieznacznie.
On już wie. Jeszcze
tego nie rozumie, ale już wie, że coś jest nie tak —
odczytał z wyrazu twarzy chłopaka Francuz.
Poważnie, co było z nim
nie tak, skoro nawet przypadkowy facet w akcie desperacji napadł na bank,
byleby tylko zapewnić swojej rodzinie stabilizację, a on, mając po raz pierwszy
w życiu wszystko na swoim miejscu, miał ochotę uciec na księżyc?!
Armiński w końcu
wyszedł, oglądając się jeszcze kilka razy kontrolnie przez ramię, a Oli za
każdym razem odpowiadał mu uśmiechem, jakby chciał go uspokoić i zapewnić, że
wszystko gra.
Nie grało. Francuz
oczywiście nie zamierzał spać, ani robić czegokolwiek, co by wskazywało, że
przygotowuje się — fizycznie czy choćby psychicznie — do wyjazdu, jaki
teoretycznie miał odbyć się wieczorem. Teoretycznie, bo choć Oli obiecał sobie,
że się zmobilizuje i uspokoi pokołatane myśli… to podświadomie już przegrał.
Czuł, że nic z tego nie wyjdzie. Jedyne, co teraz robił, to po prostu odwlekał
w czasie moment, w którym zrzuci na Denisa prawdziwą bombę, bo inaczej się tego
nie dało określić. Co niby miało oznaczać wycofanie w takim momencie? To nie
było tak, że źle się poczuł i chciał w ostatniej chwili zrezygnować ze wspólnie
zaplanowanego wyjazdu. On zamierzał się wycofać w obawie przed jakimś
niezidentyfikowanym jeszcze niebezpieczeństwem. Bo poczuł się zagrożony.
Nagle ogarnęło go
wrażenie, że wszystko stoi w ogniu, a on został przyparty do muru i nie ma
drogi ucieczki. Zupełnie jak z Mateuszem. Miał w tym momencie dwa wyjścia, ale
mimo wszystko każde miało kompletnie odmienić rzeczywistość. Mógł po prostu
uciec i bez słowa zostawić Denisa, albo mógł tu zostać i pozwolić, by chłopak
sam się wszystkiego domyślił i w efekcie sam stwierdził, że ma już dosyć i to
wszystko nie jest tego warte.
To były przecież takie
proste, codziennie decyzje, które podejmowali wszyscy ludzie, każdego dnia. Nikt
się nie musiał zastanawiać dłużej nad niuansami. Ot, zwykły weekendowy wyjazd
ze znajomymi czy wspólnie spędzona noc, bo maraton filmowy odrobinę się
przeciągnął. Ludzie ze sobą koegzystowali i to było tak naturalne, że nie było
sensu pochylać się nad najprostszymi wyborami.
Oliwierowi zdawało się,
że przestał to robić. Jeszcze do wczoraj miał poczucie, że przywykł, że w jego
życiu jest inny człowiek i tworzą wspólnie swój mały ekosystem. Wszystko jednak
wskazywało na to, że to nie kwestia przyzwyczajenia do nowych okoliczności, a
pociągnięcia za hamulec bezpieczeństwa. Oli kumulował to w sobie dłuższy czas,
a teraz… a teraz wreszcie zalała go fala tych wszystkich małych rzeczy, na które
do tej pory przymykał oko. Tłumił je, bo wydawało mu się, że żaden normalny
człowiek by ich nie kwestionował. Tylko że on nie był jak każdy inny człowiek i
ewidentnie nie wziął pod uwagę, że może sobie nie poradzić, kiedy pęknie i
wrócą do niego te wszystkie znaki ostrzegawcze, które do tej pory decydował się
ignorować. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że może jeszcze nie jest gotowy i
że wszystko dzieje się zbyt szybko, bo przecież miał prawie czterdzieści lat,
znał już Denisa i przyszła najwyższa pora, żeby się jakoś zdecydować i pomyśleć
o przyszłości.
Właśnie — planowanie
przyszłości. To było takie… zdefiniowane, z góry narzucało, co się miało
wydarzyć. A to było bardzo nie w stylu Oliwiera.
Okazało się, że Denisowi
też wszystko przestało grać, bo wrócił raptem po godzinie i wcale nie wydawał
się być zaskoczony, że zastał policjanta niemal w tym samym położeniu, w którym
go opuścił. Wyraz jego twarzy również zdradzał, że był zaniepokojony.
— Coś się dzieje. —
Bardziej obwieścił, niż zapytał, a kiedy odpowiedziała mu jedynie cisza
połączona z sugestywnym spojrzeniem Oliwiera, niemal zachłysnął się powietrzem,
kiedy tylko spróbował wziąć głębszy oddech. — Zrobiłem coś…? — zapytał cicho,
urywając w połowie.
Widok takiego
bezradnego i zagubionego Denisa, który przypatrywał mu się z niezrozumieniem,
przyprawił Oliwiera o dreszcz. Czuł się trochę tak, jakby musiał wytłumaczyć
przestraszonemu szczeniakowi, dlaczego niechcący nadepnął go na ogon — tylko
jego żal połączony z bezsilnością w tej sytuacji był po stokroć większy.
Znowu to zrobił. Już
nawet nie wiedział który raz, ale dopuścił do siebie chłopaka, narobił mu
nadziei, otwierając te metaforyczne drzwi, za które nikt nigdy nie miał wstępu…
i teraz trzasnął mu nimi przed nosem.
Znowu też zareagował w
podobny sposób… czyli milczał, przypatrując się czujnie młodszemu chłopakowi.
Denis po prostu stał, jakby kompletnie nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić, a
Oliwier mu w tym nie ułatwiał, nie udzielając odpowiedzi na pytanie, choć w
jego głowie była ona klarowna. Oczywiście, że Denis nic nie zrobił! Pomimo iż
był dwa razy młodszy, to bez wątpienia był tą bardziej stabilną i okiełznaną
połówką ich duetu. Nawet ślepy by to zauważył.
Odpowiedz
mu. Zaprzecz. Nie możesz znowu milczeć. Powiedz cokolwiek, nawet jeśli nie ma
mieć to żadnego sensu, wyrecytuj choćby jakiś przepis z kodeksu karnego, tylko
nie milcz — analizował swoją sytuację.
Nadal
milczysz! — przypomniał sobie po kilku sekundach.
Ale
masz przejebane… — zorientował się, gdy Denis spuścił
głowę i powoli odwrócił się w kierunku drzwi. Co było w tej sytuacji zabawne, to
że nawet Tonto wlazł gdzieś w kąt, jakby czuł, że nie chce być teraz pomiędzy
tą dwójką.
— Hej, zaczekaj! —
zawołał wreszcie podenerwowany blondyn i ruszył za Armińskim, zachodząc mu
drogę. — Nie wychodź, proszę — dodał już ciszej, kładąc automatycznie dłoń na
ramieniu Denisa, który spojrzał na nią z dozą zaskoczenia, jakby to było coś
obcego i nieznanego. Zaraz potem spojrzał na Oliwiera, jednocześnie wyciągając
ramię spod jego dłoni i zrobił krok w tył.
— Co ty robisz, Oli? —
zapytał zasmucony, a policjant mógł przysiąc, że czekoladowe oczy chłopaka
stały się raptem chłodne. — Jeszcze w poniedziałek rozglądaliśmy się za
biletami do Chile i mógłbym przysiąc, że tego chcesz, a teraz… nie rozumiem. Po
prostu już nie rozumiem — dodał i pokręcił nieznacznie głową.
Wbrew pozorom dla
Oliwiera to właśnie zaczęło nabierać sensu. Milczał jeszcze moment, zapewne
sprawiając wrażenie, że nie ma żadnej odpowiedzi i tym samym jeszcze bardziej
pogarszając swoją sytuację, jednak ułamek przed tym, kiedy mogło być już za
późno, odezwał się.
— Chcę tego — zapewnił,
jednak po minie Denisa widział, że jego słowa nie mają żadnej wartości, dlatego
zrozumiał, że musi to dokładniej uargumentować. — Po prostu… ostatnio nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że to wszystko tak strasznie pędzi, a ja nie mam na nic
wpływu — wyznał, bezradnie wzruszając ramionami.
— Oczywiście, że masz
wpływ. Przepraszam, jeżeli poczułeś, że za bardzo z czymś naciskam albo…
— Nie, nie, nie! —
zaprzeczył szybko Oliwier, przeklinając się w myślach, że tego nie doprecyzował
i w efekcie Denis pomysł, że to jego wina. — Jesteś bezbłędny, Denis — zapewnił
ze słabym uśmiechem. — Ale… masz do czynienia ze mną — podkreślił, jakby to miało wszystko wyjaśnić. — To dla mnie
zupełnie nowa sytuacja i chyba za dużo bodźców na raz, bo mój mózg zaczyna się podświadomie
buntować i… tracę do siebie cierpliwość, a to nie pomaga — parsknął na koniec z
bezsilności. Denis tylko przypatrywał mu się ze smutkiem i nie wyglądał, jakby
chciał to jakoś skomentować, więc Oli kontynuował. — Nie potrafię żyć w sposób,
gdzie wszystko jest zaplanowane z wyprzedzeniem. To mnie przeraża. Czuję
zajebistą presję, bo ty założyłeś, że wszystko się ułoży i już teraz będzie z
górki i że po drodze cię nie zawiodę… — urwał wymownie, a Denis zmrużył oczy.
— A więc przeraża cię,
że uwzględniam cię w swoich bardziej odległych planach? — zapytał zmieszany. —
Ty mnie w swoich nie uwzględniasz? — zastanowił się zaraz.
Oliwier zamilkł na
moment, wyraźnie analizując pytanie chłopaka. Kompletnie się nie spodziewał
takiej reakcji. Wydała mu się z jakiegoś powodu być zaskakującą odpowiedzią na
jego wywód… ale im dłużej nad nią myślał, zaczęło do niego docierać, że była
bardzo pomocna w sformułowaniu jego własnej odpowiedzi.
— Ja nie mam takich planów,
ale cokolwiek by się nie działo, chcę żebyś tu był — powiedział zdecydowanie,
czując się nieco głupio, że do tej pory tak do tego nie podszedł. Owszem, bał się
cokolwiek sobie wyobrażać, bo zaraz kontrolę nad nim przejmowały te wszystkie
pesymistyczne wizje, że coś spierdoli i Denis zniknie, ale nigdy po prostu nie
zastanawiał się nad tym, czy chciał Denisa w swoim życiu na dłużej. A chciał.
Nie wiedział jak i co miało się stać po drodze… ale chciał, by chłopak przy nim
był.
Twarz Armińskiego po raz
pierwszy, odkąd się pojawił, nieznacznie się rozchmurzyła.
— To wbrew pozorom
brzmi jak dobry plan — podsumował nieśmiało, po czym na moment zastygli w
bezruchu i kompletnej ciszy.
— Jestem naprawdę zadowolony
z miejsca, w którym się znajduję… ale będę się potykał, Denis. Jeśli jeszcze
jakimś cudem nie masz ochoty uciec z krzykiem, to musisz być tego świadomy —
oświadczył wreszcie Francuz, czując, że musi jasno zadeklarować Denisowi, na co
się będzie pisał.
— Byłem przekonany, że
cała ta rozmowa prowadzi do tego, że to ty uciekniesz z krzykiem — rzucił nieco
niezręcznie Denis, nie będąc pewny, czy to miał być żart, czy zwerbalizowanie smutnej
obserwacji. Chyba po części jedno i drugie.
Oli westchnął nim
odpowiedział.
— Podświadomie mogłem
mieć taki zamiar — wyznał z niechęcią, bo choć teraz zaczynał się tego
wstydzić, to jednak taka była prawda. Jeszcze godzinę temu był pewien… że to koniec.
Chyba jednak po prostu
potrzebował spuścić ciśnienie. Może to, co pierwotnie w jego głowie zwiastowało
absolutną katastrofę, miało się rozwiać z gracją niczym dmuchawiec na wietrze i
tak najzwyczajniej pozostać bez echa? Czy to było zbyt naiwne?
— Nadal tu jestem —
zauważył Denis. — Ty też — dodał z nadzieją. — Więc… jedziemy…
czy nie? — zapytał na koniec niepewnie, co było równoznaczne z pytaniem o ich
przyszłość. A przynajmniej tą najbliższą, bo już chyba zdążyli ustalić, że Oli,
delikatnie mówiąc, nie przepadał za bardziej
strategicznym planowaniem.
— Nie wiem. Chyba
trochę zabiłem nastrój — odparł szczerze Oli.
— Nie da się
zaprzeczyć, ale może poodpoczywamy od siebie wspólnie? — zaoferował
enigmatycznie chłopak, na co Oli tylko posłał mu pytające spojrzenie. — I tak
masz wolne, domek jest opłacony, więc po prostu jedźmy. Ty się poszwendasz po
szlakach z Tonto, a ja się zajmę sobą. Wiem, że lubisz czasami się odizolować,
a ja nie chcę byś miał poczucie, że musimy wszystko robić razem — zdradził swój
plan Denis. Już nawet miał zaproponować, by Oli jechał sam, jeżeli to miało
pomóc w tym, aby przestał się nakręcać. Na szczęście nie było takiej potrzeby,
bo Francuz znowu uśmiechnął się nieznacznie i pokiwał głową na znak zgody.
Może faktycznie zbyt
naiwnym było myślenie, że mężczyzna tak łagodnie i praktycznie bez większych
problemów przestawi się na nowy tryb życia. W końcu to nie była jakaś błaha
kwestia, gdzie musiał się przyzwyczaić do picia herbaty bez cukru, choć całe
życie pił posłodzoną. Chodziło o to, by zaakceptował, że nie jest samotną wyspą
i nauczył się żyć z drugim człowiekiem obok. To musiało być przerażające dla
osoby, która do tej pory znała jedynie rzeczywistość, w której mogła liczyć
wyłącznie na siebie.
Denis był dla odmiany
człowiekiem nauczonym życia w społeczeństwie. Potrzebował innych ludzi do
egzystowania. Chciał się opiekować, ale też czuć zaopiekowanym. Może i nie do
końca rozumiał, co działo się w głowie Francuza, to jednak był sobie w stanie
wyobrazić, skąd się brały jego lęki, a czy nie było lepszego momentu, by te
przejęły kontrolę, niż nowa, stresowa sytuacja? Dokładnie taka jak ta.
Skłamałby, gdyby
stwierdził, że myślenie o tym nie przyprawiało go o dreszcze, bo on dla odmiany
potrzebował poczucia stabilizacji, ale nie potrafił mieć za złe tego zachowania
Oliwierowi.
— Zdecydowanie za łatwo
mi odpuszczasz — podsumował samokrytycznie Francuz, kiedy chwilę później już
stali w objęciach, po telepatycznym uzgodnieniu, że żaden z nich nie zamierza
uciekać.
— Pewnie masz rację —
przyznał tylko cicho chłopak, nawet nie mając ochoty silić się na jakąś
ripostę. Po prostu cieszył się, że ta sytuacja nie skończyła się tragedią i
nadal tu byli. Razem. Trochę pokołatani, ale wszystko wskazywało na to, że
mogli się otrzepać i iść dalej.
…do kolejnej
przeszkody.
Tego Denis nie
zamierzał mówić na głos, ale wreszcie dosadnie do niego dotarło, że musi
przestać być naiwny, bo Oliwier nie zmieni się tak po prostu. Nie spłynie na
niego żadna siła miłości Denisa i nie uzdrowi
mężczyzny z jego lęków.
Denis musiał odpuścić,
bo gdyby tego nie zrobił… cóż, Oli nawet nie kiwnąłby palcem i nie wyciągnął
pierwszy ręki, tylko uznał, że sobie zasłużył i taki jego los.
To był właśnie
największy problem. Na drodze Oliwiera stał sam Oliwier i tylko on mógł się ze
sobą uporać. Nikt nie mógł mu w tym pomóc.
Pozostawało pytanie,
czy istniała na to szansa. Denis nawet nie chciał brać pod uwagę innej opcji…
ale nie mógł mieć pewności. Poza tym nie miał pojęcia, jak długo to mogło
potrwać. Ile jeszcze mógł znieść. Oliwier tak perfekcyjnie pasował do jego
życia, że nie byłby w stanie sam odejść, więc i w tej kwestii pozostało mu zdać
się na policjanta. Wszystko zależało od niego…
Czy to była właśnie
definicja miłości? Czy miłość oznaczała skazywanie się na męczarnię życia w
nieświadomości co do zamiarów ukochanej osoby, która sama twierdziła, że nie
jest w stanie dać żadnej gwarancji, że cokolwiek zmieni się na lepsze?
Denis wolał, żeby
wypracowali wspólnie lepszą definicję, w której Oli nie będzie musiał czuć na
sobie presji, a on poczuje się stabilniej… a póki co postanowił dalej trzymać
się myśli, że ich wyobrażenia o przyszłości wcale nie leżą na przeciwnych
biegunach, tylko poruszają się tą samą orbitą i mają wspólną destynację.
________________
[1] Opisują tę scenę bazowałam na pracy doktorskiej Pana Dariusza Biela pt. "Komunikacja w sytuacjach kryzysowych. Aspekt językowy, psychologiczny, prawny i organizacyjny negocjacji policyjnych". Nie korzystałam z konkretnych fragmentów, ani też nie jestem w stanie przypisać tego przypisu do konkretnego fragmentu w rozdziale, bo po prostu wpierw sobie poczytałam, a potem ułożyłam w głowie scenę i ją napisałam. Jeżeli interesują Was aspekty pracy negocjatorów policyjnych, to polecam zajrzeć do tej pracy, bo można się z niej dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy (do znalezienia w internecie).
Cześć!
Miałam takie założenie, że ten rozdział będzie krótszy, bo jest dynamiczny i nie chciałam dłużyzny, a wyszło jak zwykle. Wybaczcie, jeśli jest tu więcej literówek i dziwnych błędów niż zazwyczaj, ale sam rozdział pisałam tak chaotycznie, że bardziej się chyba nie da. Co chwilę coś dopisywałam, sprawdzałam, dopisywałam, sprawdzałam... i potem już nie miałam siły czytać wszystkiego od początku do końca. A bardzo zależało mi, by wstawić rozdział dzisiaj, bo dziś przypada rocznica rozpoczęcia akcji FP. Pierwsza scena jest datowana na 18 kwietnia 2018. :)
Niektórzy z Was pewnie zauważyli, że w tym tomie nie ma za specjalnie scen z pracy Oliwiera, a jak już są, to raczej takie obyczajowo-dramatyczne, skupiające się na relacjach, a nie na akcji. Przyznam, że celowo tego unikałam, bo jednak nie ma za dużo literatury w obszarze negocjacji policyjnych, a ja nie lubię za bardzo lać wody w ciemno (co nie zmienia faktu że opisana wyżej scena pewnie ma mało wspólnego z rzeczywistością). W każdym razie mimo wszystko wydawało mi się, że bez takiej sceny historia będzie niekompletna, skoro w pierwszym tomie podobne sceny się pojawiały (i odniosłam wrażenie, że chyba Wam się podobały). Dajcie znać, co o niej myślicie.
No a potem... dramat Oliwiera. Macie swój upragniony kryzys :D Choć... jakoś tak ugodowo się skończył :) Trochę smutne wnioski wyciągnął Denis, trochę przerażające te ich definicje miłości, ale nie było takiej wojny jak za pierwszym razem. Co może więc pójść nie tak? :D
Jak wspomniałam wyżej, pierwsza scena jest datowana na 18 kwietnia 2018, w związku z tym mam dla Was bojowe zadanie. Ostatnio prosiłam Was o spekulacje, jaki koniec czeka chłopaków, a dziś napiszcie mi proszę swoje przypuszczenia co do tego, w jakim momencie Waszym zdaniem znajdują się bohaterowie dzisiaj, czyli równo za trzy lata od wydarzeń w opowiadaniu. Dla ujednolicenia załóżmy, że nie ominęła ich pandemiczna rzeczywistość. Niech Was poniesie fantazja :D
Dziękuję za komentarze i przepraszam, że znowu nie wyrobiłam się odpowiedzią. Wiedzcie jednak, że czytam każdy.
Chyba tyle dzisiaj, do następnego! :)
Hej. Sama osobiście uważam ,ze sceny pracy Oliwiera wychodzą ci genialnie chociaż przyznam szczerze ,że nie wiem jak to wygląda w realu, ale u ciebie zawsze to wszystko jest wciągające i spójne. Co do dramy to przyznam szczerze,że Oli raczej się bardziej nie zmieni. Będzie miał swoje lęki i obawy ,ale wtedy przyjdzie Denis i wszystko mu wybije z tej głowy i znajdzie świetne rozwiązanie :) . Denis to taki promyk radości i nadziei. Mam nadzieję ,że się nie zniechęci do bycia z francuzem tzn. wiadomo kocha go i wogole, ale balastowanie na takich granicach jest też wykańczające ,więc liczę na to ,że chłopaki mają dużo siły i nie poddadzą się, a Francuz będzie robił małe kroczki do przodu . Co do ich życia w naszej pandemicznej rzeczywistosc to myślę ,że chłopaki będą podchodzić do tej sytuacji z dużą rezerwą, ale będą dzielnie stać w długich kolejkach przed sklepem (początki pandemii) w maseczkach i rękawiczkach z odstępem wozkowym;). Myślę ,że do tego czasu francuz udowodni ,że umyślnie nie skrzywdzi Denisa i będą częściej odwiedzać rodzinę armanskich i tam miło spędzać czas:) . Albo druga wersja trochę mniej realistyczna w której okaże się ,że Oliwier i Denis zrobią rewolucję i obala władze i uratują ten świat przed zagląda;) tak mnie trochę fantazja poniosła hahaha.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za to ,że jesteś i piszesz .to co robisz jest świetne.
Pozdrawiam w
Super, że scena "negocjacyjna" przypadła Ci do gustu, starałam się napisać ją najlepiej, jak potrafię. :)
UsuńTo jest bardzo prawdopodobne, że w Olim nie zajdzie jakaś większa zmiana - jest już bardzo doświadczony życiowo i ciężko będzie mu się teraz przestawić, zwłaszcza, że przez całe życie nauczył się konkretnych schematów postepowania i stara trzymać się tego (nawet nieświadomie) co jest mu znane.
Denis póki co trzyma się dzielnie, ale słusznie zastanawiasz się, że w końcu może dojść do ściany i powiedzieć, że ma już dosyć. Będzie miał do tego pełne prawo... ale może nigdy nie będzie musiał uciekać się do ostateczności. :)
Oliwier jako dyktator mógłby się sprawdzić :D W końcu już wszyscy chyba zdążyli zauważyć, że ten człowiek uwielbia kontrolę.
Dzięki za komentarz i również pozdrawiam. :)
Ja się zastanawiam czy tu już nie masz dość czytać tego, jak za każdym razem piszę, że rozdział mi się podobam i zachwycam się nad Denisem. XDD
OdpowiedzUsuńCześć!
„Definicja miłości”… Można by pomyśleć, że ten rozdział wyjątkowo mocno będzie skupiał się na temacie miłości i będzie taki all positive, a tymczasem mamy tu miłosne pierdolnięcie. XD Ale w sumie podobało mi się! (co nie jest żadnym zaskoczeniem).
Faktycznie trochę mniej tych scen Oliwiera z pracy, domyślam się, że pisanie na taki temat nie jest łatwe. Ale wyszło super! Podejrzewam w ogóle, że mało który czytelnik ma jakieś głębsze pojęcie o temacie, więc myślę, że wszyscy kupimy to, co nam sprzedasz. :D Mi się scena negocjacji podobała i uważam, że wyszła realistycznie, ale nie ściemniam, że opieram moją wiedzę na podobnych scenach z popkultury (filmów czy seriali). Ale to poniekąd znaczy, że wyszło filmowo i dynamicznie! :D Niemniej, dziękuję, że podzieliłaś się źródłem, z którego korzystałaś.
Najmocniejszy moment całego rozdziału dla mnie to mimo wszystko dramat Oliwiera. Wiem, że zawsze mówię, że chcę szczęścia dla Denisa i w ogóle i naprawdę chcę, ale ta scena była tak do bólu realistyczna… W sensie, naprawdę rozumiem Oliwiera. Może niekoniecznie w tym aspekcie tego braku kontroli, ale sposób, jaki opisałaś to jego takie niezrozumiałe, stałe poczucie niepokoju… Totalnie mnie to kupiło. Czułam niemalże masochistyczną przyjemność, czytając, że nie tylko ja tak mam i jak dobrze oddałaś w słowach te uczucia. <3
No a Denis jak zawsze. Jest taką radosną iskierką każdego rozdziału, działa pocieszająco i kojąco wręcz na każdy konflikt. Nawet jak dzieje się coś złego, to przeczytać, jak Denis choćby wyprowadza psa :(( to jest taki słodziak, uwielbiam Denisa całym moim sercem i to się chyba nigdy nie zmieni. <3 Dobrze, że mimo wszystko nie złamałaś mu serca (jak zgaduję, JESZCZE XD).
Co do Twojego pytania, co z bohaterami dzieje się dzisiaj, to mam taką teorię, że Oliwier leży w grobie. Myślę, że chłopaki nie przetrwali próby pandemii, głównie Oliwier, który nie mógł znieść, że nie miał kontroli nad tym, z jaką prędkością rozwija się choroba i kompletnie ześwirował. Denis nie mógł już tego znieść, chłopaki się rozstali i ostatecznie Oliwierowi pękło serce ze smutku i teraz już leży w piachu. Na Twoją prośbę, fantazja nie poniosła. :P
Podsumowując, rozdział oczywiście bardzo mi się podobał, Denis jeszcze bardziej! XD Ale scena z niepewnością Oliwiera też! Ogółem wszystko mi się podobało. <3
Dziękuję Ci mocno za pracę, którą wkładasz w swoje opowiadanie. To jest ogromna przyjemną być częścią Twoich odbiorców i czytać Twoją pracę.
Przesyłam dużo weny, czasu, spokoju, zdrówka i czegokolwiek potrzebujesz. ♥
Ściskam!
Ja nigdy nie mam dosyć komentarzy! :D
UsuńZdaje sobie sprawę, że to wiedza realistyczna oraz zauważyłam, że czytelnicy darzą mnie zaufaniem, dlatego jest bardzo prawdopodobne - jak wspomniałaś - że "kupią" moją wersję. To duża odpowiedzialność, dlatego chcę być szczera, że pomimo starać i researchu, nie jestem pewna, czy nie popełniłam jakiegoś drastycznego błędu, którego prawdziwy negocjator by nigdy nie popełnił. No ale hej, z drugiej strony to tylko opowiadanie, na potrzeby którego wymyśliłam taką profesję jednemu z bohaterów, a nie opracowanie naukowe :D
Cieszę się bardzo, że udało mi się przekazać w wiarygodny sposób uczucia Oliwiera i jego rozterki. Biedak sam jest zagubiony i zapewne wolałby nie mieć żadnych wątpliwości, ale tak jak w życiu złośliwy los lubi krzyżować plany, tak tutaj... te plany lubię krzyżować ja :D
Teoria o pandemicznej rzeczywistości rzeczywiście ostra i konkretna, ale dostałam właśnie to, o co pytałam :D I... nie da się wykluczyć takiego scenariusza, tak że kto wie :D
Dzięki wielkie za systematyczne komentowanie i również pozdrawiam :)