18 kwietnia 2021

Francuski piesek 2: Rozdział 20

Definicja miłości


28 kwietnia 2019

Odchrząknął niepostrzeżenie i wystawiając przed siebie dłonie, bardzo powoli zrobił krok naprzód. Starał się przede wszystkim pokazać, że jest tu w pokojowych zamiarach. Nie zamierzał niczego przeforsowywać, chciał tylko bezpiecznie rozbroić konflikt. Zależało mu też na tym, by kupić sobie trochę czasu, ale tego drugi osobnik nie musiał wiedzieć.

— Nie podchodź, kurwa! — krzyknął mężczyzna, stawiając stopę na gzymsie, gdy tylko dostrzegł zbliżającego się policjanta.

— Podejdę do krawędzi — obwieścił spokojnie Oli, wiedząc, że pytanie o zgodę nie ma sensu, a uspokajanie delikwenta może go tylko jeszcze bardziej rozjuszyć. — O tutaj, widzisz? — wskazał palcem na miejsce, które znajdowało się w bezpiecznej odległości od jegomościa. To miało stworzyć iluzję, że Oli daje mu przestrzeń. Poza tym policjantowi bardzo zależało, aby stanąć w tym miejscu, bo dzięki temu widział, co działo się na dole.

— Nie zbliżaj się, człowieku, bo strzelę! — zagroził jeszcze raz i uniósł trzęsącą się dłoń, w której miał pistolet. Oli zauważył, że był to Walther, kaliber dziewięć milimetrów.

— Zostanę tutaj — poinformował go w odpowiedzi i faktycznie stanął w miejscu.

Dłoń mężczyzny z powrotem opadła, na co policjant nieznacznie odetchnął. Gdyby facet dalej tak wymachiwał bronią, to w pewnym momencie mógłby go odstrzelić snajper, a tego Oliwier bardzo nie chciał. Uważał, że był w stanie złagodzić kryzys, choć z perspektywy osoby trzeciej to mogło wyglądać na sytuację bez wyjścia. Koleś spieprzył z bronią na dach budynku i nie wiadomo było, czy zamierza skoczyć, strzelić sobie w łeb, a może skrzywdzić kogoś postronnego. Oli jednak widział przede wszystkim, że facet jest w rozterce i się waha. A w takich scenariuszach najlepiej sprawdzała się taktyka na przetrzymanie. Istniało bowiem spore prawdopodobieństwo, że z upływem czasu poziom adrenaliny spadnie i mężczyzna zacznie się poddawać.

Póki co był widocznie podminowany i to stanowiło kluczowy moment całego zdarzenia. Francuz musiał go bardzo umiejętnie podejść, a najmniejszy błąd mógł doprowadzić do tragedii.

— Franek, nim dotrze straż i rozłoży skokochron minie od ośmiu do dziesięciu minut. Musisz rozproszyć jego uwagę, żeby się bardziej nie rozochocił, gdy zorientuje się, co się dzieje — poinformował go przez słuchawkę Czarek, który znajdował się na dole w wozie operacyjnym i zdalnie dowodził akcją.

— Mam na imię Oliwier — przedstawił się wpierw blondyn, gdyż dopiero teraz stanęli twarzą w twarz i mogli nawiązać dialog. — Minęło trochę czasu. Nie jadłeś, nie piłeś, a słońce smaży jak jasna cholera. Ciężko się rozmawia w takich warunkach. Może… — zaczął, ale mężczyzna zaraz mu przerwał.

— Wiem, co robisz. Nie będę z tobą gadał, po prostu się odpierdol — syknął, zerkając krótko na policjanta.

— Okej, a co twoim zdaniem robię? — zagadnął go Francuz.

— Jesteś negocjatorem. Chcesz mnie namówić, żebym się wycofał — odparł z pogardą, zupełnie jakby jego zdaniem to było abstrakcyjne. Był zdecydowany i żaden głupi pies go do niczego nie namówi! Przecież to było oczywiste, po co został tu wysłany… że też idioci z tej policji uznali, że to będzie dobry pomysł, jak kogoś za nim wyślą.

— A co zamierzasz zrobić? — odbił tym razem Oli, bo zależało mu na podtrzymaniu konwersacji. Prowokowanie do dialogu w tym przypadku zdawało się być działającą techniką.

— Masz mnie za debila? — fuknął potencjalny samobójca.

— Wręcz przeciwnie, pytam zupełnie poważnie — zaprzeczył zaraz Francuz, cały czas trzymając się swojego neutralnego, spokojnego tonu. — Widzę, że jesteś zdenerwowany i nie mam pojęcia, co teraz myślisz — przyznał. — Opowiesz mi o tym?

Całe zdarzenie trwało już kilkadziesiąt minut, choć Oliwier mógł porozmawiać ze sprawcą bezpośrednio dopiero teraz. Wcześniej akcja toczyła się wewnątrz budynku, w którym swoją siedzibę miał jeden z banków, a obecnie przeniosła się na dach. Mężczyzna, który dokonał napadu, w pewnej chwili musiał dojść do wniosku, że niczego nie ugra, zatem zostawił zakładniczki w spokoju, a potem uciekł w głąb budynku i wbiegł schodami na górę.

— To bez sensu — warknął i zerknął na ulicę, która znajdowała się kilkadziesiąt metrów pod nimi. Na dole znajdowało się już pełno policji i gapiów.

— Czemu dzisiaj? Co takiego się stało, że wybrałeś ten dzień? — zagadał go po raz kolejny Oli, choć już znał odpowiedź na to pytanie. Kiedy on negocjował, osoby zaangażowane w operację prześwietlały mężczyznę, by dowiedzieć się, kim jest i co może być jego motywem.

Wszystko wskazywało na to, że mieli do czynienia z człowiekiem w kryzysie. Nie był wcześniej notowany, nie przechodził w żadnych postępowaniach, miał żonę, dzieci, dom… oraz zamiłowanie do obstawiania zakładów bukmacherskich, a także kredyt hipoteczny. Wpadł w potężne tarapaty finansowe i najwyraźniej uznał, że nie ma już dla niego wyjścia. Napad był chaotyczny i raczej nieprzemyślany. Jedyną przesłanką wskazującą na wcześniejsze planowanie była broń, ale o jej pochodzeniu póki co nie było nic wiadomo. Mimo wszystko Mateusz, bo tak miał na imię mężczyzna, musiał być w mocnym stresie, bo gdyby myślał racjonalnie, z pewnością miałby świadomość, że napad w takiej formie nie może zakończyć się sukcesem. Po prostu wpadł z bronią do placówki, parkując przed wejściem samochód zarejestrowany na własne nazwisko, nie próbował zakrywać twarzy i tak po prostu kazał spakować dwóm obecnym kasjerom gotówkę do zwykłej podróżnej walizki na kółkach. Do tej pory nie postawił też żadnych żądań i działał sam. Ponadto nie leczył się psychiatrycznie i nic nie wskazywało na to, żeby był pod wpływem jakichś środków odurzających.

— Mateusz, mogę się do ciebie zwracać po imieniu? — zwrócił na siebie uwagę mężczyzny, kiedy ten zbyt długo się nie odzywał. — Powiesz mi, proszę, co sprawiło, że akurat dzisiaj? — Oliwier musiał nawiązać z nim nić porozumienia. Zdawał sobie sprawę, że to co dla niego wydawało się być irracjonalne, dla mężczyzny mogło stanowić jakiś ważny priorytet. Jako negocjator nie mógł go skarcić i tak po prostu powiedzieć mu, że postępuje idiotycznie, bo prawdopodobnie tylko by wszystko pogorszył. W tej chwili obaj mieli inny system wartości, zatem należało zbudować swoisty most i znaleźć punkt, w którym mogli się zgodzić

— Nie udawaj, że cię to obchodzi — parsknął, nie odpowiadając policjantowi.

— Oczywiście, że obchodzi. Chciałbym pomóc ci wypracować rozwiązanie... … — zaczął wyjaśniać, ale Mateusz mu przerwał.

— To twoja praca. Musisz tu być.

— I tak, i nie. Masz rację, to moja praca i powinienem — celowo sparafrazował słowo „muszę” — sumiennie wypełniać obowiązki służbowe… ale widzisz, jest różnica pomiędzy potrzebą zarobienia pieniędzy, a pasją. To jest specyficzna robota. Nikt nie zostaje negocjatorem z przypadku, ot tak, bo akurat potrzebował pracy i stwierdził, że się zaczepi, dopóki nie znajdzie czegoś lepszego — wyjaśnił dosyć luźno i nieznacznie uśmiechnął się na koniec, gdy dostrzegł dozę zainteresowania na twarzy mężczyzny. Zaraz jednak ten potrząsnął głową.

— Zjebałem… To nie tak miało być. Wszystko się pokomplikowało, nie ma z tego dla mnie wyjścia, a moja rodzina… — urwał, kiedy głos niebezpiecznie mu zadrżał. Przełknął wyraźnie ślinę i spojrzał w dół, na ulicę pod nim, gdzie stało pełno radiowozów, a policja oddzieliła kordonem całą rzeszę gapiów.

— Zawsze jest jakieś wyjście — nie zgodził się grzecznie Francuz. — Możesz na przykład zdecydować się teraz, by odejść od krawędzi i odłożyć broń. Przecież masz rodzinę, oni na ciebie czekają i nie wyobrażają sobie, że miałbyś nie wrócić — sprytnie użył zwrotu „nie wyobrażają sobie”, wiedząc, że Mateusz zacznie to sobie wyobrażać — A chyba lepiej, jeśli wrócisz cały i zdrowy, prawda? Wiesz… skok z tej wysokości nie musi skończyć się śmiercią — zasugerował na koniec, że mężczyzna może nie osiągnąć celu, tylko na przykład zostać kaleką. O broni nawet nie wspominał, bo tak długo, jak uczestniczył w tym zdarzeniu, tak tylko utwierdzał się w przekonaniu, że Mateusz nie miał zamiaru jej używać. Zapewne zaplanował sobie, że przestraszy tych, których miał w zamiarze przestraszyć, dostanie pieniądze i ucieknie. Nie planował pociągać za spust. Nawet teraz, kiedy sytuacja zdawała mu się być bez wyjścia. Zupełnie jakby brał pod uwagę tylko skok z dachu.

— Co ze mną będzie? — zapytał, nie patrząc na Oliwiera. Jego pytanie w pierwszej chwili mogło zdawać się niejasne, ale policjant zrozumiał jego przekaz.

— Przede wszystkim będziesz żył — podkreślił to, co było najważniejsze. — A co dalej? Wiesz, że tego nie mogę ci powiedzieć. Nie mam na to wpływu, moim zadaniem jest, aby wszyscy wyszli z tej sytuacji bez szwanku — podkreślił, by pokazać, że nie może przyjąć na siebie odpowiedzialności, a potem wrócił do spekulacji, umiejętnie sugerując, że jego zdanie ma spore prawdopodobieństwo przerodzić się w wersję rzeczywistą. — Pozbierajmy do kupy fakty — zaczął. — Nie byłeś nigdy notowany ani skazany, działasz pod wpływem silnego wzburzenia, nikogo nie skrzywdziłeś, a jeśli teraz dobrowolnie zejdziesz ze mną na dół… — zawiesił sugestywnie głos.

— Nie obiecuj mu niczego — przypomniał w słuchawce Czarek.

— Na twoją korzyść przemawia dużo okoliczności łagodzących, które z pewnością zostaną wzięte pod uwagę — dokończył dosyć enigmatycznie Oli, trzymając się zalecenia przełożonego.

— Myślisz, że moja żona już wie? — zastanowił się Mateusz i zerknął z nadzieją na Oliwiera.

— Akcja jest gorąca, więc póki co nie powinna — odpowiedział, co raczej nie było zgodne z prawdą. — Mamy na miejscu media, ale póki co jeszcze chyba nikt nie zdążył o tym napisać — podkreślił, by pokazać, że nie robi z mężczyzny idioty, bo przecież ten widział, co działo się na dole. Ale kiedy Oli dodał, że minęło za mało czasu, ta opcja zdawała się bardziej wiarygodna.

— Musi być jej za mnie tak wstyd… — wyrzucił z siebie nieco trzęsącym się głosem.

— Gdyby się już dowiedziała, to jestem niemal pewien, że jedyne, na czym jej teraz zależy, to żebyś wrócił do niej bezpiecznie — postarał się nieco rozmydlić wyobrażenie Mateusza i jednocześnie sprawić, by ten skupił się na czymś bardziej istotnym.

— Masz żonę? — zapytał niespodziewanie.

— Nie mam, ale jestem w związku — odpowiedział zgodnie z prawdą Francuz i to nie dlatego, że chciał być szczery, ale po prostu już wiedział, dokąd mógł zmierzać mężczyzna. Pokazanie, że Oli może zrozumieć jego sytuację, bo sam jest w podobnej, mogło przyczynić się do deeskalacji napięcia.

— Twoja kobieta się o ciebie nie boi? Wchodzisz w konfrontację z przestępcami, którzy grożą ci bronią i nigdy nie możesz mieć pewności, że ktoś ci nie strzeli w łeb — zobrazował.

— Masz rację, nie mogę mieć pewności — przyznał Oli, próbując początkowo ominąć odpowiedź na pytanie. Nie zamierzał też wyprowadzać Mateusza z błędu co do płci. To nie miało żadnego znaczenia. — Może jestem też trochę naiwny, ale wierzę, że istnieje jakakolwiek sprawiedliwość — skłamał, ale tylko połowicznie.

— Czyli że co? Ty niby jesteś ten dobry, więc nie powinno ci się nic stać? — parsknął Mateusz. — Masz rację, jesteś, kurwa, naiwny — dodał, na co Oli się uśmiechnął.

— Nie wiem, czy jestem ten dobry i jak najbardziej jestem świadomy, że może stać mi się krzywda — zaznaczył. — Ale… — urwał, próbując znaleźć odpowiednie słowa. — To nie jest rozwiązanie — powiedział, wskazując wymownie palcem, na ulicę pod nimi, sugerując, że skok z tej wysokości nie był rozwiązaniem. — Śmierć nie jest rozwiązaniem — dodał dosadniej.

— Czyli po prostu chcesz, żeby każdy dostał to, na co zasłużył? — wydedukował Mateusz.

— Poniekąd — zgodził się spokojnie Oli. — Gdy mam do czynienia z naprawdę groźnymi typami, to tak, chcę, by ponieśli konsekwencje swoich czynów, bo śmierć byłaby za prosta — przyznał szczerze. — Ale czasami są zdarzenia takie jak te, gdzie śmierć jest kompletnie nieadekwatna, wiesz? Nic nie jest zerojedynkowe. Każdego człowieka można doprowadzić czasami do takiego skraju, że może znaleźć się w podobnej sytuacji. Absolutnie każdego — powiedział, by nieco usprawiedliwić zachowanie mężczyzny i pokazać mu, że jest w stanie zrozumieć jego postępowanie.

— Po prostu jestem już zmęczony… — westchnął mężczyzna.

— To zrozumiałe. Ciężko zaczął się ten dzień, co? — zażartował Francuz, chcąc jeszcze bardziej rozładować napięcie. Mateusz zauważalnie stawał się coraz mniej zdenerwowany, odkąd tylko zaczęli rozmawiać, jednak jak tylko Oli skończył mówić, wreszcie nadjechała straż pożarna, więc musiał czym prędzej odwrócić uwagę sprawcy. To było to, o czym mówił Czarek. Więcej służb i większy chaos mógł ponownie wyprowadzić mężczyznę z równowagi i trzeba było jak najszybciej go uspokoić. — Wyobraź sobie, że stąd wychodzimy. Co się twoim zdaniem potem stanie?

— Pójdę siedzieć, a niby co innego? — fuknął Mateusz i zerknął nerwowo na strażaków, którzy zaczęli kręcić się na chodniku i coś rozkładać.

— Mówisz teraz o bardziej odległym wydarzeniu, a ja chcę, byś wyobraził sobie sytuację bezpośrednio po tym, jak stąd wychodzimy — podkreślił.

— Po co? — zapytał tym razem rozdrażniony Mateusz. Zaczynało robić się z powrotem nerwowo.

— Bo może masz błędne wyobrażenie i to jest coś, co cię przeraża, a nie powinno — wyjaśnił Oli. — Oni tu są, bo tak wygląda procedura, ale jeśli ze mną zejdziesz, nie stanie ci się krzywda. Dam znać kolegom, że jesteś pokojowo nastawiony i w spokoju przeniesiemy się na komendę. Bez spiny, bez użycia siły… po prostu po ludzku. Co ty na to? — zaoferował Oli. Pod budynkiem znajdowało się mnóstwo policji, straży, mediów i innych ludzi, a to, dla niewtajemniczonej osoby, mogło wyglądać jak scena z amerykańskiego filmu akcji. Trudno było nie wyobrażać sobie, że się coś strasznie spieprzyło, kiedy nieopodal czekały na ciebie liczne zastępy służb porządkowych.

— Nie mogę… nie… nie jestem złym człowiekiem — powiedział chaotycznie i dało się dostrzec, że wyraźnie się wahał. — Nie chcę być z dala od rodziny! Tylko oni mają sens — wyznał i znowu zerknął ze strachem na Francuza.

— Świetnie, Mateusz. Wygląda na to, że mamy wspólny cel. Ty chcesz być z rodziną, a ja nie chcę, by stała ci się krzywda. Jesteś troszkę zdenerwowany, ale zdajesz się być mądrym facetem, więc wiesz już z pewnością, co powinieneś zrobić, byśmy obaj byli zadowoleni — zasugerował Oli, chcąc, by to mężczyzna sam doszedł do konkretnych wniosków. To mogło dawać wrażenie, że sam wypracował rozwiązanie i że kontroluje sytuację.

— Chcę z nią porozmawiać — zażądał niespodziewanie. — Chcę wpierw z nią porozmawiać i jej to wszystko wyjaśnić — powtórzył już bardziej konkretnie.

— Muszę to uzgodnić ze swoim szefem — odparł spokojnie Oliwier.

— Żona jest z nami w kontakcie. Już o wszystkim wie. Możemy zaaranżować rozmowę telefoniczną, bo jest szansa, że ona go przekona, by stamtąd zszedł, ale wpierw zażądaj, by w zamian oddał broń. Jeśli na to pójdzie, to pilnuj, by został w tym samym miejscu — poinstruował Czarek, a Oli zrobił w głowie błyskawiczną symulację. Jeśli Mateusz się zgodzi, a po rozmowie z żoną mimo wszystko nie będzie chciał współpracować, to zostaną mu trzy drogi ewakuacji. Mógł albo zawrócić się do środka budynku, co Oli praktycznie wykluczał. Mógł po prostu skoczyć, ale pod nimi był już rozłożony skokochron, więc nie powinno mu się nic stać. Istniała jeszcze opcja, że mógł podejść do drugiej krawędzi dachu, naprzeciwko Francuza, ale była on zabudowana dosyć wysoką balustradą, zatem istniała duża szansa, że Oli zdążyłby go złapać, nim Mateusz by się na nią wspiął i skoczył. To było warte podjęcia ryzyka.

— Jesteś dzielny i świetnie współpracujesz, dlatego mamy zielone światło na rozmowę telefoniczną, jednak zanim to się stanie, musisz oddać mi broń. To brzmi jak sprawiedliwa wymiana, prawda? — zasugerował od razu odpowiedź, jakiej oczekiwał.

— Nie mogę po prostu sam do niej zadzwonić? — zapytał, jakby nagle go olśniło, że ma przecież telefon.

— Dla bezpieczeństwa zakłóciliśmy w pobliżu sygnał. Nikt tu nie ma zasięgu. Działa tylko nasz szyfrowany kanał — wyjaśnił policjant.

— Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? — zapytał zaraz nieufnie Mateusz.

— Nie mam żadnej korzyści z kłamstwa w tej sytuacji — podkreślił Francuz.

— Udowodnij — zażądał mężczyzna. — Jeśli naprawdę z nią rozmawiacie, to niech powie, co jedliśmy na śniadanie.

Oliwier był naprawdę pod wrażeniem tego żądania, bo było cholernie inteligentne.

— W porządku, daj mi chwilę na ustalenia — zgodził się i zaczekał na odpowiedź zwrotną od dowódcy. Gdy już ją dostał, powtórzył z uśmiechem: — Jedliście omlety, puszyste, ze świeżymi pomidorami, szczypiorkiem, szynką i mozzarellą — wyrecytował. — Masz fantastyczną żonę, skoro po tylu latach małżeństwa nadal serwuje ci takie rarytasy — zażartował, by rozładować napięcie.

Mateusz odetchnął z widoczną ulgą, choć po wyrazie jego twarzy można było wysnuć wniosek, że targają nim silne emocje.

— Okej, jak mam to zrobić? — zapytał, mając na myśli broń w swojej dłoni.

— Jest zabezpieczona? — upewnił się wpierw Oli.

— Magazynek jest pusty — wyznał z zawstydzeniem, bo to ostatecznie demaskowało jego zamiary.

— Świetnie, zatem zrobimy to tak. Bardzo powoli położysz ją na ziemi i zrobisz dwa kroki w tył, rozumiesz? Kiedy już twoja żona zadzwoni — Oli wyjął ze sprzączki specjalny telefon, by pokazać, jak się skomunikują — ja do ciebie powoli podejdę i ci go dam, a sam zabiorę broń i wrócę na swoje miejsce, czy to jest dla ciebie jasne? — zapytał na koniec.

Mateusz już nic nie odpowiedział, tylko potaknął głową, zatem kilka sekund później zaczęła się dosyć napięta akcja. Wszystko było dokładnie zaplanowane, ale teoretycznie wszystko mogło pójść nie tak. Oliwierowi pozostawało w tym momencie zaufać Mateuszowi. Tylko własne opanowania dawało mu namiastkę poczucia kontroli nad sytuacją.

Czas zdawał się płynąć w zwolnionym tempie, a Francuz rozluźnił się dopiero, kiedy zaczął przysłuchiwać się rozmowie mężczyzny z żoną. Coś go wtedy nieprzyjemnie ścisnęło. Mateusz znajdował się w absolutnie beznadziejnej sytuacji, zaczęło do niego docierać, że spieprzył i nie ominą go poważne konsekwencje. Mimo wszystko jedyne o czym myślał, to rodzina. Chciał porozmawiać z żoną, przeprosić ją, wyjaśnić, że nie chciał tego zrobić i jest mu przykro. Kobieta natomiast zapewniała, że jakoś sobie z tym poradzą i pewnego dnia znowu będą razem. Oboje płakali i jednocześnie zapewniali się nawzajem o swojej miłości. Okoliczności były tragiczne, ale nic między nimi miało nie ulec zmianie.

To była bardzo podniosła i emocjonalna chwila. Choć Oliwier zakładał, że proza życia może przynieść w przyszłości zupełnie inne rozwiązanie, tak teraz wszystko wskazywało na to, że człowiek był zdolny do każdego poświęcenia, jeśli kogoś kochał. Nawet jeśli w efekcie miał stracić najbliższą osobę.

Czy to była definicja tej mitycznej miłości? Czy o to w tym chodziło, że dla ukochanej osoby było się gotowym robić irracjonalne, katastrofalne w skutkach rzeczy? [1]

***

Patrzył na swój raport urlopowy, starając się jednocześnie zagłuszyć te dziwne wibracje, które powodowały, że drżał mu żołądek. To przecież była tylko formalność, bo już wcześniej pytał o wolne i dostał zielone światło. Mimo wszystko siedział nadal przy biurku i co jakiś czas zerkał na świstek papieru, udając, że wcześniej musi jeszcze wypełnić kilka innych służbowych dokumentów. Jako jedyny, bo cała reszta już dawno się zmyła. Dzisiejszy dzień był niesamowicie intensywny i wszyscy marzyli o jak najszybszych powrotach do domu. Oli też… A przynajmniej tak sobie wmawiał.

W mieszkaniu czekał Denis, zapewne z jakimś dobrym jedzeniem, Tonto, który na widok policjanta z radości poprzestawia ogonem wszystko, co tylko stanie na jego drodze, a poza tym to był ostatni dzień pracy i miał w perspektywie wizję spędzenia majówki w Bieszczadach — bo ostatecznie wraz z Armińskim zdecydowali się na kierunek górski.

Dlaczego zatem czuł się przytwierdzony do tego pieprzonego krzesła i sama myśl o tym, że ma wstać, przyprawiała go o nieprzyjemne skurcze w okolicach mostka? Zupełnie jakby bał się, że kolejny krok zapoczątkuje jakąś reakcję łańcuchową, która doprowadzi do niekoniecznie przyjemnego splotu zdarzeń. Może niekoniecznie takiego, jaki  zapoczątkował tego ranka Mateusz — który na szczęście po rozmowie z żoną stał się kompletnie potulny jak baranek i bez dalszych dyskusji oddał się w ręce policji — ale wywołującego podobnie nieprzyjemne wrażenia emocjonalne.

Kolejne myśli były jeszcze bardziej przytłaczające. Na dobrą sprawę Oliwier nawet nie był w stanie powiedzieć, o czym myślał. Chodziło po prostu o samo uczucie, że taki tok rozumowania nie zwiastował nic dobrego. Nie powinien się tak czuć. Czekało go coś bardzo przyjemnego i zasłużonego. Nie powinien w związku z tym odczuwać lęku. Ba! Lęk to powinno być w tej chwili dla niego totalnie obce uczucie.

Niestety lęk dominował.

— O, a co ty tu jeszcze robisz? — Do jego pokoju zajrzał Czarek.

— Chciałem dokończyć papiery — wyjaśnił dosyć sztywno, mając wrażenie, że jego głos brzmiał tak jakoś pusto i niezręcznie.    

— Kierownika już nie ma, tak że i tak podpisze ci to dopiero po urlopie. Bez spiny, spadaj lepiej do domu, taka ładna dziś pogoda, że szkoda tu gnić — polecił z uśmiechem mężczyzna.

— Tak zrobię. — Skinął potulnie Francuz, chcąc jak najszybciej go spławić.

— Ach, twój raport — zauważył Czarek. — Jutro będę z rana na chwilę, to podrzucę go do podpisu zastępcy — zaoferował przyjaźnie, chwytając w dłoń kartkę.

Oliwiera znowu coś nieprzyjemnie ścisnęło i wręcz z przestrachem obserwował, jak chwilę potem jego kolega pożegnał się i opuścił pomieszczenie z jego wnioskiem urlopowym…

Nie, kurwa. To się nie stanie. To mnie nie przerośnie — sprzedał sobie szybko mentalną reprymendę. — Wrócę, spędzę zajebiste popołudnie z Denisem, a jutro wieczorem zrealizujemy nasz plan i będziemy się przy tym, kurwa, świetnie bawić.

Z tym impulsem adrenaliny Oliwier zamknął wymownie teczkę, odrzucił ją na kupę pozostałych akt i wstał, chwytając za telefon, który pospiesznie wsunął do kieszeni spodni. Droga powrotna do mieszkania minęła mu w podobnie podminowanym nastroju, tym bardziej, że władował się w koszmarny korek i zdarzyło mu się sprawić kilka niewybrednych komplementów pod adresem innych kierowców.

Gdy już wrócił i zaatakował go niemal posikujący ze szczęścia Tonto, uznał, że chyba to była tylko chwilowa niedyspozycja umysłowa, jakiś głupi psikus w wykonaniu jego mózgu, i po prostu już mu przeszło. A przynajmniej wszystko na to wskazywało do momentu, kiedy skończył czule witać się z Denisem i ten zaczął dzielić się entuzjastycznymi wizjami na temat tego, co będą robić w trakcie wspólnego wypadu.

Co się ze mną dzieje?! — zadał sobie to nieme pytanie, gdy odkrył, że stopień jego spanikowania wzrasta wprost proporcjonalnie do stopnia podekscytowania Denisa.

Przecież tego chciał! Zajebiście chciał się stąd wyrwać, zabrać psa i swojego partnera, i spędzić cały tydzień gdzieś w górskiej chatce na odludziu.

Pomimo najszczerszych chęci i rozpaczliwych prób pobudzenia swojego umysłu do wytworzenia właściwej reakcji na zaistniałą sytuację, Oli do końca dnia robił dobrą minę do złej gry, mając przy tym cholerną nadzieję, że Denis niczego się nie domyśli. Może musi się z tym po prostu przespać. Może rano wstanie jak gdyby nigdy nic i stwierdzi, że to był tylko incydent, a teraz jest zwarty i gotowy na pierwszą wspólną przygodę u boku chłopaka, którego ubóstwiał ponad wszystko.

Prawie nie zmrużył oka. Przez cały czas czuł tak nieprzyjemne spięcie, że był niemal pewien, że dostanie jakiegoś przykurczu mięśni albo w najlepszym przypadku skończy z zakwasami.

Obserwował śpiącego spokojnie Denisa i nie mógł wyjść z podziwu, jak niewinnie i bezbronnie wyglądał. Zasługiwał na to, co najlepsze. Zasługiwał na kogoś, kto nie będzie miał dziwnych jazd i kogo nie będą napadały znienacka niezidentyfikowane wątpliwości.

Po prostu się zmuszę. Zacisnę zęby i pojadę. Nieważne, że mam teraz sieczkę zamiast mózgu. Nie zawiodę go. Nie wolno mi. Nie wolno — powtarzał sobie jak mantrę… aż zasnął ze zmęczenia.

Kolejnego dnia obudził się z pulsującym bólem głowy.

Denis o dziwo podniósł się jako pierwszy i poszedł wyprowadzić Tonto. W tym czasie Oli również zmusił się do wstania, choć gdy tylko usiadł, rozejrzał się nieco bezradnie po sypialni, nie wiedząc, co ma zrobić. Dopóki był w łóżku, jeszcze niczego nie musiał. Mógł udawać, że jeszcze odpoczywa, wybudza się. Jednak gdy już wstanie… będzie musiał zmierzyć się z rzeczywistością, z którą najzwyczajniej nie był w stanie tego dnia się zmierzyć.

Mijały kolejne minuty, a wraz z nimi wzrastało przytłoczenie policjanta. Miał ciągle w głowie, że Denis za moment wróci, a to oznaczało, że Oli powinien być gotowy na… nawet nie wiedział na co. Ale chłopak z pewnością nie mógł go zastać w takim stanie, bo Francuz nawet nie wyobrażał sobie, jakby miał wyjaśnić swoje zachowanie.

Pomogło. Brak logiki w jego postępowaniu przestraszył go tak bardzo, że wolał wstać, niż musieć się za chwilę tłumaczyć, czemu znowu mu odpierdala bez żadnego powodu.

— Jest tak cudownie, że najchętniej w ogóle bym tu nie wracał — zawołał już w progu Denis, kiedy tylko po jakimś czasie wrócili razem z Tonto ze spaceru.

Oli stanął w progu balkonu z kubkiem kawy i posłał słaby uśmiech Armińskiemu.

— W sumie to teraz trochę zazdroszczę Wiktorowi, bo wizja wylegiwania się w tym słońcu nad jeziorem totalnie mnie pochłania — zaśmiał się, podchodząc do policjanta, któremu skradł zaraz buziaka, a potem uniósł dłoń Oliwiera, w której trzymał kubek i sam się z niego napił. — Nic? Ani słowa? — dopytał rozbawiony, widząc, że i tym razem Francuz się nie odezwał.

— Czuję się fatalnie. Nie mogłem w nocy zasnąć i teraz pęka mi głowa — zdradził wreszcie zgodnie z prawdą, jednak nie wdając się w szczegóły. Chciał mimo wszystko mieć jakąś wymówkę swojego zachowania. Denis przecież nie był ślepy i zaraz zacząłby coś podejrzewać.

— Och, przykro mi — odparł zmartwiony. — Mamy jeszcze kupę czasu. Dziewczyny wyciągają mnie na lody, nim porozjeżdżamy się na majówkę i w sumie odmówiłem… ale może ty się jeszcze prześpisz przed odjazdem, a ja z nimi wyskoczę? — zaoferował, a Oli przytaknął na to z ulgą. Tak. To brzmiało jak genialny pomysł. W ten sposób nie musiał…

Aż przełknął znacząco ślinę. Kurwa, on świadomie chciał się pozbyć Denisa z mieszkania, by nie musieć przed nim udawać. Było naprawdę źle.

— No dobrze, to ja wrócę za jakieś dwie godziny — postanowił Denis i pogłaskał blondyna po policzku, przypatrując mu się jeszcze chwilę. — Wszystko w porządku? — zapytał znacznie ciszej, a Francuz poczuł, jakby coś nieprzyjemnie ściskało mu wnętrzności.

— Jestem po prostu zmęczony — wyjaśnił, dbając o to, by jego ton brzmiał jak najbardziej neutralnie.

Denis obserwował badawczo mężczyznę przez kilka kolejnych sekund, ale wreszcie skapitulował, uśmiechając się nieznacznie.

On już wie. Jeszcze tego nie rozumie, ale już wie, że coś jest nie tak — odczytał z wyrazu twarzy chłopaka Francuz.

Poważnie, co było z nim nie tak, skoro nawet przypadkowy facet w akcie desperacji napadł na bank, byleby tylko zapewnić swojej rodzinie stabilizację, a on, mając po raz pierwszy w życiu wszystko na swoim miejscu, miał ochotę uciec na księżyc?!

Armiński w końcu wyszedł, oglądając się jeszcze kilka razy kontrolnie przez ramię, a Oli za każdym razem odpowiadał mu uśmiechem, jakby chciał go uspokoić i zapewnić, że wszystko gra.

Nie grało. Francuz oczywiście nie zamierzał spać, ani robić czegokolwiek, co by wskazywało, że przygotowuje się — fizycznie czy choćby psychicznie — do wyjazdu, jaki teoretycznie miał odbyć się wieczorem. Teoretycznie, bo choć Oli obiecał sobie, że się zmobilizuje i uspokoi pokołatane myśli… to podświadomie już przegrał. Czuł, że nic z tego nie wyjdzie. Jedyne, co teraz robił, to po prostu odwlekał w czasie moment, w którym zrzuci na Denisa prawdziwą bombę, bo inaczej się tego nie dało określić. Co niby miało oznaczać wycofanie w takim momencie? To nie było tak, że źle się poczuł i chciał w ostatniej chwili zrezygnować ze wspólnie zaplanowanego wyjazdu. On zamierzał się wycofać w obawie przed jakimś niezidentyfikowanym jeszcze niebezpieczeństwem. Bo poczuł się zagrożony.

Nagle ogarnęło go wrażenie, że wszystko stoi w ogniu, a on został przyparty do muru i nie ma drogi ucieczki. Zupełnie jak z Mateuszem. Miał w tym momencie dwa wyjścia, ale mimo wszystko każde miało kompletnie odmienić rzeczywistość. Mógł po prostu uciec i bez słowa zostawić Denisa, albo mógł tu zostać i pozwolić, by chłopak sam się wszystkiego domyślił i w efekcie sam stwierdził, że ma już dosyć i to wszystko nie jest tego warte.

To były przecież takie proste, codziennie decyzje, które podejmowali wszyscy ludzie, każdego dnia. Nikt się nie musiał zastanawiać dłużej nad niuansami. Ot, zwykły weekendowy wyjazd ze znajomymi czy wspólnie spędzona noc, bo maraton filmowy odrobinę się przeciągnął. Ludzie ze sobą koegzystowali i to było tak naturalne, że nie było sensu pochylać się nad najprostszymi wyborami.

Oliwierowi zdawało się, że przestał to robić. Jeszcze do wczoraj miał poczucie, że przywykł, że w jego życiu jest inny człowiek i tworzą wspólnie swój mały ekosystem. Wszystko jednak wskazywało na to, że to nie kwestia przyzwyczajenia do nowych okoliczności, a pociągnięcia za hamulec bezpieczeństwa. Oli kumulował to w sobie dłuższy czas, a teraz… a teraz wreszcie zalała go fala tych wszystkich małych rzeczy, na które do tej pory przymykał oko. Tłumił je, bo wydawało mu się, że żaden normalny człowiek by ich nie kwestionował. Tylko że on nie był jak każdy inny człowiek i ewidentnie nie wziął pod uwagę, że może sobie nie poradzić, kiedy pęknie i wrócą do niego te wszystkie znaki ostrzegawcze, które do tej pory decydował się ignorować. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że może jeszcze nie jest gotowy i że wszystko dzieje się zbyt szybko, bo przecież miał prawie czterdzieści lat, znał już Denisa i przyszła najwyższa pora, żeby się jakoś zdecydować i pomyśleć o przyszłości.

Właśnie — planowanie przyszłości. To było takie… zdefiniowane, z góry narzucało, co się miało wydarzyć. A to było bardzo nie w stylu Oliwiera.

Okazało się, że Denisowi też wszystko przestało grać, bo wrócił raptem po godzinie i wcale nie wydawał się być zaskoczony, że zastał policjanta niemal w tym samym położeniu, w którym go opuścił. Wyraz jego twarzy również zdradzał, że był zaniepokojony.

— Coś się dzieje. — Bardziej obwieścił, niż zapytał, a kiedy odpowiedziała mu jedynie cisza połączona z sugestywnym spojrzeniem Oliwiera, niemal zachłysnął się powietrzem, kiedy tylko spróbował wziąć głębszy oddech. — Zrobiłem coś…? — zapytał cicho, urywając w połowie.

Widok takiego bezradnego i zagubionego Denisa, który przypatrywał mu się z niezrozumieniem, przyprawił Oliwiera o dreszcz. Czuł się trochę tak, jakby musiał wytłumaczyć przestraszonemu szczeniakowi, dlaczego niechcący nadepnął go na ogon — tylko jego żal połączony z bezsilnością w tej sytuacji był po stokroć większy.

Znowu to zrobił. Już nawet nie wiedział który raz, ale dopuścił do siebie chłopaka, narobił mu nadziei, otwierając te metaforyczne drzwi, za które nikt nigdy nie miał wstępu… i teraz trzasnął mu nimi przed nosem.

Znowu też zareagował w podobny sposób… czyli milczał, przypatrując się czujnie młodszemu chłopakowi. Denis po prostu stał, jakby kompletnie nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić, a Oliwier mu w tym nie ułatwiał, nie udzielając odpowiedzi na pytanie, choć w jego głowie była ona klarowna. Oczywiście, że Denis nic nie zrobił! Pomimo iż był dwa razy młodszy, to bez wątpienia był tą bardziej stabilną i okiełznaną połówką ich duetu. Nawet ślepy by to zauważył.

Odpowiedz mu. Zaprzecz. Nie możesz znowu milczeć. Powiedz cokolwiek, nawet jeśli nie ma mieć to żadnego sensu, wyrecytuj choćby jakiś przepis z kodeksu karnego, tylko nie milcz — analizował swoją sytuację.

Nadal milczysz! — przypomniał sobie po kilku sekundach.

Ale masz przejebane… — zorientował się, gdy Denis spuścił głowę i powoli odwrócił się w kierunku drzwi. Co było w tej sytuacji zabawne, to że nawet Tonto wlazł gdzieś w kąt, jakby czuł, że nie chce być teraz pomiędzy tą dwójką.

— Hej, zaczekaj! — zawołał wreszcie podenerwowany blondyn i ruszył za Armińskim, zachodząc mu drogę. — Nie wychodź, proszę — dodał już ciszej, kładąc automatycznie dłoń na ramieniu Denisa, który spojrzał na nią z dozą zaskoczenia, jakby to było coś obcego i nieznanego. Zaraz potem spojrzał na Oliwiera, jednocześnie wyciągając ramię spod jego dłoni i zrobił krok w tył.

— Co ty robisz, Oli? — zapytał zasmucony, a policjant mógł przysiąc, że czekoladowe oczy chłopaka stały się raptem chłodne. — Jeszcze w poniedziałek rozglądaliśmy się za biletami do Chile i mógłbym przysiąc, że tego chcesz, a teraz… nie rozumiem. Po prostu już nie rozumiem — dodał i pokręcił nieznacznie głową.

Wbrew pozorom dla Oliwiera to właśnie zaczęło nabierać sensu. Milczał jeszcze moment, zapewne sprawiając wrażenie, że nie ma żadnej odpowiedzi i tym samym jeszcze bardziej pogarszając swoją sytuację, jednak ułamek przed tym, kiedy mogło być już za późno, odezwał się.

— Chcę tego — zapewnił, jednak po minie Denisa widział, że jego słowa nie mają żadnej wartości, dlatego zrozumiał, że musi to dokładniej uargumentować. — Po prostu… ostatnio nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to wszystko tak strasznie pędzi, a ja nie mam na nic wpływu — wyznał, bezradnie wzruszając ramionami.

— Oczywiście, że masz wpływ. Przepraszam, jeżeli poczułeś, że za bardzo z czymś naciskam albo…

— Nie, nie, nie! — zaprzeczył szybko Oliwier, przeklinając się w myślach, że tego nie doprecyzował i w efekcie Denis pomysł, że to jego wina. — Jesteś bezbłędny, Denis — zapewnił ze słabym uśmiechem. — Ale… masz do czynienia ze mną — podkreślił, jakby to miało wszystko wyjaśnić. — To dla mnie zupełnie nowa sytuacja i chyba za dużo bodźców na raz, bo mój mózg zaczyna się podświadomie buntować i… tracę do siebie cierpliwość, a to nie pomaga — parsknął na koniec z bezsilności. Denis tylko przypatrywał mu się ze smutkiem i nie wyglądał, jakby chciał to jakoś skomentować, więc Oli kontynuował. — Nie potrafię żyć w sposób, gdzie wszystko jest zaplanowane z wyprzedzeniem. To mnie przeraża. Czuję zajebistą presję, bo ty założyłeś, że wszystko się ułoży i już teraz będzie z górki i że po drodze cię nie zawiodę… — urwał wymownie, a Denis zmrużył oczy.

— A więc przeraża cię, że uwzględniam cię w swoich bardziej odległych planach? — zapytał zmieszany. — Ty mnie w swoich nie uwzględniasz? — zastanowił się zaraz.

Oliwier zamilkł na moment, wyraźnie analizując pytanie chłopaka. Kompletnie się nie spodziewał takiej reakcji. Wydała mu się z jakiegoś powodu być zaskakującą odpowiedzią na jego wywód… ale im dłużej nad nią myślał, zaczęło do niego docierać, że była bardzo pomocna w sformułowaniu jego własnej odpowiedzi.

— Ja nie mam takich planów, ale cokolwiek by się nie działo, chcę żebyś tu był — powiedział zdecydowanie, czując się nieco głupio, że do tej pory tak do tego nie podszedł. Owszem, bał się cokolwiek sobie wyobrażać, bo zaraz kontrolę nad nim przejmowały te wszystkie pesymistyczne wizje, że coś spierdoli i Denis zniknie, ale nigdy po prostu nie zastanawiał się nad tym, czy chciał Denisa w swoim życiu na dłużej. A chciał. Nie wiedział jak i co miało się stać po drodze… ale chciał, by chłopak przy nim był.

Twarz Armińskiego po raz pierwszy, odkąd się pojawił, nieznacznie się rozchmurzyła.

— To wbrew pozorom brzmi jak dobry plan — podsumował nieśmiało, po czym na moment zastygli w bezruchu i kompletnej ciszy.

— Jestem naprawdę zadowolony z miejsca, w którym się znajduję… ale będę się potykał, Denis. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie masz ochoty uciec z krzykiem, to musisz być tego świadomy — oświadczył wreszcie Francuz, czując, że musi jasno zadeklarować Denisowi, na co się będzie pisał.

— Byłem przekonany, że cała ta rozmowa prowadzi do tego, że to ty uciekniesz z krzykiem — rzucił nieco niezręcznie Denis, nie będąc pewny, czy to miał być żart, czy zwerbalizowanie smutnej obserwacji. Chyba po części jedno i drugie.

Oli westchnął nim odpowiedział.

— Podświadomie mogłem mieć taki zamiar — wyznał z niechęcią, bo choć teraz zaczynał się tego wstydzić, to jednak taka była prawda. Jeszcze godzinę temu był pewien… że to koniec.

Chyba jednak po prostu potrzebował spuścić ciśnienie. Może to, co pierwotnie w jego głowie zwiastowało absolutną katastrofę, miało się rozwiać z gracją niczym dmuchawiec na wietrze i tak najzwyczajniej pozostać bez echa? Czy to było zbyt naiwne?

— Nadal tu jestem — zauważył Denis. — Ty też — dodał z nadzieją. — Więc… jedziemy… czy nie? — zapytał na koniec niepewnie, co było równoznaczne z pytaniem o ich przyszłość. A przynajmniej tą najbliższą, bo już chyba zdążyli ustalić, że Oli, delikatnie mówiąc, nie przepadał za bardziej strategicznym planowaniem.

— Nie wiem. Chyba trochę zabiłem nastrój — odparł szczerze Oli.

— Nie da się zaprzeczyć, ale może poodpoczywamy od siebie wspólnie? — zaoferował enigmatycznie chłopak, na co Oli tylko posłał mu pytające spojrzenie. — I tak masz wolne, domek jest opłacony, więc po prostu jedźmy. Ty się poszwendasz po szlakach z Tonto, a ja się zajmę sobą. Wiem, że lubisz czasami się odizolować, a ja nie chcę byś miał poczucie, że musimy wszystko robić razem — zdradził swój plan Denis. Już nawet miał zaproponować, by Oli jechał sam, jeżeli to miało pomóc w tym, aby przestał się nakręcać. Na szczęście nie było takiej potrzeby, bo Francuz znowu uśmiechnął się nieznacznie i pokiwał głową na znak zgody.

Może faktycznie zbyt naiwnym było myślenie, że mężczyzna tak łagodnie i praktycznie bez większych problemów przestawi się na nowy tryb życia. W końcu to nie była jakaś błaha kwestia, gdzie musiał się przyzwyczaić do picia herbaty bez cukru, choć całe życie pił posłodzoną. Chodziło o to, by zaakceptował, że nie jest samotną wyspą i nauczył się żyć z drugim człowiekiem obok. To musiało być przerażające dla osoby, która do tej pory znała jedynie rzeczywistość, w której mogła liczyć wyłącznie na siebie.

Denis był dla odmiany człowiekiem nauczonym życia w społeczeństwie. Potrzebował innych ludzi do egzystowania. Chciał się opiekować, ale też czuć zaopiekowanym. Może i nie do końca rozumiał, co działo się w głowie Francuza, to jednak był sobie w stanie wyobrazić, skąd się brały jego lęki, a czy nie było lepszego momentu, by te przejęły kontrolę, niż nowa, stresowa sytuacja? Dokładnie taka jak ta.

Skłamałby, gdyby stwierdził, że myślenie o tym nie przyprawiało go o dreszcze, bo on dla odmiany potrzebował poczucia stabilizacji, ale nie potrafił mieć za złe tego zachowania Oliwierowi.

— Zdecydowanie za łatwo mi odpuszczasz — podsumował samokrytycznie Francuz, kiedy chwilę później już stali w objęciach, po telepatycznym uzgodnieniu, że żaden z nich nie zamierza uciekać.

— Pewnie masz rację — przyznał tylko cicho chłopak, nawet nie mając ochoty silić się na jakąś ripostę. Po prostu cieszył się, że ta sytuacja nie skończyła się tragedią i nadal tu byli. Razem. Trochę pokołatani, ale wszystko wskazywało na to, że mogli się otrzepać i iść dalej.

…do kolejnej przeszkody.

Tego Denis nie zamierzał mówić na głos, ale wreszcie dosadnie do niego dotarło, że musi przestać być naiwny, bo Oliwier nie zmieni się tak po prostu. Nie spłynie na niego żadna siła miłości Denisa i nie uzdrowi mężczyzny z jego lęków.

Denis musiał odpuścić, bo gdyby tego nie zrobił… cóż, Oli nawet nie kiwnąłby palcem i nie wyciągnął pierwszy ręki, tylko uznał, że sobie zasłużył i taki jego los.

To był właśnie największy problem. Na drodze Oliwiera stał sam Oliwier i tylko on mógł się ze sobą uporać. Nikt nie mógł mu w tym pomóc.

Pozostawało pytanie, czy istniała na to szansa. Denis nawet nie chciał brać pod uwagę innej opcji… ale nie mógł mieć pewności. Poza tym nie miał pojęcia, jak długo to mogło potrwać. Ile jeszcze mógł znieść. Oliwier tak perfekcyjnie pasował do jego życia, że nie byłby w stanie sam odejść, więc i w tej kwestii pozostało mu zdać się na policjanta. Wszystko zależało od niego…

Czy to była właśnie definicja miłości? Czy miłość oznaczała skazywanie się na męczarnię życia w nieświadomości co do zamiarów ukochanej osoby, która sama twierdziła, że nie jest w stanie dać żadnej gwarancji, że cokolwiek zmieni się na lepsze?

Denis wolał, żeby wypracowali wspólnie lepszą definicję, w której Oli nie będzie musiał czuć na sobie presji, a on poczuje się stabilniej… a póki co postanowił dalej trzymać się myśli, że ich wyobrażenia o przyszłości wcale nie leżą na przeciwnych biegunach, tylko poruszają się tą samą orbitą i mają wspólną destynację.

________________

 [1] Opisują tę scenę bazowałam na pracy doktorskiej Pana Dariusza Biela pt. "Komunikacja w sytuacjach kryzysowych. Aspekt językowy, psychologiczny, prawny i organizacyjny negocjacji policyjnych". Nie korzystałam z konkretnych fragmentów, ani też nie jestem w stanie przypisać tego przypisu do konkretnego fragmentu w rozdziale, bo po prostu wpierw sobie poczytałam, a potem ułożyłam w głowie scenę i ją napisałam. Jeżeli interesują Was aspekty pracy negocjatorów policyjnych, to polecam zajrzeć do tej pracy, bo można się z niej dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy (do znalezienia w internecie).


Cześć!

Miałam takie założenie, że ten rozdział będzie krótszy, bo jest dynamiczny i nie chciałam dłużyzny, a wyszło jak zwykle. Wybaczcie, jeśli jest tu więcej literówek i dziwnych błędów niż zazwyczaj, ale sam rozdział pisałam tak chaotycznie, że bardziej się chyba nie da. Co chwilę coś dopisywałam, sprawdzałam, dopisywałam, sprawdzałam... i potem już nie miałam siły czytać wszystkiego od początku do końca. A bardzo zależało mi, by wstawić rozdział dzisiaj, bo dziś przypada rocznica rozpoczęcia akcji FP. Pierwsza scena jest datowana na 18 kwietnia 2018. :)

Niektórzy z Was pewnie zauważyli, że w tym tomie nie ma za specjalnie scen z pracy Oliwiera, a jak już są, to raczej takie obyczajowo-dramatyczne, skupiające się na relacjach, a nie na akcji. Przyznam, że celowo tego unikałam, bo jednak nie ma za dużo literatury w obszarze negocjacji policyjnych, a ja nie lubię za bardzo lać wody w ciemno (co nie zmienia faktu że opisana wyżej scena pewnie ma mało wspólnego z rzeczywistością). W każdym razie mimo wszystko wydawało mi się, że bez takiej sceny historia będzie niekompletna, skoro w pierwszym tomie podobne sceny się pojawiały (i odniosłam wrażenie, że chyba Wam się podobały). Dajcie znać, co o niej myślicie.

No a potem... dramat Oliwiera. Macie swój upragniony kryzys :D Choć... jakoś tak ugodowo się skończył :) Trochę smutne wnioski wyciągnął Denis, trochę przerażające te ich definicje miłości, ale nie było takiej wojny jak za pierwszym razem. Co może więc pójść nie tak? :D

Jak wspomniałam wyżej, pierwsza scena jest datowana na 18 kwietnia 2018, w związku z tym mam dla Was bojowe zadanie. Ostatnio prosiłam Was o spekulacje, jaki koniec czeka chłopaków, a dziś napiszcie mi proszę swoje przypuszczenia co do tego, w jakim momencie Waszym zdaniem znajdują się bohaterowie dzisiaj, czyli równo za trzy lata od wydarzeń w opowiadaniu. Dla ujednolicenia załóżmy, że nie ominęła ich pandemiczna rzeczywistość. Niech Was poniesie fantazja :D

Dziękuję za komentarze i przepraszam, że znowu nie wyrobiłam się odpowiedzią. Wiedzcie jednak, że czytam każdy.

Chyba tyle dzisiaj, do następnego! :)

4 komentarze:

  1. Hej. Sama osobiście uważam ,ze sceny pracy Oliwiera wychodzą ci genialnie chociaż przyznam szczerze ,że nie wiem jak to wygląda w realu, ale u ciebie zawsze to wszystko jest wciągające i spójne. Co do dramy to przyznam szczerze,że Oli raczej się bardziej nie zmieni. Będzie miał swoje lęki i obawy ,ale wtedy przyjdzie Denis i wszystko mu wybije z tej głowy i znajdzie świetne rozwiązanie :) . Denis to taki promyk radości i nadziei. Mam nadzieję ,że się nie zniechęci do bycia z francuzem tzn. wiadomo kocha go i wogole, ale balastowanie na takich granicach jest też wykańczające ,więc liczę na to ,że chłopaki mają dużo siły i nie poddadzą się, a Francuz będzie robił małe kroczki do przodu . Co do ich życia w naszej pandemicznej rzeczywistosc to myślę ,że chłopaki będą podchodzić do tej sytuacji z dużą rezerwą, ale będą dzielnie stać w długich kolejkach przed sklepem (początki pandemii) w maseczkach i rękawiczkach z odstępem wozkowym;). Myślę ,że do tego czasu francuz udowodni ,że umyślnie nie skrzywdzi Denisa i będą częściej odwiedzać rodzinę armanskich i tam miło spędzać czas:) . Albo druga wersja trochę mniej realistyczna w której okaże się ,że Oliwier i Denis zrobią rewolucję i obala władze i uratują ten świat przed zagląda;) tak mnie trochę fantazja poniosła hahaha.
    Dziękuję Ci za to ,że jesteś i piszesz .to co robisz jest świetne.
    Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że scena "negocjacyjna" przypadła Ci do gustu, starałam się napisać ją najlepiej, jak potrafię. :)
      To jest bardzo prawdopodobne, że w Olim nie zajdzie jakaś większa zmiana - jest już bardzo doświadczony życiowo i ciężko będzie mu się teraz przestawić, zwłaszcza, że przez całe życie nauczył się konkretnych schematów postepowania i stara trzymać się tego (nawet nieświadomie) co jest mu znane.
      Denis póki co trzyma się dzielnie, ale słusznie zastanawiasz się, że w końcu może dojść do ściany i powiedzieć, że ma już dosyć. Będzie miał do tego pełne prawo... ale może nigdy nie będzie musiał uciekać się do ostateczności. :)
      Oliwier jako dyktator mógłby się sprawdzić :D W końcu już wszyscy chyba zdążyli zauważyć, że ten człowiek uwielbia kontrolę.
      Dzięki za komentarz i również pozdrawiam. :)

      Usuń
  2. Ja się zastanawiam czy tu już nie masz dość czytać tego, jak za każdym razem piszę, że rozdział mi się podobam i zachwycam się nad Denisem. XDD
    Cześć!
    „Definicja miłości”… Można by pomyśleć, że ten rozdział wyjątkowo mocno będzie skupiał się na temacie miłości i będzie taki all positive, a tymczasem mamy tu miłosne pierdolnięcie. XD Ale w sumie podobało mi się! (co nie jest żadnym zaskoczeniem).
    Faktycznie trochę mniej tych scen Oliwiera z pracy, domyślam się, że pisanie na taki temat nie jest łatwe. Ale wyszło super! Podejrzewam w ogóle, że mało który czytelnik ma jakieś głębsze pojęcie o temacie, więc myślę, że wszyscy kupimy to, co nam sprzedasz. :D Mi się scena negocjacji podobała i uważam, że wyszła realistycznie, ale nie ściemniam, że opieram moją wiedzę na podobnych scenach z popkultury (filmów czy seriali). Ale to poniekąd znaczy, że wyszło filmowo i dynamicznie! :D Niemniej, dziękuję, że podzieliłaś się źródłem, z którego korzystałaś.
    Najmocniejszy moment całego rozdziału dla mnie to mimo wszystko dramat Oliwiera. Wiem, że zawsze mówię, że chcę szczęścia dla Denisa i w ogóle i naprawdę chcę, ale ta scena była tak do bólu realistyczna… W sensie, naprawdę rozumiem Oliwiera. Może niekoniecznie w tym aspekcie tego braku kontroli, ale sposób, jaki opisałaś to jego takie niezrozumiałe, stałe poczucie niepokoju… Totalnie mnie to kupiło. Czułam niemalże masochistyczną przyjemność, czytając, że nie tylko ja tak mam i jak dobrze oddałaś w słowach te uczucia. <3
    No a Denis jak zawsze. Jest taką radosną iskierką każdego rozdziału, działa pocieszająco i kojąco wręcz na każdy konflikt. Nawet jak dzieje się coś złego, to przeczytać, jak Denis choćby wyprowadza psa :(( to jest taki słodziak, uwielbiam Denisa całym moim sercem i to się chyba nigdy nie zmieni. <3 Dobrze, że mimo wszystko nie złamałaś mu serca (jak zgaduję, JESZCZE XD).
    Co do Twojego pytania, co z bohaterami dzieje się dzisiaj, to mam taką teorię, że Oliwier leży w grobie. Myślę, że chłopaki nie przetrwali próby pandemii, głównie Oliwier, który nie mógł znieść, że nie miał kontroli nad tym, z jaką prędkością rozwija się choroba i kompletnie ześwirował. Denis nie mógł już tego znieść, chłopaki się rozstali i ostatecznie Oliwierowi pękło serce ze smutku i teraz już leży w piachu. Na Twoją prośbę, fantazja nie poniosła. :P
    Podsumowując, rozdział oczywiście bardzo mi się podobał, Denis jeszcze bardziej! XD Ale scena z niepewnością Oliwiera też! Ogółem wszystko mi się podobało. <3
    Dziękuję Ci mocno za pracę, którą wkładasz w swoje opowiadanie. To jest ogromna przyjemną być częścią Twoich odbiorców i czytać Twoją pracę.
    Przesyłam dużo weny, czasu, spokoju, zdrówka i czegokolwiek potrzebujesz. ♥
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nigdy nie mam dosyć komentarzy! :D
      Zdaje sobie sprawę, że to wiedza realistyczna oraz zauważyłam, że czytelnicy darzą mnie zaufaniem, dlatego jest bardzo prawdopodobne - jak wspomniałaś - że "kupią" moją wersję. To duża odpowiedzialność, dlatego chcę być szczera, że pomimo starać i researchu, nie jestem pewna, czy nie popełniłam jakiegoś drastycznego błędu, którego prawdziwy negocjator by nigdy nie popełnił. No ale hej, z drugiej strony to tylko opowiadanie, na potrzeby którego wymyśliłam taką profesję jednemu z bohaterów, a nie opracowanie naukowe :D
      Cieszę się bardzo, że udało mi się przekazać w wiarygodny sposób uczucia Oliwiera i jego rozterki. Biedak sam jest zagubiony i zapewne wolałby nie mieć żadnych wątpliwości, ale tak jak w życiu złośliwy los lubi krzyżować plany, tak tutaj... te plany lubię krzyżować ja :D
      Teoria o pandemicznej rzeczywistości rzeczywiście ostra i konkretna, ale dostałam właśnie to, o co pytałam :D I... nie da się wykluczyć takiego scenariusza, tak że kto wie :D
      Dzięki wielkie za systematyczne komentowanie i również pozdrawiam :)

      Usuń