28 kwietnia 2021

Francuski piesek 2: Rozdział 21

Efekt domina


16 maja 2019

Gdy Oliwier wrócił do mieszkania, przez dłuższy ułamek sekundy panowała przejmująca cisza, na co aż zmarszczył zdziwiony brwi, a potem dostrzegł, jak Tonto próbuje wbiec do środka z balkonu… i potyka się o wystający próg, w efekcie upadając z łoskotem. Policjant aż się skrzywił na ten huk, ale pies w ułamku sekundy pozbierał się i przybiegł zadowolony, merdając ogonem.

— Mój Tytan potrafił wskoczyć bezszelestnie na blat i wyjeść mi z garnka obiad, nim się zorientowałem, a ty nie potrafisz nawet chodzić jak normalny piesek, co? — zawyrokował, kręcąc z dezaprobatą głową, ale zaraz potem ukucnął i z uśmiechem zaczął drapać zwierzaka za uchem. Nie dało się ukryć, że ten był jedyny w swoim rodzaju. Tak rozkosznie gapowaty i entuzjastyczny, że stanowił świetny przykład karykaturalnego psa rodem z kreskówki.

— Nie słuchaj go, Tonto, łże. W życiu nie widziałem, żeby używał garnków. — Denis zdradził swoją obecność, więc Oli spojrzał automatycznie, by dostrzec, że chłopak stał w progu balkonu z plikiem notatek w ręce. Zapewne postanowił pouczyć się na świeżym powietrzu i wraz z Tonto wyszli na balkon. — Jest cały? — dopytał już bardziej zmartwionym tonem Armiński.

— Chyba tak — uznał Oli, przemilczając przytyk z garnkami. — Choć nawet gdyby połamał wszystkie cztery łapy, to pewnie nadal skakałby ze szczęścia — parsknął, po czym pozwolił jeszcze na chwilę czułości Tonto, a potem wreszcie podszedł do chłopaka, by dać mu buziaka na przywitanie. — Przerwa na kawę? — zasugerował zaraz, na co Denis potaknął szybko, uśmiechając się delikatnie. — To… zrobisz? — dodał zaraz niewinnie, a Denis jeszcze bardziej się rozpromienił i pokręcił głową, przygryzając wargę, ale zaraz poszedł potulnie do kuchni.

Oli obejrzał się jeszcze za nim, po czym sam upadł ciężko na sofę i pozwolił, by Tonto wdrapał się obok, zmuszając go tym samym do wznowienia pieszczot w formie drapania za uszami. Miał za sobą długą służbę, więc miło było w końcu usiąść i odsapnąć, tym bardziej, że Denis tu był. 

Niecałe dziesięć minut później Armiński wrócił z dwoma kubkami kawy, które postawił na stoliku, a potem sam przysiadł się do Francuza, wtulając się z głośnym westchnieniem do jego drugiego boku. Milczeli tak jakiś czas, po prostu ciesząc się swoim towarzystwem w ciszy.

Kiedy Denis znowu podrapał się pod łydce, Oliwier uznał ten moment za odpowiedni, by wreszcie się odezwać. Póki w ogóle się nie ruszali, więc nie chciał przerywać tego przyjemnego momentu, a ruch chłopaka sprowokował policjanta do wymownego chrząknięcia.

— Co ty się tak drapiesz ciągle? — zagadnął, widząc, jak chłopak już chyba z piąty raz maltretuje swoją łydkę.

— Coś mnie użarło — odparł jedynie, ewidentnie nie będąc skory do podtrzymania konwersacji. 

— Nie dają wam odpocząć przed końcem semestru? — spróbował ponownie chwilę później blondyn, nawiązując do trybu, w jakim ostatnio funkcjonował Armiński. Odkąd wrócili z majówki, utonął w książkach i notatkach i praktycznie nawet nie spotykał się ze znajomymi, chyba że akurat umówili się na jakąś wspólną powtórkę zaraz po zajęciach.

— Koniec semestru zawsze jest najgorszy — potwierdził markotnie chłopak, wychylając się po swój kubek z kawą. — Ale nie chcę teraz odpuszczać, bo może uda mi się pozaliczać coś przed sesją, więc zostanie mi troszkę wkuwania mniej na potem — wyjaśnił swój tok rozumowania.

— Jaki wzorowy chłopiec — zażartował Francuz, za co Denis uszczypnął go w bok.

— Potrafię być niegrzeczny — zapewnił zaraz obniżonym tonem głosu, zadzierając głowę do góry tak, by móc spojrzeć w oczy starszego mężczyzny.

— Wiem — przyznał Oli, uśmiechając się pogodnie. — Więc… — zaczął chwilę potem, przerywając ten intymny moment. — Raczej będziesz pochłonięty nauką do końca czerwca? — upewnił się.

— Raczej tak — odparł ostrożnie Denis, czując, że pytanie policjanta miało jakiś cel, a jego odpowiedź niosła za sobą skutek.

— A czy opieka nad tym głupkiem — skinął na Tonto — byłaby dla ciebie jakoś bardzo upierdliwa? 

— A wybierasz się gdzieś? — odbił zaraz Denis, nieco sztywniejąc. Zaczął czuć się niekomfortowo, choć jeszcze nie wiedział, co zamierzał powiedzieć Oliwier.

— Wysyłają mnie na szkolenie — rzucił wpierw enigmatycznie.

— Och… to chyba dobrze? — zgadł Armiński. — Chcesz bym zajął się w tym czasie Tonto? Nie ma problemu — zgodził się bez namysłu.

— Na miesiąc. Za granicę — doprecyzował szybko Francuz, sprawiając, że Denis widocznie na moment się zmieszał.

— Kiedy? — dopytał dosyć sucho.

— Cały czerwiec — poinformował, obserwując bacznie reakcję chłopaka. Widać było, że starał się usilnie zapanować na wyrazem twarzy, by nie zdradzać za wiele, ale jego ekspresja była zawsze tak żywa, że nawet kiedy się pilnował, nie był w stanie do końca zapanować nad mimiką. Tak jak teraz, kiedy z jego twarzy dało się wyczytać, że był zaskoczony i zaniepokojony zarazem. 

— Na pewno ci się to przyda — odparł z uśmiechem, choć po kilku dodatkowych sekundach już niemal całym sobą krzyczał, że nie podoba mu się ten pomysł. — Nie przejmuj się Tonto, zajmę się nim — dodał jeszcze.

— Cieszę się — skomentował Oli, również odpowiadając z uśmiechem i jako że nie za bardzo chciał, by znowu zapanowała między nimi cisza, sięgnął dłonią po kubek, który nadal tkwił w dłoni Denisa i przysunął go sobie do ust, by upić łyk kawy. Armiński spojrzał na niego z udawanym oburzeniem, bo do tej pory to była jego działka, by tak bezczelnie podpijać Francuzowi kawę z kubka.

Ta z pozoru niewinna czynność odciągnęła uwagę od napiętego nastroju, jaki powoli zaczął się tworzyć. Ale tylko pozornie, bo po jakichś dwudziestu minutach Denis zadeklarował, że musi wracać do nauki — tym razem już nie poszedł na balkon, tylko został na kanapie — a Oliwier wpierw posiedział przy nim jeszcze jakiś czas, przeglądając coś w telefonie, aż w końcu oświadczył, że pójdzie się przejść na dłuższy spacer z Tonto. 

Nie dało się nie zauważyć, że Oliwier przesunął swoją deklaracją kolejną granicę. A przynajmniej tak określał w swojej głowie momenty, w których naocznie widział, że wywołuje w Denisie kolejną falę niepewności. Od jego chwilowego kryzysu minęło ledwie trzy tygodnie, a wyjazd w Bieszczady ostatecznie okazał się bardzo udany, to jednak gdy wrócili do swojej warszawskiej rzeczywistości… przestała być ona już taka rzeczywista. 

Z pozoru nadal wszystko było na swoim miejscu i nadal mieli swoją rutynę. Denis rzucił się w wir nauki, Oli w wir pracy, wolny czas spędzali razem na wspólnym jedzeniu, zabawach z Tonto czy… zabawach w łóżku, już bez Tonto, rzecz jasna. Jakiś przypadkowy obserwator powiedziałby, że nic się nie zmieniło, że zachowują się dokładnie tak samo, jak przedtem. Jednak to nie była prawda. Oliwier czuł, a momentami był wręcz naocznym świadkiem, że jego ruchy są bacznie obserwowane przez Denisa. Choć chłopak nie powiedział tego na głos, i ogólnie nie komentował już wydarzeń sprzed majówki, to Oliwier był w stanie dostrzec jego momenty niepewności czy lęku. Denis mu się przypatrywał, próbując być przy tym dyskretny, i szukał znaków. Obserwował i… czekał. Zupełnie jakby miał nadzieję, że tym razem dostrzeże wątpliwości Francuza wcześniej, a to pozwoli mu w porę zareagować i w efekcie nie dopuścić do jakichś powikłań.

To było okrutne i Oliwier miał tego pełną świadomość. Patrzył, jak Denis się męczy — bo inaczej nie dało się tego nazwać — i nie był w stanie nic zrobić. Czasami chciał coś powiedzieć, zapewnić jeszcze raz, czy wtrącić jakiś subtelny komentarz, ale zazwyczaj dochodził do wniosku, że to nie był najlepszy pomysł. Takim oto sposobem znalazł się w sytuacji, gdzie musiał decydować pomiędzy mową i milczeniem, a żadna z opcji nie była dobrym rozwiązaniem. 

Choć jeszcze do niedawna strach był dla Oliwiera obcym uczuciem, tak praktycznie odkąd w sposób zadeklarowany wpuścił Denisa do swojego życia, różnorakie lęki zaczęły przebijać się bardziej na powierzchnię. Większość tych zaniepokojeń Oli zbywał machnięciem ręki, bo mimo wszystko był silniejszy psychicznie niż przeciętny człowiek… tak też jednocześnie miał ogromne trudności z powrotem na właściwe tory, kiedy już za bardzo się na czymś zafiksował. 

Zależało mu na Denisie i nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Mimo wszystko nie był w stanie tego chłopakowi odpowiednio przekazać. Uważał, że jego umysł był zbyt zwodniczy i po prostu nie potrafił sam sobie zaufać. Jeżeli chodziło o uczucia, jego instynkt niejednokrotnie go zawiódł, a lęk przed nieintencjonalnym skrzywdzeniem Armińskiego wygrywał ze zdrowym rozsądkiem. Oliwier nie chciał się wychylać. Nie chciał już w tej chwili o niczym zapewniać i robić Denisowi nadziei. Nie chciał pod wpływem impulsu złożyć jakiejś obietnicy bez pokrycia.

Jego działania — a raczej ich brak — niestety przechylały szalę w kierunku drugiej skrajności, bo czym innym było nie składania obietnic czy zapewnień, a czym innym milczenie i pielęgnowanie lęku, przy jednoczesnym przekonaniu o własnej omylności i braku wiary w konsekwentne działanie.

Zatem tkwił w tej inercji. Biernie poddawał się czynnikom zewnętrznym. Robił coś, co było tak irracjonalnie nie w jego stylu… ale przy Denisie nie potrafił inaczej. Wiedział doskonale, że prędzej czy później nadejdzie ten dzień, w którym chłopak wymusi na nim zajęcia jakiegoś stanowiska albo po prostu nie wytrzyma i sam odejdzie. 

A wystarczyło tylko „coś” zrobić. Tylko złapać większy oddech, tylko wyznać szczerze, czego się bał, tylko

Może ta miesięczna rozłąka przyniesie coś dobrego? Może tak bardzo zatęskni, że zda sobie sprawę, że choć bał się planowania przyszłości, to teraźniejszość bez Denisa jest tak bardzo przerażająca, że na wszelkie plany zgodzi się w ciemno? 

Przecież musiał istnieć jakiś sposób, żeby wyrwał się z tej pułapki, w którą zapędził go jego własny umysł. Musiał istnieć czynnik, który po dodaniu do całego równania odwracał jego wynik.

…i istniał. Oliwier po prostu jeszcze nie mógł o nim wiedzieć.

***

14 czerwca 2019

To był naprawdę ciężki tydzień pod względem zaliczeń, dlatego Denis bez skrupułów kończył czwartego drinka, mimo iż było ledwie po dwudziestej drugiej. Choć niby pora jak pora, jednak swędząca łydka sprzed kilku tygodni, to nie było zwykłe ugryzienie komara, a jakiś wykwit skórny, który trzeba było chirurgicznie wyciąć, i obecnie Denis przyjmował jeszcze antybiotyk. Nie przejmował się tym jednak specjalnie, bo nie był ani pierwszym, ani ostatnim człowiekiem, który mieszał leki z alkoholem. Poza tym… to była bardzo przyjemna faza.

Przez cały rok na ich  roku zdążyła wytworzyć się zgrana imprezowa paczka i kiedy tylko nadchodził weekend, miło było mieć świadomość, że w razie czego jest jakaś opcja na rozrywkę. Denis nie korzystał z niej przesadnie często, bo albo musiał się uczyć, albo był już zbyt zmęczony po nauce, albo wolał spędzić czas z Oliwierem, jeżeli ten miał wolne. Tym razem jednak ani nie miał nauki… ani Oliwiera. Co prawda był trochę zmęczony, ale to nie stanowiło dla niego tym razem przeszkody. Wszyscy byli zmęczeni, a mimo wszystko postanowili się rozerwać.

Zebrało się naprawdę sporo osób. Poza najbliższymi znajomymi, dołączyło kilkoro kolegów Wiktora, Łukasz i kilku innych kolesi z ich koszykarskiej grupy. 

— Misiu, ja ci nie bronię, ale jak nie zwolnisz, to za chwilę będziemy mieli tu zwłoki i tyle będzie po twojej zabawie. — Wiktor poklepał dobrotliwe brata po plecach, widząc, że ten zeruje kolejną szklankę podwójnej porcji whisky z colą. 

Denis nawet się nie odezwał, tylko ostentacyjnie wstał od stolika i z wysoko podniesioną głową — jednocześnie nieco chwiejnym krokiem — ruszył do baru. Czuł, że dopiero się rozkręcał i znał swój limit. Nie chciał wcale zezgonować, tylko podtrzymać ten przyjemny stan upojenia. A nie istniał na to inny sposób, niż pilnowanie, by w jego szklance nie brakowało alkoholu. Poza tym… to było też doskonałe remedium, by nie myśleć o Oliwierze. Za każdym razem, jak policjant zakradł się do jego głowy, Denis upijał łyk na oprzytomnienie. Mógł być sobie smutną pizdą, zdaną na łaskę starszego mężczyzny, na co dzień, ale tego wieczoru w jego myślach nie było dla Francuza miejsca. No… a przynajmniej chłopak robił wszystko, by tę przestrzeń zmniejszyć.

Aż parsknął pod nosem, stając w kolejce, bo zdał sobie sprawę, że tracił kontrolę nawet nad tak pozornie łatwą rzeczą. Przecież jego myśli były zależne od niego! Dlaczego więc Oliwier prześladował go, pomimo iż znajdował się tysiące kilometrów od niego? 

Denisa aż przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy zdał sobie sprawę, że nie ma w tej chwili jak zagłuszyć nachalnych myśli, bo jego szklanka była pusta. Musiał wytrzymać minutkę czy dwie, aż barmanka go obsłuży… ale przez ten czas mogło się wiele zdarzyć. Jak na przykład przygnębiający wniosek, że niczym się nie wyróżniał. Znaczył dla Oliwiera dokładnie tyle samo, co każdy facet, jaki przewinął się przez jego łóżko — czyli niewiele. Jeszcze rok temu spoglądał z nutką politowania na Marcina, który miotał się, nie potrafiąc odczepić się od Francuza, który po prostu się nim bawił… a teraz sam był takim Marcinem. Nie wyobrażał sobie scenariusza, w którym mówi Oliwierowi, że to koniec. Nawet nie chciał o tym myśleć. Natomiast już z o wiele łatwiej przychodziło mu wyobrażenia, że to Oliwier zostawia jego. Ba! Denis był niemal pewien, że tak się stanie. Kiedy tylko policjant wróci, rzuci jakąś wymówkę, że skoro już miesiąc bez siebie wytrzymali, to może najlepiej taki stan rzecz utrzymać i się po prostu rozstać. Ale Denis tego nie chciał! 

Był tak żałosny w swojej niemocy, że aż uśmiechnął się pod nosem. 

Wszyscy go ostrzegali. Nikt nie wróżył im świetlanej przyszłości. Nawet sam Oliwier. 

Mógł posłuchać, odpuścić sobie… trochę by pocierpiał, ale jakoś by zapomniał i żył dalej. Teraz już było za późno, bo po prostu nie był sobie w stanie wyobrazić, że Francuz zniknie z obrazka. Był niemal przekonany, że tak się właśnie stanie, ale nie potrafił tego zaakceptować.

Kochał go…

To było przecież jasne. Nigdy nie mówił tego na głos, bo bał się, że to tylko przestraszy blondyna, choć ten pewnie i tak podświadomie to wiedział. 

Oliwier był tak nieperfekcyjnie perfekcyjny, że ta osobliwa kombinacja doprowadzała Denisa do ekstazy za każdym razem, kiedy tylko starszy mężczyzna był obok. Jego niewybredne, czasem zbyt ostre żarty, sarkazm, ton głosu, to jak się śmiał, jak potrafił uśmiechać się samymi oczami, które przecież były tak absurdalnie piękne, że Denis nie rozumiał, dlaczego wszyscy nie zakochiwali się we Francuzie w sekundzie, kiedy tylko go dostrzegali. Jego dziwactwa, to że nawet się nie krzywił, kiedy pił tę swoją paskudnie mocną kawę bez grama cukru… Zmarszczka, jaka robiła mu się na czole, kiedy intensywnie się nad czymś zastanawiał, to jak czasami przepadał na cały dzień bez słowa, bo po prostu musiał pomyśleć — no dobra, to głównie przyprawiało Denisa o ataki paniki, ale mimo wszystko idealnie odzwierciedlało charakter policjanta. To jaki był pewny siebie, jaki potrafił być opiekuńczy i że nigdy nie pozwalał wchodzić sobie na głowę. To jak traktował zwierzęta i że czasami pomagał jednej staruszce nieść zakupy, by inną opieprzyć z góry na dół, za to, że toczy się jak święta krowa po ścieżce rowerowej, choć chodnik jest pusty.

Denis mógł sterczeć tak kilka godzin i wymyślać powody, dla których Oliwier tak bardzo był mu niezbędny do życia. Tylko to mu pozostało, bo nie miał żadnego wpływu na decyzję policjanta.

Czy naprawdę nie istniał żaden sposób? Naprawdę nie mógł zrobić kompletnie nic? Czy istniała szansa, że ten scenariusz się nie ziści i stanie się coś, co odwróci całe równanie? 

…istniała. Denis po prostu jeszcze o tym nie wiedział.

— Hej! Pytam, co dla ciebie? — usłyszał, ocknąwszy się i spojrzał na nieco zniecierpliwioną barmankę. 

— Sorki, zawiesiłem się. — Uśmiechnął się słabo. — To samo. Whisky z lodem i colą.

— Dwa razy!

Denis spojrzał na chłopaka, który się przy nim pojawił i uniósł zaintrygowany brew.

— Wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje towarzystwa. — Uśmiechnął się do Armińskiego i wyciągnął dłoń. — Tomek — przedstawił się.

— Co mnie zdradziło? — odbił Denis, póki co nie ujawniając swojego imienia.

— Obserwuję cię od jakiegoś czasu…

— Tak? 

— Mhm… — przytaknął Tomek. — Przyszedłeś z grupą znajomych, ale jakbyś był sam. 

— A ty przyszedłeś gapić się na przypadkowych kolesi? — zapytał nonszalancko Armiński, czując, jak przybiera defensywno-arogancki ton. — I kto tu potrzebuje towarzystwa — parsknął.

— Masz mnie — zaśmiał się chłopak i pokiwał z uznaniem głową, niezrażony dominującą postawą Denisa. Co więcej, po chwili udowodnił, że lubi śmiało pogrywać. — Jesteś piękny — skomplementował i upił łyk drinka, który właśnie podstawiła mu barmanka.

Armiński milczał chwilę, zastanawiając się nad tą sytuacją. Był już jednak zbyt wstawiony, by wymuszać na swoim mózgu jakieś bardziej zaawansowane procesy myślowe, dlatego rzucił pierwszą rzecz, jaka zdawała mu się być w miarę logiczna.

— A ty głupi — podsumował. — Aż się prosisz o wpierdol. Jaki koleś podchodzi do innego kolesia nie w gejowskim barze i go podrywa? 

— Taki, który ma pewność, że koleś, którego próbuje poderwać gra do tej samej bramki? — odbił sprytnie Tomek.

— Ach, pewność — parsknął Denis. 

— No dobra, tak naprawdę to okazuje się, że mamy wspólnych znajomych i po prostu o ciebie podpytałem — przyznał bez dalszego ściemniania i uśmiechnął się rozbrajająco. 

— I jakie krążą o mnie plotki? — zapytał niby obojętnie Armiński i sam upił łyk drinka ze swojej szklanki.

— Że łatwo u ciebie o wpierdol — zaśmiał się chłopak, a Denis pokiwał z uznaniem głową.

— Czyli sam przyznajesz, że prosisz się o guza — zauważył.

— Miałem taki plan, że nim taki scenariusz się ziści, to cię do siebie przekonam — zdradził Tomek.

— Skoro doszły do ciebie plotki o moim wybuchowym charakterze, to pewnie słyszałeś też, że jestem zajęty — wydedukował Denis. Może i był pijany, ale do zgona, przed którym ostrzegał go Wiktor, jeszcze trochę mu brakowało.

— Nie widzę go tu, więc… — Tomek zawiesił wymownie głos.

— Nie jesteśmy bliźniakami syjamskimi, żeby łazić za sobą krok w krok — fuknął Denis.

— Fakt, masz od tego rzeczywistego brata bliźniaka — zażartował drugi chłopak.

Armiński spojrzał na niego spod przymrużonych powiek.

— Zdajesz sobie sprawę, że brzmisz jak stalker, kiedy rzucasz takimi randomowymi faktami na mój temat? 

— Znowu mnie masz. — Tomek wzruszył bezradnie ramionami. — Już wszystko zaplanowałem. Albo będziemy na zawsze razem, albo skończysz zakopany żywcem gdzieś w lesie — dodał spokojnie i uśmiechnął się pogodnie.

Denis starał się zachować powagę, ale wreszcie nie wytrzymał i parsknął, kręcąc głową. Było coś czarującego w tym całym Tomku — w jego bezpośredniości i uporze. Zdawał się być kolesiem, który zawsze wiedział, co powiedzieć, nie dawał zapędzić się w kozi róg i nie zrażał, gdy się go podpuszczało. 

I… tak po prostu się stało. Wypili drinka, przekomarzając się. Potem drugiego, gdzie jakimś cudem znaleźli się bliżej siebie, a potem nagle zamknęli się w kabinie w toalecie i zaczęli całować, obmacując przy tym śmiało. 

Denis nawet nie pamiętał, jak Tomek wyglądał. Nie wiedział, jaki miał kolor oczu, nie kojarzył, jak smakowały jego usta, ani nawet czy byli rówieśnikami. Nie pamiętał, czy musiał stawać na palcach, czy może raczej się pochylać, by go pocałować. Nie pamiętał, czy gładził jego krótkie włosy, czy może zaciskał palce na dłuższych kosmykach. Stał się dla Denisa bezkształtną bryłą, która po prostu znalazła się w odpowiednim miejscu i czasie,  a także potrafiła wcisnąć odpowiednie przyciski.

Wreszcie to Denis czuł, że ma kontrolę, że może dać tyle, ile uzna za stosowne, a potem może porzucić, bez słowa wyjaśniania. Już nie był na straconej pozycji, nie był zdany na niczyją łaskę. Teraz to jakiś przypadkowy facet skomlał o jego uwagę i to Denis trzymał bat. 

Dawno tego nie czuł.

Tęsknił za tym.

***

23 czerwca 2019

Znajdował się praktycznie na samym finiszu. Zajęcia na uczelni już w zasadzie się zakończyły i pozostały tylko ostatnie zaliczenia. W zasadzie nie tylko, a , bo w przyszłym tygodniu czekało go duże zaliczenie z biochemii, a potem dwa potężne egzaminy na początku lipca z anatomii i histologii. 

Dzięki temu miał dobrą wymówkę na swoją izolację, której poddał się zaraz po tym nieszczęsnym wypadzie w zeszły weekend, w trakcie którego…

Za każdym razem, kiedy tylko sobie o tym przypominał, zalewała go ogromna fala rozgoryczenia i nieprzyjemny ucisk w okolicy klatki piersiowej. Nie miał pojęcia, czy zdąży wytrwać do powrotu Oliwiera… czy wcześniej zjedzą go wyrzuty sumienia.

Zamierzał do wszystkiego się przyznać. Nie byłby w stanie tego ukrywać. Czuł się jak najgorszy zdrajca, kiedy rozmawiał z policjantem przez telefon, udając, że nie nic się nie stało… choć był absolutnie przekonany, że Oli czegoś się domyślał. Może nie miał konkretnej wizji, ale nie trudno było wyczuć, że coś jest nie tak. Mimo wszystko nie pytał, co tylko bardziej dobijało Denisa, bo coś mu podpowiadało, że Francuz nie miał ochoty na żaden dramat, a po powrocie po prostu wyrzuci go na zbity pysk. 

Tak bardzo starał się pilnować, by nie dawać Oliwierowi powodów do zwątpienia i jednocześnie starał się pokazać, że myśli o tym związku poważnie… a tymczasem zrobił coś, co kompletnie temu zaprzeczało. Jeżeli Francuz przez ten czas nie wymyślił żadnej wymówki, jakby go delikatnie spławić, to Denis sam podał mu argument jak na tacy. 

A w zasadzie dopiero poda, bo póki co obrzydliwie łgał, że wszystko jest w porządku. Mimo wszystko uważał, że policjant zasługiwał na to, by powiedzieć mu prawdę w oczy. No i… tak też było lepiej dla Denisa. Gdyby przyznał się przez telefon, Oli mógłby się tak zwyczajnie rozłączyć, a wtedy Armińskiemu chyba pękłoby serce. Kiedy jednak zrobi to twarzą w twarz… sam nie wiedział, ale już wyobrażał sobie, że będzie błagał na kolanach, jeśli tylko będzie musiał.

Czuł się sam ze sobą tak fatalnie, że nawet radosny i wiecznie pobudzony Tonto nie był w stanie poprawić mu humoru. Nie miał głowy do nauki, nie miał apetytu, ani nie chciało mu się z nikim gadać. Gdy tylko ktoś dzwonił albo pisał, Denis udawał, że jest zajęty nauką albo psem. W rzeczywistości snuł się z kąta w kąt, próbując powstrzymać jakoś galopujące myśli — z marnym skutkiem — lub faktycznie wyprowadzał Tonto, jednak i wtedy nie był w stanie odsunąć swoich myśli od tego, co zrobił… od tego, jak bardzo zjebał.

To jednak był jakiś totalnie paskudny dzień i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że z godziny na godzinę jest tylko coraz gorzej. Kiedy wieczorem zadzwonił Oliwier i chłopak usłyszał jego głos, momentalnie zaszkliły mu się oczy, a w gardle stanęła ciężka do przełknięcia gula. Pierwsze minuty rozmowy były tak totalnie nijakie i wyprane z uczuć, że choć chłopak początkowo strasznie się tego bał, tak teraz sam miał ochotę się rozłączyć. To było jak tortura.

— Zagoiła ci się ta łydka? — zapytał po kilkunastu sekundach bardzo niezręcznej ciszy Francuz.

— Tak, rano przyjąłem ostatnią dawkę antybiotyku. Trochę mnie jeszcze swędzi i muszę powstrzymywać się, by tego nie drapać, ale jest okej — wyjaśnił i to było najdłuższe zdanie, jakie z siebie dzisiaj wyrzucił. 

— To dobrze, teraz możesz skupić się bez stresu na ostatnich zaliczeniach — podsumował Oli.

— Mhm — mruknął tylko Denis, ocierając łzę, która wymknęła mu się spod powieki. 

— Tonto nie daje ci za bardzo popalić? — zapytał kilka sekund później policjant.

— Wiesz jaki jest. Ta bestia jest zbyt kocha, by móc się na nią wkurzać — odparł chłopak, uśmiechając się pod nosem, aż sam nie dowierzając, że prowadzi z Francuzem rozmowę w taki sposób.

Oli przecie musiał słyszeć, że coś jest nie tak. Wiedział, że nie dzieje się dobrze… ale nie zapytał. Tak jak Denis postawił na udawanie, że nie nic się dzieje. 

— No dobra, będę kończył. Jutro od samego rana mam kolejne szkolenie, więc wypadałoby, żebym się wyspał — postanowił to wreszcie uciąć.

— Okej, ja też już jestem zmęczony — zgodził się słabo Armiński.

— To… zdzwonimy się jakoś. Trzymaj się tam, okej? 

— Okej — przytaknął Denis i choć chciał dodać coś więcej… po prostu nie wiedział co. Oliwier zresztą wszystko ułatwił, bo po chwili się rozłączył.

Chłopak przyjął to z ulgą, bo znowu ciężar decyzji został z niego zdjęty, choć paradoksalnie jego stan wynikał właśnie z tego, że nie miał wpływu na decyzje Oliwiera. Teraz był jednak zbyt zmęczony i zdemotywowany by walczyć i pokazywać, że chce mieć realny wpływ na to, co się z nimi stanie.

Łatwiej było się po prostu poddać.

***

27 czerwca 2019

Nie miał pojęcia, jakim cudem udało mu się zaliczyć histologię, bo jego próby powtórek w ostatnim tygodniu to był jakiś nieśmieszny żart. Potrafił godzinę czytać jedno zdanie, by i tak złapać się na tym, że nie wiedział, co tak właściwie przeczytał. Albo miał jakiegoś gigantycznego farta, albo w stresie zaczął przypominać sobie wszystko to, czego zdążył nauczyć się w ciągu semestru. Nie był pewien, która opcja ostatecznie była odpowiedzialna za jego powodzenie, bo wchodząc na salę, czuł się jak w transie, a kiedy było już po wszystkim, nawet nie pamiętał, jakie dostał zadanie. 

Po zaliczeniu cała grupa wybierała się na hamburgery, by złapać chwilę luzu przed ostatnimi czystkami, jakie czekały na nich w przyszłym tygodniu. Denis jak zwykle się wykręcił, bo nie był w nastroju na żartowanie i udawanie, że wszystko jest w porządku.

Wykręcił się opieką nad Tonto i bólem głowy na skutek stresu. Co prawda obie te wymówki nie do końca były wymówkami, ale prawda była taka, że gdyby tylko chciał, to mógł iść na miasto ze znajomymi. Ale nie chciał.

Szczęście w nieszczęściu było takie, że wszyscy byli zestresowani sesją, nawet Wiktor — a jeśli już nie był zestresowany, to poświęcał całą uwagę Tosi — więc nikt za bardzo nie zwracał uwagi na Denisa i jego pogarszające się samopoczucie.

Była przepiękna pogoda, więc zabrał Tonto i wybrał się z nim na spacer do pobliskiego parku. Gdyby nie ten pies, to zamknąłby się na cztery spusty w mieszkaniu Francuza i po prostu z niego nie wychodził, dopóki mężczyzna by nie wrócił i go stamtąd w końcu nie wyrzucił. Bo chyba Denis zaczął się z tym godzić. W głębi duszy, chcąc nie chcąc, musiał się na to przygotować. Póki co trwał w tym swoistym zawieszeniu, udając, że wcale nie boli go przebywanie samotnie w mieszkaniu faceta, który z każdym dniem coraz bardziej przestawał być jego. Zresztą Oliwier nigdy nie był jego. Oliwier był autonomiczną jednostką, która po prostu uznała, że Denis jest warty, aby wpuścić go do swojego świata. Ale widocznie dokonał odpowiednich kalkulacji, z których wynikło, że to bezzwrotna inwestycja, której nie opłaca mu się dalej ciągnąć.

Denis tak desperacko próbował przebić się przez tę mentalną barykadę Francuza, że nawet nie zauważał, jak sam przez to obrywa. Za każdym razem poświęcał jakąś część samego siebie i wreszcie osiągnął swój limit. Chyba już nie mógł więcej oddać. Stał się trochę taką wydmuszką, która  z jednej strony nie miała już nic do stracenia, a z drugiej coś jej podpowiadało, że może być jeszcze gorzej, więc nie najgłupszym pomysłem było, żeby sobie ulżył i sam podjął decyzję. Gdyby spojrzał na to trzeźwo, dostrzegłby, że mógłby po prostu przyznać się do tego, co zrobił, a potem sam postanowić, że nie ma sensu dłużej ciągnąć tego związku.

Jednak rozsądek nie miał nic do powiedzenia. Denis wiedział, że będzie trzymał się kurczowo Francuza, choćby na jednej nitce. To Oli musiał ją przeciąć. 

Więc snuł się po tym parku, myśląc o tym, jak będzie wyglądać teraz jego życie bez policjanta i czy w ogóle będzie jakoś wyglądać, bo jaki ono miało sens, kiedy nie będzie już mógł się koło niego budzić, ani czuć ciepła jego pleców, kiedy się w niego wtulał przed snem? 

Nawet nie pamiętał, jak dotarł z powrotem do mieszkania, bo jego umysł był zbyt zamglony. Czuł dezorientację i przytłoczenie. Zbyt wiele się zdarzyło tego dnia i Denis nawet nie potrafił wykrzesać z siebie już emocji. Zupełnie jakby był czymś naszprycowany. Ale to pewnie był tylko taki mechanizm obronny i jego organizm próbował go ochronić przed zbyt wieloma czynnikami stresu na raz.

Pogapił się jakiś czas bezwiednie w telewizor i ten brak aktywności pozwolił mu odrobinę podładować akumulatory. W końcu wypadało coś zjeść, może trochę sprzątnąć mieszkanie, wywietrzyć sypialnię…

Kiedy tak się namyślał, czy ma na to siłę — bo zdecydowanie nie posiadał ochoty — z letargu wyrwał go dźwięk telefonu. Chwilę walczył ze sobą, bo urządzenie leżało na stoliku, a Denisowi tak strasznie nie chciało się do niego wychylać, jednak kątem oka dostrzegł jakiś nieznany numer, więc ostatecznie się zmusił i kilka sekund później odebrał.

— Słucham — rzucił na początek.

— Mam przyjemność z panem Denisem Armińskim? — usłyszał jakieś męski głos, który skądś kojarzył, ale w pierwszej chwili nie był w stanie przypomnieć sobie skąd.

— Zgadza się, to ja — potwierdził.

— Dzień dobry, tu doktor Andrzej Woronowicz, dzwonię z kliniki dermatologicznej Dermaspot, był pan u nas niedawno…

— Tak, tak, pamiętam — przerwał lekarzowi zniecierpliwiony.

— Przejdę zatem do konkretów. Panie Denisie, przyszły do nas dziś wyniki badania histopatologicznego tej wyciętej zmiany i niestety nie mam najlepszych wieści — zaczął pełnym współczucia tonem lekarz.

— To znaczy? — spytał skonfundowany chłopak. Kompletnie nie miał pojęcia, do czego ta rozmowa zmierzała. Już prawie zapomniał o tym zabiegu. Wszystko się zagoiło i czuł się dobrze.

— Z opisu badania wynika, że usunięta tkanka to czerniak. Powinien pan niezwłocznie udać się do specjalisty chirurgii onkologicznej w celu dalszej diagnostyki. Należy wykonać USG węzłów chłonnych pod kątem przerzutów. Najpewniej chirurg zaleci też poszerzenie marginesu wycięcia zmiany…

Denis w tym momencie się wyłączył. W jego mózgu zrobiło się jakieś spięcie i nie był w stanie dalej tego słuchać. Po prostu nie rozumiał, co ten doktor do niego mówił. Ale że co? Coś go miesiąc wcześniej zaswędziało na nodze, a teraz miał… raka?

— …proszę pana? — Ocknął się, słysząc, że jest wywoływany.

— Tak, tak, jestem. Przepraszam, po prostu nie spodziewałem się takiego telefonu — wyznał szczerze.

— Rozumiem, ja wolałbym nigdy do pana w takiej sprawie nie dzwonić… ale proszę być dobrej myśli. To wczesny stopień zaawansowania, rokowania są bardzo dobre. Wyleczalność przy wczesnym wykryciu sięga nawet stu procent. Tak że głowa do góry i za kilka miesięcy zapomni pan o całej sprawie — zakończył entuzjastycznie mężczyzna.

Armiński odmruknął coś i automatycznie zapewnił, że uda się do specjalisty, po czym się rozłączył i zastygł w bezruchu, ściągając mocno brwi. Jego umysł próbował zaangażować całą energię na przetworzenie nowych informacji, ale w efekcie jedynie coraz mocniej się przegrzewał. 

Rozumiał, co powiedział do niego lekarz. Czerniak złośliwy. Jeden z najgroźniejszych nowotworów. Denis rozumiał diagnozę, sam nawet posiadał jakąś wiedzę w tym zakresie, ale… to mu po prostu nie pasowało. Nie potrafił zwizualizować sobie, że jest chory. Przecież zawsze był zdrowy, miał świetną odporność, omijały go wszelkie epidemie grypy i praktycznie nigdy nie był przeziębiony. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio miał chociażby katar. A teraz nagle to? 

Przecież… on miał teraz inne problemy na głowie. Musiał skupić się na Oliwierze i na tym całym bałaganie, którego narobił, a poza tym miał przed sobą ciężkie egzaminy i musiał się jakoś skupić, żeby stawić temu czoła. Nie miał w planach walczyć jeszcze z chorobą! Śmiertelnie niebezpieczną chorobą…

Po jakimś czasie minął pierwszy szok i Denis poczuł, jak coś nieprzyjemnie go przygniata. Coraz mocniej i coraz bardziej bezlitośnie. Już naprawdę nie wiedział, co miał robić i czym sobie zasłużył, że to wszystko tak nagle zwaliło mu się na głowę. To przez tego Tomka? To przez to, że nie potrafił się powstrzymać i teraz wszechświat wymierzał mu karę?

Był taki zagubiony, że bez ostrzeżenia po prostu zaczął płakać. Nie że w smutku ronił łzy, dostał wręcz jakichś spazmów, zaczęło go telepać i nie potrafił się uspokoić. Brakowało mu oddechu.

Już nie dawał rady. To było za dużo jak na jego barki. Nie był w stanie udźwignąć tego sam.

Zostało mu jedno wyjście. Ostatnia deska ratunku, której miał musiał się chwycić, by nie utonąć w czarnej rozpaczy. Ostatnia bariera oddzielająca go przed złym, okrutnym światem. 

— Co słychać, synu? — zapytał uradowany Marcel, gdy tylko odebrał. — Nie widzieliśmy się z miesiąc, to chyba nasz rekord. Niechlubny zresztą. Ogarniaj te egzaminy i wracajcie z Wiktorem do domu, musimy…

— Tato… — wszedł mu w zdanie zanosząc się płaczem.

— Denis? Kochanie, co się stało? — Marcel zmienił diametralnie ton głosu.

— Tato, tak bardzo się boję…

_____________________

Hejka! 

No to... tak. Myślę, że ten rozdział świetnie nakreślił Wam, z czym będą mierzyć się bohaterowie na ostatniej "prostej". To jest w ogóle jeden z tych rozdziałów, które miałam w głowie odkąd tylko zaczęłam pisać to opowiadanie. Mnóstwo razy planowałam koncepcję jak pokierować wydarzeniami, byśmy znaleźli się w tym punkcie... no i jesteśmy. Chyba jestem zadowolona z efektu końcowego, ale oczywiście zawyrokować musicie Wy. :) 

Jeśli wydawało Wam się, że za długo było dobrze, to mieliście niestety rację.

Nie będę Was nawet pytać, czy Wam się podobało, bo zdaję sobie sprawę, że Denis to takie "sweetheart" tego opowiadania i pewnie mnie teraz wyklinacie pod niebiosa, więc proszę tylko o ocenę, ujmijmy to, strony emocjonalnej. :)

Tak w ogóle to moim zdaniem utwór Highly Suspect - Little One idealnie opisuje to, co się działo w dzisiejszym rozdziale. Trochę nieświadomie napisałam go pod dyktando tego numeru, więc zachęcam do włączenia go sobie w tle. :)

To może dla złagodzenia jakieś lepsze wieści? Chyba wena do mnie wraca, jak widać, i chyba jeszcze się nie rozstaniemy po FP, bo jeżeli zechcecie dalej mnie czytać, to mam już pewien pomysł. W sumie ze dwa lata temu zaczęłam pisać opowiadanie, które początkowo miało być taką krótką historią, objętościowo na jakieś 10 przeciętnych rozdziałów w moim wykonaniu, ale niedawno do tego wróciłam i uznałam, że nadal mi się to podoba i ma potencjał na kolejne większe opowiadanie.

Miłego wieczoru i jako że raczej na pewno wrócę tu najwcześniej za tydzień, to udanej majówki i powodzenia dla tegorocznych maturzystów, bo Widzę, że jest Was całkiem sporo pod rozdziałami. Podziwiam Was, że musicie walczyć z egzaminami w takich okolicznościach, ale jestem pewna, że dacie radę! :)

10 komentarzy:

  1. No to dałaś czadu. Mam nadzieję że Twoje pomysły dotyczą FP i jego happy endu. Super że znowu piszesz. Czekam niecierpliwie na kolejny. rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj. No to dałaś czadu. Liczę jednak na happy end A nie życie przemija pamięć pozostaje. Olivier będzie miał możliwość wykazania się i stanie na wysokości zadania mam nadzieję. Pozdrawiam i niecierpliwie czekam. Weny i szybkiego wrzucenia kolejnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoretycznie nie wszystko stracone.
      Fakt, teraz duża próba będzie czekała Oliwiera. :)

      Usuń
  3. Rany aż chciałoby się jutro przeczytać ciąg dalszy ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej. Czytając tytuł już miałam zle przeczucia, jakoś podświadomie przeczuwałam ,że coś strasznego się tu zadzieje. Nie lubię takich przeczuć:(. Zacznę od tego ,że się popłakałam. Szczerze zawirowalas życiem Denisa w tym jednym rozdziale jak karuzela choć może nie jestem dobra w porównaniach to czytając to właśnie się czułam tak samo. Co tu się wogole zadziało? Denis zdradził Oliwiera, to jest wogole takie nierealne. Takie nie do przyjęcia. A potem jak ty mogłaś jeszcze mu tak dowalić... Cały świat mu legł w gruzach . Rozumiem rozterki Denisa ,przytłoczenie zachowaniem Francuza i tym ich czekaniem tak naprawdę na najgorsze, ale to miała byc następna drama,a nie zawalenia się świata Denisa . Mam nadzieję ,że Oli stanie teraz na wysokości zadania ,że mimo wszystko nic innego się nie będzie liczyło tylko Denis. Tylko kwestia czy Denis będzie teraz chciał ,żeby Oli przy nim był ? Rozdział jak zawsze napisany genialnie. Uwielbiam czytać to co piszesz , bo czuję się wszystkie te emocje, które opisujesz. Masz we mnie wierna czytelniczkę więc co dasz to ja biorę :). Udanej majówki . Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że wywołałam aż tak skrajne emocje :(
      Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyniknie. Mnóstwo problemów spadło na Denisa, ale może uda mu się z nimi zmierzyć krok po kroku.
      To w sumie ciekawe przemyślenie, że Denis sam może się teraz odciąć przez chorobę.
      Dzięki i również pozdrawiam! :)

      Usuń
  5. Nie wiem, jak to się stało, ale byłam święcie przekonana, że czytałam już ten rozdział. Jakoś tak wydawało mi się, że „definicja miłości” to był ten z Marceliną, a potem był jeszcze ten z dramatem wyjazdu… Ale bym miała zdziwko, jakbym od razu przeskoczyła do następnego. :P Na szczęście się zorientowałam.
    Świetnie się złożyło z tym, że zajrzysz dopiero po tygodniu, jak widać jakimś cudem ja też. XD
    W każdym razie, cóż ja Ci mogę powiedzieć, mam naprawdę mętlik w głowie.
    O, może zacznę od takiej lekkiej rzeczy. Te timeskipy mnie przerażają (faktycznie lekka rzecz xd). Mam wrażenie, że niedługo dotrzemy do pandemii. Ale w sumie w ciekawy sposób prowadzisz to opowiadanie, czas sobie płynie, a my tylko od czasu do czasu zaglądamy do bohaterów.
    Kolejna sprawa, to sposób w jaki Oliwier powiedział Denisowi o swoim miesięcznym wyjeździe. Miałam takie pomieszane uczucie, trochę WTF, a trochę XD. WTF dlatego że kto w taki sposób przekazuje taką informację swojemu partnerowi? „Słuchaj, popilnujesz mi psa? Przy okazji, wyjeżdżam na miesiąc!”. A z drugiej strony to było trochę jak taki pretekst do przekazania tej informacji dla Oliwiera… Widzę to trochę tak, że ciężko mu było zacząć ten temat, więc tak to zawoalował w sprawę psa. Nie wiem, czy taki miał być wydźwięk, ale tak to odebrałam. I w sumie skisłam, bo w tej kwestii, ja pewnie zrobiłabym podobnie. XDD Zamiast prosto z mostu odwalałabym takie maniany. :P
    No i ogółem od tego momentu jest już mocno… gorzko. Oczywiście, jak coś ma się u Ciebie zepsuć, to na całej linii! Nie ma coś bawić w małe, drobne wydarzenia, lepiej z grubej rury, wszystko naraz. :D
    Jak tylko przeczytałam, że Denis pije którąś kolejkę, to w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Pojawiło się: „o, o, Denis, tylko go nie zdradź!”. Alkohol w opowiadaniach mi się już chyba podświadomie kojarzy ze zdradami. :P No i oczywiście wszystko poszło w tym kierunku… I och, aż nie wiem… Zaczęłam w sumie czytać ten rozdział z takim vibem „Czy ja Ci już mówiłam, że uwielbiam Denisa?”, a teraz… Naprawdę nie wiem. Na pewno wiesz, że mocno kocham tę postać, jak to sama zresztą napisałaś, on jest takim sweeatheart i zawsze mnie rozbraja, ale zdrada to jednak jest poważna sprawa i jednak zawsze biorę to do siebie. Jak Oliwier kopnie go w dupę, to nawet nie będę zła, choć nie lubię Oliwiera. :P Tak się właśnie zastanawiałam, czy posuniesz się do tematu zdrady w tym opowiadaniu i doszłam do takich wniosków, że jeśli ktoś miałby tutaj zdradzić to rzeczywiście Denis. Bo Oliwier, choć jest chujem w związkach, to jednak zawsze stawia sprawę jasno, czy kogoś traktuje poważnie czy nie, no i sam też to mówił w którymś momencie, że jego związki owszem rozpadały się z jego winy, ale nie przez zdradę. No a do Denisa mi to tak bardzo nie pasowało, on jest za dobry na takie coś! :( Znaczy, no, teraz już nie jest. XD
    No i na koniec, wisienka na torcie. Wiele różnych scenariuszy rozważałam w kontekście tego, co tutaj nam zaserwujesz, ale nawet w moich najśmielszych teoriach nie pomyślałam, że zaserwujesz Denisowi nowotwór. Jesteś naprawdę okrutna. XD (nie bierz tego do siebie, ofc, uwielbiam Twoje teksty <3) Ale podoba mi się sposób, w jaki to przedstawiłaś. Wszystko jest spoko, jakaś niby mała zmiana skórna, a potem coś, czego nikt się nie spodziewał od okazu zdrowia. Samo życie. :(
    W ogóle brakowało mi ostatnio Marcela. W tej części go mniej i tęskni mi się do niego, więc fajnie, że się pojawił! Szkoda, że w takim okolicznościach. No, ale liczę na więcej, wiadomo. Taki ojciec to skarb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, znowu limit znaków nie pozwolił mi się zmieścić w jednym komentarzu. Wybacz.
      Jeju, to jaką Ty potrafisz wywołać emocjonalną karuzelę, to jest dla mnie niepojęte. Nie wiem, czy kiedyś Ci o tym wspominałam, ale mam taką nieprzyjemną przypadłość, że jak się stresuję, to boli mnie brzuch. Zawsze, jak tylko zobaczę, że dodałaś nowy rozdział, mój brzuch automatycznie się uruchamia. XD Chyba jeszcze nigdy nic w spokoju od Ciebie nie przeczytałam, tak bardzo się boję co Ty zrobisz tym swoim bohaterom. Nawet teraz po lekturze, jak piszę ten komentarz, to czuję taki nieprzyjemny ścisk w brzuchu. (jak coś, to oczywiście nie jest żaden zarzut do Ciebie, ja po prostu tak mam, jak coś przeżywam :P)
      Cieszę się, że Twoja wena wraca! <3 I na nowe opowiadanie pewnie się skuszę, pod warunkiem, że będzie szczęśliwe zakończenie! (to nie jest żaden szantaż :P)
      Ach, i na koniec. Składam wniosek o uzdrowienie Denisa, za dużo chorych w obecnych czasach, nie potrzebujemy kolejnego, a mimo okropnej zdrady Denis nie zasługuje na śmierć. Proszę o pozytywne rozpatrzenie mojego wniosku. XD
      Buźka, ściskam Cię mocno, przesyłam wenę, czas, spokój, zdrówko i wszystko, czego potrzebujesz. ♥

      Usuń
    2. To ja zacznę od tego, że zawsze do Twoich komentarzy podchodzę z ogromnym zacieszem i z góry przepraszam, że moje rozdziały wywołują u Ciebie taki stres (coś wiem o Twoim przypadku, bo niestety u mnie też pierwszą oznaką stresu jest ból brzucha :/).

      A teraz postaram się odnieść w miarę chronologicznie.
      Timeskipy - to jest coś, co jedni kochają, inni nienawidzą. Ja osobiście je lubię, ale raczej w "zdrowej" dawce i tak też staram się tu je wplatać. Pierwszy tom przebiegał raczej wolno, bo chciałam bardzo dobrze opisać to jak rozwija się znajomość Denisa i Oliwiera i jakie emocje im przy tym towarzyszą. Drugi tom też początkowo przebiegał w miarę powoli, bo chciałam dać czas i bohaterom i czytelnikom na dostosowanie się do nowych okoliczności. Nowy rok w opowiadaniu to właśnie czas na te przeskoki. To jest ten moment, w którym nie widzę sensu opisywać rutynowo każdego zdarzenia, bo byłoby po prostu nudno, ale zwalenie wszystkich wydarzeń na jeden okres byłoby nienaturalne. Dlatego postawiłam na taktykę skakania po ważniejszych wydarzeniach, wspominając jedynie, co się działo w międzyczasie. Jak daleko zabrnę z fabułą pod względem czasowym? No to trzeba po prostu poczekać i sprawdzić :D

      Zdrada Denisa - to trochę zabawne, ale jestem niemal przekonana, że gdyby to Oli zdradził, czytelnicy by pojechali po nim jak po bandzie, nie zostawiając suchej nitki :D Raczej nikt nie pochwala Denisa, ale mimo wszystko zauważyłam tendencję, ze jednak zdecydowana większość podchodzi do niego łaskawie.

      Denis i choroba - faktycznie okrutny los mu zgotowałam... ale jak sama zauważyłaś, to tak jak w życiu. Nigdy nie można się spodziewać, że coś takiego ci się przytrafi. Mimo wszystko ten wątek nie jest tylko po to, by dręczyć bohaterów i czytelników zarazem, a jednak chciałabym tu wnieść jakiś walor edukacyjny (?). Może niekoniecznie od strony merytorycznej, bo nie jestem onkologiem i pomimo iż starałam się zrobić bardzo dokładny research, no to liczę się z tym, że jednak napiszę jakaś głupotę, ale mam też nadzieję, że "los" Denisa jakoś zainspiruje do chociażby obejrzenia znamion na swoim ciele. Sama miałam w przeszłości usuniętych kilka sztuk, bo były jakieś podejrzane, ale na szczęście u mnie póki co jest wszystko w porządku.

      Happy endu obiecać nie mogę, bo już chyba w przeszłości wspominałam, że ja sama często nie wiem do końca jak zakończę jakaś historię i lubię zostawiać sobie furtkę (choć akurat jeżeli chodzi o FP, to na 99,9% mam już zakończenie). Mogę obiecać tylko, że postaram się trzymać swój poziom :D

      Co do uzdrowienia Denisa - wniosek przyjęty, ale na decyzję trzeba będzie poczekać do końca opowiadania xD

      Dzięki jak zwykle za komentarz! :)

      Usuń