Powiew przeszłości
Wczoraj wypił o dwa drinki za dużo, czego dowodem był poranny ból żołądka i głowy. Nie mógł powiedzieć, że miał strasznego kaca, ale zdecydowanie nie obudził się świeży i pełen energii. Wręcz przeciwnie, zwlekł się z łóżka ze skwaszoną miną i nieco skulony poszedł prosto do łazienki, żeby w pierwszej kolejności umyć zęby, a potem wziąć chłodny prysznic. To przyniosło mu sporą ulgę i nawet nabrał ochoty na śniadanie, więc już z nieco większym entuzjazmem udał się tym razem do kuchni, włączając od razu telewizor, kiedy przechodził przez salon. Nie lubił, kiedy było za cicho, wolał, by coś tam zawsze bzyczało. Choć w zasadzie ta cisza została błyskawicznie zaburzona przez Dopaminę, która bezczelnie zaczęła mu się plątać pod nogami, domagając się uwagi. Albo jedzenia. Najpewniej obydwu naraz.
Kiedy tylko
sięgnął do lodówki, by wyjąć z niej napój kokosowy na owsiankę, kotka wskoczyła
na blat i z gracją podeszła do Michała, wychylając łeb z nadzieją, że jej się
poszczęści i też coś dostanie.
Zaraz —
mruknął i złapał kota, po czym odstawił go na ziemię. — Nie umrzesz z głodu
przez te pięć minut — zapewnił, po czym usłyszał krótkie miauknięcie, zupełnie
jakby zwierzak odpyskował coś w tylu „a właśnie, że umrę”.
Hernik
jednak wcale się tym nie przejął, tylko zaczął odmierzać składniki, które
kolejno dodawał do rondelka. Oprócz mleka i płatków dodał też jak zwykle trochę
odżywki białkowej, suszoną żurawinę i po chwili namysłu wyciągnął też z szafki
masło orzechowe, które zamierzał rozsmarować na gotowej już owsiankę.
Kiedy jego
śniadanie powoli się przygotowywało, włączył też ekspres, bo nie potrafił
rozpocząć swojego dnia bez kubka mocnej, czarnej kawy i dopiero na końcu
łaskawie skupił uwagę na kotce, która siedziała teraz wymownie przy swojej misce
i patrzyła wręcz z pretensją na swojego pana.
Choć Michał
próbował stwarzać pozory, że jest inaczej, to było jasne, że miał do niej
słabość. Uważał, że była piękna. Ogromna, puchata, jedwabiście gładka, o
niebieskiej maści z ciemniejszymi łapkami i łbem oraz demonicznymi, żółtymi
oczami. Kiedy się przechadzała, wymachując z gracją swoim puszystym ogonem, nie
dało się ukryć, że nie była zwykłym dachowcem. Zresztą taki nie pasował do
Michała. W momencie, kiedy postanowił, że chce mieć kota, od początku wiedział,
że to będzie jakiś wyrafinowany rasowiec. Tak więc po przeprowadzeniu researchu
postawił na rasę maine coon i takim sposobem Dopamina była z nim już dwa lata.
To było nawet zabawne, jak idealnie zwierzak pasował do niego charakterem.
Oboje byli nadzwyczaj wyniośli, chcieli by skupiać na nich całą uwagę i byli
cholernie kiepscy w wykonywaniu czyichś poleceń. Przy tym ostentacyjnie litowali
się nad sobą, okazując sobie od czasu do czasu trochę czułości. Dopamina
okazjonalnie ocierała się z głośnym mruczeniem o nogi Michała, kiedy ten na
przykład stał i coś gotował, a on czasem ją głaskał, udając, że robi jej wielką
łaskę. Ostatecznie niemal każdego wieczoru lądowali razem na kanapie, Dopamina
kładła się na jego klatce piersiowej albo wchodziła mu na barki, a on
zagłaskiwał ją na śmierć, oglądając przy tym coś na Netflixie.
Teraz jednak
nie przeszkadzał jej, kiedy dopadła do miski z karmą, tylko zajął się swoim
śniadaniem, które przełożył do swojej miski, wziął kawę i z tym zestawem
poszedł do salonu.
Co prawda
dochodziła dziewiąta i powinien już powoli docierać do biura, to jednak
postawił na odrobinę nonszalancji, bo choć lubił swoją pracę, to jeszcze
bardziej lubił rozpieszczać siebie samego, a do tego potrzebował… czasu.
Głównie i tak pracował zdalnie, ale starał się choć raz w tygodniu wpadać do
siedziby firmy, zwłaszcza, że często mieli spotkania biznesowe z klientami, a
jego szef preferował spotykać się osobiście.
Dziś jednak
potrzebował czasu z rana. W dodatku był piątek, więc zamierzał też zrobić coś
ze sobą wieczorem — konkretniej to zamierzał umówić się na jakiś
niezobowiązujący numerek, a w sobotę uderzyć do Weekendu z Kamilem, by
w niedzielę móc się zregenerować przed następnym tygodniem.
Zjadł więc i
dopił bez pośpiechu kawę, umył ponownie zęby, ubrał się i kwadrans przed
dziesiątą opuścił mieszkanie.
Do pracy
zazwyczaj jeździł tramwajem. Latem często jeździł też rowerem, bo miał do biura
relatywnie blisko, choć czasem było mu ciężko logistycznie, kiedy na przykład
musiał zabrać ze sobą więcej sprzętu. Niby posiadał prawo jazdy, ale samochód
wydawał mu się zbędną inwestycją w stolicy. Za bardzo by się wkurzał w
porannych korkach, więc wolał zostawić to motorniczemu czy ewentualnie kierowcy
autobusu. Większe zakupy spożywcze robił przez internet, a kiedy pilnie czegoś
potrzebował, na parterze w tym samym bloku była znana sieciówka. Raczej był
typem domownika, więc rzadko wyruszał poza Warszawę, a kiedy wyjeżdżał
służbowo, miał zapewniony transport. Kiedy imprezował, nie oszczędzał sobie
alkoholu, więc wtedy stawiał zazwyczaj na Ubera. Na palcach jednej ręki mógłby
policzyć sytuacje, kiedy pilnie potrzebował samochodu, a mieszkał w Warszawie
już jedenaście lat.
Może jedynie
nie zawsze odpowiadało mu towarzystwo w transporcie publicznym, ale
choć ogólnie przyklejano mu łatkę divy, tak w rzeczywistości wcale nie był aż
tak wybredny. Zresztą do pracy jechał raptem sześć czy osiem minut, więc
nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach było to do przeżycia.
A tego dnia
było całkiem znośnie. Jak zwykle odciął się od świata zewnętrznego poprzez
wsadzenie do uszu słuchawek, a w tramwaju było o tej porze już nieco luźniej.
Pod firmę,
która znajdowała się na Platynowej, dotarł kilka minut po dziesiątej i kiedy
tylko wjechał na odpowiednie piętro biurowca, jego obecność została natychmiast
zauważona przez szefa.
— O, Michał!
— zawołał Andrzej. — Dobrze że jesteś, bo miałem dzwonić. Już się bałem, że
zapomniałeś o naszym spotkaniu o trzynastej — dodał zaraz z ulgą.
— Pamiętam,
spokojnie — zapewnił szefa, posłał mu półuśmiech i pomaszerował do swojego
pokoju.
W Blackbox,
bo tak nazywała się firma założona przez Andrzeja Szypułkowskiego i jego
szwagra Tomasza, Michał pracował już cztery lata. Było to nieduże
przedsiębiorstwo zajmujące się branżą IT, a dokładniej szeroko rozumianym
cyberbezpieczeństwem. Ich warszawski team składał się z Andrzeja, który
wszystkim zarządzał, oraz kilkunastu specjalistów, w tym Michała, trzech
księgowych, kadrowców, a w ostatnim roku dorobili się nawet zespołu do spraw
projektów, bo sam Andrzej przestał już nad tym panować i potrzebował wsparcia.
Blackbox posiadała też filię w Krakowie, która była prowadzona przez
Tomasza, a oprócz niego tworzyło ją jeszcze kilkunastu kolejnych specjalistów.
Choć nie
stanowili gigantycznej korporacji, to branża, w jakiej się obracali, była
cholernie pożądana. Praktycznie każde przedsiębiorstwo, organizacje, banki czy
instytucje państwowe opierały się na systemach teleinformatycznych, a te, choć
były niezwykle wygodne, musiały być należycie zbudowane, by były
bezpieczne.
I tu do
działania wchodziły firmy takie Blackbox, które specjalizowały się
między innymi w przeprowadzaniu testów penetracyjnych, które służyły do
weryfikacji zabezpieczeń zasobów przedsiębiorstw, na których zlecenie były
przeprowadzane.
Michała
cholernie to kręciło. Jego praca polegała, najogólniej mówiąc, na
przeprowadzaniu symulowanych ataków hakerskich, dzięki którym mógł wykrywać
błędy w infrastrukturze sieciowej czy różnego rodzaju aplikacjach, a potem je
naprawiać.
Zawsze lubił
grzebać w systemach operacyjnych i przez dłuższy czas był samoukiem. Po
gimnazjum wybrał się do technikum informatycznego… ale że mieszkał w małej
mieścinie w lubelskim, to nie miał co liczyć na zbyt wysoki poziom nauczania. Z
perspektywy czasu wiedział, że jego szkoła i nauczyciele, którzy mieli być
rzekomo „specjalistami”, to był jakiś nieśmieszny żart. Jednak Michał był
cholernie ambitny i zamiast iść na pobliską uczelnię w mieście obok — jak
większość jego kolegów — stwierdził, że chce studiować na Politechnice
Warszawskiej.
Choć teraz
to brzmiało dosyć logicznie i sensownie, bo obecnie jego kariera układała się
rewelacyjnie, to wtedy… wtedy to mogło brzmieć nieco jak marzenie ściętej
głowy.
W jego
rodzinie nigdy się nie przelewało. Może i nie biedowali, ale Michał od dziecka
był uczony, że musi oszczędzać i bez przerwy sobie czegoś odmawiać. Ojciec wraz
z matką pracowali na zmiany w lokalnej fabryce mięsa za najniższe pensje,
najwyraźniej nie mając ambicji na nic więcej, w międzyczasie starając się zapewnić
jakieś bytowanie czwórce swojego potomstwa.
Kiedy Michał
sobie tylko przypominał tamten okres, czuł nieprzyjemne dreszcze i było mu
najzwyczajniej żal, że musiał tak żyć. To nie tak, że był niewdzięcznym
gówniarzem, któremu wiecznie było mało i nic nigdy mu nie pasowało, ale… od
dziecka czuł, że nie pasuje do miejsca, w którym się znajdował. Dusił się,
dzieląc mały pokój z dwoma braćmi, nie mając absolutnie żadnego urozmaicenia na
spędzanie wolnego czasu oraz zmuszany do wysłuchiwania bezsensownych kłótni
rodziców o jakieś pierdoły, którzy nie widzieli nic złego w wydzieraniu się na
siebie w obecności dzieci.
W szkole też
był raczej odludkiem. Nie dlatego, że społeczeństwo go wyalienowało. Nie był
żadnym pośmiewiskiem i nikt się nad nim nie znęcał. Sam odsunął od siebie
wszystkich. Miał jakichś kumpli, ale nigdy nie mógł nikogo nazwać przyjacielem.
Po prostu czuł, że nikt go nie rozumie. Jego poglądy znacząco różniły się od
poglądów większości ludzi, w których towarzystwie musiał się obracać.
Kiedy był w ostatniej
klasie technikum i oświadczył rodzicom, że chce studiować w Warszawie, po
prostu go wyśmiali. Choć może nie tyle co wyśmiali, a… podśmiechiwali się
nerwowo, uważając, że ich syn oszalał. Przecież nie było ich na to stać, żeby
posłać go do stolicy. W końcu Adam — starszy o dwa lata brat Michała — pracował
z nimi w fabryce, więc przez bardzo długi czas Michał też pasował im do tej
wizji. Po jakimś czasie powoli zaczęli przyswajać myśl, że w sumie ich syn
całkiem nieźle się uczy — a na pewno najlepiej z całej rodziny — i może studia
nie były takim dziwnym pomysłem. No ale Warszawa? Czy on oszalał?
Jeżeli tak,
to Michał wcale nie chciał, żeby go z tego szaleństwa ratować.
Choć mogło
to brzmieć dosyć przerażająco, to dzień, w którym wyprowadził się z domu, był
najlepszym dniem w jego życiu. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co by się
stało, gdyby dał się stłamsić i posłuchał rodziców. Ależ byłby teraz
nieszczęśliwym człowiekiem.
Na szczęście
nie posłuchał.
Jednak jego
początki w stolicy wcale nie były takie kolorowe. Musiał pracować w różnych
magazynach, stać go było na wynajęcie ciasnego pokoiku w starej kamienicy
gdzieś na obrzeżach miasta, zdarzało mu się głodować przed wypłatą i kilka razy
był tak zdesperowany, że naprawdę rozważał, czy aby na pewno nie chce
przekroczyć granicy, jaką było danie dupy za pieniądze.
Pierwsze rok
był zajebiście ciężkie, ale Michał był cholernie zawzięty. Do tego stopnia, że
wolał czasem głodować, niż wrócić na kilka dni do domu i przyznać się do swojej
porażki. Nie potrafił się do tego zniżyć.
Na szczęście
po jakimś czasie wszystko zaczęło nabierać nieco żywszych kolorów. Oprócz pracy
fizycznej, rozwinął siatkę znajomości i zaczął dorabiać sobie naprawiając po
kosztach komputery znajomych, czy znajomych ich znajomych, którym został
polecony, a na czwartym roku studiów załapał się na całkiem nieźle płatny staż
w międzynarodowej korporacji, w której dosyć szybko awansował i pracował tam
jeszcze dwa lata po studiach. Jednak z biegiem czasu odkrył, że to nie dla
niego. Zawsze wyobrażał sobie, że na pewnym etapie życia otworzy własną firmę i
sam będzie swoim szefem.
I… ten plan
nadal krążył mu gdzieś z tyłu głowy. Jednak póki co cholernie dobrze pracowało
mu się z Andrzejem i jego teamem. Miał dosyć dużą swobodę w działaniu, miał
ruchomy czas pracy, zarabiał lepiej niż przyzwoicie, mógł liczyć na częste
premie i miał dostęp do najnowocześniejszych systemów, a także długą kolejkę
klientów, którzy byli gotowi wydać krocie na jego usługi.
— Podoba mi
się ten sezon. Nie jestem jeszcze pewny czy to przez to, że jest aż tak
chujowy, że aż dobry, czy po prostu jest całkiem niezły — podzielił się swoją
myślą Przemek, który dzielił pokój z Michałem, a obecnie nadrabiał oglądanie
finałowego sezonu Gry o Tron. — Ale czekam na cycki. Więcej cycków —
dodał wulgarnie.
— Dlaczego
więc nie pójdziesz o krok dalej i nie odpalisz sobie pornhuba? — zapytał nieco
znudzonym tonem Michał, choć sam też obecnie nie robił nic związanego z pracą,
a oglądał jakiegoś videobloga z nowinkami technologicznymi.
— Masz mnie
za jakiegoś amatora? Porno na sprzęcie służbowym? — odbił szybko Przemek.
— Nie no,
myślałem, że jesteś na tyle sprytnym chłopcem, że wiesz, jak się zabezpieczyć —
zripostował dwuznacznie Michał, przez co zapanowała między nimi chwilowa cisza
podczas której walczyli na spojrzenia.
— Nie jestem
pewny, czy patrzysz tak na mnie, bo chcesz mi wpierdolić, czy chcesz mnie
przelecieć. — Przemek jako pierwszy zdecydował się ją przerwać.
— Mało
konkretny z ciebie facet. Tego nie wiesz, tamtego nie wiesz — odparł zaraz
Hernik, przewracając oczami.
— Ale
przeleciałbyś mnie? — zaczął drążyć drugi chłopak. Orientacja Michała nie była
dla nikogo tajemnicą, a Przemek, przez to, że dzielił z nim pokój, czuł się w
jego towarzystwie na tyle swobodnie, że nie omieszkał od czasu do czasu rzucić
jakimś dwuznacznym tekstem. Zwłaszcza, że Michał sobie na to pozwalał i się nie
obrażał o pierwszy lepszy, zazwyczaj prymitywny, żart.
— Sorry,
kochanie, nie jesteś w moim typie — odpowiedział z udawanym skruszeniem Hernik.
— No jak?!
Popatrz tylko na te bicki! — zbulwersował się szybko Przemek i zaraz naprężył
prześmiewczo muskuły, na co Michał tylko bezczelnie parsknął. Jego kolega był
typowym szczypiorem, a groteskowości nadawały mu jeszcze za duże koszulki,
które z jakiegoś powodu bez przerwy nosił. — Ale wczoraj musiałeś chyba
zabalować, co? — Zaraz zmienił ton głosu na bardziej konspiracyjny i poruszył
wymownie brwiami. — Strzeliłeś gola? — dopytał pokrętnie, a Michał domyślił
się, że to była jakaś pokraczna aluzja seksualna.
— Twoje
zainteresowanie moim życiem erotycznym zaczyna mnie niepokoić — odparł
zwyczajnie i spojrzał karcąco na kumpla.
— Ej, ale
czy geje o tym cały czas nie gadają? Staram się być po prostu dobrym kolegą —
wyjaśnił Przemek ze wzrokiem niewiniątka, wyciągając przed siebie obronnie
dłonie.
— Imponujące
poświęcenie, doceniam — parsknął Hernik.
Przemek
uśmiechnął się tylko szelmowsko i już miał coś dodać, ale tę niezwykle
angażującą rozmowę przerwał im Andrzej.
— Chodź,
Michał, co? Dogadamy ostatnie detale nim przyjadą na spotkanie z Hamtott —
poprosił Hernika, na co ten skinął i chwilę potem udał się za szefem do jego
gabinetu.
Nie zawsze
tak precyzyjnie przygotowywali się do spotkań. Zazwyczaj bywało tak, że
przychodził do nich jakiś przedsiębiorca czy kierownik jakiejś instytucji
publicznej i na bieżąco przedstawiali ofertę, ale kiedy w perspektywie mieli
współpracę z dużą korporacją, woleli dopieścić wszelkie detale, by wypaść jak
najbardziej profesjonalnie i nie pozostawić żadnego pola do wątpliwości, czy
aby ich firma jest na pewno odpowiednia.
Po krótkiej
rozmowie z Andrzejem oraz przerwą na drugie śniadanie Michał udał się do
pokoju, który stanowił coś na kształt sali konferencyjnej, gdzie czekał już
jego szef razem z Olkiem, kolejnym pentesterem, który pracował w Blackbox. Nie
było potrzeby angażować kilku osób technicznych, ale Andrzej lubił mieć choć
minimalne wsparcie i chciał pokazać, że ma do dyspozycji świetnych
specjalistów. Olek potrafił zasypać klienta słowotokiem, w który wplatał nieskończoną
ilość fachowego słownictwa, natomiast Hernik potrafił być bardzo przekonujący i
potrafił wykorzystywać sztukę perswazji. Razem stanowili idealny tercet na
takie spotkania. Oprócz nich towarzyszyły im jeszcze ze dwie osoby z biura
projektów.
Punktualnie
o trzynastej przybyli przedstawiciele Hamtott. Kobieta, która była dyrektorem
lokalnej siedziby firmy, mężczyzna, który był kierownikiem ich działu IT, a
także prawnik, na którego widok Michała na chwilę zmroziło. Zresztą nie tylko
jego, jak się zaraz okazało.
Michał nie
miał pojęcia, ilu facetów przewinęło się przez jego łóżko, albo przez łóżko ilu
facetów przewinął się on, ale był aktywny seksualnie już dobrze ponad dekadę i
jak do tej pory nie przypominał sobie sytuacji, żeby potem wpadł w jakimś totalnie
przypadkowym miejscu na jednego ze swoich kochanków. Jasne, czasami widywał ich
czy to w Endless Weekend, czy w Men Cave, ale jakoś nigdy nie
wpadał na nich na mieście i nie myślał, że kiedykolwiek wpadnie na jakiegoś w
pracy. Najwidoczniej zawsze musiał być ten pierwszy raz.
Nie
pamiętał, jak ten facet miał na imię ani kiedy dokładnie się poznali, ale
Hernik był pewny, że się z nim puknął. Zresztą mina tego prawnika mówiła sama
za siebie. Cały zbladł, jego dłoń, kiedy podał ją na przywitanie, niebezpiecznie
drżała, a źrenice się rozszerzyły.
Michał
natomiast nic po sobie nie pokazał. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie było to
niezręczne, ale… był profesjonalistą i jego charakter nie pozwoliłby mu na
utratę rezonu. To jednak nie zmieniało faktu, że nieco się spiął i nie odmówił
sobie, aby co jakiś czas rzucić temu adwokacinie pogardliwego spojrzenia.
Frajer miał na palcu obrączkę.
Spotkanie
ogólnie przebiegało bez żadnych komplikacji. Andrzej bezbłędnie naprowadzał na
kolejne etapy współpracy, Olek zasypywał ich szczegółami i rozwiewał wszelkie
wątpliwości, a Michał robił sobie notatki i od czasu do czasu wtrącał coś
błyskotliwego czy zabawnego, żeby nieco rozluźnić towarzystwo.
W pewnym
momencie dyrektorka Hamtott dostała jakiś pilny telefon, który musiała odebrać,
więc Andrzej zarządził krótką przerwę, w trakcie której Michał postanowił
wyskoczyć do pokoju po ładowarkę, a po drodze zahaczył jeszcze o łazienkę.
Wcale się nie zdziwił, kiedy Tomasz — bo w trakcie spotkania Michał poznał jego
imię — za nim poszedł.
— Słuchaj… —
zaczął niezręcznym tonem, stając za Hernikiem, kiedy ten mył dłonie. Ten nie
odpowiedział, a jedynie zerknął na prawnika z umiarkowanym zaciekawieniem w
lustrze.
— Wolałbym,
żeby… tamto — wydukał pokrętnie — zostało między nami. — Odwrócił
wzrok, przygnieciony intensywnym spojrzeniem Michała.
— Hmm… —
mruknął w odpowiedzi, zakręcił wodę i odwrócił się przodem do drugiego
mężczyzny — czyżby twoja żona nie wiedziała, że jesteś fanem kutasów? — zapytał
bezczelnie, na co Tomasz rozejrzał się panicznie po pomieszczeniu, zapewne
modląc się, by nikt ich nie usłyszał.
— Ciszej —
poprosił nieco desperacko. — To było dawno temu i…
— Stary,
serio mnie to nie obchodzi — rzucił jedynie znudzony Hernik, dając tym samym
Tomaszowi do zrozumienia, że to nie jego sprawa i umywa od tego ręce, a potem
ruszył do wyjścia, ale po dosłownie dwóch krokach zatrzymał się raptownie,
odwrócił się i spojrzał gniewnie na byłego kochanka. — Tylko ani mi się, kurwa,
waż w żaden sposób sabotować tej umowy — ostrzegł. — Bo wtedy zacznie mnie to
obchodzić — zagroził jeszcze i pewnym siebie krokiem opuścił toaletę.
***
Inaczej
sobie wyobrażała tę podróż. Po pierwsze pociąg spóźnił się czterdzieści minut,
mimo iż jego bieg zaczynał się w Katowicach, w których wsiadała, po drugie na
zewnątrz było prawie trzydzieści stopni i podjechał jakiś stary klekot bez
klimatyzacji, po trzecie okazało się, że w jej przedziale jechała matka z
trójką dzieci i przez kilka godzin musiała wysłuchiwać ich wrzasków i płaczu, a
po czwarte była już głodna, zła i zmęczona.Na domiar złego kiedy tylko wreszcie
dotarła do Warszawy Centralnej, ludzie przepychali się niemiłosiernie, tak, że
ledwie mogła wysiąść z pociągu.
To wszystko
stało się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nieistotne, kiedy dojrzała
gdzieś w tłumie, ponad głowami innych podróżnych kartonowy transparent, na
którym było nabazgrane czarnym markerem “Wiktoria R.” z brzydkimi kwiatkami
zamiast kropek nad literami “i”. Od razu zaczęła chichotać i ruszyła w kierunku
transparentu.
— Rafael! —
zawołała uradowana, tym razem sama przepychając się nieelegancko przez innych.
— Jesteś taki głupi! — wykrzyknęła, szczerząc się, kiedy już do niego dotarła.
— Ja głupi?
A znalazłaś mnie? — zapytał przebiegle, po czym uśmiechnął się szeroko. —
Cześć, siostra! — zawołał rozweselony, po czym przytulił z całych sił
dziewczynę, lekko ją przyduszając.
— Dusisz
mnie, głupku — zwyzywała go znowu, ale sama nie mogła przestać się uśmiechać.
— Jak ci się
jechało? — zapytał pogodnie, po czym odruchowo sięgnął po torbę dziewczyny,
żeby nie musiała jej tachać.
— A nic mi
nawet nie mów — westchnęła marudnym tonem. — Ale zabierz mnie na dobre żarcie i
to wszystko pójdzie w niepamięć — zaoferowała, patrząc wyczekująco na
brata.
— Robi się —
odparł posłusznie i razem skierowali się do wyjścia prowadzącego do Złotych
Tarasów. Rafał uznał, że ostatnie, czego potrzebowała w tej chwili jego
siostra, to kręcenie się po centrum w celu znalezienia jakiejś lepszej
miejscówki na jedzenie, więc postanowił, że znajdą coś w galerii. Potem i tak
czekała ich przeprawa przez Wisłę w popołudniowych korkach, zatem wolał nie
przemęczać Wiki po podróży.
Po
dziesięciu minutach ulokowali się w jednej z kawiarni na drugim piętrze, gdzie
oprócz ciepłych napojów i ciasta podawali też różnego rodzaju tosty, sałatki
czy wrapy. Złożyli zamówienie, w trakcie oczekiwania na jedzenie i kawę Rafał
szczegółowo wypytał dziewczynę o jej plan na kolejny dzień, potem zabrali się
za jedzenie i dopiero kiedy skończyli, oboje teatralnie westchnęli,
solidaryzując się w przejedzeniu… choć Rafał uznał, że i tak jeszcze musi zjeść
jakieś ciastko, na co Wiktoria tylko pokręciła głową z obrzydzeniem. Nie
wcisnęłaby w siebie już choćby małego cukierka.
— Czy twój
żołądek ma dno? — zapytała z sarkazmem, kiedy mężczyzna niemal błyskawicznie
pochłonął kawałek sernika.
— Nie —
odpowiedział zupełnie szczerze. A przynajmniej wydawało mu się, że jego brzuch
nie miał limitów. Miał cholerne szczęście, że był wysoki, jego praca była
fizyczna i lubił biegać, bo inaczej mógłby mieć poważny problem. Nic jednak na
to nie mógł poradzić, że jego najprawdziwszą i jedyną miłością było… jedzenie.
— Planujesz w ogóle składać papiery na jakąś uczelnię w Katowicach? — zagadał
konwersacyjnie.
— Złożę tak
na wszelki wypadek, ale to z założeniem, że stanie się tragedia i nie dostanę
się nigdzie w Warszawie — wyjaśniła, choć z jej tonu głosu wynikało, że nawet
nie rozważa takiego scenariusza na poważnie.
— Założę
się, że dostaniesz się wszędzie — odparł zaraz z przekonaniem.
— No oby.
Chciałabym studiować na Politechnice — zaznaczyła z rozmarzonym westchnieniem.
Przyjechała do stolicy w związku z dniami otwartymi na Politechnice
Warszawskiej i miała nadzieję, że mury uczelni staną się jej codziennością od
października.
— To co?
Meldujesz się u mnie w lipcu? — upewnił się mężczyzna, patrząc z przyjaznym
uśmiechem na siostrę. Już wcześniej informowała go, że chce przyjechać w
wakacje do Warszawy, żeby trochę popracować i dorobić na studia. Mieli z
Rafałem o tyle komfortową sytuację, że ich babcia była rodowitą Warszawianką i
zostawiła im w spadku trzypokojowe mieszkanie na Saskiej Kępie, niedaleko
Wisły. Sama zmarła na atak serca pięć lat wcześniej, choć dożyła prawie
dziewięćdziesięciu lat.
— No raczej,
nie ma mowy, że zostanę w Katowicach — odpowiedziała zdecydowanie. — I proszę
cię — zaczęła zaraz prewencyjnie. — Proszę — powtórzyła dla większego efektu. —
Nie próbuj go ratować. To jest tylko i wyłącznie jego wina i jak zwykle będzie
próbował wykorzystać, że jesteś miękką bułą…
— Hej, nie
jestem miękką bułą! — wtrącił z pretensją.
Wiktoria
posłała mu znaczące spojrzenie, na co spuścił wzrok. No dobra, może trochę był…
— Mama ma
swoje życie z Darkiem, ja chcę zacząć swoje życie tutaj i ty też zostaw
Katowice za sobą. Niech radzi sobie sam — podkreśliła z determinacją.
— Dobra,
będziemy się martwić, jak wyjdzie — spróbował ją zbyć Rafał, ale nieopatrznie
użył nieodpowiednich słów, co tylko jeszcze bardziej podpaliło jego siostrę.
— Nie, nie
będziemy się martwić — powiedziała twardo, po czym westchnęła ze
zrezygnowaniem. — Rafał, obiecaj mi, że nie dasz się znowu wciągnąć w jego
gierki. Bo ja ci obiecuję, że znowu będzie tak samo. Wyjdzie, będzie zgrywać
niewiniątko, a parę miesięcy później i tak wróci do paki. On się nie zmieni.
Nigdy.
— Okej,
Wika, obiecuję — mruknął wreszcie na odczepnego, choć w głębi duszy wiedział,
że jego młodsza praktycznie o trzynaście lat siostra miała rację.
— Ratuj dla
odmiany kotki z drzew i jeżyki z drogi. To zdecydowanie bardziej przydatne dla
społeczeństwa — zażartowała.
— Ostatnio
uratowałem sarenkę ze złamaną nóżką! — Przypomniał sobie niespodziewanie,
sprytnie wykorzystuję anegdotę do zmiany tematu. — Pojechaliśmy do wypadku pod
Warszawę, a w rowie leżała sarenka. Ktoś ją musiał wcześniej potrącić… — zaczął
relacjonować, a Wiktoria wysłuchiwała jego opowieści jednocześnie z
rozczuleniem i rozbawieniem. To było niesamowite, bo kochała go i wkurzał ją z
dokładnie tego samego powodu: był po prostu obrzydliwie dobrym człowiekiem.
Wielki, wiecznie uśmiechnięty, kochany… i banalnie prosty do wykorzystania.
Jego wielkie serce było zarazem jego największym atutem jak i
przekleństwem.
Teraz, kiedy
miała z nim przynajmniej tymczasowo zamieszkać, musiała go trochę wytresować.
Rafał powinien wreszcie zająć się przede wszystkim sobą i tym, co było dobre
dla niego.
____________
Hola!
Patrzcie, jaka jestem systematyczna :D
Jak podobał się ten rozdział? Po FP mam takie przekonanie, że trochę nudnawy, bo wiecie, nikt nie umiera, nikogo nie trzeba ratować, póki co bez dramatu... no nudy :D
To teraz bardziej serio. Dzisiaj trochę prywaty u chłopaków i mam nadzieję, że ich obraz coraz bardziej się rozjaśnia, choć oczywiście mają jeszcze wiele kart do odkrycia.
Pod ostatnim rozdziałem FP dostałam sporo pytań typu "czy od początku pisania wiedziałaś ...?" i kurde, w większości nie byłam pewna, co odpisać, bo nie za dobrze pamiętałam :D Dlatego tutaj podpowiem od razu, że pierwsza część rozdziału została napisana w 2019 (oczywiście obecnie ją zmodyfikowałam, by była bardziej zgodna z moim stylem i trochę zmienioną fabułą), a część o Rafale dopisałam teraz. Czemu tak? Bo jak czytałam gotowe rozdziały, to wynikało z nich, że poznacie Rafała głównie z perspektywy Michała, ale niby czemu nie dać mu trochę miejsca na solowe sceny? Tak będziecie mogli go bardziej obiektywnie ocenić :)
To chyba tyle na dziś i na koniec malutki spoiler na zachętę - w kolejnym rozdziale chłopaki ponownie się spotkają :)
Do poczytania!
Dobrze się zapowiada ,czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam serdecznie i dużo natchnienia życzę.
OdpowiedzUsuń