Jako że lato właśnie na dobre się zaczyna, to co powiecie na historię, której akcja dzieje się w grudniu, w okresie Bożego Narodzenia? Będzie dobre na ochłodę, nie? :D
Nie wiem, czy pamiętacie, ale właśnie w grudniu razem z Naru_Mon napisałyśmy opowiadanie do drugiego tomu Antologii Bucketbook, której motywem przewodnim był Chłód. Razem z Naru podeszłyśmy do tematu trochę dosłownie, a trochę nie, ale w całej antologii znajduje się pięć tekstów i jeżeli jeszcze nie czytaliście, to zachęcamy do przeczytania, by sprawdzić, jak inni autorzy zinterpretowali ten motyw. :)
My za to postanowiłyśmy podzielić się z Wami tym opowiadaniem także na blogach, bo jednak jak się nie ma bezpośredniego feedbacku, to jakoś tak dziwnie, zatem nie wahajcie się potem zostawić po sobie opinii.
Jeżeli jesteście zachęceni, to przygotujcie sobie coś do picia, może jakąś przekąskę, rozsiądźcie się wygodnie i wejdźcie w świat Adama i Filipa. Będzie dużo czytania - w Wordzie wyszło 45 stron, tak że no...
Po napisaniu tego opowiadania doszłyśmy do wniosku, że chyba jednak rząd nas nie podsłuchuje, bo tyle razy ile w naszych rozmowach padły stwierdzenia typu: "to co z tym trupem?", "musimy zrobić coś z tym trupem", "bierzemy się dziś za trupa?", "jak tam nasz trup?" i tym podobnych, to dawno ktoś się powinien nami zainteresować xD Ale w razie czego uspokajamy, że to tylko taki niefortunny skrót myślowy. :)
Korektą zajęła się Avet, za co serdecznie dziękujemy.
Ostrzeżenie: to opowiadanie zdecydowanie nie jest dla czytelników poniżej osiemnastego roku życia.
Po napisaniu tego opowiadania doszłyśmy do wniosku, że chyba jednak rząd nas nie podsłuchuje, bo tyle razy ile w naszych rozmowach padły stwierdzenia typu: "to co z tym trupem?", "musimy zrobić coś z tym trupem", "bierzemy się dziś za trupa?", "jak tam nasz trup?" i tym podobnych, to dawno ktoś się powinien nami zainteresować xD Ale w razie czego uspokajamy, że to tylko taki niefortunny skrót myślowy. :)
Korektą zajęła się Avet, za co serdecznie dziękujemy.
Ostrzeżenie: to opowiadanie zdecydowanie nie jest dla czytelników poniżej osiemnastego roku życia.
_________________________
Było coś fascynującego w momencie, kiedy
jego ciało zaczynało zatapiać się centymetr po centymetrze w lodowatej wodzie.
Tafla wody osiągała temperaturę niemal równą zeru, co pomimo specjalistycznego
skafandra dawało osobliwe wrażenia. Wielu stwierdziłoby, że jest po prostu
zimno jak cholera, ale Adam z jakiegoś powodu bardzo lubił ten chłód. Zwłaszcza
kiedy zanurzał się powyżej ramion. Nie wiedzieć czemu, to była jakaś niepisana
granica, która powodowała, że dopiero w tym momencie zaczynał w pełni odczuwać
warunki, w jakich się znajdował. Napięcie mięśni, chwilowe spłycenie oddechu,
któremu towarzyszyło uczucie skurczenia płuc, i wręcz nadzwyczajna świadomość
wykonywanych ruchów. Na co dzień nikt nie przykładał do tego uwagi: oddech,
umiejętność poruszania się — to było tak naturalne, że nie trzeba się było nad
tym zastanawiać.
Dlatego Adam uwielbiał ten moment. Czuł
się wtedy, jakby przechodził z jednego świata do drugiego. Nagle stawał się
świadomy swojego ciała — tego, że miał sprawne wszystkie kończyny, że oddychał…
że żył.
— Dobra, chłopaki. Wiem, że jest Wigilia i
ja też bym wolał być teraz z rodziną, ale to tylko dwie godziny i będziemy
wolni. Zachowujemy pełne skupienie i spokój, ale staramy się go znaleźć jak
najszybciej. — Kierownik prac podwodnych starał się jakoś zmobilizować swoich
podwładnych, ale nawet ton jego głosu nie był przekonujący. Ich grupa posiadała
poziom gotowości „A”, co oznaczało, że zawsze musiała być zdolna do podjęcia
działań przez co najmniej dwóch ratowników. Zatem to i tak był dobry wynik, że
byli tu we trzech. Tadek, jako kierownik, miał ich nawigować i asekurować z
łodzi, a Adam ze Sławkiem schodzili pod powierzchnię wody.
Bardziej martwy nie będzie — dopowiedział sobie w myślach Adam na wzmiankę o jak najszybszym
odnalezieniu zwłok.
Kiedy przed trzema godzinami zaczął
służbę, był absolutnie przekonany, że wyślą go na akcję. Trup lubił trzymać się
świąt i zawsze ktoś musiał się wtedy zabić.
Akurat tym razem było nieco inaczej, bo
nie chodziło o samobójcę. Jakiś kretyn wpadł do Stawu Pilczyckiego, co zostało
uwiecznione na nagraniu z monitoringu. Problem był jednak taki, że sytuacja
zdarzyła się wczesnym rankiem, a tymczasem było już późne popołudnie, co
niestety jednoznacznie wskazywało na to, że szukali ciała, a nie żywego
człowieka.
Chociaż… Adam wcale nie był z tego powodu
zasmucony. Choć zawsze rozpierała go duma i poczucie spełnienia misji, gdy
tylko udawało mu się uratować komuś życie, to mimo wszystko od akcji
ratowniczych, o wiele bardziej wolał akcje poszukiwawcze. Te pierwsze wiązały
się z ogromną dynamiką, stresem i działaniem pod presją — do czego też był
przyzwyczajony i wykwalifikowany — bo chodziło o uratowanie ludzkiego życia i
każda sekunda była na wagę złota. Akcje poszukiwawcze pod wodą sprowadzały się
w zasadzie tylko do wydobywania przedmiotów lub, częściej, zwłok. Oczywiście
nie wolno było tego lekceważyć, bo zawsze mógł wydarzyć się jakiś cud… ale Adam
z doświadczenia wiedział, że cuda się nie wydarzały. Nie, kiedy zaginiony był w
wodzie od kilkunastu godzin. Jednostka OSP, która rozpoczęła akcję
poszukiwawczą, niestety nie zdołała zlokalizować ciała, więc wezwano sekcję
specjalistyczną. Skoro topielca nie było nigdzie na powierzchni, oznaczało to,
że musiał być gdzieś w toni wodnej lub na dnie akwenu. I to właśnie tu
zaczynało się zadanie Adama.
Musiał zejść po zmierzchu, w Wigilię, na
samo dno dosyć dużego stawu we Wrocławiu i w nieznośnym chłodzie oraz przy zerowej
widoczności przeczesać jego obszar, by odnaleźć ludzkie szczątki. Cóż, nie dało
się ukryć, że pojęcie „nurek specjalistycznej grupy ratownictwa wodno-nurkowego
Państwowej Straży Pożarnej” brzmiało o wiele bardziej dostojnie i obiecywało
ekscytujące przygody w teorii… kiedy w rzeczywistości przypominało raczej
horror — albo monotonne przedzieranie się na czworaka przez muliste dno.
Adam Sietejko dzielnie piastował swoje
stanowisko od siedmiu lat i choć to nie brzmiało imponująco, to oprócz dowódcy,
miał najdłuższy staż w jednostce. Wielu młodych chłopaków porywało się do tej
roboty, zwabionych dodatkami i premiami za wyrobienie specjalizacji, ale
rzeczywistość szybko weryfikowała ich odwagę. To zdecydowanie była jedna z tych
profesji, do której trzeba było być stworzonym i nie, hobbystyczne zamiłowanie
do nurkowania się nie liczyło, bowiem nurkowanie rekreacyjne praktycznie w
niczym nie przypominało tego, z czym na co dzień musiał zmagać się ratownik.
Dla Adama śmierć czy widok napuchniętych,
czasami w bardzo zaawansowanym rozkładzie zwłok nie był czymś nadzwyczajnym.
Ludzie umierali, taka była kolej rzeczy. Na fakt, że ludzie również popełniali
samobójstwa, skacząc z mostów albo najzwyczajniej byli głupi i wskakiwali do
jeziora z łódek po pijaku też nie mógł nic poradzić. Mógł za to zrobić
bezzwrotną przysługę rodzinie takiego interesanta, wydobywając jego zwłoki, by
ci mogli go godnie pochować, czy też prokuraturze, dostarczając jej materiał
dowodowy, który często był niezbędny do prowadzenia śledztwa.
Praktycznie zawsze brał dyżury w Boże
Narodzenie i zawsze nastawiał się, że zostanie zadysponowany do co najmniej
dwóch-trzech akcji. Z jakiegoś powodu ludzie lubili się wtedy zbijać. Może było
w tej dacie coś symbolicznego… ciężko było stwierdzić, jednak to zawsze gwarantowało
strażakowi, że spędzi trochę czasu na dnie jakiegoś akwenu wodnego.
Tym razem naprawdę mu się poszczęściło,
bo z racji na porę dnia i temperaturę praktycznie nie było gapiów, a choć
pracował pod wodą i nie było go widać, to jednak ciążyła na nim delikatna
presja. No i topielec znajdował się gdzieś na dnie stawu — czyli w spokojnej,
stojącej wodzie. Wydobywanie zwłok z Odry, czy ogólnie z rzek, było już wyższą
szkołą jazdy i niosło za sobą o wiele większe ryzyko, bo poza faktem, że nurt
mógł w każdej chwili przetransportować ciało w inne miejsce, Adamowi nie
widziało się zostać wciągniętym przez wir wodny. A zimą to był jeszcze cięższy
kaliber, bo niejednokrotnie jego jedyną drogą wejścia i wyjścia bywał zwykły
przerębel, więc, gdyby jakimś sposobem stracił łączność z powierzchnią…
prawdopodobnie już by nie odnalazł drogi powrotnej.
Ale teraz było inaczej. Teraz był na dnie
typowego akwenu eutroficznego o glinianym podłożu, w którym widoczność w
normalnych warunkach wahała się od jednego do czterech metrów. Obecnie jednak
wynosiła zero, a dookoła panował nieprzenikniony mrok. Temperatura była nieco
wyższa niż na powierzchni, ale w zasadzie ta różnica była zbyt mała, aby
wpływała znacząco na odczuwalność. To nie zmieniało faktu, że było tu o wiele spokojniej
niż w rzece. Co prawda w każdej chwili coś mogło pójść nie tak i sytuacja nagle
mogła stać się dramatyczna. Mógł mu na przykład zamarznąć aparat oddechowy albo
mógłby być nagle zmuszony do wymiany maski pełnotwarzowej, która doznała
awarii, na maskę nurkową.
Nie miał pojęcia dlaczego, ale w takich
momentach — w takich warunkach — relaksował się jak nigdy. Był tu kompletnie
sam, dosłownie odizolowany od wszystkich i od wszystkiego — oczywiście poza
Tadeuszem, który nawigował go drogą radiową z łódki — był świadomy tych
wszystkich zagrożeń i że w każdej chwili może napłynąć na zwłoki, a jednak mógł
skupić się na sobie, na swoim ciele i praktycznie wszystkie jego zmysły
szalały. To było wręcz jak katharsis. Liczył się tylko on.
No… i ten trup, którego w końcu szukał.
***
Choć uwielbiał być w wodzie — nawet jeżeli
była lodowata — to już niekoniecznie lubił moment, kiedy musiał wracać na
powierzchnię. Zimą zawsze czuł się przemarznięty i nagle tracił całą energię.
Miał ochotę jedynie wrócić do mieszkania, zawinąć się w koc, napić herbaty z
nieprzyzwoitą wręcz ilością miodu i imbiru, i obejrzeć jakiś film.
To tylko dwie godziny i jesteście wolni, jak to zapewniał ich kierownik.
Ta, jasne.
Choć praca nurka była rzeczywiście
ekscytująca i na monotonię raczej nie można było narzekać, to i w tej profesji
nie dało się uniknąć biurokracji. Wymiana informacji ze strażakami z OSP,
którzy przybyli na miejsce zdarzenia jako pierwsi, opracowanie planu działania,
odprawa, wypełnienie karty prac podwodnych, kontrola sprzętu… to wszystko było
potrzebne, nie dało się tego ukryć, ale dzięki temu z dwóch godzin
robiło się nagle sześć.
Jednak była Wigilia i choć przywykł, że
nie spędzał tego dnia w rodzinnym gronie, to w tym roku rzeczywiście miał
powód, żeby zostać we Wrocławiu — obecnie cholernie wkurzający, ale jednak też
trochę kochany. Filip. Jak on go czasem potrafił doprowadzać do obłędu… Mimo
wszystko Adam miał opcję, aby spędzić chociaż te ostatnie godziny w
towarzystwie swojego chłopaka. Tylko czy chciał? Cholera, jasne, że chciał, ale
jeszcze bardziej chciał zrobić Filipowi na złość i go olać, tak jak on wczoraj
olał jego. Ale już mu przechodziło... Mimo wszystko wizja wspólnego wieczoru
pod kocem wygrała, a gdy zerknął na zegarek, doszedł do wniosku, że może
odebrać mężczyznę z pracy.
Do dziesiątej zostało jeszcze nieco czasu,
ale wcześniej Adam planował zadzwonić do ojca, a i przeprawa do centrum trochę
zajmowała, więc do pubu, gdzie jego chłopak był barmanem, dotarłby około
godzinę przed zamknięciem. Akurat wypiłby sobie na rozgrzanie jakiegoś grzańca,
a potem wcisnął Filipowi kluczyki do auta, kiedy będą wracać. Brzmiało jak plan
idealny.
Najprościej było wziąć na święta kilka dni
wolnego, żeby spędzić je z rodziną… ale czuł, że mu się to po prostu nie
opłacało. Jakoś nigdy nie przywiązywał zbytniej uwagi do świąt i nie czuł tej
atmosfery. Jeszcze kiedy żyła jego mama, miał powód by wracać do rodzinnej
Bydgoszczy, ale osiem lat temu zmarła nagle dostając udaru i od tamtej pory już
nie było komu zbierać wszystkich do kupy, żeby wyprawiać uroczyste kolacje.
Adam ogólnie miał dobrą relację z ojcem i
ze starszą o sześć lat siostrą, która niemal od dwudziestu lat mieszkała w
Hamburgu — gdzie po śmierci matki dołączył do niej ojciec — i starał się ich
odwiedzać przynajmniej raz w roku, ale zazwyczaj robił to latem. Zimą stawał
się zawsze jakiś bardziej niemrawy i tracił ochotę na dalsze wojaże, zatem nie
miał problemu, żeby pracować w święta i żyć przy tym tragediami kompletnie
obcych dla siebie ludzi.
Jak Sietejko zaplanował, tak też uczynił.
Podyskutował z ojcem, zdając mu między innymi relację ze swojej dzisiejszej
akcji, zamienił też kilka słów z siostrą, a nawet przywitał się ze szwagrem, by
następnie ruszyć z jednostki w stronę centrum. O tej porze nie było przesadnego
ruchu, ale pogoda zaczęła się psuć — delikatnie mżyło, a przymrozki przy
gruncie sprawiały, że asfalt zaczął przeistaczać się w lodowisko. To skutecznie
zachęciło Adama do zwolnienia i pełnej koncentracji. W swoim życiu robił dużo
niebezpiecznych, popieprzonych, a czasem nawet skrajnie głupich rzeczy, które
mógł przypłacić co najmniej kalectwem, ale z jakiegoś powodu zawsze cholernie
bał się wypadków samochodowych. Uważał, że to dosyć okrutny sposób na śmierć i
z pewnością nie chciał tak zginąć. Nie dało się ukryć, że jego lekka paranoja
na tym punkcie wypadała trochę groteskowo na tle tego, czym się zajmował
zawodowo. Gdyby nagle wpadł w poślizg, mógłby przyrżnąć w jakieś drzewo i nadal
wyjść z tego bez szwanku. Gdyby pracował w jakimś korpo i nie wyrobił się z kejsem
przed dedlajnem, przełożony po prostu by go opieprzył i pojechał po
pensji za ten fakap. Jednak gdyby popełnił najmniejszy błąd w swojej
pracy… zginąłby. To brzmiało tak prosto, a mimo wszystko to nadal wypadki samochodowe
przerażały Adama o wiele bardziej niż ewentualne utonięcie.
Po tej dosyć ciężkiej przeprawie przez
miasto wreszcie dotarł na Igielną, gdzie znajdował się pub, w którym pracował
Filip. Wtedy dla odmiany zaczął padać śnieg. Na szczęście odległość
pomiędzy nagrzanym autem, a ciepłym wnętrzem lokalu była krótka, przez co nurek
dotarł tam błyskawicznie.
Otworzył dosyć ostrożnie drzwi, nie chcąc
swoją obecnością skupiać na sobie za dużej uwagi… ale o tej porze, w Wigilię, w
pomieszczeniu było praktycznie pusto. Ot, dwóch pijaczków i jakiś nieszczęśnik,
któremu coś się w ostatnim czasie ewidentnie nie udało, skoro postanowił w taki
dzień zapijać smutki.
Filip był sam za barem, jednak początkowo
nie zauważył Adama, bo był zajęty nalewaniem piwa jednemu z pijaczków, który
znajdował się po drugiej stronie lady i zagadywał barmana.
Szatyn zakradł się niepozornie i usiadł na
jednym z ostatnich hokerów, niedaleko wyjścia i zaczekał, aż chłopak go
zauważy. Okazało się, że trochę czasu minęło… albo po prostu Adam był zbyt
niecierpliwy. W końcu uważał, że to Filip powinien mu teraz nadskakiwać i robić
wszystko, żeby tylko Adam przestał się wściekać. A ten tymczasem dalej
obsługiwał sobie na luzie klienta i wcale nie pędził z przeprosinami do ukochanego.
Uparty dupek — przeszło przez myśl Adamowi.
Ale w końcu Filip zaszczycił go uwagą. Nie
podszedł. Zaczął po prostu intensywnie się w niego wpatrywać, aż w końcu Adam
nie wytrzymał i sam na niego spojrzał, starając się, aby jego mina za wiele nie
wyrażała.
Ta walka na spojrzenia trwała kilkanaście
sekund i Filip wreszcie się przełamał. Ruszył wolnym, wręcz niewinnym krokiem w
kierunku Adama, ale gdy się przy nim znalazł, nie odezwał się. Znowu zaczął
lustrować mężczyznę wzrokiem, kiedy ten udawał obojętność, aż w pewnym momencie
wyrzucił z siebie:
— Wyglądasz jak ktoś, komu naprawdę
przydałby się wigilijny orgazm.
I nie było szans, żeby Adam nie pękł i się
nie uśmiechnął.
***
Rok wcześniej
— Wyglądasz jak ktoś, komu naprawdę
przydałby się wigilijny orgazm.
— Co?
— Wigilijny orgazm — powtórzył chłopak z
cwanym uśmieszkiem na twarzy. — Taki szot. Dzisiaj wszystkim go polecam —
wyjaśnił, wskazując palcem na tablicę nad barem, gdzie faktycznie było
napisane: „drink wieczoru: wigilijny orgazm”.
— Ale że tak od razu z grubej rury? A
jakaś gra wstępna? — parsknął mężczyzna, uśmiechając się nieznacznie, ale zaraz
spuścił głowę, kręcąc nią lekko. — Niech będzie, ale pod warunkiem, że mnie
konkretnie sponiewiera — dodał już bardziej smętnie.
— Widzę, że nie jesteś w humorze. To
zróbmy tak: ten i następny orgazm na mój koszt — orzekł, uśmiechając się przy
tym psotnie, jakby doskonale wiedział, jak te dwuznaczności odbiera szatyn. — A
potem możemy się założyć, że zrobię coś, co poprawi ci humor o wiele bardziej.
— Bardziej niż orgazm?
Filip zaśmiał się radośnie. Co za
facet!
— To zależy, czy jeszcze mówimy o drinku —
odparł bezpośrednio, od razu zauważając, że mężczyzna zbystrzał. Czyli jednak
miał rację i grali do tej samej bramki.
— A o co się chcesz założyć? — zapytał,
nie kryjąc zaciekawienia.
Na to barman też miał gotową odpowiedź, bo
pochylił się nad klientem, opierając oba ramiona o wysoki bar i kokieteryjnie
rzucił:
— O dobrą kolację… najlepiej taką ze
śniadaniem — po czym uśmiechnął się szeroko, jakby właśnie opowiedział świetny
dowcip. — Jestem Filip, a ty? — przedstawił się bez ceregieli.
— Adam — odpowiedział po prostu drugi
mężczyzna, ale ewidentnie nie był w nastroju do żartów, bo ani się nie
uśmiechnął, ani nie podchwycił tematu. Dla Filipa to nie było zaskakujące. W
Wigilię do pubu przychodzili tylko tacy ludzie — smutni, samotni, odcięci od
świata.
W ogóle Wigilie za barem były najgorsze.
Filip już wolał kiedy była zwyczajowa, weekendowa tabaka i nie można było nawet
wyjść do kibla, nie mówiąc już o prawdziwej przerwie, niż pracę w taki dzień.
Od kiedy otworzył, było może łącznie z dziesięciu gości, a każdy z nich tak
samo smętny i smutny. Zamawiali tylko po jednym piwie, a potem spędzali długie
minuty, gapiąc się tępo w pokal i nie szukając nawet rozmowy. Filip rozumiał to
i szanował. Między innymi na tym polegała jego praca, żeby wiedzieć, kiedy
należy dać się klientowi wygadać, kiedy samemu zająć go rozmową, a kiedy po
prostu zamknąć japę i po cichu stać za nalewakiem. Ale z Adamem było inaczej,
bo już kiedy przekroczył próg, Filip od razu poczuł chęć, żeby poprawić mu
humor. Może dlatego, że tacy kolesie jak on nieczęsto pili do lustra? A może po
prostu nie pasowała do niego ta umęczona aura? Bo już z daleka było widać, że
facet miał za sobą naprawdę kiepski dzień. I może ktoś nazwie Filipa
sentymentalnym idiotą, ale naprawdę nie lubił, kiedy porządni ludzie łapali
przy nim doła, a coś mu mówiło, że ten posępny, barczysty mruk zaliczał się do
tego grona.
Dla Filipa też nie był to najlepszy dzień.
Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, zasiadałby właśnie do kolacji z
rodzicami i młodszą siostrą. Bardzo się cieszył na te święta i możliwość
spędzenia czasu w gronie najbliższych, szczególnie, że ostatnie tygodnie też
nie były dla niego zbyt łatwe. Dopiero co rozstał się z facetem, przez stres i
nerwy zawalił ważne zawody, a na dodatek w pracy był kocioł. Wczoraj na
przykład rozciął sobie dłoń pękniętym kieliszkiem do koniaku, a gdy nalewał
drogą whisky, kropelka odbiła się od miarki i wpadła prosto do oka. Piekło jak
jasna cholera, a nawet nie mógł go przetrzeć, bo ręce miał całe w cytrynie,
dokończył więc serwowanie drinka i dopiero wtedy pognał na zaplecze, żeby
przemyć twarz. Na domiar złego burak, któremu serwował tego whiskacza, nie dał
mu nawet grosza napiwku. W takich chwilach nienawidził swojej pracy… tak więc
te kilka dni wytchnienia było mu naprawdę potrzebnych. I, jak na złość, niecały
tydzień wcześniej jeden z barmanów rzucił pracę, pozostawiając zespół w czarnej
dupie, tuż przed świętami. Okrojony skład oznaczał podwójne zmiany i
zorganizowanie zastępstwa, a jako że on i tak już nadużywał dobroci szefa,
kiedy jeździł po całej Polsce na zawody i pokazy, właściciel knajpy z kamienną
miną oznajmił mu, że wigilijna zmiana jest cała jego. Z tym nie dało się kłócić
— można było albo zacisnąć zęby i przyjść, albo rzucić wypowiedzeniem.
I pewnie Filip z łatwością znalazłby nową
pracę — z jego umiejętnościami we Wrocławiu nie było mowy o kłopotach z
bezrobociem — ale szukanie nowej pracy oznaczałoby przestój gotówki, na co
niestety nie mógł sobie pozwolić. No i druga kwestia była taka, że naprawdę
lubił swoją robotę i nie było mu na rękę szukanie nowej. Pogodził się więc z
losem, przeprosił rodziców, że nie dotrze na święta i zakasał rękawy do roboty.
Niezależnie od tego jak bardzo miał zły
humor, nie zamierzał pozwolić, żeby wpływało to na jego pracę. Dzisiaj był tu
dla ludzi, nawet jeżeli przez próg przewinęła mu się tylko garstka świątecznych
niedobitków. I Adam.
Przynajmniej jemu miał zamiar poprawić
humor, szczególnie, że znał doskonały sposób…
Filip Florek miał bowiem jedną niesamowitą
umiejętność. Talent, który wyróżniał go z tłumu i sprawiał, że ciężko było
oderwać od niego oczy, a nawet największa maruda uśmiechała się przy nim jak
dziecko.
Ale najpierw obiecał przecież Adamowi
szota… Zwinnym ruchem sięgnął po dwa czyste kieliszki, z barmańskiej lodówki
wyjął zawczasu zagęszczone mleko, a ze szklanej półki zgarnął Irish Cream i
Bailey’s. Kiedy trzymał już obie butelki, niepostrzeżenie sprawdzając ich wagę
w dłoniach, podniósł na Adama psotne spojrzenie. Na razie mężczyzna nie
wyglądał jeszcze na zaciekawionego. Może trochę zaintrygowanego, ale to tyle.
Dobrze. Najlepszy efekt wywierało się na tych, którzy nie wiedzieli czego się spodziewać.
Posłał mu łobuzerski uśmiech, jako zapowiedź tego, co za chwilę nastąpi i zanim
mężczyzna zdążył chociażby na niego odpowiedzieć, podrzucił obie butelki do
góry, zakręcając ich szyjkami. Sztuczka polegała na tym, żeby butelki nie były
całkiem pełne. Wtedy kręciły się najlepiej.
Na pokazach w ogóle wykorzystywano prawie
puste szkło, tak, że jednego drinka można było stworzyć dopiero, kiedy
podrzuciło się niemal cały monopolowy. Ale Filip już dawno temu się nauczył, że
pokazy i praca za barem to były dwa zupełnie inne światy i podczas gdy na tych
pierwszych mógł brylować do woli, tutaj musiał wyczuć klienta i do niego
dostosować flair. Trzeba było znać swą publiczność, bo facet, który
przyprowadził na randkę piękną kobietę nie będzie zadowolony z tego, że panna
nie odrywa wzroku od barmana, a stały bywalec pijący do lustra nie podniesie
nawet wzroku znad kieliszka.
Tym razem Filip trafił jednak bezbłędnie,
bo kiedy tylko złapał pierwszą butelkę, drugiej pozwalając zrobić jeszcze jeden
cały obrót, zanim teatralnie wychylił się i w locie postawił ją sobie na
przedramieniu, Adam był już cały jego. Dosłownie nie odrywał od niego
spojrzenia, cały zaintrygowany. To był ulubiony moment Filipa, oczy same mu się
śmiały z uciechy, a szeroki uśmiech rozlewał się na ustach.
Kiedy złapał już z Adamem kontakt
wzrokowy, łokciem podrzucił butelkę trzymaną na przedramieniu, a Irish Cream
obrócił kilka razy w palcach, raz trzymając za szyjkę, raz za nalewak, tak, że
mleczny płyn zawirował w środku. Druga butelka obróciła się już dwa razy w
górze i powoli traciła prędkość, więc Filip przygotował się, żeby ją złapać.
Ale zamiast robić to w zwykły, nudny sposób, poderwał z baru stalowy shaker i
to w niego schwytał Bailey’s, stosując klasyczny nest, po czym szybko przerzucił
całość do drugiej ręki, a trzymany dotąd w lewej dłoni Irish Cream rzucił sobie
przez ramię za plecami, pilnując, żeby prawa ręka już czekała, żeby ją złapać.
Dobry rzut, to dobry chwyt, jak mawiają starzy wyjadacze flair. Przez cały czas
wzrokiem śledził butelkę, zupełnie jak zaciekawiony kot, a za każdym razem, gdy
szkło lądowało bezpiecznie w jego dłoniach, posyłał w stronę Adama szczery
uśmiech.
Był cholernie dumny ze swoich
umiejętności, ale chciał też się nimi dzielić, zaciekawiać i po prostu robić
dzień innym. A po Adamie było widać, że flair robił na nim wrażenie. I dobrze,
bo to właśnie Filip chciał osiągnąć. Kiedy już kilkakrotnie podrzucił butelki i
widowiskowo złapał je w locie, kilka razy pozwalając uwierzyć klientowi, że za
chwilę któraś się roztrzaska i za każdym razem łapiąc ją tuż nad podłogą,
shakerem nabrał lodu z wcześniej przyszykowanego pojemnika i w najbardziej
widowiskowy sposób napełnił naczynie alkoholem. Zamknął go szklanką, po czym
całość obrócił szybko dookoła otwartej dłoni, a właściwie okręcił otwartą dłoń
wokół shakera, utrzymując go w ten sposób w stałej pozycji i nie
pozwalając, aby uroniła się chociażby kropelka płynu.
— Ponoć mina, jaką się robi podczas
shakerowania to ta sama, którą człowiek ma, gdy dochodzi — rzucił w eter i
bezczelnie puścił do oszołomionego mężczyzny oczko.
Nie czekając na odpowiedź, potrząsnął
energicznie płynem zamkniętym w shakerze, pozwalając, by łoskot kostek lodu
zagłuszył cichą muzykę w tle. Gdy stalowy pojemnik niemal zamroził mu już
palce, uznał, że koktajl jest gotowy. Ponownie spojrzał łobuzersko na Adama i
zwinnym ruchem postawił przed nim dwa czyste kieliszki, po czym wychylił się
mocno do przodu i uniósł ręce na wysokość barków. Lejąc alkohol z góry,
napełnił oba kieliszki cieniuteńką strużką płynu, jedną ręką trzymając za
podstawę shakera, drugą za szklankę i pozwalając, by płyn przelewał się
spomiędzy nich. Nie patrzył przy tym na koktajl, a na swojego gościa i
oczywiście nie uronił ani kropli, a oba kieliszki zapełniły się mlecznym płynem
po brzegi.
Na koniec udekorował oba drinki tandetnymi
mieszadełkami zakończonymi plastikową gwiazdką, bo przecież nie bez powodu szot
nazywał się wigilijnym orgazmem.
— Kiedy będziesz już gotowy, daj znać,
zacznę ci poprawiać humor, tak jak zapowiadałem — oznajmił szelmowsko i zrobił dwa
kroki do tyłu, żeby zza baru podziwiać swoje dzieło.
Spod przymkniętych powiek patrzył jak
mężczyzna najpierw podejrzliwie mierzy kieliszki wzrokiem, po czym wychyla
jeden za drugim, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Najpewniej z powodu
mdłej słodyczy, a nie alkoholu, którego było tam tyle, co kot napłakał.
— Paskudne! — skwitował klient, a potem
posłał w jego kierunku przeciągłe spojrzenie. — Ale chciałem, żebyś wiedział,
że już nie takie rzeczy miałem w ustach — dodał bezczelnie.
Filipowi aż przez chwilę zrobiło się
cieplej. Powiedzieć, że Adam był w jego typie, to jak nic nie powiedzieć. Adam
był jak mokry sen. Jak facet z plakatu, który wiesza się nad łóżkiem, żeby się
w niego wgapiać przed zaśnięciem. Był jak ciastko, które chciało się oblizać z
każdej strony. I był też zupełnie spoza ligi Filipa, który pomimo iż umiał się
figlarnie uśmiechać i zalotnie puszczać oczko, to nijak nie pasował do kolesia,
który bicepsem mógłby miażdżyć orzechy. Niemniej, skoro okazja sama pchała mu
się do łóżka…
— Kończę za półtorej godziny. Jeżeli na
mnie poczekasz, obiecam ci to wynagrodzić na przynajmniej trzy różne sposoby —
powiedział obiecującym tonem.
— Jeżeli w tych wszystkich trzech
sposobach to ja będę na górze, to nie ma sprawy.
***
Już w taksówce nie mogli utrzymać rąk z
dala od siebie. Filip nie miał problemów z pokazywaniem światu, że jest gejem,
ale nawet dla niego petting w towarzystwie kierowcy to było zbyt wiele, więc
dziękował wszystkim bóstwom tego świata, kiedy w końcu udało im się wysiąść pod
jego blokiem. Trzeba jednak przyznać Adamowi, że miał na tyle przyzwoitości,
żeby napiwkiem wynagrodzić biednemu taksówkarzowi wszystkie widoki, których
musiał podczas tej przejażdżki doświadczyć. Niby pieniądze szczęścia nie dają,
ale na pewno pozwolą na porządne wypranie tapicerki…
Po schodach wchodzili, całując się jak
napalone dzieciaki. Filip po prostu nie mógł oderwać od Adama rąk. Co chwilę
potykali się więc o stopnie i o własne stopy, a co jakiś czas musieli robić
przerwy, żeby jeden mógł drugiego wcisnąć w barierki, czy popchnąć na ścianę.
Gdyby nie te cholerne zimowe ciuchy, to pewnie pierwszy raz mieliby już za
sobą. Tylko cudem udało im się dopchać na czwarte piętro, gdzie Filip
wynajmował pokój w studenckim mieszkaniu. Na co dzień miał dwóch
współlokatorów, ale jako że była przerwa świąteczna, już od blisko tygodnia
miał mieszkanie tylko dla siebie. I to było mu teraz akurat bardzo na rękę, bo
o wiele bardziej pasowała mu idea jednorazowego numerku we własnym łóżku. Nie
czuł się też zbyt komfortowo z myślą, że miałby pojechać z nieznajomym facetem,
poznanym dwie godziny wcześniej, do jego mieszkania na drugim końcu miasta. Był
napalony, ale nie głupi. W ten sposób przynajmniej czuł, że kontrolował
sytuację.
Takie wyskoki nie były w ogóle w jego
stylu. Dopiero co zakończył trzyletni związek, który miał swoje wzloty i
upadki, ale przynajmniej byli sobie wierni. No przynajmniej Filip był, bo z
Marcinem różnie bywało. Jego były tak naprawdę wodził go za nos i raz mówił, że
go kochał, żeby za chwilę kazać mu spierdalać. A Filip tkwił przy nim jak pies,
który nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że mógłby zostawić swojego ukochanego
pana. Tak go, kurwa, kochał. Zresztą, kochał go nadal. Gdyby nie to, że Marcin
na koniec listopada powiedział mu już definitywnie, że nie widzi dla nich
żadnej przyszłości poza przyjaźnią, to Filip pewnie dalej by za nim latał z
wywieszonym jęzorem…
— Hej, w porządku? — zagaił Adam, pewnie
zauważając, że chłopak jakby lekko oklapł i stracił entuzjazm.
Dopiero wtedy do Filipa dotarło, że
siedział już okrakiem i bez koszulki na drugim facecie, a właśnie ckliwie
rozpamiętywał swoje złamane serce. Był naiwnym romantykiem, jak widać.
Do tej pory nie wyobrażał sobie nawet,
jakby to było szukać sobie jednonocnych przygód. Szybki seks bez zobowiązań to
nie była jego bajka. Nawet jeszcze przed Marcinem był raczej kochliwy,
potrzebował partnera w życiu, a nie tylko w łóżku. Ale kurwa, ile można?
Przecież nie wszystko w życiu musiało się kręcić wokół miłości. A skoro tylu
facetów rekomendowało szybkie spuszczenie pary z lędźwi i pójście dalej w swoją
stronę, to czemu nie? Był młody, ewidentnie do wzięcia i najwyraźniej warty
przelecenia, skoro taki facet jak Adam miał na niego ochotę. Więc nie było
warto się o wszystko tak martwić.
— W zupełnym porządku — odpowiedział,
patrząc drugiemu mężczyźnie w oczy, jednocześnie przesuwając ręką po jego dużej
klacie. Po czym korzystając z tego, że już siedzieli na łóżku, pchnął go nagle
na pościel. Adam zaśmiał się zaskoczony, ale zupełnie bez protestu położył
swoje ręce na biodrach klęczącego nad nim mężczyzny i przyciągnął go bliżej
siebie. Filip natychmiast mruknął jak zadowolony kocur, a po chwili zawahania
wpił się w usta swojego jednonocnego kochanka. Naoglądał się chyba za dużo Pretty
Women skoro na serio rozważał, czy da się kogoś puknąć bez całowania…
Szatyn wsunął mu rękę we włosy i zacisnął
ją delikatnie na wysokości karku, tym samym odchylając głowę Filipa do tyłu. Od
razu skorzystał z okazji i polizał odsłoniętą skórę.
— Słodki jesteś, jak zachowujesz się tak
pokornie — zamruczał chłopakowi wzrost do ucha, po czym momentalnie przekręcił
ich miejscami, tak, że to Filip znalazł się pod nim, i wpił się z powrotem w
jego szyję, jak nic pracując nad stworzeniem wielkiej, neonowej malinki… — Nie
ruszaj się teraz.
Och, matko!
Jeżeli w życiu Filipa Florka było coś, co
kręciło go bardziej niż kręcenie butelkami, to było właśnie świntuszenie w
łóżku! Normalnie nic tak na niego nie działało jak władczy facet, który mówił
mu, co ma robić. Otworzył szeroko oczy i wbił spojrzenie w sufit. Czuł się tak
podniecony, że mógłby wyparować z własnego ciała.
— Potrafię być bardzo, bardzo słodki —
wydyszał, odchylając szyję jeszcze mocniej.
Jego ręce same odnalazły tors mężczyzny, a
palce wcisnęły się mocno w skórę.
— Miałeś się nie ruszać — warknął na niego
starszy facet, po czym przeniósł jego ręce nad głowę i tam przyszpil je własną
dłonią. Jednocześnie zaczął składać mokre pocałunki na jego żuchwie, szyi,
piersi… och!
— Kurwa! — krzyknął, kiedy mężczyzna
wsunął mu dłonie pod joggery, po czym zsunął je z niego jednym szybkim
szarpnięciem. A potem zanurkował i wziął go do ust. — Jezu! — krzyknął
ponownie, o wiele bardziej złamanym głosem.
Marcin nigdy nie traktował go tak w łóżku.
Jasne, było miło, a nawet namiętnie. Ale wszystko miało swój zwykły, nudny
schemat, który Filip nauczył się z czasem lubić. A Adam… robił z nim co chciał.
Filip dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zaciska powieki, a usta zasłania
dłonią. Chyba wrażeń było aż za dużo i próbował jakoś nie zwariować. Ale nie
chciał się zasłaniać — chciał patrzeć na tę ciemną głowę pochyloną nad jego
przyrodzeniem.
Nieśmiało zsunął własną dłoń niżej i
delikatnie, tylko na próbę, pozwolił sobie na pogłaskanie włosów mężczyzny.
Uczucie było fenomenalne. Jakby nagle zyskał władzę. Dlatego odważył się wsunąć
dłoń głębiej w fryzurę mężczyzny i delikatnie zacisnąć palce na włosach. Ku
jego zdziwieniu, Adam zamruczał, posyłając przyjemne drgania wzdłuż jego
penisa. Serce biło Filipowi jak oszalałe i tylko po części dlatego, że ktoś mu
właśni robił loda. Po prostu jeszcze nigdy do tej pory nie odważył się nikogo
tak potraktować podczas seksu — jakby był tylko narzędziem do osiągnięcia
orgazmu i można było sobie pozwolić na branie wszystkiego, czego się chciało. A
najlepsze było to, że wcale nie musiał się tego wstydzić, bo przecież i tak już
się więcej nie spotkają!
Dlatego tym razem odważył się pójść o krok
dalej i pchnął biodra wprost w usta mężczyzny. Niestety tym razem się
przeliczył, bo szatyn momentalnie się zachłysnął i odsunął.
— Spokojnie, dzieciaku — powiedział,
patrząc mu w oczy, ale o dziwo wcale nie wydawał się zły. — Nie musisz się
nigdzie tak spieszyć, zajmę się tobą całym — powiedział, a właściwie obiecał,
przez co Filipowi znowu zrobiło się gorąco, po czym ponownie nachylił się nad
jego biodrami, tym razem profilaktycznie przytrzymując je dłońmi przy materacu
i znowu wziął go do ust. Całego. Kurwa, całego!
Filipowi aż oczy się przewróciły z
przyjemności i był teraz naprawdę wdzięczny Adamowi, że trzymał go tak mocno,
bo jak nic, nie dałby rady się opanować i chujem przebiłby mu gardło. To było
po prostu nie do opisania, co ten facet z nim robił!
— Kurwa, Jezu, matko — jęczał w swoją
rękę, bo nie wiedzieć kiedy znowu zasłonił się dłonią…
I nagle te cudowne usta zniknęły, tylko po
to, żeby po sekundzie pojawiła się nad nim twarz mężczyzny.
— Adam, myszko, możesz wołać Adam. Albo „o
Boże”, bo w sumie teraz na to samo wyjdzie — powiedział z bezczelnym uśmiechem,
po czym zniknął znowu i po raz trzeci połknął jego penisa, a Filip po raz
trzeci stracił kontakt z rzeczywistością.
— Boże, Boże — załkał chłopak na krawędzi
świadomości. — Ja zaraz… zaraz…
Ale najwidoczniej Adam nie bardzo wziął
sobie do serca jego nieporadne ostrzeżenia, a może po prostu ich nie usłyszał,
bo w sumie Filip nie był nawet przekonany, czy mówił to na głos. Jedno było
pewne. Wigilijny szot faktycznie nie był największym paskudztwem, jakie tej
nocy przełknął Adam.
Za to w przypływie poorgazmowej głupawki
Filip pomyślał, że orgazm, który Adam mu sprezentował, stanowczo bił na głowę
wszystkie orgazmy, jakie on sam dziś zrobił.
Przez chwilę jeszcze chłopak dochodził do
siebie, zakopany w pościeli i zupełnie nieświadomy otaczającego go świata. Miał
wrażenie, że Adam wyssał mu mózg przez fiuta. Ale nie mógł jednak zapomnieć o
facecie, który doprowadził go do takiego stanu, a który właśnie wisiał nad nim
z zadowoloną miną. Filip potrzebował jeszcze chwili, żeby dokładnie skupić na
nim swój wzrok, a kiedy to już się stało, Adam bezbłędnie odgadł, że chłopak
wrócił do świata żywych.
— To teraz się odwróć i wypnij, bo
obiecałeś mi przynajmniej trzy różne pozycje, a ja bardzo honorowo podchodzę do
takich obietnic.
Filip wyszczerzył się jak głupi. Coś w tym
facecie rozbrajało go na łopatki. W sumie w przenośni i dosłownie, biorąc pod
uwagę, że leżał właśnie pod nim w rozkopanej pościeli… Podniósł się powoli i
zanim wykonał polecenie mężczyzny, musnął jeszcze jego policzek dłonią i
sięgnął ustami do jego ust, żeby złożyć na nich słodki, powolny pocałunek. Adam
mruknął zadowolony, pogłębiając pieszczotę i przyciągając do władczo za szyję.
Po kilku sekundach, kiedy pocałunek stał się już bardzo namiętny i mokry,
oderwali się od siebie zdyszani. Filip ponownie psotnie spojrzał partnerowi w
oczy i nie bacząc na konwenanse, obrócił się do niego tyłem, kusząco wypinając
tyłek.
Adam jęknął teatralnie, jakby chciał
powiedzieć „I co ja mam z tobą zrobić, dzieciaku”. A potem trzasnął go otwartą
dłonią w pośladek. Filip pisnął, zupełnie się tego nie spodziewając, a po
chwili zajęczał, kiedy Adam pocałował zaczerwienione miejsce, na koniec jeszcze
soczyście znacząc je mokrym językiem i ponownie cmokając.
— Masz lubrykant? — zapytał pewnym siebie
tonem, a Filip pokiwał gorliwie głową, nie do końca wierząc w swoją zdolność do
artykułowania dźwięków i wychył się do szuflady szafki nocnej, żeby sięgnąć po
wspomniany poślizg i prezerwatywę.
Przez chwilę wiercili się w niezręcznej
ciszy. Filip nigdy nie lubił tego momentu, kiedy partner musiał otworzyć i
ubrać gumkę, a on sam wisiał z wypiętym tyłkiem, albo nieporadnie szukał dla
siebie zajęcia, ale tym razem to już biło wszystkie rekordy. Bo o ile z
Marcinem mieli już swoją rutynę, tak teraz czuł się jak ostatni idiota,
wyeksponowany i bezbronny, podczas gdy obcy facet za jego plecami przygotowywał
się, żeby uprawiać z nim seks. Nagle poczuł się bardzo głupio i nie na miejscu.
Co on właściwie robił? Czy faktycznie powinien się pchać w jednonocne przygody,
skoro wiedział, że się do tego nie nadaje?
— Hej, hej, co jest? — zapytał nagle Adam,
ponownie się do niego zbliżając. Uklęknął tuż za nim, jedną rękę podparł przy
jego boku, a drugą objął go przez plecy i powoli przesuwał dłonią po jego
klatce piersiowej. To było nawet całkiem przyjemne i działało bardzo kojąco.
Adam nachylił się nad nim i nosem potarł o tył jego ucha. — Wszystko w
porządku? — zapytał spokojnie.
— Yhm — mruknął Filip, bo z nerwów aż go
ścisnęło w dołku.
— Wiesz, że nie musimy tego robić? —
zapytał, a w jego głosie nie było słychać nawet cienia negatywnych emocji.
Filip spróbował się trochę wykręcić, żeby móc na niego spojrzeć, ale w tej
pozycji widział tylko kawałek jego czoła, więc poddał się i zawiesił wzrok na
poduszce nad którą klęczał.
— Teraz to już trochę głupio się wycofać,
nie?
Adam dalej głaskał go po klatce i brzuchu,
i to pozwoliło się trochę Filipowi rozluźnić. Nie wydawał się też podirytowany
całą tą niezręczną rozmową.
— Nic z tych rzeczy — powiedział. — Jeżeli
nie chcesz, to nie musimy… ale mam nadzieję, że jednak chcesz, bo mam na ciebie
wielką ochotę — wymruczał mu do ucha i chyba dla podkreślenia tych słów otarł
się o jego pośladki, pokazując jak bardzo był twardy. — Nawet sobie nie
wyobrażasz ile rzeczy chciałem ci zrobić, odkąd zobaczyłem jak podrzucasz tymi
butelkami — dodał i pocałował jego kark. — Jak bardzo mam ochotę wypróbować te
zwinne paluszki — mówił dalej, schodząc pocałunkami niżej, wzdłuż jego
kręgosłupa. Jednocześnie jego własna dłoń znalazła się na pośladku chłopaka. —
I jak bardzo chcę wypieprzyć ten zgrabny tyłek i zobaczyć jak głośno będziesz
krzyczał moje imię, kiedy będziesz dochodził na moim fiucie.
Filip jęknął. Ten facet robił z nim
niewiarygodne rzeczy. Doprowadzał go do takiego stanu, jak chyba nikt do tej
pory i to tylko głównie gadając.
— Jezu, okej, tak — jęknął chłopak na wpół
świadomie.
Adam odsunął się odrobinę i sięgnął po
lubrykant, po czym dotknął jego wejścia śliskim palcem.
— Mówiłem ci już, że jesteś cholernie
piękny? — zapytał i zaczął go rozciągać. — Bo jesteś. I działasz na mnie,
szczególnie, jak jesteś taki grzeczny.
Filip ponownie mruknął. Takie gadanie
rozbijało go na kawałeczki.
Kiedy mężczyzna już go rozciągnął, ustawił
się za jego biodrami i nachylił się tak, żeby ponownie złożyć kilka mokrych
pocałunków na jego plecach.
— A teraz powiedz, myszko, że tego chcesz.
— Jezu…
— Powiedz — powtórzył Adam stanowczo. —
Powiedz, że chcesz, żebym cię pieprzył, aż nie będziesz już miał siły krzyczeć.
Że chcesz, żebym w tobie doszedł, że chcesz się na mnie grzecznie nabijać, aż
to się nie stanie i że nie marzysz o niczym więcej niż o moim kutasie, który
cię wreszcie wypełni…
— Och, kurwa, tak, tak!
— Grzeczny chłopiec — skwitował Adam i w
niego wszedł.
Jezu.
Co to był za seks! Filip chyba jeszcze
nigdy nie robił nic tak wyuzdanego, a jednocześnie jeszcze nigdy nie czuł się
tak na miejscu jak teraz, w tym łóżku i z tym facetem. Adam wiedział co robi,
sam nadawał im odpowiedni rytm i kierował Filipem tak, żeby obaj czerpali z
tego jak najwięcej przyjemności. Co jakiś czas przyciągał go bliżej, lub
popychał do innej pozycji, a Filip ochoczo wykonywał każde jego polecenie.
Wszystko mogło trwać minuty lub godziny,
Filip nie był w stanie powiedzieć. Ważne, że w pewnym momencie poczuł w
podbrzuszu, że dojdzie po raz drugi tego wieczora.
— Ja już blisko — ostrzegł partnera, a
jego pięści samoistnie zacisnęły się w pościeli. Adam był za nim, ponownie
klęczeli, tyle że znajdowali się w przeciwnym krańcu łóżka niż gdy zaczynali.
Filip sam nie wiedział jak się tam znaleźli, ale z całą pewnością jutro po tej
zabawie będzie mieć zakwasy…
Adam zacisnął dłoń na podstawie jego
penisa, powodując, że chłopakowi łzy napłynęły do oczu. Był już na krawędzi, a
teraz czuł, że nie może dojść!
— Wytrzymaj jeszcze chwilkę… dla mnie —
mruknął mu do ucha, a Filip krzyknął w akcie frustracji.
Tymczasem Adam pchnął kilka razy, o wiele
mocniej niż do tej pory, a kiedy jego ruchy stały się chaotyczne, przesunął
nagle dłoń na główkę penisa Filipa.
— Teraz — jęknął, a Filip poczuł jak świat
wokół niego wiruje. Jezu… Doszedł… Na rozkaz.
Ale przynajmniej pociągnął za sobą Adama,
bo kiedy ten skończył, mężczyzna zacisnął ręce na jego biodrach i konwulsyjnie
pchnął jeszcze kilka razy, po czym, zamarł i jęknął przeciągle, i obaj opadli
zdyszani na pościel.
— Jezu. — Filip nie był nawet w stanie
wyartykułować więcej. Miał tylko nadzieję, że Adam wyczytał z tego krótkiego
komunikatu zarówno zaskoczenie całą tą sytuacją jak i komplement pod swoim
adresem.
I chyba tak było, bo po kilku sekundach
Adam zaśmiał się głośno i nachylił się nad nim, żeby pocałować go soczyście w
usta.
— To było świetne — oznajmił cały
zadowolony z siebie.
Filip pokręcił głową, ale na jego ustach
też rozlał się uśmiech.
— A w ogóle to patrz, jest już po północy
— stwierdził nagle mężczyzna, patrząc na duży zegar na komodzie. — Wesołych
Świąt.
— Wesołych — powtórzył po nim. — To się
nazywa świąteczna magia, co? — zakpił.
Przez chwilę leżeli w błogiej ciszy, Filip
czuł nawet, że zaczyna przysypiać, kiedy Adam ponownie się odezwał.
— Chcesz to kiedyś powtórzyć? —
zapytał jakby nigdy nic, a Filip skupił na nim rozbiegane spojrzenie.
Czy chciał? Nie miał pojęcia. Dopiero co
zgodził się na swoją pierwszą jednonocną przygodę, a już miał się decydować na
kochanka na stałe?
— Ja… kurde. Słuchaj, to pewnie głupie i
pomyślisz, że jestem naiwny, ale dopiero co rozstałem się z chłopakiem, a chyba
jeszcze go kocham — powiedział, skupiając na sobie całą uwagę Adama. Spojrzał
na mężczyznę niepewnie, nie wiedząc za bardzo jaki był protokół. Powinni się
ubrać i rozejść? A może powinni tak trochę przy sobie poleżeć? Jezu, jak
niezręcznie…
Adam pokręcił głową, jakby odganiał od
siebie jakąś natrętną myśl, po czym przewrócił się na bok i podparł głowę
ramieniem, tak, że mógł patrzeć bezpośrednio na Filipa. Usta wygiął w dziubek,
jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
— Podobasz mi się — oznajmił po prostu. —
I podoba mi się, co robisz w łóżku.
— Okej — powiedział niepewnie Filip,
samemu przekręcając się na bok, żeby mógł patrzeć mężczyźnie w oczy.
Adam uśmiechnął się do niego zadowolony.
— Więc jeżeli jesteś emocjonalnie
niedostępny, to rozumiem. Nie musimy bawić się w dom i próbować czegoś więcej.
Mi wystarczy, że będziemy się regularnie pieprzyć i że zawsze będzie tak dobrze
jak teraz.
Tym razem to Filip się zaśmiał z
niedowierzaniem.
— Czyli co, proponujesz mi układ, tylko
seks?
— Tak — powiedział Adam poważnie. — To
będzie tylko seks.
***
Obecnie
Filip na początku zrobił mu idealnie
doprawione grzane piwo, a kiedy Sietejko poczuł, że faktycznie się rozgrzał,
chłopak wyczarował dla niego popisowy w tym dniu drink, czyli wspomniany
orgazm. Normalnie Adam nie pijał takich rzeczy. Był raczej prostym facetem i w
większości przypadków nie lubił udziwnień — jak chociażby z alkoholami. Ten
miał w jego mniemaniu dawać kopa, a nie smakować. Poza tym kiedy opił się tych
wszystkich kolorowych drinków, potem zawsze fatalnie się czuł. Zresztą należało
zacząć od tego, że ogólnie mało pił. Niestety w jego profesji częste, czy
chociażby regularne spożywanie alkoholu nie było wskazane. Choć był fanem piwa,
musiał go sobie często odmawiać ze względu na jego moczopędne działanie. W
trakcie nurkowania zawsze odczuwał zwiększone parcie na mocz. Miało to związek
z tym, że kiedy był pod wodą, ciśnienie wypierało krew z dolnych partii ciała
ku górze i w efekcie zwiększał się jej napływ do serca. W tej okolicy
znajdowały się również receptory odpowiadające za pracę nerek, które były w
pewnym sensie oszukiwane, że w organizmie jest więcej płynów, niż powinno i… po
prostu cały czas miał wrażenie, że chce mu się sikać.
A sikanie podczas nurkowania, wbrew
pozorom, nie było zadaniem prostym. Wręcz niemożliwym. Skafandry suche, jakie
wykorzystywali do pracy, niestety nie uwzględniały problemu z oddawaniem moczu.
Zatem mogli albo się wstrzymywać, albo… zakładać pieluchy. Dlatego Adam wolał
odpuszczać sobie alkohol i wszelkie inne produkty, które pobudzały jego nerki
do pracy. Miał psychiczną blokadę przed używaniem pampersów.
— Jesteś mocno zmęczony? — zagadnął
niespodziewanie Filip, kiedy wracali już do mieszkania na Armii Krajowej. Warunki
pogodowe jeszcze bardziej się pogorszyły, przez co podróż powrotna trwała
dłużej niż zazwyczaj i Adam zaczął przysypiać na siedzeniu pasażera. Ocknął się
na słowa kochanka.
— No, trochę — przyznał zgodnie z prawdą.
Praca w lodowatej wodzie zawsze wysysała z niego całą energię.
— Czyli że nie napijesz się ze mną w domu
drinka? — zgadł nieco markotnie Filip. W końcu była Wigilia i on też chciał
wyluzować się przy jakimś dobrym alkoholu.
— Nie wiem, czy jutro mnie nie wezwą.
Chyba, że rano chłopaki znajdą tego topielca — zastanowił się Adam. Co do
zasady po służbie przysługiwało mu dwadzieścia cztery godziny odpoczynku, ale
bywały różne kryzysowe sytuacje i nie miał w zwyczaju odmawiać wsparcia
chłopakom.
— No tak — powiedział tylko Filip, z
pozoru zwyczajnie, jednak natychmiast został spiorunowany wzrokiem przez
kochanka. Jemu ewidentnie taki ton nie odpowiadał.
— Jeszcze ci mało? — zapytał
nieprzyjemnie, co spotkało się z głośnym westchnieniem młodszego mężczyzny.
Wywrócił jeszcze oczami, ale tego, na szczęście, Adam już nie widział. — Tylko
tyle masz do powiedzenia? — parsknął poirytowany Sietejko, kiedy kochanek
spróbował zbyć go ciszą.
— A co mam powiedzieć? Chciałem się tylko
napić przed snem drinka z moim facetem, ale nie — zaczął Filip, czując, że i jemu
puszczają nerwy — ty po prostu nie potrafisz odpuścić, co? — zapytał z
pretensją. Z natury był raczej cierpliwy, jednak kiedy Adam się na czymś
zafiksował i nawijał o tym samym niczym zdarta płyta, to i barmanowi gotowała
się krew.
— Uważasz, że z naszej dwójki to ja
powinienem sobie odpuścić? — uniósł się Sietejko. — Stary, umawiasz się na
chlanie ze swoim byłym i szwendasz się z nim po nocy, ale to ja jestem
przewrażliwiony?! — dodał, coraz bardziej się denerwując. A miało być tak miło…
Mogli po prostu wrócić do domu i bzyknąć się porządnie, tak na dobry sen.
— Przecież nie zrobiłem tego za twoimi
plecami, tylko cię o tym poinformowałem — przypomniał mu Filip. Dobrze, że
stali na światłach i ruch o tej porze był znikomy, bo czuł, że stanowił w tej
chwili zagrożenie na drodze. — Poza tym ile jeszcze razy mam ci powtarzać, że
jesteśmy tylko kumplami? To co było między mną a Marcinem to prehistoria. Gdyby
mi na nim zależało, to nie byłbym z tobą. Ale jestem, a wiesz czemu? Bo cię
kocham, kretynie — wyrzucił z siebie, mocno zaciskając palce na kierownicy.
— Taaa… Jak sobie chcesz — mruknął tylko
ledwie słyszalnie Sietejko.
— Co to niby miało znaczyć? — fuknął
Filip. — Wiesz co, Adam? — zaczął, nim kochanek cokolwiek odpowiedział. — Serio
boli mnie, że w ogóle mi nie ufasz i nie słuchasz tego, co do ciebie mówię.
Jednak posłuchaj mnie teraz, bo powtórzę to ostatni raz. Marcin ma kłopoty i
potrzebował się komuś wyżalić. Upił się, więc go odprowadziłem i wróciłem do
domu. To tyle. Nie dodawaj sobie do tej historii nic więcej, zrozumiano? —
zapytał, starając się brzmieć zdecydowanie.
— Spoko — westchnął dosyć wymownie
Adam.
Nie zamierzał już tego komentować, bo
wiedział, że jeszcze bardziej się pokłócą, a nie miał na to siły. Może i Filip
mówił prawdę, tylko, że… no do cholery jasnej, przecież to brzmiało jak kiepski
żart. Przyjaciele? Wcześniej się ruchali i wyznawali sobie miłość, a teraz Adam
miał uwierzyć, że to wszystko nagle przestało mieć znaczenie? Może i był głupi,
ale nie naiwny.
Florek też chyba odpuścił, bo do samego
domu nie odezwali się do siebie słowem. Świąteczny klimat kompletnie umarł i
nie mogli go wskrzesić nawet wymienieniem się na osłodę prezentami, ponieważ obaj
zgodnie uznali, że bez sensu było wydawać kasę na jakieś duperele. To znaczy
ich prezentem była umowa, że na początku stycznia wyskoczą na tydzień w
góry. Na szczęście kiedy znaleźli się w ciepłym mieszkaniu, atmosfera
powoli zaczęła się rozluźniać. Na początek w ruch poszły jakieś zwyczajne,
życiowe truizmy w stylu „zapłaciłeś rachunki?”, potem Filip zapytał, czy Adam
rozmawiał z ojcem i zaczęli dyskutować o tym, co mogły robić w tej chwili ich
rodziny, o tym, że pewnie teraz wszyscy opychali się pysznymi wigilijnymi
potrawami, zaczęli żartować z młodszej siostry barmana, wspominając jak rok
wcześniej wydało się, że Izka była przekonana, że renifery to tylko bajkowe
stworzenia, a nie prawdziwe zwierzęta, a ostatecznie stwierdzili, że przed snem
obejrzą jeden odcinek serialu, w który ostatnio się wkręcili. No i będą
uprawiać seks. Tego akurat nie ustalali, ale chyba obaj byli co do tego zgodni.
Z pozoru czarne chmury zostały
przepędzone, ale Adam podświadomie wyczuwał, że kolejna sprzeczka wisi w
powietrzu. Nawet się za to zwyzywał w myślach, bo faktycznie zaczął rozważać,
że sam szuka powodu i tylko niepotrzebnie się nakręca, jednak kiedy Filip piąty
raz w ciągu dziesięciu minut sprawdził swój telefon, coś w nim pękło.
— Co? Marcinek nie odpisuje? — zapytał
niby spokojnie, ale w jego głosie dało się usłyszeć pogardę. Nawet gdyby
chciał, to nie potrafiłby ukryć, że to imię po prostu nie chce przejść mu przez
gardło. Plus takim oto sposobem skreślił każdego faceta o imieniu Marcin.
Normalnie czuł, że będzie miał traumę już do końca życia.
— Oglądaj — polecił tylko Florek, łudząc
się, że Adam sobie odpuści. Niestety, znał go za dobrze i wiedział, że to były
płonne nadzieje.
— A ty masz lepsze zajęcie? — zapytał z
cynizmem szatyn.
— Przestań — westchnął drugi mężczyzna i
odłożył telefon, nawet odsuwając go dosyć daleko od siebie, żeby niepotrzebnie
nie prowokować kochanka. Zdawało się, że Adam był dziś jakiś hipersensytywny na
punkcie Marcina.
— To ty przestań — odbił strażak, używając
argumentu godnego pięciolatka.
Więc Filip przestał. Zamilkł, mając
nadzieję, że to uciszy jego chłopaka, jednak wyglądało na to, że Adam miał dziś
wyjątkową ochotę się pokłócić, bo nie słysząc odzewu, sam rzucił:
— No sprawdź, może odpisał. — Uśmiechnął
się wrednie, po czym wlepił spojrzenie w ekran telewizora. Prawda była jednak
taka, że nie miał pojęcia, co oglądał. Za bardzo się w nim gotowało.
Florek ponownie potraktował go ciszą.
— Powoli, bo się gubię w tym słowotoku —
dalej prowokował starszy mężczyzna.
— Co mam ci, kurwa, powiedzieć? — Filip
wreszcie nie wytrzymał. — Że siedzę obok ciebie i jednocześnie umawiam się na
seks z Marcinem? To chciałeś usłyszeć? — zapytał z pretensją, choć jego
irytacja wynikała tylko połowicznie z bojowego nastawienia nurka. W
rzeczywistości… faktycznie wściekał się też na Marcina. Wkurzało go, że ten
dupek miał czelność narobić bigosu, a teraz nie odpisywał i udawał niewiniątko.
Nawet nie miał jaj, żeby to na trzeźwo wyjaśnić!
— Chcę usłyszeć prawdę — odparł spokojnie
Adam. Powinien czuć się źle z tym, że sprowokował w końcu swojego chłopaka,
ale… Nawet nie wiedział, o co dokładnie chodziło. Chyba potrzebował ciągłych
zapewnień, a wydawało mu się, że mógł takowe zdobyć tylko poprzez wywoływanie
odpowiednich reakcji w chłopaku. Był również świadomy, że mogło to się źle dla
niego skończyć, ale nie potrafił się powstrzymać. Już raz dał z siebie zrobić
rogacza i obiecał sobie, że nigdy więcej. Tym bardziej, że zależało mu na
Filipie i chybaby go zabił, gdyby się dowiedział, że faktycznie na boku pukał
się z Marcinem.
Filip nieco skulił się w sobie i popatrzył
z niepokojem na szatyna. Jak uwielbiał, kiedy ten był władczy i rozkazywał mu w
łóżku, tak już niekoniecznie był fanem, gdy Adam próbował go tłamsić poza nim.
Jak teraz. Nie to, że się go bał, nic z tych rzeczy. Po prostu czuł się
niekomfortowo, będąc pod taką presją. Z natury był raczej uległy i potrzebował
kogoś, kto będzie go prowadził, a Adam czuł się jak ryba w wodzie w roli samca
alfa… tylko że w takich sytuacjach robiło się nieprzyjemnie. Najśmieszniejsze
było to, że jego kochanek nawet nic takiego nie powiedział, ale jego poważny,
stanowczy ton był tak cholernie wymowny, że Filip nie potrafił stawić mu oporu.
— Adam… — zaczął zrezygnowanym tonem. —
Jak mam ci udowodnić, że czegoś nie zrobiłem? — zapytał bezsilnie. — Czy możesz
choć na chwilę sobie odpuścić? Są święta, obaj musieliśmy tu zostać i nawet się
z tego cieszyłem, bo nie muszę ich spędzać sam, tylko z kimś, kogo kocham. Mogę
się po prostu do ciebie przytulić i obejrzymy do końca ten odcinek?
Szatyn wpatrywał się w niego przez kilka
chwil z nieodgadnioną miną. W końcu na moment zagryzł wargę, jakby coś
analizując, i następnie oznajmił sucho:
— Nie chcę tego oglądać.
Filip jęknął w duchu, nie wiedząc, czy ma
zacząć się śmiać, czy płakać z tej bezradności. Jednak Adam szybko pospieszył z
odpowiedzią.
— Będziemy się pieprzyć — oświadczył jak
coś oczywistego, po czym wstał i ściągnął z siebie koszulkę, obserwując przy
tym jak Florek wytrzeszcza oczy z zaskoczenia.
Czy próba rozwiązania problemu za pomocą
seksu była prymitywna? Pewnie tak, ale kogo to obchodziło, skoro taki sposób
działał? Może ten śmieszny Marcin miał Filipa dłużej, ale Adam był pewny, że w
przynajmniej jednej kwestii był bezapelacyjnie lepszy. W łóżku. To nie była
kwestia jego nadmuchanego ego — on po prostu lubił się zabawić, lubił
świntuszyć i był kompletnie bezwstydny podczas seksu, a to przekładało się na
jego jakość. Nikt nie lubił uprawiać seksu z osobą, która nie za bardzo
wiedziała, co ma robić. Adam za to uwielbiał być stroną, która dyktowała
warunki, a tak się składało, że Filip grzecznie wypełniał każdą jego zachciankę
i musiało mu się to cholernie podobać. W innym wypadku chyba nie wyzywałby go
od „Bogów”, „Jezusów” i innych bóstw? No i z pewnością jego oczy nie
wywracałyby się na drugą stronę, kiedy dochodził, nieraz dostając drgawek na
całym ciele.
— Wstawaj — rozkazał, a Filip jak
wiedziony niewidzialną liną, przełknął zauważalnie ślinę i podniósł się z
kanapy, stając naprzeciwko i wlepiając w niego zamglone spojrzenie.
Adam położył mu dłoń na karku, przyciągnął
go do siebie i wyszeptał do ucha:
— Byłeś cholernie nieposłuszny. Tak cię
wypieprzę, że już raz na zawsze będziesz wiedział, do kogo należysz.
— Tak, poproszę — westchnął zmysłowo
Filip, czując, jak zalewa go fala gorąca. No i co z tego, że to był najbardziej
oklepany tekst rodem z taniego pornola? Już fakt, że mówił to Adam, tym swoim
uwodzicielskim, stanowczym tonem sprawiał, że sama treść komunikatu była mniej
istotna.
Szkoda, że nie jesteś taki posłuszny, jak
ci mówię, żebyś trzymał się z dala od tej podróbki faceta, pospolicie zwanej
Marcinem — przecięło jeszcze myśli nurka, ale powstrzymał się
od zwerbalizowania tego złośliwego komentarza. Czuł, że zaczyna się rozgrzewać
i najzwyczajniej nie warto było takimi głupimi tekstami psuć sobie seksu.
Nie odezwał się więc wcale, ale za to
niespodziewanie i bardzo mocno trzasnął Filipa w pośladek, tak, że chłopak aż
oparł się o niego z impetem i stęknął głucho. Dla podkreślenia swojej
dominującej pozycji Sietejko chwycił szczękę kochanka w dłoń i najpierw polizał
jego wargi, a potem złożył na nich soczystego buziaka.
Florek już był cały jego i nawet nie
próbował stwarzać pozorów, że jest inaczej. Po prostu pozwolił, żeby Adam
chwilę później pociągnął go za rękę i ruszyli w stronę korytarza. Dopiero kiedy
do Filipa dotarło, że nie idą do sypialni, a do łazienki, postanowił, że nie
będzie taki kompletnie bierny.
— Seks i prysznic w jednym? Ty to jednak
jesteś praktycznym człowiekiem — pochwalił ten pomysł. — No i będziesz w swoim
żywiole, nie? — zagadnął jeszcze. — A założysz piankę? — dopytał, wypowiadając
na głos każdą myśl, jaka mu się nasuwała.
— Po pierwsze, gwarantuję ci, że gdybym to
zrobił, nie dobrałbyś się do mnie przez tydzień — zastrzegł, gasząc
fetyszystowski zapał kochanka. Niestety w pracy nie używał pianek, a
niekoniecznie wygodnych skafandrów. — A po drugie, za dużo mówisz i masz na
sobie za dużo ubrań — zauważył i gdy tylko skończył pouczać Filipa,
sięgnął ręką do jego t-shirta i podciągnął go niezbyt delikatnie do góry.
Kilka minut później stali już w wannie,
ledwo pamiętając, żeby zaciągnąć zasłonkę i nie zalać przy tym całej łazienki,
i zaczęli się bezwstydnie obłapiać, wymieniając jednocześnie gorące pocałunki.
Nie każdy ich seks był dziki i przepełniony do granic możliwości erotyzmem, bo
to było po prostu niemożliwe… ale ten zdecydowanie zmierzał w tym kierunku.
— Hej — wydyszał w pewnej chwili Filip. —
Wiesz, że dokładnie rok temu… — urwał, bo Adam, który szaleńczo naznaczał całą
jego twarz pocałunkami, dotarł do ust.
I strażak wiedział. Doskonale pamiętał,
jak rok wcześniej poszedł do tego nie najwyższych lotów baru, żeby zapić nieco
traumatyczny dzień w pracy, a poznał Filipa i praktycznie momentalnie stali się
nierozłączni.
Tamtej nocy Adam wyłowił z Odry zwłoki
trzyletniego chłopca, pod którym załamał się lód. Choć przywykł do widoku
trupów i śmierć nie robiła na nim specjalnego wrażenia, dzieci zawsze stanowiły
pewną granicę, po której przekroczeniu nawet taki twardziel jak Sietejko pękał
i wpadał w swoistą katatonię.
Ale gdyby nie ten chłopiec…
To było nieco makabryczne, ale gdyby nie
ta tragedia, nigdy nie poznałby Florka, bez którego nie wyobrażał sobie teraz
życia.
Czy zatem był złym człowiekiem, skoro
podświadomie cieszył się z takiego obrotu zdarzeń? W końcu czyjaś tragedia
przyniosła mu szczęście…
***
Pół roku wcześniej
Taaa… tylko seks.
Adam całkowicie poważnie podszedł do tej
oferty i nie mógł być bardziej zadowolony, kiedy cholernie uroczy Florek
również na nią przystał. Sam nie szukał związku, chciał tylko czegoś
niezobowiązującego, nieskomplikowanego i przyjemnego. W jego przekonaniu taki
seksualny układ mógł im przynieść jedynie same korzyści. Nie musieli się sobie
nawzajem zwierzać ani tłumaczyć, nie musieli przedstawiać się swoim znajomym,
nie musieli chodzić na randki, ani czuć zażenowania o poranku, bo zazwyczaj
rozchodzili się bezpośrednio po zabawie.
Zdawało się, że to był układ idealny.
Filip leczył się z miłości do Marcina, a Adam miał po prostu dobry seks.
Teoretycznie nie było tu miejsca na błąd.
No właśnie — teoretycznie.
Sietejko już po kilku pierwszych
spotkaniach wypełnionych gorącym, czasem nawet pikantnym seksem uzmysłowił
sobie, że bardzo lubi Filipa. Na początku się tym w ogóle nie przejmował, no bo
to przecież był tylko kolejny plus całej sytuacji. Oprócz tego, że dogadywali
się w łóżku, dogadywali się też poza nim. A może nawet nie tyle co poza,
a na nim, ale już po tej najbardziej sportowej części spotkania.
Seks w końcu nieźle męczył, a po wszystkim nie leżeli obok siebie jak dwie
drętwe kłody, tylko zwyczajnie dyskutowali, żartowali i po przyjacielsku sobie
dogryzali.
Cały precedens trwał ze trzy miesiące, aż
w końcu strażak z przestrachem uznał, że musi się z tego układu jak najszybciej
wycofać, bo jego umysł zaczynał płatać mu coraz odważniejsze figle, a naprawdę
nie chciał w żaden sposób zasugerować Filipowi, że w jakikolwiek sposób mu…
zależało.
Seks to seks. Nie miał zamiaru wyskakiwać
teraz z deklaracją, że może jednak spróbowaliby czegoś więcej. To było tylko
głupie zauroczenie, a w głębi duszy czuł, że wcale nie chce pakować się w
związek. Nie był idiotą. Albo inaczej — nie zamierzał nim zostawać po raz
drugi.
Pochodził z dość konserwatywnej rodziny,
ale nigdy jakoś specjalnie nie walczył ze swoją orientacją. Nawet jego ojciec
zdołał to przełknąć i mieli dziś dobry kontakt. Adam nie wiedział, czy chodziło
o środowisko, z jakiego się wywodził, czy może to była kwestia wyłącznie jego
osobowości, ale po prostu nie wierzył, aby dwóch facetów było zdolnych do
stworzenia romantycznego związku. Znał siebie, znał całą rzeszę innych
homoseksualistów i wszystkim zależało tylko na jednym: żeby dobrze się
poruchać. Jasne, niektórzy porywali się na tworzenie związków… ale Adam nie
znał ani jednego, który przetrwał próbę czasu. Nawet jego własny pękł jak bańka
mydlana i szatyn przekonał się o tym bardzo boleśnie.
Konrad na początku wydawał się być całkiem
spoko facetem. Nie był jakiś przegięty, też lubił chodzić na siłkę i mieli
boski seks. Oczywiście swoją relację też zaczęli od seksualnego układu, ale
powolutku, jakimś cudem, uznali, że w sumie nie zaszkodzi jak pobawią się w
zakochaną parę. I było naprawdę przyjemnie. Oprócz seksu spędzali ze sobą czas
tak po prostu, na oglądaniu filmów czy wspólnych treningach i gotowaniu. Było
super.
A potem Konrad się puścił.
Tak po prostu. Umówił się z nudów z jakimś
typkiem, gdy Adam był na tygodniowym szkoleniu i pieprzyli się w ich wspólnym
łóżku. Na taką zniewagę Sietejko nie był przygotowany. Z zimną krwią wykopał
kochanka jednocześnie za drzwi i ze swojego życia, ale potem długo nie był w
stanie tego przełknąć. Nawet nie dlatego, że miał złamane serce, bo… chyba
nigdy nie kochał Konrada, no ale coś ich łączyło i Adama bolało, że dał się tak
omamić. Zaufał temu pieprzonemu seksoholikowi, a ten dawał dupy na lewo i
prawo, bo strażak nie miał wątpliwości, że ten wymuskany blondasek nie był
jedynym, który dobrał się do Konrada.
Nie chciał drugi raz przechodzić przez
takie bagno, to się zwyczajnie nie opłacało, a Filip, jak najsłodszy i niewinny
by nie był… też pewnie prędzej czy później by się puścił.
No ale nie wyszło.
Kiedy te trzy miesiące wcześniej uznał, że
najbezpieczniej będzie odciąć się od Florka, ten okazał się nie podzielać tego
pomysłu. Od razu zauważył, że Adam zachowuje się jakoś dziwnie i o zgrozo,
odmawia seksu! A to już był niepokojący sygnał.
Filip więc postanowił, że będzie tym
mądrzejszym i wyzna szczerze, że też poczuł coś więcej i wcale nie chce, żeby
Adam od niego uciekał.
Szatyn jednocześnie poczuł ulgę i jakiś
dziwny ścisk żołądka. Ulżyło mu, bo świadomość tego, że nie tylko on wpadł w tę
pułapkę była pocieszająca. Nie był tym frajerem, który pękł i wyłamał się poza
ramy ściśle określonego układu. Oczywiście gdzieś w głębszych zakamarkach
umysłu — których nie chciał dopuszczać do świadomości — cieszył się po prostu z
tego, że Filip też darzył go uczuciem. Natomiast nie zamierzał nawet ukrywać,
że cała sytuacja go przeraża. To w końcu nie było częścią planu, a takie anomalie
wywoływały w Adamie uczucie paniki.
Istniały jednostki, które skrupulatne
planowanie i długofalowe strategie zabijały, a najlepiej w ich przypadku
sprawdzała się spontaniczność. Adam zdecydowanie do takich osób nie należał.
Perfekcyjnym dowodem dla potwierdzenia tej tezy był chociażby zawód, jaki sobie
wybrał. W jego pracy nie było najmniejszej szparki na jakąkolwiek improwizację.
Miał wytyczony dokładny plan działania i drogą do sukcesu było jego ścisłe
przestrzeganie. Oczywiście miewał mniejsze lub większe sytuacje kryzysowe,
gdzie musiał improwizować, żeby… cóż, nie umrzeć, ale tylko dzięki swojej
sumienności i przestrzeganiu zasad minimalizował szanse na wystąpienie jakichś
niepożądanych akcji.
Podobnie postępował w życiu. Jak już coś
sobie zaplanował, tak miało być i czuł się cholernie niewygodnie w każdej
sytuacji, kiedy plany szły się kochać, a ich miejsce zastępowała ta wstrętna
antagonistka zwana improwizacją.
Przez takie sytuacje często nie potrafił
się zdecydować, co ma dalej robić, przez co przeciągał podjęcie decyzji w
nieskończoność, czyli w efekcie oddawał swój los w ręce… losu. A w tym
przypadku w ręce Filipa.
Na początku Adam udawał, że to wcale nie
jest taki zwyczajny związek, a jednocześnie pozwalał Florkowi robić wszystko,
na co miał tylko ochotę. Wspólny wypad w góry, romantyczne przebieżki w
zapierającej dech w piersiach scenerii, kolacje z winem i wspólne oglądanie
jakichś tandetnych komedii — to wcale nie brzmiało jak randki, prawda?
A fakt, że jakoś tak wyszło, że
zamieszkali razem, poznali nawzajem swoich znajomych czy nawet zakomunikowali
swoim rodzinom o swoim istnieniu wcale nie świadczył o tym, że byli parą, co
nie?
Adam bardzo długo bronił się przed
nazwaniem rzeczy po imieniu. Paraliżował go jakiś dziwny lęk, że kiedy
oficjalnie to przed sobą przyzna, to wszystko pryśnie jak bańka mydlana, a on
znowu wyjdzie na naiwniaka.
Na szczęście Filipowi zbytnio nie zależało
na etykietkach i zdawał się nawet nie zwracać uwagi, kiedy Adam w towarzystwie
mówił do niego „stary” zamiast, na przykład, „myszko”. Zdawał się, bo po
jakimś czasie Adam uzmysłowił sobie, że to Filip trzyma ster, a on jest tylko pasażerem.
Florek nie burzył się przez takie głupoty, bo wiedział, że i tak ma Adama w
garści. I okazało się, że to całkiem dobry kompromis. Filip był od nazywania
rzeczy po imieniu w ich relacji, a Adam był panem i władcą w ich
sypialni.
Związek idealny, można by rzecz.
No, prawie idealny.
Obaj byli tylko ludźmi i wiedzieli, że
prędzej czy później napotkają jakąś ścianę, którą będą musieli pokonać, żeby
iść dalej. W ich przypadku ściana nosiła nazwę „Marcin”.
Adam wiedział o nim dosłownie od pierwszej
nocy. Przecież już wtedy Filip wyznał mu szczerze, że nie do końca pozbierał
się po ostatnim związku. W tamtym czasie strażaka to nie mogło obchodzić mniej.
On chciał się tylko dobrze zabawić i jedynie docenił szczerość młodszego
chłopaka, choć tak naprawdę ta informacja nie była mu do niczego
potrzebna.
W miarę jak ich przyjaźń z bonusami
postępowała, Adam nie miał okazji słuchać o Marcinie. W końcu zasady były
takie, że nie będą się sobie zwierzać. Nie obchodziło ich nawzajem co robią w
wolnym czasie z innymi ludźmi — w końcu nie byli na wyłączność.
No ale wpakowali się w związek i dopiero
wtedy Adam zrozumiał, że Marcin nieraz spędzi mu sen z powiek.
— No powiedz to, bo zaraz wybuchniesz —
podpuścił go Filip, kiedy pewnego popołudnia, w czerwcowy weekend, przeglądał
szafę w poszukiwaniu odpowiednich ubrań. Adam stał w progu cały napuszony i
opierał się wymownie o framugę ze skrzyżowanymi przedramionami.
W odpowiedzi tylko parsknął.
Florek znalazł w końcu odpowiednie
spodnie, zabrał je oraz wcześniej wyciągniętą koszulkę i ruszył do łazienki.
Kiedy mijał Adama, koło ucha śmignęło mu:
— Jak masz zakładać tę koszulkę, to po co
się w ogóle ubierać?
Barman zatrzymał się i westchnął głęboko.
— Co znowu? — mruknął zrezygnowany.
— Jest biała — odparł tylko Adam, jakby
uważał, że to wystarczający argument.
— Aha… — Filip skinął głową, nie za bardzo
rozumiejąc. — Znasz kolory, gratuluję — dodał, nie wiedząc jak to
skomentować.
— I cienka — uściślił Sietejko. —
Prześwituje — dodał dobitnie.
Florek ponownie westchnął, ale bez słowa
się zawrócił i wyciągnął z szafy inny t-shirt. W sumie było mu wszystko
jedno, a naprawdę nie chciało mu się dłużej dyskutować na ten temat. Oczywiście
wiedział, że Adam za parę sekund znajdzie sobie inny pretekst, ale wolał
odpuścić i go dodatkowo nie drażnić.
— Ta lepsza? — Nie mógł się jednak
powstrzymać przed nieco kpiącym tonem, kiedy przechodził ponownie obok kochanka
i pomachał mu wymownie kolejną koszulką przed nosem. — Czarna jak smoła, nie
prześwitująca — dodał znacząco. — A może mam jeszcze kożuch do tego założyć? —
dopytał ironicznie.
— Na pewno to go powstrzyma — mruknął pod
nosem Adam, jednak Florek, który był już jedną nogą w łazience i tak zdołał go
usłyszeć.
— Adam, odpuść sobie w końcu, co? To mnie
zaczyna nie na żarty męczyć — ostrzegł go Filip. — Powtórzę ostatni raz —
zaczął, choć w duchu wiedział, że ten ten ostatni raz będzie powtarzał
jeszcze po stokroć — Marcin to mój kumpel, który ma urodziny i to jest powód,
dla którego się z nim dzisiaj spotkam. Ciebie też zaprosił i mogłeś iść, ale
nie chcesz. Więc po prostu skończ — zażądał i wszedł do pomieszczenia. Drugi
mężczyzna podążył za nim i stanął w progu.
— Mam dyżur — rzucił tylko Sietejko, jakby
głuchy na wszystko inne, próbując złapać w lustrze kontakt wzrokowy z
partnerem.
— Fakt, bo nie mógłbyś w razie czego
pojechać na akcję od Marcina — mruknął z sarkazmem Filip, rozpracowując wymówkę
kochanka.
Adam jednak zrobił jakąś dziwną minę i to
wyglądało, jakby w jego umyśle toczyła się walka dobra ze złem albo raczej
rozumu z sercem. W każdym razie nie odezwał się, tylko po kilku sekundach
wpatrywania się w jakiś niewidzialny punkt na ścianie, odwrócił się i poszedł
do salonu.
Tym samym pozostawił w rozdarciu Florka,
który obejrzał się za nim zaskoczony i zastygł w bezruchu, zastanawiając się,
czy powinien pójść za Adamem i spróbować to jakoś bardziej wyjaśnić, czy
może powinien zostawić to tak jak jest i nie drażnić go więcej.
Żadna z opcji nie wydawała się
wystarczająco dobra, więc postanowił zrobić coś… po środku.
— Hej, kotek, może jutro rano pójdziemy na
śniadanie do tej nowej knajpki na przeciwko? — zagadnął po kilku minutach
niezobowiązująco, kiedy opuścił już łazienkę, nie tyle zainteresowany samą
odpowiedzią, co reakcją Adama i ewentualnie tonem wypowiadanych przez niego
słów.
— Może — mruknął obojętnie Sietejko,
udając, że przegląda coś cholernie wciągającego w telefonie.
— Adam… — jęknął w końcu Florek, nie
wytrzymując tej presji. Jak go uwielbiał, tak starszy mężczyzna momentami bywał
cholernie trudny w obyciu. — Adam — powtórzył normalniejszym tonem, kiedy ten
nawet nie drgnął.
— Co? — zapytał z pozoru zwyczajnie.
— Ufasz mi? — zaryzykował barman. Czuł, że
to cienki grunt i jego partner mógł na to zareagować agresywnie, bo takie pytanie
było całkiem dobrym wstępem do zastosowania manipulacji, ale Filipowi
kompletnie nie o to chodziło. Naprawdę bardzo chciał przedstawić strażakowi
swój punkt widzenia, by udowodnić mu, że nie powinien czuć absolutnie żadnego
zagrożenia ze strony Marcina, ale… nie wiedział, czy to było wykonalne.
— Ufam — potwierdził jak gdyby nigdy nic
Sietejko i nawet zerknął krótko na kochanka, ale zaraz potem z powrotem skupił
się na telefonie.
Filip aż zamrugał, nie spodziewając się
takiej reakcji.
— Więc… o co chodzi? — zapytał niepewnie.
— Tylko błagam, nie wyskakuj mi teraz z jakimś banałem w stylu „ale jemu nie
ufam”, bo… — dodał po chwili, kiedy olśniło go, do czego Adam może zmierzać,
jednak… odpowiedź kochanka niemal zwaliła go z nóg.
— Po prostu gryzie mnie fakt, że wolisz
spędzać czas z nim. Byłoby głupio, jakbyś poszedł się z nim bawić, a ja bym w
tym czasie utonął — przerwał mu, mówiąc nieco pretensjonalnym, ale kompletnie
spokojnym tonem. Następnie wstał i bez dalszego komentarza poszedł do kuchni.
Filip poczuł, jak raz za razem wzdłuż jego
kręgosłupa przebiegają nieprzyjemne dreszcze. Uwielbiał Adama. Może nawet
zaczynał się w nim zakochiwać, bo wbrew pozorom nurek był typem faceta, z
którym łatwo i przyjemnie się żyło. Nie chodziło tylko o to, że był przystojny
i dobry w łóżku. Był raczej bezkonfliktowy i całkiem entuzjastycznie przystawał
na pomysły Filipa. Poza tym nie uciekał przed poważniejszymi rozmowami i
potrafił udowodnić, że mu zależało. Tylko że czasami potrafił przyprawić
młodszego mężczyznę o ciarki na plecach.
— Po co w ogóle mówisz coś takiego?! —
krzyknął rozeźlony, kiedy ocknął się z szoku i poszedł za kochankiem.
— Ryzyko zawodowe. — Adam wzruszył
ramionami, czując na sobie oburzone spojrzenie Filipa.
— To wszystko, co masz do powiedzenia? —
warknął młodszy mężczyzna, widząc, że Sietejko wcale nie kwapił się, aby dodać
jakiś komentarz. — Wow, dzięki, kochanie — wyrzucił z siebie z żalem. — Teraz
nie będę mógł myśleć o niczym innym poza tym, że gdy tylko wyjdziesz z domu, to
być może już nigdy cię nie zobaczę — dodał rozżalony i opuścił kuchnię.
Adam westchnął ciężko i oparł dłonie o
blat, spuszczając przy tym głowę.
Czy chciał tak dopieprzyć Filipowi?
Oczywiście, że nie. W momencie gdy zobaczył to ogromne zdezorientowanie na jego
twarzy, poczuł natychmiast wyrzuty sumienia. Za cholerę nie podobało mu się, że
Florek zamierzał iść na tę durną imprezę Marcina i że ogólnie nadal utrzymywał
z nim kontakt. Dlatego chciał zrobić czy powiedzieć coś, co być może odwiodłoby
jego kochanka od tego pomysłu, ale nic odpowiedniego nie przychodziło mu do
głowy. Nie chciał wywoływać kolejnej burzy i zgrywać chorobliwie zazdrosnego…
choć w rzeczywistości tak właśnie się czuł.
W pewnej chwili to samo nasunęło mu się na
myśl. Nie miał pojęcia, czemu akurat taka wizja stanęła mu przed oczami, no ale
stało się i w dodatku jeszcze ją zwerbalizował.
Zdawał sobie sprawę, jak bardzo
popierdolone to było, jednak nic nie mógł poradzić na to, że akurat o tym
pomyślał. Zresztą czy to było aż takie dziwne? To była przecież jedna z opcji.
Wypadki chodziły po ludziach — nawet tych, którzy uwielbiali swoją pracę i
podchodzili do niej z dużym szacunkiem. Wyobraził sobie, jak nagle zamarza mu
aparat tlenowy i wszystkie wyjścia awaryjne zawodzą, więc w efekcie umiera w
męczarniach ze świadomością, że ostatnia rozmowa, jaką stoczył z Filipem, to
kłótnia o Marcina.
Gdzieś w podświadomości czuł, jak bardzo
chujowe i nie na miejscu to było, ale chciał, by i Filip o tym pamiętał. Jakoś
wypierał ze świadomości, że tym stwierdzeniem wcale niczego nie poprawił, a
barman był prawdopodobnie teraz jeszcze bardziej wściekły… ale Adam
przynajmniej odczuwał zalążek satysfakcji. Co prawda skutecznie tłumiły ją
wyrzuty sumienia, ale starał się je wyprzeć.
Niezwykle ciężko było mu okiełznać chaos i
przekrój emocji jakie towarzyszyły mu, gdy tylko słyszał o Marcinie. Z jednej
strony chciał go kompletnie olać i pokazać Filipowi, że to nie robi na nim
żadnego wrażenia. Chciał zgrywać ultra pewnego siebie faceta, który zna swoją
wartość i wie, że jest milion razy lepszy, a przez to nie ma szans, by Filip
wolał polecieć na swojego byłego. Chciał pokazać, że ma to wszystko pod
kontrolą i potrafi wpłynąć nie tylko na swoje zachowanie, ale też na zachowanie
partnera. Chciał potrafić skutecznie odwodzić od spotkań tej dwójki w taki
sposób, by Florek się nie wściekał i po prostu mu przytakiwał.
Z drugiej jednak strony… czuł, że ma po
prostu alergię na to imię, nie wspominając już o osobniku, który je
nosił. Naprawdę można było uznawać za cud fakt, że Adam jeszcze nie wpierdolił
Marcinowi. Mimo wszystko ten facet wyzwalał w nurku najmroczniejsze myśli. Był
wtedy wściekły na niego, na siebie i na Filipa. Wkurwiało go, że Filip tego nie
widział. Tego, że Marcin miał wobec niego jakieś niecne myśli. Mógł się
wypierać ile chciał i mógł to wmawiać Filipowi jak długo chciał, ale Adam
wiedział swoje. Czy naprawdę to on był tym chorobliwie zazdrosnym zjebem? Czy
serio nikt inny poza nim nie widział, że to było, kurwa, nienormalne, że Marcin
chciał się wielce przyjaźnić z Florkiem, po tym jak kilka razy kopnął go w
tyłek? Z tego co słyszał, związek tej dwójki to była jakaś porażka i serio nie
potrafił zrozumieć, czemu, do kurwy nędzy, Filip nadal nie uwolnił się spod
uroku Marcina. Przecież ten go dalej jawnie manipulował! Ciągle coś tam jęczał,
że jest samotny i jest mu źle, a jednocześnie nie wykazywał najmniejszej
inicjatywy, żeby sobie kogoś znaleźć, tylko wypłakiwał się na ramieniu
Filipa. Czemu tylko Adam to widział?
Zajebiście go to bolało, bo czuł, że
Florek to ten facet i Adam był gotowy zrobić dla niego wszystko. Może
nie był super wylewny i nie rozrzucał mu codziennie płatków róż pod stopy, ale
zależało mu na nim i był gotowy na każde poświęcenie. Wystarczyło tylko, żeby
Filip skinął palcem. Oczywiście to nie było tak, że zwariował na jego punkcie.
Czuł, że ta relacja po prostu zdrowo ewoluowała w coś poważnego i dojrzałego.
Adam był gotowy na największe poświęcenia tylko dlatego, bo wiedział, że Filip
nie będzie tego wykorzystywać i będzie w tym związku równoprawnym partnerem. To
było cholernie zajebiste uczucie i poza tymi nielicznymi epizodami pod tytułem
„Ten chuj Marcin” Sietejko uważał się za szczęściarza. To, co miał z Filipem,
było tak cholernie inne od tego, co miał z Konradem, że aż teraz było mu wstyd
na samą myśl, że ktoś taki jego jego były mógł zawrócić mu w głowie.
Póki co musiał to wszystko przetrawić.
Pogodził się już z faktem, że taka jest jego dola w tym związku. Doskonale
wiedział, że jutro się pogodzą z Filipem i na jakiś czas wrócą do swojej
sielanki, gdzie będą tylko we dwójkę, bez tego toksycznego zjeba, który
ewidentnie próbował namieszać… oczywiście tylko do czasu, bo Marcin był jak
pierdolony bumerang.
Zawsze wracał.
***
Dzień wcześniej
Zabawne jak wiele się może zmienić w tak
krótkim czasie. Jeszcze rok temu nawet nie znał Adama, a teraz nie wyobrażał
sobie życia bez niego. Tak bardzo go, kurwa, kochał, że aż sam nie mógł
uwierzyć… Zawsze sądził, że każdy może mieć tylko jedną wielką, epicką historię
miłosną w życiu, a on już swoją przeżył. Z drugiej jednak strony może
faktycznie każdy miał tylko tę jedną, a to co miał z Marcinem po prostu tym nie
było. Z Adamem wszystko było na miejscu. Sposób w jaki Adam kochał był
spełnieniem marzeń. W sypialni dominował, a w życiu był po prostu idealnie na
swoim miejscu. Ani ciota ani tyran — dawał mu dokładnie to, czego potrzebował.
Kiedy było trzeba był opiekuńczy i troskliwy, ale potrafił też dać Filipowi
przejąć stery. Nie nalegał, nie wymuszał na nim rzeczy, na które Florek nie był
gotowy. Nie ciągnął go na siłę przez życie, ani nie stopował jego marzeń. Każdy
krok brał spokojnie, musiał go najpierw przemyśleć i pozwalał na to samo
Filipowi. Było, kurwa, idealnie, jak w pieprzonej bajce… I jak w każdej dobrej
bajce mieli też swoją rysę na szkle.
Adam był przeraźliwie zazdrosny.
I to nie w taki idiotyczny sposób, że
złościł się o każdego napotkanego faceta. Nie, głupia furia nie była w jego
stylu… Adam był zazdrosny tylko o jednego, szczególnego mężczyznę. O byłego
Filipa.
No i ok, oczywiście Filip wiedział
dlaczego. Nie był idiotą, rozumiał mechanizm. Ale jeszcze na początku ich
związku, a właściwie bardziej adekwatnym słowem byłoby „układu”, Adam dawał mu
wolną rękę. To wtedy kształtowały się jego post-związkowe relacje z Marcinem i
to właśnie wtedy postanowili się przyjaźnić. Być może, gdyby wtedy Adam od razu
dał mu znać, że mu taka przyjaźń nie pasowała, to teraz sprawy wyglądałby
zupełnie inaczej, ale dał mu wolną rękę, a Filip z niej, kurwa, skorzystał. I
Marcin jaki był, taki był, ale był dla niego ważny i nie nie zamierzał nagle
wyskakiwać jak jakiś debil z informacją, że jednak nie mogą się kumplować, bo
mają jakąś zamierzchłą przeszłość. Szczególnie, że dla żadnego z nich to nic
już nie znaczyło. On miał Adama, z którym był cholernie szczęśliwy, dziękuję
bardzo, a Marcin… Cóż, pieprzył wszystko na prawo i lewo, i było mu dobrze tak,
jak było. A Filipa nie chciał chyba nigdy, nie na poważnie, więc tym bardziej
nie było się czym przejmować.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to,
że Adam miał być klinem, lekarstwem na Marcina, a okazał się zupełnie nowym
poziomem uzależnienia. Nigdy dla nikogo tak nie stracił głowy. Może… Nie no,
dobra, może z Marcinem mieli trochę lepsze intro, bo wtedy Filipa strzeliło jak
gwint z jasnego nieba, ale to, to było miliard razy lepsze. Bo z Marcinem
spalał się jak zapałka, a z Adamem płonął cały czas. Płonął, kiedy byli obok,
kiedy Adam na niego patrzył, kiedy się kochali… Ale płonął też kiedy Adam brał
go za rękę i kiedy zasypiał przy nim zmęczony na kanapie. Może przez jedną
krótką sekundę Marcina kochał bardziej, ale za to Adama kochał lepiej.
I wszystko by było dobrze, gdyby nie ta
jego cholerna zazdrość!
Apogeum przyszło na dzień przed Wigilią,
kiedy mieli z Adamem epicką kłótnię o Marcina. Tym razem Filip już nie miał ani
chęci, ani ochoty, żeby mu tłumaczyć swoją relację z Marcinem. Był wściekły i
rozżalony, bo po raz kolejny szef wkopał go w wigilijną zmianę, więc drugi rok
pod rząd miał nie jechać do domu na święta, a do tego Adam miał mieć dyżur
prawie przez cały ten czas, czyli do tego nici z romantycznego leżenia pod
kocem i objadania się pierogami…
Dlatego kiedy zadzwonił Marcin i
załamanym, zapitym głosem poprosił go o spotkanie, Filip nawet nie myślał dwa
razy. Ogarnął się błyskawicznie i przed wyjściem z domu wysłał jeszcze Adamowi
smsa informując go, że wychodzi spotkać się z Marcinem i żeby Adam nie czekał
na niego z kolacją. I że go kocha, tak na wszelki wypadek.
Nie zdążył jeszcze dojść do ostatniego
schodka ich klatki, kiedy rozdzwonił się jego telefon. To było takie do
przewidzenia…
— Jak to, kurwa, wychodzisz z Marcinem i
mam nie czekać z kolacją?! To nasz ostatni dzień przed świętami, a ty mnie
wystawiasz dla tego frajera? — wybuchł w słuchawce głos jego kochanka.
— Adam… — zaczął Filip zbolałym głosem.
Wiedział, że to z góry przegrana walka.
— Nie Adam, tylko weź się ogarnij i
pomyśl, co ty znowu odpierdalasz! — wrzasnął rozsierdzony mężczyzna. — To miały
być nasze święta! A ty mnie wystawiasz dla swojego byłego, znowu! Bo pewnie
znowu coś idiotycznego wymyślił?
Filip westchnął sfrustrowany i przeczesał
włosy palcami, zanim zaciągnął na głowę kaptur. Grudzień tego roku co prawda
nie był bardzo zimny, ale zdecydowanie był przymrozek, więc wolał chuchać na
zimne. Telefon wetknięty pomiędzy kaptur a ucho wygłuszał się dziwnie i dawał
nierealne uczucie tkwienia w bańce, gdzie głos jego chłopaka rozchodził się
równomiernie i z każdym rozżalonym słowem wypełniał ją złością i urazą.
— Daj spokój — spróbował po raz kolejny
uciąć te idiotyczne kłótnie. — Marcin to kumpel. Tylko kumpel. I jest w
potrzebie. Jak chcesz, to możesz przecież do nas dołączyć.
— Potrzebie? — parsknął nieprzyjemnie. — A
co, chuj mu odmarzł i pędzisz go ogrzać?
Filip zastygł. Wielokrotnie Adam
insynuował, że Marcin chciał go przelecieć, ale to już była przesada. Poczuł
się jakby dostał w twarz.
— Ty weź się lepiej zastanów, co ty mówisz
— oznajmił zimno. — Idę do kumpla, będę jak wrócę. A ty sobie przemyśl w tym
czasie to i owo — dodał i nie czekając na odpowiedź kochanka, rozłączył
się.
To już było za wiele! Co za wstrętny
gnojek! Jasne, Filip rozumiał, że Adam czuł się zazdrosny, ale wszystko miało
jakieś granice! Jemu też niekoniecznie się podobało jak Adam szedł na siłownię
czy na piwo z kolegami, wyglądając tak, jak wyglądał — wystarczyło, że pokazał
się gdzieś publicznie, a wszystkim ciotom w promieniu kilometra od razu spadały
majtki! Ale nie wyzywał go za to od szmat i w życiu by mu nie wpadło do głowy,
żeby sugerować, że Sietejko się puszczał!
Był tak wściekły, że spokojnie mógł
ściągnąć z głowy ten głupi kaptur, bo para aż mu buchała uszami. Napędzany
złością dotarł na przystanek szybciej, niż by się spodziewał i dopiero tam
stanął nachmurzony, nie wiedząc, jak zabić czas do przyjazdu tramwaju.
I kiedy tak stał, patrząc się tępo przed
siebie, telefon zadzwonił ponownie. Spojrzał niechętnie na ekran i aż miał
ochotę odrzucić połączenie… ale nie mógł tego zrobić. Z pracą Adama nigdy nie
było wiadomo, czy to on do niego dzwoni, żeby zapytać, czy kupić bułki na
kolację, czy dzwoni ktoś z jego telefonu, żeby oznajmić mu najgorsze. Chyba
nigdy nie zapomni jak podczas jakiejś głupiej kłótni Adam wykrzyczał mu, że
może kiedyś będzie spędzał czas z Marcinem, jak on właśnie będzie umierać pod
wodą… Na samą myśl miał ciarki.
Niechętnie odebrał połączenie.
— No — powiedział cały naburmuszony, żeby
dać Adamowi znać, że jest po drugiej stronie, ale jednocześnie nie dawać
złudnego wrażenia, że wszystko było w porządku. Jednak w słuchawce przywitała
go martwa cisza. Przełknął nerwowo ślinę i poczekał jeszcze chwilę. Momentalnie
zalała go fala strachu. — Adam? — zapytał niepewnie, a nie słysząc odpowiedzi
spanikował. — Adam?! — krzyknął. — Jesteś tam?!
— … przepraszam — wychrypiał nagle głos po
drugiej stronie. — Przesadziłem.
Filip doskonale zdawał sobie sprawę jak
ciężko przychodziło Adamowi przyznanie się do winy. Miał samczy charakter i
zawsze chciał być górą, a do tego wszystko, co związane z Marcinem od razu go
podpalało. Nie znaczyło to jednak od razu, że Filip miał zamiar z miejsca mu
wybaczyć.
— No przesadziłeś — potwierdził chłodno. I
ponownie zapadła między nimi nieprzyjemna cisza.
W międzyczasie podjechał jego tramwaj.
Filip zmierzył go krzywym spojrzeniem, bo uszy zdążyły mu już zamarznąć, a
palce w których ściskał telefon skostnieć, w oczekiwaniu na pojazd, ale nie
miał zamiaru do niego wsiadać. W tramwaju nie słyszałby Adama, a nie chciał się
tak po prostu teraz rozłączyć.
— Czasami… Czasami po prostu nie potrafię
cię zrozumieć, że tak do niego latasz…
— Adam — jęknął Filip zdruzgotany, bo ileż
można było wałkować ten sam temat?
— Nie, poczekaj — przerwał mu mężczyzna. —
Wiem, że masz już dość gadania o tym, ale ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego
musisz być na każde jego wezwanie. Przecież ten chłopak ewidentnie się tobą
bawi, a ty rzucasz wszystko i lecisz do niego na drugi koniec miasta, kiedy
tylko sobie tego zażyczy — ponownie się uniósł, ale szybko opanował ton. — Nie
rozumiem, czemu on jest zawsze ważniejszy niż ja — zakończył płasko.
Filip westchnął ciężko.
— Adam, nie jest. — Przemilczał gorzkie
prychnięcie w słuchawce. — Nie jest. Ale musisz zrozumieć jedną rzecz. Ja też
jestem ważny. I to czego ja chcę i na co mam ochotę. I kiedy mam ochotę
zobaczyć się z przyjacielem, to nie dlatego, że on mnie zmusza, ani żeby zrobić
tobie na złość. Po prostu robię to dla siebie. A że Marcin ma ostatnio bardzo
kiepski czas, wiesz, odkąd nie dostał tego awansu, zdarza mu się zapić do
nieprzytomności. To źle, że chcę mu pomóc?
— Nie, nie źle — zaczął Adam bezradnie. —
Jesteś dobrym facetem, myszko — dodał po chwili. — Ale mam wrażenie, że nie
widzisz, że on ci wchodzi na głowę i wykorzystuje cię na każdym kroku…
— Bo nie wykorzystuje — odparł Filip po
prostu. — To mój przyjaciel i to działa w obie strony.
— Ta, przyjaciel — prychnął Adam. — Ładny
mi przyjaciel, jeżeli kiedyś się ruchaliście bez przerwy — dodał gorzko.
— Adam — zaczął Filip z ostrzegawczą nutą
w głosie. — To nie ma nic do rzeczy, ten etap już dawno się skończył. Teraz nie
ma między nami nic romantycznego, bo zresztą gdzie miałbym znaleźć na to
miejsce? Całe moje życie zajmujesz ty… — Przez chwilę ponownie zapadła między
nimi dziwna cisza, chociaż już nie taka niezręczna jak na początku. — Nie wiem,
co jeszcze muszę ci powiedzieć? Co mam zrobić, żebyś był szczęśliwy? — zapytał
Filip bardzo smutnym tonem. Miał wrażenie, że jakby się nie starał, czego by
nie zrobił, Adam i tak zawsze będzie mieć do niego pretensje.
— Ja już jestem szczęśliwy… —
zaprotestował Sietejko bez przekonania. — Tylko wolałbym, żebyś co jakiś czas
wybrał mnie, zamiast Marcina.
— Adam, przecież ja wybieram ciebie,
zawsze i na pierwszym miejscu! Ale...
— Po prostu wróć dzisiaj szybciej do domu
— poprosił mężczyzna. — Nic mi więcej do szczęścia nie trzeba.
— Zobaczymy, co da się zrobić — orzekł
barman, już z małym uśmiechem na ustach. Coś w tym facecie niezmienne
rozkładało go na łopatki. — A teraz spadam, bo mam tramwaj. Do wieczora, kotek!
— Faktycznie na horyzoncie majaczył już następny pojazd, a tego Filip nie miał zamiaru
przegapić.
— Porzucony dla tramwaju — skwitował
kwaśno Adam, ale w jego głosie dało się słyszeć, że żartował. — Do wieczora,
myszko. Uważaj na siebie, pa!
Adam czasami potrafił zaskakiwać i z
wstrętnego chuja zamieniał się w… no w siebie. Bo w istocie to był naprawdę
przyzwoity facet i poza swoimi napadami zazdrości, łatwo go było kochać.
Florek podjechał tramwajem do centrum i po
krótkim spacerze dotarł do „44.” — klubu, w którym umówił się z Marcinem.
Chłopak był w jeszcze gorszym stanie niż Filip podejrzewał, bo z tego co
widział, niewiele brakowało, żeby przybił gwoździa na barze. Florek postanowił
więc zgodnie z tym, co obiecał Adamowi, że szybko odstawi Marcina do jego
mieszkania, a sam zawinie się do domu na to przedświąteczne, obiecane pukanko…
aż sama mu się gęba cieszyła na tę myśl.
I oczywiście jak to zazwyczaj z dobrymi
planami bywa i ten można było o kant dupy rozbić. Bo kiedy tylko zbliżył się do
Marcina, okazało się, że ten faktycznie jest najebany jak Messerschmitt, ale
daleko mu było do odpłynięcia.
— Filipcio! — krzyknął uradowany chłopak z
euforią, na jaką stać było tylko kompletnego pijaka. — Napij się ze mną! —
Filip tylko przewrócił na to oczami. Nie było opcji, żeby pozwolił wypić
przyjacielowi jeszcze choćby kieliszek.
— Już chyba masz dosyć — powiedział
cierpliwie, próbując podnieść Marcina ze stołka, ale ten zaskoczył go nagłą
siłą, kiedy złapał jego nadgarstek w swój uchwyt i spojrzał na niego pijacko.
— Ale ty nie masz — zauważył całkiem
logicznie. Filip zaśmiał się speszony.
— Nie, dziękuję — spróbował się wykręcić.
— Jeden z nas musi pozostać trzeźwy, żeby zapakować twój tyłek do Ubera.
Marcin puścił go nagle, tak szybko jak
chwilę wcześniej złapał i wykrzywił twarz w grymasie smutku, po czym teatralnie
pochylił się nad barem, patrząc na niego spod grzywki przesadnie zrozpaczonymi
oczami.
— Już teraz nigdy nie masz czasu, żeby się
ze mną napić — powiedział oskarżycielsko. — Ciągle tylko spieszysz się do
Adama, albo nie chcesz pić, bo on mało pije i nie chcesz, żeby od ciebie
poczuł. A pomyślałeś, że może twój kumpel miał chujowy dzień i nie chce pić do
lustra? — zapytał z wyrzutem.
Filipowi zrobiło się głupio. Ostatnio
faktycznie zawsze odmawiał procentów, bo nie lubił śmierdzieć wódą, wpychając
się nad ranem Adamowi do łóżka, a dodatkowo picie akurat z Marcinem zawsze
prowadziło do niepotrzebnych kłótni. Może rzeczywiście był złym kumplem?
— No dobra — zgodził się więc po krótkiej
chwili zawahania. — Ale ty nie pijesz, bo masz już dość — ostrzegł Marcina, a
ten wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Się wie!
Kilka mocnych szotów później, kiedy wraz z
Marcinem szaleli na parkiecie, żeby trochę przetrzeźwieć, Filip nie pamiętał
już nawet czemu miał takie opory przed piciem. Lubił imprezować, taki lekki
rausz pozwalał mu czuć się lekko we własnej skórze, jakby na świecie nie było
zmartwień, a i Marcin był świetnym kompanem do kieliszka. Bawili się razem
świetnie. Może aż za świetnie, bo nie wiedzieć kiedy wieczór przerodził się w
środek nocy i trzeba było ewakuować się z lokalu. Dopiero wtedy do drzwi
świadomości Filipa zapukał realny świat.
— Kurwa, muszę wracać — wymamrotał
pijacko. Bo przecież obiecał Adamowi, że wróci wcześniej.
— Yhm — bąknął tylko Marcin i oparł się
słabo o murek. Filip spojrzał na niego. Bez dwóch zdań przyjaciel wyglądał
nietęgo.
— Trafisz sam do domu? — zapytał
podejrzliwie.
— Yhm — ponownie mruknął chłopak i samo
to, że Marcin przestał artykułować słowa było dla Filipa wystarczającym
dowodem, że nie, chłopak nie trafi jednak sam, bo po prostu był na to zbyt
pijany.
Zamówił więc Ubera i odwieźli Marcina na
skrzyżowanie Górniczej z Rękodzielniczą. Najpierw planował wrócić tym samym
samochodem do siebie na Krzyki, ale Marcin wyglądał tak niemrawo, jakby miał
zaraz się przewrócić na środku chodnika, że Florek postanowił, że dla
bezpieczeństwa odprowadzi go jednak pod klatkę, a sam potem wróci innym
transportem.
— Dzięki za dzisiaj — powiedział chłopak i
oparł się plecami o ścianę przy domofonie. — Ostatnio strasznie mi ciężko —
wyznał nagle. — Zawsze zapierdalałem jak głupi, a teraz szef jasno dał mi do
zrozumienia, że nie mam co liczyć na awans i równie dobrze mogę spierdalać mu z
oczu, bo dla niego jestem nikim — powiedział smutno, patrząc pod nogi.
— Nie może być aż tak źle — spróbował go
pocieszyć Filip.
— A jednak… — zaśmiał się gorzko drugi
mężczyzna. — Od lat robię wszystko dla tej pracy, a tak naprawdę to przecież
nic nie znaczy — wylał z siebie więcej żali. Zamilkł i podniósł wzrok na
Filipa. — Byłeś najlepszym, co mnie w życiu spotkało — powiedział nagle
śmiertelnie poważnie.
Florek zamarł. Ne tylko z powodu słów, ale
też dlatego, że Marcin nagle brzmiał o wiele mniej bełkotliwie niż jeszcze
chwilę temu.
— Jesteś pijany — spróbował go szybko
spławić.
— Tak — przyznał Marcin. — Ale i tak wiem
swoje. Odkąd się rozstaliśmy tylko się staczam, a przy tobie żyłem naprawdę. —
Przez chwilę udało mu się nawet skupić na Florku wzrok i zapanowała między nimi
pełna napięcia cisza, po czym Marcin pochylił się nagle do pocałunku.
Filipowi momentalnie skoczyło ciśnienie,
ale zanim chociażby zdążył pomyśleć co robi, jego ciało zareagowało samo, bez
jego woli…. I po prostu odepchnął Marcina, nie patrząc nawet, czy chłopakowi
nic się nie stało.
— Idź spać, jesteś pijany — warknął ze
złością, o jaką sam by się nie posądzał.
— Ale… — spróbował wtrącić niepewnie drugi
mężczyzna, a Filip przerwał mu w pół słowa.
— Idź, pogadamy jutro — powiedział płasko.
Nawet się na niego nie obejrzał, kiedy
obrócił się na pięcie i bez słowa ruszył w kierunku nocnego przystanku. Był
wściekły i czuł się idiotycznie. W głowie aż mu huczało od emocji, a
najgłośniejsza była myśl, że lepiej dla Marcina, żeby to faktycznie był tylko
pijacki wybryk, bo jeżeli faktycznie Adam od początku miał rację i chłopak tak
się nim bawił, to Filip za siebie nie ręczył…
Kiedy wrócił do domu, Adam już spał,
szczelnie opatulony kołdrą, jakby samą pozycją ciała chciał mu dać do
zrozumienia, że Filip nie miał co próbować amorów tej nocy. Chłopak ponownie
poczuł się fatalnie sam ze sobą, Czemu był taką chodzącą kpiną? Czy naprawdę na
każdym kroku musiał coś spieprzyć?
Zwinął się za Adamem pod osobnym kocem i
niepewnie przerzucił ramię przez talię mężczyzny. Przeczuwał, że rano czekała
go kolejna kłótnia, więc zamierzał chociaż trochę się poprzytulać do drugiego
mężczyzny, póki jeszcze mógł.
***
Ranek nadszedł szybciej niżby Florek sobie
tego życzył, ale mogło to mieć coś wspólnego z tym, że położył się spać grubo
po trzeciej. Adam był już na nogach, kiedy Filip się zwlekł z łóżka i wyglądał,
jakby szykował się do wyjścia. Gołym okiem było widać, że mężczyzna jest
nabzdyczony. Filip mimo wszystko postanowił spróbować swojego szczęścia i
podszedł do kochanka, żeby cmoknąć go w policzek.
Co prawda Adam się nie odwrócił ani nie
odsunął, ale widać było, że nie miał też zamiaru się z barmanem przytulać i
miziać o poranku, jak to zazwyczaj mieli w zwyczaju. Filip odsunął się od
niego, starając się nie okazywać frustracji.
— Idziesz już do pracy? — zagadał jak
gdyby nigdy nic.
— Taa — burknął Adam. Ewidentnie nie był
skory do rozmowy, ale Florek nie miał też zamiaru tak łatwo odpuścić.
— A myślisz, że skończysz przed dziesiątą?
— zapytał.
— Wiesz, że mam dyżur — odparł Sietejko, a
w jego głosie pobrzmiewała lekka irytacja.
— No wiem — przytaknął Filip. — Ale
pomyślałem, że jakbyś wyszedł przed dziesiątą, to mógłbyś mnie odebrać z pubu i
mielibyśmy chociaż tę namiastkę świąt? — zaczął obiecująco. — Moglibyśmy wejść
pod koc, dokończyć ten serial, co cię tak ostatnio wciągnął i może potem trochę
poświętować — roztaczał dalej piękną wizję, jednocześnie ponownie zbliżając się
do mężczyzny. Uśmiechnął się do niego zalotnie i spróbował zarzucić mu ręce na
ramiona, ale Adam tylko jeszcze bardziej się zjeżył i odsunął od niego ze
złością.
— Skoro tak bardzo chciałeś świętować, to
mogłeś wrócić wczoraj wcześniej — powiedział, zaplatając ramiona. Dzięki swojej
postawie, kiedy był taki wściekły od razu przypominał dresa, szykującego się do
bitki, co zawsze Filipa trochę stresowało.
— No daj spokój — spróbował zbyć temat
barman, ale ewidentnie Adam był w bojowym nastroju.
— I co, nie uważasz, że należą mi się przeprosiny?
— zapytał nieustępliwie, a Filip wzruszył ramionami i odsunął się od niego na
krok, żeby zmierzyć wzrokiem całą jego dużą sylwetkę.
— Nie — powiedział po prostu. — Już żeśmy
wczoraj o tym rozmawiali, nie będę w kółko wałkował tego tematu. — Przez krótką
chwilę Filipowi przeleciało przez myśl, żeby przyznać Adamowi rację i
opowiedzieć mu o tym, co Marcin chciał wczoraj zrobić… Ale szybko odrzucił ten
pomysł. Adam by się tylko niepotrzebnie wściekł i jeszcze bardziej nastawił
przeciwko drugiemu mężczyźnie, a przecież ten głupek pewnie nawet nie będzie
dziś pamiętał, co wczoraj odpierdolił. Nie było sensu tego roztrząsać. A
przynajmniej dopóki nie wyjaśni sobie tego z Marcinem na trzeźwo, bo jeżeli
chłopak naprawdę myślał, że mógł tak Filipa na gwizdnięcie przywołać i znowu
się koło niego zakręcić, to się grubo mylił!
— Cholera, Filip! — warknął Sietejko
jeszcze bardziej poruszony. — Już nawet abstrahując od tego, że byłeś wczoraj z
Marcinem, obiecałeś, że wrócisz wcześniej!
— Nic nie obiecywałem — powiedział ostro
Filip, już mocno poruszony, po prostu miał dość, że ostatnio każda rozmowa z
Adamem zamieniała się od razu w krzyki i kłótnie. — Powiedziałem, że zobaczę,
co da się zrobić i niestety nie udało mi się wrócić wcześniej — usprawiedliwił
się.
Adam zaśmiał mu się w twarz. Było widać,
że jeszcze chciał coś powiedzieć, ale walczył ze sobą. Może i słusznie, bo
jakby to znowu miało być coś takiego jak wczoraj to lepiej, żeby milczał… W
końcu mężczyzna postanowił jednak, że nie doda już ani słowa, więc zgarnął
tylko swój plecak i ruszył do przedpokoju, żeby tam założyć kurtkę i buty.
To ironicznie spowodowało, że Filip poczuł
się jak przebity balonik, z którego uchodzi powietrze. Nie lubił się kłócić z
Adamem, ale jeszcze bardziej nie lubił, jak kochanek wychodził w połowie kłótni
i nie było wiadomo co dalej.
— To przyjedziesz po mnie po pracy? —
zapytał płasko, tak tylko, żeby się odezwać i nie pozwolić, żeby ostatnie
wypowiedziane pomiędzy nimi słowa tej Wigilii to były krzyki. W końcu podobno
jaka Wigilia, taki cały rok.
Adam zebrał się do końca, otworzył drzwi i
już w progu rzucił mimochodem:
— Zobaczę, co da się zrobić. — A potem
trzasnął drzwiami i pognał w dół schodów, zostawiając Filipa samego w
mieszkaniu.
***
25 grudnia
Florek pospał tego ranka nieco dłużej,
przez co Adam miał czas, żeby napić się gorącej kawy i pokontemplować chwilę w
samotności.
Czuł się źle. Jakoś tak nieswojo i był po
prostu przybity. Choć poprzedniej nocy wycisnął młodszego chłopaka jak cytrynę,
sam doprowadzając się przy tym do niesamowitej rozkoszy, orgazmiczna eurofia
zdawała się dawno ulotnić i teraz czuł jedynie pewien niesmak.
Naprawdę nienawidził, że ta „marcinowa
faza” wypadła akurat teraz — w ich pierwsze wspólne święta.
Adam doskonale znał ten schemat i jedynie
starał sobie jak mantrę powtarzać, że wkrótce Marcin znudzi się jego chłopakiem
— jak zwykle — i na kilka tygodni będą mieli spokój. Jednak nadal nie był w
stanie przełknąć, że Filip nie widział, że Marcin był niczym więcej jak
pierdoloną pijawką, która wykorzystywała go tylko wtedy, kiedy wszyscy inni
otwierali oczy i wypierdalali go ze swojego życia. Wówczas bombardował Florka
smsami i non stop próbował go gdzieś wyciągać, bo mam takiego złego szefa,
bo nikt mnie nie docenia, bo to, bo tamto, bo sramto. Filip był po prostu
zbyt dobry i zawsze starał się go pocieszać… a za jakiś czas ten frajer
znajdował sobie jakiegoś bolca, którym bawił się przez kilka tygodni, no a gdy
się znudził, wracał do jęczenia, jaki to jest nieszczęśliwy i jak bardzo
potrzebuje przyjaciela.
I to było nieco zabawne, bo gdyby dla
przykładu to Konrad był teraz na miejscu Filipa, Adam po jednej takiej marcinowej
akcji wyjebałby go na kopach i tyle byłoby z ich związku.
Tyle że Filip — na szczęście — nie był
Konradem i Sietejko chciał wierzyć, że to wszystko jest tego warte. Przez to
nauczył się — tak jak potrafił — zaciskać czasem zęby, bo choć ten najbardziej
uroczy facet na świecie potrafił go jak nikt wyprowadzić z równowagi… tak też
jak nikt potrafił sprawić, że Adam czuł się, że jego egzystencja ma na tym
świecie znaczenie.
Ale to nie zawsze było łatwe. Dla
przykładu te ostatnie dni były zajebiście ciężkie do przeżycia i Adam
niejednokrotnie był na skraju powiedzenia czegoś okropnego, czego by potem
żałował. Naprawdę nie potrafił się szczerze ucieszyć, że spędza święta z
ukochanym, ani też po prostu wyluzować. Dlatego też kiedy zadzwonił Tadek i
poprosił Sietejko o wsparcie w poszukiwaniach, ten bez wahania się zgodził.
Praca zdawała się być idealnym remedium na jego skołatane myśli.
Filip wygrzebał się z łóżka akurat kiedy
strażak robił mentalną check listę, czy aby na pewno wszystko spakował do
plecaka.
— Jednak musisz iść? — zapytał ze smutkiem
w głosie Florek, spoglądając nostalgicznie na kochanka. On też to czuł. Czuł,
że nie wszystko gra tak, jak powinno i zaczynał się złościć, że nie potrafili
znaleźć satysfakcjonującego dla nich wyjścia. Jednak… czy w tej sytuacji takie
w ogóle istniało? Filip zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem Adam nie
zaczynał zapędzać się w ten zero-jedynkowy tok myślenia, gdzie było miejsce
albo tylko dla niego, albo tylko dla Marcina. Zaczynał się obawiać, że już
całkiem niedługo Sietejko nie wytrzyma i każe mu wybierać… Oczywiście, że w
takiej sytuacji wybrałby jego! Jednak miał głęboką nadzieję, że nie będzie
musiał.
— Taaa… — westchnął nurek. — Dasz
wiarę? Głupi staw, a człowiek przepadł — parsknął, kręcąc z niedowierzaniem
głową.
— Cóż, mam nadzieję, że szybko go
znajdziesz i wrócisz do domu — odezwał się z nadzieją Florek. — To ten… uważaj
na siebie, dobrze? — poprosił jeszcze klasycznie, kiedy Sietejko go wyminął i
przeszedł do korytarza, żeby się ubrać.
— Okej — mruknął tylko szatyn, chwytając z
wieszaka kurtkę.
Kiedy skończył się ogarniać, zarzucił
plecak na jedno ramię i spojrzał wreszcie na Filipa.
Patrzyli na siebie przez chwilę w ciszy.
Obydwaj wyglądali, jakby chcieli coś powiedzieć, a mimo wszystko żaden nie
wydobył z siebie ani jednego słowa. Filip chyba po prostu się bał, że powie coś
nie tak, albo chociaż nie takim tonem i znowu zacznie się jatka, a Adam… Adam
po prostu nie potrafił się zmusić. Chyba był za bardzo rozżalony, by powiedzieć
coś romantycznego, a z drugiej strony na usta cisnęły mu się same
złośliwości.
Lepiej to było tak zostawić. Może potem to
jakoś naprawią. Może…
***
Kiedy dotarł na drugi koniec miasta, wcale
nie poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie, czuł, że coś mu dziwnie ciąży i wcale
nie chciał utknąć na kilka godzin pod wodą w poszukiwaniu jakiegoś
topielca.
To może i było głupie, ale czuł wyrzuty
sumienia, że nie pożegnał się jakoś cieplej z Filipem. Nie dał mu nawet
buziaka, o powiedzeniu, że go kocha już nie wspominając. Jakoś tak zawsze spokojniej
mu się pracowało, kiedy miał świadomość, że wszystko jest jasne i nie ma powodu
do panikowania. Teraz teoretycznie też nie miał takiego powodu, ale nie
potrafił wyrzucić z głowy obrazu ich porannego pożegnania.
Jak zawsze był opanowany, tak teraz jego
lekkie roztargnienie nie przeszło niezauważone.
— Wszystko w porządku? Jak nie czujesz się
dzisiaj na siłach, to mów. Najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo — zapewnił
go Tadek, kiedy zauważył jak Adam dosyć agresywnie sprawdza czy wąż średniego
ciśnienia jest prawidłowo podłączony do inflatora.
— Wszystko gra — odparł zaraz Adam,
natychmiast karcąc się w myślach za swoje zachowanie.
Opanuj się, kurwa!
— Na pewno…
— Na pewno — przerwał kierownikowi, kiedy
ten chciał coś dodać, a zaraz potem odetchnął głębiej, uśmiechnął się
delikatnie do przełożonego i dodał już zupełnie spokojnie: — Miałem dosyć
bojowy poranek, ale to nie wpłynie na moją pracę. Znajdźmy w końcu tego
topielca — zapewnił, mając z tyłu głowy, że jeszcze jedna odzywka takim tonem i
Tadek sam odsunie go od zadania. A na to nie pozwalało mu ego. Był
profesjonalistą i jak obiecał, że pomoże, to zamierzał się z tego wywiązać.
Kierownik jeszcze przez kilka chwil
czujnie go obserwował i ostatecznie postanowił mu zaufać. Trochę też nie miał
wyboru, bo chłopaki, którzy mieli dzisiaj służbę w grafiku, rozpoczęli prace
jak tylko się rozwidniło, ale niestety ich poszukiwania nie przyniosły skutku i
został mu już tylko Adam z Łukaszem, który jako drugi zgodził się ofiarnie na
dodatkową służbę.
— Jakim cudem jeszcze go nie znaleźliśmy?
— parsknął Łukasz, kiedy wykonywali z Adamem rutynowe sprawdzenie sprzętu.
— Nie mam pojęcia, stary — westchnął tylko
Sietejko i klepnął przyjacielsko kumpla w ramię, kiedy ten pokazał mu okejkę
oznaczającą, że wszystko było na swoim miejscu. Następnie sam krok po kroku
obejrzał sprzęt Łukasza i kiedy uznał, że wszystko jest podpięte jak należy,
poziom ciśnienia w butli jest prawidłowy, a drugi stopień automatu bez problemu
podaje czynnik oddechowy, sam pokazał mu „OK”.
— Bądźcie wyjątkowo ostrożni, bo tu mogą
być sieci rybackie, tak że uważajcie, żeby się nie zaplątać — ostrzegł ich
jeszcze profilaktycznie Tadek i niedługo potem zaczęli schodzić pod wodę.
Kiedy po jakimś czasie Adam poczuł grunt,
uderzyła w niego fala spokoju. Musiał skoncentrować się na swoim oddechu i
wyostrzył mu się zmysł dotyku. Tak, to było to. Już się bał, że może
rzeczywiście to nie jest najlepszy moment na nurkowanie, ale teraz czuł się
fenomenalnie — był w swoim żywiole. No i co z tego, że warunki były
ekstremalne? Ta niesamowita świadomość własnego ciała i specyficzna presja
wywierana przez ciśnienie wody dostarczała mu wręcz spirytualnych doznań, a
jedynym oknem na świat był głos Tadka, który od czasu do czasu korygował
jego położenie.
Kiedy w pełni wkroczył w swoistą fazę zen,
skupił się na skrupulatnym przeszukiwaniu terenu. Sektor, jaki na dzisiaj
wyznaczyli, był już sporo oddalony od brzegu i jakoś ciężko było uwierzyć, że
zwłoki mogły zawędrować aż tutaj… ale skoro nie było ich nigdzie przy brzegu,
to należało szukać dalej.
To była nietypowa sytuacja, bo naprawdę
ciężko było wymyślić czynnik, który mógłby w takim akwenie aż daleko
przeciągnąć ciało. Staw nie był zbyt głęboki, dno było gliniaste, ale bez
dziwnych zagłębień i dziur, a nawet nie można było tu pływać łódkami, których
pęd mógłby ewentualnie powłóczyć w inne miejsce ciało.
Z drugiej strony Adamowi już nieraz
zdarzało się znajdować ludzkie szczątki w miejscach, gdzie teoretycznie nie
powinno ich być. Najwidoczniej to był jeden z tych przypadków.
Nie zniechęcał się. Jakkolwiek upiornie
czy niepokojąco by to nie brzmiało, naprawdę miał nadzieję, że to on
będzie tym, który napłynie na zwłoki. Robiła się z tego dosyć skomplikowana
sprawa i miło by było być tym, który w końcu przyniesie rozwiązanie.
W pewnej chwili coś poczuł. Bynajmniej nie
jakieś ciało. Nie, nie chodziło w ogóle o to, że poczuł coś fizycznie. No… tak
jakby, bo poczuł, że z jakiegoś powodu nagle cholernie ciężko mu się oddycha.
Jakby aparat niedomagał i się zacinał. Zamarzł?
Tylko nie panikuj. To na pewno nic takiego — spróbował się uspokoić, ale mimo wszystko nie mógł oszukać organizmu i
serce mimowolnie zaczęło mu bić szybciej. Póki co postanowił się nie odzywać i
niepotrzebnie nie stawiać w stanie gotowości Tadka.
Staw nie był głęboki, a w miejscu, w
którym się znajdowali, było raptem jakieś osiem metrów, ale Adam był na dnie
już dosyć długo i paradoksalnie nie mógł tak po prostu odpiąć całego sprzętu i
wypłynąć na powierzchnię. To było cholernie niebezpieczne i potrzebował
kilkuminutowego przystanku na dekompresję, bo zbyt szybkie wynurzenie było
niemal gwarancją, że jego krew najzwyczajniej się zagotuje. Poza utonięciem,
choroba dekompresyjna była największym zagrożeniem w tej profesji.
Miał w sobie jednak na tyle
samodyscypliny, że zdołał pobudzić swój mózg i w głowie zaczął błyskawicznie
przypominać sobie wszystkie kroki, jakie powinien teraz wykonać, by znaleźć
przyczynę tego, dlaczego… no, się dusił.
Spojrzał na manometr, co też wcale nie
było prostym zadaniem, bo widoczność była zerowa. Powolutku jednak zdołał odczytać
pomiary i odkrył, że wskazówka urządzenia o dziwo wykonywała ruchy wahadłowe,
za każdym razem, kiedy Adam próbował wziąć wdech, więc automatycznie sięgnął
dłonią do zaworu, aby sprawdzić, czy butla jest odkręcona. Jakie było jego
zdziwienie, kiedy okazało się, że… była. Ale tylko do połowy! Szybko naprawił
ten błąd i problem z oddechem zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki.
Choć znał wartość tlenu, zwłaszcza w
sytuacji, w jakiej się obecnie znajdował, to nie mógł powstrzymać się przed
kilkoma nerwowymi wdechami. Ależ się wściekł! Po pierwsze na Łukasza, że
sprawdził jego sprzęt po łebkach, a po drugie na siebie, że złapał się na
typowy błąd nowicjusza. Cholera jasna!
To wzburzenie trwało jednak tylko kilka
sekund, bo potem Adam znowu coś poczuł.
I tym razem nie chodziło o żaden problem
ze sprzętem.
— Chyba coś mam — powiedział, czując nagły
zastrzyk adrenaliny.
Choć nie było już ciemno jak wczorajszego
dnia, to mimo wszystko widoczność była żadna i miał wrażenie, że pływa w mleku,
a przez to mógł polegać wyłącznie na zmyśle dotyku. Wymacał więc obiekt, na
jaki napłynął i był już prawie pewny, że znalazł to, czego szukał.
— Możesz potwierdzić? — zapytał Tadeusz.
— Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent to
nasz topielec — zapewnił Adam.
— Dobra, nie ruszaj się, Łukasz pomoże ci
go wyciągnąć — polecił kierownik, po czym zaczął nawigować drugiego nurka, aby
mógł dotrzeć w to samo miejsce, w którym znajdował się Sietejko.
Dwadzieścia minut później wydobyli zwłoki
na powierzchnię. Jednostka straży przejęła je już z wody, a w tym czasie Adam z
Łukaszem dostali się na swoją łódź, gdzie po dopełnieniu wszelkich rutynowych
działań kończących nurkowanie, pogratulowali sobie współpracy i wrócili na
brzeg.
Choć tyle dobrego przytrafiło mu się w tym
dniu. No… to może niekoniecznie zabrzmiało optymistycznie, ale chodziło mu
wyłącznie o to, że wypełnił dzisiejszą misję i rodzina będzie mogła wreszcie
pochować zwłoki… no właśnie, czyje? Adam, ani w zasadzie nikt nie wiedział,
kogo ten cały czas szukali. Od incydentu minęła nieco ponad doba i gdyby nie to
kiepskiej jakości nagranie z monitoringu i nadgorliwość dozorcy pobliskiego
strzeżonego osiedla, który jako pierwszy zauważył wypadek, to
najprawdopodobniej topielec nadal tkwiłby w stawie, bo nic im nie było wiadomo
o żadnym zaginięciu.
I to było cholernie smutne. Bo o ile w
zwykły dzień można było nie zauważyć obecności jednego człowieka, zwłaszcza,
jeśli mieszkał sam, tak w święta… nawet nie miał rodziny, która by się nim
mogła ewentualnie zainteresować? Choć ojciec nurka mieszkał w innym kraju, to
gdyby w Wigilię Adam nie zadzwonił, starszy Sietejko postawiłby w stan
gotowości pół Wrocławia.
Aż musiał zobaczyć tego nieszczęśnika,
który został zapomniany przez świat i spędził święta martwy na dnie stawu.
Podszedł więc powoli do miejsca, w którym
chłopaki próbowali go ostrożnie zapakować w worek i po skinięciu głową do
strażaka, z którym nie zdążył się wcześniej przywitać, spojrzał na trupa. Był
cały siny i już nieco napuchnięty, ale jako że woda była lodowata, cały proces
gnilny został nieco spowolniony, przez co zwłoki nie były w aż tak tragicznym
stanie. No… w końcu zdołali je wydobyć w jednym kawałku, więc już to był
sukces.
Ale zaraz… skądś znał tę twarz.
Co prawda była teraz nienaturalnie nadęta
i miała zielonkawy kolor, ale Adam był pewny, że już kiedyś widział tego
człowieka.
O kurwa... — przecieło jego
myśli znienacka i aż podszedł bliżej.
Paleta emocji jaką poczuł w tym momencie
była ciężka do opisania, czy chociażby do jakiegoś logicznego wyjaśniania.
Ogromny szok, zaskoczenie, jakaś forma niepokoju i… ulga? Aż przekręcił
zaintrygowany głowę, jakby chcąc się upewnić, że wzrok go nie zawodzi. No ale
nie, nie było mowy o pomyłce. To był pieprzony Marcin. Ten sam, który od samego
początku próbował ładować się z buciorami w jego związek z Filipem i bez
przerwy dolewał oliwy do ognia. Był absolutnie jedyną zadrą w ich relacji. I
nagle przestał być problemem.
Cóż, może i Adamowi było trochę żal i
niekoniecznie to miał na myśli, kiedy zdradził Filipowi, że pragnie, by Marcin
zniknął z ich życia, ale… taką formę zakończenia jego wątku też
akceptował.
KONIEC
Hej. Na szybciutko . opowiadanko przeczytałam już tyle miesiący temu jest świetne i myślę że przeczytam sobie jeszcze raz . Pozdrawiam w
OdpowiedzUsuńDobre, trochę makabryczne, ale dobre!
OdpowiedzUsuń